30.03.2022

Wbrew pozorom nadal istnieję ^^".

poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział XV



Za betę dziękuję Gayaruthiel.
Dodatkowo bonus: na dziwadełku pojawił się wywiad ze mną i As-t-modeusz. O tutaj.


Kolejna noc również okazała się dla Jamesa niespokojna. Sama świadomość, że śpi w pokoju pełnym obcych, sprawiła, że budził się co chwilę. Jasne, wiedział, że prawdopodobnie w pomieszczeniu znajduje się tylko jedna niebezpieczna osoba – on sam – ale nie potrafił się odprężyć. Poza tym drażniły go rzeczy, na które wczoraj nie zwrócił uwagi. Kotary jego łóżka wyglądały tak, jakby zaraz miały się zasunąć, więc gdzieś koło drugiej nad ranem wstał i przywiązał je porządnie do kolumienek. Przez siniaki nie potrafił wygodnie się ułożyć. Dean chrapał.
To ostatnie przeważyło. Zwinął się z sypialni, gdy tylko skończyła się cisza nocna. W pierwszej kolejności zawędrował do kuchni, która o tej porze była jeszcze senna i nieco opustoszała. Wyżebrał tam kawę i usiadł ostrożnie na niskiej ławie, przyglądając się, jak skrzaty zaczynają niespiesznie przygotowywać śniadanie. Przed nim w równych rzędach leżał świeżo wypieczony chleb, a nieco dalej stały kosze z owocami. Chłopak zakosił ukradkiem jabłko, ale po chwili uznał, że to głupota i spytał, czy naprawdę może je wziąć. Skrzatka, która wyciągała z pieca bułki, spojrzała na niego wyraźnie zaskoczona, ale się zgodziła.
Pomimo wczorajszego incydentu James czuł się w kuchni po prostu dobrze. Chyba… nie bał się.
Mógł tutaj zwyczajnie posiedzieć, nie zastanawiając się ciągle, z której strony zostanie zaatakowany, nie pilnując każdego słowa, nie obserwując potencjalnych wrogów. Jednak równocześnie nie był sam. Zabawne, nadal ciągnęło go do ludzi. Skrzatów właściwie.
Zdziczałeś, pomyślał, wlepiając wzrok w czeluść kawy.
W pewnym sensie zdawał sobie sprawę, że zmienił się w ostatnim czasie. Choćby takie głupstwo, kłopoty ze snem. Swego czasu bez problemu zasypiał na kanapie w kasynie, ba, pod stołem w barze, pod mostem, na ławce, w bramie, u znajomego lub obcego, gdziekolwiek, gdzie znajdowała się w miarę pozioma powierzchnia. I jakiś inny był w ogóle. A teraz? Kłębek nerwów. Wystarczy szturchnąć, a się rozpadnie, rozklei, rozbeczy. Beczący kłębek. Hm. Owca?
A raczej kompletny baran, stwierdził, dojadając jabłko.
– I paranoik – dodał na głos. Nie zabrzmiało to jak żart, choć powinno.
W dodatku miał wrażenie, że jest bardziej obity niż wczoraj, choć było to niemożliwe. Przy każdym ruchu, gdy ubranie ocierało się o jego skórę, miał ochotę syczeć z bólu.
Powlókł się więc do łazienki Marty, ale ducha na szczęście tam nie było. Dziewczyna była całkiem miła, lecz nie polubił jej na tyle, aby bez skrępowania ściągnąć przy niej zaklęcia maskujące. Chciał zaś przed lekcjami sprawdzić, w jakim stanie jest jego ciało.
Magicznie zaryglował drzwi. Ściągnął szatę i koszulę, a następnie rzucił je na podłogę. W końcu stanął przed lustrem, raz głęboko odetchnął i wyciągnął różdżkę.
Brzydził się swoich blizn.
Jedną z pierwszych rzeczy, jakich nauczyła go Javiera, było ukrywanie ich. Właściwie wymusił to na niej tego samego dnia, gdy zrozumiał, że sama używa zaklęcia maskującego. Zapamiętał też, jak zaśmiała się, gdy powiedział, że nigdy w życiu go nie zdejmie.
– Wyluzuj, smarku. Jak mi zdjęli bandaże, też nie mogłam na siebie patrzeć, ale później mi przeszło. To zaklęcie to tylko tak o, dla widowni. Nie lubię, jak ludzie się na mnie gapią – stwierdziła wtedy.
Pamiętał, że nocowali w budynku, który dopiero budowano. Nie było w nim podłogi z prawdziwego zdarzenia, światła ani okien, ale nie przeszkadzało mu to wcale. Javiera załatwiła koc i piwo, zwyczajne, jasne, które pili na spółkę. Był wtedy jeszcze dzieckiem i nawet ta odrobina alkoholu uderzyła mu do głowy.
– A co ci się stało? – spytał. – Bo wyglądasz, jakby wpakowali cię do piekarnika.
Wtedy strasznie się na niego obraziła.
Później poznał jej historię, wtedy, gdy już prawie na pewno byli przyjaciółmi. Pewnie dowiedziałby się szybciej, gdyby nie był w tamtym czasie paskudnym, gruboskórnym bachorem.
Javiera była mugolaczką. Rok przed tym, jak poznała Jamesa, dowiedziała się, że jest czarownicą. Znudzona urzędniczka przyszła do jej rodziców, powiedziała, że świat magii istnieje, przetransmutowała szafę w krowę, poinformowała ile kosztuje czesne w meksykańskiej szkole dla czarodziejów i zostawiła ładną, kolorową ulotkę.
Wieczorem mama Javiery kazała córce wsiąść do auta i pojechały na wycieczkę za miasto.
– Poszłyśmy się pomodlić za moją duszę. A później oblała mnie benzyną i podpaliła. – Javiera powiedziała to obojętnie, jakby ta historia jej nie dotyczyła. – Wiesz, myślała, że robi dobrze.
– Podpalając cię?
– Czasem tak bywa. No i później zniknęłam. Dziecięca magia czasem tak działa. – Przez chwilę milczała, rysując palcem koślawego potwora na brudnej szybie. – Tacie zmienili pamięć tak, że w ogóle nie pamięta, że mnie miał. Mamie chyba też. Trochę za nią tęsknię – dodała ciszej.
– Przecież ona…
– I co z tego? Po prostu chciała mnie ocalić. Oczyścić. Na swój sposób… To moja mama, kochała mnie.
Morgano, jacy głupi byliśmy, pomyślał James, dezaktywując zaklęcie.
Skóra mrowiła go, ale poza tym nie było to nieprzyjemne, tylko trochę dziwne. Widział w lustrze, jak powoli na jego skórze wykwitają blizny i kolorowe sińce. Na te pierwsze starał się nie zwracać uwagi, choć było to trudne. Wciąż nie potrafił patrzeć na swe ciało bez wstrętu.
Przynajmniej możesz zrobić karierę jako statysta w jakimś filmie o zombie, pomyślał, uśmiechając się do odbicia ze zmęczeniem.
Ostrożnie dotknął obitego, spuchniętego boku, który był prawie w całości ciemnofioletowy. Wyglądało to gorzej, niż się spodziewał.
Limo pod okiem zdążyło już zżółknąć, podobnie jak siniaki na rękach. Chłopak rozpiął dżinsy i zsunął je na chwilę, aby obejrzeć nogi.
– Cholera – wymamrotał, podsumowując tym słowem całe oględziny.
Powinien wczoraj jednak poszukać tego zaklęcia leczniczego…
Bezmyślnie podrapał się po tatuażu na lewym przedramieniu.
Nagle coś przyszło mu do głowy. Narzucił na siebie wymiętą koszulę i zapiął ją byle jak. Następnie wsunął ręce do kieszeni spodni i powiedział cicho, niepewnie, jakby na próbę:
– Mrużko?
Skrzatka aportowała się na środku łazienki z trzaskiem. James natychmiast zauważył różnicę w jej wyglądzie. Mrużka była przede wszystkich czysta i ubrana w…
– Co ty masz na sobie? – spytał, na chwilę zapominając o swoich problemach.
Skrzatka rzuciła mu spłoszone spojrzenie.
– Mrużka wzięła poszewkę na poduszkę, ale jak pa… ale jeśli wolisz, to Mrużka może założyć serwetkę lub chustkę, lub…
– A co z twoją sukienką? – wszedł jej w słowo.
– Skrzatom nie wolno nosić ubrań – oburzyła się. – Jeśli pani… pa… James da Mrużce ubranie, to Mrużka znów będzie zwolniona.
– Przecież to nie ja podarowałem ci tamtą sukienkę – zauważył nieco oszołomiony. Wcześniej nie zastanawiał się, w jaki sposób czarodzieje pozbywają się skrzatów, ale na pewno nie wpadłby na tak absurdalny pomysł. – Porozmawiajmy o tym później, dobrze? – poprosił, przypominając sobie, że powinien się pospieszyć, jeśli chce zdążyć na lekcje.
– Jak… sobie życzysz – powiedziała, wlepiając w niego spojrzenie wyłupiastych oczu. Jakimś cudem udało jej się nie wypowiedzieć słowa „panicz” w taki sposób, że James i tak je usłyszał.
– Umiałabyś zdobyć może trochę maści na siniaki? Obojętnie jakiej.
Zniknęła, zanim zdążył powiedzieć coś więcej.
Po chwili wróciła, dźwigając słój wypełniony gęstą, ciemnoniebieską substancją, który był większy niż jej głowa. James mrugnął.
– Szybka jesteś – pogratulował.
– Wzięłam to z pokoju Przychodź-Wychodź.
– Aha. – Pokiwał głową mając nadzieję, że nie wygląda na tak skołowanego, jak się czuje. Następnie zawahał się. Chciał grzecznie podziękować i ją wyprosić. Nie był jednak pewien, czy sam dosięgnie wszystkich siniaków… – Mrużko, czy gdybym ci coś pokazał albo powiedział, to mogłabyś o tym nie mówić nikomu?
– Skrzaty nie mogą zdradzać tajemnic swoich panów – powiedziała poważnie.
Miał wrażenie, że gdzieś już o tym słyszał.
Mimo wszystko jednak nie potrafił się przełamać. Myśl, że ktokolwiek zobaczyłby jego blizny, okazała się odstręczająca. Nawet jeśli chodziło tylko o skrzata.
Co prawda nie tak dawno oglądała je Julia, pani Malfoy oraz Czarny Pan, w pewnym sensie, ale i tak…
– Możesz odejść – powiedział.

