Dyżurka była
zadymiona. Cuchnęły asfaltem szlugi Chupacabry, kopciła rzeźbiona w plugastwa
fajka Dziadka, a Szejka właśnie przycinała końcówkę cygara grubszego niż jej
kciuk. Wchodząc do pomieszczenia, Rainbow sam zapragnął zapalić.
Pokój wielkością
dorównywał przeciętnej sypialni, ale był niesamowicie zagracony. Pod ścianami
upchano trzy biurka, nad nimi porozwieszano lustra. Sofa nieokreślonej barwy
stała tuż przy drzwiach, zapomniany wieszak chylił się ku ścianie. Były tam też
– między innymi – rogi łosia na parapecie, kwietnik bez kwiatów, stos brudnych
talerzy, peleryna niewidka wypłowiała z czarów – i papiery oczywiście. W
stosach na podłodze i na blatach, poprzylepiane taśmą i zaklęciami do ścian,
upchnięte, pomieszane, koszmar biurokraty. Kryły się w nich raporty i grafiki
rozpisane na odwrotach paragonów, czaiły notatki służbowe i czasopisma, odbitki
notatek, zeszyty, książki.
Śmierdziało
trochę zwietrzałym piwem i starymi frytkami, jak zwykle.
Trochę się
spóźnił na swoją zmianę, tak ze dwa dni, ale na razie nikt tego nie komentował.
Położył więc plecak na wytartej kanapie, ściągnął kurtkę i podszedł do
otwartego na oścież okna. Wychodziło na tyły, mugolską ulicę, senną gorącym,
wczesnym popołudniem. Czarny samochód wlókł się po niej leniwie, a wszystkie
szyby miał opuszczone. Stary jakiś, kanciasty, James nie rozpoznał marki.
Oparł się o
parapet, wdychając dym i rozgrzane powietrze, nie bardzo wiedząc co chce i co
może powiedzieć.
Gdyby to był
chociaż inny skład…
Dziadka
ledwo znał. Miał chłopiec jakieś trzynaście lat, w robocie siedział pierwszy
miesiąc i zaczynało mu powoli odbijać. Nawet teraz co i rusz zerkał do tyłu
albo pod biurko sięgał – i nagle martwiał, nie mogąc sobie przypomnieć, po co
to robi. Może i Jamesowi byłoby go żal, gdyby bachor nie roznosił plotek jak
szczur zarazy. Jąkał się przy tym, połykał wyrazy albo całe zdania, ale i tak
wszystko wywlekał i rozpowiadał. A teraz słuchał.
Chupacabra
go wyciągnął z jakiegoś bagna, bo – jak twierdził – żal mu trzewia ścisnął. Nie
pierwszy raz zresztą.
Na
stanowisku pośrodku siedziała Szejka – James skrzywił się na jej widok.
Dziewczyna była drobną Azjatką, parę lat od niego starszą. Twarz miała
upstrzoną bliznami po smoczej ospie, a włosy ścięte na jeża. Pasowały jej
zresztą – wiecznie nosiła się jak wojskowy, mugolski na dodatek, tylko
dać jej karabin i rzucić w okopy…
Rainbow nie
cierpiał jej z wzajemnością.
Chupacabra
siedział najbliżej okna, w obrotowym fotelu obitym poplamionym, żółtym suknem.
Nogi położył na biurku, oparcie nieznacznie opuścił. Co jakiś czas strzepywał
popiół do postawionej na podłodze szklanki. Wydawał się zadowolony z życia, niczym
nażarty kocur. Jasnowłosy, blady i chudy. W półmroku,
w blasku luster – wyglądał jak personifikacja głodu.
Teraz jednak
zbyt dużo słońca przebijało się przez zasłonę dymu – więc był tylko zmęczonym,
zbyt szczupłym człowiekiem. Nie jego czas.
Z tego, co
Rainbow wiedział, mężczyzna pięć lat temu przyjechał z Ukrainy, aby studiować
numerologię na Uniwersytecie w Edynburgu. Wyrzucili go po pierwszym semestrze.
Rok później
przekonał właściciela kasyna, by zainwestował w nowe technologie i w niego
samego przy okazji. Jak to zrobił, jak faceta w ogóle odnalazł – nikt nie
wiedział.
Chupacabra
uniósł prawą dłoń i pstryknął palcami. Wszyscy spojrzeli na niego, odruchowo, z
nawyku.
– Szejka,
Dziadek, przerwa – powiedział, nie wyjmując z ust papierosa. Miał schrypnięty
głos i koszmarny akcent.
– Sam sobie
nie poradzisz… – mruknęła dziewczyna butnie, choć bez przekonania. Łypnęła na
nich jeszcze spod oka, przydusiła cygaro na plastikowej okładce zeszytu i
wstała. Z szefem się nie dyskutuje, nawet tak dziwacznym.
– Ty,
Rainbow, siadaj za nią – dodał.
James
poczekał, aż Azjatka wyjdzie, ciągnąc za kark Dziadka. Chłopiec zamarudził przy
drzwiach, mamrocząc coś nieskładnie. Ciekawe, co sobie myślał…
– Zasłonę
też narzuć – usłyszał James, gdy usiadł w fotelu. Wzruszył ramionami, czując,
że zasycha mu w gardle. Odwrócił się w stronę drzwi i rzucił zestaw zaklęć, które miały uniemożliwić podsłuchiwanie. Dwa razy, bo za pierwszym mu
nie wyszło.
– Zrobione –
powiedział wreszcie. Spięty był, cholera.
– To
obserwuj.
James
wzruszył ramionami, próbując się rozluźnić. Mało to razy siedzieli we dwójkę?
Mało, tylko rankami, kiedy nie było prawie ruchu. I to rzadko trafiał na
mężczyznę – najczęściej szef ogarniał noc, kiedy czasem nawet trzech ludzi się
nie wyrabiało.
Pierwszy raz
też mu podpadł, tak na poważnie. Chociaż, niech to szlag, przecież to nie była
jego wina.
Wbił wzrok w
swoje lustra. Miał numery od dwunastki do dwudziestki dwójki, w tym cztery
pokoje i korytarz na piętrze. Chupacabra narzekał, szczególnie koło północy, że
trzydzieści dwie kamery to za mało, żeby upilnować całe kasyno – miał rację.
