Rozdział betowała Leleth.
– Panie
Rainbow – Bones powiedziała to niepewnie, po czym zamilkła. Zabrakło
jej słów. Poprawiła monokl i spojrzała na leżące na biurku akta, szukając w
nich natchnienia. Był to plik jednocześnie niepokojąco gruby i beznadziejnie
niekompletny. Wyrównała pergaminy w roztargnieniu. –
Panie Rainbow…
Siedzący
przed nią chłopak przyglądał się jej wrogo. Nie ze strachem, skruchą, czy
choćby niechęcią, do czego przywykła w ciągu wielu lat pracy. Rainbow
zachowywał się tak, jakby lada chwila mieli stoczyć pojedynek. To była
optymistyczna wersja. Ta mniej puchońska część jej umysłu zauważyła, że równie
dobrze może kombinować, jak zadźgać ją spinaczem.
Wszystko
przez Petera, pomyślała ponuro. Eskortujący chłopaka auror zatrzymał ją,
zanim weszła do pokoju. „To nieodrodny syn swojej matki”, rzucił od niechcenia,
drapiąc się po zarośniętym policzku. „Jakby co, będę stał tuż za drzwiami”.
Peter był
naprawdę porządnym mężczyzną i dobrym aurorem, ale czasem nie wiedział, kiedy
zamilknąć.
Teraz,
zamiast skupić się na sprawie, myślała o Emily Rainbow.
W ciągu
ostatnich paru lat jej sprawa odeszła w cień. Ucieczka Syriusza Blacka, afera
związana z Turniejem Trójmagicznym… Aurorzy nie mieli czasu, aby przejmować się
starymi przestępcami.
Kiedy Amelia
usłyszała, że chłopak nosi nazwisko tej kobiety, znalazła stary list gończy.
Wisiał na rogu tablicy, przysłonięty częściowo innymi wiadomościami. Zdjęcie na
nim było zrobione jakby niechcący, przypadkiem. Dziewczyna stała na barierce
oddzielającej dach od przepaści,
balansując na wąskiej, metalowej listwie. Ubrana była w śmierciożerczy płaszcz,
narzucony niechlujnie na krótką, jasną sukienkę. Uśmiechała się i machała do aurorów, którzy powoli do niej podchodzili. To był przyjazny gest,
zapraszający. Bones wyraźnie widziała, że dziewczyna ma puste ręce. Później
zdjęcie zapełniało się bielą, zupełnie nagle. Przez parę sekund nie było nic na
nim widać, po czym cała sekwencja się powtarzała. Dziewczyna na krawędzi,
obława. Chyba nigdy nie wytłumaczono, co stało się tamtej nocy.
List gończy
pożółkł ze starości.
Nie chodziło
o to, że przestała zabijać. Po prostu była daleko. Widziano ją głównie w
Ameryce Południowej, parę razy na wschodzie Europy. Nikt przecież nie mógł
oczekiwać od angielskich aurorów, że będą włóczyli się za nią po całym świecie
tylko dlatego, że przez kilka lat była Śmierciożercą.
– Witamy w
Anglii – powiedziała Bones, by przerwać niezręczną ciszę. Nie zabrzmiało to
odpowiednio.
Chłopak
parsknął śmiechem.
– Trochę to
spóźnione, nie?
Nagle
rozluźnił się. Usiadł na krześle wygodniej, uśmiechnął się uprzejmie, ręce
rozkrzyżował. W jednej chwili przyjął postawę, która wskazywała na pełne
odprężenie. Gdyby ktokolwiek wszedł teraz do pomieszczenia, uznałby, że
prowadzą miłą rozmowę.
Bones
zastanowiła się, co Rainbow chce tym osiągnąć. Pokazać, że dobrze się przy niej
czuje? Na to zmiana była zbyt szybka, nienaturalna. Zaprezentować, jak dobrze
kłamie? Bez sensu. Wzbudzić sympatię? Za późno.
Niby
dlaczego: za późno? Skrytykowała się w myślach od razu. To było do niej
zupełnie niepodobne – skreślać kogokolwiek za nazwisko. Nie mówiąc już o tym,
że skrajnie nieprofesjonalne.
Wzięła się w
garść i nawet lekko uśmiechnęła, akurat na tyle, aby pokazać, że nie jest jego
wrogiem. Choć, jak na razie, przyjacielem również nie.
Przełożyła
parę kartek i wyciągnęła zapis z przesłuchania. Pergamin był pokryty drobnym,
bezosobowym pismem samonotującego pióra.
–
Twierdzisz, że mieszkasz w Anglii od roku? – zapytała, poprawiając odruchowo
monokl.
– W sumie
jedenaście miesięcy. Mniej więcej. Zresztą nie mógłbym kłamać. – Uśmiechał się
dziwnie, kiedy to mówił. Jakby z czegoś kpił.
– Miło to
słyszeć.
– Podali mi
Veritaserum. – Patrzył na nią z zaciekawieniem, oczekując reakcji. –
Powiedziałem, że to nielegalne, wciskać takie świństwo nieletniemu.
Bones nie westchnęła
tylko dlatego, że spodziewała się tych słów.
– Nasze
prawo zezwala na podanie Serum Prawdy dziecku bez zgody jego opiekuna, jeśli
podejrzewane jest popełnienie poważnego przestępstwa. Na przykład morderstwa.
– Nikogo,
kurwa, nie zabiłem.
– Bardzo się
cieszę z tego powodu. Wolałabym jednak, żeby wyrażał się pan kulturalniej –
powiedziała powoli, dobitnie.
Problem
polega na tym, pomyślała, że on naprawdę przypomina Emily. Ma jej rysy twarzy,
zielone oczy. Patrząc na niego tak łatwo zapomnieć, że w gruncie rzeczy niczego
nie zrobił.
Oczywiście
oprócz tego, co zrobił. Bones dotknęła stos pergaminów końcówką pióra. Naprawdę
była zaskoczona, kiedy dwa dni temu dostała je do ręki. Po prostu nie
interesowała się sprawą Rainbow na tyle, aby wiedzieć, że Emily ma dziecko.
Jakimś cudem ominęły ją też plotki. Wciąż chyba nie wyszła z szoku.
Czuła się
zupełnie tak, jakby ktoś poinformował ją, że Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać dorobił się
potomstwa, a później dodał, że od lat wszyscy o tym wiedzą.
– W ciągu
roku powinien pan zapoznać się z przepisami obowiązującymi w naszym kraju –
powiedziała, starając się brzmieć odpowiednio surowo. – Złamał pan również
Międzynarodowy Kodeks Tajności Czarów.
– Żeby to
raz. – Chłopak uśmiechnął się ujmująco. Tak samo jak matka, tamtej nocy, gdy wymknęła
się obławie.
– Czy pana
ta sytuacja bawi?
– Tylko
trochę.