***

Chupacabrę obudziły wrzaski umierających ludzi. Zamrugał i uniósł głowę, w jednym momencie przytomniejąc. Zasnął przed komputerem z głową opartą na stosie pergaminów i starych wydań „Proroka Codziennego”. Ostatnio zdarzało mu się to coraz częściej.
Ponieważ był optymistą, zajrzał do wszystkich kubków na biurku, szukając choć odrobiny kawy.
Hałas dobiegający z góry wzmagał się. Chupacabra był prawie pewien, że prócz krzyków, słyszy również szczęk oręża. Przetarł zaczerwienione, zmęczone oczy i wydobył swoją różdżkę spod stosu wygniecionych papierów. Przez chwilę kusiło go, aby rzucić na pokój zaklęcie wyciszające, ale nie odważył się. Stosowanie magii w pobliżu komputera zawsze było ryzykowne. Mógł wybuchnąć. Poza tym ostatnią kopię zapasową bazy danych zrobił chyba dwa tygodnie temu, jeśli nie wcześniej. Później nie miał czasu się tym zająć.
Przeciągnął się i rozejrzał półprzytomnie po swojej sypialni. Była brudna. Nie zabałaganiona czy pochłonięta przez artystyczny chaos jak zwykle, lecz zwyczajnie zaniedbana. Ubrania leżały wszędzie, podobnie jak papiery, kołdra na łóżku zbiła się w jeden przepocony kłąb, brudne naczynia okupowały nocną szafkę, taboret i znaczną część podłogi. Po kwiatach na parapecie pozostały tylko suche badyle. Zawsze gdy Chupacabra wracał do swojego mieszkania, obiecywał sobie, że doprowadzi je do porządku. Zaraz po tym, jak upora się z tą częścią swojej pracy, którą nie dał rady zająć się za dnia. Cóż, ostatni miesiąc nauczył go, że sukcesem jest przespanie trzech godzin w ciągu doby.
Co interesujące, jedynym przedmiotem, pomijając oczywiście dokumenty, który wyglądał choć odrobinę magicznie, był właśnie komputer. Na pudle jednostki centralnej i monitorze mężczyzna narysował fosforyzującym mazakiem tajemnicze znaki. Nie powodowały absolutnie niczego, ale wyglądały tajemniczo. Chupacabra miał nadzieję, że jeśli aurorzy kiedykolwiek wpadną do jego mieszkania, zdecydują się przeskanować maszynę pod kątem klątw zabezpieczających i ich czary sondujące spalą całą elektronikę. Wbrew pozorom nie było to tak absurdalne, biorąc pod uwagę, jak zacofani byli pod niektórymi względami.
Szturchnął myszkę i zalogował się do systemu. Tuż przed zaśnięciem wklepał do komputera: „Spr czy Z zwie W przy kr”, choć zupełnie tego nie pamiętał. Na wszelki wypadek zapisał plik i dopiero wtedy sprawdził godzinę. Następnie w myślach przejrzał listę rzeczy do zrobienia i uznał, że ma chwilę spokoju.
Krzyki stawały się coraz bardziej irytujące.
Zaczął zbierać kubki, ostrożnie, aby nie uszkodzić powstających cywilizacji, gdy przypomniał sobie o obietnicy danej Jamesowi. Przynajmniej przepisywanie informacji z komputera do książeczki nie było trudne, choć strasznie nudne. Chupacabra żałował, że nie ma żadnego człowieka, któremu mógłby to zlecić. Jednak wszyscy jego pracownicy byli równocześnie ludźmi jego szefa. Chupacabra zaś nie był pewien, jak ten zareagowałby na wiadomość, że z trudem zebrane dane zostały przehandlowane na niezbyt konkretną obietnicę. Szczególnie, że sprawa dotyczyła Jamesa.
Mężczyznę od hałasu zaczęła boleć głowa, więc stwierdził, że musi to załatwić.
W domu zawsze chodził ubrany po mugolsku w dżinsy i koszulkę, więc przed wyjściem na klatkę schodową narzucił na siebie tylko szarą bluzę i w jej kieszeni schował różdżkę.
Wreszcie wspiął się wąskimi schodami na poddasze i załomotał do jedynych drzwi. Przez chwilę nic się nie działo, więc wcisnął do oporu dzwonek. Irytująca melodyjka została i tak prawie całkowicie zagłuszona, ale, o dziwo, podziałała. Po chwili drzwi odemknęły się i w progu stanął pisarz.
Chupacabra spojrzał na niego ze zmęczeniem.
– Można ciszej? – zapytał.
Mężczyzna wzruszył ramionami i pomachał dłonią przy uchu, co chyba oznaczało, że nie usłyszał. Był młody, może parę lat starszy od Chupacabry i niewątpliwie o wiele bardziej wyspany. Na grzbiet narzuconą miał kolczugę do której nosił spodnie od taniego garnituru. W jednej ręce trzymał ładnie wykonany, choć plastikowy miecz.
– Ciszej – powtórzył Chupacabra, nieco podnosząc głos.
Jego sąsiad uśmiechnął się wesoło.
– Nie można. Słyszałeś kiedykolwiek o cichej bitwie?
Chupacabra włożył dłoń do kieszeni i zacisnął palce na różdżce.
– Słyszałem o bezgłośnych morderstwach – zapewnił.
Pisarz machnął ręką i cofnął się o parę kroków, na oślep prawie wyłączając magnetofon. Był w świetnym humorze.
– Opisuję właśnie najazd orków na Drum ke Lavre i próbuję się wczuć – zapewnił wesoło. – Mówię ci, to będzie bestseller. W jednej scenie Grosster odrąbuje przypadkiem głowę swojemu najlepszemu przyjacielowi, a później pada na kolana, odrzuca miecz i krzyczy do bogów, aby jego również zabili.
– I zabijają? – zapytał Chupacabra, odczuwając coś w rodzaju masochistycznej przyjemności.
– Skądże. To dopiero drugi tom.
– Facet bez broni klęczy w czasie bitwy i nikt go nie ubija? Przecież to nieprawdopodobne. Zresztą jak można ściąć komuś łeb przez przypadek? Nie patrzył, gdzie celował?
– Wiesz, twój kłopot polega na tym, że podchodzisz do wszystkiego od złej strony – stwierdził mężczyzna z urazą. – To jest fantastyka. Sceny mają być doniosłe, a nie…
– Logiczne?
Pisarz spojrzał na niego wzrokiem kopniętego szczenięcia.
– W życiu nie spotkałem osoby, która byłaby tak mocno przykuta do tego obmierzłego, szarego świata – stwierdził. – Pewnie nawet gdyby najprawdziwszy mag stanął przed twoim nosem, kazałbyś mu wyprowadzać wzory na zużycie energii przy rzucaniu ognistymi kulami.
– Magia nie istnieje – zauważył Chupacabra uprzejmie.
– Przecież wiem. – Pisarz wzruszył ramionami. – To był tylko przykład. A  w ogóle wejdziesz? Próbuję ugotować autentyczny średniowieczny gulasz.
Chupacabra pociągnął nosem i nieco go zemdliło.
– Mam dużo pracy – wymamrotał.
W mieszkaniu otworzył okno i zapalił papierosa, aby pozbyć się wspomnienia obrzydliwego zapachu. Usiadł na obrotowym krześle, nogi położył na biurku tuż obok monitora i sięgnął po książeczkę z Muminkami. Zaczął właśnie opisywać Snape’a, jeśli dobrze pamiętał.
O ile się nie mylił, przestał, ponieważ w tym momencie natrafił na problem.
Chupacabra co prawda założył kiedyś folder tego mężczyzny, w tym samym czasie, kiedy porządkował informacje o wszystkich Śmierciożercach, ale nigdy chyba go nie uzupełniał. Posiadał więc tylko plik z najbardziej podstawowymi informacjami. Data urodzenia, data ukończenia szkoły, orientacyjna data przyjęcia Mrocznego Znaku, aktualny zawód. Dosłownie parę linijek treści.
Severus Snape był nieistotny. Przynajmniej do teraz.
Chupacabra próbował przypomnieć sobie, co o nim słyszał. Piesek Dumbledore’a, chyba tak często go określano. Cóż, obelga jak każda inna. Niepewne pochodzenie? Czy też skandaliczne? Czy on w ogóle był czystokrwisty? To wypadałoby sprawdzić. I oczywiście jakaś osoba żaliła się, że ciężko u niego zdać. Dziewczyna…?
Chupacabra zaciągnął się papierosem, zastanawiając się jak nisko musiał upaść, aby infiltrować nauczyciela, w dodatku hogwarckiego. Było to trochę śmieszne, trochę żałosne, a trochę niepokojące.
Przede wszystkim zaś równie satysfakcjonujące, co kopanie króliczka. Chyba prostsze byłoby tylko śledzenie mugola, a i to nie na pewno – oni przynajmniej mieli w miarę logiczną politykę prywatności.
Oczywiście to, że odpowiedział na wezwanie Voldemorta, czyniło Snape’a nieco bardziej interesującym, lecz… nie za bardzo. Chupacabra uważał Śmierciożerców za sektę bez przyszłości i nie rozumiał dlaczego ludzie tak się ich boją. Była to tylko banda okrutnych, słabo zorganizowanych czarnoksiężników, którzy czcili swojego szefa. Chupacabra w swoim życiu parę razy już się z tym spotkał. Wiedział więc, że wystarczy usunąć ich pana, aby poszli w rozsypkę. Albo go zniewolić, jak proponowało parę osób…
Co prawda Chupacabra nie odmawiał Voldemortowi mocy, ale równocześnie nie potrafił uznać go za prawdziwe zagrożenie. Mężczyzna był potężny, ale szalony. Być może inteligentny, ale niedoinformowany. Świat się zmienił, gdy go nie było, a on chyba tego nie zauważył.
Cóż, szkoda, że nie dało się go zatrudnić.
Chupacabra zaciągnął się papierosem i popiół strącił prosto na odrapany blat. Jego mieszkanie i tak nie mogło już wyglądać na bardziej zapuszczone. Matka chyba umarłaby na zawał, gdyby zobaczyła jak on żyje…
Szlag, nie dzwonił do niej już chyba od dwóch tygodni. Pewnie myślała, że umarł w tej Anglii. Jakim cudem mógł o tym zapomnieć?
Z góry zaczęły dobiegać pierwsze, nieśmiałe jeszcze dźwięki muzyki, która od dwóch lat – odkąd zamieszkał w tym miejscu – budziła w Chupacabrze najmroczniejszą stronę jego osobowości. Była to zapowiedź wielogodzinnego koncertu szwajcarskiej muzyki ludowej.
Ewakuował się z mieszkania w rekordowym czasie, po drodze zgarniając książeczkę z Muminkami i na marginesie "Proroka Codziennego" pisząc notatkę:
Spr ile energii wydziela/pochłania kula ognia o r 1 stopa