James jednak myślał, że to i tak za dużo dla trzech osób.
Podobno
stawanie między dwoma lustrami mogło odebrać człowiekowi odrobinę duszy.
Wpatrywanie się w magiczne zwierciadła na pewno odbierało rozum.
Między sobą
zawsze używali określeń takich jak kamery, ekrany, ochrona, personel, dyżurka,
zmiana. Nawet ci, którzy nigdy nie opuścili magicznych dzielnic, a na szlamy
najchętniej by splunęli.
Słowa miały
moc – wszystkie, nie tylko zaklęcia. Dla własnego dobra nie należało nadużywać
nazw. Nie tutaj.
Ta ich fobia
przerzuciła się nawet na przydomki. Dziadek był dzieciakiem, Pajęczak brzydził
się owadów, Szejka forsy w życiu się nie nawąchała, Mikrus przechodząc przez
drzwi musiał schylać głowę…
Tylko do
Chupacabry przezwisko pasowało.
James
przeleciał wzrokiem wszystkie lustra. Miały różne kształty, mniej lub bardziej
zbliżone do prostokąta, zaś obramowania – proste lub wymyślne. Lśniły własnym
blaskiem. Ekrany.
Widział, że
jest niewielu klientów. Paru starych, sprawdzonych, którzy traktowali kasyno
jak drugi dom. Oszołomiona dama – wiedział, że podano jej adres dopiero tydzień
temu – pewnie przychodziła codziennie, aby się nacieszyć. Parę osób, których w
ogóle nie rozpoznawał. Ruch był naprawdę mizerny.
Na personel
nie zwracał uwagi. Powinien, oczywiście, ale jakoś nie potrafił przemóc się,
aby kapować na swoich. Szejka wyrabiała za niego limit.
Pamiętał, że
kiedy przyszedł tu po raz pierwszy, nie potrafił wykrztusić ani słowa. Brał
nadgodziny, sypiał na kanapie w kącie tak jak Dziadek niedawno, mało jadł.
Chupacabra wyciągał go na miasto, do różnych knajp, do kina, do parku, na
ulice, ale wszystko wydawało się Jamesowi mdłe, szare, beznadziejne. Dopiero po
jakimś tygodniu mu przeszło, widoki spowszechniały, a praca zaczęła nudzić.
Szef stwierdził, że i tak szybko się otrząsnął.
Kasyno
nasiąkło magią. Forsą. Adrenaliną. Pachniało nadzieją.
Ściany
ociekały złotem, meble inkrustowano masą perłową i kamieniami szlachetnymi.
Durne zasłony kosztowały więcej, niż James mógł zarobić przez pół życia. Rzeźby
i dywany, obrazy, miecze na ścianie, futra leżące przed kominkiem i
gepard w diamentowej obróżce, pupilek barmana. Przepych. Jeszcze więcej,
jeszcze drożej, jeszcze, jeszcze.
Chłopak mógł
teraz powiedzieć, że gustu w tym za grosz, za to sporo snobizmu – ale przecież
wiedział, że nie o elegancję tu chodziło, nie o dobry smak.
Tutaj grało
się o majątki. Zastawiało dwory i własne dzieci. Składało Wieczyste Przysięgi i
traciło prawo do rodowych czarów. Przegrywało, prawie zawsze, ale przecież nie
to było ważne.
Tylko karty
na stole, tylko iluzja wież wyrastająca nad głową i barwne ścieżki magicznych
gier, tylko zakłady, uśmiechy, łzy, przekleństwa, cholera jasna, adrenalina i
endorfina, hazard, niech to szlag.
Noc była
czasem tego miejsca – rzucała na ludzi czar-nie czar, któremu ani nie mogli,
ani nie chcieli się oprzeć.
James nie
pilnował, aby klienci nie kradli. Budynek naszpikowany był zaklęciami
ochronnymi. On po prostu sprawdzał, czy nie oszukują.
…oczywiście,
że oszukiwali. To też był element gry.
Na biurku,
pośród śmieci, leżały komunikatory – małe dwustronne lusterka – służące do
wydawania poleceń ochronie. W stosiku, związane wstążką, Szejka zostawiła
karty. Na każdej naszkicowano rysunek czarownicy lub czarodzieja, który mógł w razie
potrzeby przeskoczyć do prostego obrazka w kolczyku krupiera. Ludzie na
portretach przekazywali informacje bardzo dyskretnie. No i tyle, nic trudnego:
wyłapać dziwaczne zachowanie, szepnąć słówko komu trzeba.
Po
niektórych nocach James wymiotował przez okno, a później kładł się na sofie
albo na podłodze i spał kilkanaście godzin.
Czar-nie
czar, magia-nie magia, światło luster-nie luster wypalało umysł do cna.
Przynajmniej
wypłata była niezła.
– Spójrz na
tego blondyna – powiedział mężczyzna nagle, strzepnął popiół i po namyśle podał
jednego papierosa Jamesowi.
Chłopak zapalił natychmiast i wychylił się trochę, aby zobaczyć człowieka, którego
wskazywał Chupacabra.
Mężczyzna
stał przy barze, czekając prawdopodobnie na alkohol. Miał bardzo jasne, długie
włosy, spięte na karku. W ręku trzymał laskę, ale chyba się na niej nie opierał.
Przynajmniej chłopak nie zauważył, żeby był kaleką. Prawdopodobnie arystokrata,
możliwe, że nuworysz. Chłopak na pewno go nie znał.
– Co z nim?
– zapytał ostrożnie. Szlug smakował jak smoła, ale zaciągnął się łapczywie.
Zaczął palić dopiero tutaj. To pomagało… trochę.
– To stary
Śmierciożerca. – Chupacabra uśmiechnął się, jakby żartował. – Podobno Voldemort
się u niego zadekował.
Chłopak
wzdrygnął się i odepchnął od biurka, ponieważ fotel przechylił się za bardzo.
Kółka uderzyły ze stukiem o podłogę i dziwacznie to zabrzmiało, głucho jakoś.
Chupacabra
czekał.
