30.03.2022

Wbrew pozorom nadal istnieję ^^".

sobota, 27 kwietnia 2013

Rozdział III




– Wchodź, wchodź, co tak w progu stoisz? Ja ci nic nie zrobię, kochanieńki.
Rainbow sceptycznie przyjrzał się wiedźmie. Miała kurzajki i aż trzy zęby, za to żółte i wielkie jak u konia. Oczu nie widział, skrywało je rondo monstrualnego, szpiczastego kapelusza opierające się częściowo na haczykowatym nosie. Brudne, szare, pozlepiane w strąki włosy opadały na chude, przygarbione ramiona. Wyglądała jak czarownica z książeczki dla dzieci.
– Chupacabra mnie przysłał. – James włożył ręce do kieszeni szaty. Miał nadzieję, że wygląda na rozluźnionego. Wiedźma uśmiechnęła się szeroko.
– Ha, hultaj. No nic, przecież cię nie wygonię.
– Mogłaby pani zdjąć iluzję? – spytał, starając się być uprzejmym. – Wolę widzieć osobę, z którą rozmawiam.
Kobieta zachichotała, przyciskając szponiastą dłoń do brzucha.
– Nie mogę, maleńki. I ty lepiej też nie próbuj – ostrzegła. Miała przyjemny, dziewczęcy głos, który zupełnie nie pasował do jej postaci.
Chłopak spojrzał tęsknie przez ramię na brudną, wąską klatkę schodową. Jeszcze przedwczoraj w tym momencie zawróciłby i poszedł do któregoś ze swoich sprawdzonych łamaczy klątw. Nieważne, co polecił mu Chupacabra, on tej kobiecie nie ufał za grosz.
Parę rzeczy się jednak zmieniło, na gorsze.
Z ciężkim sercem wszedł do mieszkania. Na szczęście wiedźma nie kazała mu czekać w maleńkim przedpokoju ani nie zaprowadziła do wąskiej kuchni. Od razu wskazała drzwi do pokoju, a sama gdzieś zniknęła, mamrocząc, że musi się przygotować.
James obejrzał uważnie niewielkie pomieszczenie. Tonęło w półmroku pomimo wczesnej pory, ponieważ czerwone, ciężkie zasłony przepuszczały niewiele światła. Na środku drewnianej podłogi stał taboret, a pod ścianą wąska, długa ława i odrapany kredens. Leżały na nich zioła, inne zwisały w pękach z sufitu. Rainbow większości roślin nie rozpoznawał, wątpił zresztą, aby miały jakiekolwiek znaczenie. Kredens zapełniono słoikami, parę stało również na stole. Wypełniały je tajemnicze substancje, żabi skrzek, zakonserwowane szczury, a jeden na pewno zawierał dżem truskawkowy. Chłopak odkręcił pokrywkę i powąchał. Następnie stanął na palcach, aby dotknąć pajęczyny. Przekonał się, że nie jest iluzją. Ohyda. Zauważył też rzeźbioną półeczkę, na której pośród świec leżało parę czaszek. Wziął do ręki ludzką i odwrócił, szukając ceny. Albo wiedźma nie zapomniała jej zmazać, albo sama transmutowała przedmiot. Rainbow przyjrzał się również ścianom i spróbował odczytać któryś z napisów, ale prawie całkiem się zatarły. Śmierdziało, ale nienachalnie. Akurat tak, żeby człowiek zaczął myśleć o krwi, ale nie brały go mdłości.
W końcu usiadł na stołku, bawiąc się bezmyślnie gałązką kolendry. Wielki, czarny kocur wślizgnął się do pokoju i zaczął ocierać o jego nogi, mrucząc gardłowo. James podrapał go za uszami.
Właściwie wszystko było przygotowane całkiem profesjonalnie. Żadnej fuszerki, świeczek ze stearyny ani drewnianych kości. Pewnie na turystach robiło duże wrażenie.
Nie cierpiał czuć się jak obcy.
Nie lubił zresztą przez to ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Była do bólu komercyjna. Ludzie, którzy na niej mieszkali, nosili podarte i brudne ubrania, chociaż każdy znał zaklęcia Chłoszczyść i Reparo. Sprzedawali paskudne piwo w niedomytych kuflach za cenę dobrego i starali się, aby ich knajpy wyglądały na mordownie. Wszystko tu było brudne i ciasne, a w dodatku karykaturalnie złe.
Najgorsze było to, że ludzie się nabierali. Nawet ci, dla których czarna magia była chlebem powszednim.
Poza tym musiał ubrać szatę. Czuł się w niej paskudnie, jakby założył sukienkę. W dodatku przetransmutował ją na odczepnego z jakiegoś kartonu, ale zapomniał nałożyć zaklęcie chłodzące, gdy był jeszcze osłaniany przez Zaklęcie Fideliusa. Teraz spływał potem.
Oto potomek starożytnego rodu Rainbow, pomyślał zgryźliwie, który potrafi chodzić tylko w dżinsach. Nic dziwnego, że wujowie chcą mnie zamordować.
Tymczasem wiedźma wróciła, mamrocząc do siebie. Rzuciła na stół płócienną torbę i zaczęła wyciągać z niej narzędzia. Plik siedmiu grubych świec w różnych kolorach. Skrzyneczki, miseczki, pędzle, noże… chłopak skrzywił się na widok ostatnich.
– Nie powiedziałem, czego chcę – zauważył.
– Nie powiedziałeś. Ale powiesz.
James wzruszył ramionami.
– Mam na sobie zaklęcie lokalizujące, Namiar, pewnie coś jeszcze. Ale te dwa pierwsze bym chciał zdjąć.
Kobieta odwróciła się tak szybko, że nie zdążył zareagować. Chwyciła go za lewą rękę, nad nadgarstkiem i uśmiechnęła się szeroko. Szarpnął mocno, zupełnie odruchowo. Taboret przechylił się i chłopak wylądował na ziemi. Poderwał się natychmiast, wyciągając z kieszeni różdżkę.
Wiedźma roześmiała się bezgłośnie, gdy w nią wycelował.
– Nerwowy jesteś, kochanieńki. Przecież mówiłam, że nic ci nie zrobię.
– Nie dotykaj mnie.
– To będzie trudne przy tym rytuale.
James stał, próbując się uspokoić. Miał wrażenie, że coś w nim przebudziło się i teraz jest wściekłe. Dręczyło go to samo wrażenie czyjejś obecności, jak w tamtym przeklętym koszmarze. Prawie czuł smród stęchłej wody.
Jego magia.
Cholera, prawie rok spokoju...
– Widzisz, maleńki, ja prosta wiedźma jestem – kontynuowała kobieta, wracając do pracy. – Co dam radę zdjąć, to zdejmę, czego nie, to nie. Nie mogę jednego pominąć, a drugiego nie. To nie ten rodzaj magii. Namiaru ci na przykład nie zdejmę i już.
