30.03.2022

Wbrew pozorom nadal istnieję ^^".

sobota, 4 maja 2013

Rozdział V



James odskoczył w bok gwałtownie, nawet nie próbując odbić klątwy. Snape odsunął się również, lecz zbyt wolno i fioletowy płomień zgruchotał mu prawe ramię. Zatoczył się na ścianę, zamroczony bólem. Ani Rainbow, ani Macnair nie zwrócili na niego uwagi.
Donica z iglakiem rozprysła się od kolejnego zaklęcia Macnaira, sypiąc na boki ziemią i gliną. Poręcz schodów wygięła się i smagnęła jak bat, kiedy spudłował Rainbow. W tej samej chwili chłopak rzucił się na ziemię i przetoczył, a klątwa mężczyzny wysadziła fragment ściany. W powietrze wzbił się pył, do którego zaraz dołączył dym z palących się obrazów.
Czarodzieje zmienili się w rozmyte, ledwo widoczne sylwetki i Snape stracił rozeznanie. Wymacał klamkę za sobą, otworzył drzwi. Z bezwładną ręką i tak nie był w stanie walczyć. Resztę pojedynku obserwował częściowo ukryty za ścianą.
Macnair i Rainbow walczyli w milczeniu, w międzyczasie narzucając na siebie zaklęcia maskujące. To, gdzie byli, dało się określić jedynie obserwując tor lotu zaklęć. Te zaś padały często, chaotycznie, nie sięgając celu. Przeciwnicy nawet nie próbowali stawiać tarcz – nie mieli na to czasu.
Spadł z hukiem potężny kandelabr, nadtapiając się w locie. Posadzka stanęła dęba, poderwana do walki nieudanym zaklęciem. Rykoszet innego zniszczył część framugi, tuż nad głową Severusa. Ten cofnął się gwałtownie.
W parę chwil czarodzieje zrujnowali hol.
Nagle wszystko się skończyło. Zapadła cisza, zakłócana jedynie skwierczeniem dogasającego dywanu. Snape zajrzał do środka i natychmiast, tuż za progiem, padł na kolana.
Voldemort stał na szczycie schodów, w miejscu gdzie niedawno znajdowała się zdobiona balustrada. Trzymał w lewej dłoni dwie różdżki, a wzrokiem błądził po pomieszczeniu. Wreszcie spokojnie zaczął schodzić, choć stopnie trzeszczały niebezpiecznie.
Snape rozejrzał się dyskretnie, szybko oceniając sytuację. Pył opadł, a dym się rozwiał, dzięki czemu zniszczenia były doskonale widoczne. One jednak niewiele go obchodziły.
Macnair klęczał, wzrok wbijając w ziemię. Plecy miał podrapane do krwi, a włosy częściowo nadpalone. Za Czarnym Panem stał Lucjusz z nieodgadnionym wyrazem twarzy, jedną ręką obejmując Narcyzę. Kobieta zaciskała dłoń na własnej różdżce, poza tym jednak wydawała się spokojna. Na prawo od nich przystanęli Crabbe i Goyle. Mężczyźni wydawali się rozbawieni całą tą sytuacją. Crabbe powiedział coś szeptem, a Goyle uciszył go szybko ruchem dłoni. Tuż przy drzwiach przyczaił się Merwis, mężczyzna, który dla nich pracował, choć nie był Śmierciożercą. Wszystkie trzy podbródki mu drżały. Emily jeszcze się nie zjawiła.
Snape spojrzał na chłopaka i zaklął w myślach. James stał nieruchomo i wpatrywał się w Czarnego Pana, najwyraźniej sparaliżowany ze strachu. Oberwał słabo, choć ubranie miał w koszmarnym stanie. Włosy pobielały mu od tynku.
Czarny Pan zatrzymał się przed nim i Macnairem, przez chwilę milczał. Wreszcie uniósł swoją różdżkę i niemal łagodnie powiedział:
– Crucio.
James rzucił się w tył, ale zaklęcie i tak go ugodziło. Upadł na podłogę, wrzeszcząc. Snape patrzył na niego przez chwilę, po czym przeniósł uwagę na Czarnego Pana. Zachował obojętny wyraz twarzy, pomimo własnego bólu i obrzydzenia, jakie czuł. Tak jak się spodziewał, Voldemort obserwował go uważnie.
Wreszcie Czarny Pan opuścił różdżkę i dzieciak przestał krzyczeć. Leżał skulony na boku, łapczywie łapiąc powietrze. Po chwili z trudem dźwignął się i niezręcznie ukląkł. Twarz miał wilgotną od łez i potu.
– Zbliż się, chłopcze – rozkazał Voldemort, ignorując Macnaira i Snape’a. Jego głos był wysoki i przypominał nieco syczenie węża.
James zrobił to powoli, z trudem utrzymując się na nogach. Wzdrygnął się, kiedy Czarny Pan złapał go za podbródek i zmusił do spojrzenia w swoje czerwone oczy. Po paru minutach, które zdawały się trwać wieczność, Voldemort odepchnął go. Dzieciak zatoczył się i upadł, nie spuszczając jednak wzroku z czarnoksiężnika. Dzięki temu złapał różdżkę Tonks, którą Voldemort mu rzucił. Chłopak spojrzał na nią bez zrozumienia.
– Zabij go. – W głosie mężczyzny słychać było wściekłość. James wciąż się nie ruszał. Poderwał się jednak na nogi, kiedy ręka Voldemorta drgnęła, jakby ten znów chciał rzucić klątwę.
Niepewnie stanął przed Macnairem. Mężczyzna nadal klęczał, ale uniósł głowę i uśmiechnął się bez radości. W oczach miał obłęd.
Chłopak uniósł różdżkę, ale zaraz ją opuścił. Zerknął na Czarnego Pana i znów spróbował. Wykrztusił nawet pierwszy człon zaklęcia, ale drugiego nie zdołał. Ponownie opuścił różdżkę i przygryzł dolną wargę.
– Wolałbym… ee… wolałbym najpierw dowiedzieć się, o co chodzi – wymamrotał, bojąc się spojrzeć na Voldemorta. – Trupa nie przesłucham. To znaczy, pewnie można…
– Kazałem ci go zabić. – Chłopak cofnął się o parę kroków, jakby próbował uciec od furii Czarnego Pana. Był biały jak kreda.
– Zabiję, jasne, bardzo chętnie – powiedział szybko. –  Tylko nie bardzo wiem, jak, doświadczenia nie mam, jak się nauczę, to zrobię…
– Avada Kedavra. – Macnair zwalił się ciężko na podłogę. Snape drgnął i spojrzał za siebie. W drzwiach stała Emily. W jednej ręce trzymała parasolkę przeciwsłoneczną, a w drugiej różdżkę. Uniosła ją pionowo do ust i dmuchnęła, jakby była to stara broń palna. – Właśnie tak powinieneś to zrobić, mały – powiedziała wesoło.
Podeszła do oszołomionego chłopaka, po drodze wypuszczając parasolkę z rąk. Objęła go i Snape zauważył, że Rainbow w tym momencie zesztywniał.
– Witaj w domu – powiedziała, nad ramieniem Jamesa spoglądając na Voldemorta. – Czy mogłabym prosić o audiencję, mój panie?
Severus uznał, że pyta, czy karę za swój występek może odbyć na osobności. Inne możliwości nie miały sensu, biorąc pod uwagę, jak wściekły był czarnoksiężnik. Po chwili Czarny Pan się zgodził.
Interesujące, uznał Snape.
– Teraz, w salonie – rozkazał chłodno Voldemort. – Severusie, przyjdź do mnie później z chłopcem – dodał.
Snape skinął głową, nie podnosząc się z klęczek. Kiedy ją uniósł, zauważył, że Merwis pozieleniał na twarzy.