– Czy wie
pan, że grozi panu nawet więzienie? – zapytała jedynie po to, żeby nieco go
utemperować. Powoli zaczynał ją irytować swoją beztroską.
Rainbow
wstał tak gwałtownie, że krzesło uderzyło o podłogę z hukiem. Pochylił się,
opierając dłonie o krawędź ciężkiego biurka. Wyczuła jego wściekłość, jakby
była czymś zupełnie materialnym.
– Naprawdę?
I co jeszcze?
Amelia
chciała go poinformować, że jeśli chce ją przestraszyć, powinien się zabrać do
tego zupełnie inaczej, ale nie zdążyła.
Peter wparował do biura, od progu rzucając zaklęcie. Kobieta zobaczyła, jak chłopak w
jednej chwili kamienieje. Wyglądał trochę śmiesznie, w tych swoich spłowiałych
dżinsach i kurtce z naszywkami mugolskich zespołów, przede wszystkim zaś bardzo
młodo. Bones
wiedziała, że w listopadzie kończy szesnaście lat, ale w tej chwili dałaby mu
najwyżej czternaście. Po prostu zwykły, przestraszony dzieciak, który trochę
narozrabiał.
Z jakiegoś
powodu przypomniał jej się Harry Potter. Może dlatego, że obaj mieli czarne
włosy, a może dlatego, że dopiero co wróciła z jego rozprawy. Zresztą to nie
było ważne.
– Dziękuję, Peter, ale nie trzeba było – powiedziała, poprawiając po raz kolejny monokl.
– Gdybyś mógł ściągnąć zaklęcie, byłabym wdzięczna.
– Rzuciłby
się na panią. – auror powiedział to tonem sugerującym, że właśnie takiej
sytuacji się spodziewał. Nie opuścił różdżki, jakby Rainbow mógł coś zrobić
pomimo zaklęcia Petrificus Totalus.
– Nie sądzę
– odparła, chociaż nie była tego pewna. – Teraz jednak… naprawdę byłabym
wdzięczna.
Mężczyzna
wzruszył ramionami.
– Zostanę w
pokoju – zaproponował.
– To nie
będzie konieczne.
Przez chwilę
mierzyli się spojrzeniami, ale ostatecznie auror się wycofał. Współpracował z
Bones od dziesięciu lat, ale wciąż czuł się w jej obecności jak uczniak
przyłapany na rzucaniu kredą w poltergeista. Jeszcze raz zapewnił, że pilnuje
sytuacji. Zabrzmiało to jak groźba. Ostatecznie jednym ruchem usunął skutki
zaklęcia.
Chłopak
przez chwilę się nie ruszał, jedynie oddychał ciężko. Wreszcie bardzo powoli
usiadł na krześle. Przez cały czas nie spuszczał wzroku z mężczyzny i Bones to
skupienie nieco zaniepokoiło. Nie potrafiła jednak określić, dlaczego.
Peter wyszedł, ale nie domknął drzwi.
– Nie rzuciłbym
się – powiedział Rainbow po chwili – nie jestem głupi.
– Miło mi to
słyszeć.
– O Panie,
czemu to ciągle powtarzasz? Miło, cieszę się? Serio? A ja bym stąd najchętniej
gdzieś… zwiał. – W ostatniej chwili zmienił przekleństwo na bardziej neutralny
wyraz. Znów się uśmiechnął. Wyglądało to tak naturalnie, że aż przerażająco.
– Jak na
razie jest pan jednak zmuszony ze mną porozmawiać. – Urzędniczka spojrzała na
niego surowo, mając nadzieję, że nie zauważył dreszczu, jaki przeszedł jej po
plecach. – Mogę zaproponować ci sok, herbatę albo kawę, niestety bez mleka.
Przez chwilę
chłopak patrzył na nią absolutnie zaskoczony. Wreszcie jednak nieznacznie
wzruszył ramionami, jakby uznając, że jej szaleństwo to nie jego sprawa.
– Kawa może
być.
Wstała zza
biurka i podeszła do szafki ustawionej pod fałszywym oknem, które pokazywało
nieco deszczowy poranek. Trzymała na niej tacę z zabytkowym czajnikiem i
całkiem zwyczajnymi kubkami. Przyklękła i otworzyła drzwiczki, aby wyciągnąć
odpowiednią puszkę. Kątem oka obserwowała przy tym chłopaka.
Rozglądał
się po biurze z obojętnym wyrazem twarzy, co jakiś czas spoglądając na drzwi.
Bones
przytknęła różdżkę do czajnika i czekała, aż zagotuje się woda, odwrócona do
chłopaka bokiem. Z niesmakiem pomyślała, że nie potrafi się zmusić, aby stanąć
do niego po prostu tyłem.
– Podoba ci
się tutaj? – zagaiła w międzyczasie.
– Nie –
odpowiedział krótko.
– Dlaczego?
Wzruszył
ramionami, rozejrzał się jeszcze raz.
– Kto to
projektował? Babcia Dumbledore’a? Serwetki i te, nawet nie wiem, co to za
obrazki…
– Sielskie
widoki.
– Przerażające. Szczególnie ten facet z widłami, wygląda, jakby właśnie odkrył
uroki Ku Klux Klanu.
– Uroki czego? – zainteresowała się.
– To takie coś... ee... Oni są w sumie jak Śmierciożercy, tylko że to mugole – wytłumaczył bez przekonania. Bones zanotowała w pamięci, aby sprawdzić tę informację. – Nieważne... W dodatku kolor ścian mnie wkurza – dodał, zmieniając temat.
– Nie lubisz
zielonego? Ile kawy, a ile cukru? – spytała, najpierw sypiąc sobie.
– Dwie i
dwie. Nie lubię, to jakiś grzech?
– Podobno
uspokaja.
Postawiła
przed nim żółty kubek z napisem „CUDA ZA DARMO”. Zauważyła, że skrzywił się,
kiedy przeczytał te słowa. Sama wybrała
niebieski ze ślicznym, ręcznie malowanym borsukiem. Susan kupiła go na jej urodziny, dawno temu.
Przez chwilę
przyglądali się sobie, ani nie pijąc, ani nie mówiąc. Oceniali. Bones
zastanowiła się, czy to jej przewrażliwienie, czy też początkowa wrogość u
chłopaka zmieniła się w lekką pogardę.
– Warto
było? – spytała, próbując wziąć się w garść. Z szuflady biurka wyciągnęła
zieloną chusteczkę i otarła spocone dłonie.
Rainbow znów
wzruszył ramionami.
– Warto.
Zawsze jest warto – powiedział, jakby rzucał wyzwanie, aby mu zaprzeczyła.
– Ja bym się
bała – stwierdziła zamiast tego.
Znów wydał
się zagubiony i to ją zastanowiło. Coś się nie zgadzało. Ostatecznie miała duże
doświadczenie i nienajgorszą intuicję. Lubiła myśleć, że parę młodych osób
wyprowadziła na ludzi. Oczywiście nie wszystkich, ale naprawdę radziła sobie w
o wiele bardziej ekstremalnych przypadkach.