– Taki mocny? – spytał sceptycznie, siadając na taborecie. Niechętnie schował różdżkę. Lepiej, żeby nie miał jej w ręce, gdy jest w takim stanie.
– To wariant bardzo starego uroku – odpowiedziała poważnie.
– Musi istnieć jakieś kontrzaklęcie. W końcu to tylko słowa.
– Ech, wy, młodzi, wszystko byście sprowadzili do gramatyki i matematycznych wzorów – prychnęła, ucierając w moździerzu nasiona. – Ja mówię o starożytnej magii, o zależności sprzed czasów łaciny. Takiego uroku żadnym słowem nie zbijesz. No, rozbieraj się do portek, maleńki. I powiedz mi jeszcze, czym ty chcesz mi zapłacić?
– Pieniędzmi? – Pomyślał, że będzie musiał pójść do Gringotta i zrobiło mu się słabo.
– Ja pieniędzy mam dużo.
James bezmyślnie położył dłoń na udzie. Pod palcami wyczuł charakterystyczny kształt paczuszki, ale stwierdził, że ewentualna zamiana zupełnie się nie opłaca. Miał jeszcze talizman rozpraszający narzucone na niego czary, ale pożyczył go od Chupacabry. Poza tym podejrzewał, że jest niewiele wart. W przeciwnym wypadku mężczyzna by mu go nie dał.
Niechętnie przejrzał w myślach arsenał swój i Emily.
– Mogę oddać zaklęcie, które sprawia, że człowiek się dusi. Efektywne, nieużywane powszechnie. Moja matka je wymyśliła.
– Dziewczyna z Brazylii – powiedziała z zadumą.
Powstrzymał się przed stwierdzeniem, że jego matka pochodzi z Anglii. Po prostu wiedział, o co chodziło wiedźmie.
– Taa, właśnie ona – potwierdził, ściągając z siebie szatę. Była zupełnie przepocona. Rzucił ją w kąt i powoli rozpiął czarną koszulę. Ledwo złapał szklaną fiolkę, którą rzuciła mu kobieta. – Mam wyciągnąć wspomnienie przed robotą? – zapytał z niedowierzaniem.
– Kogo tu komu polecano?
Wzruszył ramionami. Zresztą, to nawet nie było jego zaklęcie.
– Namiar nie wychwyci, że używam magii?
– Przy dorosłym, na Nokturnie? – Jej ton głosu delikatnie sugerował, że ma do czynienia z kretynem. James skrzywił się. Jego wina, że nigdy nie interesował się tym zaklęciem?
Niechętnie przystawił sobie różdżkę do skroni i zaczął szukać konkretnego wspomnienia. Swoją drogą pożyczona od Mikrusa książka jednak się przydała. Co prawda nadal nie miał pojęcia, o co chodzi w oklumencji i legilimencji, ale łatwiej mu było się uspokoić i uporządkować myśli. Oczyść umysł… Jasne. Rainbow miał wrażenie, że umysł autora był czysty, myślą nie skażony.
Jest. Rozgrzana maska samochodu, na której siedział, czekając, aż zwolni się jedyny dystrybutor paliwa. Miał siedem lat, może mniej. Zakurzona, gruntowa droga. Papugi ścigające się nad dachem z falistej blachy. Emily oparta o otwarte przednie drzwi, wachlująca się kolorową gazetą. Gruby, spocony mężczyzna tankujący zdezelowanego dżipa. Tłuste muchy wiszące nad jego karkiem.
James skupił się na tym obrazie, pozwolił, aby wspomnienie spłynęło, zamieniło się w mleczną nić.
Matka mówiąca po angielsku: Chcesz zobaczyć co właśnie wymyśliłam? Potaknięcie. Łagodny ruch ręką. Facet wijący się na ziemi, próbujący rozdrapać własne gardło. Jego własna myśl: jakie to śmieszne. Krzyk kościstego sprzedawcy. Formuła zaklęcia i dłoń Emily na ramieniu. Chodź, mały, nic ciekawego już tu nie będzie.
Odsunął różdżkę od głowy i ostrożnie strącił wspomnienie do fiolki. Przelotnie zastanowił się, czy to zabójstwo przypisano jego matce, ale właściwie nie miało to znaczenia. Dla kobiety i tak przewidziano najwyższy wymiar kary.
Położył przedmiot na ziemi, zdjął koszulę. Dziwnie się czuł, odsłaniając skórę.
– Mam ściągnąć talizman? – zapytał, dotykając blaszki wielkości kapsla, wiszącej na piersi. Pokrywały ją arabskie napisy, które można było odczytać jedynie za pomocą lupy. Była lodowata.
– Nie teraz.
Rozstawiła w kręgu świece: dwie żółte, trzy białe, niebieską i zieloną. Pomiędzy nimi narysowała znaki popiołem zmieszanym z mlekiem. Rozpoznał Fałszywe Oko Morgany i Południową Wronę. Osłoń nas przed obserwatorami, zmyl szlak… Właściwie logiczne. Zapamiętał też resztę, postanawiając, że sprawdzi ją później w encyklopedii. Wiedźma rozsypała mu pod stopami jaśmin, bez i wrotycz. Rośliny zaczęły od razu się tlić. Zapachniało przyjemnie. Ruchem różdżki zapaliła świece. Dym spłynął z nich, przykrył znaki, kwiaty i stopy chłopaka. Nie wymknął się jednak z kręgu.
– Teraz go ściągnij.
Bez słowa protestu zdjął łańcuszek i schował do kieszeni spodni, koło paczuszki.
Wiedźma podeszła do niego i wyciągnęła palce umoczone w brązowej mazi. James wzdrygnął się, kiedy zaczęła kreślić mu znaki na piersi. Zacisnął dłonie w pięści i bardzo starał się nie poruszać, choć najchętniej wycofałby się albo chociaż rzucił w kobietę klątwą.
To, co dotąd w nim drzemało, wyszczerzyło kły.
Z tego, co wiedział, był jedynym człowiekiem, który własną moc traktował jak agresywnego pasożyta. Nie całą oczywiście. Część, którą wykorzystywał codziennie, była całkiem w porządku. Tylko czasami, gdy trafiał go szlag…
Wiedźma obeszła Jamesa, przesunęła ręce na jego plecy. Drżał, z całych sił powstrzymując się przed reakcją. To było obrzydliwe.
Kobieta odstąpiła o krok i zaczęła monotonnie śpiewać. Kołysała się lekko, zamknęła oczy. Cienie, które rzucała na ściany, nie należały już do niej.
Chłopak rozprostował dłonie. Ich wnętrza poranione miał do krwi.

