Opowiadanie z Maską nie ma nic wspólnego, ale nie chcę zakładać
osobnego bloga :) Snape po upadku Voldemorta. Powiedzmy, że
kanon miejscami mocno wygięty.
Betowała Gaya, dzięki!
I
Obie nosiły grube, jasne peleryny, choć noc była ciepła. Śpiewały
zataczając się po ulicy Chytrej, przytrzymywały brudnych ścian i dzieliły
butelką wina, po którym z ust buchała różowa, mdląco słodka para. Czasami
krzyczały coś niezrozumiałego lub śmiały się głośno, a parę osób lękliwie
obserwowało je zza szyb. Od czasu do czasu kobiety kogoś spotykały. Nocny
patrol z różdżkami wirującymi nad otwartymi dłońmi, dziewczynę zbyt roztrzęsioną,
by mógł się aportować, mężczyznę z ręką uciętą tuż nad łokciem, który
oszalał, gdy Śmierciożercy spalili jego dom. Temu ostatniemu dały parę sykli.
Wszystkim zaś mówiły to samo, szybko, trochę nieskładnie i bełkotliwie.
Przeszły na Kruczą, z której dostrzec już można było Pokątną: skąpaną
w ostrym, białym świetle ulicę zabitych okien, martwych wystaw i twarzy
morderców rozlepionych obok plakatów z pokrzepiającymi hasłami.
Na Kruczej było ciemniej, jakby pachnące biedą powietrze wchłaniało
światło. Ulicę tworzyły domy, które fasadami odwróciły się od Śmiertelnego
Nokturnu i Barwnej. Jakby przestraszone sąsiedztwem cisnęły się do siebie i
kuliły nad brukiem, zniechęcając obcych wąskimi oknami i drzwiami. Jedne z nich
próbował otworzyć niski, cuchnący czymś mężczyzna. Starsza z kobiet zmarszczyła
nos. Zapach kojarzył jej się nieprzyjemnie, ale zignorowała to. Była zbyt
pijana i szczęśliwa, aby przejmować się takimi błahostkami. Nieznajomy upuścił
klucz, zaklął, przykląkł szukając po omacku. Kiedy kobieta przystanęła,
poderwał się i prawie rzucił w nią klątwę.
Tymczasem ona patrzyła łagodnie, z wesołym uśmiechem. Spomiędzy jej
przednich zębów ulatywała cienka smużka kolorowej pary.
„Ma taką zaszczutą twarz” – pomyślała sennie, gdy powoli opuścił
różdżkę – „jak Monteskiusz przez gnębiwtryski”. To była myśl smutna, lecz
umknęła szybko, jak większość dzisiejszej nocy.
– Nie musisz się bać – powiedziała. – On już nie żyje.
– Wiem – wypluł to słowo jakby go sparzyło. Rzucił accio na klucz, ale
zamiast się odwrócić, zamarł. Jak zahipnotyzowany zrobił krok do przodu, nie
odrywając wzroku od jej towarzyszki. Wtedy kobieta odkryła, że jest bardzo
młody. Chłopiec zaledwie, smarkacz, jedynie ciemność dodała mu lat. Nagle jej
przyjaciółka pisnęła, cofnęła się niezręcznie i upadła na ulicę.
– On ma ich płaszcz – powiedziała tonem oszukanego dziecka. – Patrz,
to krew...
Ostatnie słowa zagłuszył trzask aportacji.
Severus zapamiętał z tego spotkania tylko, że dziewczyna miała rude
włosy.
Snape nie był przy przystąpieniu Bellatriks do Śmierciożerców, lecz
słyszał plotki. Podobno nie musiała walczyć o swoją pozycję, udowadniać
wartości, powoli wspinać się na szczyt – wystarczyło, że Czarny Pan raz spojrzał
w jej myśli. Jednego wieczoru poznała go i otrzymała znak, drugiego zajęła
miejsce swego męża przy jego boku. Snape potrafił w to uwierzyć.
Była obłąkana w specyficzny sposób, który czynił ją szczególnie
niebezpieczną. Nieważne jak dokładnie mężczyzna oklumował swój umysł, wyczuwała
jego strach niczym wściekły pies, odgadywała to, co chciał zataić, bawiła się,
mimochodem czyniąc go słabym i bezbronnym. Rozumieli się, jakby łączyła ich
chorobliwa, zatruta więź. Gdy wrócił od Dumbledore’a tamtego przeklętego ranka
– wiedziała, że zdradził.
Zabrakło jej dowodów, w które mógłby uwierzyć Czarny Pan, a Snape
starannie to wykorzystał. Jednak za każdym razem, gdy spotykali się w czasie
akcji, w rezydencjach arystokratów, przed obliczem pana – widział w jej oczach
wstręt i obietnicę powolnej, brudnej śmierci. Nienawidziła go cierpliwie,
wiedząc, że i tak w końcu się potknie, pogubi, zdradzi – więc czekała.
Prawie rozszarpała mu gardło, gdy jeden z ich szpiegów przysłał
informację o wydarzeniach w Dolinie Godryka.
Śmierciożercy stali lub siedzieli w ciasnym i obrzydliwie mugolskim
saloniku. Mieszkanie wybrali na chybił trafił, tak jak wszystkie poprzednie.
Blok, trzecie piętro, drugie drzwi po lewej. Miało nalepkę koło judasza, różową
panterę. Ludzie, którzy tu mieszkali – młode małżeństwo – jeszcze żyli.
Mężczyzna dygotał wśród szczątków filiżanki, kaszląc i krztusząc się własną
krwią. Lewą rękę, pozbawioną wskazującego i środkowego palca, przyciskał do
podbrzusza. Prawa leżała nieruchomo, martwa i bezużyteczna. Kobieta ubrana
teraz jedynie w górę od kanarkowożółtej piżamy krzyczała bezgłośnie – nałożono
na nią Silencio. Oczodoły miała puste, zakryte poszarpanymi powiekami.
Sam pokój nie był jednak uszkodzony. W wyciszonym telewizorze szalał
wilkołak przypominający małpę, nieruchomo uśmiechali się ludzie na zdjęciach,
rodzina porcelanowych kotów obserwowała gości obojętnie z rokokowej półeczki.
Jedynie zielony, tani dywan oraz róg kwiecistej kanapy się ubrudziły, lecz
niewiele. Śmierciożercy byli precyzyjni.
Snape stał z Averym przy otwartym oknie i patrzył bezmyślnie w niebo,
wypalając papierosa bez filtra. Smród palonego tytoniu trochę maskował zapach
krwi. Po parunastu godzinach halloweenowego rajdu czuł się otępiały i chory.
Avery zaś wydawał się po prostu znudzony. Przeglądał katalog z samochodami,
który podniósł z fotela. Od czasu do czasu zaginał rogi.
– Nie zbierasz się? – zapytał nagle. Snape drgnął, spojrzał na niego
nieprzytomnie.
– Wybacz, zamyśliłem się…
– Sugerowałem, że powinieneś przespać parę godzin przed jutrzejszymi
lekcjami. – Mężczyzna uniósł jedną brew, jakby w rozbawieniu. Kiedy Severus
pierwszy raz go zobaczył, jeszcze jako dziecko, pomyślał, że wygląda jak
biznesmen. Z czasem to wrażenie pogłębiło się – nawet uwalany krwią, wyczerpany
po paru bezsennych nocach, naćpany eliksirami pobudzającymi Avery sprawiał
wrażenie prezesa dobrze prosperującej spółki. Jego gesty, postawa, spojrzenie,
ton głosu – nawet początki siwizny na skroniach i sieć zmarszczek pod oczami –
powodowały, że człowiek czuł się przy nim jak sprzedawca z kiosku przy
właścicielu koncernu naftowego. Z jakiegoś powodu Avery lubił Snape’a. – Czym
się martwisz? – zapytał łagodnie.
Severus pomyślał, że w pewien sposób to zabawne. Za ich plecami
zdychali skatowani ludzie – cicho, bo o tej porze krzyki mogły co najwyżej
irytować. Avery nie zwracał na nich uwagi i nawet nie przyszło mu na myśl, że
mogą być przyczyną złego nastroju Snape’a. W pewnym sensie miał rację. Severus
poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła, wychylił się trochę przez okno, by
złapać świeżego powietrza. Oczyścił umysł tak, jakby zamierzał bronić się przed
legilimenckim atakiem, co zawsze pomagało. Tym razem jednak dało mu to naprawdę
niewiele. Avery patrzył na niego znad złożonego magazynu, czekając, aż chłopak
się opanuje. Wreszcie sięgnął do kieszeni szaty i grzebał w niej chwilę zanim
wydobył staroświecki klucz.
– Możesz się zdrzemnąć w mieszkaniu mojej starej kochanki, Krucza
dwanaście – powiedział z dziwną melancholią w głosie. – Już tam nie mieszka.
– Nie żyje? – zapytał Snape z chorobliwą ciekawością. Avery wzruszył
ramionami lekko i wrócił do przeglądania katalogu.
– Po prostu nie mieszka – stwierdził.
Sowa przyleciała kwadrans później, tuż po tym, jak umarł mugol.
Severus aportował się, gdy Hagrid właśnie wychodził z ruin domu.
Gajowy na rękach niósł płaczące dziecko, a sam wył niczym zarzynane zwierzę.
Snape poczekał, aż odleci na motocyklu. Dopiero wtedy ostrożnie podszedł do
drzwi. Zaskoczyło go, że nie ma świadków. Nikt nie wybiegł na ulicę, aby zobaczyć,
co stało się z budynkiem, nie próbował dostać się do ruin, nie kręcili się
wokoło policjanci ani lekarze. Jakby dom wciąż był pod Fideliusem, choć
przecież mężczyzna doskonale go widział. Gdy dotknął framugi, zamrowił go
grzbiet dłoni, ale żadne zaklęcie nie uderzyło.
Jakby we śnie wszedł do środka. Nie znał tego miejsca. Kiedy Lily tu
zamieszkała, byli już wrogami, więc tak czuł się i teraz. Obcy, włamywacz,
hiena cmentarna. Choć zaklęcia obronne zostały roztrzaskane, miał wrażenie, że
sam dom próbuje go przegnać.
Minął ciało Jamesa, starannie omijając wzrokiem jego twarz. Mężczyzna
zginął obrócony twarzą do drzwi, a więc pewnie i do Czarnego Pana. Snape mógł
wyobrazić sobie, jak staje do swojego ostatniego pojedynku i umiera zaskoczony,
że tak naprawdę żadnej walki nie było. Być może nie zdążył rzucić nawet jednej
klątwy.
„Powinien uderzyć w ścianę” – pomyślał Severus, czując nagle bezsilny,
gorzki gniew. „Gdyby naruszył osłony, daliby radę się aportować”. Po chwili
jednak nadpełzła druga myśl, chłodniejsza, a zarazem jakby nie jego – „Naprawdę
sądzisz, że zniszczyłby zaklęcie Dumbledore’a?”
Wzdrygnął się, zacisnął mocno pięści. Na górę wbiegł, wbijając wzrok w
gładki, pomarańczowy dywan. Zatrzymał się dopiero przy otwartych drzwiach.
Później zaś zrobił kolejny krok i bardzo, bardzo powoli ukląkł obok kobiety.
Hagrid nie ruszył ciała, nawet nie zamknął jej oczu. Snape dotknął szyi Lily,
jakby miał nadzieję, że uda mu się wyczuć puls.
– Spójrz na mnie – poprosił. Potrząsnął ją za ramię, tak gwałtownie,
że głowa podskoczyła na podłodze jak piłka. – Spójrz na mnie, słyszysz? Proszę,
Lily...
Zamilkł. Jej oczy były puste, wbite bezmyślnie w jakiś punkt na
popękanym suficie. Zamknął je ostrożnie i pomyślał, że wygląda jakby zasnęła.
Rudowłosa księżniczka czekająca na pocałunek księcia. Poderwał się, zaczął
krążyć po zrujnowanym pokoju, kopnął w głupiej, szczeniackiej złości dziecięce
łóżeczko. Chciał niszczyć, mordować, robić cokolwiek – tylko nie wiedział co.
