30.03.2022

Wbrew pozorom nadal istnieję ^^".

czwartek, 9 maja 2013

Rozdział VI



– Nic nie jest kosztowniejsze, niż utrata zaufania arystokraty – powiedział jej ojciec dawno temu.
Siedzieli w jego gabinecie przy dogasającym kominku, a na dole trwał bal. Słyszała muzykę i szmer ludzkich rozmów, które w półmroku brzmiały jak szepty duchów. Bała się ich.
Ojciec po raz pierwszy nalał jej wino, białe i słodkie. Przez całe życie miała pamiętać jego smak.
Podkuliła nogi, ponieważ od podłogi bił chłód, a ojciec w roztargnieniu wyczarował dla niej pled. Kiedy ją okrywał, drżały mu ręce, a wzrok miał nieobecny.
Na dole orkiestra budziła do życia noc.
– A tak łatwo je zniszczyć słowem, czynem… – umilkł.
Pomyślała wtedy o aurorze, którego minęła na korytarzu. Szedł powoli, uderzając czubkiem różdżki w udo. Kiedy mu się ukłoniła, uśmiechnął się i zobaczyła, że nie ma zębów.
Wiedziała, że ojciec też o nim myśli.
– Czasem trzeba zdecydować, które tajemnice zdradzić, kiedy, komu. – Uniósł kieliszek, jakby wznosił toast. – Kogo chronić, kogo skazać, kogo sprzedać. Za ile.
Znów milczał długo, patrząc na gasnący żar. Białe wino drżało w jego ręce.
– Jutro twoja matka mnie znienawidzi. Podejrzewam, że to zauważysz. Jesteś inteligentna, jak na dziewczynkę. – Uśmiechnął się bez radości. – Chcę, żebyś wiedziała, że będzie miała rację.
– Czy zdradziłeś czyjś sekret, ojcze? – spytała, starając się z całych sił brzmieć rzeczowo i poważnie. Dorośle.
Ledwo zauważalnie pokręcił głową.
– Zdradziłem człowieka – odpowiedział.
Później zrozumiała, że tamtej nocy nie do niej mówił i nie z nią pragnął podzielić się swą samotnością i wstydem. Znalazła się przy nim przypadkiem i została, ponieważ nie była tak śmiała jak Bella ani wrażliwa jak Andromeda. Potrafiła słuchać.
Skończył mówić nad ranem.

***

Pierwszym, co zrobiła Narcyza, było staranne zamknięcie drzwi. Rzuciła na nie dwa zaklęcia, a po chwili namysłu nakryła Jamesa kocem, nim wreszcie pstryknięciem wezwała skrzata.
Mrózek zjawił się natychmiast. Odniosła wrażenie, że jego ukłon był nieco kpiący, a uśmiech – złośliwy.
Nie miała siły ani czasu, aby teraz się tym przejmować.
– Gdyby Lucjusz o mnie pytał, powiedz, że Rainbow się rozchorował i posiedzę przy nim chwilę – rozkazała. Po chwili dodała z wahaniem: – Powiedz też, że nie musi przychodzić.
Odesłała skrzata gestem i ponownie zmierzyła chłopakowi temperaturę, wzrastała. Z roztargnieniem rozejrzała się po pokoju, przygładzając szatę.
Na pewno nie mogła zbić gorączki zaklęciem. Nie w przypadku, gdy choroba miała podłoże magiczne. Jeśli zaś rzeczywiście się zatruł, podanie mu eliksiru nie wchodziło w grę.
Nie chciała prosić nikogo o pomoc, szczególnie, że najlepszym uzdrowicielem w tym domu był Czarny Pan.
Podeszła do łazienki, zatkała wannę, po czym odkręciła zimną wodę. Lustro za jej plecami chichotało cicho, ale umilkło, gdy spojrzała na nie surowo.
Kiedy wróciła do pokoju, zauważyła, że James skopał z siebie koc. Gdy usiadła na skraju łóżka, odsunął się bezmyślnie, jedną ręką osłaniając twarz. Oczy miał otwarte, lecz wzrok nieprzytomny. Nie zareagował, kiedy przeszukała mu kieszenie. Zawierały parę sykli i knutów, galeona, papierki, zapewne mugolskie, dwa pomięte papierosy – przy czym z jednego wysypał się tytoń – paczuszkę z dziwacznego materiału i kapsel. Odłożyła wszystkie przedmioty na biurko, pilnując, aby niczego nie zgubić.
Przelotnie, tuż przed rzuceniem zaklęcia Locomotor, pomyślała, że to ironia losu, aby Black opiekował się Rainbowem.
***
Znów brodził w wodzie i znów wiedział, że to sen. To było naprawdę irytujące, jeśli się nad tym zastanowić. Poza tym trochę straszne.
Dotarł do ściany z betonu. Położył na niej rękę – drżała jak membrana bębna. Kiedy przyłożył ucho, usłyszał przytłumiony, szybki rytm, który kojarzył mu się trochę z punkiem.
Poza tym niewiele się zmieniło – wciąż chodził w tej samej gnijącej wodzie i nad głową nosił chaotyczne niebo. Syriusz, psia gwiazda, łypał na niego złowrogo.
Szedł bez pośpiechu, ponieważ nie miał celu, a to, co go goniło, i tak miało przyjść z głębi.
Krok za krokiem, ramieniem prawie ocierając się o chłodny beton. Był bardzo zmęczony.
Dlatego dopiero po dłuższej chwili zauważył, że towarzyszy sam sobie. Obok, tuż poza zasięgiem ręki, szedł on sam w wieku lat ośmiu bądź dziewięciu.
– Ty już nie istniejesz – zauważył głupio, drapiąc się po szczęce.
Dzieciak natychmiast zmałpował ten ruch, po czym – dla lepszego efektu – wystawił język.
– To chyba nie ma sensu, rozmawiać z majakiem – powiedział więc, wzruszając ramionami.
Jego młodsza wersja nie odstępowała go na krok przez resztę drogi. Postanowił, że nazwie ją Snoopy.