Po chwili
Rainbow wzruszył ramionami, chociaż serce tłukło mu jak szalone.
– Podobno? A
ty co myślisz? – Ucieszył się, że głos mu nie drży.
– Sądzę, że
gdyby powrócił, znalazłby sobie lepszego sponsora – w głosie mężczyzny pojawiła
się lekka pogarda.
– Przecież
biedny być nie może – stwierdził niepewnie. – Znaczy, ten o, blondyn.
Tutaj nie
było ubogich ludzi. Do takich nie przychodził pan w eleganckiej szacie. Nie
dostawali też bileciku z adresem wypisanym schludnym pismem. Nie patrzyli
później na gmach, którego front pysznił się na skraju ulicy Pokątnej, rzucający
się w oczy jak feniks w popiele – budynek objęty zaklęciem Fideliusa.
Oczywiście,
jeśli zakładało się, że służący to nie ludzie.
James
zapytał kiedyś, co się stanie, gdy umrze Strażnik Tajemnicy. Szef odpowiedział,
że istnieją odpowiednie procedury. Więcej nie wracali do tego tematu.
Chupacabra
wzruszył ramionami nieznacznie.
– Parę razy aurorzy trzepali mu majątek, ale nie, biedny nie jest. Ostatnio nawet zyskał
pewne wpływy w ministerstwie, znowu.
James
czekał, kontrolując własne lustra bezmyślnie. Nie wiedział, o co mężczyźnie
chodzi, ale miał złe przeczucia.
Tymczasem
Chupacabra wygrzebał spod gazet dziennik, zwykły, szary, prawie że mugolski.
– To jego
akta – powiedział, obracając go w dłoniach. – Przyznam, że byłem zaskoczony.
Spodziewałem się bardziej arystokratycznej manifestacji. Pergaminu, jakichś
zakrętasów, rysuneczków, tłoczonej okładki, sam wiesz, czegoś, co by pasowało
do takiego czystokrwistnego dupka. – Rzucił dziennik Jamesowi.
Chłopak
starannie go obejrzał. Równe, drobne pismo, głównie zielony atrament, cienki i
tani papier.
– Może jakiś
błąd w zaklęciu? – zapytał sceptycznie. Chupacabra nawet tego nie skomentował.
Jak
dokładnie działał kontrolny czar, nie wiedział żaden ze znajomych Jamesa. To
była jedna z tajemnic gmachu, stara i pewnie nieprzyjemna.
Z tego, co
chłopak zrozumiał, wszyscy klienci mieli swoje akta, które powstawały, gdy
pierwszy raz weszli do kasyna. Te mniej znaczące składowano w tej kanciapie.
Forma, jaką
przyjmowały dokumenty, zależała od osobowości klienta – albo czegoś zupełnie
innego, ciężko było mieć pewność przy tak skomplikowanej magii. Akta powinny
zawierać fakty: kiedy człowiek wszedł do budynku, kiedy wyszedł, w co grał, ile
wygrał, ile przegrał, o co się założył, ile postawił. Daty, godziny, krótkie
notatki. Najczęściej tak było.
Z dziennika,
który przeglądał chłopak, wynikało, że L. Malfoy w kasynie bywał rzadko, a
hazardu praktycznie nie uprawiał. Zapisano zaledwie kilkanaście stron.
Jedną, od
góry do dołu, zajmowało nazwisko Jamesa.
***
Nie trzeba
było być specjalnie spostrzegawczym, żeby zobaczyć, że stało się coś złego.
Tonks, która siedziała na krześle, miała włosy koloru błota. Wpatrywała się w
filiżankę herbaty ponuro. Molly za to stała przy kredensie i przygotowywała
obiad. Zbyt gwałtownie przy tym machała różdżką i noże zamiast obierać,
praktycznie odkrajały fragmenty ziemniaków.
Harry, który
właśnie wszedł do kuchni, natychmiast się zasępił.
– Czy komuś
coś się stało? – zapytał.
Pani Weasley
drgnęła i jeden z noży wbił się w drzwiczki szafki. Wyciągnęła go i położyła na
desce, szukając czegoś nerwowo.
– Nie,
kochanie – powiedziała wreszcie.
Harry nie
uwierzył.
Usiadł obok
Tonks, przy stole z ciemnego drewna. Wzdłuż jego krawędzi wiły się cienkie
węże, połykające ogony sąsiadów. Cóż, w tym domu nie miałby kłopotów z
wężomową.
Pomimo ich
starań budynek nadal przypominał cmentarzysko. Wpadające do kuchni światło zdawało
się brudzić od stęchłego powietrza, meble wypaczały się wciąż na nowo,
pajęczyny wyrastały w ciągu nocy. Nie mogli poradzić sobie z tym miejscem,
pełnym węży i porzuconej magii. Jakby sam dom próbował im przeszkodzić.
Dziewczyna
westchnęła.
– Kompletnie
nawaliłam w pracy – mruknęła, a jej włosy pociemniały trochę.
– Zakon…? –
Chłopak nie dokończył pytania. Nie musiał.
– Tak jakby…
– Nimfadoro.
– Molly odwróciła się gwałtownie. – Ustaliliśmy, że nie będziesz wprowadzać
młodzieży w szczegóły.
– …ale też
tak jakby nie. W sumie to była normalna, aurorska robota, tyle że Moody kazał
mi się przy niej postarać. I Tonks, jeśli można, dziękuję – powiedziała
rozzłoszczona. Zaraz jednak znów wlepiła wzrok w herbatę. – Tyle, że nie
wyszło.
Molly
zacisnęła usta, jakby siłą powstrzymywała się od wygłoszenia uszczypliwego
komentarza.
– Co nie
wyszło? – Ron wszedł do kuchni razem z Hermioną, był zaczerwieniony, jakby
przed chwilą biegał. – Są tu jakieś szczury? – spytał i skulił się pod
miażdżącym spojrzeniem matki. – Martwe, dla Hardodzioba – wytłumaczył.