***

Zaprowadzili go do jadalni – poszedł. Pokazali krzesło – usiadł. Dali eliksiry – wypił. Dopiero, kiedy Snape w niego wycelował, zareagował:
– Odwal się, sam to zrobię – wymamrotał. Ręce drżały mu ze zmęczenia, ale nie chciał, aby mężczyzna rzucał na niego jakiekolwiek zaklęcia. Nie ze strachu nawet, po prostu pragnął zachować choć trochę godności. Mimo wszystko był zaskoczony, kiedy Snape posłuchał.
Malfoy, którego James rozpoznał dopiero po chwili, uzdrowił profesorowi ramię. Przez chwilę rozmawiał z nim szeptem, po czym wyszedł. Chłopak nawet nie próbował podsłuchiwać. Od tego czasu krzątały się wokół nich tylko skrzaty.
Rainbow doprowadził się do porządku i obojętnie włożył czarną szatę, którą przyniósł mu stworek. Była trochę za luźna w ramionach, ale dobra na długość.
Wszystko robił mechanicznie, nie myśląc. To było jakieś rozwiązanie, choć zdawał sobie sprawę, że tymczasowe.
– Jadłeś dzisiaj? – Snape siedział po drugiej stronie stołu, przy jego dłuższej krawędzi. Czarne włosy przylepiły mu się do czoła i karku, a oczy lśniły niezdrowo. Wydawał się chory.
James skinął głową.
– Ile eliksirów wypiłeś? Pamiętasz jakie? – mówił ostro, jakby o coś go obwiniał.
Chłopak wzruszył ramionami. Nawet jeśli przypadkowo się otruł… Dobrze by było.
  Wiem, że teraz może wydawać ci się to końcem świata… – Profesor umilkł, palcami stukał nerwowo o blat, a wzrok wbijał w ozdobny gobelin na ścianie. – Jesteś młody – dokończył niezręcznie.
– Przeżyję – podpowiedział, głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji. – Gorsze rzeczy przeżywałem.
Javiera mówiła tak zawsze, gdy coś im nie wychodziło. Twierdziła, że jest optymistką, ale tak naprawdę była po prostu trochę szalona. Ostatni raz widział ją, kiedy miał jedenaście lat. Od czasu do czasu pisali do siebie listy albo dzwonili. Rzadko, bo rozmowy międzykontynentalne były drogie.
A teraz ją wystawił, jak wszystkich.
Czarny Pan spojrzał na jego wspomnienia z walki na Nokturnie –  Rainbow sam mu je podsunął. Mężczyzna nie wycofał się po tym jednak, poszedł dalej. Wydarł te obrazy, które chłopak rozpaczliwie starał ukryć. Poznał imiona i twarze ludzi, którzy byli dla Jamesa ważni. Przyjaciół.
Nie musiał nic mówić – przecież Rainbow wiedział, jak to działa.
Nawet to nie było jego największym problemem.
Chłopak ukrył twarz w dłoniach, na których wciąż miał rękawiczki. Przycisnął palce do skroni. Ta istota, ten czort cholerny, burzył się w jego żyłach. Czuł w ustach posmak gnijącej wody. Bał się, że tamto – czymkolwiek było – wyślizgnie mu się z rąk, jeśli nie będzie uważał. Zresztą, prawie to się stało, wtedy, gdy leżał…
Po prostu musi się bardziej pilnować.
– Chcesz, żebym zaparzył ci coś na uspokojenie? – Mężczyzna wydawał się zakłopotany własną propozycją. James wzruszył ramionami.
– Jestem spokojny.
Czuł się jak szmata, skopany kundel albo po prostu gówno, ale był spokojny. W tym momencie panika nie miała już sensu.
Jaka była jego sytuacja? Matka sprzedała go mafiosowi, świetnie. Jeden z pracowników czarnoksiężnika próbował Jamesa zabić, ale sam już nie żyje. Nie był więc aktualnym problemem. Chłopak miał przynajmniej taką nadzieję.
Czy coś groziło mu w tym momencie? Biorąc pod uwagę, że Czarny Pan był psychopatą – tak, oczywiście. Wątpił jednak, aby była to śmierć albo trwałe okaleczenie. Z resztą sobie poradzi… jakoś.
Co musiał zrobić? Przede wszystkim ostrzec przyjaciół, przynajmniej tych z Anglii. Warto byłoby też przekonać tego świra, że żywy jest cenniejszy niż martwy. Wyrwanie się z jego meliny byłoby niezłym bonusem.
Odetchnął głęboko. Cóż, przez ostatni rok żył nieswoim życiem i uwierzył, że tak już będzie zawsze. Cruciatius to i tak niewielka kara za taką naiwność.
Uniósł głowę i rozejrzał się trochę przytomniej. W jadalni królował potężny stół, niczym nie przykryty. Zdobione krzesła stały przy nim w karnym szeregu. Dalej dostrzegł kominek obudowany jasnymi kamieniami i zdobiony roślinnymi motywami. Stało na nim parę zdjęć w srebrnych ramkach i eleganckie naczynie z przykrywką, które najpewniej zawierało proszek Fiuu. Jedna ściana pomieszczenia praktycznie była przeszklona, tak blisko siebie znajdowały się wysokie okna. Na drugiej wisiały portrety. James poczuł się dziwnie, gdy zauważył, że wszystkie postacie wpatrują się w niego.