***

Więc jednak jestem psychopatą, który strzela do dzieci, pomyślał Severus.
Właśnie przelał do szklanej misy eliksir o lawendowym kolorze i niezbyt przyjemnym zapachu mokrej sierści. Czekał, aż ostygnie, równocześnie szczypcami podnosząc skrawek zakrwawionego materiału. Tonks przysłała do Hogwartu, tak jak jej kazał, fragment szaty chłopaka.
To było zabezpieczenie na wypadek, gdyby nie znalazł Rainbowa. Obecnie o wiele bardziej racjonalne wydawało się pobranie od Jamesa próbki krwi. Zresztą, będzie musiał to zrobić, jeśli wynik wyjdzie negatywny – aby mieć absolutną pewność.
Postanowił jednak przez te parę godzin nie działać logicznie i racjonalnie – oczywiście w narzuconych wcześniej granicach.
Raport, ten szczególny, mógł poczekać, aż skończy miksturę.
Eliksir stygł wolno, zmieniając barwę na granatową.
Zrobił to, co należało. Przekonał Czarnego Pana, że Rainbow nie jest dla niego ważny. Odrobina bólu nie była wygórowaną ceną.
Odrobina… Dobre sobie.
Wrzucił materiał do płynu i zręcznie przeciął sobie wnętrze dłoni. Kiedy parę kropel krwi wpadło do naczynia, odsunął się szybko. Dym, który się pojawił, na pewno nie był czarny.
Pomarańcz, blady prawdopodobnie przez zanieczyszczenia, jednak wciąż pomarańcz.
Uleczył dłoń i posprzątał, przelewając resztę eliksiru do fiolek. Skoro poświęcił mu parę godzin, mógł równie dobrze go sprzedać.
Rozejrzał się jeszcze po pomieszczeniu, podświadomie pragnąc, aby okazało się, że ma coś pilnego do zrobienia. Jak na złość jednak laboratorium było czyste i uporządkowane, a nad większością eliksirów i tak obecnie pracował w domu.
Decyzja, aby przyjść do Hogwartu również nie była do końca racjonalna. Właściwie nie zastanawiał się nad nią, tak naturalna mu się wydała. Rainbow to część jego pracy, a Malfoy Manor i Hogwart – miejsca, w których najczęściej ją wykonuje.
Cóż, mógł to odłożyć do rana, naturalnie. Dumbledore był już starym człowiekiem i Snape nie powinien przerywać mu snu z tak banalnego powodu…
…jak ten, że torturował własne dziecko.
Zrzucił fiolki na podłogę jednym, gwałtownym ruchem i oparł się o blat obiema rękami, pochylając głowę. Nie zwrócił uwagi na dźwięk tłuczonego szkła. Zacisnął mocno zęby i znieruchomiał, czekając, aż mu przejdzie. Czymkolwiek było to dławiące uczucie, bezmyślna wściekłość.
Wreszcie odchylił głowę, odetchnął głęboko i dłonią odgarnął włosy. Ruchem różdżki wyczyścił podłogę.
W laboratorium nie było kominka, więc musiał przejść do gabinetu dyrektora lub swojego salonu. Po chwili wahania wybrał to drugie miejsce. Pokój sprawiał wrażenie opuszczonego, po części dlatego, że od początku wakacji ani razu do niego nie zaglądał. Zresztą, w czasie roku szkolnego również właściwie go nie używał. Nad wypracowaniami wolał pracować w gabinecie, ewentualnie w klasie, eliksiry warzył w laboratorium, jadał w Wielkiej Sali, gości nie przyjmował. Książki zaś – do czego nikomu nigdy się nie przyznał – wolał czytać w łóżku. Z tego powodu niewielkie pomieszczenie było prawie puste i wyraźnie niezamieszkane. Na kominku nie stało nic – proszek Fiuu musiał wyjąć z kufra w sypialni. Ściany były nagie, pozbawione kilimów i obrazów. Dwa niskie, zielone fotele warowały przy pustym stoliku. Biały chodnik, leżący pomiędzy nimi, pożółkł ze starości.