Mógł aportować się do Dumbledore’a, ale wiedział, że jeśli spojrzy w
jego twarz i usłyszy „Tak mi przykro” lub cokolwiek podobnego – spróbuje go
zabić. Wtedy pewnie sam umrze, a Snape wciąż bał się śmierci.
Kiedyś ojciec powiedział mu, że wszyscy magowie smażą się w piekle.
Cóż, Śmierciożercy na pewno.
– Przepraszam – szepnął, klękając przy kobiecie ponownie. Przez chwilę
gładził ją po włosach, zagłuszając nieprzyjemny głos rozsądku nakazujący mu
uciec nim ruiny najedzie oddział aurorów.
Pocałował Lily delikatnie w czoło, ale nie obudziła się.
W kieszeni wymacał klucz i po chwili namysłu aportował się na Kruczej.
Nie był jeszcze gotowy na spotkanie. Ani z aurorami, ani ze Śmierciożercami,
ani z Zakonnikami. Z nimi najmniej. Chciał przeczekać do świtu, jakby wraz z
nim miał zakończyć się koszmar.
Spłoszyła go ruda, pijana dziewczyna.
Drugi skok spieprzył. Stracił równowagę, zachwiał się, zabrakło mu w
płucach powietrza. Upadł na błotnistą ziemię i zwymiotował gwałtownie. Dopiero
po tym rozejrzał się, ale dłuższą chwilę zajęło mu rozpoznania miejsca.
Wylądował na klaustrofobicznie ciasnym podwórzu, z którego wejść można było do
baru „Pod surykatką”. Lokal znajdował się w suterenie, pod sklepem z
materiałami tekstylnymi. Snape przychodził do niego, gdy matka zaczynała
martwić się o ojca – koło trzeciej lub czwartej nad ranem. Regulował rachunki,
cucił mężczyznę i pomagał mu wspiąć się po kamiennych, stromych schodach.
Nienawidził tego miejsca.
Odkąd ojciec zginął ani razu nie zajrzał do speluny.
Tej nocy jednak miejsce przyciągało go tak, jak płomień ognia ćmę.
Uświadomił sobie, że po prostu chce się upić i nie znajduje żadnych argumentów,
by z tego zrezygnować. Nie miał nawet komu zdać raportu.
„Straciłeś robotę i idziesz chlać? Historia naprawdę bywa ironiczna” –
skrzywił się, odsłaniając brudne zęby. Część jego umysłu, która rozwinęła się
dawno temu z instynktu samozachowawczego i czystego wstrętu, szydziła teraz
cicho.
Otarł usta, wstał i podszedł do
wejścia powoli jak skatowany pies. Zostało mu na tyle przytomności, by rzucić
na siebie Chłoszczyść nim otworzył drzwi. Plamy krwi zeszły z płaszcza i dłoni.
Wnętrze było takie, jakie zapamiętał. Ciężkie od dymu powietrze
przesiąknięte zapachem piwa i whisky, stoły poustawiane pod nagimi ścianami, na
środku stół bilardowy z popękanym suknem, a w kącie „Jednoręki bandyta”.
Wisiała na nim kartka z nabazgranym pospiesznie napisem „ZEPSUTE”.
Za barem stał mężczyzna, którego Snape kiedyś lubił. Barman pochodził
ze Szwecji, miał niewymawialne nazwisko i łagodną, prawie dziewczęcą twarz. W
ciągu ostatnich paru lat dorobił się rzadkiej brązowej brody i pokaźnej łysiny.
Kiedy Severus do niego podszedł, uśmiechnął się prawie szczerze. Wsypywał
właśnie orzeszki do pojemnika z kolorowego szkła, ręka drgnęła mu i parę
potoczyło się na ziemię.
– Kopę lat, młodszy – przywitał go ostrożnie. – Wracasz z imprezy?
– Co? – spytał Snape bezmyślnie, wyciągając z kieszeni portfel.
Przedmiot wyglądał na tyle dziwacznie, by mógł używać go zarówno po tej jak i
po tamtej stronie. W głównej przegrodzie funty mieszały się z syklami.
Wyciągnął te pierwsze nie patrząc na barmana. Miał wrażenie, że Szwed w jakiś
niepojęty sposób domyślił się wszystkiego i gdy tylko Severus odejdzie, pójdzie
do telefonu i zadzwoni po gliny. Chłopak prawie tego chciał.
– Imprezy – powtórzył barman spokojnie, kiwając głową na płaszcz. –
Halloween. Ostatnio jest moda na integrowanie ludzi, sam zresztą wiesz.
Snape pomyślał o rajdzie i zrobiło mu się słabo. Zamknął oczy walcząc
z mdłościami, na oślep położył pieniądze. Blat był lepki i dziwnie ciepły.
Wzniósł w umyśle parę mocnych, oklumenckich zapór – szybko, byle jak,
po partacku, okaleczając się z przewrotną przyjemnością. Kiedy jednak otworzył
oczy, był w stanie nawet leciutko się uśmiechnąć.
– Coś w tym stylu. Słuchaj, chcę się dzisiaj po prostu urżnąć. Jak nie
starczy… to jutro doniosę, dobrze?
Barman pokiwał głową z fachowym współczuciem, przeliczając banknoty.
– Spokojnie, młodszy. Ja zawsze wiedziałem, że ty jesteś porządny
chłopak. I jeszcze jedno… bardzo mi przykro.
Snape zatrzymał się w pół ruchu, odruchowo wkładając rękę do kieszeni.
Palce zacisnął na różdżce, wpatrując się przy tym w mężczyznę z mieszaniną
gniewu i bezradności.
– Słucham?
– Z powodu ojca – wytłumaczył barman, uśmiechając się do kolejnego
klienta. – Nie miałem kiedy złożyć ci kondolencji.
Pił, kiedy dosiadł się do niego obcy człowiek. Mężczyzna miał jasne,
rzadkie włosy, okulary w grubych oprawkach i luźną koszulkę z nazwą zespołu
rockowego.
– Dobry wieczór – wymamrotał, przysuwając sobie popielniczkę. – Jesteś
synem Tobiasza, prawda?
Snape obojętnie skinął głową.
– To był naprawdę wspaniały człowiek – dodał obcy uprzejmie.
Prawie udławił się piwem.
Kupiła na stacji benzynowej farbę, ponieważ powiedział, że woli rude.
Musieli z tego powodu przejść parę kilometrów, więc płaszcz zostawił w barze. I
tak nie czuł zimna. Słuchał jej szczebiotania, swobodnego i przesadnie
radosnego, a przy tym zupełnie niezrozumiałego. Dwa razy zobaczył magów,
świętowali, jakoś jeszcze niemrawo i ostrożnie, jakby sami nie wierzyli we
własne szczęście. Dwa razy miał ochotę rzucić klątwę, jedną z tych, których
nauczył się na ostatnim rajdzie. Dziewczyna jednak mocno trzymała go za rękę, a
impuls gniewu mijał prawie natychmiast, pozostawiając jedynie uczucie
wyjałowienia. Nad głowami latały sowy, w tą lub tamtą stronę, jedna za drugą,
pocztowe, prywatne, aurorskie. Nawet mugole się zorientowali. Snape widział
chłopaka robiącego zdjęcia z balkonu. Stał w samych gaciach, obwieszony
sprzętem jak fotoreporter wojenny.
Później poszli do jej mieszkania. Ciemna, wąska klatka schodowa, z
której prawie się stoczył. Drzwi obite od wewnątrz dermą, wąski przedpokój
prawie w całości zajęty przez zabytkową szafę, pachnąca detergentami kuchnia.
Łazienka ze spadzistym dachem tak mała, że musiał usiąść na ubikacji, aby
zrobić dziewczynie miejsce.
– Farbowałeś kiedyś włosy? Bo ja nie. – Roześmiała się i otworzyła opakowania, nie czytając nawet instrukcji.
Siedział nieruchomo, gdy ściągnęła szarą bluzę i zmoczyła włosy pod
kranem. Przylgnęły do jej karku i policzka, ciemniejąc o parę tonów.
– Będziesz musiał mi pomóc, amigo – powiedziała.
Więc pomógł. Niezręcznie, bez zaangażowania, nie patrząc, co robi.
Pasta miała nieprzyjemny zapach, szczypała go w nos i oczy. Odsunął się, oparł
o ścianę, przygniatając do kafelek niebieskie ręczniki. Oparła obie ręce na
jego piersi.
– Widzisz? Nie mogę się nawet przytulić przez twoje fanaberie. Chyba
że chcesz mieć rudą sutannę.
Miała duże, ciemnobrązowe oczy, które kojarzyły mu się z gnijącymi
liśćmi. Jej spojrzenie nie budziło żadnych wspomnień. Nie płoszyło.
– Tyle już chyba wystarczy, milczku – stwierdziła, niezniechęcona jego
apatią. Zerknęła na zegarek z zadumą i znów nachyliła się nad umywalką. Spłukała
starannie farbę, pozwalając by woda pociekła jej na wyszyty cekinami
podkoszulek. – I co? Dobry kolor, paskudo?
Kiedy odwróciła się do niego, drgnął, jakby przebudził się ze snu.
Bezmyślnie wyciągnął rękę, odgarniając parę mokrych, ciemnych kosmyków z jej
czoła. Kolor jeszcze nie był rozpoznawalny, ale nie miało to znaczenia.
Następnie – jakby zahipnotyzowany – odsunął dziewczynę i spojrzał w lustro.
Czytał kiedyś o zwierciadle Ain Eingarp. Podobno pokazywało
najskrytsze i najsilniejsze pragnienia człowieka. Mogło dać wytchnienie lub
wpędzić w obłęd, uleczyć bądź uśmiercić. Artefakt z dawnych lat i odległych
krain. Magia.
Tymczasem on znalazł jego przeciwieństwo, zupełnie nagle, bez
ostrzeżenia. Całkiem zwykłe, okrągłe lusterko w pastelowej ramce, upstrzone
pastą do zębów. Pokazywało twarz jego ojca.
Nigdy wcześniej nie zauważył podobieństwa. Tobiasz był potężnym mężczyzną
o przystojnej, choć pociągłej twarzy i stwardniałych od roboty
dłoniach. W każdym towarzystwie górował jak kamienna wieża, jeśli nie wzrostem,
to osobowością przytłaczając innych. Nawet kiedy stracił pracę, a jego kurtka
zamiast smarem zaczęła śmierdzieć spirytusem, znajomi uważali go za „swojego
gościa”. Lubili, nawet kiedy siedział we własnych rzygowinach lub bił obcego
faceta tak mocno, że pękały mu żebra.
Matka opowiadała, jak walczył, gdy kiedyś obrazili ją czarodzieje.
Rzucił się z pięściami na trzech ludzi, którzy mogli ruchem dłoni rozpłatać mu
brzuch, spalić lub zamienić w mysz i rozgnieść pod butami. Jak Gryfon.
Snape nie miał z nim nic wspólnego.
Tylko gdy patrzył w lustro, widział jego oczy.
„On przynajmniej umiał obronić swoją dziewczynę” – powiedział wesoło
wredny, cichy głos w jego głowie.
Severus uderzył pięścią w taflę z całej siły. Lustro rozprysło się – a
wraz z nim jego umysł. Czuł jak jedna po drugiej pękały pospiesznie ustawione
zapory – sypiąc odłamkami uczuć, zmysłów i wspomnień. Brutalnie przesunęły się
mury odgradzające ukryte od straconego, osobiste od ważnego, znane od
niebezpiecznego, a potem upadły wywołując rezonans. Zmieniło się wszystko, a on
na krótką chwilę stał się całkowicie obłąkany. Nagle wszystko ucichło,
uspokoiło się, skończyło przebudowę – niektóre wspomnienia grzebiąc na zawsze.
– Ocipiałeś?! – krzyknęła dziewczyna, wciskając się w kąt łazienki. –
Co ja powiem starym?
