30.03.2022

Wbrew pozorom nadal istnieję ^^".

środa, 25 września 2013

Rozdział XIII



Rozdział betowała Gaya. Dziękuję :) 

James stwierdził, że musi się odprężyć. Miał przed sobą dwie wolne godziny i chciał wykorzystać je na coś przyjemnego, ot tak, dla odmiany. Ten dzień i tak był już dostatecznie koszmarny.
Hogwart nie oferował jednak zbyt wielu rozrywek. Na dworze padało, więc nawet gdyby James zwędził któremuś z współlokatorów miotłę, nie mógłby polatać. Oglądanie obrazów nie było zbyt przyjemne, gdy obrazy równocześnie oglądały jego. Był też zbyt roztrzęsiony, aby sięgnąć po książkę. Zostawała mu właściwie jedna możliwość.
Zemsta.
Chłopak zamknął i magicznie zablokował drzwi do dormitorium. Szybko zdjął szatę szkolną i rozłożył ją na łóżku Neville’a, aby wyschła. Następnie obszedł okrągłe pomieszczenie, sprawdzając za pomocą paru kontrolnych zaklęć, czy nie zostało obłożone jakimiś urokami. Wyglądało jednak na to, że pokój był prawie wolny od magii. Zakrzywiał jedynie przestrzeń.
James usiadł więc po turecku na swoim łóżku i wyciągnął z futerału na łydce różdżkę zwędzoną ze sklepu. Przyjrzał się jej uważnie. Wykonano ją z ciemnego drewna, które niedokładnie oheblowano. Jej szorstka faktura sprawiała, że miał wrażenie, jakby tylko chwila dzieliła go od wydłubywania drzazg spod paznokci. Przypominała mu trochę meksykańskie samoróbki, które można było kupić na targu, pięć sztuk za osiem galeonów. Dziwne wydawało się chłopakowi, że uchowała się w sklepie Ollivandera, pośród tych wszystkich eleganckich i nudnych różdżek. Choć może specjalnie trzymał ją dla takich klientów, jak James? Niedorobiona różdżka dla niedorobionego człowieka…
Skrzywił się, ważąc ją w dłoni. Była krótsza od tej, którą dała mu Tonks, ale za to cięższa.
Ponieważ dotąd jej nie używał, wykonał parę szybkich testów. Najpierw rzucił Lumos, następnie przez chwilę lewitował kaktus kolegi, nim bardzo ostrożnie odstawił go na szafkę. Wreszcie wyczarował kartkę papieru, by przetransmutować ją w materiałową chusteczkę. Wytarł nos i zniknął przedmiot.
Różdżka źle leżała mu w dłoni, ale podejrzewał, że to kwestia przyzwyczajenia. Poza tym reagowała na jego polecenia nie gorzej niż inne. Nie potrafił więc zrozumieć, dlaczego Ollivander tak nie chciał mu jej sprzedać. Chyba że mężczyzna naprawdę miał jakiś stary zatarg z Emily.
Mniejsza z tym, pomyślał.
Na wszelki wypadek jeszcze raz rozejrzał się po dormitorium, jakby oczekiwał, że zaraz spod któregoś łóżka wyskoczy McGonagall, Snape albo oboje naraz. Jednak prócz niego w przytulnej, trochę zabałaganionej sypialni, nie było nikogo. Nawet plakaty powieszone nad jednym z łóżek wyglądały na zupełnie niemagiczne. Przedstawiały chyba jakąś angielską drużynę piłkarską.
To nieco uspokoiło chłopaka, choć wciąż był zdenerwowany. Ostatecznie chciał użyć nielegalnej magii w szkole Dumbledore’a. W dodatku tuż po tym, jak zerwał się z obowiązkowych zajęć. To było naprawdę nierozsądne.
…Ale nie mógł odpuścić Malfoyowi, tej małej gnidzie.
Na chwilę dopadły go wyrzuty sumienia. Pomyślał, że te dwie godziny mógłby spożytkować lepiej. Powinien na przykład przejrzeć rzeczy Harry’ego. James był pewien, że umiałby złamać zabezpieczenia kufra chłopaka. Mógłby też obłożyć jakimiś porządnymi zaklęciami swoje łóżko, skoro miał przez następne parę miesięcy spać wśród obcych ludzi. Ba, nawet znalezienie w podręczniku do medycyny zaklęcia usuwającego sińce, przyniosłoby mu więcej pożytku.
Tylko nie miałby z tego żadnej satysfakcji.
James ostrożnie oparł się o zagłówek łóżka, kładąc sobie na kolanach poduszkę. Z poszewki oderwał jeden guzik i przez chwilę obracał go w palcach, przypominając sobie odpowiednie inkantacje.
To, co chciał zrobić, na pewno nie było tak przyjemne, jak złapanie Malfoya na korytarzu i obicie mu mordy. Miało jednak istotne zalety. Przede wszystkim, o ile James niczego nie zepsuje, nikt nie da rady udowodnić mu winy. Właściwie sam fakt istnienia klątwy będzie bardzo dyskusyjny.
W końcu Draco mógł wyśnić koszmar z wielu różnych powodów.
Rainbow miał jednak nadzieję, że Malfoy domyśli się jego pochodzenia. Inaczej cała zabawa nie będzie miała sensu. Choć i tak będzie całkiem przyjemna.
James położył guzik na poduszce, skupił się i przetransmutował go w pszczołę. Następnie, nim ta zdążyła otrząsnąć się z oszołomienia spowodowanego zaistnieniem, chłopak ją spetryfikował. Przyjrzał się jej uważnie, sprawdzając czy dobrze mu wyszła. Była niewielka i wyglądała na nieco wyblakłą, zapewne dlatego, że przemieniał biały guzik. Poza tym nic nie wskazywało na jej nienaturalne pochodzenie.
Doskonale.
W Rosji używano do przenoszenia uroku najczęściej noży, ewentualnie igieł lub szpilek. Zaklątwiano je, a później kłuto ofiary. James nie chciał jednak zbliżać się do Malfoya i trochę żałował, że akurat ten urok wymagał fizycznej ingerencji. Gdyby mógł zza winkla przekląć Ślizgona, sprawa byłaby bardzo prosta.
Drugim problemem było to, że zaklęcie musiał rzucić niewerbalnie, ponieważ nie był pewien, czy jego akcent nie zniekształci zbyt mocno rosyjskich słów.
Poza tym James w pewien sposób zdawał sobie sprawę, że jest roztrzęsiony, upokorzony i wściekły. Nie powinien w tym stanie więc dotykać czegokolwiek, a już na pewno czarnej magii. Olał to.
Narzucenie klątwy na żądło pszczoły zajęło mu prawie godzinę i koszmarnie wymęczyło. Przez parę minut po prostu siedział nieruchomo, czekając, aż znikną mu sprzed oczu mroczki i serce się uspokoi. W końcu odpoczął na tyle, by wyczarować pudełko po zapałkach. Wymościł je kawałkiem wyczarowanej szmatki. Ostrożnie włożył do środka pszczołę, bardzo pilnując, aby nie ukłuć się ani nie połamać jej skrzydeł. Otarł wilgotne od potu dłonie.
Teraz potrzebował tylko okazji.
Schował różdżkę do futerału i wstał, jedną ręką mocno przytrzymując się kolumienki łóżka. W głowie mu się kręciło. Cóż, Hewlett powiedział kiedyś, że nie ma sensu grzebać się w zaawansowanej magii, jeśli nie ma pewności, że po rzuceniu zaklęcia będzie można porządnie się wyspać. Fałszerz miał głowę na karku.
James jednak, o ironio, czuł się lepiej niż przed godziną. Praca nad pszczołą pozwoliła mu ochłonąć i oderwać choć na chwilę myśli od wieczornego szlabanu. Poza tym pewną satysfakcję sprawiała mu świadomość, że nawet po latach pamiętał, jak dokładnie rzuca się tę klątwę.
Chyba.
Przez chwilę wpatrywał się w pudełko, które trzymał w prawej dłoni, zastanawiając się czy po prostu go nie zniszczyć. Rozsądek podpowiadał mu, że nie powinien ufać swojej pamięci w tak poważnej sprawie. Powinien, jak Slytherin przykazał, znaleźć książkę z odpowiednią formułą i przećwiczyć ją parę razy, powoli, na spokojnie. Nie chciało mu się jednak tak wysilać dla jednego gówniarza.
Poza tym co najgorszego może się zdarzyć? Najwyżej klątwa nie zadziała.
Wsunął pudełeczko do kieszeni, starannie zagłuszając wyrzuty sumienia.
Następnie sprawdził na budziku, chyba Seamusa, godzinę, spojrzał na plan lekcji i odkrył, że ma jeszcze trochę czasu do obiadu. Co prawda za mało, aby nałożyć zaklęcia ochronne na łóżko, ale za dużo, by już schodzić do Wielkiej Sali.
Była jednak jedna rzecz, którą mógł jeszcze zrobić.
Wyciągnął z kufra rulon pergaminu i samonotujące, gęsie pióro, wydłubując je spomiędzy splotów szalika. Odłożył oba przedmioty na łóżko i przykląkł obok szafki. Obejrzał ją uważnie. Na samej górze miała wysuwaną szufladę, poniżej zaś drzwiczki, za którymi kryła się samotna półka. Chłopak wyjął ją i przyciął, przesuwając różdżką równolegle do dłuższego brzegu. Dzięki temu po zamontowaniu jej z powrotem uzyskał dwie szczeliny: jedną przy tylnej ściance, a drugą przy drzwiczkach właśnie. James sięgnął po rulon. Położył go na półce i rozprostował nieznacznie, tak że jedna część przeszła przez tylną szczelinę, a druga, ta zakończona wciąż zwiniętym pergaminem, przez przednią. Upewnił się, że nic się nie zsuwa, po czym ustawił pióro pionowo na pergaminie.
– Raz, dwa – powiedział, a ono skwapliwie zanotowało jego słowa, skrzypiąc cicho.
Zamknął szafkę i rzucił na nią Silencio, a następnie proste zaklęcie uniemożliwiające otwarcie jej komukolwiek innemu. Podszedł do drzwi.
– Trzy, cztery – rzucił normalnym głosem, którego zazwyczaj używał w rozmowie. Następnie wyszeptał: – Pięć, sześć.
Wrócił do szafki i sprawdził, czy pióro wszystko wychwyciło. Wyniki były naprawdę zadowalające i James uśmiechnął się mimowolnie. Wpadł na to już dawno temu, kiedy któryś raz z kolei go przesłuchiwano. Zauważył wtedy, że choć gliniarz chodził po całym pomieszczeniu, samonotujące pióro zapisywało każde jego słowo. Jakoś jednak nigdy Rainbow nie miał okazji, by wypróbować swój pomysł w praktyce.
I nagle stracił cały dobry humor.
Jasne, jego życie ostatnio stało się ciekawe i pełne wyzwań. Miał ochotę dosłownie krzyczeć z radości, gdy tylko o tym myślał.
Zatrzasnął drzwiczki ze świadomością, że cała instalacja jest kiepsko zabezpieczona, podobnie zresztą jak jego kufer. Teraz jednak nie było już sensu czegokolwiek zaczynać. Przez krótką chwilę siedział na podłodze, kiedy jego rozsądek walczył z obrzydzeniem, które chłopak do siebie czuł. W końcu jednak ostrożność wygrała. Podsłuchiwanie było niemoralne, ale niedoinformowanie niebezpieczne.
Zniknął zaklęciem fragment deski, który wcześniej odciął, pościelił łóżko i upewnił się, że wszystkie jego rzeczy są starannie zamknięte. Następnie narzucił na siebie szkolną szatę i odetchnął głęboko.
Oczywiście sposób, który wymyślił, nie był doskonały. Choćby z tego względu, że James musiał domyślać się, kto co powiedział. Chciałby też mieć jakąś metodę na rejestrowanie obrazów...
Już na schodach uświadomił sobie, że w Hogwarcie nie będzie stanowiło to najmniejszego problemu. Choć może akurat „rejestrowanie” nie było najszczęśliwszym słowem na określenie tego, co chciał zrobić.
Pomyślał, że koniecznie musi wysłać list.