Snape rozpalił w kominku, po czym wrzucił garstkę proszku do ognia i powiedział: „Dumbledore”. Po długiej chwili w palenisku pojawiła się głowa dyrektora. Nie miał on okularów, lecz ich brak rekompensowała szlafmyca wyszywana w złote gwiazdki.
– Chciałbym złożyć raport. – Severus uprzedził ewentualne pytanie.
– Tak podejrzewałem, chłopcze. – Głowa zniknęła.
Mężczyzna usiadł w jednym z foteli i cierpliwie czekał. Wreszcie Dumbledore wyszedł z kominka, kaszląc. Na policzkach i puchatym szlafroku miał smugi sadzy.
– Nie mogłem znaleźć okularów – powiedział przepraszająco, wyciągając je równocześnie z kieszeni. Usiadł przed nauczycielem i jakby się zmienił. Zniknęło z jego twarzy rozkojarzenie, zastąpione przerażającym skupieniem. – Zaczynaj.
Snape rozpoczął od swojej rozmowy z Emily, a skończył na przygotowaniu eliksiru. Starał się mówić o faktach, ewentualnie dodając lakoniczne komentarze dotyczące jego domysłów lub wrażeń. Odgrzebywał każde wydarzenie w pamięci i opisywał, tak jakby streszczał treść niedawno obejrzanego filmu. Patrzył przy tym w bliżej nieokreślony punkt ponad prawym ramieniem dyrektora.
Starszy mężczyzna nie przerywał mu.
– Więc to jest twój syn, Severusie? Eliksir dał pozytywny wynik? – spytał, kiedy Snape definitywnie umilkł.
Nauczyciel nieznacznie wzruszył ramionami.
– W sensie biologicznym owszem, to mój potomek. Nie ma to jednak większego znaczenia – odpowiedział, wciąż wpatrując się w to samo miejsce.
– Przy mnie nie musisz udawać. – W głosie dyrektora słychać było smutek, więc Snape zmusił się, aby spojrzeć mu w oczy.
– To nie ma znaczenia – powtórzył powoli. – W tamtej sytuacji było to jedyne rozsądne wyjście. – Zabrzmiało to nie tak pewnie, jakby chciał.
– Nie kwestionuję tego. Właściwie o wiele bardziej zmartwiłbym się, gdyby to wydarzenie cię nie dręczyło.
Snape znów wzruszył ramionami. Miał wrażenie, że oboje mówią to, co według nich trzeba powiedzieć, zamiast po prostu porozmawiać.
– Czuję jedynie niesmak – stwierdził, sugerując tonem, że nie ma ochoty mówić o swoich uczuciach.
Dyrektor westchnął ciężko i przetarł okulary wyczarowaną szmatką. Severus odwrócił wzrok, uciekając przed jego milczącą dezaprobatą.
– Przyjmę go do piątej klasy – powiedział Dumbledore po chwili.
– Wolałbym, abyś nie ułatwiał mu zadania. – Snape skrzywił się nieznacznie. – Jeśli jest tak podobny do matki jak sądzę, wyprowadzi twojego złotego chłopca prosto na rzeź.
– To będzie wyglądać najbardziej naturalnie. Słusznie podejrzewam, że nie ma SUMów?
– Tak. Chyba tak. – Przypomniał sobie pojedynek w Malfoy Manor i stłumił westchnięcie. – Cóż, powinieneś spodziewać się, że będzie dosyć kłopotliwym uczniem.
Dumbledore skinął głową bez przekonania. Na jego ustach błąkał się delikatny, smutny uśmiech.
– Nie on pierwszy.
Snape nie skomentował tego. Po chwili milczenia dodał:
– Jeśli zaś chodzi o szczegóły…