***

Snape powoli zaczynał traktować Malfoy Manor tak jak dom na Grimmauld Place. Bywał w rezydencji prawie codziennie, niekoniecznie na wezwanie Czarnego Pana. Korzystał z biblioteki, rozmawiał z dawnymi wspólnikami, przyjmował zlecenia na eliksiry. Przede wszystkim zaś słuchał.
Śmierciożercy pracowali gorączkowo, rozpaczliwie próbując wymyślić cokolwiek sensownego. Oczywiście nikt nie mówił tego głośno, ale sytuacja przedstawiała się nieciekawie.
Byli cieniem tej organizacji, która działała przed zniknięciem Pana. Brakowało im ludzi i pieniędzy, przede wszystkim zaś nieformalnego poparcia społeczeństwa, na którym wznieśli się przed laty.
Potęga Czarnego Pana traciła na znaczeniu wobec faktu, że nie posiadali zaplecza finansowego.
Niestety, ich wysiłki zaczynały przynosić efekty. Powoli, krok po kroku, odnawiali stare kontakty i nawiązywali nowe. Drobni przestępcy, skorumpowani urzędnicy, handlarze trefnym towarem i przekupni aurorzy – pracowali dla nich, nieświadomi, że Czarny Pan powrócił.
Jeśli Śmierciożercy utrzymają to tempo, będą mogli ujawnić jego istnienie i rozpocząć jawną wojnę za dwa, trzy lata. Oczywiście, o ile ludzie Dumbledore’a nie zaczną działać.
Snape czuł niesmak za każdym razem, gdy wracał ze spotkań Zakonu Feniksa.
Otworzył drzwi, nie zawracając sobie głowy pukaniem. Zaklęcia ochronne posiadłości traktowały go jak domownika.
Na schodach siedział Lucjusz, czytając Proroka Codziennego.
Severus zamknął za sobą drzwi. W wielkim holu panowała względna cisza, nawet portrety drzemały. Skrzat, wyjątkowo chudy i pokraczny, podlewał stojące w rzędzie iglaki.
Malfoy uniósł wzrok i uśmiechnął się nieznacznie.
– Niekiedy miewam wrażenie, że mój dom został oblężony – powiedział zamiast powitania. – Emily śpi w pokoju gościnnym, tym zielonym.
– Rozmawiałeś z nią wczoraj?
– Po tym, jak uciekłeś?
Snape spojrzał na niego wzrokiem bazyliszka.
– Wierzę, że zostawiłeś wyjątkowo delikatny eliksir na ogniu. – Malfoy przewrócił stronę w gazecie. – To do ciebie wyjątkowo podobne.
– Tak czy nie?
– Nie. Mam nadzieję, że moja żona również nie – stwierdził z zaskakującą szczerością. – To zadziwiające, jak krępujące jest jej towarzystwo, nie uważasz?
– Narcyzy? Nie zauważyłem.
– Severusie, wciąż oszałamiają mnie twoje maniery. – Lucjusz pokręcił głową ze zdumieniem.
Miał pod oczami głębokie cienie, a skórę wręcz szarą. Pomimo wczesnej pory wydawał się zmęczony. Snape zastanowił się, co tak naprawdę przegoniło arystokratę z własnego salonu.
Mniejszy, zielony pokój gościnny znajdował się na pierwszym piętrze. Mężczyzna spał w nim zaledwie parę razy. Zazwyczaj wolał po prostu aportować się do domu, ewentualnie skorzystać z kominka.
Zapukał do drzwi. Usłyszał zaspaną, nieco bełkotliwą odpowiedź, więc zdecydował się wejść.
Emily wciąż leżała w łóżku, tuląc do piersi puchatą poduszkę. Kołdra zsunęła się na podłogę, a prześcieradło owinęło wokół jej nóg. Ubrana była w kolorową, luźną piżamę.
Pościel, podobnie jak dywan, zasłony i draperia na ścianie, miała jadowicie zieloną barwę.
Kobieta przefarbowała sobie włosy na rudo. Severus nie spodziewał się, że ten widok tak go zaboli.
Emily w zasadzie nie przypominała Lily, lecz po latach twarz tej drugiej zatarła się w jego wspomnieniach. Oczywiście mógł wydobyć je i obejrzeć w myślodsiewni, ale… cóż, nie był masochistą.
– Wstawaj, muszę z tobą porozmawiać.
– O tej nieludzkiej godzinie? – wymruczała, nie otwierając oczu. – Spadaj, dzieciaku, ja chcę spać.
Przysunął do łóżka taboret, który stał przy wykwintnej toaletce. Przy okazji zauważył, że Emily zdążyła rozstawić na niej własne kosmetyki. Maska leżała pomiędzy pudrem a buteleczką z perfumami.
Usiadł, uniósł różdżkę i prysnął wodą kobiecie w twarz. W następnej chwili zgiął się z bólu, kiedy dosięgła go klątwa.
Rainbow niechętnie wycofała zaklęcie i wytarła się poszewką. Była całkowicie rozbudzona i czujna. Po chwili uśmiechnęła się przepraszająco.
Snape łapał oddech, powoli się prostując. Co to właściwie było? Na pewno nie Cruciatus, tyle dobrego. Miał wrażenie, że wypaliła mu żołądek.
– Jeśli zrobisz to jeszcze raz, zabiję cię – powiedział poważnie – a przynajmniej otruję.
Kobieta usiadła po turecku i ziewnęła, zakrywając usta dłonią.
– Marudzisz – zauważyła.
Jak określił to Lucjusz? Krępujące?