***

James nie pozbył się pszczoły. Choć w gabinecie dyrektora obiecał – sobie i Fawkesowi – że to zrobi, ciągle odwlekał zniszczenie jej. Przed lekcją opieki nad magicznymi stworzeniami parę razy wyciągał pudełko z kieszeni i chował je z powrotem, bez szczególnego powodu. Tworzył w głowie tysiąc wymówek dla swojego zachowania i w żadną z nich nie wierzył. A później przytrafiła się idealna okazja.
Lekcja opieki odbywała się na dworze, niedaleko niewielkiej chaty, która sprawiała wrażenie opuszczonej. Zajęcia prowadziła stara, siwowłosa kobieta, której nazwiska James nie pamiętał. Kiedy chłopak przybiegł na lekcję, nieco spóźniony, właśnie opowiadała uczniom o badylastych stworzonkach leżących na stole. Wyglądało na to, że wszyscy byli już obecni.
James wyhamował tuż przed nią, ślizgając się na rozmokniętej ziemi, a ona uniosła jedną brew z naganą.
– Proszę się odsunąć i nie przeszkadzać, panie…
– Rainbow – powiedział, poprawiając plecak, który zsunął mu się z ramienia.
– Proszę następnym razem się nie spóźnić. A teraz wracając do tematu: czy ktoś wie, czym się żywią nieśmiałki?
James usłyszał śmiech dobiegający mniej więcej z stamtąd, gdzie stał Malfoy ze swoją bandą, ale zignorował to. Podszedł do Hermiony, która stała z ręką uniesioną wysoko w górze. Na ten widok coś mu się przypomniało. Również uniósł dłoń.
– Pan Rainbow? – Nauczycielka skinęła w jego stronę głową.
– Nie mam pojęcia – przyznał szczerze – ale chciałem o coś zapytać.
– Czy to jest związane z lekcją?
– Nie, ale…
– Więc proszę nie przeszkadzać.
– Co to za konie, które ciągną powozy do szkoły? – wypalił.
Ślizgoni parsknęli śmiechem, czego się spodziewał, ale za to nauczycielka posmutniała, co kompletnie go zaskoczyło.
– Widzi je pan? – zapytała łagodnie. Wzruszył ramionami. Patrzyła na niego tak, że poczuł się skrępowany.
– Ja również – wtrącił się Harry. – Co to jest?
– Mówią panowie o testralach. – Nauczycielka westchnęła cicho, a Hermiona mruknęła pod nosem coś, co zabrzmiało jak „aha”. – Te zwierzęta przerabiane są na poziomie owutemów, nie bez powodu zresztą. Dzikie testrale są niezwykle niebezpieczne. W Hogwarcie mamy udomowione osobniki, jedno z największych stad w Europie. Nie przepracowują się, jeśli chcecie znać moje zdanie. – Kobieta uśmiechnęła się słabo. – Ich charakterystyczną cechą jest to, że zobaczyć je mogą tylko ci… tak, panno Granger?
Hermiona opuściła rękę i odpowiedziała:
– Tylko ci, którzy widzieli czyjąś śmierć.
Po jej słowach na chwilę zrobiło się cicho i James pomyślał, że mógł się tego domyślić. Te konie wyglądały właśnie na takie, które pasą się pod cmentarnymi murami. Nie zawracając sobie głowy podnoszeniem ręki, zadał kolejne pytanie:
– Można na nich pojeździć?
– Nie sądzę. Musiałby pan zapytać o zgodę dyrektora. – Kobieta potrząsnęła głową, jakby próbowała pozbyć się z niej nieprzyjemnej myśli. – A teraz wróćmy do lekcji. Proszę wziąć po nieśmiałku i narysować go, jeden na trzy osoby. Nie zapomnijcie o garści korników. Rysunki oddawać będziecie na następnych zajęciach. Ach, dziesięć punktów dla Gryffindoru za odpowiedź panny Granger.
James znalazł się w grupie z Nevillem i Thomasem. Usiadł na trawie i prawie natychmiast stracił zainteresowanie lekcją. Nieśmiałek ciągle się kręcił i próbował gryźć. Chłopak stwierdził więc, że przekopiuje jego wizerunek z jakiegoś podręcznika. Zamiast tego bezmyślnie bazgrał po pergaminie, rozglądając się przy okazji po otoczeniu. Znajdowali się zaledwie paręnaście jardów od Zakazanego Lasu, który z tej odległości sprawiał raczej przyjazne wrażenie. Wysokie drzewa obsypane kolorowymi liśćmi wręcz zachęcały do spaceru. James spojrzał do tyłu. Hermiona, Harry i Ron dyskutowali o czymś zawzięcie, pochylając się nad nieśmiałkiem. Sprawiali wrażenie zagubionych dzieci Stirlitza. Nieco dalej Malfoy rysował w milczeniu, a jego koledzy, tak na oko, próbowali ukradkiem grać w wojnę. James zastygł. Draco siedział do niego odwrócony tyłem, w oddaleniu od innych osób. Wszyscy zajmowali się pracą, pomijając może jego byczków, ale oni byli zaaferowani grą. Znajdowali się na świeżym powietrzu. To był moment doskonały. Rainbow spojrzał na Neville’a i Deana, ale obaj nie zwracali na niego uwagi. Wyciągnął pudełeczko po zapałkach i zawahał się lekko. Longbottom spojrzał na niego, jakby na zawołanie.
– Co robisz?
– Nic takiego – powiedział odruchowo. Nagle jednak zmienił zdanie. – Próbuję zatruć życie Malfoyowi – dodał cicho.
To zainteresowało również Deana:
– Powodzenia stary – powiedział. – Pomóc ci jakoś?
– Mów, czy ktoś patrzy – wymamrotał James tylko. Wydobył z pudełeczka pszczołę i ostrożnie uniósł ją do ust. Bardzo cicho wyszeptał: – Draco Malfoy.
Następnie usunął skutki petryfikacji. Pszczółka przez moment kręciła się po jego dłoni i był prawie pewien, że coś schrzanił i zaraz to jego ukłuje. Nagle jednak wzbiła się w powietrze i po chwili chłopcy usłyszeli, jak Malfoy zaklął. Dean wyszczerzył się wesoło. Neville za to nie wydawał się zadowolony.
– Mam nadzieję, że nie stracimy przez to znowu punktów – powiedział tylko, wracając do rysunku.
To zepsuło Jamesowi humor. Sam nie był pewien czy dobrze zrobił, więc nie miał ochoty słuchać o konsekwencjach. Jakichkolwiek.
Spojrzał na pergamin pokryty abstrakcyjnymi bazgrołami, w których dopatrzyć się można było naprawdę wielu zębów i pazurów. Zgniótł go i wyciągnął czysty arkusz. Od wczoraj zamierzał napisać list, więc równie dobrze mógł zrobić to teraz. Nie bardzo jednak wiedział jak go zacząć.
Z Hewlettem utracił kontakt niedługo po tym, jak przyjechał do Anglii. Najpierw do siebie pisali, później przestali, ot tak. James nie potrafił się przyznać, jak beznadziejnie sobie radzi, a nie chciał kłamać, więc zbywał wszystkie pytania znajomego. Hewlett zawsze był powściągliwy, jeśli chodzi o opowiadanie o sobie. Ich listy stawały się więc coraz bardziej wymuszone i niezręczne. James nie pamiętał, kto pierwszy przestał odpisywać. Nie miało też to chyba większego znaczenia. Przygryzł końcówkę pióra.
Cześć, Hewlett” napisał w końcu. Następnie przeszedł do konkretów: „Nie miałbyś czasu na namalowanie jednego obrazka?”.
Zanim jego kolega okazał się genialnym fałszerzem, był – cóż – genialnym malarzem. Nieźle, biorąc pod uwagę, że gdy pierwszy raz James go spotkał, chłopak miał trzynaście lat.
James pamiętał to dobrze. Pracował wtedy w knajpie na stanowisku podaj-przynieś-ukryj ciało. Było to paskudne miejsce, w którym zbierały się wszelkie męty z czarodziejskiego świata, ale James je lubił. Niektórzy klienci znali angielski albo rosyjski, więc mógł z nimi swobodnie porozmawiać. Czy też, jeśli o precyzję chodzi, posłuchać, jak przechwalają się swoimi dokonaniami, odkryciami, kradzieżami, oszustwami lub morderstwami. W ciągu miesiąca stał się kimś w rodzaju maskotki czarnoksiężników. Nawet jeśli od czasu do czasu oberwał szmatą w łeb od właścicielki i tak lubił tę robotę. Nie na tyle jednak, aby nie wypatrywać okazji. James nie chciał być drobnym kieszonkowcem, który odsprzedaje fanty za ułamek ceny paserom albo próbuje je wcisnąć klientom na bazarze. Marzyły mu się wielkie „zlecenia”, o których dyskutowano po kątach. Chciał się wykazać. Dlatego czekał, słuchał i próbował przekonać wszystkich, że jest niezwykle utalentowanym nastolatkiem.
Pewnego wiosennego dnia w tej mordowni zjawił się Hewlett. Prawdopodobnie nie zastrzelono go tylko dlatego, że ludzie byli zbyt rozbawieni, aby wykrztusić jakiekolwiek zaklęcie. James stał prawie przy drzwiach, więc mógł się mu dobrze przyjąć. W myślach określił go wtedy jednym słowem.
Hewlett był paniczykiem.
Miał szatę ze śmieszną kryzą wokół szyi, która była modna kilka lat temu, skrojony na miarę płaszcz, lakierki, białe rękawiczki i tiarę wyszywaną w gwiazdki. W jednej ręce trzymał skórzaną teczkę. Wyglądał zupełnie nieodpowiednio w tym miejscu i wydawało się, że nie zdaje sobie z tego sprawy.
Z półmroku, znad butelek piwa i kieliszków wódki, obserwowali go ludzie, dla których morderstwo przy świadkach było jedynie drobnym faux pas. Byli zaciekawieni.
Hewlett spokojnie położył teczkę na odrapanym, lepiącym się od wina stole i wyjął z niej plik banknotów. Podniósł go wysoko i spytał o coś po polsku. James nie zrozumiał jego słów, ale domyślił się o co chodzi.
– To mugolskie pieniądze – stwierdził po angielsku, opierając się o bar. – I co z tego?
Hewlett uśmiechnął się do niego powściągliwie i wyjął kolejny plik.
– Jeśli domyślisz się, które są… ee… – Zamilkł na chwilę. – Nie znam tego słowa po angielsku – przyznał wreszcie, co zniszczyło nieco efekt, jaki chciał swą wypowiedzią osiągnąć. – Ale jeśli zgadniesz, które pieniądze nie są prawdziwe, zatrudnię cię.
Rzucił mu banknoty, a James złapał je zręcznie.
– Żadne – powiedział, nawet nie spoglądając na nie. – Ktoś, kto ma tyle forsy, nie chodziłby w dziurawych butach.
Hewlett zerknął w dół i to przekonało Rainbowa, że się nie pomylił. Kątem oka zauważył, że niektórzy czarodzieje załapali już, jak łatwy zarobek im się trafił. Złapał więc dzieciaka i jego teczkę, po czym aportował się.
Stracił wtedy pracę, ale było warto.
Neville syknął z bólu, kiedy nieśmiałek podrapał jego dłoń. To sprawiło, że James wrócił do rzeczywistości. Szybko dokończył list:
Potrzebuję małego portretu wymyślonego szpiega. Obojętnie jakiego, ale niech nie wyróżnia się pomiędzy starymi obrazami. Fajnie byłoby, gdyby miał pelerynę niewidkę. Koniecznie musi znać angielski.
J.