Jego reakcje
wydawały się jej nieodpowiednie. Owszem, pasowały do pewnego schematu, ale...
Amelio, po
prostu próbujesz znaleźć u niego szaleństwo matki, zganiła się w myślach.
– Nigdy nie
lubiłam latać. Nawet, gdy oglądałam quidditch, ciągle zasłaniałam oczy. Miałam
wrażenie, że wszyscy zaraz pospadają. Grałeś w niego kiedyś? – powiedziała,
bawiąc się bezmyślnie chusteczką.
To było
przeczucie, którego nie umiała uchwycić ani sprecyzować.
– Parę razy.
Jest nudny. Zresztą i tak ustalaliśmy, że szukający nie dostaje punktów, bo
inaczej to było kompletnie bez sensu.
Nie
zapytała, kim są „my”. Wątpiła, żeby teraz jej na to odpowiedział.
Chłopak
ciągle zerkał na drzwi, więc w końcu domknęła je zaklęciem. Nie mogła
jednoznacznie stwierdzić, czy się ucieszył z tego powodu – cały czas grał
odprężonego. Miała tylko nadzieję, że Peter nie wtargnie, aby sprawdzić, co
się dzieje.
– Cóż, za to
całkowicie legalny. W przeciwieństwie do miotlarskiego wyścigu urządzonego na
ulicach Londynu. Wczesnym wieczorem. W tym jedną z głównych arterii. Wiesz, ilu
osobom należało zmodyfikować pamięć?
Nawet nie
gest, nie grymas na twarzy, raczej bezruch, jakby próbował po sobie niczego nie
pokazać. Trwało to jedynie chwilę, ale Bones zdążyła się zmartwić.
– To nie był
wyścig… – chłopak urwał, przez chwilę milczał, jakby nad czymś się zastanawiał
– po prostu zobaczyłem, że gdzieś lecą, to się przyłączyłem. Żaden hazard,
gdzieżbym śmiał.
– Panie
Rainbow, proszę nie kłamać. W czasie przesłuchania powiedział pan… – Zerknęła
do akt. – …że ścigał się pan ze wszystkimi i wszystkim, a na końcu: oczywiście
wygrał.
Uśmiechnął
się przepraszająco. Bones mimowolnie pomyślała, że tak samo uśmiechałaby się
jego matka, gdyby znaleźli ją nad ciepłym trupem.
– Okej,
trochę zaszalałem. Chyba mnie pani za to nie przymknie? – pytanie zadał
swobodnym tonem, ale wyczuła lęk. Prawie doskonale zamaskowany czaił się w
głębi oczu. – Obiecuję poprawę.
– W
normalnej sytuacji poinformowałabym dyrektora pańskiej szkoły, rodziców,
ewentualnie przydzieliła kuratora – mówiła spokojnie, próbując uchwycić jego
spojrzenie. – Dobrze pan jednak wie, że to nie jest typowa sytuacja.
Kiedy nie
odezwał się, kontynuowała:
– Nie
uczęszcza pan do żadnej placówki, a rodzice wydają się być nieosiągalni. Czy
posiada pan jakiegokolwiek opiekuna?
– Jasne.
– Proszę nie
kłamać.
– To po
cholerę pani pyta? Nie mam, nie potrzebuję – powiedział, na chwilę tracąc
opanowanie. W tej samej chwili, jakby w odruchu, spojrzał na drzwi.
Westchnęła,
upiła kawę, dając mu chwilę na ochłonięcie.
– W tej
sytuacji muszę panu przede wszystkim zapewnić opiekę.
–
Poprawczak? – zapytał i znów wyczuła ten sam strach. Czemu się mu dziwiła?
Większość osób boi się więzienia, zamknięcia. Przyzwyczaiła się do tego w
pracy.
Mogła jednak
postawić całą swoją wypłatę, że nie tylko o to tu chodziło. Poza tym miała
wrażenie – co było już doprawdy głupie – że w pokoju zrobiło się odrobinę
zimniej. Podniosła kubek, aby nieco rozgrzać ręce.
– Myślałam
raczej o domu dziecka. Kuratora również pan otrzyma. Nałożymy Namiar –
powiedziała powoli, obserwując jego reakcje.
– To
zaklęcie? – zapytał tylko.
Skinęła
głową. Zaklął.
– Proszę
zachować wulgaryzmy dla siebie. Zresztą Namiar noszą wszystkie dzieci w Anglii.
Fakt, że był go pan pozbawiony, jest jedynie drobnym przeoczeniem.
Patrzył na
nią tak, jakby skazała go co najmniej na śmierć.
***
Znowu miał
jeden z tych męczących koszmarów i dobrze o tym wiedział.
Właściwie to
było najbardziej irytujące – przecież kiedy człowiek orientuje się, że śni,
powinien natychmiast się budzić. To elementarne.
Brodził po
kostki w mętnej, zielonkawej wodzie, powstrzymując mdłości. W słabym świetle
widział pływające w niej strzępy skóry, sowie pióra, okładki książek, zgniłe
szmaty. Co jakiś czas któryś z tych przedmiotów ocierał się o jego nogi. Wtedy
się wzdrygał.
Najgorsze
było jednak wrażenie, że w tej płyciźnie coś się czai. Dławiące, wręcz
namacalne uczucie obcej obecności. Jak wraże spojrzenie na karku.
Próbował
otworzyć oczy, a później uszczypnąć się, ale nic to nie dało. Pożałował, że od
lat olewał naukę świadomego śnienia. Przynajmniej potrafiłby się obudzić.
Chyba.
Najbardziej
martwił się, że w realnym świecie może teraz krzyczeć. To byłoby… naprawdę
żenujące.
Zacisnął
pięści i przystanął. Nie widział ścian ani horyzontu, nie dostrzegał też źródła
światła. Kiedy zadarł głowę i nieco się wysilił, mógł dojrzeć blade
konstelacje, chyba rozmieszczone zupełnie przypadkowo.
Woda
falowała lekko – a on bał się coraz bardziej, równocześnie coraz mocniej się
złoszcząc.
Co za durny
sen.
–
Zdrzemnąłeś się? – usłyszał wesoły głos.
Nie
otwierając oczu ocenił sytuację. Nadal siedział na krześle, więc pewnie się nie
rzucał, oddech miał trochę przyspieszony, ale gardło go nie bolało. Wokół
siebie słyszał normalne rozmowy, choć nieliczne. Poza tym był spocony, ale mógł
to zrzucić na rozregulowany czar termoregulacyjny w kurtce. Czyli w miarę w
porządku.