***

Harry pierwszy wyszedł z klasy eliksirów. Przede wszystkim dlatego, że jego mikstura pół godziny wcześniej przeżarła dno kociołka i wydrążyła pionowy szyb o nieznanej głębokości. Snape przyjrzał się zniszczeniom, obejrzał resztki składników leżące na ławce ucznia i starannie sprawdził zawartość kredensu. Dopiero wtedy stwierdził, że to niemożliwe, choć niekoniecznie użył tego słowa. Harry w milczeniu wysłuchał go, przełknął bez słowa protestu utratę punktów i dodatkowe wypracowanie, a nawet zignorował nagły wybuch wesołości wśród Ślizgonów. Myślami był gdzie indziej. Na nieśmiałe pytanie Hermiony, czy aby na pewno wszystko jest w porządku, odpowiedział, że owszem. Chyba mu nie uwierzyła.
Wyszedł równo z dzwonkiem, zostawiając zniszczony kociołek w klasie. Dzięki temu dorwał Jamesa zanim zrobili to inni.
Rainbow siedział w Wielkiej Sali tuż przy drzwiach. Znęcał się nad zapiekanką, kartkując równocześnie książkę. Miał przy tym minę kogoś, kto nie do końca potrafi uwierzyć w to, co widzi. W pewnym momencie roześmiał się, o mało przy tym nie krztusząc.
Harry usiadł naprzeciwko niego i zagaił:
– Ciekawe?
James trochę się zmieszał. Wzruszył ramionami, nabił na widelec groszek i rzucił Harry’emu nieco niepewne spojrzenie.
– Kiepskie, same bzdury i dużo sofistyki. Ale w sumie ostatni raz tak dobrze się bawiłem, kiedy Szejka czytała na głos wyrywki z jakiejś książki Lockharta.  Coś z wilkołakami chyba. To pewnie znaczy, że mam jakieś masochistyczne ciągoty – spróbował zażartować. Szybko jednak spochmurniał. – Źle było na lekcji? – spytał, gdy cisza zaczęła robić się niezręczna.
– Twój ojciec urządził rzeź – odpowiedział Harry wesoło. Książka leżała przed nim, więc nożem uniósł jej okładkę i odkrył, że James czytał podręcznik do obrony przed czarną magią.
Rainbow patrzył na niego podejrzliwie.
– A masz taki dobry humor, bo…? – znacząco zwiesił głos.
Potter westchnął, przemyślał pytanie, wreszcie powiedział całkowicie poważnie:
– Cóż, oglądanie, jak Snape dostaje szału z powodu kogoś innego, było całkiem przyjemną odmianą. Poza tym… trochę nasłuchałem się dzisiaj.
James czekał w milczeniu na jego dalsze słowa, a Harry tymczasem próbował zebrać myśli. Błądził przy tym wzrokiem po pomieszczeniu, jakby szukając natchnienia. Jednak nie pomogła mu ani podniszczona zastawa stołowa, ani półmiski z parującym jedzeniem, ani nawet wąskie, strzeliste okna, w których pająki rozsnuwały sieci. Chociaż te ostatnie przypomniały mu o pewnym niezbyt miłym spotkaniu.
– I? – James uznał w końcu, że należy przypomnieć o swojej obecności.
– Nie chodzi o to, że cieszę się z tego, że ludzie o tobie gadają. Po prostu trochę pomyślałem, dodałem to, co powiedziałeś w pociągu, i chyba odkryłem, że przesadzam…
– Ale w zasadzie o czym ty mówisz? – James wydawał się coraz bardziej skołowany. Zastygł, widelec trzymając niczym różdżkę.
– Wiesz, że wszyscy uważają mnie za zakłamanego wariata? – spytał Harry, starając się, aby te słowa zabrzmiały możliwie lekko, choć samo wypowiedzenie ich sprawiło, że rozbolał go brzuch.
W oczach Jamesa pojawił się cień zrozumienia.
– Aha. I odkryłeś, że to i tak lepsze, niż bycie branym za morderczego świra?
Harry’emu zrobiło się wyjątkowo głupio. Skinął głową nieznacznie, bezmyślnie biorąc do ręki pustą szklankę.
– Tak jakby – przyznał, wbijając wzrok w odbłyski światła na szkle. Nie miał ochoty w tym momencie patrzeć Jamesowi w oczy. – Jedziemy chyba na tym samym wózku.
– Tak jakby – powtórzył jego słowa Rainbow. – A tak w ogóle to jest jakaś forma przeprosin? Chyba nie bardzo ogarniam sytuację? – ni spytał, ni stwierdził.
Harry uśmiechnął się słabo i kątem oka zerknął na drzwi. Jak na razie w Wielkiej Sali pojawiło się zaledwie paru uczniów ze starszych roczników. Mimo wszystko ściszył głos.
– Raczej coś w rodzaju propozycji.
– Hm?
– Ile wiesz o Śmierciożercach? – spytał i prawie natychmiast tego pożałował. Słowa zabrzmiały napastliwie jak jakieś oskarżenie. Był prawie pewien, że Rainbow każe mu nie wtrącać się do nie swoich spraw. Gdy cisza zaczęła się przeciągać, Harry uznał, że powinien przeprosić. Uniósł wzrok.
James przyglądał się z zadumą ziarnku groszku, który wcześniej nabił na widelec. Uśmiechał się przy tym lekko do własnych myśli.
– Chodzi ci o anegdoty? Można powiedzieć, że znam parę – stwierdził. – Moja matka uwielbiała opowiadać o tej bandzie.
– A o Voldemorcie?
Rainbow wzdrygnął się, prawie upuszczając sztuciec. Przez krótki moment wyglądał na roztrzęsionego, ale tak szybko wziął się w garść, że Harry uznał to za przywidzenie. Szczególnie, że już po chwili chłopak uśmiechał się krzywo.
– Wiem więcej, niż bym chciał – zapewnił. – Ale coś za coś.
– Tak? – Harry mimowolnie zjeżył się, czekając na warunki. James uniósł jedną brew. Wyglądał, jakby cała ta sytuacja go bawiła i Potter poczuł ukłucie irytacji. Drażniło go coś w Rainbowie, choć nie umiał tego nazwać. Wyjątkowo nie było to pochodzenie.
– Nie bój żaby, nic wielkiego. Później ci powiem – rzucił chłopak. Znacząco spojrzał na drzwi, przez które właśnie przechodziła Hermiona z Ronem. Harry machinalnie skinął głową.
W następnej chwili Weasley usiadł koło niego i powiedział z czystą rozpaczą w głosie:
– Człowieku, sto punktów w plecy.
James znów wyglądał na skołowanego. Spojrzał przelotnie na Hermionę, która zajęła miejsce koło niego. Harry zauważył, że miała skwaszoną minę i wzrokiem próbowała zamordować sałatkę ziemniaczaną. Nie zainteresowała się książką, która leżała tuż przed nią, co oznaczało, że prawdopodobnie jest wściekła. James chyba zauważył, że Harry patrzy się na podręcznik, bo wrzucił książkę do plecaka. Po chwili zaś odważył się zapytać:
– Odebrał mi stówę? – Wzruszył ramionami, uśmiechając się blado. – W ogóle tego nie pamiętam. Znaczy… myślałem, że mniej.
– Tobie z sześćdziesiąt – Ron zaczął nakładać sobie jedzenie, przy czym traktował je tak brutalnie, jakby samym istnieniem go uraziło. – Resztę Snape dobił na zajęciach. A może sto dziesięć? Zresztą to bez różnicy, i tak już jesteś trupem.
– Ron – fuknęła Hermiona. – Nawet tak nie mów.
– A nie mam racji? Pamiętasz, jak traktowali nas w pierwszej klasie? Nawet Percy się do mnie nie odzywał. – Dźgnął czubkiem noża pulpecik. – Choć akurat dla tego dupka to normalne. O patrz, nadchodzi pierwsza rozgniewana…
Zza grupki trzeciorocznych Puchonów wyłoniła się Lavender. Stanęła przy stole, skrzyżowała ręce na piersi i rzuciła Jamesowi wyjątkowo zdegustowane spojrzenie. Harry pomyślał, że wygląda jak mała, rozkapryszona dziewczynka, której  zabrano cukierka. Wrażenie potęgowała wstążka wpleciona w jej jasne włosy. Lekko zawstydził się tej myśli. Przynajmniej dopóki nie przypomniał sobie, że Brown uważa go za kłamcę. 
– Co to w ogóle było, James? – spytała ze zwodniczym spokojem w głosie, który zupełnie nie pasował ani do jej słów, ani do złości odmalowanej na twarzy.