***

James nienawidził siebie, kiedy się bał. Wszyscy ludzie, którzy byli dla niego ważni, gardzili tchórzami, więc starał się zachowywać jak ktoś odważny. Uśmiechał się, klął, walczył, pakował w kolejne kłopoty i wiał. Za to go lubili. Po prostu świetnie grał.
Nie potrafił tylko oszukać siebie.
Nienawidził się za chwilę wahania, zanim zapukał do gabinetu Snape’a. Nienawidził za suchość w gardle i spocone ręce.
I za to – zawsze za to – że wciąż był szczeniakiem, który boi się następnego kopniaka.
– Wejść – usłyszał.
Profesor pracował przy biurku, pochylony nas stosem pergaminów. James obserwował go przez krótki moment, zanim zamknął drzwi. Snape wyglądał kiepsko. Skóra o chorobliwym odcieniu, przetłuszczone włosy, worki pod oczami, spękane wargi. Chłopak zastanowił się, czy powinien się tym przejmować i uznał, że tak. Jeśli mężczyzna był przemęczony albo chory, mógł mieć paskudny humor. James zbyt długo żył, aby to zignorować.
– Siadaj – warknął mężczyzna, piórem wskazując na krzesło przed biurkiem. – Znowu się spóźniłeś.
Rainbow wykonał polecenie, po drodze zgarniając z półki mały słoik z czymś, co wyglądało na zakonserwowany w formalinie płód błotoryja. Po pierwsze, aby zająć czymś ręce. Po drugie, by mieć czym rzucić w Snape’a, gdyby mu odbiło.
Profesor spojrzał na zegarek, stojący na krawędzi biurka i powiedział:
– Gryffindor traci osiem punktów, po jednym za każdą minutę twojego spóźnienia.
– Domyśliłem się.
Coś było nie tak. James czuł to przez skórę. Nie spuszczał z mężczyzny wzroku, mimowolnie napinając mięśnie. Snape zachowywał się inaczej niż wczoraj czy przy ich pierwszym spotkaniu. Nawet sposób, w jaki pisał po pergaminie, był niepokojący. Mocno przyciskał pióro, a równocześnie jego ruchy były ostre i szybkie.
Wydawał się… wściekły.
James zacisnął palce na słoiku, zastanawiając się jaką powinien obrać taktykę. Walnięcie mężczyzny w czerep powinno załatwić sprawę.
Szybko jednak rozsądek wziął górę i chłopak zmusił się do rozluźnienia. Nie warto było uciekać z gabinetu, ponieważ nie mógł zwiać z Hogwartu. Nie mógł poprosić dyrektora o pomoc, bo to mogłoby przeszkodzić Snape’owi w szpiegowaniu tego czarodzieja. James nie chciał też walczyć, bo nie był pewien czy wygra. Jedyną rozsądną opcją było czekanie.
– Rozumiem, że pojawisz się jutro na moich zajęciach? – spytał mężczyzna, nie spoglądając na niego. Zabrzmiało to jak groźba.
– Nie bardzo. – Profesor przestał pisać, więc Rainbow szybko kontynuował: – Mam przesłuchanie. Nie wiem ile mi to zajmie.
– Dlaczego nic o tym nie wiem?
James wzruszył ramionami. Nie przyszło mu nawet do głowy, aby poinformować o tym kogokolwiek.
– Powinieneś mówić mi o takich rzeczach – powiedział Snape ze złudnym spokojem w głosie. – Co to za przesłuchanie?
– To moja sprawa. Nic istotnego. – Myśl, że miałby się mu zwierzać, prawie rozbawiła Jamesa. – Dlaczego w ogóle pan profesor pyta?
Snape patrzył na niego tak, że James miał ochotę się skulić. Rozwścieczyło go to. Nienawidził czuć się dzieckiem.
– Jestem twoim ojcem – powiedział profesor.
James wzruszył ramionami.
– Po prostu pieprzyłeś się z moją matką – stwierdził obojętnie.
– Nie będę tolerować takiego słownictwa. – Głos mężczyzny był lodowaty, podobnie jak jego wzrok.
– Kochałeś się – poprawił James z kpiącym uśmiechem. – Gdybym przyjmował to za jedyne kryterium, musiałbym mówić tato również do Czarnego Pana i Dumbledore’a.
 – Niezbyt szanujesz swoją matkę – zauważył Snape.
– Skądże. Uważam, że jest niezwykła i ma dobry gust. Zazwyczaj – dorzucił po znaczącej pauzie. Obserwowanie, jak mężczyzna powoli traci nad sobą panowanie, było fascynujące. Zresztą James zabrnął tak daleko, że teraz mógł iść już tylko naprzód z nadzieją, że koniec nie będzie zbyt bolesny.
– Więc podziwiasz morderczynię i wiedźmę?
To pytanie było dziwne. Zbyt poważne, jak na odpowiedź na kiepską zaczepkę. Zapowiadało „poważną rozmowę”, a tego Rainbow wolałby uniknąć.
– Każdy ma jakieś hobby – powiedział więc tylko.
– Czarna magia, tortury, grabieże…
– Wspomnienia? – chłopak wszedł mu w słowo. – A nauczyciel to podobno taki spokojny zawód.
– Uważa pan, że to zabawne?
James uwielbiał to pytanie. Było najbardziej prostackim sposobem wzbudzania winy i nigdy na niego nie działało.
– Ba. Nie traktuj życia tak poważnie, psorze. Skończy się.
– Traktuję poważnie śmierć. Zmarłym należy się szacunek. – Mężczyzna przycisnął pióro do pergaminu tak mocno, że przebił go na wylot. – Najwyraźniej pan o tym nie wie.
Skąd mu się wzięły trupy? Pomyślał James nieco oszołomiony. Chodziło mu o Macnaira? Winił go za tą śmierć?
– A skąd mam wiedzieć? Przeze mnie nikt jeszcze nie zginął – powiedział twardo. Tego jednego był pewien. Prawie.
Coś się zmieniło, jakby przekroczyli niesprecyzowaną granicę. Powietrze cuchnęło gniewem.
– Wynoś się – powiedział Snape cicho.
Nie musiał powtarzać. W jednej chwili James znalazł się za drzwiami. Odetchnął głęboko i uświadomił sobie, że zapomniał nawet odłożyć słoik. Wspinając się po schodach, wpatrywał się w niego z nieco głupią miną. Próbował przeanalizować sytuację.
