30.03.2022

Wbrew pozorom nadal istnieję ^^".

czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział XVII



Zacznę od nieco spóźnionych życzeń:
Wesołych Świąt! 
Spokojnych, pogodnych i przede wszystkim takich, jakie lubicie. 
Oraz szczęśliwego Nowego Roku.
Niech przyniesie ze sobą wiele wspaniałych książek, zdumiewających filmów i fantastycznych seriali.

Chciałabym też bardzo podziękować Rufus, która sprawdza „Maskę" od pierwszego rozdziału. Jesteś wspaniała.

(I mam nadzieję, że wybaczycie mi, że ten rozdział nie został zabetowany - nie miałam serca nikogo odrywać od świętowania, a chciałam zrobić wam prezent ;) oczywiście później go jeszcze poprawię).
Z uwag technicznych: wyjątkowo niektóre części w tym rozdziale są ustawione niechronologicznie. Kaprys weny. 




…jedenaście.
– Ten dom wypacza zmysły, pamięć, bla bla bla, znasz to przecież – powiedział chudzielec na pożegnanie. Oparł się przy tym nonszalancko o futrynę i wyjął z ust papierosa. Gdy się uśmiechnął, strup na policzku pękł i rana znów zaczęła krwawić. – Więc licz do jedenastu – dodał mężczyzna, nie zwracając na to uwagi.
Tonks nie cierpiała jego akcentu, wyglądu, charakteru czy sposobu bycia. Facet był gnojem.
Coś jednak sprawiało, że nie mogła przestać myśleć o tej chwili. Wspomnienie było jak drzazga pod paznokciem albo bolący ząb. Wciąż obracała je w głowie, próbując znaleźć niepasujący element, zrozumieć, co ją drażni.
Wiedziała, że te słowa padły na samym końcu, już po wszystkim.
Po podwójnej gwieździe, po błękitnym żarze, po zgubionym jardzie, po niedorzecznościach, które usłyszała wśród cieni.
Więc czemu, na legendarne onuce Merlina, liczyła od samego początku?

Jeden, dwa, trzy…
Tonks wiedziała, że Emily ma dwóch braci, nie był to żaden sekret. Młodszy z nich pracował w Ministerstwie, więc aurorka przydybała go któregoś dnia w stołówce. Sama nie była pewna, co chciała wtedy osiągnąć. Po prostu kiedy go zobaczyła, uznała, że rozmowa o jego rodzinie to genialny pomysł.
William w paru słowach sprowadził ją na ziemię. Był uprzejmy oczywiście, ale w ten szczególny, lodowaty sposób, który sprawiał, że najbardziej niewinne zdanie brzmiało jak obelga, groźba i wyrzut w jednym. Samo wspomnienie tego spotkania sprawiało, że aurorka miała ochotę wyemigrować na Kaukaz. Prawdopodobnie byłoby ono mniej żenujące, gdyby nie próbowała być sympatyczna. Jak zauważył Kingsley, zrobienie Williamowi kawy było dobrym pomysłem, wsypanie do niej trzech łyżeczek soli – już niekoniecznie.
Prawdę mówiąc Shacklebolt sporo o Willu wiedział. Według aurora był on porządnym, choć dziwacznym mężczyzną „jak ci wszyscy z dołu”, nie łamał prawa, nie utrzymywał kontaktów z siostrą i ogólnie rzecz ujmując, starał się, aby jego nazwisko nie kłuło zbytnio w oczy.
Na pewno nie siedział na balustradzie ponad głowami Tonks i Jamesa.