***

Lucjusz zbudził się, gdy Narcyza weszła do sypialni. Ignorując jego senne, pytające spojrzenie, usiadła przed toaletką. Odruchowo zapaliła świecę, choć na dworze już jaśniało. Powoli wyciągnęła z włosów szpilki i odłożyła je na blat, sięgnęła po szczotkę. Dopiero wtedy jej mąż zapytał:
– Jak on się czuje?
– Lepiej. – Uśmiechnęła się krzywo. – Na tyle dobrze, aby wyrzucić mnie z pokoju.
Ściągnęła szatę i – po chwili wahania – rzuciła ją na taboret. Otworzyła szafę i zaczęła bezmyślnie przeglądać ubrania.
– Nie będziesz się kładła? – Lucjusz usiadł w łóżku, a kołdra zsunęła mu się z ramion. Na klatce piersiowej miał poszarpaną, białą bliznę, pamiątkę po jednym ze starć z aurorami. Narcyza spojrzała na nią przelotnie.
– Teraz to już nie ma sensu – zauważyła obojętnie.
– Co się stało? Obraził cię?
Oczywiście, że tak. Spodziewała się tego, więc zaskoczyło ją jedynie to, jak bardzo był wściekły. Przygotowała się na trudną rozmowę, a nie… cóż, dobrze, że wcześniej odebrała mu różdżkę. Ledwo doszli do porozumienia i oboje czuli, że jest nadzwyczaj kruche.
– Nie, Lucjuszu. Jestem po prostu zmęczona.
Mężczyzna stanął za nią i objął ją delikatnie. Nie zareagowała.
– Nie kłam, dobrze? – poprosił. – Widzę, że coś się stało.
W jego głosie wyczuła irytację, ale i zmartwienie. Obróciła się więc, chcąc zapewnić go z całą stanowczością, że wszystko jest w najlepszym porządku. Nie dała rady.
– Kiedy staliśmy… wtedy, gdy Czarny Pan rzucił na niego zaklęcie... – urwała, zastanawiając się co właściwie chce powiedzieć. Lucjusz czekał cierpliwie. – Pomyślałam wtedy: „Jak dobrze, że Draco tego nie widzi”. Ale teraz chyba bym chciała, żeby to zobaczył, żeby zrozumiał. On jest taki, sam wiesz, żyje ideałami…
– Boisz się, że Czarny Pan go skrzywdzi? – zapytał cicho, a ona skinęła głową.
Lucjusz gładził jej plecy, lecz milczał i to ją przestraszyło. Wzrok miał nieobecny.
– Ja również – powiedział wreszcie – ale to mało prawdopodobne. Draco jest dobrze wychowany, a nasza pozycja pewna.
Chciała zapytać, czy naprawdę w to wierzy. Nie odważyła się.