Coś stało się zanim przyszedł do gabinetu, był tego prawie pewien. Czy Snape miał kłopoty? I pytanie ważniejsze: czy jego problemy mogły dotknąć Jamesa?
W holu chłopak zerknął na zegar. Jego szlaban trwał zaledwie parę minut, ale Rainbow nie potrafił się tym cieszyć. Cała ta rozmowa była dziwna, a przez to cholernie niepokojąca.
Poza tym Snape’owi puściły nerwy, gdy James wspomniał o śmierci. Jak dokładnie to powiedział? Nie zabiłem nikogo? Nie, inaczej. Przeze mnie nikt nie umarł?
James zatrzymał się i przygryzł wargę. Czy na pewno chodziło o tamtego Śmierciożercę? Ale przecież nie miało to sensu wczoraj Snape nie był zły. Więc czy to znaczyło, że ktoś dzisiaj zginął?
To paranoja, pomyślał. Facet ma pewnie zgagę albo McGonagall nie chciała pójść z nim do łóżka, a ty dobudowujesz mroczne teorie.
Zastanowił się.
McGonagall i Snape w łóżku to już mroczna teoria, uznał, pacyfikując szybko swoją wyobraźnię.

22 komentarze:

  1. Cieszę się, że wreszcie coś opublikowałaś ^^. Ostatnio rzadko wrzucasz notki, a szkoda. Byłam ciekawa, co takiego James znowu wykombinuje. Co prawda nie działo się tu zbyt dużo, głównie taki obyczaj, ale nie mam nic przeciwko, bo w twoim wykonaniu nawet obyczaj jest dobry i wnosi coś do fabuły (czym zawsze mnie wpędzasz w kompleksy, ilekroć czytam twoje opko).
    Na początku jak czytałam nieco rozwalił mnie "beczący kłębek". Niby nic, tylko przypadkowy epitet, ale jednak przez dobre kilka minut miałam banana na twarzy, świetne określenie ^^. Wgl fajny był ten pierwszy fragment, pokazałaś nam znowu kawałek przeszłości Jamesa oraz nawet trochę o Javierze, która choć nie pojawiła się w opowiadaniu osobiście, to jednak czasem wrzucasz jakieś retry... Hmm, w sumie coś w tym jest, że retry budują klimat. Zaiste. A do Jamesa wracając, fajne te jego rozterki o śladach. Wkrótce będę mieć podobny dylemat przy pisaniu o Niebieskiej, ale chłopak jest o wiele zaradniejszy magicznie i ogólnie zaradniejszy, no. Ogólnie też fajnie wpasowujesz się w kanon, bo w książce też potem była ta lekcja ONMS z rysowaniem nieśmiałków. I James jednak wykorzystuje pszczołę... Ciekawe, czy będzie mieć ona jakieś skutki, skoro było na nią rzucone zaklęcie? I czy nikt się nie domyśli, że to nie był taki zwykły owad? No i testrale - w sumie rozbawił mnie moment, kiedy chłopak pytał, czy może na nich pojeździć. Zrobi to kiedyś, czy raczej nie?
    Bardzo lubię spotkania Jamesa ze Snapem. Te ich rozmowy zawsze są fajnie poprowadzone. Snape jest dość mocno kanoniczny z tym swoim oschłym zachowaniem. A James przejawił knąbrność, w sumie niektóre jego uwagi, np. to o matce i pieprzeniu się, były dość... dosadne. Miałam wrażenie, że on celowo kusi los i próbuje przetestować cierpliwość ojczulka, być może chcąc zorientować się, jak daleko może się posuwać w relacjach z nim, a może i przy okazji nieco mu dogryźć? Aż się zdziwiłam, że tylko osiem punktów stracił xD. Ale może dla niego Smark nie jest aż tak wredny jak dla Harry'ego. Swoją drogą, zastanawia mnie, jak opiszesz to przesłuchanie, może wyjść ciekawie. A będzie Tonks? Powiedz, że tak ^^.
    Zastanawia mnie też Chupacabra. Ten gościu, u którego był, to jakiś mugol? Masz tyle postaci pobocznych, że czasem się w nich gubię, serio. I zastanawiają mnie też jego plany, co on takiego kombinuje, i w ogóle... Dotychczas miałam go raczej za postać bardzo poboczną, epizodyczną wręcz, ale wygląda na to, że może się myliłam i planujesz dla niego coś więcej, podobnie jak i dla tego Hewletta? Zaiste, dużo masz tych postaci, mam nadzieję, że się w nich nie pogubisz, ale pewnie nie. Jestem raczej optymistycznie nastawiona co do dalszej części opowiadania i coraz bardziej ciekawi mnie, co jeszcze wymyślisz. Twoje spojlery z kiedyś tam jeszcze bardziej podsycają moje zainteresowanie.
    Czekam na next <3. I wybacz, że ten komentarz jest taki chaotyczny. Jest dość późno, a ja nie myślę o takiej porze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnio mam mało czasu na opowiadanie niestety :<
      Ten rozdział miał być właśnie bardzo obyczajowy. Chciałam zarysować trochę tło i... hm... stan psychiczny chłopaka, zanim znów ruszę z fabułą. To jednak - według planów - chyba ostatni tak spokojny kawałek ;)
      Hewlett i Javiera to duchy z przeszłości Jamesa, podobnie zresztą jak Sasza. Są ważni, bo znajomość z nimi ukształtowała chłopaka, ale chwilowo nie planuję wprowadzać ich osobiście - przynajmniej przez najbliższe parę rozdziałów.
      Klątwa na pewno będzie mieć skutki :D Nie mogę zmarnować potencjału, jaki w niej drzemie.
      Co do testrali - tajemnica ;) Ale jakby się nie patrzeć, James ma ochotę pojeździć na każdym koniu, którego zobaczy, tylko zawsze jakoś warunki są niesprzyjające.
      Jeśli chodzi o relację Snape - Rainbow - nie chcę w komentarzach jasno jej określać, bo ciekawi mnie, co czytelnicy sami wymyślą ;)
      Tak, Tonks pojawi się w następnym rozdziale.
      Tak, Chupacabra po prostu mieszka w mugolskim domu, więc ma takich sąsiadów (choć pisarz to jest postać bardzo bardzo epizodyczna :D). Co do samego C. - myślę, że jego znaczenie w opowiadaniu z czasem stanie się bardziej oczywiste ;)
      Dziękuję za komentarz! :D