Dopiero
wtedy udał, że się ocknął. Powoli otworzył oczy, przeciągnął się i uśmiechnął,
ponieważ zawsze opłacało się robić sympatyczne wrażenie. Kątem oka zauważył, że Peter, siedzący obok, skrzywił się. Frajer.
– Trochę
czekałem – powiedział, szybko oceniając stojącą przed nim dziewczynę. – Pani
jest moją kuratorką? – zapytał po chwili z niedowierzaniem.
Przede
wszystkim była zaskakująco młoda. Ile mogła mieć lat? Dwadzieścia? Ubrała się
jak mugolska nastolatka, która naprawdę lubi punk, ale trochę boi się o tym
powiedzieć rodzicom. Luźna, czarna koszulka bez napisów, podarte dżinsy i
glany. Rainbow zauważył, że narysowała na nich kwiatki żółtym markerem. Nieco oszołomiony znów spojrzał w górę, na jej
jaskrawozielone włosy, przycięte przy uszach.
Salazarze,
wygląda jak moja matka, pomyślał. Nie było to przyjemne skojarzenie.
– Mów mi
Tonks – przedstawiła się i wyciągnęła do niego dłoń.
– James –
powiedział, ignorując gest. Wstał, nie wiedząc co robić. Ręce włożył w
kieszenie kurtki.
– Podpisz
papiery – wtrącił się Peter, podając dziewczynie pergamin. – Miałaś tu już
być godzinę temu.
– Wiesz, jak
jest – rzuciła beztrosko, przysiadając się do stojącego na korytarzu stolika. –
Coś mi wypadło.
Złożyła na
karcie zamaszysty podpis i dmuchnęła na niego, aby szybciej wysechł. Podała
dokument aurorowi.
–
Przechodzisz pod moją opiekę, młodociany kryminalisto – powiedziała, szybko się
podnosząc. Kałamarz, który trąciła łokciem, przewrócił się, brudząc atramentem
rozłożone ulotki. Czarownice na ich okładkach uciekły poza krawędzie rysunków.
– Przepraszam – powiedziała, próbując nerwowo uporządkować bałagan.
Peter westchnął. Nie wydawał się zaskoczony.
– Tonks,
zostaw. Zaraz to naprawię.
– Dzięki –
uśmiechnęła się promiennie i skinęła na chłopaka. – No to co, wszystko masz?
– Nic nie
mam – odpowiedział rozbawiony – nawet różdżkę mi zabraliście.
– Tak dla
przyzwoitości pytam – stwierdziła – a różdżkę dostaniesz na dworze. To cześć, Peter.
– Do
widzenia, Nimfadoro – odpowiedział, na co dziewczyna wyraźnie się skrzywiła.
Chciała chyba coś powiedzieć, ale wreszcie machnęła na to ręką. Dosłownie.
James
poszedł za nią do windy, zaciskając zęby. Wciąż czuł odór zepsutej wody.
– Nie macie
tu jakichś schodów? – spytał, kiedy czekali, aż zjedzie.
– Co? –
spytała, nieco nieprzytomnie. Wokół nich krążyły samolociki z informacjami.
Chłopak spróbował jeden złapać, żeby zająć czymś ręce.
– Schody.
Normalne, awaryjne, jakiekolwiek. Na wypadek, gdyby windę szlag trafił – starał
się mówić normalnie, spokojnie, może nawet wesoło, choć wnętrzności mu się
skręcały.
– Właściwie
mamy – stwierdziła – chcesz się przejść?
– Jasne,
przejść się, rozprostować nogi, te rzeczy.
Winda
właśnie nadjechała i samolociki wpadły do środka. Zauważył, że stoi w niej
jakaś starsza czarownica, czytająca w skupieniu opasłą księgę. Wyglądała jak
anemiczna żyrafa.
Zmartwiał.
Nie chodziło o to, że nie mógł tam wejść, w końcu już raz nią jechał. Stał
wtedy całkowicie nieruchomo, naprawdę bardzo, bardzo spokojny. Głębokie równe
oddechy, pozytywne myśli. Alternatywą była kompletna panika. Potrafił nad sobą
panować, nie był już dzieckiem. Mimo wszystko jednak kiedy wysiadł, ledwo
trzymał się na nogach.
Czarownica
podniosła wzrok znad księgi i zmarszczyła czoło w grymasie dezaprobaty.
– Wsiadacie?
Niektórzy ludzie tu pracują – powiedziała oschle.
– Nie, my
już idziemy – odparła Tonks, rumieniąc się lekko. Drzwi zasunęły się z
trzaskiem. – To była Gertruda, Departament Czarodziejskich Gier i Sportów –
dodała konspiracyjnym szeptem.
– Merlinie,
kogo zabiła za tę posadę?
– Śledztwo
trwa.
Schody
okazały się porośnięte kurzem i prawdopodobnie od lat nie używane. Tonks co
jakiś czas rzucała Chłoszczyść, w trosce o ich płuca i oczy. Poza tym dużo
mówiła i często się śmiała. Jamesowi mimowolnie zaczął udzielać się jej dobry
humor.
– Tylko
dzięki niemu rok temu ukończyłam akademię – stwierdziła, mocując się z drzwiami.
– Nie no… Alohomora!
– Jesteś aurorką? – spytał, a cień sympatii, którą czuł do dziewczyny, ulotnił się.
– Ciężko w
to uwierzyć, co nie? – powiedziała, otwierając. Zalało ich ostre, dzienne
światło. – Ojej.
Stali na
niewybrukowanym podwórku. Naprzeciwko mieli ceglaną ścianę upstrzoną
niewybrednymi tekstami i nieanatomicznymi rysunkami. Po lewej smętnie kołysał
się szyld hurtowni ryb, ale na drzwiach wisiała masywna, zardzewiała kłódka.
Wymienili spojrzenia.
– Wyjście
awaryjne – powiedziała Tonks niepewnie.
Rainbow
zatrzasnął je starannie.
– O ile
zakład, że ich otwarcie wywołuje jakiś alarm?
Dziewczyna
drgnęła, obejrzała się. Drzwi – gdziekolwiek były – wtopiły się w szary beton.
–
Teleportacja? – ni spytała, ni stwierdziła.
– Łączna? –
James skrzywił się odruchowo. Sama myśl napawała go wstrętem. – Może po prostu
pobiegnijmy?
Tak zrobili.
***
Najpierw
pojechali autobusem do jego kawalerki. James stał naprzeciwko automatycznych
drzwi, oparty nonszalancko o szybę, choć większość siedzeń była wolna. Tonks
oglądała kasownik z umiarkowanym zaciekawieniem.
– Mogliśmy
wziąć Błędnego Rycerza – zauważyła tęsknie, kiedy wlekli się rozgrzanymi
ulicami. Chłopak wzruszył ramionami.
– Wybacz,
nie mam forsy.