Chłopak wzruszył ramionami i powrócił do grzebania widelcem w zapiekance.
– Kłótnia rodzinna – wymamrotał bez przekonania.
– Tak, oczywiście. Miło byłoby jednak, gdybyś… no wiesz… nie wciągał do tego całego domu – powiedziała. Ostatnie słowa zabrzmiały trochę piskliwie.
Potter zauważył, że za nią stanęła Patil. Gdy Parvati zorientowała się, że na nią patrzy, przewróciła oczami. Harry uśmiechnął się do niej lekko.
– O tak, bo to, że straciliśmy sto punktów, jest naprawdę świetnym powodem do radości. Może będziemy to świętować? – Lavender skupiła się na nim tak nagle, że Harry drgnął zaskoczony.
– Daj spokój, to tylko punkty – stwierdził.
– Co prawda szansa na to, że zdobędziemy w tym roku puchar, jest raczej marna… –  zaczął Ron, ale Hermiona przerwała mu szybko.
– Nie pomagasz – stwierdziła po prostu. Następnie spojrzała na Lavender ze źle ukrywaną irytacją. – Porozmawiam z McGonagall i spróbuję załatwić sprawę tych punktów. Do tego czasu nie chcę o tym słyszeć.
– Nie ma szans – stwierdził James, ale dziewczyny nie zwróciły na niego uwagi.
Mierzyły się przez chwilę spojrzeniami. Harry miał wrażenie, że obserwuje walkę, której powodów ani zasad nie rozumie. Ron szturchnął go łokciem.
– Oku? – spytał. Przełknął i powtórzył: – Soku?
 Harry zorientował się, że wciąż trzyma w dłoniach szklankę. Jego palce pozostawiły na jej powierzchni ciemne smugi. Chłopak uświadomił sobie, że nie umył rąk po wyjściu z klasy eliksirów i to ostatecznie odebrało mu apetyt.
– Nie, dzięki – odpowiedział, nie spuszczając wzroku z dziewczyn.
– Nie możesz mi tego zabronić. – Głos Lavender osiągnął temperaturę zera absolutnego. – Za kogo ty w ogóle się uważasz?
– Za prefekta, Brown – odpowiedziała Hermiona, siląc się na spokój. – I, jakbyś nie zauważyła, próbuję zapobiec kłótni, przez którą stracilibyśmy kolejne punkty.
– A co, straciliśmy coś? – zainteresował się jakiś młodszy Gryfon, który przechodził właśnie koło stołu. Sposób, w jaki spojrzała na niego cała grupka, skutecznie go przepłoszył.
Wielka Sala zaczęła powoli się zapełniać. Uczniowie zazwyczaj po prostu ich omijali, ale niektórzy najwyraźniej wyczuli wiszącą w powietrzu kłótnię. Szczególnie zainteresowani byli Gryfoni, choć jak na razie nie próbowali się wtrącać. Pomimo że wyjątkowo nie patrzyli na niego, Harry i tak poczuł się nieprzyjemnie.
Sytuacji nie poprawiło pojawienie się Seamusa, który zatrzymał się na chwilę, skrzywił, machnął ręką i poszedł dalej. Ten gest zdenerwował Rainbowa bardziej niż słowa Lavender.
– Powiecie mi w końcu, o co wam chodzi? – spytał, odsuwając gwałtownie od siebie talerz. Zabrzęczały naczynia i dzbanek z kompotem lekko się zakołysał, lecz chłopak nie zwrócił na to uwagi. Oparł łokcie o blat. – Co dają punkty?
– Dom, który ma ich najwięcej pod koniec roku, wygrywa puchar – wytłumaczyła Hermiona.
– I? – James spojrzał na Harry’ego nieco bezradnie. – Co z tego?
– Na ucztę pożegnalną dekoruje się Wielką Salę w kolory zwycięzców. – Potter wzruszył ramionami. – To chyba tyle. Nigdy się nimi nie przejmowałem.
– Pamiętam, Potter. Tylko, jakbyś nie zauważył, dla wielu osób Gryfindor jednak jest ważny. Więc takie… takie tracenie ich, jest po prostu świństwem i chamstwem. – Lavender poczerwieniała lekko na twarzy. Patil w tym momencie zaś wyglądała, jakby bardzo chciała znaleźć się w innym miejscu.
– Nie zrobiłem tego specjalnie – zauważył James z irytacją w głosie. – Zresztą Snape i tak by mi te punkty odjął, więc bez różnicy jest, czy będę do niego chodzić, czy nie…
– A właśnie, nie wywalą cię? – zainteresował się Ron.
Harry uznał, że nie było to najszczęśliwsze pytanie w tym momencie. James pobladł, ale zanim zdążył odpowiedzieć, pojawił się Dean i Longbotton. Thomas już od drzwi rzucił wesoło:
– Cześć, sabotażysto.
To przechyliło szalę.
– Jesteście porąbani – warknął James, wstając od stołu.
Chwycił plecak i przeszedł za Hermioną, przyciskając się mocno do ściany, byle tylko jej nie dotknąć. Wyglądało to trochę groteskowo, ale nikt się nie zaśmiał. Lavender była obrażona, Patil zakłopotana, Hermiona wściekła, a Dean i Neville wyraźnie oszołomieni. Nawet Ron zrozumiał, że jego słowa najwyraźniej nie rozluźniły atmosfery.
– Gdzie jest klasa wróżbiarstwa? – zapytał James nikogo konkretnego, zatrzymując się na chwilę.
– Pokażę ci – zaoferował się Harry natychmiast. Hermiona spojrzała na niego, więc delikatnie pokręcił głową, mając nadzieję, że zrozumie aluzję. Nikt chyba tego nie zauważył.
Już po chwili szedł z Jamesem po opustoszałym korytarzu. Rainbow milczał, patrzył pod nogi, ręce trzymał w kieszeniach. Cała jego postawa zdawała się mówić: odczep się.
– Przejdzie im – spróbował pocieszyć go Harry. Zabrzmiało to jednak wyjątkowo nieprzekonywująco. – Zresztą po co się nimi przejmujesz?
– Nie przejmuję się, jestem zmęczony – odpowiedział Rainbow obojętnie.
Harry przyjrzał mu się dyskretnie. Chłopak szedł wolno, lekko, prawie niezauważalnie utykając na lewą nogę. Potter szybko odwrócił wzrok. Czuł się, jakby naruszył czyjąś prywatność, choć nie był pewien, w jaki sposób.
– Lavender jest czasem irytująca, ale można ją ignorować – powiedział, bo nic innego nie przyszło mu do głowy, a cisza znów stała się niezręczna.
– Nie o to… zresztą mniejsza. – James westchnął. Pierwszy raz odkąd wyszli z Wielkiej Sali spojrzał na kolegę i nawet uśmiechnął się, choć bez cienia radości. – Wracając do naszej rozmowy…
– Tak?
James milczał tak długo, że Harry poczuł wyrzuty sumienia. Cała jego gryfońska natura protestowała przeciwko temu, co planował zrobić. To Ślizgoni uważali, że przyjaźnić się warto tylko wtedy, gdy można czerpać z tego korzyści. Harry’ego to brzydziło.
Jednak na historii magii przeczytał biografię Emily, którą podsunęła mu Hermiona. Później zaś otworzył kompendium na pierwszym rozdziale i zaczął czytać po kolei. Doszedł do piątego, choć już przy drugim czuł mdłości.
Najbardziej bolała go świadomość, że prawdopodobnie nie miałby żadnych szans w walce z którymkolwiek z ludzi, o których czytał. Brakowało mu wiedzy. Wiedział jednak, że wykucie paru zaklęć z książek na niewiele mu się przyda.
Cedrik był świetny z obrony przed czarną magią, lecz i tak umarł.
Myśl o koledze sprawiła, że Harry’emu zrobiło się niedobrze. Nie potrafił ze spokojem wspominać wydarzenia na cmentarzu. Nie miał nawet odwagi, żeby odwiedzić grób Diggory’ego. Najbardziej jednak bał się, że ktoś w końcu zada pytanie: dlaczego to ty przeżyłeś?
Jedyną odpowiedzią, jaką potrafił wymyślić, było: miałem szczęście. Tak, jak zawsze.
Nie mógł jednak polegać na nim przez całe życie… chyba że chciał, aby było wyjątkowo krótkie. Voldemort wrócił, Harry musiał więc nauczyć się walczyć. Sam, skoro dorośli woleli udawać, że nie ma takiej potrzeby.
Potrzebował więc kogoś, kto rozumie, jak myślą i działają czarnoksiężnicy.
– Myślisz, że bazyliszek wciąż gdzieś tutaj leży? – zapytał James.