      Usuń
  2. Cóż. J. Grant mnie uprzedziła i zapytała o wszystko o co ja chciałem zapytać
    Zasadniczo nie wiem czy wpasowujesz się w kanon czy nie, ale wiem że kreujesz Snape w ciekawy sposób (zresztą jak wszystkie inne postacie).
    Ciekawe są przemyślenia Chupacabry o Voldku. Nie spodziewałem się takiego podejścia.
    Zobaczymy co będzie z tą klątwą bo to może być niezły temat.
    Teraz jeszcze krótka uwaga ale chyba nie do ciebie a do Gayaruthiel i bety. Jest kilkanaście brakujących przecinków, "Nie zabałaganiona" zamiast "Niezabałaganiona" oraz "umarła by" zamiast "umarłaby"...
    Cóż. Ogólnie rozdział bardzo dobry, takie jak wszystkie poprzednie.
    Pozostaje życzyć ci dalszej weny i wolnego czasu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wolny czas na pewno się przyda ;)
      Cieszę się, że kreacja postaci ci się podoba, bo samej trudno mi ją ocenić.
      Klątwa to w zasadzie wątek poboczny, ale zapewniam, że doczeka się rozwinięcia.
      Uwaga jak najbardziej do mnie, bo to ja popełniam błędy ;) "umarła by" poprawiłam, ale "Nie zabałaganiona" jest poprawnie w tamtym zdaniu - inaczej straciłoby ono sens :>
      Dziękuję jednak za tak uważne czytanie i pozdrawiam :D

      Usuń
  3. Ilekroć wstawiasz nowy rozdział - zawsze nie mam tego dnia czasu, żeby go na spokojnie przeczytać xD ale może to i dobrze, bo przynajmniej jest czym się zrelaksować następnego dnia po szkole ^^ Nie mam jakoś dzisiaj weny na komentowanie, więc napiszę tylko, że "Hm. Owca?" mnie rozwaliło ;D Pierwszej notatki Chupacabry nie rozszyfrowałam, ale sama postać wydaje mi się coraz bardziej sympatyczna :) Może nawet polubiłabym fizykę, gdyby uczyli na niej wzorów na zużycie energii przy rzucaniu ognistymi kulami... nie chyba nawet wtedy nie xD Nieźle James (czytaj: Ty ;D) z tym obrazem wymyślił, nie wpadłabym ^^ ale czy inne obrazy go nie zauważą i nie nakablują na to? O.o Ogólnie rozdział bardzo mi się podobał, szczególnie przemyślenia Jamesa byly mega ;* ale już nie mogę doczekać się akcji ;)
    Życzę weny ;*
    Pozdro
    Melyonen

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co za los :D
      Cóż, James to taka czarna owca wśród Gryfonów, więc pewnie pasuje :D Chupacabra jeszcze się w tekście pojawi, choć mam nadzieję, że nie spróbuje wykładać fizyki :D Chociaż z nim to nic nie wiadomo...
      Myślę, że Jamesowy szpieg będzie mógł co najwyżej się zgubić wśród tych wszystkich hogwarckich obrazów, ale jeszcze zobaczymy :D
      Pozdrawiam!


      Usuń
  4. w końcu nowy rozdział, tyle czekania, ale się opłaciło :).
    widzę, że od jakiegoś czasu pozbyłaś się jednak przerw między wierszami na rzecz akapitów :).

    rozdział jak zwykle świetny, nawet nie bardzo mam do czego się przyczepić :D. kocham tą twoją lekkość stylu i fragmenty, przy których się uśmiecham (beczący kłębek :D), wplecione pomiędzy akcję :).

    drobne potknięcia techniczne:
    1. "– Aha. – Pokiwał głową" - tak co do zapisu, to po 'aha' bez kropki i 'pokiwał małą literą, kropka na końcu zdania dopiero ;).
    2. "Chupacabra zaś nie był pewien, jak ten zareagowałby na wiadomość, że te" - ten-te, trochę dużo tych zaimków w jednym zdaniu
    3. "W domu zawsze chodził ubrany po mugolsku w dżinsach i koszulce" - w dżinsy i koszulkę lub chodził w mugolskich dżinsach i koszulce :)
    4. "odrzuca miecz i krzyczy do bogów, aby go również zabili" - moim zdaniem bardziej trafne byłoby 'jego', biorąc pod uwagę ton wypowiedzi pisarza :).
    5. "Chupacabra w swoim życiu parę razu" - razy
    6. "Wszyscy zajmowali się pracą, pomijając może jego byczków, ale oni również byli zaaferowani pracą." - pracą-pracą :)
    7. "kręciła się po jego dłoni niepewnie i był prawie pewien" - niepewnie-pewien
    8. "Zgniótł go i wyciągnął czysty." - może czysty arkusz? jakieś takie niedokończone wydaje się to zdanie :P
    8. "oberwał szmatą przez łeb" - a nie w łeb? bo wyszło trochę tak, jakby był duchem i ta szmata przez niego przelatywała :D
    9. "– Traktuję poważnie śmierć." - jakieś dwie spacje po myślniku Ci się trafiły
    10. "Mężczyzna przycisnął pióro do pergaminu tak mocno, że przebiło go" - na wylot? też mam jakieś wrażenie niedokończenia, ale może być błędne, tak się tylko zastanawiam nad tym zdaniem ;)

    "– Facet bez broni klęczy w czasie bitwy i nikt go nie ubija? Przecież to nieprawdopodobne. Zresztą jak można ściąć komuś łeb przez przypadek? Nie patrzył, gdzie celował?
    – Wiesz, twój kłopot polega na tym, że podchodzisz do wszystkiego od złej strony – stwierdził mężczyzna z urazą. – To jest fantastyka. Sceny mają być doniosłe, a nie…
    – Logiczne?
    Pisarz spojrzał na niego wzrokiem kopniętego szczenięcia." - normalnie prawdziwy aŁtorek z niego :D

    "McGonagall i Snape w łóżku to już mroczna teoria, uznał, pacyfikując szybko swą wyobraźnię." - mroczna? obrzydliwa :P

    nadal rozpływam się nad trafnością porównania Śmierciojadów do sekty, takie to prawdziwe :). i jeszcze niedoinformowany Voldzio... :D ciekawa jestem, kto w ostatecznym rozrachunku okaże się silniejszy i jak zakończysz tą historię :).


    --
    http://storyoframona.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że długo :< Postaram się następny rozdział jakoś szybciej ogarnąć.
      Tak, pewnego razu mi się nudziło, więc znalazłam na to kod :D
      Z błędów poprawiłam wszystkie oprócz pierwszego - jesteś pewna, że tu małą? Kiwanie głową jakoś nie pasuje mi do zasady ^^"
      Z tym pisakiem odczuwam jakieś takie pokrewieństwo dusz...
      Cóż, MM/SS lepiej sobie nie wyobrażać i już ;D
      Jeśli chodzi o Śmierciożerców jako sektę, to jest mój taki dość luźny i bardzo stary wniosek ;) Sposób w jaki oni działają tak do końca nie pasuje mi do mafii...
      Trzymaj kciuki, abym dała radę ją dokończyć ;)

      Usuń
    2. byłoby super, bo taka duża przerwa to krzywda dla czytania Maski :(.
      czyżby kod z tajemniczego ogrodu? tak samo któregoś dnia stwierdziłam, że MUSI być jakiś kod i warto by go znaleźć, bo zaraz się czepią ocenialnie, jak będę chciała dać bloga do oceny :P.

      co do pierwszego to tak na 100% pewna nie jestem, ale wydaje mi się, że 'pokiwał głową' to trochę taka sama zasada jak 'powiedział' ;P.
      haha ale super Ci wyszła ta postać, uwielbiam u Ciebie to, że wszystko jest takie dopracowane, nawet postacie, które pojawiają się tylko raz i to przelotnie, masz bardzo plastyczny świat przedstawiony :).
      już ten wniosek kiedyś wysnułaś ale to nie zmienia faktu, że nadal jestem pod wrażeniem trafności skojarzenia :).
      trzymam kciuki, mocno :).

      Usuń
    3. Chyba tak :D Ogólnie wklejenie samego kodu było proste, to parę linijek. Gorzej z usuwaniem wszystkich zbędnych enterów...
      Spróbuję się jeszcze kogoś dopytać z tym kiwaniem ;)
      Pisak na maskotkę Maski? :D
      XVI rozdziału mam już ze dwie strony, więc jest realna szansa, że jakoś szybciej go ukończę.