– Nie sądzę, aby twój syn był moim potomkiem – zastrzegł. Sama możliwość, szczególnie w świetle dnia, wydawała się mu absurdalna.
– Nie wierzysz w swoje możliwości?
– Raczej ufam swej inteligencji.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.
– Dlaczego nie powiedziałaś mi… o tym chłopcu? – spytał wreszcie. Skoro kobieta się uparła, równie dobrze mógł dowiedzieć się jak najwięcej. Tylko imiona James i Syriusz nie chciały mu przejść przez gardło.
Emily wzruszyła ramionami, bezmyślnie przeczesała włosy palcami.
– Nie wiem. Po co bym miała? Nie chciałam, żebyś go wychowywał, a jesteś tak biedny, że i tak nic po tobie nie odziedziczy.
Severus nie zareagował. Jego wzrok błądził po przerażająco ślizgońskim pokoju, a ręce leżały bez ruchu. W końcu był cholernym mistrzem oklumencji.
– To pewnie ta słynna gryfońska szczerość – stwierdził obojętnie. – Czy możesz mi jeszcze powiedzieć, dlaczego nie chciałaś, abym go wychowywał?
– Jesteś szlamą – odparła z prostotą.
Przymknął oczy. Oczywiście nie było sensu szukać logiki w działaniu kobiety, która obok Mrocznego Znaku miała wytatuowany samochód. Mimo wszystko spróbował jeszcze raz:
– Moja krew nie przeszkadzała ci w nocy. Zresztą, dałem ci później odpowiedni eliksir, a ty obiecałaś go wypić. Dlaczego tego nie zrobiłaś?
– Pamiętam. Byłeś okropnie nieporadny. – Uśmiechnęła się z sentymentem. Kontynuowała, zanim zdążył zaprzeczyć. – Wiesz, problem ze starożytnym rodem Rainbow polega na tym, że jest naprawdę starożytny. Moja krew jest zgniła, przeżarta przez czarną magię i magiczne choroby. Kiepska, mówiąc szczerze. Zresztą, żeby przekonać się o urokach chowu wsobnego, wystarczy spojrzeć na moich braci. Możesz już się chyba domyślić, jaka jest odpowiedź na twe pytanie?
Milczał, zastanawiając się, czy przekazać słowa Emily Czarnemu Panu. Wątpił, aby to skłoniło go do jej usunięcia, ale prawdopodobnie przynajmniej kobieta wypadłaby z jego łask.
Chociaż ciężko było mieć pewność w tym przypadku.
Właściwie i tak musiał mu o tym wspomnieć, na wypadek, gdyby Emily specjalnie go prowokowała. Jego zadanie było zbyt ważne, aby wyłożył się na takiej głupocie.
– Czysta krew jest najlepsza – zaprotestował bez przekonania.
– Jasne. – Machnęła ręką, jakby opędzała się od much. – Tak czy siak, byłeś jedyną osobą w okolicy, z którą nie miałam wspólnych przodków. Nawet Blackowie, ci nasi odwieczni antagoniści, są ze mną spokrewnieni. Wiesz, to widać. Metamorfomadzy. Ironia losu.
– Co? – spytał bezmyślnie. Z każdym jej słowem czuł się coraz bardziej brudny.
– Nazywamy się Rainbow, ponieważ kiedyś ciągle rodzili się u nas zmiennokształtni. Ta cecha zanikła przed jakimiś czterema wiekami, a u Blacków ciągle trwa. – Kobieta westchnęła i spojrzała na niego ze współczuciem. – To nie było nic osobistego, naprawdę.
Poderwał się z siedzenia, o mało go nie przewracając. Wycelował w nią różdżkę, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie i rzucił zaklęcie w lustro na toaletce. Pękło, zasypując blat odłamkami. Kobieta spojrzała na nie obojętnie.
– Siedem lat nieszczęścia – zauważyła. Nie wydawała się przestraszona.
– Dlaczego, na Salazara, w ogóle chciałaś mieć dziecko? – spytał, patrząc jej głęboko w oczy.
– To był mój dar dla naszego pana – odpowiedziała.
Musnął umysł kobiety, ale wynik okazał się bezsensowny. Jakby równocześnie skłamała i powiedziała prawdę. Pewnie miał szczęście, że nie zaczęła mówić o gnębiwtryskach.
Stanął koło okna, próbując się uspokoić.
Emily wstała i podeszła do szafy, zupełnie go ignorując. Odwrócił wzrok, kiedy ściągnęła górę od piżamy.
– Naprawdę byłam zaskoczona, gdy Lord kazał ci go odszukać – powiedziała, przebierając się. W jej głosie zabrzmiał smutek. – Nie sądzę, żebyś go polubił.
– Też w to wątpię.
– Nigdy nie miałeś ręki do młodzieży.
– Zgadzam się.
– Poza tym nie jest to syn Lily.
Spokojnie. Tylko spokojnie.
– Nie wiem, o co ci chodzi, Rainbow.
Stanęła tuż przy nim, uniosła rękę do jego policzka. Odruchowo złapał ją za nadgarstek. W zielonej, skromnej szacie wyglądała bardzo młodo. Prawie mógł uwierzyć, że nie minęło szesnaście lat, od kiedy ostatni raz stali razem w sypialni.
Uniosła drugą dłoń, w której ostrożnie trzymała wypełnioną wspomnieniem buteleczkę.
– Sprzed roku – powiedziała – nie mam pojęcia, gdzie teraz jest.
– Musisz być wspaniałą matką, Emily.
Puścił jej rękę, a ona cofnęła się o krok i dotknęła lewego przedramienia.