***

Na wróżbiarstwie nauczycielka przepowiedziała Jamesowi śmierć w męczarniach. W pewien sposób była przy tym całkiem urocza.
Później nadeszła obrona przed czarną magią i wyjątkowo Rainbow nie wpadł w kłopoty. Być może dlatego, że Harry zrobił to za niego. James w pewnym momencie miał ochotę porządnie go trzepnąć. Jasne, nauczycielka gadała bzdury. Tak, kłamała. Owszem, Czarny Pan powrócił. Tylko, na litość Slytherina, po co było się o to wykłócać? James mógł postawić cały swój majątek na to, że otwarta konfrontacja spodobała się Umbridge. Zamiast walczyć z plotkami, mogła oficjalnie zaprzeczyć wszystkim słowom Pottera.
Co prawda majątek Jamesa składał się z paru książek i paru sykli odłożonych w banku, więc nie byłoby mu go żal, gdyby okazało się, że jednak nie ma racji.
Był jeden plus zaistniałej sytuacji. McGonagall po rozmowie z Potterem nie miała ochoty zajmować się sprawą jego ucieczki z eliksirów. Gdy do niej podszedł, powiedziała tylko, że jego szlaban w kuchni będzie trwał dwie godziny, później zaś James ma zameldować się u Snape’a. Chłopak zwinął się, zanim kobieta przypomniała sobie, ile punktów stracili tego dnia Gryfoni z piątej klasy.
Do Wielkiej Sali wpadł tylko po parę kanapek. Choć w środku był dosłownie chwilę, i tak zdołał pochwycić parę niechętnych spojrzeń. Usłyszał też za plecami komentarz, którego chyba słyszeć nie powinien. Dotyczył jego matki. Zmusił się wtedy, aby po prostu wyjść. Czuł, że gdyby się wtedy odwrócił, mógłby zrobić coś, czego bardzo by żałował. Choć chłopak, który nazwał Emily suką, na pewno pożałowałby bardziej.
Gdyby przeżył.
James podpytał parę obrazów i w końcu znalazł drogę do kuchni. Stojąc pod paterą z owocami namalowaną na płótnie, dojadł ostatnią kanapkę. Jak na razie, regularne posiłki były dla niego jedyną zaletą Hogwartu.
Kierując się wskazówką, jakiej udzieliła mu dama z gumochłonem, połaskotał gruszkę. Owoc zmienił się w klamkę, która miała co prawda ciemnobrązową barwę, ale za to fakturę jak najbardziej gruszkową. Chłopak nacisnął ją ostrożnie.
Nie lubił dużych kuchni, ponieważ nie cierpiał wielkich garów i kotłów, które przypominały trochę te z pracowni eliksirów. Na ich widok cierpła mu skóra. Na szczęście nie wpadał w panikę, choć nie mógł powiedzieć, że czuje się przy nich komfortowo.
Kiedy jednak popchnął drzwi i rozejrzał się po pomieszczeniu, uznał, że nie jest tak źle.
Kuchnia w Hogwarcie była naprawdę ogromna. Na kamiennej posadzce stały cztery długie, niskie stoły, uginające się wręcz od koszów owoców i jarzyn, mis pełnych mięsa, ryb, dzbanów mleka i różnych soków. Pod ścianami znajdowały się zaś różnorodne kredensy i szafy, paleniska, piece. Znajdował się tam nawet potężny kominek z rusztem, na którym można byłoby chyba upiec całego cielaka. Chłopak wypatrzył wielką balię z wodą, koło której wznosił się stos brudnych naczyń i uznał, że – o ile skrzaty nie są szalone – zmywanie będzie jego zadaniem.
Przez chwilę stał w drzwiach, niepewny, czy wolno mu wejść.
W kuchni panował rozgardiasz, pomimo tego, że kolacja została już podana. Skrzaty uwijały się pomiędzy stołami. Nosiły, kroiły, przelewały, przekładały, piekły, sprzątały, mieszały i robiły tysiące różnych rzeczy na raz. Rozmawiały przy tym ze sobą, ba, jeden nawet coś nucił. Jamesowi melodia wydała się znajoma. Choć nie pamiętał tytułu, mógł przysiąc, że to jakiś szlagier Jęczących Wiedźm.
Jedna skrzatka uśmiechnęła się do niego i znacząco wskazała na brudne naczynia.
Zabrał się więc do roboty, uprzednio ściągając szatę, aby się nie ubrudziła. Podwinął też rękawy, znalazł szczotkę oraz płyn do mycia w kamionkowym garnuszku. Nie trzeba było mu nawet mówić, aby nie używał różdżki, sam zresztą miał ochotę popracować trochę fizycznie. Oskrobując dno garnka mógł wreszcie dać upust złości, która gromadziła się w nim przez parę ostatnich dni. Jasne, nie było to tak satysfakcjonujące, jak rzucanie skomplikowanych czarów… ale o wiele bardziej kojące.
Zaczął przysłuchiwać się rozmowom, które toczyły się obok niego. Zaskoczyło go to, jak ludzkie były. Skrzaty plotkowały, również o czarodziejach, narzekały na dostawców, uczniów, a czasem i nauczycieli, żartowały, opowiadały sobie różne, mniej lub bardziej zaskakujące, historie. James nigdy dotąd nie zastanawiał się, jak one żyją i kim są. Po prostu były… czymś, co mieli bogaci czarodzieje. Po paru chwilach przebywania w ich towarzystwie, James wstydził się, że kiedykolwiek myślał o nich jak o rzeczach. Wbił wzrok w patelnię, czując, że czerwieni się ze wstydu.
A później dostał kubek soku porzeczkowego i kawałek szarlotki. Skrzat, który przyniósł jedzenie, był niski, brzydki i strasznie sympatyczny. Chłopak nawet nie zauważył, kiedy dał się wciągnąć w rozmowę.
Tak samo jak nie wiedział, w którym dokładnie momencie zaczął się rozluźniać.
Może dlatego, że w kuchni nie było ludzi, nareszcie poczuł się swobodnie. Nie zorientował się nawet, jak doszło do tego, że opowiada o Meksyku, o tym, jak z Javierą szlajali się w slumsie Neza-Chalco-Itz i kradli ryby za straganów, bo jego przyjaciółka uwielbiała jeść ceriche. Skrzat, który miał na imię Piórek, słuchał uważnie, równocześnie zagniatając ciasto na chleb.
– Tęsknisz za nią? – zapytał, gdy chłopak zamilkł na dłuższą chwilę.
– Teraz już chyba nie, parę lat się przecież nie widzieliśmy – powiedział, wzruszając ramionami. – Tylko trochę szkoda… Wiesz, obiecywałem, że nigdy jej nie zostawię. No i tyle z tego wyszło, jeden list na pół roku.
– Nie możecie się odwiedzić? – Skrzat patrzył na niego ze współczuciem w wyłupiastych oczach.
– Ja do Meksyku polecieć nie mogę, a do Anglii teraz nawet wroga bym nie ściągał. Zresztą nawet nie wiem, po co o tym gadam, to już skończona historia.
Nagle James usłyszał jakiś dźwięk, jakby cichy, stłumiony szloch. Spiął się mimowolnie i rozejrzał. Co ciekawe, Piórek również zareagował. Skrzywił się i mocniej zaczął ugniatać ciasto.
– Obudziła się i od razu cyrki odstawia.
Chłopaka zaskoczyła pogarda, którą usłyszał w głosie Piórka. Zupełnie nie pasowała do tego sympatycznego, miłego skrzata, któremu całkiem przyjemnie było poopowiadać anegdoty ze swojego dzieciństwa. Rainbow przyjrzał się mu podejrzliwie i stwierdził, że chyba dał się nabrać. Zwiodło go to, że nie rozmawiał z człowiekiem, niech to szlag.
– Kto? – zapytał ostrożnie, wciąż się uśmiechając.
Piórek prychnął i wymamrotał coś pod nosem, nim odpowiedział:
– Mrużka, a kto. Jej pan ją wyrzucił i nawet Dumbledore nie chciał na służbę przyjąć. W końcu się jednak zlitował i pozwolił jej tu mieszkać, choć pojęcia nie mam po co. Przynajmniej swoje miejsce zna dziewczyna, nie jak taki jeden…
Chłopak przestał go słuchać, ponieważ wypatrzył skrzatkę. Siedziała koło kominka, zwinięta prawie że w kłębek i wyglądała jak kupka nieszczęścia. Ubrana była w brudną sukienkę, która wyglądała jak ścierka do podłogi. James dostrzegł, że nawet nie próbuje ocierać łez.
– …Mówię więc, że to wstyd i hańba, po jednym dachem z taką żyć – mamrotał dalej skrzat, a wszystkie jego słowa ociekały jadem.
James pomyślał, że to obrzydliwe.
– I gardzisz nią, bo nie ma właściciela? – upewnił się, czując, że sam jest coraz bardziej wściekły. Choć płacz był ledwo słyszalny kuchennym gwarze, nie potrafił go zignorować.
– A czym jest skrzat bez pana? – zapytał Piórek filozoficznie.
James najchętniej by go uderzył. Zamiast tego jednak odłożył talerz, który właśnie mył, i wstał. Piórek patrzył na niego z ciekawością.
Rainbow tymczasem podszedł do Mrużki i przykucnął przed nią. Nawet nie zwróciła na to uwagi. Za to parę innych skrzatów owszem, przerwało na chwilę prace.
– Cześć, Mrużko – powiedział powoli, starając się, aby jego głos był jak najbardziej przyjacielski.
Skrzatka podniosła głowę i pociągnęła nosem. Miała zaczerwienione i równocześnie zaropiałe oczy.
– Słyszałem, że szukasz zajęcia – powiedział, czując się bardzo skrępowanym. Kiedy nie odpowiedziała, ciągnął dalej, choć bez przekonania: – Co prawda sam chyba nie mam domu i lepiej, żebyś nie znała mojej rodziny, ale… no i cóż, bogaty też nie jestem…
– Panicz chce dać mi pracę? – Spytała z tak wielkim niedowierzaniem w głosie, że zgłupiał. Nie był pewien, czy skrzatka się cieszy, czy też próbuje dać mu do zrozumienia, że jeszcze nie upadła tak nisko.
– Panicz ze mnie jak z koziej dupy trąba – stwierdził – ale jeśli chcesz, to jasne.
– Czy ja chcę? – Jej okrągłe oczy stały się, choć wydawało się to nieprawdopodobne, jeszcze większe.
– Do niczego cię nie zmuszam, oczywiście – powiedział natychmiast, żałując, że w ogóle wysunął taką propozycję. Nie chciał urazić jej jeszcze bardziej.
– Mrużka nie chce! – Usłyszał nagle za sobą. Odwrócił się i dostrzegł skrzata, który najwyraźniej był całą sytuacją rozłoszczony. Na głowie miał coś, co z pewną dozą dobrej woli i dużej wyobraźni, można było uznać za czapkę. – Mrużka jest teraz wolnym skrzatem.
– Kiedy ja chcę. Chyba chcę. Jednak chcę. Niech panicz nie słucha Zgredka. – Mrużka wyraźnie się ożywiła. – Ja bardzo, bardzo chcę!
– To chyba załatwione? – James spojrzał na nią niepewnie, nieco oszołomiony jej słowami. – Czy musimy podpisywać jakieś cyrografy albo coś?
– Ale Mrużka pracuje dla dyrektora. – Zgredek nie dawał za wygraną. Wyglądał na naprawdę zrozpaczonego.
– To się zwalniam. – Skrzatka wstała i skrzyżowała ręce na piersi. – Jestem wolna, tak? To się chcę należeć do panicza. – Efekt popsuł nieco fakt, że po wypowiedzeniu tych słów znów pociągnęła nosem.
James uznał, że pewne sprawy trzeba załatwić natychmiast.
– Pod dwoma warunkami – stwierdził, siadając na posadzce. Skrzatka spojrzała na niego z obawą, więc szybko dodał: – Nic strasznego. Nie chcę, żebyś nazywała mnie paniczem czy tam panem. Moi koledzy by mi tego nie wybaczyli. To raz. Dwa, masz o siebie dbać. – W chwili natchnienia zwrócił się do Zgredka: – Przypilnujesz jej? Chcę, żeby się porządnie wyspała, wykąpała i najadła.
– Co tylko… Oczywiście tak zrobię. – Mrużka pokiwała głową, lecz bez większego entuzjazmu. Następnie spojrzała na skrzaty, które przypatrywały się tej scenie i wyprostowała. James nie był pewien, czy to, co dojrzał w jej spojrzeniu jest dumą czy zawziętością.
Chłopak uznał, że kwestie praktyczne, jak choćby jej wypłata, ustalą na osobności.
– Mów mi James – rzucił i uśmiechnął się do niej wesoło. Następnie spojrzał na wielki, wahadłowy zegar wiszący nad kominkiem. – O szlag, muszę lecieć. Wpadnę później… będziesz tutaj? – spytał, podrywając się na równe nogi.
Spojrzała na niego załzawionymi oczami.
– Przyjdę, kiedy wypowiesz moje imię – wytłumaczyła mu.
Gdyby nie to, że wciąż miała na sobie brudną sukienkę, nie uwierzyłby, że to ta sama osoba, która kuliła się przed chwilą w kącie.
Zgredek chciał coś jeszcze powiedzieć, ale James zignorował go. Chłopak już i tak był spóźniony na swój drugi szlaban. Na korytarzu jednak zawrócił, zajrzał ponownie do kuchni i zapytał zrezygnowany:
– Wie ktoś, gdzie jest gabinet Snape’a?