Wraz z
różdżką odzyskał dobry humor. Włożył ją do tylnej kieszeni spodni, nie
przejmując się ostrzeżeniem Tonks, że to podobno niebezpieczne. Ściągnął też
kurtkę i przewiesił przez lewe ramię. Pod spodem miał wygniecioną, szarą
koszulę.
– Właściwie
nie powinniśmy zapłacić? – ocknęła się dziewczyna.
– Tylko, jeśli
nas złapią. – Uśmiechnął się.
Pogroziła mu
palcem.
– Jamesie
Rainbow – powiedziała grobowym tonem – ja mam zrobić z ciebie praworządnego
obywatela.
Przez chwilę
mierzyli się spojrzeniami, aby wreszcie równocześnie się roześmiać.
– Jamesie
Syriuszu Rainbow, jeśli mamy być dokładni. Po bohaterze i mordercy. – Tonks
spojrzała na niego w taki sposób, że poczuł się niezręcznie. Jakby powiedział
coś głupiego. – Chodź, to mój przystanek – rzucił.
Wyskoczyli
na rozgrzany chodnik i aurorka rozejrzała się czujnie.
– Naprawdę
tu mieszkasz? – spytała i coś w jej głosie sprawiło, że poczuł złość. Jasne, to
nie było najładniejsze miejsce na ziemi, ale właściwie je lubił.
– Trochę
dalej, ale owszem, w bloku.
Zreflektowała
się.
– Kurczę,
nie o to mi chodziło. Po prostu czarodzieje zazwyczaj szukają miejsc… raczej
daleko od mugoli – tłumaczyła niezręcznie, kiedy szli na ukos po zrudziałym
trawniku. Banda miejscowych dzieciaków wlekła się za nimi z nudów.
– Serio? Nie
zauważyłem – warknął.
– Naprawdę
przepraszam – powiedziała i chłopak nagle jej uwierzył. Stanął jak wryty,
przyglądając się aurorce z bezbrzeżnym zdumieniem. Miała minę zmieszanego
szczeniaka.
– Ludzie,
kto cię zrobił kuratorem?
Dziewczyna
wzruszyła ramionami.
– Jakoś tak
wyszło.
James
odemknął drzwi i wszedł na schody, nawet nie spoglądając na windę. Klatka
cuchnęła przetrawionym alkoholem i kotami. Nagle zrobiło mu się głupio.
– W sumie,
odkąd aurorzy niańczą bachory? – zapytał, żeby jakoś przerwać niezręczną ciszę.
– Nie powinniście łapać czarnoksiężników albo coś?
Tonks
wzruszyła ramionami i James sam sobie odpowiedział.
– Myślicie,
że matka do mnie przyjdzie?
– Nie, co
ty. Gdyby ktoś w to wierzył, przydzieliliby ci kogoś innego – powiedziała z
rozbrajającą szczerością. – Czekaj, ty tu mieszkasz? – dodała, kiedy otworzył
drzwi. Tym razem w jej głosie zdumienie mieszało się z zachwytem.
–
Przepraszam za bałagan – wymamrotał.
Naprawdę
lubił to mieszkanie. Skombinował je sobie z pół roku temu, kiedy obrzydło mu
sypianie po melinach na Nokturnie. Było małe: tylko jeden pokój, w który
dodatkowo upchnięto kuchnię, mikroskopijna łazienka – ale jakoś temu zaradził.
Całą ścianę sypialni zajmowało okno. Sam je wyczarował, znaczy – na spółkę z
Chupacabrą. W kącie pod sufitem miało pojedynczy lufcik, który dodał, kiedy
uznał, że widok to odrobinę za mało. Przede wszystkim jednak okno było
przeźroczyste jedynie z tej strony, z podwórka widać było za to ślepą ścianę.
Oraz lufcik, oczywiście.
– Nieźle –
powiedziała Tonks, wchodząc. Prawie natychmiast potknęła się o leżącą na
podłodze bluzę. Podniosła ją niepewnie.
– Rzuć
gdziekolwiek. – Chłopak oglądał swoje mieszkanie starannie.
Cholera,
ktoś naprawdę tu był. Jeszcze przed chwilą łudził się, że aurorzy olali sprawę,
ale widocznie jego matka miała świetną renomę w Anglii. Cudownie. Kolekcja
książek była przetrzebiona, nie znalazł też amuletów, które trzymał upchnięte w
dolnej szufladzie biurka. Dodatkową różdżkę diabli wzięli… chociaż nie, ją
zgubił w czasie lotu.
Tonks
usiadła na materacu, który służył mu zamiast łóżka, i wzięła do ręki gitarę.
Chciał jej powiedzieć, żeby uważała, ale nie zdążył. Struna pękła pod palcami i
strzeliła w górę, zostawiając jej na policzku czerwoną szramę. Zobaczył parę
kropel krwi.
– Wszystko w
porządku? – zapytał nerwowo. – Nie dostałaś w oko?
– Nie. Ojej.
Reparo. – Stuknęła różdżką w gitarę, która naprawiła się natychmiast.
– Jest
felerna – powiedział Rainbow przepraszająco. – Od miesiąca mam ją odklątwić,
ale jakoś ciągle zapominam. W łazience jest lustro i mam wodę utlenioną… –
umilkł, czując się naprawdę niezręcznie.
Dziewczyna
odłożyła instrument na wymięty koc i potrząsnęła głową.
– Naprawdę
nie trzeba. – Zmrużyła oczy i chłopak zobaczył, jak ślad znika. Dziewczyna
uśmiechnęła się. – To taki plus bycia metamorfomagiem. Tylko przy
poważniejszych ranach nie działa.
– Aha –
stwierdził, bo nie wiedział co powiedzieć.
Otworzył
lodówkę i włożył do reklamówki kawałek sera, karton z resztką mleka i zwiędłą
rzodkiewkę. Żal mu było wyrzucać jedzenie, więc stwierdził, że zostawi je pod
drzwiami sąsiadki z dołu. Ostatnio miała kłopoty finansowe. Dołożył jeszcze
chleb leżący na blacie i uznał, że załatwił sprawę wszystkich łatwo psujących
się produktów. Kwiatów w domu nie trzymał, więc to by było na tyle.
Znalazł
plecak-kostkę i wpakował do niego parę ubrań. Tonks w tym czasie przeglądała
jego książki.
– Lubisz
mugolskie powieści – stwierdziła niepotrzebnie. – A to co? „Uzdrowicielskie
zastosowanie legilimencji”?
– Pożyczona.
– W ogóle
sporo masz książek o uzdrawianiu.
– Wszystkie
pożyczone. Nawet do nich nie zaglądałem – spróbował możliwie łagodnie
zasugerować, że to nie jej sprawa. – Idę do łazienki, nie patrz.
– Co?
– Drzwi się
nie zamykają.
Pomieszczenie
było tak małe, że nie odważyłby się w nim zamknąć – ale to również nie była jej
sprawa.