…cztery…
Charles tymczasem nie istniał. Nie tak naprawdę, nie porządnie, nie jak normalny czarodziej. W jego aktach znajdowały się trzy papiery: krótka notatka informująca, że nie będzie uczęszczał do Hogwartu, wyniki SUMów i owutemów.
Mężczyzna nigdy nie był w Ministerstwie, więc nawet jego różdżka nie została zarejestrowana. Nie złamał ani jednego przepisu, nigdy nie był świadkiem ani podejrzanym, nie próbował też niczego załatwić. Nie starał się o pozwolenie na aportację. Nie trafił ani razu do Munga. Nie ożenił się. Nie pracował na żadnej państwowej posadzie. Nie studiował. Ani razu nie poprosił o pomoc.
Równie dobrze mógł od lat nie żyć.
Gdy wspomniała o tym Alastorowi, mężczyzna stwierdził, że to podejrzane. Ponieważ zawsze tak mówił, nie zwróciła na to większej uwagi. Później zaś Moody uznał, że stanowczo za wiele czasu poświęca sprawie Jamesa i zawalił ją robotą związaną z Zakonem.
Teraz zaś Tonks spotkała Charlesa i bardzo, ale to bardzo starała się nie ekscytować. Właściwie sytuacja, w której się znalazła, nie była najlepsza. Nie wiedziała, gdzie się znajduje, nie mogła też oczekiwać, że zaraz pojawi się wsparcie. W razie walki musiałaby przede wszystkim ochraniać Jamesa, a nie mogła nawet wepchnąć go za jakąś sofę, bo w holu praktycznie nie było mebli. Czuła się beznadziejnie odsłonięta i oszołomiona.
W takim momencie aurorowi ekscytować się po prostu nie wypadało.
Nie mogła jednak nic poradzić na to, że gdzieś głęboko w jej umyśle ciągle siedziała ta mała dziewczynka, która czytała pod ławką kryminały i metamorfowała się tak, aby przypominać swoich ulubionych detektywów. Ta mała miała ochotę odtańczyć sambę.

…pięć, osiem, dziewięć…
Tonks nawet nie mrugnęła. Po prostu w jednej chwili Charles siedział dobrych parę jardów ponad jej głową, a w następnej stał tuż przed nią. Dziewczyna wciąż celowała różdżką wysoko, trochę ponad jego czołem i patrzyła na nagle opustoszałą przestrzeń. Jednak nie drgnęła, nie skrzywiła się ani nie powiedziała niczego tak głupiego jak „Co?” albo „W jaki sposób?”. Nie przeklęła też. James zrobił to za nią. Po prostu opuściła różdżkę i spojrzała na czarodzieja z zawodowym, chłodnym zainteresowaniem.
– Pan Charles Rainbow, prawda? – zapytała, uśmiechając się uprzejmie. Starała się przy tym ignorować fakt, że serce bije jej stanowczo za szybko.
W mężczyźnie nie było nic przerażającego. Normalny czarodziej, nawet jeśli nieco ekstrawagancki.

Później, kiedy stanęli przy okrągłym stole obsypanym żarem, Tonks zmieniła zdanie. Patrzyła na cień Charlesa i wiedziała – po prostu wiedziała – że rzucić mogła go jedynie bestia. W plamie pokręconej, asymetrycznej ciemności dostrzegła szpony drapiące nerwowo tynk i kościstą koronę wyrastającą ze zniekształconej czaszki. Cień górował nad mężczyzną i przez chwilę dziewczyna była prawie pewna, że to on się porusza, a Charles tylko za nim nadąża, niczym marionetka podwieszona na niewidocznych sznurkach.