***

Severus uznał, że Rainbow na szlabanie się nie zjawi. Nauczyciel zajął się więc sprawdzaniem wypracowań, które zadał na wakacje. Zaczął od prac siódmoklasistów, bo doświadczenie podpowiadało mu, że będą najmniej irytujące. Prawdopodobnie wiązało się to z tym, że testy końcowe, które przeprowadzał w szóstej klasie, odsiewały durniów, którzy dzięki szczęściu zdobyli wybitne SUMy z eliksirów.
W tym roku miał tylko pięciu siódmoklasistów, ale za to z czystym sumieniem mógł powiedzieć, że są dobrzy. Choć oczywiście nie im. Nie chciał, aby któryś umarł na zawał przed egzaminami, zbyt wiele czasu zainwestował w ich naukę.
Wśród nich znajdowała się nawet jedna Gryfonka. Snape czytał jej prace i na marginesie dopisywał uwagi. Oczywiście nie wymieniał błędów, bo na tym etapie nauki każdy dyskwalifikowałby pracę. Po prostu dopowiadał lub zwracał uwagę, a czasem dzielił się swoimi doświadczeniami. Złośliwie, niech będzie, zbyt długo już uczył, aby zmieniać teraz swoją metodę pracy i charakter przy okazji.
Tak naprawdę chciał dopisać jedno zdanie, za które Minerwa powiesiłaby go na Bijącej Wierzbie.
„Dlaczego chcesz zostać przeklętym aurorem?”
Snape mógł wyobrazić sobie jej przyszłość. Najpierw zakuwanie do owutemów, później parę lat ciężkiego kursu, tylko po to, by odkryć, że życie to nie bajka, a aurorzy nie są rycerzami. Następnie praca, rutyna, może kalectwo, może śmierć, może tylko blizny. Oczywiście od czasu do czasu wypije jakiś eliksir albo skonfiskuje, ale na tym skończy się jej praca z nimi. Severusowi szkoda było jej talentu, bo ze wszystkich uczniów na siódmym roku, tylko ona go miała.
Żałował, że Minerwa była jej opiekunką. Pomonę przekonałby, aby odradziła dziewczynie taką karierę…
Ktoś zapukał, więc Snape powiedział: wejść.
James wślizgnął się do środka i natychmiast zamknął drzwi. Był zdyszany, a jego szata była narzucona niechlujnie i nawet niezapięta.
– Piętnaście minut spóźnienia, panie Rainbow – zauważył Snape. – Proszę usiąść.
Chłopak nie ruszył się. Stał wciąż przy drzwiach, napięty jak struna, z rękoma skrzyżowanymi za plecami i pochmurnym spojrzeniem. Snape przyglądał się mu ze znużeniem.
– Jeśli boisz się, że rzucę na ciebie jakieś zaklęcie, to zapewniam, że tego nie zrobię.
Chłopak nic nie odpowiedział, ale też się nie rozluźnił. Mężczyzna przemyślał swoje słowa.
– Gdybym chciał cię zaatakować, nie powstrzymałoby mnie to, że stoisz parę stóp dalej – zauważył, wracając do sprawdzania wypracowania.
– Bo ja wiem? W końcu upadając, mógłbym zniszczyć któryś z twoich bezcennych preparatów.
Snape nie patrzył na twarz Jamesa, ale wyczuł strach w jego głosie, prawie doskonale zakamuflowane drżenie. Mężczyzna zmusił się do zachowania spokoju.
– Większość jest kompletnie bezwartościowa. Trzymam je, aby przerażać pierwszoklasistów.
– Będziesz tak kluczył, czy po prostu to załatwimy? – spytał chłopak, nawet nie ukrywając złości.
Snape spojrzał na niego i odłożył pióro. Zauważył, że w momencie, w którym to zrobił, James zamarł.
Salazarze, ten chłopak naprawdę myśli…?
  Nie zamierzam cię karać fizycznie – powiedział powoli, próbując złapać jego spojrzenie. Chłopak uciekał wzrokiem. Nie wyglądało na to, aby mu uwierzył. – Przynajmniej nie za to – dodał więc i zauważył, że do dzieciaka wreszcie coś dotarło.
– A za co? – spytał, opierając się o drzwi. Na jego twarzy malowała się nieufność i ulga, choć wciąż niewielka i jakby niepewna.
Im dłużej Snape go obserwował, tym bardziej podle się czuł.
– Jeszcze nie wiem – powiedział. – Czy możesz mi powiedzieć, dlaczego uciekłeś z eliksirów?
Twarz chłopaka zobojętniała, co powiedziało mężczyźnie więcej niż dowolna emocja, która mogłaby się na niej odbić. Mężczyzna był pewien, że za moment chłopak się uśmiechnie. Nie pomylił się.
– Jeszcze nie. – James wzruszył ramionami. – Ale nieźle wykombinowałeś z tym szlabanem. Przynajmniej nie będę musiał tłumaczyć się Potterowi, dlaczego z tobą rozmawiam, skoro tak się… nie lubimy.
Snape miał nadzieję, że Rainbow nie zauważy tej okazji. Po prostu wolałby, aby chłopak zbytnio nie przykładał się do swojego zadania. Nie mógł jednak nie przyznać mu racji, więc zmienił temat.
– Granger próbowała dzisiaj porozmawiać ze mną o tobie – powiedział, udając, że powraca do czytania pracy. Podejrzewał, że każdą próbę nawiązania kontaktu wzrokowego chłopak będzie traktować jako atak. – Czy wiesz coś o tym?
– A tak… powiedziałem jej, że mam być czymś w rodzaju niańki. Ochroniarza znaczy. Nie wiem, czy kupiła. A pan profesor co jej nagadał?
– Poradziłem, aby przestała się tym interesować – stwierdził, przypominając sobie tamtą rozmowę. Słowa Rainbowa nieco rozjaśniły mu sytuację. – Poza tym nie mówi się „gadać” – upomniał go odruchowo.
Wtedy w pomieszczeniu deportował się skrzat.
Snape momentalnie poderwał się z krzesła i wyciągnął różdżkę, równocześnie Rainbow wyjął z kieszeni swoją. Pokraczne stworzonko skuliło się, gdy odkryło, że celuje w niego dwóch zdenerwowanych czarodziejów.
Pierwszy opuścił różdżkę Severus.
– Mów – rozkazał mu po prostu.
Skrzat niepewnie się wyprostował, uszy jednak miał położone płasko i wyglądał na dosyć nieszczęśliwego.
– Dyrektor Dumbledore zaprasza panicza Rainbowa do swojego gabinetu.
Ta informacja zaskoczyła profesora. Albus nieczęsto wzywał do siebie uczniów, a jeszcze rzadziej przekazywał informacje przez skrzaty.
– Czy mówił dlaczego? – spytał, choć nie wiązał z odpowiedzią większych nadziei.
Skrzat pokręcił głową, kuląc się leciutko.
– Nie. Ale jest u niego pan, który sprzedaje różdżki – powiedział, miętosząc koniuszek ucha w dłoni. – Czy pomogłem, panie?
Severus uznał, że ostatnie pytanie najlepiej zostawić bez komentarza.
– Możesz odejść – pozwolił. Skrzat zniknął z kolejnym trzaskiem, od którego mężczyznę rozbolały uszy. Nie cierpiał tych stworzeń, choć musiał przyznać, że były całkiem użyteczne. – Wiesz, o co chodzi? – Spojrzał na Jamesa.
Chłopak skinął głową, schował różdżkę do kieszeni, pochylił się, a następnie podwinął nogawkę spodni i z futerału wyciągnął kolejną. Złapał ją mocno w obie dłonie i złamał na kolanie jednym sprawnym, mocnym ruchem. W powietrzu zawirowało parę kolorowych iskier.
– Dlaczego to zrobiłeś? – spytał Snape z ciekawością. Widok człowieka, który po prostu niszczy swoją różdżkę, nieco go oszołomił.
Chłopak zniknął szczątki i wzruszył ramionami.
– I tak byłaby już nieprzydatna.