Ukląkł koło
prysznica i poluzował jedną z płytek, którymi obudowano brodzik. Wyciągnął
paczuszkę owiniętą w folię i schował ją do kieszeni spodni. Była trochę
wilgotna. Wstając, uważnie przejrzał się w lusterku. Wyglądało na to, że czar
maskujący trzyma dobrze, ale i tak powinien go niedługo odnowić. Przezorny
zawsze ubezpieczony, czy jakoś tak.
Spuścił wodę
i zajrzał do pokoju, zastanawiając się, jakich zniszczeń zdążyła dokonać jego
kuratorka.
Dziewczyna
leżała na brzuchu, zaczytana w którąś z powieści. Po okładce poznał, że to coś
Kinga. Świetnie, cudownie.
– Mogę
odzyskać moją książkę? – zapytał uprzejmie. Uniosła głowę.
– A mogę
pożyczyć?
***
Nigdy w
życiu nie mieszkał w sierocińcu, tym bardziej mugolskim. Stał w niewielkim,
bezosobowym pokoju, w którym upchnięto dwa łóżka, biurka i wypaczoną szafę.
Było tu czysto – przede wszystkim. Schludnie. Tak inaczej.
Tonks chyba
też czuła się niepewnie, przystanęła w progu i przygryzała wargę.
– Wpadnę za
tydzień, w sobotę – powiedziała. Na plecach miała gitarę, którą zamierzała
zanieść do Departamentu Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli. Z kwadrans
kłócili się, czy akustyk jest naprawdę mugolskim wynalazkiem.
– Okej –
powiedział ponuro, kładąc plecak na łóżku.
– Poza tym
mogę ci zaczarować parę szuflad, żeby nikt w nich nie grzebał – dodała bez
przekonania.
– Dzięki,
ale nie trzeba.
– Uszy do
góry. Pewnie zaraz załatwimy ci jakąś nową rodzinę. – Próbowała się uśmiechnąć,
ale kiepsko jej to wyszło.
– A co?
Znasz jakichś masochistów?
Rozejrzała
się bezradnie.
– No to do
soboty.
– Cześć.
Pożegnali
się niezręcznie.
James
odczekał jeszcze chwilę, nasłuchując trzasku aportacji. Kiedy stwierdził, że aurorka na pewno zniknęła, wstał i otworzył okno. Do pokoju wszedł jego
współlokator, wysoki chłopak o bardzo śniadej cerze i ciemnych włosach.
– Wiejesz? –
spytał tylko.
James
wzruszył ramionami. Miał pokój na pierwszym piętrze, szlag by to…
– Mam linkę
holowniczą – zlitował się nad nim chłopak, wyciągając sprzęt spod łóżka. –
Tylko że ja ci nie pomagałem, jasne?
– Jak
słońce. Ee…
– Steve.
– James.
Dzięki.
Dryblas
położył się na łóżku i westchnął ciężko.
– Wiesz, tu
nie jest tak źle. No i wychowawcy nie robią problemów, kiedy wracasz.
– Serio?
Spojrzeli na
siebie znacząco i zaśmiali się, cicho i niewesoło.
Nawet nie wiesz, jak bardzo świadomość, że nikt przede mną tego nie skomentował, podburzyła moją wiarę w ludzkość.
OdpowiedzUsuńZanim przejdę do zasadniczej części, uprzejmie donoszę, że jest kilka błędów - parę razy zapisałaś nazwisko Jamesa jako Rainbown i raz zgubiłaś "c" w "rumieniąc". Więcej nie znalazłam.
Ale mogę z całą pewnością powiedzieć, że to chyba pierwszy potterowski fanfik, który mnie... zaczarował. Serio, ja tak bardzo nie lubię tych opowiastek, w których bohaterka A zakochuje się w bohaterze B, a, no i jeszcze czasem mają jakieś przygody, czy coś...
Zmierzam do tego, że już świetnie zakreśliłaś postacie, sporo się działo, a ja dalej chcę wiedzieć, jak cała ta sprawa się skończy, więc lecę czytać dalej. <3
Zmęczyłam się... Nie, żeby coś, ale zanim zaczęłam czytać to to przeczytałam Surrender od deski do deski i padam.
OdpowiedzUsuńPewnie były błędy, ale moje oczy, klejące się samoistnie, ich nie wyłapały. Naprawdę ciekawy pomysł na opowiadanie i zdecydowanie zgadzam się z moją przedmówczynią. No, pomijając tą część o zaczarowaniu. Mam za duży sentyment do czytania by coś mogło mnie choć odrobinę nie zaczarować. Nie ważne czy to Szekspir, czy Wolf i Plichota. Jak się prześpię to przeczytam resztę ;3 już doczekać się tego nie mogę.
"Zmęczyłam się..." ale mnie nastraszyłaś :D
UsuńBardzo dziękuję za komentarz i cieszę się, że Ci się podoba.
Trafiłam tu z "Tako rzecze Cthulhu" i również zostałam zaczarowana. Jestklimat, jest moc, ale najbardziej podoba mi się jak wchodzisz w psychikę bohaterów, James niezwykły, jest z innego śtodowiska, ale jednocześnie bardzo prawdopodobny.
OdpowiedzUsuńTrochę trudno mi się czytało, biała czcionka atakowała moje oczy (niewesołe życie okularnika).
Ale biorę się do czytania dalszych rozdziałów.
Kurczę skasowało mi komentarz... Dobrze, że zapisuję je sobie w wordzie, odkąd się zaczęły te awarie...
OdpowiedzUsuńTak wgl, dzięki za komentarz na moim blogu ;).
Zastanawia mnie, kim dokładnie jest ten James. Bo w sumie wrzuciłaś nas już w akcję, nie wyjaśniając, kim jest bohater, skąd się wziął, czemu w ogóle ma imiona James Syriusz (ha, widzę jakiś związek z Huncwotami, może jakieś ich nieślubne dziecko? sorry, jeśli nadmiernie poniosła mnie fantazja xD). W sumie masz fajny styl, przyjemny do czytania, tylko właśnie doskwierał mi niedobór opisów, pewnie przez tą moją manię do obszernego opisywania wszystkiego. Tu mi tego właśnie brakowało, ale może to był z twojej strony celowy zamysł i więcej wyjaśni się później?
Masz ogromnego plusa za wprowadzenie postaci Tonks, którą uwielbiam. I ogólnie za to, że pojawili się aurorzy, że widzę pewne zadatki na mroczne elementy historii (jakkolwiek dziwacznie to brzmi, noale).
Nie obiecuję, że nadrobię szybko, jako że zawsze mam dużo czytania na bieżąco. W każdym razie - ciekawie jest. Mimo, że jest więcej opisów niż dialogów :). I wgl fajna ta scenka w MM.
Sorry że tak krótko, ale wyłapywanie błędów nie jest moją mocną stronę, na betę bym się nie nadawała, nie mam też póki co większych ale dotyczących fabuły, prócz tego, co napisałam wcześniej :).