Hermiona już
dosiadła się do stołu, ściągając grube rękawice. Na sobie miała stare ubrania
George'a – koszulę w szkocką kratę i dżinsy z łatami na kolanach – a włosy
ściągnęła w ciasny kok. Pomagała Syriuszowi uporządkować jeden z pokoi na
poddaszu. Ponieważ polegało to głównie na szorowaniu wszystkich możliwych
powierzchni dziwnie pachnącymi specyfikami, Harry uciekł stamtąd przy pierwszej
okazji. Ron, dla odmiany, pomagał z nietypowym dla siebie zaangażowaniem.
Tonks
wzruszyła ramionami i westchnęła ciężko.
– Kuratorką
wczoraj zostałam. Znaczy miałam pilnować takiego jednego chłopaka, a on mi
wyparował.
Ron, który w
międzyczasie zdążył zaopatrzyć się w talerz ciastek, usiadł na wolnym krześle z
impetem.
– To chyba
nie problem? Słyszałem, że jak ktoś dostaje kuratora, to nakładają na niego
takie sprytne zaklęcie… – stwierdził, biorąc babeczkę.
–
Lokalizacyjne – podpowiedziała dziewczyna grobowym głosem – tyle że ono nie
działa. I to cały problem. Zniknął, o tak. – Pstryknęła palcami. – Skoczyłam
tylko oddać tę przeklętą gitarę. Moody mówi…
Pani Weasley
chrząknęła znacząco.
– Moody jest
odrobinę przewrażliwiony – powiedziała chłodno, wycierając dłonie o fartuch. –
Przebierzcie się, zaraz będzie obiad.
Ron
wymamrotał coś z pełnymi ustami, czym zasłużył na pełne nagany spojrzenie
Hermiony. Wzruszył tylko ramionami.
Harry
stwierdził, że nie da się tak łatwo spławić. Rozpaczliwie pragnął
dowiedzieć się czegoś. Właściwie czegokolwiek.
– Kogo
pilnowałaś? – zapytał ze współczuciem, nie zwracając uwagi na panią Weasley.
Tonks
uśmiechnęła się słabo.
– Rainbowa.
Fajny z niego chłopak w sumie, nie spodziewałam się…
– Dość tego.
– Molly postawiła pomiędzy nimi talerze z brzękiem. Naprawdę była
zdenerwowana, ręce jej się trzęsły. Potter niechętnie przestał drążyć temat.
Przez chwilę zastanawiał się też, czy przeprosić… ale z drugiej strony nie
mieli prawa odcinać go od informacji.
Spojrzał
ponad naczyniami na Hermionę, ale dziewczyna wzruszyła ramionami. Ronowi też to
nazwisko niewiele mówiło.
***
Harry
stwierdził, że jedyną osobą, którą może zapytać o Rainbowa, jest Syriusz. Jak
na złość, do wieczora jednak nie nadarzyła się żadna okazja. Molly, jakby
przeczuwając jego zamiary, ciągle wynajdowała im nowe zadania.
Pod wieczór chłopak
czuł się jak zgoniony pies i naprawdę marzył tylko o chwili spokoju. I rozmowie, oczywiście.
Usiadł na
schodach w holu, starając się oddychać na tyle cicho, by nie obudzić portretu
pani Black. Skrzacie głowy łypały na niego ze ścian złowrogo. Razem z Ronem mieli je zdjąć. Może jutro. Światło sączyło się spod drzwi wejściowych i
zakurzonego okna umiejscowionego tuż pod sufitem. Niewiele, akurat tyle, by
wydobyć z półmroku zarysy przedmiotów i zatrzeć szczegóły. Zasłona zaciągnięta
przed obrazem falowała delikatnie, choć nie było przeciągu. Zapatrzył się na
nią, ale nie potrafił powiedzieć, dlaczego go niepokoi.
– Co tu
robisz? – drgnął i spojrzał w górę. Syriusz schodził właśnie, niosąc przed sobą
ze wstrętem jutowy worek. Materiał poruszał się niemrawo.
– Szukam
ciebie – powiedział chłopak szczerze, choć cicho.
Mężczyzna
spojrzał na niego zaskoczony, ale i uśmiechnięty. Z jakiegoś powodu Potter
poczuł się podle.
– Poczekaj
chwilę, wywalę tylko to paskudztwo i wracam – wyszeptał mężczyzna, przeskakując
ostatnie trzy schodki. Wylądował zaskakująco cicho i zręcznie, trochę jak pies.
Dywan stłumił jego kroki.
Harry
odprowadził mężczyznę wzrokiem, co jakiś czas nerwowo zerkając na drzwi do
salonu, który właśnie sprzątali jego przyjaciele. Słyszał, że ktoś żartował –
pewnie Fred albo George – ale nie rozróżnił słów.
Syriusz
wrócił po chwili, niosąc dwa kubki z gorącą czekoladą. Jeden podał Harry’emu.
– Ciężki
dzień? – zagaił.
Chłopak
skinął głową, ale nie napił się. Nie miał ochoty. Przypomniała mu się aurorka
smętnie zapatrzona w herbatę.
– Szlabany w
Hogwarcie są już lżejsze – spróbował zażartować i prawie natychmiast tego
pożałował.
Mężczyzna
spochmurniał, ale zaraz uśmiechnął się, chyba nawet szczerze.
– Nawet mi
nie przypominaj. Kiedyś wyszorowałem cały zamek. – W jego głosie zabrzmiała
tęsknota i jakiś niezrozumiały żal, źle skryty pod niedbałą wesołością.
Przygarbił ramiona. Bardziej niż kiedykolwiek przypominał włóczęgę, który nie
może wrócić do domu… bo przecież domem nie mogła być ta zatęchła nora, pełna
wypchanych trucheł i szkieletów upchniętych po kątach.
Harry
odwrócił wzrok.
– Wiesz,
słyszałem ostatnio takie nazwisko, ale nie mogę skojarzyć, skąd je znam… –
zaczął ostrożnie i nagle umilkł. Właściwie dlaczego nie zapytać wprost? Nie
jest Ślizgonem, cokolwiek twierdziła tiara. – Tonks mówiła, że została
kuratorem jakiegoś Rainbowa, ale go zgubiła. Wiesz kto to jest?
Syriusz
zamyślił się, popijając czekoladę. W końcu odstawił kubek i oparł się wygodnie
o szczeble.
