– Nic nie
jest kosztowniejsze, niż utrata zaufania arystokraty – powiedział jej ojciec
dawno temu.
Siedzieli w
jego gabinecie przy dogasającym kominku, a na dole trwał bal. Słyszała muzykę i
szmer ludzkich rozmów, które w półmroku brzmiały jak szepty duchów. Bała się
ich.
Ojciec po
raz pierwszy nalał jej wino, białe i słodkie. Przez całe życie miała pamiętać
jego smak.
Podkuliła
nogi, ponieważ od podłogi bił chłód, a ojciec w roztargnieniu wyczarował dla
niej pled. Kiedy ją okrywał, drżały mu ręce, a wzrok miał nieobecny.
Na dole
orkiestra budziła do życia noc.
– A tak
łatwo je zniszczyć słowem, czynem… – umilkł.
Pomyślała
wtedy o aurorze, którego minęła na korytarzu. Szedł powoli, uderzając czubkiem
różdżki w udo. Kiedy mu się ukłoniła, uśmiechnął się i zobaczyła, że nie ma
zębów.
Wiedziała,
że ojciec też o nim myśli.
– Czasem
trzeba zdecydować, które tajemnice zdradzić, kiedy, komu. – Uniósł kieliszek,
jakby wznosił toast. – Kogo chronić, kogo skazać, kogo sprzedać. Za ile.
Znów milczał
długo, patrząc na gasnący żar. Białe wino drżało w jego ręce.
– Jutro
twoja matka mnie znienawidzi. Podejrzewam, że to zauważysz. Jesteś
inteligentna, jak na dziewczynkę. – Uśmiechnął się bez radości. – Chcę, żebyś
wiedziała, że będzie miała rację.
– Czy
zdradziłeś czyjś sekret, ojcze? – spytała, starając się z całych sił brzmieć
rzeczowo i poważnie. Dorośle.
Ledwo
zauważalnie pokręcił głową.
– Zdradziłem
człowieka – odpowiedział.
Później
zrozumiała, że tamtej nocy nie do niej mówił i nie z nią pragnął podzielić się
swą samotnością i wstydem. Znalazła się przy nim przypadkiem i została,
ponieważ nie była tak śmiała jak Bella ani wrażliwa jak Andromeda. Potrafiła
słuchać.
Skończył
mówić nad ranem.
***
Pierwszym,
co zrobiła Narcyza, było staranne zamknięcie drzwi. Rzuciła na nie dwa
zaklęcia, a po chwili namysłu nakryła Jamesa kocem, nim wreszcie pstryknięciem
wezwała skrzata.
Mrózek
zjawił się natychmiast. Odniosła wrażenie, że jego ukłon był nieco kpiący, a
uśmiech – złośliwy.
Nie miała
siły ani czasu, aby teraz się tym przejmować.
– Gdyby
Lucjusz o mnie pytał, powiedz, że Rainbow się rozchorował i posiedzę przy nim
chwilę – rozkazała. Po chwili dodała z wahaniem: – Powiedz też, że nie musi
przychodzić.
Odesłała
skrzata gestem i ponownie zmierzyła chłopakowi temperaturę, wzrastała. Z
roztargnieniem rozejrzała się po pokoju, przygładzając szatę.
Na pewno nie
mogła zbić gorączki zaklęciem. Nie w przypadku, gdy choroba miała podłoże
magiczne. Jeśli zaś rzeczywiście się zatruł, podanie mu eliksiru nie wchodziło
w grę.
Nie chciała
prosić nikogo o pomoc, szczególnie, że najlepszym uzdrowicielem w tym domu był
Czarny Pan.
Podeszła do
łazienki, zatkała wannę, po czym odkręciła zimną wodę. Lustro za jej plecami
chichotało cicho, ale umilkło, gdy spojrzała na nie surowo.
Kiedy
wróciła do pokoju, zauważyła, że James skopał z siebie koc. Gdy usiadła na
skraju łóżka, odsunął się bezmyślnie, jedną ręką osłaniając twarz. Oczy miał
otwarte, lecz wzrok nieprzytomny. Nie zareagował, kiedy przeszukała mu
kieszenie. Zawierały parę sykli i knutów, galeona, papierki, zapewne mugolskie,
dwa pomięte papierosy – przy czym z jednego wysypał się tytoń – paczuszkę z
dziwacznego materiału i kapsel. Odłożyła wszystkie przedmioty na biurko,
pilnując, aby niczego nie zgubić.