***

Zwiał z tego domu. Co prawda niedaleko, bo tylko za próg, ale i tak poczuł się trochę lepiej.
Niewiele ci trzeba do szczęścia, matole, pomyślał, siadając na stopniu przed drzwiami.
Rankiem było chłodno, a park pachniał przyjemnie. Chłopak słyszał śpiew ptaków i odległe rżenie koni. Pomyślał, że świetnie byłoby pojeździć, ale nie ruszył się z miejsca. Ciało mu ciążyło i czuł się chory. W ustach miał nieprzyjemny posmak.
Podwinął lewy rękaw koszuli i przyjrzał się tatuażowi z niechęcią. Kundel łypał na niego pustym ślepiem. To nie był Mroczny Znak, mimo wszystko.
Jakby to miało znaczenie.
Opuścił materiał, za to uniósł wzrok. Dopadły do niego psy, machając ogonami w ciszy. Były wysokie i smukłe, bure lub rude. Przypominały trochę charty, lecz wątpił, aby był to jakikolwiek mugolski gatunek.
Wybrał jednego samca, szarego i niewyrośniętego, po czym zrobił… tamto.
Zabolało jakby ktoś wsadził mu rozżarzony pręt w nasadę czaszki, ale pies położył się posłusznie.
Cóż, pomyślał, przyciskając palce do skroni, trzeba nad tym popracować.
Pamiętał mgliście, że w dzieciństwie zwierzęta zawsze robiły to, co chciał. Nie dlatego, że je tresował. Właściwie nigdy nie zastanawiał się nad tym, jak na nie wpływał – to było równie naturalne jak kierowanie własnym ciałem. Nie mogło też boleć, bo przecież nigdy nie miał ciągot do masochizmu.
Nawet mógł zgadnąć, kiedy to się zmieniło.
Brazylia. Nawet w myślach to słowo brzmiało dla niego jak przekleństwo.
Usłyszał chrzęst żwiru, rżenie koni, skrzypienie, a po chwili zobaczył bryczkę do której zaprzęgnięto dwa gniade ogiery. W pierwszej chwili miał ochotę wejść do domu, ale stwierdził, że skoro nikt nie kazał mu się ukrywać – nie będzie tego robić. Zresztą, siedzący na koźle stangret zdążył go dostrzec.
Bryczka zatrzymała się przed głównym wejściem i wyskoczył z niej jasnowłosy chłopak, rówieśnik Jamesa.
Zmierzyli się spojrzeniami.
– Kim ty jesteś? – spytał w końcu przyjezdny, z lekką pogardą w głosie. James widocznie nie wyglądał dostatecznie reprezentacyjnie.
Co za zadufany dzieciak.
– Gościem – odpowiedział lakonicznie, unosząc jedną brew. – A ty? – Patrzenie na kogoś z góry, gdy się siedzi, jest trudne, ale nie niemożliwe.
Chłopak poczerwieniał.
– Ja tutaj mieszkam – powiedział i zerknął na stangreta, jakby oczekiwał, że ten potwierdzi. Mężczyzna jednak jedynie przyglądał im się z doskonałą obojętnością. – Jestem Draco Malfoy – dodał.
James przypomniał sobie zdjęcia stojące na kominku i skrzywił się nieznacznie.
Przez chwilę panowała cisza. Wreszcie Malfoy spytał wyraźnie zirytowany:
– Nie przedstawisz się?
Rainbow rozważył tę możliwość i powiedział:
– James.
– James jaki?
– Morgano, ale ty jesteś upierdliwy – stwierdził, podnosząc się ciężko. W tej chwili naprawdę nie miał ochoty rozmawiać.
– Jeśli myślisz, że możesz mnie tak traktować… – zaczął Malfoy, stając mu na drodze.
– Mogę – przerwał jego wywód z absolutną pewnością w głosie. Spojrzał mu w oczy, pilnując, aby przez cały czas sprawiać wrażenie zrelaksowanego. Ręce schował do kieszeni, do których niedawno ponownie włożył swoje rzeczy. Brakowało mu różdżki. Gdyby ją miał, ten gówniarz już leżałby na ziemi, zwijając się z bólu. Malfoy chyba wyczytał to w jego spojrzeniu, bo ustąpił.
Rainbow przeszedł koło niego i wybrał na chybił trafił jedną z alejek przecinających park. Za sobą usłyszał trzask, kiedy aportowały się skrzaty. Pewnie musiały zająć się bagażami tego… paniczyka.
Po chwili zorientował się, że Draco za nim idzie.
– Malfoy, nie masz instynktu samozachowawczego? – zapytał, nie oglądając się.
Chłopak parsknął.
– Powiedzmy, że staram się być dobrym gospodarzem – powiedział z przekąsem. – Jeszcze mi coś zniszczysz.
– Na przykład hol?
– Co?
– Więc nie zaglądałeś nawet do domu.
– O czym ty gadasz?
Rainbow odwrócił się i uśmiechnął krzywo. Draco przystanął. Wydawał się równocześnie zdenerwowany i zaciekawiony, a przede wszystkim urażony. Policzki miał zaróżowione, jakby był dziewczyną. James zastanowił się przelotnie, dlaczego ten chłopak tak go irytuje.
– Przyczepiłeś się jak jakaś pijawka – powiedział. – Idź do domu, do mamusi, ona ci wszystko wytłumaczy. A mi daj spokój. Jasne? Jasne.
– Nie pozwolę się obrażać jakiemuś zdrajcy krwi – warknął. 
– Trochę za późno, nie? – James uśmiechnął się jeszcze szerzej.
Malfoy wyszarpnął różdżkę z kieszeni i wyprostował się, jakby kij połknął. Pewnie uważał, że taka postawa jest… arystokratyczna? Dumna? Dramatyczna? Salazar jeden wie.
– Odszczekaj – zażądał Draco.
James wzruszył ramionami. Wyciągnął dłonie z kieszeni, spojrzał mu prosto w oczy – po czym go rozbroił. To było całkiem proste: przyciągnąć, podciąć, powalić, wykręcić rękę i przyłożyć świeżo zdobytą różdżkę do karku. Szczególnie, że smarkacz nawet nie umiał się obronić.
Malfoy chyba nie do końca zrozumiał, co się stało. Klęczał, sycząc z bólu, wyraźnie oszołomiony. James obrócił różdżkę w dłoni i dźgnął go lekko w nasadę szyi.
Humor niespodziewanie mu się poprawił. Kusiło go, żeby zrobić chłopakowi coś jeszcze – wyładować na nim frustrację i stres – ale uznał, że chwilowa przyjemność nie jest warta ryzyka.
– Za wolno – powiedział więc tylko i rzucił różdżkę pod kwitnące krzewy.
Puścił go, ale Draco nie podniósł się natychmiast. Kiedy wstał, James zauważył, że ma łzy w oczach. To wydało mu się trochę żenujące, biorąc pod uwagę, że prawdopodobnie byli w tym samym wieku.
Malfoy pozbierał się w końcu, przygładził włosy, odnalazł różdżkę, po czym – z bezpiecznej już odległości – rzucił:
– Nawet nie wiesz, z kim zadarłeś.
James wzruszył ramionami. W tym momencie nawet go to nie obchodziło.