– Znałem
kiedyś jedną taką, Emily. Miała na nazwisko Rainbow, może to jakaś rodzina –
powiedział. – Była w klasie niżej, też w Gryffindorze. Ciekawa dziewczyna.
– Ciekawa?
– Ciekawa.
Nie wiem jak to powiedzieć. Miała głowę do wygłupów i rękę do czarów, trochę
jak bliźniacy. – Uśmiechnął się do wspomnień. – Pewnie niezły byłby z niej
huncwot, gdyby nie była dziewczyną oczywiście. Na pewno lepszy od Glizdka.
Na jego
twarzy pojawił się cień, ale znikł zaraz. Syriusz starał się cieszyć tą
rozmową w sposób niepokojąco rozpaczliwy.
– Kojarzę,
że byłem z nią nawet na jakiejś randce, w czwartej czy piątej klasie, ale nic
nam nie wyszło. Miałem wtedy kompletnego hopla na punkcie innej. Wiesz,
włóczyłem się, wciskałem czekoladki, pisałem beznadziejne wiersze. James się ze
mnie nabijał, ale on wtedy jeszcze nie interesował się Lily… a ty kogoś masz?
Harry
zaczerwienił się lekko i wzruszył ramionami.
– A co się z
nią stało po szkole? Była w Zakonie?
– Raczej
nie. Właściwie nie mam pojęcia, straciliśmy kontakt. – Rozłożył ręce w geście
bezradności. – Przykro mi, Harry.
– Nie
szkodzi – odpowiedział, starając się nie pokazać, jak bardzo rozczarowały go te
informacje. – A ta dziewczyna, ta inna, to jaka była? – zapytał szybko.
Syriusz
przymknął oczy.
– Cóż, wtedy
mówiłem, że jest totalnie odjechana. Teraz, z perspektywy czasu i zdobytego
doświadczenia, z czystym sercem i sumieniem… mogę to potwierdzić.
Zaśmiali się
bezgłośnie, aby nie zbudzić jego matki.
***
Absurdalnie
to wygląda, pozwolił sobie na jedną myśl. Drugą zdławił, uznając za zbyt
niebezpieczną.
Klęczał na
miękkim, mlecznym dywanie u stóp swego pana i wpatrywał się w osmalone kamienie
kominka, smugi sadzy, popiół nie wygarnięty z paleniska, zdobienia nadproża.
Kwiaty, liście – powykręcane aż do przesady.
Voldemort
siedział w głębokim, jasnym fotelu i milczał. Odkąd Severus wszedł do salonu i
uklęknął, nie zaszczycił go ani jednym spojrzeniem lub słowem. Nie wydawał się
jednak niezadowolony.
Gniew
Czarnego Pana bolał.
Myśli
Snape’a krążyły wokół książki, którą miał zamiar przeczytać wieczorem. Kupił ją
okazyjnie, od kobiety, która wyprzedawała księgozbiór zmarłej babki. Białego
kruka wepchnęła do pudła, pomiędzy romans w tekturowej okładce i podniszczoną
książkę kucharską. Zresztą – czego się mógł spodziewać po Puchonce.
Drugi fotel
zajmowała Emily. Półsiedziała, półleżała w nim. Jedną nogę przerzuciła przez
orzechową poręcz, drugą na niej oparła. Lewą dłoń wsunęła pod kark i półdługie,
jasne włosy. Czarna szata podwinęła się jej prawie do ud, odsłaniając szare
szorty, zakasała też rękawy. Mroczny znak ginął pomiędzy innymi tatuażami.
Zwierzęta, napisy, potwory. Nad przegubem wytatuowała nawet Chevroleta.
Lata temu
miała skórę prawie czystą i włosy ufarbowane na rudo. Prócz tego prawie się nie
zmieniła.
Lucjusz
ostrzegł Snape’a, że wróciła, więc ten nie był zaskoczony, gdy ją tu spotkał.
Co nie
znaczyło, że ta jej swoboda, ten uśmiech i odprężenie – były na miejscu,
nie tutaj, nie przy Czarnym Panie. Salazarze, nawet ubiór miała praktycznie
zmugolszczony.
Chociaż,
oczywiście, nie należało się tym przejmować. Emily, podobnie jak Nagini, była
jedynie zabawką. Zwierzątkiem Pana.
Tę myśl też
zdławił.
Kobieta
przeglądała album ze zdjęciami. Co jakiś czas śmiała cię cicho albo wzdychała
teatralnie. Severus kątem oka dostrzegł, że zatrzymała się nad – prawdopodobnie
– Draco we wczesnym dzieciństwie. Chłopiec latał na dziecięcej miotełce po
rozświetlonym holu.
Voldemort
powiedział parę słów w wężomowie i Nagini podpełzła do niego. Snape nie drgnął,
gdy jej ciepłe cielsko otarło się o jego nogi.
– Twój syn
sprawia problemy. – Czarny Pan spojrzał wprost na niego, ale nie zniżył się do
legilimencji. W jego głosie brzmiała nie tyle złość, co zdumienie.
Snape wciąż
klęczał nieruchomo, z obojętnym wyrazem twarzy. Postanowił, że emocjami zajmie
się później, w dogodniejszych warunkach.
– Nic mi o
tym nie wiadomo, panie – powiedział zgodnie z prawdą.
Emily
przerzuciła stronę, uśmiechając się kpiąco.
Z błędów:
OdpowiedzUsuń"… oczywiście" - tutaj nie powinno być spacji po wielokropku.
"nie mieli prawa odcinać go od informacje." - zakładam, że to literówka i miało być "informacji". :D
"gryffindorze" - nazwa własna!
Bardzo możliwe, że to Najbardziej Kanoniczna Tonks w historii ff. I Mama Weasley, która nie jest tylko bryłą tłuszczu z włączoną funkcją niańczenia... szalejesz, dziewczyno. XD
Naprawdę podoba mi się Twój styl. Lekko się czyta, każde zdanie jest na swoim miejscu no i trudno tu szukać jakiegokolwiek patosu.