Przelotnie,
tuż przed rzuceniem zaklęcia Locomotor, pomyślała, że to ironia losu, aby Black
opiekował się Rainbowem.
***
Znów brodził
w wodzie i znów wiedział, że to sen. To było naprawdę irytujące, jeśli się nad
tym zastanowić. Poza tym trochę straszne.
Dotarł do
ściany z betonu. Położył na niej rękę – drżała jak membrana bębna. Kiedy
przyłożył ucho, usłyszał przytłumiony, szybki rytm, który kojarzył mu się
trochę z punkiem.
Poza tym
niewiele się zmieniło – wciąż chodził w tej samej gnijącej wodzie i nad głową
nosił chaotyczne niebo. Syriusz, psia gwiazda, łypał na niego złowrogo.
Szedł bez
pośpiechu, ponieważ nie miał celu, a to, co go goniło, i tak miało przyjść z
głębi.
Krok za
krokiem, ramieniem prawie ocierając się o chłodny beton. Był bardzo zmęczony.
Dlatego
dopiero po dłuższej chwili zauważył, że towarzyszy sam sobie. Obok, tuż poza
zasięgiem ręki, szedł on sam w wieku lat ośmiu bądź dziewięciu.
– Ty już nie
istniejesz – zauważył głupio, drapiąc się po szczęce.
Dzieciak
natychmiast zmałpował ten ruch, po czym – dla lepszego efektu – wystawił język.
– To chyba
nie ma sensu, rozmawiać z majakiem – powiedział więc, wzruszając ramionami.
Jego młodsza
wersja nie odstępowała go na krok przez resztę drogi. Postanowił, że nazwie ją
Snoopy.
***
Więc jednak
jestem psychopatą, który strzela do dzieci, pomyślał Severus.
Właśnie
przelał do szklanej misy eliksir o lawendowym kolorze i niezbyt przyjemnym
zapachu mokrej sierści. Czekał, aż ostygnie, równocześnie szczypcami podnosząc
skrawek zakrwawionego materiału. Tonks przysłała do Hogwartu, tak jak jej
kazał, fragment szaty chłopaka.
To było
zabezpieczenie na wypadek, gdyby nie znalazł Rainbowa. Obecnie o wiele bardziej
racjonalne wydawało się pobranie od Jamesa próbki krwi. Zresztą, będzie musiał
to zrobić, jeśli wynik wyjdzie negatywny – aby mieć absolutną pewność.
Postanowił
jednak przez te parę godzin nie działać logicznie i racjonalnie – oczywiście w
narzuconych wcześniej granicach.
Raport, ten
szczególny, mógł poczekać, aż skończy miksturę.
Eliksir
stygł wolno, zmieniając barwę na granatową.
Zrobił to,
co należało. Przekonał Czarnego Pana, że Rainbow nie jest dla niego ważny.
Odrobina bólu nie była wygórowaną ceną.
Odrobina…
Dobre sobie.
Wrzucił
materiał do płynu i zręcznie przeciął sobie wnętrze dłoni. Kiedy parę kropel
krwi wpadło do naczynia, odsunął się szybko. Dym, który się pojawił, na pewno
nie był czarny.
Pomarańcz,
blady prawdopodobnie przez zanieczyszczenia, jednak wciąż pomarańcz.
Uleczył dłoń
i posprzątał, przelewając resztę eliksiru do fiolek. Skoro poświęcił mu parę
godzin, mógł równie dobrze go sprzedać.
Rozejrzał
się jeszcze po pomieszczeniu, podświadomie pragnąc, aby okazało się, że ma coś
pilnego do zrobienia. Jak na złość jednak laboratorium było czyste i
uporządkowane, a nad większością eliksirów i tak obecnie pracował w domu.
Decyzja, aby
przyjść do Hogwartu również nie była do końca racjonalna. Właściwie nie
zastanawiał się nad nią, tak naturalna mu się wydała. Rainbow to część jego pracy, a Malfoy Manor i Hogwart – miejsca, w których najczęściej ją wykonuje.
Cóż, mógł to
odłożyć do rana, naturalnie. Dumbledore był już starym człowiekiem i Snape nie
powinien przerywać mu snu z tak banalnego powodu…
…jak ten,
że torturował własne dziecko.
Zrzucił
fiolki na podłogę jednym, gwałtownym ruchem i oparł się o blat obiema rękami,
pochylając głowę. Nie zwrócił uwagi na dźwięk tłuczonego szkła. Zacisnął mocno
zęby i znieruchomiał, czekając, aż mu przejdzie. Czymkolwiek było to dławiące
uczucie, bezmyślna wściekłość.