20 komentarzy:

  1. Przeczytałam ^^. Zaiste, bardzo długi był ten rozdział. Naprawdę musiała ci dopisać wena, no i zdziwiłam się bardzo, że wstawiłaś go już dzisiaj, skoro wczoraj pisałaś, że jeszcze piszesz jakieś scenki. Cieszę się jednak, że już jest :).
    Mam wrażenie, że James jest nieufny nie tylko wobec Snape'a, ale kolegów z roku także, skoro myśli o tym, żeby zabezpieczyć swoje rzeczy zaklęciami. Ale to akurat dla mnie jest całkowicie zrozumiałe. Wgl fajnie opisane dormitorium z jego perspektywy. Niby nic takiego, zazwyczaj kawałki o sypialni wychodzą nudno, ale u ciebie tak nie było.
    Ciekawy pomysł z tym wyczarowaniem pszczoły i zaczarowaniem jej, aby przeniosła zaklęcie. Ciekawe tylko, czy chłopak ostatecznie zrealizuje ten pomysł, i jeśli tak, jakie to będzie miało skutki dla Malfoya. Zastanawiam się, jak to zaklęcie będzie działać. Ogólnie pomysł z tym, że chłopak zna dużo różnych ponadprogramowych uroków, jest bardzo interesujący i naprawdę można coś fajnego z tego stworzyć. Ja ogólnie lubię takich bohaterów, którzy się wyróżniają z otoczenia, a James z pewnością taki jest.
    To samopiszące pióro też intrygujące. Ale czy ja dobrze zrozumiałam? Ono będzie ukryte... w szafce? *wizualizuje sobie szafkę, w której wnętrzu śmiga sobie radośnie pióro*
    Perspektywa Harry'ego też bardzo dobra. Wychodzi ci on całkiem kanonicznie. Zresztą ogólnie fajnie wypadła ta rozmowa Jamesa z Gryfonami w Wielkiej Sali. Nawet się nie dziwię, że mają pretensje o stratę punktów. Harry jednak zdaje się podchodzić do tego lżej. Mam też wrażenie, że z jakiegoś powodu interesuje się Jamesem i chce nawiązać z nim stosunki. Częściowo na pewno z powodu chęci wyciągnięcia jakichś korzyści, co faktycznie jest nieco ślizgońskie, ale cóż, Tiara na pewno nie bez powodu rozważała, czy nie umieścić go w tym domu, więc tak, to mi może do niego pasować. No i James dużo wie... Może akurat mu coś ciekawego powie, choć na pewno sam też będzie chciał na tym skorzystać. Nie dość, że zadanie, to jeszcze ogólnie...
    Dobrze, że w miarę okej zniósł szlaban. Choć garki faktycznie mogły go nieco przerazić, przywodząc na myśl kociołki na eliksirach. Ciekawi mnie bardzo, do czego wykorzysta Mrużkę. Wgl zawsze myślałam, że Dumbledore chętnie ją przyjął. No, ale to takie małe nagięcie kanonu, a mniemam, że to nie jakiś kaprys, a masz jakiś sensowny plan odnośnie tejże skrzatki.
    Och, i znowu pojawił się Snape ^^. Nigdy nie byłam jego fanką, był mi obojętny, ale w twoim opowiadaniu nawet, nawet go polubiłam. Zwłaszcza, że nie zmieniasz mu charakteru i nie robisz z niego kochającego, troskliwego tatusia. Ale wydaje mi się, że jednak troszkę się o chłopaka martwi, nawet jeśli jest oschły i poirytowany. I chyba nie zna prawdziwego powodu, dla którego chłopak zwiał z lekcji i się tak zachowuje. Snape pewnie myśli, że James boi się jego. Obaj niespecjalnie umieją się ze sobą porozumieć. W końcu znają się bardzo krótko i poznali się w niemiłych okolicznościach. Ogólnie bardzo mi się podobało to nerwowe zachowanie Jamesa. Bardzo stosowne do sytuacji ;). No i mam jakąś słabość do bohaterów po przejściach.
    Ach, to wezwanie do Dumbla ma związek z różdżką, którą James gwizdnął na Pokątnej? Ciekawe, skąd Ollivander wiedział, że to właśnie on, skoro z pewnością miał wielu klientów. Ale złamanie jej było troszkę głupie, w końcu zapasowy badyl mógłby mu się jeszcze przydać, a tak to musi ciągle nosić różdżkę Tonks... Swoją drogą, czym ona teraz czaruje? Pewnie musiała sobie skombinować nową xD.
    Ogólnie było bardzo ciekawie. Mimo, że rozdział obyczajowy, i tak się nie nudziłam. Dobrze przedstawiasz swoich bohaterów, tak, że nawet z rozdziałów o początku Hogwartu potrafisz sklecić coś fajnego. A zwykle początek roku jest nudny. Nie znam wielu opowiadań z ciekawie opisanym wstępem. A ty masz już 13 rozdział, i nadal chyba nie wyszłaś z pierwszego tygodnia nauki, mam rację? Swoją drogą, to chyba naprawdę będzie pokaźnych rozmiarów tasiemiec.
    Czekam na kolejny ;)).

    OdpowiedzUsuń
  2. Już siadając do niego, wiedziałam, że będzie mi się go dobrze pisało :D Faktycznie jest obyczajowy i następny też trochę taki będzie - potrzebuję zarysować relacje pomiędzy niektórymi bohaterami.

    James jest nieufny wobec wszystkich i wszystkiego. Taki charakter. Powiedziałabym, że paranoiczny, ale trochę nie wypada, skoro naprawdę tyle osób chce go skrzywdzić :D

    "Ono będzie ukryte... w szafce? *wizualizuje sobie szafkę, w której wnętrzu śmiga sobie radośnie pióro*"
    Dokładnie tak :)

    Harry już od pierwszego roku trochę olewał punkty i w ogóle miał dosyć zdrowe podejście do szkoły. Pewnie za dużo innych kłopotów, żeby tym też się martwić.

    "Wgl zawsze myślałam, że Dumbledore chętnie ją przyjął. No, ale to takie małe nagięcie kanonu, a mniemam, że to nie jakiś kaprys, a masz jakiś sensowny plan odnośnie tejże skrzatki."
    Dumbledore bardzo chętnie ją przyjął, a ja kanonu nie naginam :D Po prostu on dał jej pracę, tak jak Zgredkowi, zamiast zrobić z niej niewolnika (co było tradycyjnym sposobem). Ale jak skrzaty ten gest zinterpretowały kanon dokładnie nie tłumaczy (choć raczej sugeruje - choćby zachowanie Mrużki - że były do pomysłu nastawione niezbyt entuzjastycznie)

    Wątek relacji Severus i Jamesa na razie jest niezbyt rozbudowany, bo za dużo innych rzeczy musiałam opisać :D ale myślę, że z czasem się pogłębi.

    "Ach, to wezwanie do Dumbla ma związek z różdżką, którą James gwizdnął na Pokątnej?"
    Dokładnie. Cóż, Ollivander zorientował się zaraz po tym, jak James wyszedł. Facet zresztą ma niezwykłą pamięć - skoro wie dokładnie kto jaką różdżkę u niego kupował. Założyłam, że wysłał list do Dumbledore'a z pytaniem czy syn Emily uczęszcza do jego szkoły, a dyrektor odpowiedział dopiero wieczorem pierwszego września, gdy chłopak rzeczywiście się zjawił. Więc drugiego wieczorem - po zamknięciu sklepu - Ollivander się zjawił ;)
    "Tonks... Swoją drogą, czym ona teraz czaruje?" Kupiła sobie nową :D

    " A ty masz już 13 rozdział, i nadal chyba nie wyszłaś z pierwszego tygodnia nauki, mam rację? Swoją drogą, to chyba naprawdę będzie pokaźnych rozmiarów tasiemiec."
    ... tak :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Wypraszam sobie, dodałam do obserwowanych - humanoid grający na skrzypcach jest siódmy od lewej! :D
    Trzy sprawy! ;)
    O ile mnie pamięć nie myli, panna miała na imię Lavender. Po drugie, sytuacja Mrużki była chyba trochę inna - ona nie tyle chciała mieć jakiegokolwiek pana, co strasznie tęskniła za Crouchami. Dalej czuła się ich skrzatką, pomimo zwolnienia nazywała Seniora "panem", a Juniora "paniczem". Martwiła się o swoich dawnych chlebodawców, twierdziła, że bez niej sobie nie poradzą i tak dalej. I po trzecie - wbrew obrazkowi nad jednym z rozdziałów - skrzaty nie mają włosów. :D
    Przy rozmowie Snape'a i Jamesa zrobiło mi się żal Severusa. Myślę, że Snape'a mimo wszystko bolało, że musiał odgrywać tego złego, więc tym bardziej dotknęło go pokazywanie maski śmierciożercy rodzonemu synowi. ;)
    Obaj są zresztą tak poplątani, żaden nie wie, jak się zachować wobec drugiego i aż mnie ciekawość zżera, czy w ogóle uda im się te relacje rozprostować?
    A scenka z Gryfonami miodna. Co z tego, że bazyliszek, co z tego, że Voldemort, rubiny w wielkiej klepsydrze są najważniejsze! :D Tak btw. dotarło do mnie, że to dosyć pokręcony system, te punkty - pewnie miały nauczyć dzieciaki pracy zespołowej i odpowiedzialności, ale były bardziej formą szantażu emocjonalnego. Założyciele Hogwartu, wy szczwane bestie. xD
    Ojej, co będę dłużej pisać, czekam na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że dodałaś. Tylko, że XIII rozdział nie wyświetlił się na liście u obserwujących :< Wygląda, jakby to wszystko się spsuło :<

      "Lavender" Oo. Siedem tomów źle czytałam imię. (I "chłoszczyć" zamiast "chłoszczyść", ale cii). Włosy wywaliłam, nie wiem co mnie z nimi naszło :P

      Sprawę z Mrużką faktycznie mocno spłyciłam. Ogólnie przerobiłam trochę jej kawałek, może teraz będzie strawniejszy? Myślę tak sobie nieśmiało, że na poziomie piątego tomu mogła już się zgodzić na nowego pana - Junior ostatecznie nie żył w każdym sensie oprócz fizycznego. Ze starszym chyba za to nie miała aż tak ścisłego związku...? Tak czy inaczej na pewno przechodziła wtedy żałobę. I teraz w sumie wypadałoby zadać pytanie o mentalność - nie tylko jej jako jednostki, ale i skrzatów w ogóle. Kanon w sumie najwięcej mówi o wyjątku od reguły, więc ciężko mi na nim bazować. Przyjęłabym więc tak bardzo, bardzo roboczo, że Mrużka w nowym paniczu widziała szansę na odkupieniu swojej winy - tego, że była tak złym skrzatem, że wyrzucili ją w z domu i w konsekwencji całą rodzinę szlag trafił.
      ... ale to faktycznie trzeba będzie jeszcze w opku poruszyć.
      (dopisuje do listy rzeczy, które wypadałoby opisać)

      Myślę, że Snape już przywykł do tego, że zawsze jest tym złym, paskudnym i od czarnej roboty. Choć kto wie, czy się tak całkiem na to uodpornił...

      Na to pytanie sama jeszcze nie znam odpowiedzi :D Zobaczymy, co przyniesie historia.