Spojrzał na nią przytomnie, zupełnie trzeźwy. Następnie przeniósł
uwagę na rękę. Prawa. Krwawiła, lecz nie czuł bólu. Szok, adrenalina? W
poszarpanych ranach błyszczały okruchy szkła. Rozejrzał się za czymś, co choć
trochę nadawało się na opatrunek.
– Słyszałeś?! Odkupisz to albo wezwę gliny! – wrzeszczała dziewczyna,
drżąc, jakby to ją uderzył. Po raz pierwszy zauważył, jak jest młoda. Ile mogła
mieć lat? Trzynaście, czternaście?
„Zabawnie by było, gdyby po tym wszystkim zamknęli cię za seks z
nieletnią” – powiedział głos, którego tym razem nie potrafił ani nie chciał
zignorować. Rozlał się po umyśle, zagłuszając inne – jeśli w ogóle się
odezwały. Wraz z nimi przyszło gorzkie rozbawienie.
– Tego przecież chciałaś. Emocji i mordercy w łóżku. – Zmrużył oczy,
rozkoszując się paniką, która przemknęła po jej twarzy. Dziewczyna złapała za
szczotkę do czyszczenia ubikacji, jakby ta była mieczem. – Musisz mi jednak
wybaczyć. Dzisiaj nie mam nastroju.
Ból dopadł go w połowie schodów. Zatoczył się, zaciskając z całych sił
zęby. Krew sączyła się ciągle, skapując początkowo na drewno, a później na
beton. Szedł powoli, oddychając ciężko i kalkulując czy uda mu się w tym stanie
rzucić poprawne zaklęcie lecznicze. Nieodmiennie wychodziło, że utnie sobie
rękę. Wreszcie stanął na skrzyżowaniu, nie mając sił wlec się dalej. Dyszał,
oparty o słup sygnalizacji świetlnej. Świtało.
Koło niego sowa upuściła wydanie specjalne Proroka. Odruchowo spojrzał
na nagłówek: „CHŁOPIEC, KTÓRY PRZEŻYŁ”. Gdyby nie on…
„Gdyby nie ty” – sprostował natychmiast – „Lily zginęła przez twoją
pieprzoną ambicję. Ale co cię to obchodzi?”
– Kochałem ją – powiedział. Zabrzmiało to pusto, banalnie. Sowa
przechyliła szary łeb z uprzejmym zainteresowaniem.
„Tak bardzo, że znalazłeś sobie kolejną zanim jej ciało dobrze
przestygło? Też do kochania, jakby nie patrzeć.”
– To nie tak…
„Zdobądź się na odrobinę obiektywizmu. Bardziej rozpaczałeś po swoim
kocie.”
Zamilkł, nie wiedząc z kim tak naprawdę się kłóci – i który z nich ma
rację.
Mężczyzna miał na imię Henry i aktualnie pracował jako kierowca
autobusu. W ciągu godziny opowiedział Severusowi historię swojego życia. Nie
przeszkadzało mu, że chłopak milczy, z desperacją wlewając w gardło kiepski
alkohol.
– Poszedłeś na te studia? – spytał nagle. Snape spojrzał na niego
nieprzytomnie, wzruszył ramionami. – Na inżyniera? Zawsze wiedziałem, że masz
smykałkę. Taki mały dzieciak byłeś, a już wiedziałem…
– Jestem czarodziejem – przerwał mu.
Mężczyzna pokiwał głową z aprobatą.
– Programista? Też ładnie…
II
Cela była wykuta w gładkiej, oślizgłej skale. Snape’owi przypominała
grób lub studnię – podejrzewał zresztą, że to zamysł architektów. Oprócz
wąskiej, przykrytej starym kocem pryczy, było w niej jedynie wiadro na
nieczystości. Przewróciło się, gdy strażnik wepchnął go do środka. Severusowi zabrakło siły, aby postawić je na
powrót, albo chociaż podnieść się. Siedział, opierając się o stalowe drzwi, kolanami
dotykał brzegu barłogu. Metal przyjemnie chłodził rozpaloną skórę. Snape miał
ochotę zasnąć w tej pozycji choć na chwilę.
„Tęsknisz za zapaleniem płuc?” – pomyślał ponuro.
Wreszcie, bardzo powoli, wpełzł na pryczę. Nie musiał im przecież…
ułatwiać sprawy.
Zgarnęli go z pogotowia, gdzie chuda, sympatyczna pielęgniarka o
aparycji skrzywdzonego konia szyła mu rękę. Weszli w pięciu, co zapewne było
swojego rodzaju komplementem. Właściwie wbiegli. Wpadli to też dobre określenie
– lub napadli. Byli strasznie nerwowi, głośni i niedoświadczeni, przez co
całość wyglądała bardziej jak scena z głupiego filmu sensacyjnego niż porządna,
aurorska akcja. Wysadzili drzwi z częścią ściany, ogłuszyli kobietę,
przypadkowo podpalili leżankę i prawie zabili Snape’a. Ryży chłopak musiał trzy
razy rzucać zaklęcie wiążące, choć Severus leżał spokojnie na podłodze, całą
swą postawą wyrażając uległość i gotowość do współpracy. Kalkulował przy tym
jak szybko uda mu się skontaktować z Dumbledore’em. Wtedy wierzył, że trafi do
aresztu – gdzie pod Veritaserum powie, że pracował dla dyrektora.
Powiedział – nic to nie zmieniło.
Później przekazali go ludziom, których nauczył się bać.
Sala przesłuchań w więzieniu nie różniła się zbytnio od celi. Była
trochę przestronniejsza i czystsza, odrobinę cieplejsza. Światła dostarczały
dwie bezdymne świece postawione na poplamionym woskiem biurku. Obok nich leżała
karta pergaminu z samonotującym, błękitnym piórem oraz parę szarych, cienkich
teczek. W pomieszczeniu poza tym był tylko stołek, na którym go posadzili.
Ręce miał spięte za plecami, mrowiły go, a prawa wciąż lekko bolała.
Na posterunku zaleczono ją byle jak – podejrzewał, że nie chcieli, aby
wykrwawił się przed procesem.
– Powiedziałem już wszystko pod Veritaserum – zauważył, kiedy cisza
się przedłużyła. – Pracuję dla Dumbledore’a. Potwierdziłby to, gdybyście choć
spróbowali się skontaktować.
– Wzruszające.
Mężczyzna miał przyjemny, głęboki głos. Na początku rozmowy
przedstawił się imieniem Andriej, ale mówił bez śladu akcentu. Nosił mugolską,
błękitną marynarkę i sztruksowe spodnie. Gdyby Severus spotkał go w innych
okolicznościach nazwałby – najłagodniej
– fircykiem. Ewentualnie trochę już podstarzałym i zniszczonym bananowym
chłopcem. Gdy rozmawiali, Andriej trzymał różdżkę opuszczoną luźno, a na twarzy
miał wyraz leniwego okrucieństwa.
– Mam powtórzyć? – spytał
Severus, bardziej ze zmęczeniem niż kpiną.
Drugi z pilnujących go strażników był ubrany w zwykłą, czarodziejską
szatę, ale przykuwał uwagę szpetotą. Zaklęcie lub uderzenie zniekształciło jego
twarz: część żuchwy i skórę na policzku odbudowano chorobliwie błyszczącą,
magiczna tkanką. Milczał. Początkowo Snape myślał, że będzie grał dobrego
glinę, lecz się pomylił.
– Tak. – Andriej spojrzał na pióro, które poruszyło
się nerwowo. – Tym razem wszystko.
– Naprawdę? Mogę w roli
antagonisty obsadzić zombiaki. Będzie ciekawiej.
Mężczyzna uśmiechnął się jak obżarty kot, który właśnie złowił kolejną
mysz i zastanawia się, co z nią zrobić.
– Chcę, żebyś mnie dobrze
zrozumiał. Wcześniej odpowiedziałeś jedynie na pytania układane przez jakiegoś
dupka z ministerstwa. Ja chcę całość.
Snape spojrzał przelotnie na drugiego człowieka. Drapał się po zdrowym
policzku. Wzrok miał pusty, jakby pocałował go dementor.
– Nie musisz mnie nawet bić –
spróbował zażartować. – Jestem przecież tylko tchórzliwym, ślizgońskim
gnojkiem.
– Wiem. Po prostu sprawi mi to
przyjemność.
Snape przeżył – był w tym całkiem dobry.
Myślał, że gdy przyjdą dementorzy, będzie dręczył go korowód trupów.
Twarze ludzi, których nie uratował:
torturowanych, mordowanych, porzucanych. Owszem, pojawiały się, lecz na
krótko i jakby powierzchownie – migawki z pierwszego rajdu, wspomnienia
szczególnie krwawych ofiar – wywołując emocje równie silne, jak te, których
doświadczał, oglądając kiepski horror.
„To pewnie oznacza, że jesteś skończonym skurwysynem” – pomyślał,
sięgając na oślep po jedzenie. Drewniana miska wypełniona była jasną breją bez
smaku, którą łatwo można było połykać. Przypuszczał, że dają mu ją dwa razy
dziennie, ale nie był pewien – w celi nie było światła, którym mógłby odmierzyć
upływ czasu.
Tak naprawdę, gdy przy drzwiach gromadzili się dementorzy, wspominał
głównie przesłuchania – tak wyraziście, że nie wiedział czy to jawa, czy
majaki. Czasem jakieś wydarzenie z dzieciństwa – lecz te dla odmiany mgliście,
słabo. Pomiędzy nimi zaś dwie śmierci – powracały natrętnie, coraz bardziej wyraziste,
szczegółowe, dokładne. Wtedy nie krzyczał.
Chodzili z Averym po majątku, który mężczyzna niedawno kupił. Parę
hektarów zapuszczonego parku i podniszczony, chylący się ku ziemi dom, który w
całości utrzymywało parę starych, przetartych zaklęć. Snape miał wtedy
dwanaście lat i znał mężczyznę od trzech.
Zaczęło się od tego, że Eileen martwiła się o syna. Snape nie umiał
dogadać się z chłopcami z sąsiedztwa, coraz bardziej zamykał się w sobie. Nie
była tak zaślepiona, aby nie wiedzieć, czym to jest spowodowane – lecz wciąż
miała nadzieję, że ich życie jakoś się ułoży.
W końcu przypomniała sobie, że jej dawny znajomy ma potomka w podobnym
wieku – i z tego powodu pewnego wiosennego dnia Severus został zapoznany z
rodziną Avery’ego. Pamiętał, że początkowo było to wyjątkowo nieprzyjemne
doświadczenie. Siąpił chłodny deszcz, zacinał wiatr, po aportacji czuł się
chory, a w dodatku dostał kataru i nie mógł znaleźć chustki. Dom też mu się nie
spodobał. Był za duży, miał zbyt wiele ozdób na fasadzie, wypustek, wieżyczek i
w ogóle był „zbyt”. Wyglądał jak wytwór wyobraźni nadpobudliwej ośmiolatki. W
dodatku chłopiec wyczuwał, że mama się denerwuje. Ciągle poprawiała skromny,
niedawno kupiony płaszcz, drżały jej ręce, usta zacisnęła w wąską kreskę i
strasznie długo zwlekała z zapukaniem do drzwi. Później było jeszcze gorzej.
Snape został zamknięty w jednym pokoju z niemiłym, napuszonym chłopcem oraz
jego wrednym, rozgadanym kolegą. Mieli się zaprzyjaźnić. Severus uznał za
sukces fakt, że się nie pobili. Czasami ktoś zaglądał do pokoju i wtedy przez
uchylone drzwi Snape widział matkę. Siedziała na kanapie sztywno wyprostowana,
piła herbatę i starała się nie urazić innych kobiet. Po jej minie chłopiec
widział, że chciała uciec z tego domu równie mocno jak on.