Wreszcie
odchylił głowę, odetchnął głęboko i dłonią odgarnął włosy. Ruchem różdżki
wyczyścił podłogę.
W
laboratorium nie było kominka, więc musiał przejść do gabinetu dyrektora lub
swojego salonu. Po chwili wahania wybrał to drugie miejsce. Pokój sprawiał
wrażenie opuszczonego, po części dlatego, że od początku wakacji ani razu do
niego nie zaglądał. Zresztą, w czasie roku szkolnego również właściwie go nie
używał. Nad wypracowaniami wolał pracować w gabinecie, ewentualnie w klasie,
eliksiry warzył w laboratorium, jadał w Wielkiej Sali, gości nie przyjmował. Książki
zaś – do czego nikomu nigdy się nie przyznał – wolał czytać w łóżku. Z tego
powodu niewielkie pomieszczenie było prawie puste i wyraźnie niezamieszkane. Na
kominku nie stało nic – proszek Fiuu musiał wyjąć z kufra w sypialni. Ściany
były nagie, pozbawione kilimów i obrazów. Dwa niskie, zielone fotele warowały
przy pustym stoliku. Biały chodnik, leżący pomiędzy nimi, pożółkł ze starości.
Snape
rozpalił w kominku, po czym wrzucił garstkę proszku do ognia i powiedział:
„Dumbledore”. Po długiej chwili w palenisku pojawiła się głowa dyrektora. Nie
miał on okularów, lecz ich brak rekompensowała szlafmyca wyszywana w złote
gwiazdki.
– Chciałbym
złożyć raport. – Severus uprzedził ewentualne pytanie.
– Tak
podejrzewałem, chłopcze. – Głowa zniknęła.
Mężczyzna usiadł
w jednym z foteli i cierpliwie czekał. Wreszcie Dumbledore wyszedł z kominka,
kaszląc. Na policzkach i puchatym szlafroku miał smugi sadzy.
– Nie mogłem
znaleźć okularów – powiedział przepraszająco, wyciągając je równocześnie z
kieszeni. Usiadł przed nauczycielem i jakby się zmienił. Zniknęło z jego twarzy
rozkojarzenie, zastąpione przerażającym skupieniem. – Zaczynaj.
Snape
rozpoczął od swojej rozmowy z Emily, a skończył na przygotowaniu eliksiru.
Starał się mówić o faktach, ewentualnie dodając lakoniczne komentarze dotyczące
jego domysłów lub wrażeń. Odgrzebywał każde wydarzenie w pamięci i opisywał, tak
jakby streszczał treść niedawno obejrzanego filmu. Patrzył przy tym w bliżej
nieokreślony punkt ponad prawym ramieniem dyrektora.
Starszy
mężczyzna nie przerywał mu.
– Więc to
jest twój syn, Severusie? Eliksir dał pozytywny wynik? – spytał, kiedy Snape
definitywnie umilkł.
Nauczyciel
nieznacznie wzruszył ramionami.
– W sensie
biologicznym owszem, to mój potomek. Nie ma to jednak większego znaczenia – odpowiedział,
wciąż wpatrując się w to samo miejsce.
– Przy mnie
nie musisz udawać. – W głosie dyrektora słychać było smutek, więc Snape zmusił
się, aby spojrzeć mu w oczy.
– To nie ma
znaczenia – powtórzył powoli. – W tamtej sytuacji było to jedyne rozsądne
wyjście. – Zabrzmiało to nie tak pewnie, jakby chciał.
– Nie
kwestionuję tego. Właściwie o wiele bardziej zmartwiłbym się, gdyby to
wydarzenie cię nie dręczyło.
Snape znów
wzruszył ramionami. Miał wrażenie, że oboje mówią to, co według nich trzeba
powiedzieć, zamiast po prostu porozmawiać.
– Czuję
jedynie niesmak – stwierdził, sugerując tonem, że nie ma ochoty mówić o swoich
uczuciach.
Dyrektor
westchnął ciężko i przetarł okulary wyczarowaną szmatką. Severus odwrócił
wzrok, uciekając przed jego milczącą dezaprobatą.
– Przyjmę go
do piątej klasy – powiedział Dumbledore po chwili.
– Wolałbym,
abyś nie ułatwiał mu zadania. – Snape skrzywił się nieznacznie. – Jeśli jest
tak podobny do matki jak sądzę, wyprowadzi twojego złotego chłopca prosto na
rzeź.