Wstał i podszedł do kominka, żeby lepiej przyjrzeć się zdjęciom. Ręce skrzyżował na piersi. Na karku wciąż czuł spojrzenia namalowanych ludzi. Profesor po chwili stanął koło niego.
Największa fotografia przedstawiała dwie osoby na tle rezydencji. Malfoy trzymał za uzdę smukłego siwka, na którego grzbiecie na oklep siedział jasnowłosy dzieciak, najwyżej siedmioletni. Na drugim zdjęciu mężczyzna obejmował roześmianą kobietę, obok nich zaś stał ten sam chłopak, tyle że nieco starszy. James przyjrzał się jego szacie, szczególnie naszywce na piersi. Podejrzewał, że to mundurek szkolny. Przebiegł wzrokiem po reszcie i skrzywił się lekko.
Co za szczęśliwa rodzinka. Ojciec Śmierciojad, matka pewnie też…
– Dlaczego walczyłeś z Macnairem? – zapytał Snape cicho.
– Dla jaj.
Skrzat, odziany jedynie we fragment obrusu, aportował się tuż przy nich. James drgnął.
– Pan życzy sobie widzieć pana i panicza – powiedział schrypniętym głosem, gnąc się w ukłonie tak niskim, że nosem prawie dotykał ziemi.
James odetchnął, przygładził włosy i upewnił się, że jego różdżka jest w kieszeni – choć nie miał pomysłu, do czego ona może się przydać. Serce biło mu jak szalone.
Snape ruszył pewnie, a chłopak powlókł się za nim.
W salonie nie spotkał matki, choć miał na to nadzieję. Voldemort siedział w fotelu, w jednym ręku trzymając kieliszek z czerwonym winem. U jego stóp leżał ogromny wąż, na którego widok James na chwilę przystanął. Nie był pewien, jaki to gatunek, ale wyglądał na jadowitego.
Snape ukląkł przed panem, więc Rainbow zrobił to samo. Nie zamierzał narażać się bez dobrego powodu, nawet jeśli wydawało mu się to farsą. Czarny Pan gestem wskazał fotele, więc usiedli.
W kominku płonął ogień zabarwiony na zielono – niedawno wsypano do niego proszek Fiuu. James obserwował rozedrgane cienie na zniekształconej twarzy czarnoksiężnika i starał się go nie bać.
Było to o tyle trudne, że od dziecka słuchał o jego czynach. Matka miała talent do opowieści i lubowała się w krwawych szczegółach. Sprawiło to, między innymi, że wyrósł z niejasnym przeświadczeniem, że niegdyś pracowała dla potwora.
Weź się w garść, kretynie, pomyślał.
– Jamesie Syriuszu Rainbow… – Voldemort upił łyk wina. Czerwień zalśniła niczym krew. – …czy wiesz, dlaczego po ciebie posłałem?
To pytanie wydało się Jamesowi tak absurdalne, że bezmyślnie powiedział prawdę:
– Nie mam zielonego pojęcia. – Po sekundzie zaś dodał: – Panie.
– Doskonale.
James zerknął na Snape’a, ale ten miał nieprzenikniony wyraz twarzy. Chłopak nie był pewny, czy mężczyzna coś wie.
– Obecnie zostaniesz gościem państwa Malfoy. – Czarny Pan syknął nagle, wąż u jego stóp ożywił się i podpełznął do niedomkniętych drzwi. Prześlizgnął się przez szparę pomiędzy nimi a futryną. Po chwili James usłyszał dźwięk, jaki może wydać szybko zbiegająca po schodach osoba. Voldemort kontynuował, jakby przerwa nie zaistniała. – To zapewni ci bezpieczeństwo. Ze względu na pracę, jaką wykonuje twój ojciec, możesz być… narażony na nieprzyjemności.
James znów spojrzał na Severusa, tym razem całkiem otwarcie.
– Jaką pracę? – odważył się zapytać.
– Profesor Snape jest moim szpiegiem w Hogwarcie. – Voldemort uśmiechnął się, a przynajmniej spróbował. Grymas, jaki zagościł na jego twarzy, sprawił, że po plecach Jamesa przebiegł dreszcz. – Podejrzewam, że rozumiesz, jak ważne jest to zadanie?
Och, pomyślał chłopak słabo, mam być gwarancją jego wierności?
– Tak. Oczywiście – wymamrotał. – Nie chciałbym jednak nadużywać gościnności państwa Malfoyów…
– Goszczenie cię przez rok nie będzie stanowić dla nich problemu.
Rok? James stwierdził, że jest już trupem. Nie przeżyje tu roku, nie przeżyje nawet miesiąca. Zrobi coś głupiego, podpadnie. Nie mówiąc już o tym, że jeśli Czarny Pan wątpi w wierność swego sługi, to pewnie ma do tego podstawy. Rainbow jakoś wątpił, aby Snape przejął się jego ewentualną śmiercią.