***

Udało mu się unikać ludzi aż do południa. Posiedział trochę w altanie, którą przypadkiem znalazł w parku, pospacerował pomiędzy drzewami. Śniadanie zdobył od skrzata po tym, jak odkrył, że przywołuje się je pstryknięciem. Jak na razie nikt się nim nie interesował, co zdecydowanie mu odpowiadało.
Szary pies towarzyszył mu w tej bezcelowej włóczędze, ale nie próbował już na nim eksperymentować.
Koło dwunastej znalazł stajnię, ale w środku nie spotkał nikogo. Konie pasły się na padoku. Oprócz znanych mu gniadoszy była tam również kara klacz ze źrebięciem i tarantowaty wałach. Ten ostatni podszedł do płotu, więc chłopak pogłaskał go po pysku.
Właśnie wtedy aportowała się obok niego skrzatka, która – jak się dowiedział – nazywała się Wredniczka. Była strasznie wystraszona.
– Pan wzywa – wyjąkała.
– Który? – zapytał. Odsunął się niechętnie od konia, którego wcale nie spłoszyło pojawienie się skrzata. Widocznie był przyzwyczajony.
– Czarny Pan – wymamrotała.
James zamarł. Poczuł, że po plecach przechodzą mu dreszcze. Przez chwilę dręczyła go myśl, że ten świr chce go ukarać za to, co zrobił Malfoyowi, ale stwierdził, że to już paranoja. Smarkacz nie mógł być tak ważny.
Rainbow uznał, że w takim stanie nie może się aportować, a dojście do Malfoy Manor na piechotę trwałoby za długo. Niechętnie więc chwycił skrzatkę za rękę.
– Aportuj mnie… bo ja wiem? Do kuchni. – W ostatniej chwili stwierdził, że pojawienie się wśród ludzi w ten sposób, mogłoby spowodować kłopoty. Jeszcze by go ustrzelili przez przypadek.
Wredniczka spojrzała na niego z zaskoczeniem, ale wykonała polecenie.
Świat skurczył się nieprzyjemnie, po czym go wypluł. Aportacja łączna w zasadzie nigdy nie była przyjemna.
Natychmiast odsunął się od skrzatki, ostrożnie obszedł stół zastawiony talerzami – zapewne przygotowywali je już do obiadu  – i wybiegł przez drzwi. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że mała nie powiedziała mu, gdzie oczekuje go Czarny Pan. Obstawił salon, słusznie.
Zapukał i wszedł do niego, w drzwiach stwierdzając, że powinien narzucić na siebie jakąkolwiek szatę. Stawanie przed Voldemortem w dżinsach nie było najlepszym pomysłem.
Szlag.
Ukląkł przed Czarnym Panem, ale tylko na jedno kolano. Pomyślał, że jest żałosny. Odważny człowiek nie pochyliłby w ogóle karku przed Voldemortem.
Co za różnica jak klęczę, skoro i tak klęczę? Pomyślał filozoficzne. Czuł w tej chwili do siebie odrazę.
– Usiądź – powiedział Czarny Pan, gestem wskazując fotel.
Nie zwrócił uwagi ani na strój, ani na zachowanie Jamesa. Chyba.
– Zanim pójdziesz do Hogwartu, musisz nauczyć się oklumować swój umysł – dodał, kiedy chłopak zajął miejsce.