Później zaś przyszedł Avery. Zajrzał do bawialni, sprawnie ocenił
sytuację i spytał Severusa, czy nie zagra z nim w szachy. Snape potraktował to
jak wybawienie, choć gry szczerze nie cierpiał. Pionki go nie słuchały, koń
próbował ugryźć w palec, a królowa cały czas drwiła z jego ruchów. Załamałby
się, gdyby armia Avery’ego nie robiła
dokładnie tego samego. Mężczyzna ze stoickim spokojem szturchał zbuntowanego
laufra, równocześnie opowiadając o rynku ziół magicznych i nowym prawie
regulującym eksport mandragory.
W swoim domu Severus stwierdził, że go lubi. Eileen westchnęła.
Wydawała się równocześnie zdenerwowana i zmęczona.
– Ten pan nie może być twoim
przyjacielem, kochanie – powiedziała bez przekonania. – Jest za stary. W pewnym
sensie się nie myliła.
Po trzech latach Snape lubił go nadal. W dodatku tamtego dnia
wyjątkowo dobrze się bawił. Miał na sobie najlepszą szatę – dyskretnie
transmutowaną ze szkolnej. Było gorąco, więc podwinął rękawy. Z uwagą oglądał
każde drzewo, krzak, ławkę, porosły rzęsą staw – z miną wyrachowanego
rzeczoznawcy. Był tym tak pochłonięty, że z opóźnieniem zauważył przylot ptaka.
Wielki, szary puchacz usiadł na ramieniu Avery’ego, wbijając szpony tak mocno,
że mężczyzna skrzywił się z bólu. W dziobie sowa trzymała grubą kopertę z herbem,
którego Severus nie rozpoznał. Mężczyzna szybko przeczytał list i przegonił
ptaka.
– Musi pan wracać? – spytał
chłopiec, starając się ukryć rozczarowanie.
– Jeszcze nie. – Avery spojrzał
na niego nieprzyjemnie uważnie, jakby próbował ocenić jego wartość. – Uważasz,
że mugole są źli?
Severus zmieszał się, zaskoczony tematem. Wzruszył ramionami
niepewnie.
– Pewnie, że nie. Mój ojciec
jest mugolem.
– Lepiej, żebyś nie wspominał o tym… w szkole. – Avery usiadł na
najbliższej ławce, która zaskrzypiała niebezpiecznie. Wyciągnął do chłopca rękę
z pergaminem. – Przeczytaj.
Było w jego głosie coś, co sprawiło, że po plecach chłopca przeszedł
dreszcz. Severus uznał nagle, że nie chce widzieć tego listu na oczy. Mimo tego
posłuchał polecenia. Wiadomość była naprawdę krótka.
– To przecież bzdury – stwierdził po chwili. – Jakaś pseudonauka. To…
złe.
Wzrok Avery’ego złagodniał, stał się senny i utracił ostrość, jakby
mężczyzna zatopił się we wspomnieniach.
– Zdefiniuj mi pojęcie „zło” – rozkazał po chwili.
Snape ponownie wzruszył ramionami. Miał nadzieję, że ta rozmowa za
chwilę się skończy. Czuł się jakby znowu był w szkole, w Slytherinie. Jasne,
lubił ten dom, ale męczyło go ciągłe ukrywanie swojego pochodzenia. Czy raczej
nie przypominanie o nim.
– Krzywdzenie ludzi.
– Jakich?
Znów miał ochotę wzruszyć ramionami, ale powstrzymał się. Spojrzał na
trzymany w dłoni pergamin. Miał ochotę go zgnieść, spalić, wyrzucić. Głupie, że
przejmował się tak paroma linijkami tekstu.
– Jakichkolwiek – powiedział bardzo cicho.
– A gdy jest wojna? – Avery drążył temat z obojętny uśmiechem. – Czy
żołnierze, którzy bronią swojego państwa są źli?
– Nie, oczywiście, że nie.
– A ci, którzy myślą, że go bronią?
– Są głupi – zażartował, ale Avery pozostał poważny. Nadal czekał na
odpowiedź, a Severus nie wiedział, co powiedzieć. – Pewnie nie. Zresztą, teraz
nie ma wojny, a mugole w ogóle nam nie zagrażają.
– Naprawdę? – Mężczyzna westchnął i podniósł się ciężko. – Więc
dlaczego się przed nimi ukrywamy?
Musieli go wypuścić – dzięki temu jakoś przetrwał. To nie była zresztą
czysta nadzieja, lecz wnioski wyciągnięte z paru dostępnych faktów.
Nic, co mu robiono, nie zostawiało trwałych śladów – a przynajmniej
takich, których nie można było całkowicie zaleczyć.
Dementorzy przychodzili rzadko i zostawali na tyle krótko, aby nie
oszalał – przynajmniej nie bardziej niż obecnie.
Jego cela znajdowała się w odosobnieniu, głosy innych więźniów słyszał
rzadko i z daleka – jakby pilnowano, aby nie dowiedział się zbyt wiele o
więzieniu.
Andriej spieszył się – po paru pierwszych dniach przestał nawet
udawać, że interesuje go działalność Severusa w szeregach Śmierciożerców. Jak
sam wspomniał, sług Czarnego Pana mu nie brakowało.
Dlatego też Snape, leżąc skulony na pryczy, oddzielał ważne informacje
o Zakonie od błahych, a przede wszystkim te, które mogły obciążyć Dumbledore’a
od neutralnych. Niebezpieczne starannie odgradzał, spychał w głąb
podświadomości, zapominał. Wiedział, że w innym przypadku, choć ta świadomość
go brzydziła, powiedziałby wszystko.
„Jesteś naprawdę żałosny, Snape” – pomyślał – „Jakim cudem udało ci
się tak długo okłamywać Czarnego Pana?”
– Jestem praktyczny – zaprzeczył, sięgając po kolejną porcje jedzenia.
Dlatego też opróżniał pęcherz tak często, jak mógł, jadł, choć od
samego zapachu breji robiło mu się niedobrze, i próbował zachować choć resztkę
godności.
Pomimo tego kopał, gryzł i krzyczał, gdy go wyciągali.
Gdy nadchodzili dementorzy znów klękał przy Lily.
– Tak więc podział na zło i dobro jest z gruntu nieprecyzyjny i
nieobiektywny – tłumaczył szesnastoletni
Severus, grzebiąc widelcem w zimnym spaghetti. Wzroku nie spuszczał przy tym z
Avery’ego. Zaprosił go do mugolskiej knajpy głównie dlatego, że chciał zobaczyć
jak mężczyzna się zachowa. Trochę się rozczarował. Avery w marynarce czuł się
równie swobodnie jak w szacie, zaś mugolskie otoczenie wydało się w niczym mu
nie przeszkadzać. Rzucił jedynie dyskretnie zaklęcie wyciszające, choć sala
była prawie pusta. – Skłaniałbym się raczej ku określeniom: moje i obce. Czy
też, jeśli mamy być bardziej precyzyjni: moje i nie moje. Bez człowieka dobro
nie istnieje, cokolwiek chcieliby wmówić idealiści, zaś człowiek jest
cywilizowanym zwierzęciem. Znasz teorię Darwina?
– Coś słyszałem. – Mężczyzna uśmiechnął się nad filiżanką kawy.
Wzrokiem błądził po otoczeniu, ale Snape był pewien, że słucha uważnie.
– To chyba nie będziesz się spierał o to zwierzę. Tak więc jak każde
ma pewne… zachowania wrodzone. Nie wiem jak to nazwać inaczej. Instynkt
samozachowawczy chociażby, popęd, potrzebę życia w stadzie i jakiejkolwiek
hierarchii. To sprawia, że odruchowo dzieli świat na dwoje: mnie i innych. Moją
rodzinę i obcych. Tych, których lubię i całą resztę. Tak naprawdę tylko swoimi
się przejmuje, tymi osobami z jakimi wiążą go jakiekolwiek więzi. To nieźle
widać na filmach. Człowiek kibicuje głównemu bohaterowi, ponieważ go lubi, a
lubi go dlatego, bo dobrze go zna. Znaczy, w porównaniu z innymi. Więc uważa go
za dobrego nawet jak wyrżnie całą bandę policjantów i zniszczy pół miasta.
– A dlaczego cywilizowane? – Mężczyzna uśmiechnął się lekko i Severus
nie był pewien, czy z niego nie drwi.
„Wpadam w paranoję” – zganił się w myślach.
– Cóż, cywilizacja sztucznie rozszerza te więzi. Narzuca je wręcz.
Kiedy człowiek słyszy, że jakiś Anglik dokonał przełomowego odkrycia, czuje się
dumny, choć w zasadzie nie ma z tym nic wspólnego. Tak samo w czasie meczu
kibicuje swojej drużynie, nawet jeśli jest kiepska. Cywilizacja tworzy i
hierarchizuje grupy, które człowiek może uważać za swoje. Przy czym trzeba
zauważyć, że każdy z nas należy do wielu różnych i przeważnie wszystkie uważa
za lepsze od innych, funkcjonujących na podobnych zasadach. W innym wypadku
postępuje niezgodnie z własnymi przekonaniami.
– Dlatego czarodzieje są lepsi
od mugoli, Anglicy od Francuzów, a ślizgoni od gryfonów? – Avery powiedział to
poważnie, ale Snape znów odniósł wrażenie, że mężczyzna się z niego śmieje.
Wzruszył ramionami nerwowo.
– Nie doszedłem jeszcze do końca. Obecnie nasza kultura, jeśli mogę to
tak nazwać, rozszerza tę więź na wszystkich ludzi. Na zwierzęta w sumie też,
ale to nie jest tak ważne. Dlatego źle jest skrzywdzić jakiegokolwiek człowieka
w jakikolwiek sposób. Tolerancja, równość, miłość, braterstwo i inne takie.
Zauważ jednak, że ludzie, którzy łamią zasady, na przykład przestępcy, są przez
społeczeństwo podświadomie wykluczani z tej grupy. Dlatego osoba, która w życiu
by nie uderzyła innej, może równocześnie domagać się wykastrowania albo zabicia
gwałciciela. Po prostu nie traktuje go już jak swojego, więc w konsekwencji,
jak człowieka. – Snape zamilkł na chwilę, po prostu zabrakło mu oddechu. Wypił
trochę gazowanej wody i kontynuował: – Oczywiście należy też pamiętać, że grupa
„ludzie” jest najobszerniejsza ze wszystkich, więc więzi w niej są też
najbardziej nietrwałe i skłonne do rozpadu. Im większa grupa, tym słabsza więź,
więc teoretycznie człowiek najbardziej powinien chronić siebie, ale… są jeszcze
na świecie Gryfoni – zakończył z lekką pogardą.
Avery skończył pić kawę i odstawił filiżankę. W jego spojrzeniu było
coś, co sprawiło, że Severusowi zrobiło się zimno. Odruchowo przygarbił się,
odwrócił wzrok.
– Zdefiniuj mi jeszcze pojęcie większego dobra – poprosił mężczyzna.
– Jeśli podejdziemy do tego matematycznie, to działanie, dzięki któremu korzyść osiągnie większa grupa – odpowiedział szybko. Następnie zaś dodał trochę
ciszej i jakby niepewnie: – Na przykład obecne działania Czarnego Pana mogą
godzić w rodziny mieszane, lecz w konsekwencji prowadzą do scalenia obu
światów.
– Sam to wymyśliłeś? – spytał. Snape nie był pewien czy chodzi mu o
definicję, czy też o ostatnie zdanie. Wzruszył ramionami i wepchnął do ust
jedzenie, które z jakiegoś powodu smakowało jak papier. – Chciałbyś zostać
Śmierciożercą?
Z trudem przełknął. Napił się jeszcze, otarł usta serwetką, wyraźnie
odwlekając odpowiedź.
– Rozmawiałem z chłopakami z siódmego roku – powiedział wreszcie
niechętnie. – Mówią, że z takim pochodzeniem nie ma szans. Rozumiesz, nie
jestem swój.
Oczy mężczyzny były ciemne i z jakiegoś powodu wydały się Snape’wo
koszmarnie puste.
– Mógłbym się za tobą wstawić – zaproponował.