Spokojnie, tylko spokojnie.
– To bardzo miło z ich strony – powiedział, starając się nie myśleć, że każde słowo może okupić bólem. – Jednak… panie, myślę, że byłoby to nieuprzejmością względem moich rodziców. No, przynajmniej mojej matki – dokończył prędko.
– Nieuprzejmością?
Okej, jeszcze cię nie zamordował.
James starał się ubrać myśli w słowa, ale jak na złość szło mu wyjątkowo kiepsko. Ciężko było mu się skoncentrować, gdy patrzył na niego Voldemort.
– Matka od najmłodszych lat przygotowywała mnie… ee… do służby. Mogłaby poczuć się… obrażona? Tak, obrażona – powiedział szybko – gdybym zamiast pomagać, siedział na garnuszku… to znaczy jako gość… u jej przyjaciół?
Czarny Pan słuchał, co samo w sobie było przerażające. Mafijni bossowie nie powinni słuchać, lecz rozkazywać.
– W jaki sposób może mi pomóc chłopiec? – zapytał z rozbawieniem. – Nie możesz nawet swobodnie czarować.
James próbował wymyślić coś przekonującego. Dobrze się pojedynkował, ale podejrzewał, że wszyscy Śmierciożercy mogą powiedzieć to samo. Nie miał kontaktów w Anglii, a przynajmniej nie takich, które mogły zainteresować Czarnego Pana. Zerknął na Snape’a, ale ten przysłuchiwał się im obojętnie. Mężczyzna raczej mu nie pomoże.
– Potter – powiedział nagle, czując ulgę. – Mogę dorwać Pottera? – bardziej zapytał niż stwierdził.
– Doprawdy? A jak zamierzasz tego dokonać? Najlepsi z moich ludzi nie mogą go odnaleźć.
James oklapł. Jedyne światełko w tunelu zaczęło przygasać.
– Jestem w jego wieku, tak jakby. Jeśli na niego… wpadnę czy coś, to będzie bardziej naturalnie wyglądało niż, bo ja wiem, jakaś pełna obława. A jeśli nie będzie podejrzewał… to znaczy, jeśli się zakolegujemy, to… ee… – Zamilkł, ponieważ całkowicie się zaplątał. Tak naprawdę nie miał pomysłu, jak znaleźć Pottera.
Wtedy odezwał się Snape, cicho i jakby z zadumą.
– Potter od września, niestety, będzie kontynuował naukę w Hogwarcie.
– Co sugerujesz, Severusie? – Czarny Pan odstawił pusty kieliszek na blat stolika. W jego dłoni jakby znikąd pojawiła się różdżka. Bawił się nią bezmyślnie, a James nie mógł oderwać wzroku od jego rąk.
– Przydałaby się mi osoba, która mogłaby obserwować ruchy Pottera z bliska. Przyjaciel – słowo to wypowiedział z niesmakiem. – Draco niestety nie ma dostatecznej motywacji, aby to zrobić. Niespecjalnie mu się dziwię.
Rainbow gwałtownie pokiwał głową.
– Ja mam dostateczną, zapewniam, na Morganę i Salazara.
Po spojrzeniu mężczyzn wywnioskował, że przesadnie okazuje swój entuzjazm. Wyprostował się więc, elegancko położył dłonie na oparciach fotela i powiedział:
– Jestem gotowy, aby to zrobić. – Starał się brzmieć możliwie dorośle i poważnie.
Voldemort zignorował jego deklarację.
– Nie martwi cię, że ten głupiec, Dumbledore – ostatnie słowo wypluł z pogardą – może go wykorzystać, aby cię kontrolować?
Snape uśmiechnął się. Wyglądało to z jakiegoś powodu strasznie nienaturalnie.
– Mam przejmować się bękartem Emily? – spytał z rozbawieniem. – Oczywiście będę starał się go chronić, ale nie przeszkodzi mi w pracy. Poza tym… Dumbledore jest głupcem, jak zauważyłeś, nawet nie rozważy takiej możliwości.
Voldemort wahał się, a James obserwował go ze strachem i nadzieją równocześnie. Ręce miał tak spocone, że przykleił  się do nich materiał rękawiczek.
– To interesująca propozycja – powiedział Czarny Pan, a różdżka tańczyła pomiędzy jego palcami. – Jeśli rzeczywiście pragnie mi służyć…
– To będzie dla mnie zaszczyt. – James w tym momencie zrozumiał, że przesadził. Voldemort zmrużył oczy, jego ręka drgnęła.
– Severusie, zdyscyplinuj swego syna, proszę – powiedział lodowatym głosem.
James spojrzał na Snape’a niepewnie, ale wzrok mężczyzny był – nadal – doskonale obojętny. Czy ten facet w ogóle coś czuje?
Profesor podniósł różdżkę i wtedy chłopakowi puściły nerwy. Zeskoczył z fotela i dwoma susami dopadł drzwi, które zatrzasnęły się mu przed nosem. Odwrócił się, dotykając plecami chłodnego drewna.
Snape wstał.