***

– Fuszerka jak fuszerka, ale się trzyma – powiedział James z urazą, nakładając sobie kolejną smażoną kiełbaskę. Siedział w wąskiej kuchni, okrakiem na parapecie. To sprawiało, że czuł się w miarę komfortowo. Talerz położył na kolanach, pajdę chleba trzymał w ręce. – Przecież nikt we mnie Finite rzucać nie będzie, a wieczorem zrobię coś trwalszego.
– Sama mogę ci nałożyć. Na iluzjach się znam – odparła wiedźma nieskromnie.
– E tam, nie stać mnie.
Kobieta stała się bardzo miła, kiedy już odzyskała względną przytomność. Spojrzała na niego tylko, załamała ręce i zaprosiła na obiad. Ot tak. Rainbow nie protestował, bardzo rzadko odmawiał jedzenia.
Najgorsze, że zobaczyła go bez zaklęcia maskującego – to było naprawdę koszmarnie krępujące. Jasne, szybko się pozbierał i narzucił cokolwiek na blizny, ale ona cały czas zachowywała się, jakby paradował z nimi na wierzchu. Czuł się jak zwierzątko w zoo.
Nie miało to znaczenia. Nie mogła nikomu o tym powiedzieć, bo musiałaby przyznać, że babrze się w nielegalnej magii. Nie znała też jego imienia. Przede wszystkim zaś nie zamierzał do niej wracać.
Ucierpiało tylko jego specyficzne poczucie intymności.
Wstyd jednak jakoś mógł przełknąć. Szczególnie, że zrobiła naprawdę dobre kiełbaski i własny keczup.
Jej kuchnia nawet mu się podobała. Owszem, była zagracona, ale nieporządek w niej wydawał się całkowicie naturalny. Taki robi się w mieszkaniach osób, które nie mają czasu, siły albo chęci, aby je regularnie sprzątać. Nie wisiały tu też żadne pajęczyny, co było niewątpliwym plusem, a zioła rosnące w doniczkach służyły jedynie do przyprawiania potraw.
Wiedźma na jej tle również wydawała się bardziej ludzka. Ściągnęła kapelusz i związała włosy w warkocz, ale nie zrzuciła iluzji.
Przełknął kolejny kęs i bezmyślnie podrapał się po lewej ręce. Prawie już zapomniał, jak wygląda ten przeklęty tatuaż. Czarny pies z nienaturalnie wygiętym grzbietem, który gryzł własny ogon. Chłopakowi kojarzył się niejasno z Uroborosem. Choć tatuaż składał się z wielu cienkich linii, nie wydawał się szczególnie skomplikowany, prędzej nieudany. Zupełnie jakby stworzył go ktoś pijany lub niezbyt utalentowany – kreski plątały się chaotycznie i nie miały wiele wspólnego ani z anatomią, ani z poprawnym cieniowaniem. James podejrzewał, że nawet gdyby chodził z zupełnie odsłoniętą ręką, nikt nie zwróciłby uwagi na psa.
Dokończył jedzenie, wytarł talerz resztką chleba i odstawił go na stół. Ostrożnie zeskoczył z parapetu, aby nie nadepnąć kocura drzemiącego na przybrudzonej poduszce.
– Ja już pójdę – powiedział. – Świetny keczup, swoją drogą. Mogłaby pani otworzyć sklep.
Kobieta patrzyła na niego tak długo, że poczuł się niezręcznie. To znaczy jeszcze bardziej niezręcznie.
– Jesteś dziwny, chłopcze.
– Jasne, dzięki. Często to słyszę. – Uśmiechnął się czarująco. – Do widzenia.
Skinęła mu głową, w zadumie maczając chleb w tłuszczu.
Kiedy wymknął się z mieszkania, poczuł się o wiele lepiej. Zbiegł po schodach, przeskakując po kilka stopni. Na progu zatrzymał się jeszcze, podciągnął szatę i wyjął z kieszeni talizman. Chwilę ważył go w dłoni, nim w końcu założył. Przecież nie zaszkodzi.
Życie wydawało mu się teraz o wiele lepsze niż dwa dni temu. Właściwie nawet nie martwił się tym, że ktoś chciał go zamordować. Do tego przywykł. Co innego podchwytliwe pytania przy przesłuchaniu. Nie mówiąc już o tym, że aurorzy od razu wiedzieli, kim jest, chociaż miał przy sobie papiery na Antona.
Zajmie się tym wieczorem. Może jutro. Zresztą, czego tu dowodzić? Rodzinka wzięła się do jego eksterminacji na poważnie. Za tydzień im przejdzie.
Trzeba być optymistą.
Ulica była wyludniona, prawdopodobnie z powodu upału. Blisko stojące domy dawały trochę cienia, ale niewiele chłodu. James po latach spędzonych na wschodzie Europy praktycznie odwykł od gorąca. Wyobraził sobie pełną dezaprobaty minę Javiery, która zawsze twierdziła, że życie zaczyna się powyżej trzydziestu stopni. Parsknął śmiechem.
Odwrócił gwałtownie głowę, ponieważ usłyszał coś za sobą. Odruchowo wyciągnął różdżkę, ale zauważył tylko kundla grzebiącego wśród śmieci. Paranoja.
Ruszył przed siebie, w stronę nieformalnego przejścia na mugolską stronę w SKLEPIE Z UŻYWANYMI SZATAMI MADAME SAWIEE. Różdżki nie chował. Z przyzwyczajenia rozejrzał się po ulicy, szukając jakiegoś miejsca, w którym ewentualnie mógłby się przyczaić. Jak na złość domy na Nokturnie stykały się ze sobą ścianami, a w pobliżu brakowało i pubów, i zaułków.
Nic się nie działo i pomyślał, że przesadza.
Wtedy zaklęcie uderzyło go w plecy. Poczuł ból jak od dotknięcia ognia i poleciał do przodu. Talizman pękł z suchym trzaskiem. James odruchowo wystawił ręce przed siebie, zamortyzował upadek i natychmiast przetoczył się w bok, do rynsztoka. Jeszcze leżąc, rzucił za siebie czar, od którego zapłonęła ulica. Poderwał się na równe nogi, a drugie zaklęcie rozłupało kamienie obok jego uda. Ktoś strzelał z przeciwnej strony ulicy. Rzucił na ślepo Drętwotę i zaraz po niej Patroszkę. Oba zaklęcia chybiły.
Następna klątwa musnęła tylko jego ramię, ponieważ zdążył się uchylić. Rozcięła je, ale lekko. Gorzej, że padła z innego kierunku. Ilu ludzi go atakowało?
Nie dał rady się deportować. Zero, nul – i to na pewno nie z powodu braku motywacji. Strefa antyaportacyjna. Pełna profeska, niech ich Salazar pieprznie.
Drętwotę zablokował Protego. Ogień na ulicy zaczynał się dopalać – trzeba było od razu przywalić Szatańską Pożogą, a nie się rozdrabniać.
Zarzucił na siebie Kameleona i cudem tylko uniknął śmierci. Zgięty wpół dopadł drzwi. Zamknięte porządnie, Alohomorą nie otworzysz. Kątem oka zobaczył ludzką twarz w oknie. Jakoś nikt nie kwapił się mu pomóc.
Udławcie się.
Jego magia wezbrała, gotowa wypełznąć poza ciało, niszczyć i miażdżyć. Chwycił ją za pysk i wepchnął głębiej. Na więcej nie miał czasu, dwa zaklęcia równocześnie uderzyły w mur o krok od niego. Cegły się stopiły.
Morgano, ratuj.
Tylko spokojnie, dasz radę. Po angielsku walczyć nie umiesz, więc trzeba spróbować po meksykańsku.
Rzucił zaklęcie burzące na budynek, który przed chwilą minął i na ten, o który się opierał. Równocześnie skoczył do przodu, pilnując, aby utrzymać tarczę nad głową. Pierwszy dom był dobrze zabezpieczony, drugi nie.
Najpierw pojawiła się rysa, pęknięcie od fundamentu po dach, która rozgałęziła się gwałtownie. W całkowitej ciszy odpadł pokaźny fragment ściany z oknem, firanką i doniczką. A później rudera runęła.
James nie zatrzymał się nawet, by podziwiać swoje dzieło. Odłamki z impetem uderzyły w osłonę, parę odbiło się od bruku i poharatało mu nogi. Zachwiał się i zatoczył na ścianę
Nagle poczuł nieprzyjemne ciepło, kiedy spływało z niego zaklęcie Kameleona. Ktoś jednak rzucił na niego Finite Incantatem...
Zaklęcie, pewnie zwykły Expelliarmus, wytrąciło mu różdżkę z ręki. Nawet nie próbował po nią sięgać, odtoczyła się za daleko. Uchylił się, potknął i przekoziołkował, unikając kolejnego ciosu. W dłonie wbiło mu się potłuczone szkło. Podniósł się chwiejnie i wtedy oberwał.
Zaklęcie rozszarpało mu udo i uszkodziło brzuch. Kiedy odruchowo przycisnął do niego dłoń, odkrył, że szata przesiąkła krwią. Był zbyt przerażony, aby poczuć ból. Oparł się o krzywą ścianę, starając się nie zemdleć. Świat próbował stanąć przed nim dęba.
Z kurzawy, jaką spowodowały walące się ściany, wyszedł mężczyzna. Pył i tynk osiadły mu na ramionach i czarnych włosach. James spojrzał na jego twarz i pomyślał: psychol.
Cofnął się o krok, całkowicie odruchowo. Wtedy poczuł, że coś się zmieniło.
Mężczyzna uniósł różdżkę, a James ponownie się odsunął.
Dopiero wtedy odepchnął się od ściany, obrócił i deportował.