Snape nie miał skutych rąk – nie było to już potrzebne. Klęczał na
podłodze, a dłonie przyciskał do brzucha, starając się osłonić połamane palce.
– Naprawdę nie chcę cię krzywdzić – powiedział Andriej, kucając przy
nim. Miał na sobie bladoróżową koszulę, a na szyi zawiązany jaskrawozielony
krawat. Z kieszeni wyjął chusteczkę i delikatnie otarł Severusowi czoło.
Przechodził płynnie między rolami złego i dobrego gliniarza niczym
schizofrenik. – Mam syna w twoim wieku.
„Jak miło” – pomyślał Severus słabo.
– Dlatego nie chcę na ciebie rzucać Obliviate – kontynuował mężczyzna
– ponieważ zazwyczaj nie wychodzi mi zbyt dobrze.
Wypuścił chustkę i wstał, ocierając dłonie o spodnie. Kiedy uniósł
różdżkę, Snape nie poruszył się, sparaliżowany zwierzęcym wręcz lękiem. Jęknął,
gdy palce nastawiły się i zrosły z suchym trzaskiem.
– Wstawaj – rozkazał mężczyzna, a jego głos zmienił się nieznacznie,
stwardniał. Kopnął chłopaka, gdy ten nadal trwał w bezruchu. Na twarzy miał
wyraz wstrętu.
Snape dźwignął się jakoś, choć z trudem utrzymywał równowagę.
Pociemniało mu przed oczami. Drgnął, gdy Andriej chwycił go za rękę.
Drugi ze strażników podszedł do biurka i zdjął pióro z pergaminu.
Następnie odwrócił się, po raz pierwszy sięgając po różdżkę.
– Wiesz czym kończy się złamanie Wieczystej Przysięgi? – spytał
Andriej głosem, w którym sympatia mieszała się z litością.
– Tak – odpowiedział Snape. Nie miał pojęcia, lecz w tej chwili
podpisałby nawet cyrograf. Mężczyzna nie wyczuł kłamstwa lub też je zignorował,
skinął na drugiego strażnika. Następnie odchrząknął i powiedział znudzonym
tonem: – Czy obiecujesz, że nigdy nie
opowiesz, nie opiszesz ani nie przekażesz wspomnień o tym, co wydarzyło się w
Azkabanie w dniach…
Gdy nadchodzili dementorzy, znów mordował swego ojca.
Byłoby łatwiej, gdyby wtedy mężczyzna wyglądał gorzej. Był pijany albo
wściekły, albo skacowany. Tymczasem tamtego dnia dokonał ostatniego
skurwysyństwa w życiu – przypominając Severusowi, że też jest człowiekiem.
Byłoby łatwiej, gdyby Snape zabił go tak, jak planował: w nocy, po
wyjściu z baru, w ciemności i bez świadków. Tymczasem spotkali się na ulicy
wczesnym popołudniem, na podwórku, które było skrótem pomiędzy przystankiem
autobusowym i domem.
Byłoby łatwiej – być może – gdyby Snape’a do domu nie odprowadzał
Avery. Mężczyzna położył mu wtedy dłoń na ramieniu. Zwykły, przyjacielski
wręcz gest, który sprawił, że chłopakowi zaschło w gardle. To Avery w końcu
przekonał Czarnego Pana, że ten… mugol nic dla Severusa nie znaczy. Zaryzykował
swoją reputację, aby dać mu szansę. Miał prawo oczekiwać, że Snape wywiąże się
z zadania – choćby ze względu na zaufanie, jakim go obdarzono.
Tylko że on nie potrafił.
Tobiasz tamtego dnia wyglądał całkiem zwyczajnie i schludnie. Był
świeżo ogolony, przyciął nawet włosy. Pod rozpiętą marynarką miał jasną,
wyprasowaną koszulę. Snape nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz ojciec
ubrał się tak… porządnie. Czekał, aż do niego podejdą, obracając w dłoni
zwiniętą w rulon kopertę A4.
– Przyszedłeś na weekend? – spytał, zaraz po tym jak się przywitali. –
Nieźle się nawet składa.
Uśmiechnął się. Całkiem zwyczajnie, wesoło, jakby był po prostu
szczęśliwy. Snape pomyślał wtedy irracjonalnie, że mężczyzna robi to
specjalnie, aby morderstwo stało się jeszcze trudniejsze.
– Wpadłem tylko na chwilę – wykrztusił z trudem.
– No to chodź, młodszy. Muszę wam coś powiedzieć.
Snape uniósł wtedy rękę, w której trzymał różdżkę. Palce zacisnął tak
mocno, że zbielały mu knykcie. Zobaczył wtedy, nienaturalnie wyraźnie,
zaskoczenie w oczach ojca. Nie strach – Tobiasz po prostu nie wierzył, że syn
mógłby go skrzywdzić.
Miał rację.
Ostatecznie zaklęcie rzucił Avery. Lekkim ruchem nadgarstka, nie
podnosząc głosu, z klasą i obojętnością profesjonalisty. Drugą dłoń wciąż
trzymał na ramieniu chłopaka. Snape miał wrażenie, że jego palce parzą. Serce
biło mu jak po długim biegu, krew łomotała w skroniach, całe ciało miał lepkie
od potu. Zdołał tylko wykrztusić:
– Ja to miałem zrobić.
Avery wzruszył ramionami, delikatnie prowadząc go do przejścia pomiędzy
budynkami.
– To nie ma znaczenia, młodszy – zapewnił. – Naprawdę.
III
Ubzdurał sobie, że po prostu go wypuszczą. Otworzą kominek, pozwolą
wyjść gdzieś w Londynie. Ewentualnie podpisze jakieś papiery, odbierze rzeczy.
Zamiast tego trafił na oddział zamknięty w św. Mungu. Miało to też
dobre strony. Pościel była czysta, jedzenie bez porównania lepsze, a przez okno
– ciągle zamknięte – widział fragment nieba. Pierwszego dnia przez wiele godzin
nie odrywał od niego wzroku, choć oczy bolały i łzawiły. Drugiego zresztą też.
Oprócz niego na sali leżał młody mężczyzna z poparzoną twarzą. Czasem
coś bełkotał, lecz przez większą część doby wpatrywał się bezmyślnie w sufit.
Snape podskórnie czuł, że też wyszedł z Azkabanu, lecz spędził tam więcej
czasu.
„Czyli właściwie ile?” – zastanowił się przelotnie. Myśl uciekła
jednak szybko, przepadła.
Pił eliksiry: niektóre rozpoznawał, właściwości innych się domyślał.
Sprawiały, że dużo spał – bez snów – a przez resztę czasu czuł się otępiały i
niezdolny do kojarzenia faktów. Prawie się z tego cieszył.
Co jakiś czas zaglądał do nich oschły magomedyk. Pytał o samopoczucie,
słuchał, zapisywał, rzucał zaklęcie sondujące. W końcu Severus zapytał, czy
przeprowadzano na nim jakiekolwiek zabiegi, gdy spał. Jeszcze zanim skończył
mówić, uświadomił sobie, jak absurdalnie to brzmi.
– Parę – odpowiedział jednak uzdrowiciel idealnie obojętnym tonem. –
Niezbyt ważnych.
Snape poczuł, jak po grzebiecie przechodzą mu dreszcze.
– Już wszystkie? – dopytał się, próbując usiąść. Magomedyk pomógł mu
ruchem różdżki.
– Tak. Jest pan już zdrowy.
– Nie domyśliłbym się. Więc kiedy będę mógł wyjść?
Mężczyzna spojrzał do karty. Zmarszczył brwi, jakby głęboko się nad
czymś zastanawiał. Wyglądało to wręcz komicznie, jakby naśladował mimikę aktora
komediowego.
– Jutro zaczniemy zmniejszać dawki – powiedział wreszcie. – Myślę, że
za jakiś tydzień będzie można pana wypuścić. Akurat na Boże Narodzenie.
Dostał ubranie. Czarna, stara i trochę za duża, ale świeżo wyprana
szata i wełniany płaszcz, z jakiegoś powodu zielony. Kiedy go dotknął,
zastanowił się czy należał do kogoś, kto umarł w św. Mungu. Magomedyk jakby
wyczuł jego wątpliwości.
– Kupiłem je w sklepie z używaną odzieżą. W kieszeni jest rachunek.
– Nie mam przy sobie pieniędzy – zauważył chłodno.
Mężczyzna uśmiechnął się, jak zawsze w dziwny, wyuczony sposób.
– Więc może pan potraktować to jako prezent lub wyjść na ulicę w
piżamie.
– Kuszące.
– Przy czym muszę przypomnieć, że piżama jest własnością szpitala.
Przebrał się, kiedy uzdrowiciel doglądał drugiego pacjenta.
Nie wiedział, gdzie pójść. Nie wyobrażał sobie powrotu do Hogwartu.
Miałby po prostu wejść do zamku, wymamrotać jakąś głupią wymówkę i znów uczyć?
Nawet ludzie stamtąd nie byli tak durni, aby nie skojarzyć jego nieobecności z
obławą na Śmierciożerców. Wiedział, że część osób domyślała się już wcześniej,
kim był, ale nie miały pewności. Teraz pewnie nikt z nauczycieli nie podałby mu
ręki.
Tak, pracował dla Dumbledore’a, ale podejrzewał, że dla nikogo nie
będzie to miało znaczenia. Chyba nawet dyrektor o tym zapomniał. Bo przecież
gdyby to cokolwiek znaczyło, nie pozwoliłby… Spróbowałby…
„Nieważne” – pomyślał Snape, starając się choć na moment zapomnieć o
Azkabanie.
Nie mógł też iść do Avery’ego. Nie wiedział, czy aurorzy dotarli do
mężczyzny, a nie chciał go narażać. Poza tym nie był pewien, czy Śmierciożercy
w jakiś sposób nie dowiedzieli się, że był zdrajcą. Jeśli tak się stało,
wchodzenie do domu jednego z nich było samobójstwem.
Jak mówiła Bellatriks, zdrajcy umierają w fascynujący sposób.
Na samą myśl, że znowu ktoś może go torturować, Snape wpadł w panikę.
Musiał ochłonąć w jakimś zaułku, skulony pod brudną ścianą i drżący. Obok niego
przelewał się Londyn, rozgorączkowany zbliżającymi się świętami. Był zbyt
głośny, zbyt tłoczny. Ludzie przerażali Severusa. Obserwował przechodniów z
chorobliwą czujnością, gotów uskoczyć na każdy podejrzany gest, skulić na
ostrzejsze słowo. Wiedział, że to nienormalne, że – zapewne – wygląda całkiem
śmiesznie. Nie potrafił jednak się uspokoić.
W końcu deportował się za jednym ze śmietników do jedynego miejsca,
które mu pozostało. Do domu.
Złamał sobie nadgarstek, sam, bez niczyjej pomocy. Nie pamiętał już
jak, czy poślizgnął się na czymś, czy też skądś spadł. Zanim minęło
oszołomienie i zdążył zaprotestować, Eileen podwinęła rękaw jego szaty, aby
uzdrowić mu rękę.
Lewą, jakżeby inaczej.
Zapamiętał z tego wszystkiego urywki, jakieś strzępy. Pamiętał, że
Mroczny Znak wyglądał jak wielki siniec. Wyraz twarzy matki, jej zaskoczenie.
Pamiętał, że próbował się wytłumaczyć, mówił coraz głośniej, a ona milczała. A
później uderzyła go w twarz, jedyny raz w życiu, i to zapamiętał chyba
najmocniej. Wyrzuciła go z domu, a on nawet nie próbował wrócić. Bał się, że mu
nie wybaczyła.
W końcu odważył się zapukać, choć bardzo cicho. Może podświadomie
chciał, aby nikt go nie usłyszał. Eileen jednak otworzyła, całkiem szybko,
jakby na kogoś czekała. Przez chwilę stali naprzeciwko siebie, cisi i
skrępowani. W końcu Severusowi udało się wykrztusić:
– Mamo.