– To będzie
wyglądać najbardziej naturalnie. Słusznie podejrzewam, że nie ma SUMów?
– Tak. Chyba
tak. – Przypomniał sobie pojedynek w Malfoy Manor i stłumił westchnięcie. –
Cóż, powinieneś spodziewać się, że będzie dosyć kłopotliwym uczniem.
Dumbledore
skinął głową bez przekonania. Na jego ustach błąkał się delikatny, smutny
uśmiech.
– Nie on
pierwszy.
Snape nie
skomentował tego. Po chwili milczenia dodał:
– Jeśli zaś
chodzi o szczegóły…
***
Lucjusz
zbudził się, gdy Narcyza weszła do sypialni. Ignorując jego senne, pytające
spojrzenie, usiadła przed toaletką. Odruchowo zapaliła świecę, choć na dworze
już jaśniało. Powoli wyciągnęła z włosów szpilki i odłożyła je na blat,
sięgnęła po szczotkę. Dopiero wtedy jej mąż zapytał:
– Jak on się
czuje?
– Lepiej. –
Uśmiechnęła się krzywo. – Na tyle dobrze, aby wyrzucić mnie z pokoju.
Ściągnęła
szatę i – po chwili wahania – rzuciła ją na taboret. Otworzyła szafę i zaczęła
bezmyślnie przeglądać ubrania.
– Nie
będziesz się kładła? – Lucjusz usiadł w łóżku, a kołdra zsunęła mu się z
ramion. Na klatce piersiowej miał poszarpaną, białą bliznę, pamiątkę po jednym
ze starć z aurorami. Narcyza spojrzała na nią przelotnie.
– Teraz to
już nie ma sensu – zauważyła obojętnie.
– Co się
stało? Obraził cię?
Oczywiście,
że tak. Spodziewała się tego, więc zaskoczyło ją jedynie to, jak bardzo był
wściekły. Przygotowała się na trudną rozmowę, a nie… cóż, dobrze, że wcześniej
odebrała mu różdżkę. Ledwo doszli do porozumienia i oboje czuli, że jest
nadzwyczaj kruche.
– Nie,
Lucjuszu. Jestem po prostu zmęczona.
Mężczyzna
stanął za nią i objął ją delikatnie. Nie zareagowała.
– Nie kłam,
dobrze? – poprosił. – Widzę, że coś się stało.
W jego
głosie wyczuła irytację, ale i zmartwienie. Obróciła się więc, chcąc zapewnić
go z całą stanowczością, że wszystko jest w najlepszym porządku. Nie dała rady.
– Kiedy
staliśmy… wtedy, gdy Czarny Pan rzucił na niego zaklęcie... – urwała,
zastanawiając się co właściwie chce powiedzieć. Lucjusz czekał cierpliwie. –
Pomyślałam wtedy: „Jak dobrze, że Draco tego nie widzi”. Ale teraz chyba bym
chciała, żeby to zobaczył, żeby zrozumiał. On jest taki, sam wiesz, żyje
ideałami…
– Boisz się,
że Czarny Pan go skrzywdzi? – zapytał cicho, a ona skinęła głową.
Lucjusz
gładził jej plecy, lecz milczał i to ją przestraszyło. Wzrok miał nieobecny.
– Ja również
– powiedział wreszcie – ale to mało prawdopodobne. Draco jest dobrze wychowany,
a nasza pozycja pewna.
Chciała
zapytać, czy naprawdę w to wierzy. Nie odważyła się.
***
Zwiał z tego
domu. Co prawda niedaleko, bo tylko za próg, ale i tak poczuł się trochę
lepiej.
Niewiele ci
trzeba do szczęścia, matole, pomyślał, siadając na stopniu przed drzwiami.
Rankiem było
chłodno, a park pachniał przyjemnie. Chłopak słyszał śpiew ptaków i odległe rżenie
koni. Pomyślał, że świetnie byłoby pojeździć, ale nie ruszył się z miejsca.
Ciało mu ciążyło i czuł się chory. W ustach miał nieprzyjemny posmak.
Podwinął
lewy rękaw koszuli i przyjrzał się tatuażowi z niechęcią. Kundel łypał na niego pustym ślepiem. To nie był Mroczny Znak, mimo wszystko.
Jakby to
miało znaczenie.
Opuścił
materiał, za to uniósł wzrok. Dopadły do niego psy, machając ogonami w ciszy.