Ta Rainbow kojarzy mi się trochę z Carcerem z "Nocnej Straży". Czytałaś? Tak sądzę, że z samym Pratchettem jesteś zaznajomiona, coś w Twoim stylu jest, co przywodzi mi na myśl sir Terry'ego. :D
Wow. Mam komentarze, mam komentarze :D Nawet nie wiesz, jaka to miła niespodzianka :D
OdpowiedzUsuńDzięki za wypisywanie błędów ^^ Rozdziały będę poprawiać hurtem wieczorem dziś lub jutro, szczególnie szósty, bo mnie zgroza ogarnęła jak go przeglądałam na komórce. W sumie mój sposób autobetowania polega na tym, że co jakiś czas czytam to co już opublikowałam :P (i zawsze znajduję jakieś błędy)
Jeśli chodzi o Pratchetta... z oślim uporem od roku kompletuje sobie Świat Dysku (jak mi idzie to już inna sprawa), a "Straż Nocna" była książką, którą zażyczyłam sobie na urodziny :D
Skojarzenia z Carcerem więc jak najbardziej prawidłowe. Zresztą to jeden z nielicznych złoczyńców, którzy nie budzą we mnie lekkiego zażenowania, dlatego cieszę się, że R. - przynajmniej na razie - go przypomina :D
Tak w ogóle to ja sir Terry'ego uwielbiam właśnie za postacie ^^
Mam nadzieję, że nie zrazisz się z powodu... eee... blogaskowości niektórych motywów - bo właściwie chciałam sama zobaczyć czy uda mi się zrobić coś dobrego wykorzystując "wyświechtane" motywy ^^" Zapewniam, że wszystko (chyba) jest pod kontrolą :D
A ludzie nie komentują, bo ja trąba jestem, a nie marketingowiec - pojęcia nie mam jak się promuje blogi xD A przynajmniej mam nadzieję, że o to chodzi.
(Jeśli to podbuduje twoją wiarę w ludzkość - jeszcze jedna osoba komentuje mi na gg. Mnie to przynajmniej pociesza :D)
Intrygujące, intrygujące, zwłaszcza Emily, kanoniczna Tonks i Molly (jak to wyżej już ktoś pochwalił). Jedynie nie do końca rozumiem co takiego w pracy stróżów wywoływało takie reakcja jak wymiotowanie, chudnięcie marnięcie, nie zostało to aż tak zaznaczone, mam nadzieję, że dalej to się wyjaśni.
OdpowiedzUsuńCzytam dalej.
Cześć. Bardzo się cieszę, że pojawił się nowy czytelnik ;)
UsuńTaka reakcja to skutek przemęczenia i zbyt intensywnego kontaktu z magią - możliwe, że opisałam to zbyt niejasno.
Z kolorem czcionki kiedyś kombinowałam i to był odcień, który jeszcze w miarę dobrze odbija się od tła na moim komputerze ^^" Podejrzewam, że u każdego wygląda to trochę inaczej.
Przeczytałam rozdział drugi :). Nadal niewiele wiadomo o Jamesie, w każdym razie, o jego przeszłości. Zastanawia mnie ta Emily, czyżby to jego matka? Podejrzana jest, i to, co robi, troszkę się kłóci ze słowami Syriusza, gdy opisywał ją Harry'emu, aczkolwiek przez tyle lat kobieta mogła się zmienić. Tylko dlaczego nadała synowi właśnie takie imiona? Z powodu jakiejś fascynacji Huncwotami? Może też się okaże, hehe xD.
OdpowiedzUsuńSam chłopak jako bohater jest całkiem ciekawy i dość niejednoznaczny. Bo w sumie nie potrafiłabym go jednoznacznie określić. Ale budzi moją ciekawość, co sprawia, że chętnie będę jeszcze czytać o jego przygodach.
Tonks wychodzi ci dobrze. Uwielbiam ją! Tak się cieszę, że ją wprowadziłaś, zwłaszcza że przecież nie musi się zajmować tylko robotą dla zakonu, skoro nadal jest też aurorem. To się dzieje w czasie piątej czesci, tak? Bardzo lubiłam "HP i Zakon Feniksa", teraz nawet po angielsku to czytam...
Chłopak pójdzie do Hogwartu? Wcześniej raczej do niego nie chodził. Nieco w sumie mnie dziwi, że aurorce polecono zadanie obserwowania jakiegoś młokosa, no ale w sumie całkiem interesujący motyw. Fragment o Harrym, Syriuszu i ogólnie Grimmauld Place też mi się podobał.
Cóż, Syriusz pamięta po prostu koleżankę ze szkoły, którą znał raczej słabo ;) Do Azkabanu nie docierało zbyt wiele informacji, a po ucieczce miał ważniejsze sprawy na głowie, niż sprawdzanie biografii każdego z dawnych znajomych.
UsuńTia, Emily jest matką Jamesa :D To zresztą postać o której się mówi - sama będzie się pojawiać w opowiadaniu niezbyt często.
"Sam chłopak jako bohater jest całkiem ciekawy i dość niejednoznaczny."
Bardzo się cieszę z tego powodu.
Też lubię Tonks i myślę, że jeszcze kiedyś namiesza w opowiadaniu :D
Tak, akcja dzieje się w czasie "Zakonu Feniksa". Sama najbardziej lubię trzy pierwsze części HP, ale piąta wydała mi się najlepsza do "fanfikowania"
Nie spojleruję :D
Dzięki za komentarz.
dotarłam do drugiego :)
OdpowiedzUsuńnazwisko Rainbow nieodparcie nasuwa mi skojarzenia z My Little Pony (patatajpatataj) :P
Czy dla Harry'ego serio było aż takie ważne poznanie szczegółów pracy Tonks poza Zakonem? No bo w końcu nie dotyczyło jego skupionej na sobie osoby, co nie? ;)
wybacz moje czepialstwo, to, co wypisuję, to tylko drobne błędy:
1. "Śmierdziało trochę zwietrzałym piwem i starymi frytkami, jak zwykle." - no właśnie, jak zwykle. w poprzednim rozdziale też masz o tym smrodzie zwietrzałego piwa, może warto pomyśleć nad innym określeniem?