      Usuń
    4. o tak, miałam to samo, a dodatkowo coś namieszałam w kodzie niektórych rozdziałów i musiałam ręcznie usuwać jakieś upierdliwe linijki :P. no, ale mam o połowę mniej rozdziałów ;).

      to daj znać jak to z tym kiwaniem jest, bo jestem ciekawa :).
      głosuję za maskotką :D.

      to trzymam kciuki mocniej :D.

      Usuń
    5. Ogólnie kod sprawdza mi się dobrze, co najwyżej od czasu do czasu muszę ręcznie divy uzupełnić, ale rzadko.

      Dopytałam na szałcie, dwie osoby twierdzą, że powinno być: "– Aha. – Pokiwał głową" ;)

      Usuń
  5. „– Wiesz jak jest – rzuciła beztrosko, przysiadając się do stojącego na korytarzu stolika. – Coś mi wypadło.” (R 1) – Po „wiesz” przecinek. Oddzielamy czasowniki.
    „Przelotnie zastanowił się, czy to zabójstwo przypisano jego matce, ale właściwie nie miało to znaczenie.” (R3) – „Znaczenia”?
    „Po drugie, pomyślał zaciskając pięści, mogli otworzyć mi drzwi.” (R4) – Po „pomyślał” przecinek.
    „Kombinowali od czasu do czasu, żeby nie podpaść swojemu ojcu sadyście, ale James nigdy się nich nie bał.” (R4) – Zamiast „nich” nie powinno być „ich”?
    „– Przyczepiłeś się jak jakaś pijawka – powiedział. – Idź do domu, do mamusi, ona ci wszystko wytłumaczy. A mi daj spokój. Jasne? Jasne.” (R6) – A nie powinno być „mnie”? Jest chyba taka zasada, że jak odmieniamy „ja” na początku zdania, stosujemy „mnie”, nie „mi.
    „Nie, pomyślał Snape, ale może dzięki temu nie wylądujesz u Munga w tym roku.” (R9) – A nie „w Mungu”?
    „Wszyscy zajmowali się pracą, pomijając może jego byczków, ale oni również byli zaaferowani pracą.”(R15) – Może to powtórzenie było celowe, ale dla mnie zabrzmiało dziwnie. Czy na pewno w drugim przypadku też miało być słowo „praca”?

    Na początku chciałam powiedzieć, że postanowiłam być całkiem szczera. Piszę to, ponieważ podczas lektury pierwszych trzech rozdziałów nie byłam pewna, czy chcę czytać to opowiadanie regularnie. Ze względu na szacunek dla Ciebie jako pisaka o większym doświadczeniu i bardziej wyrobionym stylu postanowiłam jednak skomentować. „No tak, jej się to w końcu należy. Włożyła w bloga tyle pracy i mam powiedzieć, że mi się nie podoba?” Tak myślałam.
    Dopiero kiedy pojawił się Snape, wszystko nabrało sensu i zapał powrócił. Te trzy rozdziały czytałam przez miesiąc, resztę – przez jeden dzień. Przy okazji powiem, że nie mogę uwierzyć, że w rozdziale piętnastym…
    „– Powinieneś mówić mi o takich rzeczach […] Jestem twoim ojcem – powiedział profesor [Snape].”
    Po prostu nie mogę. Może to kwestia tego, że zawsze postrzegałam go jako skostniałego, ponurego dziada, który nie potrafi cieszyć się życiem (los go doświadczył, ale nie jego jedynego – IMO), więc wizja, w której próbuje wychować swoje dziecko jakoś w ogóle mi nie pasuje. Zaznaczam, że nie mam na myśli tego, że Snape nie może mieć dzieci. Mam na myśli to, że nie pasuje mi jakiekolwiek zaangażowanie w życie tych dzieci, zupełnie jakby były nic nieznaczącą pomyłką, etapem w życiu, o którym lepiej nie pamiętać. Przynajmniej jeżeli nie są to dzieci Lily, jak słusznie zauważyła pani Rainbow. To tyle jeśli chodzi o Mistrza Eliksirów.
    Chciałabym pochwalić sposób, w jaki wykreowałaś Pottera, Weasleya i Malfoya. Czysty kanon. Co do Hermiony, tutaj mam wątpliwości, ponieważ w książkach była ona bardzo silną osobowością, a tutaj, przynajmniej w obecności Rainbowa, stała się jakby… mniej asertywna? Tak, to chyba dobre określenie. Hermiona, która w przypadku stracenia ponad pięćdziesięciu punktów przez niefrasobliwego ucznia, pocieszałaby go, zamiast narzekać, ba, wściekać się i prawić kazania na temat odpowiedzialności zbiorowej, nie jest Hermioną. Tak naprawdę to właśnie Hermionę widziałam na miejscu Brown, gdy ta podeszła z wielkim oburzem i zaczęła robić wyrzuty Jamesowi. Nie wiem, skąd ta nagła zmiana, ta empatia i w ogóle delikatność – bo Hermiona akurat nigdy nie kojarzyła mi się z delikatnością. Zaczęłam snuć nawet teorie, w których Granger zauroczyła się w Jamesie, ale 1) za wcześnie; 2) to do Hermiony nie podobne; 3) naprawdę zwróciłaby uwagę akurat na Rainbowa (chociaż jeśli zakochała się w Ronie, to można wszystkiego się spodziewać…)?
    W każdym razie ciekawa jestem, czy w jej zachowaniu kryje się drugie dno, czy po prostu wskazujesz na wrażliwą część jej osobowości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sam James jest dla mnie czymś w rodzaju męty, ale za to bardzo delikatnej, skrywającej głęboko swoje lęki. Bardzo podoba mi się sposób, w jaki przedstawiasz retrospekcje i wyjaśniasz przyczyny niektórych jego zachowań. Przynajmniej wiem, że pod tą maską obojętności kryje się ktoś, kto czuje jakieś emocje. James… jest na swój sposób uroczy z tym swoim „niech to szlag”, „co to nie ja”, „mam gdzieś Gryffindor i szkołę”. Taki dziecinny, a jednocześnie dorosły. Trochę zszokował mnie sposób, w jaki znalazł sobie skrzata, choć może „znalazł” to niezbyt dobre określenie, bo Mrużka sama do niego przyszła. To było tak proste, że aż niemożliwe. A jednak możliwe. James jest sprytny, naprawdę potrafi kombinować i dostrzegać szanse tam, gdzie ich nie powinno być. Na swój sposób jest więc genialny.
      Boję się, że fabuła będzie za bardzo oscylować wokół tego, co napisała Rowling. Trudno by tak nie było, skoro James jest na jednym roku, a nawet w jednym dormitorium z Harrym, głównym bohaterem cyklu, mimo to nie chciałabym czytać „Zakonu Feniksa” jeszcze raz. Zauważyłam, że zawarłaś tutaj naprawdę szczegółowe wzmianki nawiązujące kanonu, i z jednej strony jestem wniebowzięta (nareszcie ktoś zwraca na to uwagę), a z drugiej zasmucona. Czuję się tak, jakbym wiedziała, co zaraz nastąpi. Może właśnie dlatego tak spodobały mi się rozdziały w Malfoy Manor a te w Hogwarcie mniej? Mimo że James idzie swoimi drogami, główna oś jest taka sama. Chyba właśnie dlatego zawsze byłam przekonana tylko do ff luźno nawiązujących do kanonu.
      Zamierzasz rozwijać postać matki Jamesa? Bardzo mnie zaintrygowała. I ta Brazylia. Nie powiem, dobry chwyt. ;-) Aura tajemnicy trzyma czytelnika w napięciu.
      Teraz jeszcze słówko o dialogach. Dialogi są niezwykle dynamiczne i dobrze się je czyta. Podczas lektury, co nie jest tylko zasługa dialogów, ale ogólnie stylu, płynęłam. Czegoś takiego właśnie szukałam. Już dawno w moje łapki nie wpadł blog, którego autor ma przyjemny, gładki styl. Gratuluję.
      Narracja przypomina trochę didaskalia. Jesteś bardzo lakoniczna, w swoich wypowiedziach szczędzisz zbędnych słówek i przemyśleń. Podajesz tylko to, co naprawdę istotne, a mimo to mam wrażenie, że z tych „didaskaliów” wynoszę więcej niż z gdybym miała do dyspozycji dwa razy większy objętościowo akapit, tylko że pełen środków stylistycznych i zaimków. Podoba mi się jeszcze bardziej niż dialogi.
      Opisy są niezwykle obrazowe. Widać, że unikasz cukierkowych, pompatycznych porównań i pokazujesz rzeczywistość taką, jaka jest. Nie przynudzasz zbyt długimi opisami hogwardzkich klas, Wielkiej Sali czy pokoju wspólnego, bo przecież to już znamy, w zamian za to skupiasz się na czymś nowym. Podoba mi się.
      Przepraszam, że tak krótko, ale znam siebie i wiem, że gdybym zaczęła się rozdrabniać, sama pogubiłabym się w swoich domysłach. Wolę teraz krócej, a później, z notki na notkę, kiedy nie ma tyle informacji, szczegółowiej.
      Twoja nowa czytelniczka,

      Usuń
    2. Yyy, przepraszam, ale... Hermiona niedelikatna? Hermiona opierdzielająca kogoś za stratę punktów? Na pewno mówisz o dziewczynie, która potrafiła współczuć Stworkowi, mimo że skrzat używał wobec niej bardzo obelżywych słów i pośrednio doprowadził do śmierci Syriusza? Mówisz o dziewczynie, która sama ze swoimi przyjaciółmi narażała Gryffindor na utratę punktów w niemal w każdym tomie? Czy Hermiona kiedykolwiek mówiła o odpowiedzialności zbiorowej? Czy naprawdę mogłaby opierniczyć Jamesa,wiedząc, w jakiej jest sytuacji i co przeżył?