Były wysokie i smukłe, bure lub rude. Przypominały trochę charty, lecz wątpił,
aby był to jakikolwiek mugolski gatunek.
Wybrał
jednego samca, szarego i niewyrośniętego, po czym zrobił… tamto.
Zabolało
jakby ktoś wsadził mu rozżarzony pręt w nasadę czaszki, ale pies położył się
posłusznie.
Cóż,
pomyślał, przyciskając palce do skroni, trzeba nad tym popracować.
Pamiętał
mgliście, że w dzieciństwie zwierzęta zawsze robiły to, co chciał. Nie dlatego,
że je tresował. Właściwie nigdy nie zastanawiał się nad tym, jak na nie wpływał
– to było równie naturalne jak kierowanie własnym ciałem. Nie mogło też boleć,
bo przecież nigdy nie miał ciągot do masochizmu.
Nawet mógł
zgadnąć, kiedy to się zmieniło.
Brazylia.
Nawet w myślach to słowo brzmiało dla niego jak przekleństwo.
Usłyszał
chrzęst żwiru, rżenie koni, skrzypienie, a po chwili zobaczył bryczkę do której
zaprzęgnięto dwa gniade ogiery. W pierwszej chwili miał ochotę wejść do domu,
ale stwierdził, że skoro nikt nie kazał mu się ukrywać – nie będzie tego robić.
Zresztą, siedzący na koźle stangret zdążył go dostrzec.
Bryczka
zatrzymała się przed głównym wejściem i wyskoczył z niej jasnowłosy chłopak,
rówieśnik Jamesa.
Zmierzyli
się spojrzeniami.
– Kim ty
jesteś? – spytał w końcu przyjezdny, z lekką pogardą w głosie. James widocznie
nie wyglądał dostatecznie reprezentacyjnie.
Co za
zadufany dzieciak.
– Gościem –
odpowiedział lakonicznie, unosząc jedną brew. – A ty? – Patrzenie na kogoś z
góry, gdy się siedzi, jest trudne, ale nie niemożliwe.
Chłopak
poczerwieniał.
– Ja tutaj
mieszkam – powiedział i zerknął na stangreta, jakby oczekiwał, że ten
potwierdzi. Mężczyzna jednak jedynie przyglądał im się z doskonałą
obojętnością. – Jestem Draco Malfoy – dodał.
James
przypomniał sobie zdjęcia stojące na kominku i skrzywił się nieznacznie.
Przez chwilę
panowała cisza. Wreszcie Malfoy spytał wyraźnie zirytowany:
– Nie
przedstawisz się?
Rainbow
rozważył tę możliwość i powiedział:
– James.
– James
jaki?
– Morgano,
ale ty jesteś upierdliwy – stwierdził, podnosząc się ciężko. W tej chwili
naprawdę nie miał ochoty rozmawiać.
– Jeśli
myślisz, że możesz mnie tak traktować… – zaczął Malfoy, stając mu na drodze.
– Mogę –
przerwał jego wywód z absolutną pewnością w głosie. Spojrzał mu w oczy,
pilnując, aby przez cały czas sprawiać wrażenie zrelaksowanego. Ręce schował do
kieszeni, do których niedawno ponownie włożył swoje rzeczy. Brakowało mu
różdżki. Gdyby ją miał, ten gówniarz już leżałby na ziemi, zwijając się z bólu.
Malfoy chyba wyczytał to w jego spojrzeniu, bo ustąpił.
Rainbow
przeszedł koło niego i wybrał na chybił trafił jedną z alejek przecinających
park. Za sobą usłyszał trzask, kiedy aportowały się skrzaty. Pewnie musiały
zająć się bagażami tego… paniczyka.
Po chwili
zorientował się, że Draco za nim idzie.
– Malfoy,
nie masz instynktu samozachowawczego? – zapytał, nie oglądając się.
Chłopak
parsknął.
– Powiedzmy,
że staram się być dobrym gospodarzem – powiedział z przekąsem. – Jeszcze mi coś
zniszczysz.
– Na
przykład hol?
– Co?
– Więc nie
zaglądałeś nawet do domu.
– O czym ty
gadasz?
Rainbow
odwrócił się i uśmiechnął krzywo. Draco przystanął. Wydawał się równocześnie
zdenerwowany i zaciekawiony, a przede wszystkim urażony. Policzki miał
zaróżowione, jakby był dziewczyną. James zastanowił się przelotnie, dlaczego
ten chłopak tak go irytuje.