      Ja nie znoszę odpowiedzialności zbiorowej. Zawsze byłam tym spokojnym dzieciakiem, które miało charyzmę pantofelka i zerowy wpływ na łobuzów (mniejsza, że większość lubiłam...) :< Jakbym trafiła do Hogwartu to punkty by mnie chyba mocno denerwowały :D

      Spróbuję się spiąć i w miarę szybko napisać :D

      Usuń
  4. " że nie ma sensu grzebać się w zawansowanej magii" - zjadłaś jedno 'a'? :))
    "dzbanek z kompotem lekko się zakołysał, lecz chłopak zwrócił na to uwagi." - wydaje mi się, że brakło tu 'nie'
    "– Bo ja wiem? W końcu upadając, mógłby zniszczyć któryś z twoich bezcennych preparatów." - i chyba też zjadłaś 'm'. ;]

    Tyle wyłapałam, mam nadzieję, że się nie gniewasz...
    Rozdział jak każdy, który wyszedł spod Twoich... palców (bo nie pióra), jest wyczerpujący i długi. Co prawda, kiedy dodałaś nowy, musiałam wrócić do końca XII, żeby przypomnieć sobie, na czym skończyłaś, noale. ;]
    Strasznie, ale to strasznie podobała mi się scena w kuchni ze skrzatami. Mam wrażenie, że James, jak każdy teoretycznie zły bohater, ma słabość do niewinnych "zwierzątek". Nie wiem czemu, ale od początku spodziewałam się właśnie takiej jego rekcji, co tylko wzmocniło moją sympatię do niego. Z tego, co pamiętam, Mrużka była skrzatem tego... Croucha? Biedna, została zwolniona za czyn, do którego ją zmuszono. Życie skrzatów jest tak wysoce niesprawiedliwe...
    Dlatego cieszę się, że James wziął ją pod opiekę, bo on, pomimo że ma czasem odpały, jest dobrym człowiekiem. Zwłaszcza dla bezbronnych istot, jak mniemam.
    Zaciekawiła mnie też scena, w której James przygotował klątwę na Malfoya. Jestem bardzo ciekawa, czy zadziała ona, a swoją drogą, interesuje mnie też, jakim cudem pszczoła w pudełku wytrzyma cały ciężki dzień, który minął Jamesowi? Nie padnie bidulka z głodu, pragnienia czy coś?
    Hłe, hłe. Czyżby Ollivander dowiedział się w jakiś sposób, że ktoś i kto zwędził mu różdżkę? Ciekawa jestem, w jaki sposób. I ciekawi mnie też, czy będzie wiedział, że James przed chwilą ową różdżkę zniszczył. No i... jakie będą konsekwencje kradzieży?
    W ogóle to interesuje mnie podejście Dumbledore'a do sprawy Jamesa, wszak nie jest najpotulniejszym i poprawnym wychowankiem. No i ucieka z zajęć. W Hogwarcie powinni prześladować i transportować uczniów uciekających z zajęć. :D
    Z tymi punktami, masakra. W sumie, niby nic wielkiego, ale właściwie też pewnie bym się wściekała, że mój dom traci przez humory jakiegoś głupka. Z drugiej strony, mnie samą przytłaczałby fakt odpowiedzialności grupowej za te punkty. Gdyby miał się ktoś na mnie wściekać o głupie punkty, brrr. Nic miłego właściwie. To jak z kartkówką dla całej klasy za dwa głupie słowa jednej osoby. Okrucieństwo.
    Nic no. Wybacz tak nieskładny komentarz, ale komentowanie jako tako jest sztuką wybitnie trudną dla mnie do opanowania. Śmieszne.^^

    Pozdrawiam gorąco,
    Larwa. :)

    [its-necessary-evil.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A czemu miałabym się gniewać? :D Już poprawione.

      Dobrze pamiętasz. Mrużka była tą skrzatką z czwartego tomu, która miała niezbyt wesołe życie. Pod niektórymi względami James jest do niej podobny, przynajmniej jeśli chodzi o wolność...

      Pszczoła jest tak nafaszerowana magią, że prędzej wybuchnie niż umrze (przynajmniej po jednym dniu) :D Poza tym podejrzewam, że petryfikacja wprowadzała żywą istotę w pewnego rodzaju hibernację (drugi tom, choć oczywiście tam była to wina bazyliszka, nie zaklęcia - ale myślę, że czar mógł dawać podobny, choć dużo słabszy efekt).

      Co do Ollivandera, przekopiuję swoją odpowiedź z wcześniejszego komentarza:
      "Cóż, Ollivander zorientował się zaraz po tym, jak James wyszedł. Facet zresztą ma niezwykłą pamięć - skoro wie dokładnie kto jaką różdżkę u niego kupował. Założyłam, że wysłał list do Dumbledore'a z pytaniem czy syn Emily uczęszcza do jego szkoły, a dyrektor odpowiedział dopiero wieczorem pierwszego września, gdy chłopak rzeczywiście się zjawił. Więc drugiego wieczorem - po zamknięciu sklepu - Ollivander się zjawił ;)"
      Choć faktycznie zaznaczę to jakoś w następnym rozdziale ^^"

      Tja, Rainbow jest dosyć specyficznym uczniem. Nie dość, że ma trudny charakter, to jeszcze pierwszy raz w ogóle uczęszcza do szkoły. No cóż, zobaczymy, jak sobie wspaniali pedagodzy Hogwartu z tym poradzą...

      Punktów to nawet komentować mi się nie chce. Strasznie nie lubię odpowiedzialności zbiorowej :<



      Usuń
    2. Dziękuję za rozwianie moich wątpliwości. ;]
      No, właściwie, przed hogwarckimi belframi stoi nie lada zadanie w przypadku Jamesa, ale myślę, że Snape zaczyna znajdywać z nim jakąś bardzo cienką, ale jednak nić porozumienia. Pozostaje czekać cierpliwie na kolejny rozdział. :)

      Usuń
  5. Cudowny! znakomity! Wspaniały! Cud! Miodzio! Orzeszki! No mega po prostu! Rozdział ma się rozumieć;-) Super!

    Ach, James ty cwana bestyjo! Ten dobór sposobu spędzenia wolnego czasu ani troszeczkę mnie zaskoczył;-) Spokojnie posiedzieć nad książeczką, to chyba nie o Rainbowie...
    Pszczoła?!!! Nie no, Twoja wyobraźnia sięga chyba zenitu. To mi się naprawdę podoba, że takie "niedociągnięcia", jak bym to ujęła- Rowling są na swój sposób wyjaśniane i ciągnięte w różnych kierunkach przez fanfikowców. Bo przecież idea rzucania niebezpiecznych klątw na przedmioty się oczywiście pojawiła (wszyscy podejrzewali niewinną Błyskawicę i równie niewinnego Blacka). Pojawiła się i znikła, bo nikt z czarnych bohaterów nie próbował w ten sposób dotrzeć do Golden Boya, choć mieliby chyba z milion okazji... Ale nic. Dobrze, że chociaż James ma łeb na karku i takie genialne pomysły mu do tego łba spływają. Choć może nie aż takie genialne, bo jeszcze wpadnie w gorsze kłopoty. Jak go przeszukają u Dumbledora w poszukiwania różdżki to jeszcze znajdą tego nieszczęsnego owada i będzie niezły bigos...

    Pióro!? Wow...Niezły patent. James agent 007 wkracza do akcji;-)
    "Pomyślał, że koniecznie musi wysłać list."
    Do Chupacabry? Bo raczej nie do Szejki... Czyżby chciał pożyczyć, jakieś takie kasynowe ustro, lub zaczarować hogwardzkie, aby móc obserwować sypialnię, jak niegdyś obserwował kasyno?

    "Ale w sumie ostatni raz tak dobrze się bawiłem, kiedy Szejka czytała na głos wyrywki z jakieś książki Lockharta. Coś z wilkołakami chyba. To pewnie znaczy, że mam jakieś masochistyczne ciągoty."
    Lekcja dla Snow do zapamiętania- nie pić herbaty podczas czytania "Maski". Szkoda ekranu i klawiatury.

    Harry kombinuje... No proszę, obudziła się w nim ślizgońska dusza i kombinuje wyciągnąć informacje z Rainbowa. To jest naprawdę ciekawa sytuacja, żaden nie jest chyba do końca szczery, żaden sobie nie ufa.

    "– Wiesz, że wszyscy uważają mnie za zakłamanego wariata? – spytał Harry, starając się, aby te słowa zabrzmiały możliwie lekko, choć samo wypowiedzenie ich sprawiło, że rozbolał go brzuch."
    Nie skarbie, ja Ci nie współczuję. Może i bym się roztkliwiała nad Tobą, gdyby nie było obok Jamesa, ale w takim przypadku nie widzę powodu, bo w porównaniu z nim to masz życie jak W Madrycie.

    Awantura o punkty. Spodziewałam się tego... i wcale się Gryfonom nie dziwię. Przecież to dzieciaki, nie mające zielonego pojęcia o wojnie, prawdziwych przyczynach ucieczki z eliksirów i tak w ogóle o powodzie dla którego James się znalazł w szkole. Jednym z ich największych zmartwień, poza oczywiście innymi nastoletnimi problemami, są punkty i jest to kwestia oczywista. To nawet miło, że tak im zależy na ich domu i wygranej, gorzej gdyby to mieli gdzieś.
    Ale dla Rainbowa, Pottera też oczywiste jest to, że traktują tą rywalizację jak zabawę. Kwestia priorytetów...

    "– Cześć, sabotażysto."
    Thomas- I really like you;-)

    [part 1]

    Snow

    OdpowiedzUsuń
  6. [part 2]

    Piórek ma ode mnie wielkie wyrazy uznania (dorzuciłabym jeszcze parę skarpetek ale niestety uznałby to za zniewagę) za wyciągnięcie z Jamesa tylu informacji. To już wiem coś nieco o Javierze, że na przykład lubiła ceriche;-) Może by nasza kochana autorka dorzuciła jeszcze odrobinkę szczególików, abym sobie ją troszkę lepiej wyobraziła;-) Byli w podobnym wieku?

    Wątek Mrużki.
    "Myślę tak sobie nieśmiało, że na poziomie piątego tomu mogła już się zgodzić na nowego pana - Junior ostatecznie nie żył w każdym sensie oprócz fizycznego."
    Ja też tak myślę. Jest mu wdzięczna, bo jej w jakimś sensie przywrócił skrzatowski honor.
    No ale, gdyby powrócił jakimś cudem Crauch we własnej prywatnej osobie, to Mróżka by pewnie Jamesa miała głęboko gdzieś, ale na razie- jak to się mówi- lepiej rydz niż nic. Przynajmniej dopóki bliżej nie pozna nowego panicza i nie polubi, bo wtedy sprawy mogą ulec zmianie.