***

Narcyza rozkazała położyć Rainbowa w sypialni Draco. Wątpiła, aby było to dobrym pomysłem, ale zabrakło jej pokoi. Jutro chłopak miał wrócić do domu i na razie nie wiedziała, jak rozwiązać ten problem. Chyba będzie musiała poprosić Lucjusza, aby w drodze do Ministerstwa kupił dodatkowe łóżko.
Zeszła do holu, aby zobaczyć, jak poradziły sobie skrzaty. Wyglądało to naprawdę nędznie. Usunęły resztki donic oraz kandelabr, przeniosły nadpalone obrazy, zamiotły podłogę. Balustrada wciąż jednak celowała w popękany sufit, a przez dziury w ścianach mogła zajrzeć do sąsiednich pomieszczeń. Schody zostały prowizorycznie zabezpieczone, ale Lucjusz wspominał, że będą musieli je wymienić.
Narcyza obejrzała to pobojowisko i dotknęła opuszkami wypalonej krawędzi. Cegły wciąż były ciepłe.
Miała wrażenie, że cofnęła się w czasie o kilkanaście lat. Wtedy też wojna wdzierała się do tego domu, a ona budziła się i zasypiała ze strachem. Tylko że niegdyś była odważniejsza.
Westchnęła i pstryknęła palcami.
Kiedy Lucjusz powiedział, że Czarny Pan u nich zamieszka, zwolnili kamerdynera i dwie pokojówki. Było to prostsze, niż trzymanie służby przez cały czas pod Imperiusem. Narcyza zgodziła się zresztą, że skrzaty całkowicie im wystarczą. Czasem jednak brakowało jej kogoś, komu mogłaby polecić delikatniejsze zadanie.
Tak jak teraz.
Pojawiła się przed nią skrzatka, Wredniczka, która nerwowo skubała brzeg chustki, w jaką się odziała.
– Przynieś mi tacę z zestawem – rozkazała. – Będę czekać na korytarzu.
– Tak, pani – wydukała.
– I upierz tę serwetkę, zaczyna śmierdzieć – poleciła, marszcząc nos. Tak, brakowało jej ludzkiej służby.
– Oczywiście, pani. Czy Wredniczka może odejść?
Zniknęła w tym samym momencie, gdy Narcyza skinęła głową. Była najmłodsza i niezbyt ogarnięta. Przypominała kobiecie tego skrzata, który od nich uciekł. Pani Malfoy nie pamiętała nawet, jak miał na imię.
Z ciężkim sercem weszła po schodach, przytrzymując skraj szaty, aby się nie zabrudził.
Wredniczka czekała już na górze. W drobnych rękach trzymała srebrną tacę. Stała na niej herbata w filiżance i cukiernica z tego samego zestawu. Poza tym miękki, biały ręcznik i dwie ozdobne karafki. Skrzatka przyginała się prawie do ziemi pod tym ciężarem.
Narcyza wzięła od niej tacę.
– Zapukaj i otwórz mi tamte drzwi – powiedziała – później możesz odejść.
Skrzatka wypełniła polecenia i zniknęła z widoczną ulgą.
Kobieta weszła do pokoju i stanęła, rozglądając się uważnie. Chłopaka nie zauważyła. Czyżby gdzieś poszedł? Położyła tacę na biurku Draco, przesuwając lekko jego książki. Prosiła, aby odkładał je na półkę, ale zwykle o tym zapominał.
Usłyszała jakiś dźwięk, szum i jakby kaszlnięcie, więc podeszła szybko do łazienki. Drzwi były otwarte, ale światło nie zapalone. Machnęła różdżką i lampa gazowa, wygodniejsza niż zwykła świeca, rozbłysła.
Rainbow stał nad umywalką w samej koszuli i spodniach. Wbijał palce w ceramiczną krawędź. Usta miał ubrudzone wymiocinami. Odkręcił wodę, ale nie próbował się umyć. Drżał.
Mimo że Narcyza stała tuż za nim, była pewna, że jej nie zauważył. W pierwszej chwili miała ochotę wyjść i zawołać Emily, w końcu było to jej dziecko, jednak stwierdziła, że trwałoby to za długo.
– Wracaj do łóżka – powiedziała ostro.
Chłopak spojrzał na jej odbicie w lustrze bezmyślnie, ale zaraz opuścił głowę i znów zwymiotował. Złapała go, kiedy ugięły się pod nim nogi.
Był rozpalony.
Chwyciła ręcznik wiszący obok, namoczyła go i otarła twarz chłopaka, równocześnie mocno go przytrzymując.
Mamrotał coś, ale dopiero po chwili zrozumiała, że ciągle powtarza trzy słowa: nie dotykaj mnie.
– Nie bądź głupi – powiedziała – nic ci nie zrobię.
Poprowadziła go do łóżka i pomogła usiąść. Miał nieprzytomne spojrzenie i nierówny oddech. Gdy dotknęła jego czoła, prawie sparzyła sobie palce.
Nie powinien tak reagować, nie po Cruciatiusie. Znała to zaklęcie i wiedziała, jakie mogą być jego skutki uboczne. Najczęściej ludzi bolały mięśnie, czasami mieli zawroty głowy i mdłości. Dlatego przyniosła tę tacę, której zawartość ratowała jej męża w tych rzadkich przypadkach, kiedy Czarny Pan go karał.
Nie była przygotowana na to, że chłopak będzie leciał jej przez ręce.
Nagle oprzytomniał nieco i spróbował ją odepchnąć. Był strasznie słaby.
– Nie dotykaj mnie – powtórzył, ale wyraźniej.
– Mówiłam już, nic ci nie zrobię – powiedziała to łagodnie, jakby zwracała się do małego dziecka. – Jesteś chory, muszę ci pomóc.
– Nie. To cena. – Znów zaczął odpływać. Potrząsnęła go za ramiona.
– Za co cena? – spytała, kiedy na nią spojrzał.
– Za eliksir – odpowiedział. Nagle przechylił się, gwałtownie wymiotując samą śliną i żółcią.
Wyczyściła dywan odruchowo, zastanawiając się nad jego odpowiedzią. Miał alergię na jakiś z eliksirów, które mu podali? Przecież nie piłby ich, gdyby miały mu zaszkodzić. Zresztą, dostał same łagodne środki, nie powinny wywołać takiej reakcji.
Pomogła mu się położyć i przywołała mokry ręcznik z łazienki.
– Muszę znaleźć jakiegoś uzdrowiciela – powiedziała, bardziej do siebie niż do niego.
To był kłopot, bo nie mogła zaprosić do domu nikogo niewtajemniczonego, szczególnie teraz, gdy hol wyglądał jak pole bitwy. Zaś umiejętności tych, którzy o Czarnym Panu wiedzieli, były dosyć dyskusyjne.
Chłopak jednak ją usłyszał, albo po prostu zaczął bredzić.
– Nie – powiedział, próbując się podnieść. – Nikogo nie wołaj, nie będę, przepraszam, przepraszam, ja już nie będę…
– Dobrze, nikogo nie zawołam – uspokoiła go szybko, próbując przypomnieć sobie pożyteczne zaklęcia.
Nie mogła poprosić skrzata, aby przyniósł jej pomocne książki z biblioteki, bo żaden nie umiał czytać. Bała się zaś w tej chwili zostawić chłopaka. Lucjusz właśnie rozmawiał z Czarnym Panem, więc nie mogła go zawołać. Severus zniknął przed godziną, bez pożegnania, jeśli zaś chodzi o resztę jej gości…
Zacisnęła wargi. Jako gospodyni nie mogła okazywać antypatii, co nie znaczyło, że jej nie czuła.
Ponownie namoczyła ręcznik, używając do tego zaklęcia, i pstryknięciem przywołała skrzata. Na szczęście pojawił się Mrózek.
Stary skrzat był dosyć rozsądny, choć najszkaradniejszy z całej piątki należącej do Malfoyów.
– Zawołaj Emily Rainbow – rozkazała mu – powinna być w zielonym gościnnym.
– Pani tam nie ma. – Skrzat spojrzał na nią wyłupiastymi oczami. – Pani opuściła dom zaraz po panu Snapie.
Doskonale. Do pełni szczęścia brakowało jej jedynie najazdu aurorów.
– Możesz odejść – powiedziała, coraz bardziej zaniepokojona.
Skrzat deportował się z trzaskiem, nawet nie spoglądając na chłopaka.
Kobieta wreszcie przypomniała sobie, jak brzmi zaklęcie sondujące. Przesunęła różdżką nad piersią chłopaka, wypowiadając je wyraźnie, z doskonałą dykcją.
Po chwili zrobiła to ponownie, nie dowierzając wynikom.
Jak we śnie odłożyła różdżkę na szafkę nocną i rozpięła jego czarną koszulę.
– Merlinie – powiedziała.
James mamrotał, uwięziony we własnych majakach.