–
Przyczepiłeś się jak jakaś pijawka – powiedział. – Idź do domu, do mamusi, ona
ci wszystko wytłumaczy. A mi daj spokój. Jasne? Jasne.
– Nie
pozwolę się obrażać jakiemuś zdrajcy krwi – warknął.
– Trochę za
późno, nie? – James uśmiechnął się jeszcze szerzej.
Malfoy
wyszarpnął różdżkę z kieszeni i wyprostował się, jakby kij połknął. Pewnie
uważał, że taka postawa jest… arystokratyczna? Dumna? Dramatyczna? Salazar
jeden wie.
– Odszczekaj
– zażądał Draco.
James
wzruszył ramionami. Wyciągnął dłonie z kieszeni, spojrzał mu prosto w oczy – po
czym go rozbroił. To było całkiem proste: przyciągnąć, podciąć, powalić,
wykręcić rękę i przyłożyć świeżo zdobytą różdżkę do karku. Szczególnie, że
smarkacz nawet nie umiał się obronić.
Malfoy chyba
nie do końca zrozumiał, co się stało. Klęczał, sycząc z bólu, wyraźnie
oszołomiony. James obrócił różdżkę w dłoni i dźgnął go lekko w nasadę szyi.
Humor
niespodziewanie mu się poprawił. Kusiło go, żeby zrobić chłopakowi coś jeszcze
– wyładować na nim frustrację i stres – ale uznał, że chwilowa przyjemność nie
jest warta ryzyka.
– Za wolno –
powiedział więc tylko i rzucił różdżkę pod kwitnące krzewy.
Puścił go,
ale Draco nie podniósł się natychmiast. Kiedy wstał, James zauważył, że ma łzy
w oczach. To wydało mu się trochę żenujące, biorąc pod uwagę, że prawdopodobnie byli w
tym samym wieku.
Malfoy
pozbierał się w końcu, przygładził włosy, odnalazł różdżkę, po czym – z
bezpiecznej już odległości – rzucił:
– Nawet nie
wiesz, z kim zadarłeś.
James
wzruszył ramionami. W tym momencie nawet go to nie obchodziło.
***
Udało mu się
unikać ludzi aż do południa. Posiedział trochę w altanie, którą przypadkiem
znalazł w parku, pospacerował pomiędzy drzewami. Śniadanie zdobył od skrzata po
tym, jak odkrył, że przywołuje się je pstryknięciem. Jak na razie nikt się nim
nie interesował, co zdecydowanie mu odpowiadało.
Szary pies
towarzyszył mu w tej bezcelowej włóczędze, ale nie próbował już na nim
eksperymentować.
Koło
dwunastej znalazł stajnię, ale w środku nie spotkał nikogo. Konie pasły się na
padoku. Oprócz znanych mu gniadoszy była tam również kara klacz ze źrebięciem i
tarantowaty wałach. Ten ostatni podszedł do płotu, więc chłopak pogłaskał go po
pysku.
Właśnie
wtedy aportowała się obok niego skrzatka, która – jak się dowiedział – nazywała
się Wredniczka. Była strasznie wystraszona.
– Pan wzywa
– wyjąkała.
– Który? –
zapytał. Odsunął się niechętnie od konia, którego wcale nie spłoszyło
pojawienie się skrzata. Widocznie był przyzwyczajony.
– Czarny Pan
– wymamrotała.
James
zamarł. Poczuł, że po plecach przechodzą mu dreszcze. Przez chwilę dręczyła go myśl, że ten świr chce go ukarać za to, co zrobił Malfoyowi, ale stwierdził,
że to już paranoja. Smarkacz nie mógł być tak ważny.
Rainbow
uznał, że w takim stanie nie może się aportować, a dojście do Malfoy Manor na
piechotę trwałoby za długo. Niechętnie więc chwycił skrzatkę za rękę.
– Aportuj
mnie… bo ja wiem? Do kuchni. – W ostatniej chwili stwierdził, że pojawienie się
wśród ludzi w ten sposób, mogłoby spowodować kłopoty. Jeszcze by go ustrzelili
przez przypadek.
Wredniczka
spojrzała na niego z zaskoczeniem, ale wykonała polecenie.
Świat
skurczył się nieprzyjemnie, po czym go wypluł. Aportacja łączna w zasadzie
nigdy nie była przyjemna.
Natychmiast
odsunął się od skrzatki, ostrożnie obszedł stół zastawiony talerzami – zapewne
przygotowywali je już do obiadu – i
wybiegł przez drzwi. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że mała nie powiedziała
mu, gdzie oczekuje go Czarny Pan. Obstawił salon, słusznie.