    No i moja ulubiona ostatnia część... Znakomita.
    Biedny Severus... Szczególnie, jak sobie uświadomił, jak jest postrzegany przez własnego syna...
    Podobało mi się jak się starał go dyskretnie uspokoić, np. nie patrząc mu w oczy i udając, że przegląda wypracowania. Ma też coraz więcej do przemyślenia i ogarnięcia w związku z Jamesem. Ale myślę, że tak bardzo stopniowo i powolutku zaczyna go rozpracowywać.
    "Mężczyzna był pewien, że za moment chłopak się uśmiechnie. Nie pomylił się."
    Po prostu widzi, że mimika i zachowanie chłopaka to po prostu maska. Sam też taką nosi...
    Naprawdę super prowadzisz ten wątek- tak trzymać.

    Oj, rozpisałam się nieco. Przepraszam z góry za błędy, późna już pora;-( chyba powinnam znaleść jakąś betę od komentarzy;-D

    Pozdrawiam i ...
    "Spróbuję się spiąć i w miarę szybko napisać :D"
    ... biorę za słowo, życząc dużo weny, czasu i pomysłów;-D

    Snow

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale mi słodzisz, Snow :D

      "Spokojnie posiedzieć nad książeczką, to chyba nie o Rainbowie..."
      To zależy od książki, zapewniam.

      "Pojawiła się i znikła, bo nikt z czarnych bohaterów nie próbował w ten sposób dotrzeć do Golden Boya, choć mieliby chyba z milion okazji..."
      Draco coś tam kombinował, chyba Dumbledore'a chciał naszyjnikiem ubić... ale coś mu nie szło :D

      "Do Chupacabry? Bo raczej nie do Szejki... Czyżby chciał pożyczyć, jakieś takie kasynowe ustro, lub zaczarować hogwardzkie, aby móc obserwować sypialnię, jak niegdyś obserwował kasyno?"
      Niet, choć też dobry pomysł. Okaże się (chyba) już w następnym rozdziale.

      Ano, Harry mocno by się zdziwił, gdyby odkrył jakie James miał wakacje :D Rowling jednak miała większe opory przed sponiewieraniem swoich bohaterów.

      Do Hogwartu mimo wszystko uczęszczają dzieci. Podejrzewam, że James i Harry są od wielu dojrzalsi. No, może Potter nie daje po sobie tego poznać...
      Bo właściwie jakie znaczenie może mieć zdobycie pucharu domów, jeśli nie jesteś pewien, czy dożyjesz do pożegnalnej uczty? :]

      *Autorka zerka na rozpiskę szybko*
      Javiera urodziła się w marcu 1978, a poznali się około roku 89'. Ale to gdzieś w opku wyjdzie, zapewniam :D Po prostu jakoś dotąd za bardzo się w przeszłość Jamesa nie wgryzałam.

      Szczerze mówiąc w książce trochę drażniło mnie, że Mrużkę potraktowano tak po macoszemu. Niby gdzieś tam była, Zgredek wspomniał o niej raz czy dwa, ale w zasadzie nic z tego nie wynikło. Choć może winę trzeba złożyć na karb nieszczególnej empatii Harry'ego :D

      Snape prawdopodobnie będzie u mnie trochę lepszym i bardziej opanowanym obserwatorem niż w kanonie. To pochodna tego, że Voldemort też jest inteligentniejszy. I oczywiście faktu, że jednak w tym opku powinno się dać go lubić :D

      Bardzo lubię, kiedy się rozpisujesz ;)

      I również pozdrawiam!

      Usuń
  7. o jaaaacie, w kocu będę na bieżąco :D.
    "Harry uznał, że powinien przeprosić" - nie wierzę w to, co widzę :P.
    po tym szlabanie Hermiona powinna Jamesa zwerbować do WSZY :P.

    podoba mi się sposób, w jaki używasz konstrukcji 'zniknąć coś' :).

    1. "aby nie ukuć się" - ukłuć :)
    2. "wyrywki z jakieś książki Lockharta" - jakiejś
    3. "Harry uznał to za przewidzenie." - http://www.jezykowedylematy.pl/2011/07/przewidzenie-i-przywidzenie-dwa-rozne-mylone-terminy/
    4. "Znacząco spojrzał na drzwi, przez które właśnie przechodziła Hermiona z Ronem. Harry machinalnie skinął głową.
    W następnej Weasley (...)" - w następnej co?
    5. "Gdy Parvati zorientowała się, że na nią patrzy i przewróciła oczami" - bez tego 'i' albo bez 'gdy' :)
    6. "Choć nie pamiętał tyłu, mógł przysiąc, że to jakiś szlagier Jęczących Wiedźm." - tytułu?
    7. "aby chłopak zbytnio nie przykładał się swojego zadania" - zgubiło Ci się 'do' :)

    szkoda, że to już koniec na razie... pozostaje czekać na kolejny rozdział :).


    --
    storyoframona.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie, zanim zapomnę: ostatni rozdział nie złapał się do listy obserwowanych i nie wiem czy naprawi się to przy kolejnym. Radzę więc na niej zbytnio nie polegać ^^"

      Oj no, nie róbmy z Harry'ego takiego buca.
      ... on naprawdę był takim bucem w książce? :D

      Hermiona chyba najpierw natarła by Jamesowi uszy za to, że jak on śmiał zniewolić skrzata ;)

      Usuń
    2. no właśnie ta lista pokazuje, co chce, ostatnio jakiś z nią problem :/.
      może spróbuj dodać subskrypcję mailową jako gadżet? ta blogspotowa jest niezła i działa, sprawdzałam u siebie ;).

      no ale spójrz prawdzie w oczy, ile razy w kanonie przyznał się do błędu, choćby przed samym sobą? :D
      owszem, był, nawet gorszy - czytasz ZF teraz, nie wkurza Cię ten jego egoizm, zadufanie w sobie i bucowatość? :D

      masz rację, ale napisałam to zanim doszłam do momentu, jak zatrudnia Mrużkę :D.


      --
      http://storyoframona.blogspot.com

      Usuń
    3. Obserwatorzy też mi dotąd działali :/ jeśli z następnymi rozdziałami będzie problem, to pomyślę, choć nie chce w to mieszać maila - choć może tylko ja go używam sporadycznie :D
      (można też oszukać system i śledzić na fanfiction net. Tam powiadomienia lecą właśnie na maila, a rozdziały dodaję mniej więcej równocześnie)

      Denerwuje. Tylko jak musiałam powiedzieć, co dokładnie mnie drażni w nim, to jakoś nie potrafiłam. Bo tak głupio palnąć: całokształt :D Ale za to lubię go w pierwszych trzech tomach. Jest wtedy jeszcze taki prawie że ślizgoński.

      Usuń
    4. ja maila używam codziennie, więc nie mam awersji :P.
      mi się jakoś źle czyta na fanfiction.net, wolę blogi :).

      ale w sumie do całokształtu to się sprowadza, haha :D. w pierwszych trzech-czterech tomach nie jest jeszcze taki wkurzający, ale od piątego to masakra jakaś :P. szkoda tylko, że Rowling nie zdecydowała się na jednych odbiorców od początku i pierwsze tomy są typowo dla dzieci (strasznie naiwne i infantylne chwilami) a w późniejszych krew się leje i ogólny mrok panuje ;).


      --
      http://storyoframona.blogspot.com

      Usuń
    5. Ja używam teraz do czytania komentarzy, bo jest to wygodniejsze z komórki :D Ale wcześniej raz na ruski rok i to wtedy, jak ktoś mnie poinformował, że coś wysyła.
      A z ff.net chodzi mi wyłącznie o powiadomienie :D Sama ostatnio jakoś mało czytam fanfików, a wcześniej raczej szukałam na mirriel.

      W pierwszych tomach był fajny :D (choćby to jak wkręcał Dursleyów, że może czarować poza szkołą, pomysł z wielosokowym, szmuglowanie smoka...)
      Zaryzykuje stwierdzenie, że ta baśniowa konwencja lepiej jej wychodziła. Później zaczynają wyłazić dziury w jej świecie (w sumie często spowodowane sposobem, w jaki prowadziła pierwsze książki) ;) No i jakoś te początkowe bardziej zapadły w pamięć. Księcia Półkrwi jeszcze pamiętam, ale ostatni tom bardzo bardzo mgliście...

      Usuń
    6. ja nie mam tak zaawansowanej komórki, ale codziennie na kompie maila sprawdzam, taki nawyk :).
      na mirriel mnie trochę wkurza ten zaostrzony regulamin, bo nie znoszę, jak mi ktoś tak dokładnie wypisuje, co mogę a czego nie :P.

      taki dzieciak, który trochę zachłysnął się wolnością, ale w sumie masz rację, to było fajne :).
      ja tak samo, ale zastanawiam się, czy to nie dlatego, że pierwsze książki po prostu więcej razy czytałam i jako dziecko, a małolatom jakoś bardziej działa na wyobraźnię i daje się zapamiętać ;). mnie te dziury też właśnie rażą później i jest sporo niedociągnięć. pewnie pisała pod presją, że musi jak najszybciej ukończyć, bo reżyserzy czekają na kolejne części :P.


      --
      http://storyoframona.blogspot.com

      Usuń
  8. ciekawy blog, dodam do ulubionych

    OdpowiedzUsuń
  9. Czy ktoś czyta komentarze do starych rozdziałów? Mam nadzieję, że tak, choć chciałam na razie tylko dać znać, że czytam. Oczarował mnie "Zamróz", zaczęłam szukać innych tekstów Twojego autorstwa i trafiłam tu. Wielką zaletą późnego odnalezienia fajnego opowiadania jest to, że ma się od razu tyyyle do czytania! :)
    Wszystko jeszcze przede mną i choć losy bohaterów są już pewnie przesądzone, i tak trzymam kciuki za Snape'a i Jamesa i wyobrażam sobie różne możliwości rozwinięcia fabuły...
    Pozdrawiam serdecznie i... idę czytać dalej! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dostaję wszystkie komentarze na maila, więc nic nie przegapię :D I cieszę się z nowego czytelnika!

      Usuń