…dziesięć…
Rainbow był ubrany nienagannie, nawet wstążka zwisająca z jego cylindra wydawała się wyprasowana. Na pierwszy rzut oka dziewczyna powiedziałaby: zadbany, przystojny, chyba stara się zrobić dobre wrażenie. Za taki opis Alastor pewnie by ją wypatroszył, dlatego patrzyła dalej.
Charles miał źrenice zwężone tak bardzo, że były zaledwie czarnymi punkcikami nie większymi od główek szpilek. W pomieszczeniu było zbyt mało światła, aby to usprawiedliwić, więc pamięć podsunęła Tonks listę czarów, eliksirów i chorób, które mogły to spowodować. Dziewczyna postanowiła przemyśleć to później.
Mężczyzna niedawno się ogolił, ale w niektórych miejscach – przy żuchwie, pod dolną wargą – pozostało parę włosków. Musiał więc użyć brzytwy, nie zaklęcia, więc albo nie ufał swoim umiejętnościom magicznym, albo magii w ogóle i wolał nie operować różdżką w pobliżu twarzy. Oczywiście mógł mieć prywatnego golibrodę, lecz Tonks wydało się to mało prawdopodobne. Nawet w najbardziej konserwatywnych rodach była to rzadkość.
Kiedy się uśmiechnął, uprzejmie i bez śladu radości tak jak ona, zauważyła, że ma idealnie proste i białe zęby. Możliwe więc, że przykładał dużą wagę do swojego wyglądu. Jednak równie dobrze zęby mogły niedawno zostać wybite i uzdrowiciel nie zatroszczył się o to, by nowe wyglądały dokładnie jak stare. Albo Rainbow się z takimi po prostu urodził.
Jego półdługie, brązowe włosy związane były tak ciasno, że prawdopodobnie sprawiało mu to ból. Żaden kosmyk nie zwisał swobodnie. Perfekcjonista?
– Owszem, ale mów mi po prostu: Charles – powiedział.
Kiedy podała mu swoją dłoń, uniósł ją lekko i musnął ustami. Patrzył przy tym na nią z wyczekiwaniem, jakby miał nadzieję, że zrobi coś głupiego, nietaktownego. Wyrwie się? Nie zdążyła wymyślić jakiejkolwiek sensownej reakcji, a chwila już minęła.
Dzięki temu gestowi mogła jednak przyjrzeć się jego ręce choć przez moment. Miał czystą dłoń, delikatną, widocznie nie zbrukaną pracą fizyczną. Jednak paznokcie przycięte były krzywo – co nie pasowało do reszty jego wyglądu. Zauważyła, że pod jednym ma gęstą, fioletowawą substancję, nieco błyszczącą. Wosk? Lak? Trzeba sprawdzić, które rody swoje listy zamykają fioletowym lakiem…
Oprócz tego na jego kołnierzu zauważyła odrobinę sadzy, jedną smugę, ale wyraźnie odcinającą się od nieskazitelnej poza tym koszuli. Możliwe więc, że korzystał z sieci Fiuu do rozmowy. I pomiędzy tym a spotkaniem z nimi nie natknął się na nikogo, kto by o tym wspomniał, nie zerknął do lustra…
Moment minął. Tonks swoje obserwacje zakończyła nieco absurdalną myślą, która ją samą zaskoczyła: a Remus we fraku wyglądałby ładniej.
Całe powitanie trwało krótko, może parę sekund. Następnie Charles skupił się na siostrzeńcu.
– Byłem ciekawy, jak sobie poradzisz.
James wzruszył ramionami. Nie uśmiechnął się, nie skrzywił. Wyglądał, jakby cała ta sprawa ani go nie dotyczyła, ani nie obchodziła.
  I co, zdałem test?
O czym oni mówią?, zastanowiła się Tonks. Nie zadała jednak pytania na głos, wątpiła, aby któryś jej odpowiedział.
– Żyjesz, masz wszystkie kończyny, myślę, że to zadowalający wynik.
I znów żadnej reakcji, niczego więcej niż lekkie wzruszenie ramion, właściwie bardziej wzdrygnięcie. I nagle ta apatia Jamesa wydała się Tonks o wiele bardziej niepokojąca od wszystkiego innego, a jego pusty wzrok – niebezpieczny.
– Też tak sądzę – powiedział chłopak obojętnie. – Więc cóż, już nie potrzebuję pomocy, dziękuję za troskę, przepraszam za kłopot – wyrecytował, nawet nie starając się zamaskować jak fałszywe są te zapewnienia. – Do widzenia.
Charles roześmiał się. Krótko, ale wesoło, jakby ta odpowiedź naprawdę go rozbawiła.
– Chcesz umrzeć, prawda, Syriuszu?
To groźba, chciała powiedzieć aurorka, ale przełknęła te słowa. Dopóki milczała, Rainbowowie zachowywali się tak, jakby o niej zapomnieli. Miała wrażenie, że podsłuchuje prywatną rozmowę, nie przeznaczoną dla jej uszu, choć oczywiście było to absurdalne, skoro stała tuż obok.
Mimochodem zarejestrowała, że mężczyzna użył drugiego imienia chłopaka, lecz nie miała czasu, aby się nad tym mocniej zastanowić.
– Może. – James w końcu się uśmiechnął, szybko, bez radości. Ot, skrzywił usta. – Mam kiepski dzień. Poza tym przeżyłem piętnaście lat bez twojej pomocy, więc chyba podziękuję. Radzę sobie, wuju.
– Bez mojej pomocy? – Charles uniósł jedną brew.
Tonks patrzyła to na jednego, to na drugiego, zaciskając mocno palce na różdżce i starając się zorientować w rozmowie. I przez to chyba zauważyła coś, na co wcześniej w ogóle nie zwróciła uwagi. James i Charles mieli identyczne oczy. Ich tęczówki były dokładnie tej samej barwy. Intensywny, głęboki odcień, przypominający nieco kolor jakiegoś zielska, ciemniejsza obwódka, parę jaśniejszych plamek. Pierwszy raz aurorka zobaczyła dwóch Rainbowów obok siebie. Pierwszy raz obserwowała ludzi z takim skupieniem.
Efekt czaru? Klątwa? Coś muszą mieć we krwi, pomyślała.
Była to kolejna drobna obserwacja, którą zapamiętała i postanowiła zbadać później.
– Tak, bez twojej – potwierdził James po prostu.