***

Severus powiedział hasło zaspanemu gargulcowi i wspiął po ruchomych schodach.
W okrągłym gabinecie dawni dyrektorzy jak zwykle udawali, że drzemią. Zignorował ich i otworzył jedną z szafek. Wewnątrz leżała myślodsiewnia, troskliwie obłożona starymi gazetami. Substancja, która ją wypełniała, lśniła lekko.
Severus stwierdził, że znoszenie jej do lochu byłoby karygodnym marnotrawstwem energii i czasu.
Uprzątnął więc biurko dyrektora, wszystkie dziwne przedmioty ostrożnie odstawiając na podłogę. Miał wrażenie, że większość to chińskie zabawki kupione na bazarze. Oczywiście nie był jednak potężnym czarodziejem, więc mógł się mylić. Wreszcie umieścił misę na środku blatu.
Rozejrzał się jeszcze, upewniając, że wszystkie portrety obserwują go spod przymrużonych powiek. Mógłby przysiąc, że czuje ich dezaprobatę.
Dumbledore zezwolił mu na korzystanie z jego gabinetu, co nie znaczyło, że był tu mile widziany.
Wyjął z kieszeni fiolkę, odkorkował ją i przelał wspomnienie do myślodsiewni. Oparł ręce o biurko i zanurzył haczykowaty nos w srebrzystej substancji, zamykając oczy. Nie lubił tego momentu, gdy świat tracił na realności.
Emily spotkała się z chłopakiem w knajpie udającej średniowieczną tawernę, czy też raczej romantyczne wyobrażenie współczesnych ludzi o niej. Wielki kominek, miecze na ścianie i lichtarze z żarówkami w kształcie świeczek. Klientów było wielu, głównie młodych. Rozmawiali w języku, którego mężczyzna nie znał, podobnym nieco do rosyjskiego. Na oko – sami mugole.
Snape podszedł do stołu, przy którym usiadła Emily i uważnie przyjrzał się jej dziecku.
Chłopak miał około czternastu lat, więc dobrze obliczył jego wiek. Przypominał matkę. Mężczyzna pomyślał, że przynajmniej pod jednym względem dzieciak miał szczęście. Poza tym ubrany był w dżinsy i ciemną kurtkę z naszywkami muzycznych zespołów, a Emily nie zwróciła na to uwagi. Widocznie nie przeszkadzało jej, że syn zachowuje się jak mugol. Interesujące. W dodatku sama ubrała się podobnie.
Dzieciak siedział przygarbiony i zaciekle atakował widelcem porcję pierogów.
– Po cholerę mam jechać do Anglii? – zapytał ze złością.
– Już o tym rozmawialiśmy. Zawsze ten sam kraj – odpowiedziała ze zmęczeniem w głosie. – Ustąpiłam ci zresztą, jeśli chodzi o miasto.
– Wiesz, że z roku na rok nasza umowa robi się coraz bardziej absurdalna?
Kobieta westchnęła, przeczesała włosy palcami.
– Po prostu mi zaufaj, dobrze? Teraz to może być ważne.
Wspomnienie rozmyło się, a Snape przygotował się na następne. Nie pojawiło się. Wrócił więc do realnego świata zniesmaczony. Z tym miał pracować? Liczył na to, że Emily da mu choć wskazówkę, gdzie może zacząć szukać.
Kiedy otworzył oczy, zobaczył Dumbledore’a jedzącego wielopiętrowy, lodowy deser. Brodę wokół ust ubrudzoną miał na pomarańczowo.
– Coś ciekawego? – zapytał dyrektor, odstawiając pucharek na biurko.
– Mam syna – odpowiedział z rezygnacją.
– Gratulacje. Ile waży?
Nastąpiła chwila ciszy, w ciągu której Severus próbował zrozumieć swojego mentora.
– Podejrzewam, że około pięćdziesięciu kilo. Ma piętnaście lat.
Uśmiech Dumbledore’a nie zmienił się.
– Musisz mi go kiedyś przedstawić.
Snape gestem wskazał myślodsiewnię.
– Możesz obejrzeć. Nic specjalnego. – Odsunął się od biurka i usiadł w jednym z foteli. – Czarny Pan zażądał, abym go do niego przyprowadził. Przyznaję, że nieco mnie to niepokoi. Szczególnie, że dzieciak może być gdziekolwiek.
– Jak ma na imię? – Dumbledore zajrzał do myślodsiewni z zainteresowaniem, nie zanurzył się w niej jednak.
Słowo „James” nie przeszło mu przez gardło. Zamiast tego powiedział:
– Rainbow.
Dyrektor spoważniał natychmiast. Wyprostował się i przestał uśmiechać.
– Podejrzewam, że jeśli się pospieszysz, znajdziesz go w szpitalu świętego Munga.

15 komentarzy:

  1. No, przeczytałam kolejny ^^. Muszę przyznać, że coraz ciekawiej się robi, i choć wciąż jest dużo niewiadomych (pewnie kwestia przyzwyczajenia do tego, że zazwyczaj wszystko jest podane na tacy, a tutaj jesteśmy wrzuceni w środek akcji, ale mimo wszystko i tak wyjaśnia się coraz więcej). xD.
    Ciekawi mnie ten bohater. I widzę, że ma pewną cechę wspólną z moją Evelyn - oboje nie lubią nosić szat ^^.
    Zastanawia mnie ta wiedźma, ale to pewnie jakaś postać epizodyczna? I czemu w zasadzie miał służyć ten rytuał?
    Widzę, że sytuacja w świecie magii też się zaczyna robić coraz bardziej napięta. Nawet perspektywa Snape'a tu się załapała, swoją drogą, on naprawdę jest ojcem Rainbowa? Jeśli tak, to muszą mu być bardzo nie w smak jego imiona, heh. Zastanawiam się też, czemu Emily w ogóle zeszła na złą drogę, skoro, jak wnioskuję, była Gryfonką, a oni raczej nie lubili mrocznej strony, z paroma wyjątkami.
    I po co ktoś na niego napadał na tej Pokątnej? Ciekawe, jak to się skończy, bo w sumie to było dość dziwne, ale przynajmniej było trochę akcji. Podobała mi się ta scena, choć mimo wszystko wolę wiedzieć więcej. Może kolejny rozdział coś rozjaśni? ;)
    Ogólnie jednak mi się podobało ^^.

    OdpowiedzUsuń
  2. jakoś nigdy wcześniej nie myślałam o tym, że Śmiertelny Nokturn może być komercyjny, chociaż jak spojrzeć na to z tej perspektywy, to faktycznie coś w tym jest :)
    urzekła mnie scena walki, szybka akcja, obrazowo opisane - to lubię :)