To jakby przełamało czar. Kobieta drgnęła, odsunęła się, robiąc mu
przejście.
– Chodź, zamarzniesz tam – powiedziała cicho. Głos miała schrypnięty.
Usiadł w salonie, który prawie nie zmienił się od śmierci Tobiasza.
Może przybyło w nim parę książek, lecz poza tym wszystko pozostało po staremu.
Wytarta kanapa, uszkodzony gramofon w kącie, indyjski stolik do kawy, pamiątka
po jego dziadku. Snape jednak czuł się jak intruz. Nie odważył się nawet zdjąć
płaszcza.
Eileen zrobiła mu kawy i zabrała się za odgrzewanie obiadu. Obserwował
ją przez otwarte drzwi, nie bardzo wiedząc, co może powiedzieć.
Matka postarzała się bardzo, odkąd widział ją ostatni raz. Jej włosy
posiwiały całkiem, twarz poznaczyły zmarszczki podobne do drobnych blizn.
Wyglądała jak uosobienie zgryzoty.
– Ja chyba pójdę – powiedział, kiedy postawiła przed nim talerz zupy.
– Dokąd? – spytała tylko. Przez chwilę myślał nad odpowiedzią, nim się
poddał. – Pościelę ci później łóżko – dodała. – Poza kołdrą niczego nie
ruszałam od twojej ucieczki.
Przez chwilę chciał zaprotestować, powiedzieć, że to wcale nie była
ucieczka. Ostatecznie jednak tylko skinął głową. Zjadł, starannie unikając jej
spojrzenia. Błądził więc wzrokiem po pokoju i szybko odkrył, co jest w nie tak.
Nie było żadnych ozdób świątecznych. Gdy był dzieckiem, Eileen
pilnowała, aby co roku stała choinka, choćby i najmarniejsza. Przystrajali ją
razem, a czasem, gdy mieli szczęście, razem z ojcem. Tak samo konieczne były
prezenty, nawet jeśli tak skromne, że aż śmieszne. Eileen twierdziła, że chodzi
o tradycję, ale Severus myślał, że raczej o normalność.
Jednak w tym roku salon był pusty.
– Nie ma choinki – wyrwało mu się. Te słowa zabrzmiały groteskowo.
Kobieta rozejrzała się, jakby dopiero on jej to uświadomił.
– Tak, nie ma – potwierdziła.
Czekał, aż powie coś więcej, ale milczała.
W końcu przełamali się jakoś. Opowiedział jej o pracy w Hogwarcie,
ponarzekał trochę na dzieci. W zamian streściła mu parę plotek, poinformowała,
co dzieje się u ludzi, których kojarzył bądź nie. Starannie omijali wszystkie
tematy, o których naprawę chcieli rozmawiać. W tym od zawsze byli profesjonalistami.
Kiedy wrócił do domu na wakacje po szóstej klasie, pierwszej nocy
rzucił na drzwi swojego pokoju cały szereg czarów zabezpieczających. Stworzył
swoją własną, prywatną twierdzę. Później zaś leżał, przez parę godzin patrząc
na sufit, i myślał o tym, co zrobi ojciec, kiedy to odkryje. W końcu, koło
czwartej czy piątej nad ranem, wszystko usunął. Dopiero wtedy zdołał zasnąć.
Od tamtego czasu jednak wiele się zmieniło. Dlatego pożyczył od Eileen
różdżkę i po paru próbach wyciszył pokój, zabezpieczyć go nie zdołał. Kiedy
oddawał ją matce, czuł, że już drżą mu ręce. W Mungu o tej porze otrzymałby
Eliksir Słodkiego Snu. Pomimo że stopniowo zmniejszano jego dawkę, mężczyzna
odczuwał konsekwencje odstawienia.
Koszmary przyszły szybko, wystarczyło, że zamknął oczy. Śnił o
głębokiej studni i o Andrieju, który uśmiechał się do niego z sympatią. W
cieniu stał dyrektor, nic nie mówił, ale patrzył ze wstrętem. Snape dobrze znał
to spojrzenie. Mieli go sądzić, sen jednak umknął, nim Andriej postawił mu
zarzuty.
Później znów był na rajdzie, ale tym razem zaatakowali dom Potterów. A
może nie, wszystko mu się mieszało. Lily stała przy nim, ubrana tylko w górę od
kanarkowożółtej piżamy. Patrzyła w dal ze smutkiem, ignorując jego nerwowe
słowa. Nagle spojrzała na niego z naganą.
– Mógłbyś już zabić Tobiasza. On się męczy – powiedziała, a Snape
przytaknął zawstydzony.
Ojciec leżał na podłodze, wyglądał trochę jakby spał. Tylko palce miał
połamane.
I Andriej też był w tym koszmarze, Andriej był we wszystkich. Szedł za
Severusem jak cień. Zresztą, miał mu towarzyszyć przez lata.
Kolejne sny zlewały się ze sobą w plątaninie chaotycznych obrazów,
wynaturzonych, choć w zasadzie całkiem banalnych. Wspomnienia z Azkabanu,
wspomnienia z młodości, ze szkoły, ze spotkań z Czarnym Panem. Wszystko zlewało
się ze sobą.
Eileen wybudziła go w pewnym momencie. Starała się być ostrożna, ale i
tak zareagował gwałtownie, instynktownie odsuwając się jak najdalej od jej
dłoni. Dopiero po chwili zorientował się, że to nie kolejny majak.
Leżał na podłodze. Kołdra owinęła się wokół jego nóg, krępując je. Był
tak mokry od potu, jakby wynurzył się z wody. Skulił się, nie patrząc na matkę.
– Tylko zajrzałam… – wyszeptała. – Salazarze, co oni ci zrobili…
– Wyjdź – powiedział. Ledwo to wykrztusił.
Podniosła rękę, jakby chciała go dotknąć, przytulić, ale nie odważyła
się.
– Mam w domu trochę składników – stwierdziła. – Uwarzę ci coś na sen.
– Po prostu wyjdź.
Nie mógł pozwolić, aby zauważyła, że płakał.
– Byłam na pogrzebie tej dziewczyny, Lily – powiedziała Eileen. –
Pamiętasz ją chyba? Bawiliście się czasami.
Snape nie zareagował. Wsypał do kubka trzy łyżeczki kawy, zalał
wrzątkiem.
– Evans – podpowiedziała kobieta.
– Wiem, która – stwierdził. Zabrzmiało to dziwnie opryskliwie. – Czemu
poszłaś na jej pogrzeb?
– Miałam nadzieję, że cię tam spotkam – powiedziała szczerze.
Wzruszył ramionami.
– Było dużo ludzi? – zapytał.
– Tak. Zrobili bardzo ładną ceremonię. Przemawiał nawet minister. –
Uśmiechnęła się nieznacznie, bez radości. – Ale nie widziałam nikogo z jej
rodziny.
Znów wzruszył ramionami. Spróbował napić się kawy i sparzył sobie
język.
Przez większość czasu pogrążony był w apatii. Niewiele myślał, niczego
w zasadzie nie robił. Słuchał godzinami radia, mugolskich stacji. Poza tym
potrafił przez cały dzień leżeć w bezruchu i wpatrywać się w nieokreślony
punkt.
Wiedział, że jest to tylko stan przejściowy, że w końcu będzie
zmuszony do wypełznięcia ze swojego pokoju i normalnego życia. O tym też starał
się nie myśleć.
Choć wydawało się to niemożliwe, jeszcze bardziej schudł i osłabł.
Czasami, gdy wstawał, kręciło mu się w głowie.
W końcu zajrzał do niego Dumbledore. Snape najpierw usłyszał, jak jego
matka kłóci się z dyrektorem na dole i to wyrwało go na chwilę z otępienia.
Eileen mówiła to, co sam miał ochotę powiedzieć, językiem, od którego poczuł
się odrobinę niezręcznie. Może dlatego, kiedy Dumbledore wreszcie wspiął się na
piętro, wyglądał na zawstydzonego.
Snape siedział na łóżku w przetartych dżinsach i starym, brązowym
swetrze. Nie był to strój wizytowy, ale wtedy niezbyt się tym przejmował. Nie
wstał też, kiedy dyrektor wszedł, nie podał mu ręki.
Dumbledore nie poczuł się jednak obrażony, a przynajmniej nie dał tego
po sobie poznać. Usiadł na jedynym krześle, położył na biurku granatową tiarę.
Cekiny lśniły na niej jak gwiazdy.
– Przepraszam, chłopcze – powiedział. Radio prawie zagłuszyło jego
słowa. – Nie dałem rady jej ochronić.
Snape wiedział, kogo mógł winić za śmierć Lily. Choćby Blacka, zdradliwego
sukinsyna. Severus miał nadzieję, że Andriej dobrał się do niego. Potter też
się nie wykazał, robiąc Syriusza Strażnikiem Tajemnicy. Severus mógł obu
nienawidzić z czystym sumieniem.
Wiedział również, że obwinianie syna Lily jest absurdalne. Kiedy jednak
Dumbledore powiedział, że Harry znajduje się u swojej ciotki, Snape nie
zaprotestował. Nie stwierdził, że to głupie, że mugole nie dadzą rady ochronić
chłopca przed Śmierciożercami, którzy pozostali na wolności. Nie przeszło mu to
przez gardło, bo miał wrażenie, że dyrektor tylko czeka na jego protest. Mógł
domyślić się, do czego te słowa by doprowadziły.
A wiedział, że nie byłby w stanie czuwać nad tym chłopcem. Znał siebie
na tyle dobrze.
Harry był jak wyrzut sumienia. Samym swym istnieniem przypominał
Severusowi, że jedyną osobą, którą powinien obwiniać, jest on sam.
– Voldemort powróci – powiedział Dumbledore ze smutkiem. – Jestem tego
prawie pewny.
Właściwie nie musiał nic dodawać.
Musiałam przeczytać. Mimo długości i zmęczenia. Kocham Taoja twórczość. To, jak rozdzielasz poszczególne wątki. A następnie je laczysz. To, ze dajesz wskazówki, ale odpowiadał za jakis czas. Fakt, ze pomimo mieszania chronologii człowiek sie nor gubi, tylko czyta z zapartym tchem. Niewielu autorów potrafi az tak bawić sie czasem. Perfekcyjnie i bardzo przejmująco.chyba najbardziej podobało mi sie, to jak powiedziałaś o dwoch morderstwach,ktore były dla Severusa koszmarem. Avery-on był tutaj dla mnie najwieksza zagadka. Byc moze jest troche racji s tym,ze z jakiegoś powodu czarodzieje nie ujawniali sie przed mugolami. Ale połączenie światów nigdy nie było celem voldemorta i niewiem, dlaczego sev mogl w to wierzyć. Rowling zrobiła go w ten sposob na potrzeby sagi, bo Harry nie mogl wiedziec wczesniej, ale pytanie pozostaje i podobało mi sie to spojrzenie w tym rozdziale.nie mogłam nawet winić averyego ze w to wierzy, ale pozniej juz go jednak winilam. Za to,ze sprowokował Severusa i ze dopuścił do tego,by ten miał zabic własnego ojca. Ze tez w ogole chciał..koniec końców s tego nie zrobił, ale jak mogl potem rozmawiać z averym(gdy ten go...wyreczyl)? Najbardziej dobijający, fragmentem był dla mnie moment w łazience mugolki i to porównanie do lustra... Nawet andrij mnie tak nie dobił,choc ironiczne było to,ze snape torturowany był przez stróża prawa. Zmuszony,by nic nie mowić. Po raz kolejny pytanie brzmi-co robił w tym momencie dumbledore? Ach, wiokrotnie byłam na niego zła w sadze i tutaj to poczucie powróciło. Milosc do lily tez była widoczna i obwinianie jamesa, Syriusza, ale i siebie... A tymczasem to nie była niczyja wina, tylko przepowiedni, losu... Bardzo dobre opowiadanie, jak wszytskp,co piszesz.poczytalabym cos autorskiego w Twoi, wykonaniu. Pewnie bedzie to bestseller na polkach księgarni na całym świecie. Zaoraszam na niedocenionego na nowość :)
OdpowiedzUsuńDzięki za komentarz :D
Usuń"Ale połączenie światów nigdy nie było celem voldemorta i niewiem, dlaczego sev mogl w to wierzyć."