      Usuń
    3. O cześć :D Ale miłą niespodziankę mi zrobiłaś. Jeśli chodzi o błędy - zaraz je poprawię. Mogę jednak od razu stwierdzić, że w ostatnim oczywiście nie powinno być pracy, machnęłam się z rozpędu.

      Z doświadczeniem bym nie przesadzała - ciągle mam wrażenie, że jestem kompletnie zielona. Cieszę się jednak, że następne rozdziały bardziej cię zainteresowały niż pierwsze - to sugeruje jakiś progres, mam nadzieję ^^"

      Z dobrymi uczuciami Snape'a raczej bym nie szarżowała. On ma przede wszystkim dosyć spaczone podejście do ojcostwa - stąd też nie zainteresował się np. tym, skąd chłopak wziął pieniądze na podręczniki, czy też nie odwiedził go ani razu w Malfoy Manor, ale od razu wysunął ten argument, gdy okazało się, że dzieciak coś przed nim "ukrywa". Czyli - mówiąc ogólnie - nie ma żadnego logicznego powodu, dla którego James miałby być mu posłuszny, więc Snape sięga po ten najbardziej wyświechtany ;)
      Dlaczego James w ogóle go interesuje? Cóż, z jednej strony myślę, że Severus ma jednak jakieś wyrzuty sumienia - myśli, że chłopak został zagarnięty przy Voldemorta, ponieważ ten nie był pewien jego wierności - więc wszystko, co Jamesa spotkało jest w pewnym sensie jego winą.
      Po drugie Rainbow może być niebezpieczny - teoretycznie - więc Snape szuka sposobów, aby go kontrolować.
      Inna rzecz, że to zainteresowanie może zmienić się z czasem w zażyłość czy coś innego - zobaczymy, co przyniesie fabuła :D

      Hm. Szczerze mówiąc mi Hermiona zawsze kojarzyła się z osobą, która ma dobrze poukładane priorytety i jest dobrym obserwatorem...
      Więc właściwie założyłam, że dziewczyna jako jedyna zauważyła, że James znajdował się na skraju histerii :D A atakowanie człowieka, który był autentycznie przerażony, zupełnie mi do niej nie pasuje ;) postaram się to gdzieś jeszcze wytłumaczyć i nawiązać do sytuacji. Jak na razie Hermiona zbiera informacje, jakie o Jamesie posiada i próbuje odgadnąć, czy to wróg czy przyjaciel - stąd szperanie w książkach czy rozmowa ze Snape'em ;)
      (I tak, dla mnie zawsze była najbardziej empatyczną częścią trójcy, stąd może i ta jej delikatność tutaj? :D)

      A zauroczenie, eh, żebym to ja potrafiła dobrze opisać... Ogólnie tajemnicą poliszynela jest chyba, że coś spróbuje pomiędzy nimi zawiązać - nie wiem jeszcze jak to wyjdzie, bo dotąd żadnego wątku "romantycznego" nie prowadziłam ;)
      (ale w sumie w tych rozdziałach jeszcze tego nie miało być :D coś się pospieszyłam)

      Męta James <3 Jakoś mnie to określenie rozbawiło, ale faktycznie - coś w tym jest. Myślę, że bez narratora, który tłumaczyłby jego zachowania, byłby paskudnym bohaterem. Co by się w sumie zgadzało z założeniami, jakie przyjęłam przy pisaniu.

      Jeśli chodzi o fabułę, już uspokajałam - od następnego rozdziału będzie coraz bardziej odbijać od fabuły Zakonu Feniksa i zmierzać do innego zakończenia :> Te parę rozdziałów było... hm... nawet nie wiem jak to nazwać. Wprowadzeniem obyczajowym? Ogólnie potrzebował chwili oddechu, aby jakoś nawiązać kontakty Rainbowa i H&R&H oraz osadzić go w hogwarckiej rzeczywistości. Choć i tak raczej starałam się pomijać wydarzenia, które były dobrze opisane w ZF, jak choćby lekcja z Umbridge.
      Główna oś Maski opierać się będzie raczej na Brazylii, snach, kręgach, Chupacabrze, Kingsleyu, Emily czy Zabini - czyli na tych elementach, które gdzieś tam w tle funkcjonują ;)

      Tak, Emily i Brazylia jeszcze w tekście jeszcze będą, jak wspominałam wyżej :D Ciężko by było poprowadzić bez nich tę historię.

      Jeśli chodzi o styl - powiem tylko, że bardzo mi przyjemnie ;)

      Pozdrawiam!

      Usuń
    4. Ojej, nie chodziło mi o to, że Hermiona jest pozbawiona uczuć i ścisłe podporządkowuje się regulaminowi. >.< Po prostu uważam, że jest osobą, która potrafi twardo stąpać po ziemi. Zawsze uważałam Hermionę za wrażliwą dziewczynę, ale jednocześnie najbardziej logiczną, myślącą trzeźwo. Coś mi tam po prostu nie grało. Hermiona raczej nie tylko pocieszałaby Jamesa, ale również starała się pokazać mu, że zachowuje się nieodpowiedzialnie. Chyba... Sama już nie wiem, zaplątałam się trochę, a komentarz As-t-modeusz zbił mnie z pantałyku.
      Później doczytałam, że Hermiona poszła do Snape'a, co trochę odpowiada mojemu wyobrażeniu o niej, ale nie do końca, bo liczyłam, że jednak da Jamesowi do zrozumienia, że jego zachowanie jest nie na miejscu.
      No, to chyba tyle...

      Usuń
    5. Już chyba rozumiem, o co chodzi :D Postaram się to jakoś naprostować w następnych rozdziałach ;)

      Usuń
  6. Jejciu, ta scena z pismakiem wyszła genialna. Czasem naprawdę Ci zazdroszczę takich pomysłów. :D
    Dlaczego James sam nie mógł narysować sobie szpiega? Wtedy byłby dokładnie taki, jakiego by potrzebował. Co prawda, byłby zapewne koszmarnie brzydki, bo nie podejrzewam Rainbowa o jakiś talent malarski, ale piękna aparycja chyba nie byłaby mu do niczego potrzebna. Chyba że chodziło o uwiedzenie Grubej Damy. :D
    "– A skąd mam wiedzieć? Przeze mnie nikt jeszcze nie zginął." - mam wrażenie, że ta kwestia jakoś nie pasuje do tego dialogu. Wiem, jaki efekt miała wywołać, ale wydaje mi się, że w jakiś sposób przymusiłaś Jamesa, by to powiedział. To tylko takie wrażenie, do tej pory wszystkie Twoje dialogi były idealnie naturalne, a tutaj coś mi zgrzytnęło.
    Chcę też napisać, że James stanowczo za późno spacyfikował swoją wyobraźnię. :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. James nie mógł narysować szpiega, bo zakładam, że przy malowaniu magicznego obrazu tworzy się postać na dwóch płaszczyznach - wygląd plus mentalność :D Obrazek Jamesa byłby więc nie tylko paskudny, ale też kompletnie nieogarnięty w kwestii szpiegowania :D
      To bardzo duży zgrzyt? :< Hm... a gdybym dorzuciła linijkę wyżej wspomnienie o Macnairze, miałoby to więcej sensu?
      " Skąd mu się wzięły trupy? Pomyślał James nieco oszołomiony. Chodziło mu o Macnaira? Winił go za tą śmierć?
      – A skąd mam wiedzieć? Przeze mnie nikt jeszcze nie zginął – powiedział twardo. Tego jednego był pewien. Prawie." ?
      Wyobraźnia to straszna rzecz. :(

      Usuń
    2. W sumie upośledzony szpieg Jamesa byłby całkiem zabawny, szkoda tylko, że pewnie jego pierwsza akcja skończyłaby się tragicznie dla... hm, pewnie właśnie Jamesa. xD
      Teraz będzie w porządku. :D

      Usuń
    3. Wyjątkowo jeden raz chłopakowi odpuszczę :D Choć podejrzewam, że szpieg, którego zamówił i tak będzie dosyć... ekscentryczny.

      Usuń