10 komentarzy:

  1. Podoba mi się ten rozdział ^^. Nawet szybko mi dzisiaj idzie nadrabianie, może dlatego, że nie mam jakoś weny, żeby pisać. W każdym razie, James jest tak odważny i wręcz bezczelny, że czasem graniczy to z głupotą. Nawet w stosunku do Voldzia zachowywał się niepokornie, ale ja bardzo lubię zbuntowane postacie, nie dające się wcisnąć w sztywne ramy i postępujące samowolnie, więc podoba mi się w nim ta cecha. Choć to się mogło źle skończyć, gdyby tak Voldi miał zły humor. Zwłaszcza, że już na wejściu narobił niezłego zamieszania i zdemolował korytarz ;P.
    Nieco mnie zdziwiło to, co mówił o Harrym. Ciekawe, czy faktycznie go wyślą do Hogwartu i jaki będzie jego stosunek do wybrańca. Bo mam mimo wszystko wrażenie, że Rainbow jednak nie będzie taki stuprocentowo zły. Wgl lubię historie o nowych w szkole, więc ciekawi mnie, jak byś to poprowadziła. Zresztą, okaze się później, jeszcze kilka rozdziałów przede mną...
    Narcyza zachowywała się względem niego naprawdę troskliwie. Ale czy to jego samopoczucie jest skutkiem eliksiru, który wypił wcześniej, jeszcze przed ucieczką?
    Później będę nadrabiać dalej :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To odpowiem tutaj na trzy twoje komentarze:

      "I widzę, że ma pewną cechę wspólną z moją Evelyn - oboje nie lubią nosić szat ^^."
      Pewnie mają nawet więcej wspólnego ;) James bardzo dużo czasu spędzał po mugolskiej stronie świata z prostego powodu. Jako czarodziej miał przewagę (choćby niewielką) nad ludźmi nie znającymi magii i dzięki temu udało mu się przetrwać (kradnąc, kombinując, oszukując... mniej więcej). Inna sprawa, że przy tym zmugolszczył się do szczętu.