Podejrzewam, że w młodości Snape był cokolwiek durny po pewnymi względami :P W końcu wpakował się do Śmierciożerców - pomimo własnego pochodzenia, pomimo przyjaźni z mugolaczką, pomimo tego, ze znał ten drugi świat - za mądre to to nie było.
Avery'ego i jego relacje ze Snape'em pozostawiam do własnej interpretacji :D
Co robił Dumbledore? Podejrzewam, że jednak próbował wyciągnąć Severusa z więzienia ;) W końcu Snape'a za ładne oczy nie wypuścili. A że później dyrektor zwlekał ze spotkaniem... cóż, myślę że dla niego było też ciężkie. W końcu jak spojrzeć w oczy człowiekowi, którego się zawiodło? Ogólnie nie jestem za kryształowym przedstawianiem Dumbledore'a, ale też raczej tę postać lubię ;)
Dziękuję za miłe słowa.
właśnie ja byłam wdzięczna Rowling za to, ze przedstawiła dumbledorea w siódmej części jako postać niejednoznaczną moralnie. To sprawiło,że stał się bardziej ludzki. Jako że zwaliła sporo rzeczy w siódmej części, wątek z Dumbledorem ratiwał wg mnie ksiązkę xD mam nadzieję, że zarowno matury, jak i egzamin poszły/idą dobrze :)zapraszam na mój nowy blog odnalezcprzeznaczenie.blogspot.com
UsuńSiódmy tom czytałam raz, średnio pamiętam, więc i pewnie średnio mi się podobał. I brakowało mi w nim jakiegoś szerszego wojennego tła :D
UsuńPoszły :D
Ogólnie mi się podobało ^^. Co prawda pewnie będę musiała przeczytać kiedyś po raz drugi, aby lepiej zrozumieć (bo tu były znowu poprzestawiane fragmenty, a co za tym idzie, trzeba się bardziej wysilić, żeby to lepiej zrozumieć, czyli przeczytać więcej niż jeden raz, żeby się wszystko ułożyło w całość). No ale wrażenia ogólnie pozytywne, wiesz, że ogólnie lubię twój styl pisania. Tekst momentami był dość drastyczny, ale nie będę narzekać, bo wiesz, że lubię, kiedy jest drastycznie i mrocznie. Sama też chętnie poniewieram swoimi postaciami.
OdpowiedzUsuńW sumie nawet lubię teksty o Snapie, przynajmniej jeśli nie jest to żaden slash i inne dziwactwa. U ciebie mamy natomiast sytuację po 1981 roku, z retrospekcjami dotyczącymi wcześniejszych wydarzeń, np. spotkań z Averym, czy też wątków dotyczących ojca, a nawet Lily. W sumie to było fajnie pokazane: bez jakichś miłosnych deklaracji i jawnej rozpaczy, a bardziej z dystansem, choć mimo to i tak było czuć, że Lily była dla niego ważna.
Ogólnie z tym Averym to było, jak on już skończył szkołę, czy jeszcze był w Hogwarcie? Tu czułam taką troszkę niekanoniczność, bo w książce raczej miałam wrażenie, że on miał z ojcem złe relacje, bo ten był podły dla matki i wgl, i że od dawna gardził mugolami właśnie przez ojca (bo przecież w książce w 7. cześci we wspomnieniu do Petunii się zwraca pogardliwie, że jest mugolką), a w Hogwarcie raczej był takim outsiderem, ale też starał się jakoś wbić w towarzycho. No, twoja wizja się może różnić, czemu nie? Ogólnie jakaś bardzo odbiegająca też nie jest. Po prostu pokazałaś tę postać z nieco innej strony. Ale relacje z matką też całkiem dobrze pokazałaś, były takie... no, naturalne raczej. I matka nie była demonizowana, a pokazana jako ktoś, kto też się przejmuje. Nawet tego ojca nie pokazałaś jako takiego złego chama, jak się go zazwyczaj kreuje, u ciebie wydawał się jakby bardziej ludzki, co sprawia, że jeszcze bardziej okropne wydaje się to, że Snape musiał się go pozbyć.
Podobały mi się też te scenki, kiedy Snape wylądował w Azkabanie. Zastanawia mnie, kim właściwie był Andrej, skoro twierdziłaś, że nie jest aurorem. To kim? Mam też wrażenie, że jest dość popaprany, że sytuacja ze Snapem go bawi. Co prawda nie pokazałaś za dużo tej postaci, ani też nie było zbytnio dialogów, głównie przemyślenia Snape'a, i to dość zdystansowane, takie pasujące do kogoś zrezygnowanego, kogo już to niewiele obchodzi; i w sumie może tak było? przez większość tekstu miałam wrażenie, że jest on do wszystkiego zdystansowany, taki oschły, niewiele rzeczy go obchodzi. No ale wracając do tego faceta, jest dość specyficzny. Ma dziwaczny sposób bycia i wgl... Chyba nie lubi Snape'a. Stara się go jakoś udupić, znaleźć na niego haka, a kiedy nie znajduje, to jest rozczarowany. No ale po wojnie to pewnie oni się czepiali wszelkich sposobów, by wyłapać takich mrocznych typków i znaleźć coś na nich. Wgl czemu Snape potem wylądował w Mungu? Aż tak mu odwaliło, czy co? Ale te fragmenty też były dobre.
O, i wieczysta przysięga ^^. Wiesz, że lubie ten motyw, prawda? Tylko co im to dało, że kazali mu ją złożyć? Czyżby nie chcieli, żeby się coś wygadał o swojej odsiadce? To mi się wydaje najbardziej prawdopodobne.
Sorry za ten chaos w komciu. No ale ciągle mi się coś plącze. W każdym razie - tekst fajny. Nie do końca kanoniczny, ale ciekawy, angstowy, momentami mroczny. Ogólnie ciekawa wizja Snape'a jeszcze w czasach młodości - po skończeniu Hogwartu, ale przed podjęciem w nim pracy. Przyjemnie się czytało, i szybko. Fajnie, że wrzuciłaś to opko.
"Ogólnie z tym Averym to było, jak on już skończył szkołę, czy jeszcze był w Hogwarcie?"
UsuńAvery'ego znał odkąd skończył dziewięć lat i utrzymywał z nim w miarę stały kontakt do upadku Voldemorta :> Znaczy w tym opowiadaniu. Plus założyłam, że poglądy Snape'a też ewoluowały z czasem - stąd zupełnie inaczej podchodził do sprawy mugoli jako dwunastolatek, inaczej jako szesnastolatek. A w kanonie jego przeszłość i tak jest potraktowana po macoszemu, więc cóż :D
"Nawet tego ojca nie pokazałaś jako takiego złego chama, jak się go zazwyczaj kreuje, u ciebie wydawał się jakby bardziej ludzki, co sprawia, że jeszcze bardziej okropne wydaje się to, że Snape musiał się go pozbyć."
Oj, to nie tak :D Znaczy: nie pokazywałam wprost, że Tobiasz był zły, bo nie widzę takiej potrzeby :) Snape bał się ojca, nie rozumiał, jak ludzie mogą go uważać za dobrą osobę, wreszcie: gotów był go zabić - to chyba dosyć o Tobiaszu mówi :P (Albo o Severusie, ale ciii).
Nie, Andriej zdobyłam informacje o Dumbledorze, Snape go nie obchodził. Ogólnie powiedziałabym, że facet był z wywiadu (czy też kontrwywiadu). W kanonie o tym nic nie ma, ale co tam, można przyjąć, że to była tak tajna podjednostka, że Hermiona o niej nie wiedziała :D Bo że dla ministerstwa żadni szpiedzy nie pracują, to coś nie wierzę...
(choć Andriej raczej nie robił w terenie. Choć kto wie, facet ma mózg w kształcie korkociągu :D)
W sumie nie, Snape po prostu przesiedział ponad miesiąc w bardzo ciężkim więzieniu :P postarali się go podleczyć, zanim mógł wyjść i straszyć ludzi. Andriej zresztą bardzo się starał, żeby nie było widać, że Severusa ciągali po torturach :> Jeszcze by się Dumbledore zaczął zastanawiać, czemu...
Dzięki za komentarz :)
Aaa ^^. Bo w każdym opowiadaniu jest inaczej. Ogólnie Avery często się gdzieś w tle pojawia, ale co opowiadanie, to inna kreacja, więc różnie bywa; ogólnie często się z niego robi rówieśnika Snape'a. Wgl nie wiem, czemu tak jest przyjęte, że w fanfickach większość mrocznych typków jest w jego wieku lub w podobnym. Pewnie ludziom się nie chce myśleć nad OC i dlatego wpychają dużo postaci kanonicznych, skoro ich wiek i tak nie był w książce sprecyzowany? ;P
UsuńNo ale twój jest starszy, to pewna nowość ^^. Tylko ciekawe, po co on przyłaził do takiego dzieciaka?
Znaczy się, ja mam skrzywienie po ficzkach, gdzie jeszcze nigdy nie spotkałam się z pozytywną kreacją Tobiasza. Praktycznie wszędzie jest demonizowany, pokazywany jako zły ojciec i podły mąż, który bije żonę i nienawidzi jej i syna za to, że są czarodziejami. I często jest też pokazywany jako pijak, obdartus, no taki menel. Dlatego ten twój nieco mnie zadziwił.
A po co mu informacje o Dumbledorze? Myślałam, że to raczej ktoś, kto po upadku Voldzia wyszukuje jego popleczników, aby ich przymknąć (bo w kanonie wyszukiwano, ale tam to aurorzy robili).
No ale można założyć, że mogli mieć coś takiego. Kanon o tym nie mówi, ale przywykłam już, że masz dużo własnych, specyficznych wizji, które też wcale nie są aż takie nieprawdopodobne.
Oni go normalnie w Azkabanie trzymali, tak? Pewnie tak, skoro dementorzy się tam gdzieś snuli ;P. No ale dziwne, że ministerstwo tam wpuszczało jakiegoś obcego kolesia nie-aurora, chyba, że oni wiedzieli o tej twojej dziwnej, tajnej podjednostce?
Heh xDDD.
"Avery (ur. ok. 1926 r.) – szkolny kolega Toma Riddle'a (późniejszego Lorda Voldemorta). Już w czasach Hogwartu paczka Riddle'a nazywała siebie śmierciożercami. Avery był członkiem Klubu Ślimaka, około roku 1943. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że jest on ojcem Avery'ego, który był uczniem Slytherinu w tym samym czasie co Severus Snape. "
UsuńAverych było dwóch :) a że polubił i na swój sposób usynowił Snape'a - może mu po prostu chłopaka było szkoda... :P
Spoko, Snape'a też zaskoczył :D Ale Tobiasz miał zwyczajnego pecha. Zabili go akurat w dniu, w którym wreszcie udało mu się znaleźć pracę i pojawiła się jakaś szansa, aby wyjść na prostą :P Zresztą może kiedyś strzelę fika o Tobiaszu i Eileen. No, jak będę mieć duuużo czasu.
No tak, aurorzy zajmowali się wyłapywaniem popleczników Czarnego Pana, ale on aurorem nie był :D A Dumbledore był poza kontrolą: z potężną mocą, z własną bojówką (Zakonem), nic dziwnego, że się go obawiano w tak niepewnych czasach. A ile Snape naprawdę o nim wiedział, to już inna sprawa :D
Tak, ktoś w ministerstwie wiedzieć o nim musiał, skoro mu płacił.
Jak już pisałam kiedyś w komentarzach, Snape jest postacią wybitnie mi obojętną - na tyle zobojętniałam w jego kwestii, że wątpię, czy jakikolwiek tekst mógłby wzbudzić moje zainteresowanie nim. Dlatego pewnie opowiadania wśród Snape'ofanek może wzbudzić entuzjazm, bo psychoanaliza taka głęboka, ale mnie i sam fakt Snape'a, i postawienia go w takiej sytuacji, i takiego przedstawienia go niebyt mnie rusza.