Kim jest James wyjaśnia się w następnym rozdziale (no i nie jest to raczej oryginalne wyjaśnienie, ale nie miało być :D)
UsuńNa niedobór opisów zwrócili mi uwagę przy ocenie, więc teraz staram się wpleść ich trochę więcej (to znaczy w IX rozdziale). Ogólnie I - VIII będę jeszcze przeglądać, poprawiać itd., więc przy okazji trochę je zmodyfikuję. Ciężko mi się jednak za to zabrać, bo pisanie nowych jest... cóż, ciekawsze :D
Mroczne elementy historii dobrze brzmią, bo to ma być mhroczny bohater z mhroczną historią :D Tyle, że raczej sympatyczny.
Super, najpierw zaczęłam czytać od końca, ale stwierdziłam, że na pewno warto od początku, i jestem :)
OdpowiedzUsuńWciągnęło mnie i żałuję, że nie mam teraz czasu, aby przeczytać więcej, ale na pewno zrobię to w najbliższym czasie :). Masz lekki styl pisania, budujesz poprawne zdania, niełatwo znaleźć coś na tak dobrym poziomie w internetach ;).
Jeśli chodzi o błędy, to tak:
1. "Chłopak przez chwilę się nie ruszał, jedynie oddychał ciężko." - to całe "nie ruszał" jest jakieś takie... ja wiem, trywialne. Ja bym napisała "pozostał (trwał) w bezruchu" czy coś.
2. "Susan kupiła go na jej imieniny, dawno temu." - Angole nie obchodzą imienin ;).
3. "Nawet, gdy oglądałam Quidditch" - quidditch pisze się małą literą, tak jak piłka nożna czy koszykówka ;).
4. "Jak wraże spojrzenie na karku." - sorry, nie ogarnęłam sensu zdania...
5. "Schody okazały się porośnięte kurzem." - schody mogą być porośnięte grzybem, a kurzem co najwyżej zarośnięte lub pokryte grubą warstwą (grzyb żyje, a kurz nie - oczywiście nie biorąc pod uwagę roztoczy ;).
6. "Tonks co jakiś czas rzucała chłoszczyć" - o ile się nie mylę, w książce zaklęcie brzmiało "chłoszczyść" (mała literówka?).
I wielki, wielki plus za Tonks, która w Twoim ff nadal pozostała taka, jak zawsze <3.
--
storyoframona.blogspot.com
Raczej staram się pisać tak, aby od końca się czytać nie dało :D Tonks bardzo lubię, choć w książce było jej bardzo mało.
Usuń1. Hm. Zastąpiłam słowo "ruszał" na "poruszał". Chyba (?) wygląda to trochę lepiej ^^"
2. Nie wiedziałam, zmieniłam.
3. Ojej, przegapiłam to słowo, jak poprawiałam rozdziały...
4. Bo to takie luźne skojarzenie z "czuł, że ktoś go obserwuje; czuł na sobie wrogie spojrzenie" ^^" Pomyślę ewentualnie, jak to przerobić.
5. Tutaj się odezwały moje ciągoty do animizacji. Wiem, że kurz nie rośnie... ;)
6. Ups. To jest taka jakby literówka, bo teraz już wiem, jak się to pisze :D (bo mi powiedziano). Poprawiłam.
Cieszę się, że ci się spodobało.
I dlatego, że było jej tak mało, nie jest łatwym zadaniem odtworzenie jej niebanalnego charakteru, ale Tobie to się udało mistrzowsko :).
UsuńAd.1 zdecydowanie lepiej :)
Ad.4 to zdanie wydało mi się niedokończone, i o co chodzi z tym "wraże"?
Ad.5 a Twój kurz nadal rośnie :)
lecę czytać dalej :)
--
storyoframona.blogspot.com
4. SJP: "wraży:
Usuńdawniej, dziś książkowo: związany z wrogiem, nieprzyjacielem; wrogi, nieprzyjazny, nieprzychylnie nastawiony" - strasznie pasuje mi to słowo tutaj.
5. I będzie rosnąć - po prostu informuję, że ożywiłam go świadomie, nie przypadkiem ;)
Powodzenia :D
dobra, już się nie kłócę ;)
Usuńbtw, czas komentarzy też ustalony tak wcześnie celowo? ;)
--
storyoframona.blogspot.com
Yy... Powinno być już dobrze ;)
UsuńCześć :)
OdpowiedzUsuńTrafiłem tu z jednego z wielu opowiadań przez które przeszedłem i WOW!
Błędów nie widziałem, wręcz przeciwnie. Tak zbudowanych zdań dawno nie widziałem na blogach o tej tematyce. Co prawda nie mam zielonego pojęcia co się dzieje w tym uniwersum od 4 tomu bo jakoś nie udało mi się ani obejrzeć kolejnych filmów ani przeczytać książek... To jednak nie jest problem. Budujesz postać Jamesa na tyle dobrze że nie mam problemów z pominięciem faktu że nie mam pojęcia kim jest Rainbow.
Tło też jest w porządku. Komponuje się z tematem bloga
Pozdrawiam. Następny komentarz w rozdziale XIII albo XIV (chyba że będziesz bardzo szybka i napiszesz wtedy już XV ;) )
Hej. Bardzo cieszę się z nowego czytelnika ;)
UsuńRainbow (zarówno James, jak i jego matka) to postacie kompletnie niekanoniczne, więc nie musisz się przejmować tym, że ich nie znasz :D "Maska" raczej przeplata się z wątkami z piątego tomu niż na nich bazuje, więc myślę, że nie będziesz miał większych problemów ze zorientowaniem się w sytuacji (a w razie czego polecam hp wiki ;) ).
Pozdrawiam :D
Przyznam się bez bicia, że jakoś od dwóch miesięcy obiecywałam sobie, że wreszcie zabiorę się za czytanie Maski. Raz nawet zasiadłam do lektury, ale trochę odrzuciło mnie nazwisko - Rainbow - jakoś nienawidzę tego słowa, no. Dzisiaj uznałam, że to żadna wymówka, a też potrzebowałam przerwy od pisania swojego fika, więc otworzyłam Twojego bloga i wreszcie zabrałam się za faktyczne czytanie...