***

– Znalazłeś go?
Chupacabra powoli podniósł się na kolana. Wszystkie mięśnie go bolały, a w głowie stado hipogryfów tańczyło fandango. Uśmiechnął się słabo.
– Najpierw karzesz, później pytasz? – Oblizał wargę.
– Prewencyjnie.
Znajdowali się w mugolskim pokoju hotelowym, dosyć tanim zresztą. Pomiędzy żaluzjami przeciskało się światło, rysując na nagiej podłodze kraty. Reszta pomieszczenia tonęła w cieniu.
Chupacabra podniósł się powoli i usiadł na metalowym, rozkładanym krześle. Kiepsko widział swojego rozmówcę, ale dobrze znał jego twarz.
– Znalazłem – powiedział – jest u Voldemorta.
– Tej szlamy?
Chupacabra miał ochotę westchnąć. Rozmawianie z nałogowym hipokrytą czasami bywało trudne.
– Tak. Wyciągnąć Jamesa stamtąd?
– Po co?
Na przykład w tej chwili.

6 komentarzy:

  1. Sorry, że tak długo zabiera mi nadrabianie, ale coś ostatnio mam lenia i nie potrafię się za nic zabrać, mimo, że w obecnym leniwym okresie nie mam za wiele opowiadań do czytania.
    Ale! Wreszcie dotarłam i przeczytałam rozdział 6.
    Choć czasami bywa nieco chaotycznie, przyznaję, to jednak zmienne perspektywy są dobrym pomysłem. W sumie sama nie wiem, czy lubię Rainbowa, czy też nie. Na pewno jest to bohater interesujący i tajemniczy, myślę, że dobrze go kreujesz pod tym względem, bo nie do końca wiadomo, jak to z nim będzie. Podobał mi się opis jego konfrontacji z Malfoyem, bardzo łatwo sobie z nim poradził, mimo że nie miał różdżki, temu rozkapryszonemu chłopakowi przyda się coś takiego, aczkolwiek James troszkę dużo sobie pozwala, będąc w obcym domu. No ale mogłam się spodziewać, że i tu będzie bezczelny, po tym, co w poprzednich rozdziałach odstawiał przy Tonks i nie tylko. Naprawdę trudny charakter, nie ma co. Jego pobyt w Hogwarcie na pewno nie przebiegnie bezproblemowo, spodziewam się, że wpadnie w wiele konfliktów z uczniami i zapewne nie tylko. On normalnie zdaje się aż przyciągać wszelkie kłopoty, ale zarazem jest zaradny, co pozwala łatwo mu z nich wychodzić. Ale skoro Dumbledore wyraził zgodę, by poszedł do magicznej szkoły, to też musi mieć ku temu jakiś powód, no i wciąż pamiętam to, jaki w książkach był naiwny, choć w ff przedstawia się go różnie.
    ps. U mnie jest już rozdział 2 i 3, o ile jeszcze czytasz mojego bloga ;). Troszkę mi brakuje twoich konstruktywnych opinii ^^.