    w tym rozdziale masz jakiegoś fioła na przecinki w nieodpowiednich miejscach :P
    1. "Ale te dwa pierwszy bym chciał zdjąć" - pierwsze ;)
    2. "kontr-zaklęcie" - bez myślnika
    3. "Tłuste muchy, wiszące nad jego karkiem." - bez przecinka
    4. "James skupił się na tym obrazie, pozwolił aby wspomnienie spłynęło, zamieniło się w mleczną nić." - przed 'aby' stawia się przecinek ;)
    5. "Grimmauld Places." - Place, liczba pojedyncza :)
    6. "Potęga Lorda traciła na znaczeniu" - znów ten Lord :P (x2)
    7. "Zaklęcia ochronne domu traktowały go jak domownika." - takie małe powtórzenie dom-domownik
    8. "przeczesała palcami włosy bezmyślnie." - trochę składnię położyłaś, ja bym dała 'bezmyślnie przeczesała (...)"
    9. "gryffońska" - przy tłumaczeniu na polski wystarczy jedno 'f' (tak jak Gryfoni)
    10. "Siedział w wąskiej kuchni, za to okrakiem na parapecie." - za co?
    11. "aby nie nadepnąć kocura, drzemiącego na przybrudzonej poduszce." - bez przecinka
    12. "To znaczy: jeszcze bardziej." - zdanie sprawia wrażenie niedokończonego, moim zdaniem w tej konstrukcji można spokojnie powtórzyć "jeszcze bardziej niezręcznie". a dwukropek zbędny jest ;)
    13. "James po latach spędzonych na wschodzie Europy, praktycznie odwykł od gorąca." - wtrącenie, po James przecinka brakuje ;)
    14. "Świat próbował stanąć przed nim dęba." - jak zawsze i do upartego powtarzała mi polonistka w podstawówce - określenie 'stanąć dęba' odnosi się tylko i wyłącznie do konia ;)
    15. "że znoszenie jej do lochu, byłoby karygodnym marnotrawstwem" - bez przecinka ;)
    16. "zanurzył nos w srebrzystej substancji" - ja bym dodała haczykowaty nos, jak to było u Rowling ciągle powtarzane :P
    17. "Czy też raczej – romantycznie wyobrażenie" - do czego ten myślnik? :P
    18. "Snape podszedł do stołu, przy którym Emily usiadła i uważnie przyjrzał się jej dziecku." - 'przy którym usiadła Emily' - szyk przestawny, poza tym jest to wtrącenie i zabrakło po tym przecinka ;)
    19. "Kiedy otworzył oczy zobaczył Dumbledore’a, jedzącego wielopiętrowy, lodowy deser." - po Dumblerore'a wywal przecinek :P
    20. "Dyrektor spoważniał natychmiast. Wyprostowały się i przestał uśmiechać." - wyprostował ;)


    "Na schodach siedział Lucjusz" - czyścioszek Lucjusz siedzący na schodach? trudno mi to sobie wyobrazić w kontekście 5-tego tomu :P
    uśmiałam się nieźle czytając rozmowę Malfoy'a ze Snape'm, obaj są udani :)
    pozdr


    --
    storyoframona.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. 13. Hm... tak wygląda lepiej?
    14. To samo tłumaczenie co przy kurzu i rośnięciu :P No i poza tym... kot stający dęba brzmiałby głupio, ale świat? :D
    19. Tutaj chyba w ogóle przecinek miał być po "oczy" *przygląda się zdaniu podejrzliwie*
    Reszta poprawiona według sugestii ;)

    Oj tam, oj tam. To były bardzo czyste schody :D

    OdpowiedzUsuń
  4. 13. a coś zmieniłaś?
    14. jakoś nie mogę sobie wyobrazić świata stającego dęba :D
    19. może być po 'oczy' ale i tak musisz wywalić ten po 'Dumbledore'a' ;)

    czyste nie czyste, ale Lucjusz siedzący na schodach to i tak niecodzienny widok :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tfu, tam miało być do 12, nie 13.
      14. oj tam, wystarczy się gwałtownie przewrócić (najlepiej gorączkując przy okazji) :D
      19. To wiadomo ;)

      Bić się mógł w II tomie, to i usiąść na schodach mu wypada ;)

      Usuń
    2. 12. już dużo lepiej :)
      14. możliwe, jeszcze tego nie próbowałam :D

      a niech se siada gdzie chce, ale i tak zabawnie wygląda na tych schodach :D

      a na koniec powtórzę pytanie z mojego komentarza pod poprzednim wpisem, bo chyba Ci umknęło ;). zauważyłam, że tak jak ja nie robisz akapitów tylko odstępy między wierszami, czym to jest spowodowane? ;)

      --
      storyoframona.blogspot.com

      Usuń
    3. Lenistwem moim tak właściwie. Na początku wrzuciłam rozdział z akapitami, blogspot mi wszystko ładnie zniszczył, więc po wielu próbach stwierdziłam, że zamiast akapitów będą entery. No i tak zostało jakoś..
      Może kiedyś uda mi się zebrać sobie i z kodów porobić akapity, ale mam nadzieję, że do tego czasu blogspot jednak jakieś automatyczne zaoferuje ;)

      Usuń
    4. no właśnie też mi brakuje automatycznych, bo nie chce mi się za każdym razem liczyć, ile odstępu robię :P. ale w sumie doszłam do wniosku, że z odstępami nawet lepiej mi się czyta, jakoś tak jest bardziej czytelnie, ale może to tylko kwestia przyzwyczajenia ;).

      Usuń
  5. "Nie ważne, co polecił mu Chupacabra, on tej kobiecie nie ufał za grosz." - nieważne piszemy razem.

    "Efektywne, nie używane powszechnie. Moja matka je wymyśliła." - nieużywane też ^^.

    "– To zadziwiające jak krępujące jest jej towarzystwo, nie uważasz?" - przecinek przed "jak".

    "Uśmiechnęła się przepraszająco po chwili." - ała, ta przestawiona składnia aż boli.

    "Poderwał się z siedzenia, o mało je nie przewracając." - jeśli chodziło o siedzenie, to "o mało go nie przewracając."

    "Emily spotkała się z chłopakiem w knajpie udającej średniowieczną tawernę. Czy też raczej romantycznie wyobrażenie współczesnych ludzi o niej." - dziwnie brzmią te zdania tak pocięte, przecież bez problemu mogłyby tworzyć jedno.

    (James ma blizny? *Ślini się*) :c

    Emily, Emily i jeszcze raz Emily. W komentarzach gdzieś pod poprzednim rozdziałem pisałaś, że to postać, o której często się mówi, ale która sama w sobie niewiele pojawia się w opowiadaniu. Nie pamiętam, gdzie to wyczytałam, może pod jakąś oceną, może w wywiadzie na Dziwadełku, ale cieszę się, że jednak będzie się częściej pojawiać. Jasne, nie wygląda mi na pozytywną postać, ale cholera, ma w sobie ten potencjał, no i po prostu chce się wiedzieć o niej więcej. Zastanawiam się i zastanawiam, co ją łączy (i łączyło) z Severusem, a co z Czarnym Panem, dlaczego nie jest teraz przy swoim synu, dlaczego reaguje w ten a nie inny sposób, itd. Wnioskując z tych kilku scenek z jej udziałem można stwierdzić, że jest w niej to "coś". Czuję potrzebę, by znać jej wszystkie motywy. ("Nie chciałam, żebyś go wychowywał, a jesteś tak biedny, że i tak nic po tobie nie odziedziczy." i "– Poza tym nie jest to syn Lily." - wspaniałe. Ogólnie jej wypowiedzi są wspaniałe. Jak jej nie kochać?)

    Następną kwestią będą iluzje. Wspominasz o nich, ale nie bardzo tłumaczysz, o co chodzi. W sumie odnoszę wrażenie, że to coś w stylu transmutacji, czy tak? Ta stereotypowa wiedźma z początku, ten niepasujący do niej głos... Hm. Ogólnie chyba rozumiem, na czym to polega, ale wytłumaczyć bym nie potrafiła :D.

    Szczęściarz z tego Jamesa jak cholera :P. Chyba musi być z niego dobry czarodziej, skoro tak bez problemu rozwalił budynek, co prawda gorzej zabezpieczony, jak napisałaś, ale jednak. Czemu chcą zabić Tęczusia, no czemu? :c (Chyba z komcia na komć będę brzmiała bardziej ałtoreczkowato :D).