Zapukał i
wszedł do niego, w drzwiach stwierdzając, że powinien narzucić na siebie
jakąkolwiek szatę. Stawanie przed Voldemortem w dżinsach nie było najlepszym
pomysłem.
Szlag.
Ukląkł przed
Czarnym Panem, ale tylko na jedno kolano. Pomyślał, że jest żałosny. Odważny
człowiek nie pochyliłby w ogóle karku przed Voldemortem.
Co za różnica
jak klęczę, skoro i tak klęczę? Pomyślał filozoficzne. Czuł w tej chwili do
siebie odrazę.
– Usiądź –
powiedział Czarny Pan, gestem wskazując fotel.
Nie zwrócił
uwagi ani na strój, ani na zachowanie Jamesa. Chyba.
– Zanim
pójdziesz do Hogwartu, musisz nauczyć się oklumować swój umysł – dodał, kiedy
chłopak zajął miejsce.
***
– Znalazłeś
go?
Chupacabra
powoli podniósł się na kolana. Wszystkie mięśnie go bolały, a w głowie stado
hipogryfów tańczyło fandango. Uśmiechnął się słabo.
– Najpierw
karzesz, później pytasz? – Oblizał wargę.
–
Prewencyjnie.
Znajdowali
się w mugolskim pokoju hotelowym, dosyć tanim zresztą. Pomiędzy żaluzjami
przeciskało się światło, rysując na nagiej podłodze kraty. Reszta pomieszczenia
tonęła w cieniu.
Chupacabra
podniósł się powoli i usiadł na metalowym, rozkładanym krześle. Kiepsko widział
swojego rozmówcę, ale dobrze znał jego twarz.
– Znalazłem
– powiedział – jest u Voldemorta.
– Tej
szlamy?
Chupacabra
miał ochotę westchnąć. Rozmawianie z nałogowym hipokrytą czasami bywało trudne.
– Tak.
Wyciągnąć Jamesa stamtąd?
– Po co?
Na przykład
w tej chwili.
Sorry, że tak długo zabiera mi nadrabianie, ale coś ostatnio mam lenia i nie potrafię się za nic zabrać, mimo, że w obecnym leniwym okresie nie mam za wiele opowiadań do czytania.
OdpowiedzUsuńAle! Wreszcie dotarłam i przeczytałam rozdział 6.
Choć czasami bywa nieco chaotycznie, przyznaję, to jednak zmienne perspektywy są dobrym pomysłem. W sumie sama nie wiem, czy lubię Rainbowa, czy też nie. Na pewno jest to bohater interesujący i tajemniczy, myślę, że dobrze go kreujesz pod tym względem, bo nie do końca wiadomo, jak to z nim będzie. Podobał mi się opis jego konfrontacji z Malfoyem, bardzo łatwo sobie z nim poradził, mimo że nie miał różdżki, temu rozkapryszonemu chłopakowi przyda się coś takiego, aczkolwiek James troszkę dużo sobie pozwala, będąc w obcym domu. No ale mogłam się spodziewać, że i tu będzie bezczelny, po tym, co w poprzednich rozdziałach odstawiał przy Tonks i nie tylko. Naprawdę trudny charakter, nie ma co. Jego pobyt w Hogwarcie na pewno nie przebiegnie bezproblemowo, spodziewam się, że wpadnie w wiele konfliktów z uczniami i zapewne nie tylko. On normalnie zdaje się aż przyciągać wszelkie kłopoty, ale zarazem jest zaradny, co pozwala łatwo mu z nich wychodzić. Ale skoro Dumbledore wyraził zgodę, by poszedł do magicznej szkoły, to też musi mieć ku temu jakiś powód, no i wciąż pamiętam to, jaki w książkach był naiwny, choć w ff przedstawia się go różnie.
ps. U mnie jest już rozdział 2 i 3, o ile jeszcze czytasz mojego bloga ;). Troszkę mi brakuje twoich konstruktywnych opinii ^^.