      "I czemu w zasadzie miał służyć ten rytuał?"
      Usunięciu zaklęcia lokalizującego, które noszą "młodociani kryminaliści" :D

      "Zastanawiam się też, czemu Emily w ogóle zeszła na złą drogę, skoro, jak wnioskuję, była Gryfonką, a oni raczej nie lubili mrocznej strony, z paroma wyjątkami."
      Emily była tym wyjątkiem. Choć określenie "zeszła" też nie do końca pasuje, bo ona od początku była pokręconym i amoralnym dzieciakiem. Z tym, że jej wygłupy nie były bardziej okrutne od żartów Huncwotów - ew. trochę bardziej zaawansowane :D Podejrzewam, że równie chętnie służyłaby Dumbledore'owi, gdyby ten zwerbował ją pierwszy... ale wpadła w łapy Czarnego Pana, a on wykorzystał jej skłonności, aby zrobić z niej takiego człowieka jakiego potrzebował.

      "I po co ktoś na niego napadał na tej Pokątnej?"
      To się będzie wyjaśniać przez długi czas :D Ale nie będę ci spojlerować.

      "Może miał w przeszłości jakieś trudne doświadczenia, i dlatego teraz zachowuje się tak, a nie inaczej?"
      On w ogóle miał ciężkie życie, co będzie wyłazić - cóż - przez całe opowiadanie.

      "Hmm... Troszkę mnie zdziwiło, że tak łatwo poradził sobie z Tonks"
      Tonks po prostu nie spodziewała się, że chłopak spróbuje coś zrobić. W końcu był osłabiony i ledwo żywy, a w dodatku zdążyła go już polubić. Dziewczyna jest tuż po kursie, a wiadomo - teoria teorią, praktyka praktyką. Gdyby był tam Moody albo Shacklebolt sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej ;)

      "James jest tak odważny i wręcz bezczelny, że czasem graniczy to z głupotą."
      Ma to po matce :D Poza tym, ta niepokorność tak całkiem dobrze się dla niego nie skończyła. Dwa razy oberwał Crucio...

      "Ale czy to jego samopoczucie jest skutkiem eliksiru, który wypił wcześniej, jeszcze przed ucieczką?"
      Raczej to wypadkowa wszystkiego co go spotkało: poharatało go na ulicy, wypił dwa bardzo mocne eliksiry (nie mówiąc o tym co dali mu Malfoyowie), w dodatku jeszcze oberwał pod koniec dnia... Struł się zwyczajnie, a że organizm miał już osłabiony, to konkretnie go położyło.

      Ogólnie niewiele się wyjaśnia w ciągu tych rozdziałów, bo są one jeszcze - po prostu - wprowadzeniem. Inna sprawa, że ja lubię się rozwodzić nad poszczególnymi scenami, więc to opko zapowiada się na... długie ^^"

      Usuń
  2. Rety!!!!!!!!!! Cudowne opowiadanie, dzisiaj je odkryłam właśnie i jestem więcej niż zachwycona ! A dodam, że podjęłaś się bardzo trudnego zadania ponieważ wymyśliłaś własne postacie, co nie wszystkim się tak znakomicie udaje. A Twój James- no cóż... ja już go uwielbiam;-) Super opisy, przemyślana akcja, ciekawi bohaterowie z "duszą", momenty humoru i zaskoczenia, bogaty język- czyli wszystko co potrzebne do udanego opowiadania. Naprawdę- wielkie wyrazy uznania;-)

    Pozdrawiam

    Snow

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo miło mnie zaskoczyłaś tym komentarzem :D Szczerze mówiąc przy pisaniu własne postacie sprawiają mi najmniejszy kłopot - kanoniczni bywają bardziej problematyczni :)
      Życzę przyjemnego czytania!

      Usuń
  3. powinnam zbierać siły do egzaminów, a tak mnie wciąga ta opowieść, że czytam dalej :P. zła, niedobra opowieść ;).

    1. "Posadzka stanęła dęba" - http://sjp.pl/d%B1b
    2. "W parę chwil czarodzieje zrujnowali hol.
    Nagle wszystko się skończyło." - przydałoby się jakieś zdanie wprowadzające, albo parę słów zapowiadających rychły koniec, coś jak 'a później nagle wszystko się skończyło' czy coś ;)
    3. "nie spuszczając jednak wzroku z czarnoksiężnika" - ten czarnoksiężnik to jakieś takie bajkowe wyrażenie... trochę mi tu nie pasuje.
    4. "wymamrotał, bojąc się spojrzeć na Lorda." - Lord = feeling like a sir :)
    5. "U jego stóp leżał wąż" - ogromny, gigantyczny, nienaturalnej wielkości - wszystko, byle tylko czytelnicy nie pomyśleli, że Nagini to jakaś tam zwykła kobra czy żmija :P
    6. "Prześlizgnął się przez szparę pomiędzy nimi, a futryną." - bez przecinka. serio Nagini się zmieściła? :P
    7. "Tylko, że niegdyś była odważniejsza." - bez przecinka (http://www.prosteprzecinki.pl/przecinek-przed-ze)
    8. Przypominała pani Malfoy tego skrzata, który od nich uciekł." - Narcyza przypominała skrzata? :P może warto też nadmienić, że uciekł przez tego przeklętego Pottera?
    9. "Ponownie namoczyła ręcznik, używając do tego zaklęcia i pstryknięciem przywołała skrzata." - przecinek po zaklęciu, wtrącenie ;)


    --
    storyoframona.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej. Wybacz, że nie odpowiadałam na komentarze, ale w tym tygodniu życie okazało się niezwykle... absorbujące. Ogarnę poprawki w ciągu paru następnych dni ;)
      I powodzenia na egzaminach :D

      Usuń
    2. 1. Mam wrażenie, że to wciąż podchodzi pod animizacje ;)
      2. W zamierzeniu to miało być właśnie urwane bez żadnego ostrzeżenia.
      3. Mi takie baśniowe określenia właśnie do Pottera bardzo pasują :D W końcu mamy tam czarodziei, a nie magów...
      6. Zaznaczyłam teraz, że drzwi były uchylone ^^"
      8. Ludzie i tak się chyba domyślą, a ja jakoś nie widzę miejsca, by to ładnie wcisnąć ;)