OdpowiedzUsuńNo i tego, no. Żałuję, że nie zebrałam się do kupy wcześniej T^T. Są gusta i guściki, ale strasznie spodobał mi się Twój styl pisania - jak dla mnie zachowałaś idealną równowagę między opisami i dialogami, nie musiałam też brnąć przez elaboraty na temat wyglądu jakiegoś nieważnego pomieszczenia. Cały początek rozdziału był cholernie intrygujący, zwracałaś uwagę na szczegóły w mowie ciała, za co chyba będę musiała zacząć cię czcić, a sama tajemnicza otoczka wokół Jamesa sprawiła, że musiałam go polubić, nieważne, jak ma na nazwisko ;). Najprawdopodobniej mam słabość do tzw. "bad boyów", ale co tam, nie wstydzę się tego! Szczególnie spodobało mi się to, że na samym początku pokazałaś też, że James się czegoś boi - małych, zamkniętych przestrzeni, czyli nie jest aż taki hardy, za jakiego chciałby uchodzić. Ogólnie jestem ciekawa, czy jakoś bardziej wykorzystasz to w późniejszych rozdziałach, bo mogłoby z tego wyjść coś naprawdę fajnego. Tonks pozostała naszą dobrą Tonks, którą znamy z kanonu, no i oczywiście musiała też podbić moje serce (no ale jak mogła mu tak zabrać tę gitarę! ;__;) Aż zagryzam wargi, zastanawiając się, czy może James kiedyś wróci do tego mugolskiego sierocińca, w końcu coś ten dialog musiał znaczyć ;).
Meh, wiem, że ten komć nie jest spełnieniem marzeń, że nie jest super konstruktywny ani nic, no ale przynajmniej jest - jakoś tam Cię dokarmiłam, chociaż teraz pewnie bardziej interesuje Cię opinia na temat nowszych rozdziałów. Kiedyś tam wreszcie do nich dojdę i najpewniej też skomentuję.
Aaa, zapomniałabym.
"Winda właśnie nadjechała i samolociki wpadły do środku." - do środka. Beta musiała przeoczyć tę literówkę. No i w tekście masz też pełno dywizów w miejscach, w których ich obecność po prostu jest błędem. Było ich dość sporo, także nie chciało mi się ich kopiować. Wystarczy, że wciśniesz CTRL + F, wstawisz dywiza i wszystkie powinny Ci się zaznaczyć, więc nie będziesz musiała męczyć się z szukaniem ich ^^.
O, cześć.
UsuńBardzo się cieszę, że zaczęłaś czytać :D Jeśli chodzi o nazwisko: u mnie odwrotnie, brzmienie tego słowa od dawna mi się podobało (nawet już pomijając znacznie). Mam jednak nadzieję, że nie będzie ci ono bardzo przeszkadzało przy lekturze.
Styl trochę mi się zmienia z czasem, co głównie spowodowane jest... cóż, czasem. Myślę jednak, że niezbyt drastycznie i jego cechy charakterystyczne są widocznie również w najnowszych rozdziałach. (Ale co ja myślę, a co jest naprawdę... :D)
Przyznam szczerze, że mam słabość i do "bad boyów", i do postaci sponiewieranych. Podejrzewam, że w Masce to jest dosyć widoczne ;)
James ogólnie boi się wtedy, kiedy trzeba, ale pomimo tego stara się myśleć i działać. A przynajmniej działać. Ma też parę silnych fobii, o których staram się w tekście nie zapominać. I... hm... niesamowity talent do pakowania się w kłopoty :D Ale nie będę spojlerować.
(Gitara ;__; Tonks bywa bezduszna).
Jeśli chodzi o ewentualny powrót, na razie do niego daleko. Maska zapowiada się na typowego tasiemca - myślę, że będzie miała około 50 rozdziałów, jeśli plany mi się nie zmienią ;)
Z komentarza bardzo się cieszę, zapewniam. Każdy jest dla mnie cenny :D
Jeśli chodzi o betę, Leleth wypatroszyła mi ten rozdział przy okazji oceny - a że zrobiła to bardzo dokładnie, chciałam o niej wspomnieć.
Następne rozdziały przeglądałam sama (niby po kilka razy, ale pewnie jakieś błędy zostały, zawsze zostają), a dopiero jakoś od dziewiątego znowu ktoś mi betuje ^^" Uprzedzam na wszelki wypadek...
Dywizy pozamieniałam ;)
Cześć.
OdpowiedzUsuńW otchłani blogosfery dawno temu natrafiłam na tego bloga. Stwierdziłam, że jeżeli nawet Sznaucerek nie ma mu nic do zarzucenia, to dlaczego ja go jeszcze nie zaczęłam czytać? No i pochlebny komentarz As-t-modeusz, której bloga uwielbiam. Czyli coś w tym ficku być musi. :) Wczoraj wieczorem usiadłam sobie i zaczęłam czytać pierwszy rozdział. Niestety jeszcze go nie dokończyłam i cholernie żałuję, ale brakuje mi na to czasu. Przepraszam. Za kilka rozdziałów obiecuję wystukać na klawiaturze parę zdań, przypuszczam, że pochlebnych. :) Bardzo podoba mi się Twój styl pisania, ponadto Twoi bohaterowie mają "duszę", a przynajmniej odniosłam takie wrażenie, chociaż poznałam dopiero trzech, a właściwie czterech: Rainbow i jej syna, panią Bones i Petera. Auror jest bardzo irytujący... James - cóż mogę o nim powiedzieć? Zyskał moją sympatię od samego początku, tak samo jak jego matka (do złudzenia przypomina mi Bellatrix). Chyba nie znajdzie się czytelniczka, która by go nie polubiła. Natomiast Amelia Bones - nie wiem jeszcze, co mam o niej myśleć. Staram się jej na razie nie oceniać, jednak wydaje mi się taka... Strachliwa. Nie mogę znaleźć w głowie odpowiedniego słowa. ;-;
Kończąc mój wywód, bardzo spodobał mi się ten fanfik i będę go odwiedzać w wolnych chwilach.
Pozdrawiam,
F.
PS. Świetny szablon.
UsuńCześć.
UsuńBardzo się cieszę, że zaczęłaś czytać. Nowi czytelnicy zawsze mnie zaskakują :D
Zarówno Bones jak i auror znikają z opowiadania po tym rozdziale, bo... tak. (A przynajmniej do XVI nie powracają). Tzn. potrzebowałam ich tylko do tej sceny, a tej sceny potrzebowałam, żeby w ogóle zacząć. Można więc powiedzieć, że to bardzo daleki plan :)
(Co nie zmienia faktu, że Peter też mnie irytuje - taki miał być :D).
Miło mi, że szablon się podoba i na pewno będę czekać na następny komentarz.
Pozdrawiam!
Dieu, co ja robię na godzinę przed deadline'm... Oczarowało mnie. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że natrafiłam na kolejne dobre opowiadanie. Poważnie, bo takie jak twoje mogę policzyć na palcach jednej dłoni i jeszcze zostaje. Lecę czytać to cudo dalej!
OdpowiedzUsuńHej rozdział świetny, tylko zastanawiam się, dlaczego po Veritaserum udało mu się skłamać. Błędów nie znalazłam, opowiadanie ciekawe. Najbardziej podoba mi się psuja-Tonks :D Idę czytać dalej!
OdpowiedzUsuńPrzy okazji zapraszam do czytania i komentowania:
https://naprzeciw-przeznaczenia.blogspot.com