    OdpowiedzUsuń
  2. hahaha, Snoopy, James ma poczucie humoru, zaiste :)
    ciekawy opis z punktu widzenia Snape'a, w końcu jest bardziej 'ludzki', ale też jednocześnie niesamowicie słaby, co zawsze próbuje ukryć, zresztą z niezłym skutkiem. ale i tak go nie polubię :P
    James vs. Malfoy, super :)

    1. "Jesteś inteligenta, jak na dziewczynkę." - mała literówka ;)
    2. "Jeśli zaś rzeczywiście zatruł się" - inwersja, 'się zatruł'
    3. "Zawierały parę sykli i knutów, galeona, papierki, zapewne mugolskie" - mugolskie papierki? ;)
    4. "dwa pomięte papierosy – przy czym z jednego wysypał się tytoń, paczuszkę z dziwacznego materiału i kapsel" - przecinek po tytoniu, znów nie dokończyłaś zapisu wtrącenia
    5. "pomyślała, że to ironia losu – aby Black opiekował się Rainbowem." oraz "Poza tym – trochę straszne." - zbędne myślniki
    6. "Szedł bez pośpiechu, ponieważ nie miał celu, a to, co go goniło i tak miało przyjść z głębi." - przecinek po goniło, wtrącenie
    7. "Czekał, aż ostygnie" - bez przecinka
    8. "Rainbow był częścią jego pracy, a Malfoy Manor i Hogwart – miejscami, w których najczęściej ją wykonywał" - uciekła Ci kropka na końcu zdania
    9. "Zrzucił fiolki na podłogę jednym, gwałtownym ruchem" - po ruchu przecinek
    10. "Wybrał to drugie miejsce po chwili wahania." - inwersja, 'Po chwili wahania wybrał to drugie miejsce.'
    11. "Biały chodnik leżący pomiędzy nimi, pożółkł ze starości" - po chodniku przecinek, znów wtrącenie
    12. "Odgrzebywał każde wydarzeni w pamięci" - literówka :)
    13. "Na jego ustach zabłąkał się delikatny, smutny uśmiech." - albo 'na ustach błąkał się', albo 'na usta się zabłąkał' :)
    14. "– Nie on pierwszy" - brak kropki na końcu
    15. "Malfoy chyba wyczytał to w jego spojrzeniu, bo odstąpił." - ustąpił, odstąpić można od umowy lub robiąc krok w bok ;)
    16. "To było trochę żenujące, biorąc pod uwagę, że byli w tym samym wieku." - skąd James wie, że są w tym samym wieku, skoro pierwszy raz Malfoy'a na oczy widzi?
    17. "Posiedział trochę w altanie, którą przypadkiem znalazł, pospacerował pomiędzy drzewami." - znalazł? gdzie?


    --
    storyoframona.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. 2. Banknoty ;)
    7. Czemu?
    9. Tutaj też nie wiem, dlaczego miałby być ^^"
    15. Chodziło mi w sumie o to, że odstąpił od mentalnego napastowania Jamesa :D Ale ustąpił też może być.
    16. Dorzuciłam słówko "prawdopodobnie". James na oko to ocenił ;)
    Reszta wpadek zniwelowana.

    E tam, "Maski" jeszcze dużo będzie, to może i do maskowego Snape'a się przekonasz? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 3. tak myślałam, ale z opisu niezbyt to wynikało ;)
      7. o jeny, faktycznie mój błąd, co za bzdury napisałam, przepraszam ;)
      9. bo ten 'gwałtowny ruch' to wtrącenie ;)

      cieszę się, że będzie dużo, bo wciąga mnie ta historia na maxa, ale co do Snape'a to nie jestem pewna, jakoś nie pasuje mi do niego 'ludzka twarz' :P.


      --
      storyoframona.blogspot.com

      Usuń
    2. Zdanie wygląda tak:
      "Zrzucił fiolki na podłogę jednym, gwałtownym ruchem i oparł się o blat obiema rękami, pochylając głowę."
      Jeśli "gwałtowny ruch" jest wtrąceniem, to bez "wtrącenia" zdanie tak by wyglądało:
      "Zrzucił fiolki na podłogę jednym i oparł się o blat obiema rękami, pochylając głowę."
      Za nic mi to wydzielenie nie pasuje ^^"

      Jak słyszę o "ludzkiej twarzy" Severusa, to zawsze przypomina mi się wierszyk (wypatrzony w jakimś innym fanfiku):

      Szedł Snape przez las,
      pogryzły go żmije.
      Żmije wyzdychały,
      a Severus żyje.

      Usuń
    3. albo raczej tak: "Zrzucił fiolki na podłogę jednym ruchem i oparł się o blat obiema rękami, pochylając głowę." :P ale faktycznie mogę nie mieć racji - kurde, aż mi głupio, napisałam tamten komentarz jak potrzepana :/.
      hahahahaha wiersz wyjątkowo trafny i doskonale oddający charakter Snape'a :D.


      --
      storyoframona.blogspot.com

      Usuń