2. "Wychodziło na tyły, mugolską ulicę, senną gorącym, wczesnym popołudniem." - ta interpunkcja trochę mi tu nie pasuje, bo wygląda tak, jakby senne było gorąco (nie budzące senność, tylko senne właśnie).
3. Widzę, że lubujesz się w myślnikach - trochę ich za dużo i zwykle niepotrzebnie, w większości wystarczyłby zwykły przecinek ;). Przykłady:
- "W półmroku, w blasku luster - wyglądał jak personifikacja głodu."
- "Rzeźby i dywany, dzieła sztuki, miecze na ścianie, futra leżące przed kominkiem i gepard – pupilek barmana w diamentowej obróżce."
- "Właściwie – czegokolwiek."
4. "– Nie, kochanie – powiedziała wreszcie, ale Harry jej nie uwierzył." - może "ale Harry'emu jakoś trudno było w to uwierzyć" czy coś w tym stylu?
5. "Ponieważ polegało to głównie na szorowaniu wszystkich możliwych powierzchni dziwnie pachnącymi specyfikami, Harry uciekł stamtąd przy pierwszej okazji." - warto wstawić na początku zdania zwykłe "A", bo poniekąd jest to kontynuacja poprzedniego ;)
6. "Pani Weasley chrząknęła znacząco.
– Moody jest odrobinę przewrażliwiony – powiedziała znacząco." - powtórzenie ("znacząco")
7. aurorka - małą literą, to nazwa zawodu.
8. "– Szlabany w Hogwarcie są już lżejsze – spróbował zażartować i zaraz tego pożałował. Mężczyzna spochmurniał, ale zaraz uśmiechnął się, chyba nawet szczerze." - powtórzenie ("zaraz")
"– Nawet mi nie przypominaj. Kiedyś wyszorowałem cały zamek.
W jego głosie zabrzmiała tęsknota i jakiś niezrozumiały żal, źle skryty pod niedbałą wesołością. Przygarbił ramiona. Bardziej niż kiedykolwiek przypominał włóczęgę, który nie może wrócić do domu… bo przecież domem być nie mogła ta zatęchła nora, pełna wypchanych trucheł i szkieletów upchniętych po kątach." - trudno mi się zorientować, kto wypowiada te zdania, trochę to graficznie pomieszane.
9. "– Nie szkodzi – odpowiedział, starając się nie pokazać jak rozczarowały go te informacje. – A ta dziewczyna, ta inna, to jaka była? – zapytał szybko." - jak co? jak bardzo? jak bardzo nie?
10. "Myśli Snape’a krążyły wokół książki, którą miał zamiar przeczytać wieczorem." -> czy nawet fragment, którego Snape jest bohaterem, widziany jego oczami, musisz o nim mówić po nazwisku? Snape sam siebie Snape'm w myślach raczej nie nazywa ;)
11. "Lucjusz ostrzegł Snape’a, że wróciła, więc ten nie był zaskoczony, gdy ją tu znalazł." - niekonsekwencja, bo jeśli piszesz z punktu widzenia Snape'a, nie musisz pisać "ten", bez tego zdanie doskonale by się obeszło :)
12. "Co nie znaczyło, że ta jej swoboda, ten uśmiech i odprężenie – były na miejscu, nie tutaj, nie przy Lordzie." - Lordzie? rly? nie łatwiej było nazwać go Czarnym Panem, jak go zawsze tytułował Snape?
syn Snape'a, James, o ironio! :)
--
storyoframona.blogspot.com
Patataj :D
UsuńTonks powiedziała, że to była "tak jakby" praca dla zakonu. Poza tym Harry w piątym tomie koczował pod oknem, żeby wysłuchać wiadomości, więc sądzę, że jednak drążyłby temat :D
Czepiaj się do woli, mnie to cieszy. Rozdziały II - VI i VIII nie były betowane niestety przez osoby z zewnątrz. Tyle ile błędów udało mi się wypatrzyć to wypatrzyłam, ale wiadomo jak to jest ;)
1. Zmieniłam w tamtym rozdziale.
2. Sama nie wiem - myślisz, że wywalenie przecinka po "ulicy" coś by zmieniło (i nie na gorsze)? :D
3. Taak... w późniejszych rozdziałach zaczęłam trochę przystopowywać z myślnikami (a przynajmniej się staram). Z tego rozdziału parę wywaliłam.
Ogólnie "Maska" jest moim poligonem doświadczalnym - ja się tutaj uczę pisać ^^"
4. Harry jej w ogóle nie uwierzył, basta :D To ma być tak kategorycznie właśnie.
5. Sprawdziłam jak będzie z "A" i jakoś mi to "graficznie" nie wygląda. Ew. mogłabym to połączyć z poprzednim, ale wtedy się ciągnieee.
6. Zmieniłam.
7. Aurorów dużą to ja bronię zawsze :P Dla mnie to nie jest odpowiednik policji czy żołnierzy, ale nazwa własna elitarnej jednostki do zwalczania czarnoksiężników. Z tego, co udało mi się dowiedzieć, dopóki zapis jest konsekwentny - nie ma problemu ^^"
8. Powtórzenie zmienione, trochę inaczej to podzieliłam graficznie.
9. Zmienione.
10. We fragmentach, które są tak jakby Jamesa, pojawia się nazwisko chłopaka, więc nie widzę powodu, aby Snape'a określać tylko imieniem (które jest zresztą wyżej :D). Zresztą podejrzewam, że Snape sam siebie w myślach w ogóle nie nazywa, chyba, że ma jakiś kryzys tożsamości :D
11. Bez "ten" brzydko mi to wygląda. Jakby czegoś mi w zdaniu brakowało.
12. Zmieniłam.
Ironia pozdrawia!
jakoś nie dotarło do mnie to "tak jakby" - muszę przyznać Ci rację, to z pewnością przemówiło do Harry'ego :)
UsuńAd.2 z pewnością by zmieniło i myślę, że na lepsze.
Ad.4 a może 'Harry kompletnie w to nie wierzył'? jakoś mi ta konstrukcja nie pasuje, ale to moje subiektywne zdanie ;).
Ad.5 to nie ma wyglądać, tylko dobrze się czytać - spróbuj przeczytać na głos, jak nie będzie brzmiało zbyt głupio, to niech Ci będzie. chociaż i tak będę się upierać przy tym 'a' :P.