    Hmmm, fragment z Severusem i myślodsiewnią. Czy przy czytaniu piątej części HP nie odniosłaś wrażenia, ze Sevek posiadał własną myślodsiewnię? Bo tak przelotnie wspomniałaś, że Snape uważałby znoszenie jej do lochu za marnotrastwo energii, co wydaje mi się trochę dziwne, jako że musiałby to robić z okazji każdej lekcji z Harrym.

    Pytanie Dumbledore'a dotyczące wagi syna Severusa po prostu mnie rozbroiło, o.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aha, no i te dywizy. W poprzednim rozdziale też, bo zapomniałam wspomnieć, w następnym też są. Pewnie bym się ich tak nie czepiała, gdyby nie to, że raz w dialogu masz półpauzę, raz dywiz, co wygląda naprawdę nieestetycznie. Już nie marudzę.

      Usuń
    2. Błędy popoprawiane *siedzi w kącie i się wstydzi*

      Ma, ma :D Bo w końcu, co to za traumatyczna przeszłość, co blizn nie zostawia? Ale na razie powstrzymuje się z ich szczegółowym opisem - będzie mi potrzebny do jednej sytuacji. Kiedyś ;)

      Ogólnie, kiedy pisałam pierwszy rozdział, myślałam, że Emily w ogóle nie pojawi się osobiście. Hm... właściwie wtedy miałam tylko niejasne wrażenie, że w sumie wypadałoby, aby James miał jakąkolwiek matkę, a nie był takim dzieckiem z kapusty. Ta kobieta jest więc całkowitą niespodzianką :D
      Niestety muszę przyznać, że nadal jest jej mało w tekście. Ogólnie cierpię na... hm... nadwyżkę treści chyba. Same wydarzenia dotyczące Jamesa zajmują tyle miejsca, że nie mam gdzie powstawiać zapychaczy - stąd dopóki wątek główny nie splecie się z historią Emily, nie bardzo mam jak ją wprowadzać ;) Ale zapewniam, że w końcu to się stanie.

      Iluzja to po prostu iluzja :D W sumie pełno jej w tekście, ponieważ James maskuje za pomocą magii swoje blizny - czyli robi tak, że są niewidoczne i niewyczuwalne. Cóż, dopóki oczywiście ktoś nie zdejmie z niego zaklęcia.
      (Ogólnie to moja taka nadinterpretacja/delikatne naciągnięcie kanonu - myślę, że czarodzieje mogli zmieniać swój wygląd nie tylko za pomocą tego jednego eliksiru, ale on po prostu był najlepszy i najpewniejszy, najtrudniej go było przejrzeć itd.)

      Czemu chcą go zabić to jedna z trÓ tajemnic opka :c nie mogę powiedzieć, bo zaspojleruję kompletnie XVII rozdział :D
      A jeśli chodzi o jego umiejętności... no to też byłby spojler.
      Masz jakieś dziwne szczęście do poruszania zagadnień ważnych dla fabuły ^^"

      Hm, kiedy czytałam Zakon wydawało mi się, że Snape po prostu sobie myśloodsiewnię zawłaszczył na okres nauki Harry'ego (czy Potter nie rozpoznał tego przedmiotu w którymś momencie?). Poza tym miałam wrażenie, że to były raczej rzadkie przedmioty.
      Ale niechęć Snape'a do targania myśloodsiewni mogę zrzucić na to, że jeszcze lekcji z Harrym nie miał, więc do dźwigania nie przywykł ;)

      Snape'a też, zapewniam.

      Usuń
    3. Dywizy pozostawały dlatego, że kiedyś miałam wyłącznie je - później naraz wszystkie zmieniałam i tego... przegapiłam. Zaraz przejrzę rozdziały jeszcze raz ;)

      Usuń
    4. No wiesz, mogli jeszcze transmutować swój wygląd. W książce bodajże wspomniane było, że uczyli się zmieniać kolor brwi, a skoro taki Slughorn potrafił się zmienić w fotel, wydaje mi się, że można by było przetransmutować sobie chwilowo twarz, czy coś. Myślałam, że skoro nazywasz to mianem iluzji, to może jednak różni się to jakoś od znanego nam transmutowania i zażywania eliksiru wielosokowego ^^.

      Może to szczęście, a może to Maybelline ^^. A tak serio, to po prostu uznałam to za interesujące - w końcu James to dzieciak, może i spędził trochę czasu w towarzystwie swojej raczej ponadprzeciętnie uzdolnionej matki, ale mimo wszystko dzieciak, a o uczęszczaniu do szkoły nie wspominasz. Taka umiejętność zburzenia budynku wydała mi się trochę ekstremalna, dlatego uznałam, że pewnie masz na to jakieś wytłumaczenie, ale postanowiłam być ostrożna i wybadać w komentarzu :P. No a na próby zamordowania, do których James jest już przyzwyczajony, trudno nie byłoby zwrócić uwagi.

      Usuń
    5. Transmutowanie jest dla mnie jednak bardziej... namacalne chyba :P To zmiana tkanki, kości, koloru itd. Tymczasem iluzja ukrywa i oszukuje zmysły, ale za to wpływa w żaden sposób na materię - więc np. otwarta rana nadal będzie krwawić i boleć, nawet jeśli zaklęcie sprawi, że skóra będzie się wydawała gładka i nienaruszona :> Ogólnie to raczej coś, co oddziałuje bardziej na odbiorcę niż na przedmiot - i jest prostsze niż transmutacja :D
      Po prostu stwierdziłam, że skoro w kanonie przeszło zaklęcie Kameleona, to maskujące - kryjące uszkodzenia - również ujdzie ;)

      Talent Jamesa do magii ma swoje wytłumaczenie, ale to po prostu bardzo ważna rzecz, więc na tym etapie nie mogę tego tłumaczyć :D

      Usuń
  6. Oczu nie widział, skrywało je rondo monstrualnego, szpiczastego kapelusza, (bez przecinka) opierające się częściowo na haczykowatym nosie.
    Nie mówiąc już o tym, że aurorzy od razu wiedzieli(,) kim jest, chociaż miał przy sobie papiery na Antona.
    Poczuł ból, (tu też raczej bez przecinka, bo to porównanie) jak od dotknięcia ognia i poleciał do przodu.
    Jeszcze leżąc(,) rzucił za siebie czar, od którego zapłonęła ulica.
    Zachowanie Luciusza jest niecodzienne. Musiał mieć naprawdę niezły powód, żeby wylądować w takim położeniu i dać się obserwować komuś.
    A więc to nie Snape nadał imiona Jamesowi. Ciekawe czemu wybrała je Emily, chyba że to zupełnie kto inny je nadał chłopcu. I ciekawe czy wiedziała/wiedział, że Severus tak ich nienawidzi.
    Zachowanie Dumbledore'a mi się podoba. Zazwyczaj jest kreowany na poważnego, statecznego czarodzieja, a ludzie zapominają, że miał w sobie coś z dziecka.

    OdpowiedzUsuń