      Pozdrawiam :)


      Usuń
    3. 1. możliwe, aczkolwiek moja polonistka w podstawówce nieźle nas tępiła za to określenie ;)
      2. ale przy tym sprawia również wrażenie zdania wyrwanego z kontekstu, tak trochę 'z dupy' :)
      3. ale też u Ciebie są wiedźmy i czarnoksiężnicy, trochę jak z bajek dla dzieci :)
      6. a już myślałam, że na potrzeby fabuły pomniejszyłaś jej gabaryt :D
      8. jak uważasz, ale mi by tam bardzo ładnie pasował ten 'przeklęty Potter' :)


      --
      storyoframona.blogspot.com

      Usuń
  4. "Leżał na boku skulony, łapczywie łapiąc powietrze." - albo "leżał skulony na boku", albo "leżał na boku, skulony".

    "Tylko nie bardzo wiem jak, doświadczenia nie mam, jak się nauczę to zrobię…" - przecinek przed "to".

    "Uniosła ją pionowo do ust i dmuchnęła, jakby była to stara broń palna.– Właśnie tak powinieneś to zrobić, mały (...)." - umknęła ci spacja przed półpauzą ^^.

    "Inne możliwości nie miały sensu, biorąc pod uwagę jak wściekły był czarnoksiężnik." - przecinek przed "jak".

    "Nie musiał nic mówić – przecież Rainbow wiedział jak to działa." - j/w.

    "Nie był pewien jaki to gatunek, ale wyglądał na jadowitego." - j/w.

    "Czuł w ustach posmak gnijącej wody. Bał się, że wyślizgnie mu się z rąk jeśli nie będzie uważał." - przecinek przed "jeśli". I co, bał się, że ta woda wyślizgnie mu się z rąk?

    "Skrzat odziany jedynie we fragment serwetki, aportował się tuż przy nich." O_O! Nie będę się dziwiła, jeżeli był ubrany we fragment serwetki należącej do Hagrida, ale jeżeli był ubrany we fragment takiej normalnej serwetki...


    "– Profesor Snape jest moim szpiegiem w Hogwarcie – Voldemort uśmiechnął się, a przynajmniej spróbował." - kropka po pierwszej wypowiedzi.

    "Grymas jaki zagościł na jego twarzy sprawił, że po plecach Jamesa przebiegł dreszcz." - przecinek przed "jaki" i po "twarzy".

    "Podejrzewam, że rozumiesz jak ważne jest to zadanie?" - znowu to jak :P.

    "Tak naprawdę nie miał pomysłu jak znaleźć Pottera." ^^

    "Jutro jej syn miał wrócić do domu i na razie nie wiedziała jak rozwiązać ten problem." - znowu.

    "Pojawiła się przed nią skrzatka, Wredniczka, która nerwowo skubała brzeg chustki w jaką się odziała." - przecinek przed "w jaką".



    Podobał mi się opis walki, był dynamiczny i barwny, a miejscami nawet oryginalny, bo chyba nikt jeszcze w fanfikach nie wpadł na pomysł posadzki, która podrywa się do walki skutkiem jakiegoś niezbyt udanego zaklęcia. Nagła gadatliwość Jamesa w momencie, kiedy Voldemort kazał mu zabić Macnaira - urocza, no. Ech, co ty ze mną robisz :c. Wyczułam, że Emily pojawi się akurat w tym momencie, ale nie sądziłam, że jej obecność przyniesie ze sobą taką aurę... zajebistości. Wiesz, to zdmuchnięcie różdżki, trzymanie parasolki przeciwsłonecznej i... zabicie kolesia = zajebistość. Przyznam, fangirlowałam jak szalona, kiedy wreszcie wkroczyła do akcji. Chyba jest ze mną troszkę źle. Wiem, że to zdmuchnięcie różdżki miało się kojarzyć z mugolskim zdmuchiwaniem dymiących rewolwerów po wystrzale, jak to jest w każdym westernie, ale kiedy akurat ona to robi... trudno jest mi z tym nie połączyć reakcji Severusa na widok Emily ubranej po mugolsku we wspomnieniu, które mu dała.

    Czekałam na ten efekt eliksiru, który zażył James i się doczekałam. Podejrzewam, że chyba wszystko się skumulowało, prawda? To znaczy te rany odniesione na Nokturnie, Cruciatusy, pojedynek z Macnairem, stres z powodu spotkania Voldemorta pewnie też swoją rolę odegrał. Opis rzygającego, lecącego przez ręce Jamesa zrobił to, co miał zrobić - wzbudził we mnie współczucie, ale to chyba nic niespodziewanego. I ta awersja na dotyk jest dla mnie zrozumiała, co prawda na tym etapie jeszcze nie wiem, skąd ma te blizny, ale swoje podejrzewam, więc mu się nie dziwię.

    No, koniec na dzisiaj, bo sama niczego nie napiszę. Chociaż... nie, nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że przynajmniej w robieniu błędów jestem konsekwentna *wali głową w blat*

      Nie mogliście mi wcześniej pisać, że Emily lubicie? :D Wymyśliłabym jej więcej scen... Ale co tam, jeszcze się nadrobi.

      Tak, ta choroba była efektem tego wszystkiego. Myślę, że nawet organizm czarodzieja ma swoją wytrzymałość i dziwne byłoby, gdyby na Jamesie te wydarzenia się nie odbiły ;)
      (A poza tym - choć trochę głupio się przyznawać - ale ja po prostu lubię go męczyć)

      "... nie, nie."? ;>

      Usuń