Ad.7 mi i tak uparcie wygląda to jak błąd :P.
Ad.8 od razu lepiej, teraz mam pewność, który z nich wypowiada które zdanie :).
Ad.10 wątek z Jamesem wydaje się być wątkiem głównym a ten ze Snape'm jakiś taki osobisty... u Rowling było tak, że wątek z Harry'm był wątkiem głównym, więc skoro Harry nazywał go nazwiskiem, to zwykle pojawiał się właśnie w tej formie. to chyba stąd to wrażenie ;).
Ad.11 chyba trochę jak wyżej, ta osobistość wątku. zresztą, osobiście to 'ten' gdzie by nie było zawsze mnie drażni :P.
12. Czarny Pan zdecydowanie lepiej tu pasuje :)
pozdr :)
--
storyoframona.blogspot.com
2. Wyrzucony.
Usuń4. Coś przerobiłam...
5. Przeczytałam na głos i cały czas bez "a" jest mi lepiej ;)
7. :> Mnie Aurorzy i Śmierciożercy z małej drażnią, ale przywykłam.
10 i 11. Cóż, perspektywa w późniejszych rozdziałach i tak "często" odrywa się od Jamesa - nie wydaje mi się jednak przez to bardziej osobista (pomijając jakieś szczególne przypadki :P). Po prostu narrator trochę się przystosowuje do postaci, która jest w centrum. Zresztą sam początek "Maski" nie jest "z punktu widzenia" Jamesa ;)
Pozdrawiam i mam nadzieję, że będziesz czytać dalej :D
2. dużo lepiej ;)
Usuń4. jak wyżej
5. niech Ci będzie, skoro tak uważasz :P
10. i 11. to było tylko moje subiektywne wrażenie ;)
oczywiście będę czytać dalej, chociaż ostatnio mam mało czasu w związku z przygotowaniami do kampanii wrześniowej :)
P.S. widzę, że nie robisz akapitów tylko odstępy między wierszami, czym to jest spowodowane? u mnie tym, ze nie ma opcji (albo nie potrafię jej znaleźć) automatycznych akapitów a nie chce mi się za każdym razem liczyć, ile spacji zrobiłam, a tak też wygląda ładnie ;)
--
storyoframona.blogspot.com
"Pasowały jej zresztą – wiecznie nosiła się jak wojskowy jakiś, mugolski na dodatek, tylko dać jej karabin i rzucić w okopy…" - ee, prawdopodobnie to coś subiektywnego, ale "wojskowy jakiś" brzmi tak cholernie potocznie, że aż tutaj nie pasuje.
OdpowiedzUsuń"Pergaminu, jakiś zakrętasów, rysuneczków, tłoczonej okładki (...)." - jakich zakrętasów? Jakichś, nie jakiś.
Albo ten rozdział był jakiś krótszy od poprzedniego, albo po prostu nawet nie zauważyłam, kiedy połknęłam go w całości, przez co w sumie nie umiem wykaraskać z siebie wiele na jego temat. Na zdecydowany plus będą zaliczać się te efekty uboczne zbyt intensywnego przebywania wśród magii w kasynie, żeby pracować w takich warunkach trzeba mieć jednak konkretny charakter, a jeżeli już miałabym uważać, że ktoś się do tego w jakimś stopniu nadaje, to na pewno byłby to James ^^. Ogólnie fajnie wpłynęło to na moje wyobrażenia, taki drobny szczegół niby, wspomniany mimochodem, ale jednak.
No i... ta ironia na końcu! Snape nazywający swojego (?) jedynego syna imionami dwóch osób, których szczerze nienawidził?! A Emily, taka beztroska w obecności Voldemorta, coś ciekawego po prostu. Tak w pierwszym rozdziale rzuciłaś kilka zdań, które pozwoliły nam wyrobić sobie na jej temat opinię, ale wtedy nie wzięłabym ją za aż tak, hmmm, pogodną. No, przynajmniej nie w takim towarzystwie. I na pewno nie pomyślałabym, że może zostać porównana do Nagini :P.
Błędy poprawiłam. Rozdział rzeczywiście jest krótki - to jeden z dwóch najkrótszych w "Masce" ^^"
UsuńOgólnie w opku staram się przynajmniej od czasu do czasu pokazywać, że magia bywa niezdrowa ;)
Tak, James to jego jedyne dziecko, przynajmniej u mnie :D Emily zaś to mimo wszystko dosyć wesoła i beztroska osoba, ot taki kolorowy czarny charakter. Jej swobodę zresztą tłumaczę, ale w dużo późniejszym rozdziale ;)
– Sądzę, że gdyby powrócił, znalazłby sobie lepszego sponsora(.) – (W) głosie mężczyzny pojawiła się lekka pogarda.
OdpowiedzUsuńTwoje opowiadanie bardzo mi się podoba, ale niestety nie mam czasu, żeby się w nie wgłębić. Rozdział przeczytałam miesiąc temu, ale dopiero znalazłam czas, żeby skomentować. W sumie od 8 godzin nie robię nic innego, tylko czytam i komentuję. Jestem przerażona swoimi zaległościami.
Podobają mi się u Cb opisy. Czuć atmosferę miejsc, o których opowiadasz. Ponadto bohaterowie prezentowani są po kolei i często bywa to nudne, bo jest schematyczne. U Cb człowiek przechodzi jednak płynnie od jednego do drugiego, zastanawiając się, co o nim nam powiesz. To naprawdę świetne.
Żal mi Tonks, bo widać, że się stara. Molly mnie wkurzyła, bo przez nią ani my, ani Harry nic nie dowiedzieliśmy się o głównym bohaterze. To też jest fajne, bo zaciekawiasz nas czymś i ciągniesz to, zamiast od razu podać na tacy i zniechęcić czytelnika do opowiadania. Aura tajemniczości to jedno z wiele rzeczy, które uwielbiam w opkach.
Końcówka szczególnie mnie zainteresowała. Postaci Severusa i matki jego syna są naprawdę intrygujące. Voldemort który otacza się osobami, które są tak bardzo zmugolszczone jak kobieta również jest interesujący.