hahaha, Snoopy, James ma poczucie humoru, zaiste :)
OdpowiedzUsuńciekawy opis z punktu widzenia Snape'a, w końcu jest bardziej 'ludzki', ale też jednocześnie niesamowicie słaby, co zawsze próbuje ukryć, zresztą z niezłym skutkiem. ale i tak go nie polubię :P
James vs. Malfoy, super :)
1. "Jesteś inteligenta, jak na dziewczynkę." - mała literówka ;)
2. "Jeśli zaś rzeczywiście zatruł się" - inwersja, 'się zatruł'
3. "Zawierały parę sykli i knutów, galeona, papierki, zapewne mugolskie" - mugolskie papierki? ;)
4. "dwa pomięte papierosy – przy czym z jednego wysypał się tytoń, paczuszkę z dziwacznego materiału i kapsel" - przecinek po tytoniu, znów nie dokończyłaś zapisu wtrącenia
5. "pomyślała, że to ironia losu – aby Black opiekował się Rainbowem." oraz "Poza tym – trochę straszne." - zbędne myślniki
6. "Szedł bez pośpiechu, ponieważ nie miał celu, a to, co go goniło i tak miało przyjść z głębi." - przecinek po goniło, wtrącenie
7. "Czekał, aż ostygnie" - bez przecinka
8. "Rainbow był częścią jego pracy, a Malfoy Manor i Hogwart – miejscami, w których najczęściej ją wykonywał" - uciekła Ci kropka na końcu zdania
9. "Zrzucił fiolki na podłogę jednym, gwałtownym ruchem" - po ruchu przecinek
10. "Wybrał to drugie miejsce po chwili wahania." - inwersja, 'Po chwili wahania wybrał to drugie miejsce.'
11. "Biały chodnik leżący pomiędzy nimi, pożółkł ze starości" - po chodniku przecinek, znów wtrącenie
12. "Odgrzebywał każde wydarzeni w pamięci" - literówka :)
13. "Na jego ustach zabłąkał się delikatny, smutny uśmiech." - albo 'na ustach błąkał się', albo 'na usta się zabłąkał' :)
14. "– Nie on pierwszy" - brak kropki na końcu
15. "Malfoy chyba wyczytał to w jego spojrzeniu, bo odstąpił." - ustąpił, odstąpić można od umowy lub robiąc krok w bok ;)
16. "To było trochę żenujące, biorąc pod uwagę, że byli w tym samym wieku." - skąd James wie, że są w tym samym wieku, skoro pierwszy raz Malfoy'a na oczy widzi?
17. "Posiedział trochę w altanie, którą przypadkiem znalazł, pospacerował pomiędzy drzewami." - znalazł? gdzie?
--
storyoframona.blogspot.com
2. Banknoty ;)
OdpowiedzUsuń7. Czemu?
9. Tutaj też nie wiem, dlaczego miałby być ^^"
15. Chodziło mi w sumie o to, że odstąpił od mentalnego napastowania Jamesa :D Ale ustąpił też może być.
16. Dorzuciłam słówko "prawdopodobnie". James na oko to ocenił ;)
Reszta wpadek zniwelowana.
E tam, "Maski" jeszcze dużo będzie, to może i do maskowego Snape'a się przekonasz? :D
3. tak myślałam, ale z opisu niezbyt to wynikało ;)
Usuń7. o jeny, faktycznie mój błąd, co za bzdury napisałam, przepraszam ;)
9. bo ten 'gwałtowny ruch' to wtrącenie ;)
cieszę się, że będzie dużo, bo wciąga mnie ta historia na maxa, ale co do Snape'a to nie jestem pewna, jakoś nie pasuje mi do niego 'ludzka twarz' :P.
--
storyoframona.blogspot.com
Zdanie wygląda tak:
Usuń"Zrzucił fiolki na podłogę jednym, gwałtownym ruchem i oparł się o blat obiema rękami, pochylając głowę."
Jeśli "gwałtowny ruch" jest wtrąceniem, to bez "wtrącenia" zdanie tak by wyglądało:
"Zrzucił fiolki na podłogę jednym i oparł się o blat obiema rękami, pochylając głowę."
Za nic mi to wydzielenie nie pasuje ^^"
Jak słyszę o "ludzkiej twarzy" Severusa, to zawsze przypomina mi się wierszyk (wypatrzony w jakimś innym fanfiku):
Szedł Snape przez las,
pogryzły go żmije.
Żmije wyzdychały,
a Severus żyje.
albo raczej tak: "Zrzucił fiolki na podłogę jednym ruchem i oparł się o blat obiema rękami, pochylając głowę." :P ale faktycznie mogę nie mieć racji - kurde, aż mi głupio, napisałam tamten komentarz jak potrzepana :/.
Usuńhahahahaha wiersz wyjątkowo trafny i doskonale oddający charakter Snape'a :D.
--
storyoframona.blogspot.com