OdpowiedzUsuńNatomiast tekst przeczytałam, bo napisany był jak zwykle bardzo sprawnie, znowu zagłębiasz się w osobowość jednego z potraktowanych marginalnie śmierciożerców i znowu opisujesz od kuchni działanie pewnych struktur, których przybliżenia Rowling ominęła - i obie te rzeczy wychodzą jak zwykle bardzo dobrze.
Z chronologią - teraz było imo lepiej, niż w tym rozdziale z "Maski". Raz, że to krótszy tekst, mogłaś sobie pozwolić na taką kompozycję, dwa, że co innego jest opowiadanie niechronologicznie wydarzeń, które jednak po pewnym momencie konsternacji można ze sobą połączyć (ruda dziewczyna zaczepiające Snape'a i Avery dający mu klucz do mieszkania to fragmenty znajdujące się bardzo blisko siebie), a nie wyjaśnianie kluczowych informacji dla akcji. Pomieszana chronologia w dalszej części tekstu wypadała jak zwyczajna retrospekcja - Snape jest w takiej sytuacji, że przypomina sobie wszystkie najważniejsze i najgorsze momenty swojego życia. Zresztą stosujesz retrospekcję jako osobne sceny z życia i regularnie wracasz do "teraźniejszości", jakąś jest pobyt Snape'a w więzieniu - skutkiem tego nie ma tego wrażenia chaosu, które pojawiło się przy Masce. Jedyny moment, w którym trochę się zgubiłam, był sam początek, bo zastanawiałam się, kim są te kobiety, ale rozumiem manewr i potem stosunkowo szybko wszystko się wyjaśnia.
No, to chyba na tyle z rzeczy technicznych, a o merytorycznych nie czuję się na siłach cokolwiek pisać.
Szczerze mówiąc to opko jeszcze z czasów, gdy bardziej mnie Snape interesował. Bo teraz ta postać też mi się jakoś znudziła...
UsuńPomijając już fakt, że jakieś 90% tego tekstu to był początek planowanego mentorsa i miał tłumaczyć, dlaczego Severus zdecydował się w końcu sprzeciwić dyrektorowi i porwać Pottera (dla bezpieczeństwa jego, a jakże :D). Ale w końcu zamiast rozwijać Zamróz, zaczęłam pisać Maskę i te parę stron utkwiło w odmętach dysku :)
Miło mi jednak, że przeczytałaś pomimo głównej postaci :)
"Pomijając już fakt, że jakieś 90% tego tekstu to był początek planowanego mentorsa (...)"
UsuńJakie ofiary należy składać, abyś to kiedyś ruszyła dalej? ;)
Z komentarzy? :D
Usuń...ale nie zamierzam. Jakoś po Jamesie chyba nie potrafiłabym pisać o Harrym w głównej roli.
Odpowiedzi "nie ma i nie będzie" w pełni się spodziewałam, ale i tak przeżywam fanfikowe rozczarowanie miesiąca. ;( Tak mi odnowić zainteresowanie tematem, a potem brutalnie je zdeptać, chlip.
UsuńI oczywiście wszystko moja wina, tak? xD
OdpowiedzUsuńAle jak nie zdasz matury, to inaczej będziemy rozmawiać :D.
Ale żebyś już nie musiała mi przypominać, to skomciam, a co :P.
(i tak, nie ogarnęłam głębi tych pionowych kresek, przyznaję :c)
Na początek rzucę parę oczywistości - kocham Twój świat przedstawiony <3. To, jak genialnie rysujesz topografię miejsc, jak świetnie dopasowujesz nazwy do kanonu, jak zgrabnie łatasz dziury pozostawione przez JKR :).
Poplątanie czasu jest mniejsze niż w pamiętnym rozdziale Maski, łatwiej było się połapać. W ogóle zdaje mi się, że takie przeskoki czasowe dużo lepiej działają na wyobraźnię czytelnika, zwłaszcza przy postaciach dość... hmmm... o dość pokręconej psychice xD.
Ciekawy zabieg z tymi kobietami, fragment umieszczony na początku sugerował, że odegrają jakąś rolę w opowiadaniu, a jednak surprise, tworzą tylko tło. Barwne tło :).
W przeciwieństwie do Niofomune ja raczej nie siedzę w fanficach (a to, co siedzę, to tylko i wyłącznie Twoja wina xD), więc to przedstawienie Snape'a wcale mi się nie znudziło ;). Ja wiem, ja się nie znam, ale lubię tą wizję. W sumie wychodzi na to, że Sevcio był cały czas nieźle zagubiony i nie umiał sobie sam ze sobą radzić, a wszystko mu się udawało jedynie jakimś szczęśliwym zrządzeniem losu, który z rzadka się do niego uśmiechał... Aż szkoda, że tego nie rozwinęłaś ;).
No i nie byłabym sobą, gdybym nie wypunktowała drobiazgów :P:
1. "Czasami krzyczały coś niezrozumiałego lub śmiały się głośno. Paru ludzi lękliwie obserwowało je zza szyb. Od czasu do czasu kobiety kogoś spotykały." - dość to czkawkogenne :P
2. "dziewczynę z ręką uciętą tuż nad łokciem, która oszalała, gdy Śmierciożercy spalili jej dom" - znaczy ta ręka oszalała (i się obcięła nad łokciem?) xD
3. "gdy jeden z informatorów przysłał informację" - informatorzy-informacja ;)
4. "Jedynie zielony, tani dywan oraz róg kwiecistej kanapy się ubrudził" - ubrudziły
5. "naćpany eliksirami pobudzającymi Avery sprawiał wrażenia" - wrażenie
6. "Snape poczekał, aż odjedzie na motocyklu" - Hagrid na nim jechał, zamiast latać? xD
7. "Minął ciało Jamesa, starannie omijając" - minął-ominął
8. "krążyć po zniszczonym pokoju, kopnął w głupiej, szczeniackiej złości dziecięce łóżeczko. Chciał niszczyć" - zniszczonym-niszczyć
9. "Przez chwilę gładził ją po włosach, zagłuszając nieprzyjemny głos rozsądku nakazujący mu uciec nim ruiny najedzie oddział aurorów. / Pocałował ją delikatnie w czoło, ale nie obudziła się." - ją-ją
10. "by rzucić na siebie Chłoszczyć" - chłoszczyŚć. Nauczysz się wreszcie? xD (od czyszczenia, nie od chłostania xD)
11. "Ciężkie od dymu powietrze, przesiąknięte zapachem piwa" - bez przecinka
12. "na środku stół bilardowy z popękanym suknem" - pierwsze: sukno to materiał, czy jesteś pewna, że może popękać? Wujek google milczy, no ale jakoś trudno mi to sobie wyobrazić :P. drugie: może stół bilardowy obity suknem? Z płytą obitą suknem? (na wikipedii pod hasłem "stół bilardowy" można znaleźć opis, z czego składa się stół xD)
13. "Kopę lat, młodszy – przywitał się ostrożnie" - sam się przywitał? xD
14. "parę mocnych, oklumendzkich zapór" - oklumenckich, bo oklumencja, nie oklumendzja :P
15. "Chyba, że chcesz mieć rudą sutannę." - Aaaaa, chyba że bez przecinka!
16. ta mugolka nie za szybko zmywa farbę? z tego, co kojarzę (siostra po fryzjerstwie jest :P) to nawet taką najprostszą, zmywalną, trzyma się na łbie ok. pół godziny :P. No, ale mogę się mylić, taka tylko luźna uwaga ;).
Usuń17. "Tobiasz był potężnym mężczyzną o przystojnej choć pociągłej twarzy" - przecinek przed "choć"
18. "twardych, stwardniałych od roboty dłoniach" - twarde-stwardniałe
19. "jeśli nie wzrostem to osobowością przytłaczając innych" - przecinek przed "to"
20. "znajomi uważali go za „swojego gościa”. Lubili go" - go-go
21. "Też do kochania, jakby się nie patrzeć." - to "się" mi tam nie pasuje :P
22. "Siedział, opierają się o stalowe drzwi" - opierając
23. "Sala przesłuchać w więzieniu" - przesłuchań
24. "Pionki nie słuchały się" - same się nie słuchały? xD
25. "a przynajmniej takich, które nie można było " - których :P
26. "to działanie, które działa na korzyść" - działanie-działa
27. "Dlatego nie chcę na ciebie rzucać Oblivate – kontynuowała mężczyzna" - obliviate. I kontynuował xD
28. "Zwykły, przyjacielskich wręcz gest" - przyjacielski
29. "Tylko, że on nie potrafił." - tylko że też bez przecinka, w łeb! :D
30. "Palce zacisnął tak mocno, że zbielały mu kłykcie." - a jesteś pewna, że nie knykcie?
31. "W końcu Severus zapytał się" - sam się zapytał? łojeny, co ty masz z tym "się"? xD
32. "Pomimo, że stopniowo zmniejszano jego dawkę" - pomimo że też nie oddzielamy przecinkiem :P
33. "Wiem która – stwierdził." - przecinek przed "która"
Geez, jak ten komentarz się rozrósł :P.
Teraz, czytając po raz drugi, widzę, jaką ładną klamrę zrobiłaś przy tych dwóch ostrych wspomnieniach, które wywoływała obecność dementorów. Choć żadne mnie nie zaskoczyło :P.
No i zgrabne zakończenie, trochę smutne, ale Dumbledore... Jakoś nie darzę go sympatią, po tym fragmencie nic się nie zmieniło :P
Dobra, się rozpisałam :D.
Pozdrowienia i ucz się no! xD
"Ale jak nie zdasz matury, to inaczej będziemy rozmawiać :D." a kogo to będzie wina? :D
UsuńI - czas przed więzieniem (teraźniejszy)
II - Azkaban
III - po Azkabanie
Myślałam, że tak łatwiej będzie się zorientować xD
Znaczy w tamtym rozdziale narracja miała oddawać zagubienie Tonks w tym pokręconym domu :D a tutaj, tak, ee, pasowało.
Ja ogólnie uważam, że Severus to była postać, która sobie z życiem nie radziła. On by się świetnie nadawał na ekscentrycznego naukowca (to, że w młodości już wymyślał własne czary, jego ciągoty do eliksirów itd.), bo wtedy mógłby być sobie zgryźliwy i antyspołeczny, a i tak szacunek czym innym by zdobywał. A tak wylądował w roli, do której w ogóle się nie nadawał i zgorzkniał do końca :P Zresztą, wyobrażasz sobie kilkanaście lat uczyć, kiedy nie lubi się dzieci? To przecież koszmar dla obu stron :D
(Już pomijając fakt, że robienie szpiega z osoby, która jest wręcz odpychająca w kontaktach międzyludzkich, wydaje się cokolwiek nietrafionym pomysłem).
No patrzcie ją, a ta znowu swoje xD.
UsuńTak tak, już później dotarła do mnie konwencja :P.
W tamtym rozdziale wszyscy byli doskonale zagubieni, do tego absurd gonił absurd, trochę jak w świecie Alicji w Krainie Czarów :D.
Masz rację, tutaj to doskonale pasuje :).
Ale mówiąc o ekscentrycznym naukowcu mam przed oczami burzę białych, potarganych włosów i osmoloną twarz, jakoś do Snape'a mi to nie pasuje :P. Raczej bym go widziała coraz bardziej upodabniającego się do nietoperza, mieszkającego w lochach i nie wychodzącego do ludzi, którzy go wkurzają xD.
W sumie w kanonie liczyłam na trochę inny koniec Sevcia, a nie takie wybielanie go na siłę na łożu śmierci :P. Żal mi go, bo nigdy z niczym sobie nie radził i jeszcze trafił na tych wstrętnych Huncwotów... A później do roli nauczyciela i to jeszcze nie tego przedmiotu, którego pragnął xD.