…jedenaście.
 I wtedy po raz pierwszy Tonks spotkała chudzielca. Pojawił się w holu i wszystko skomplikował swą obecnością, lecz to dziewczyna zrozumiała dopiero później, gdy już odkryła kim był dla Jamesa.
Jej pierwszą myślą, gdy wychylił się zza drzwi pod schodami, było: och, Helgo, przecież on zaraz wykituje.
A następną: ciekawe czy się obrazi, jeśli zrobię mu kanapkę.

Mężczyzna nie przedstawił się. Tonks nie miała pojęcia jak brzmi jego imię, nazwisko i podejrzewała, że James również tego nie wiedział. Tylko że chłopakowi najwyraźniej to nie przeszkadzało. Używał przezwiska swobodnie, jakby było to zupełnie naturalne i nie potrzebowało komentarza. Ufał człowiekowi, który ukrywał przed nim nawet swoje imię.
Najwidoczniej było to normalne w ich parszywym świecie.
A jednak Tonks nie mogła zaprzeczyć, że przezwisko pasowało do mężczyzny. Oddawało jego naturę, o tak. Równocześnie – swoją odrażającą bezczelnością – zdawało się kpić z każdego, kto skłonny był temu gnojowi zawierzyć.
I choć mężczyzna nie wszedł do pokoju żaru, Tonks z łatwością potrafiła wyobrazić sobie jego cień.
Na swój sposób niepozorny, lecz równocześnie obrzydliwy i wynaturzony. Chude łapy, wąski łeb, chorobliwa forma. Budził odrazę i może trochę lęku, ale naprawdę niewiele, bo to, co go rzucało, było w każdym znaczeniu małe.
Cień chupacabry.

Jedenaście…
– Czy przysięgasz, że nie zdradzisz nikomu żadnej tajemnicy, którą odkryjesz w tym domu? Bez pozwolenia mojego albo Jamesa Syriusza Rainbowa – uściślił Charles, kiedy spojrzała na niego znacząco.
– Przysięgam.  
I już. Zaklęcie oplotło ich ręce. Z jakiegoś powodu Tonks spodziewała się, że złożenie wieczystej przysięgi będzie trudniejsze.

…dziesięć, dziewięć…
Tonks ostrożnie ujęła dłoń Charlesa. Zaskoczyło ją, jak bardzo jest zdenerwowana. Ostatecznie wszystko było pod kontrolą, nie walczyli, ba, wybrali chyba najwygodniejsze dla wszystkich rozwiązanie. Jednak i tak miała wrażenie, że jej wnętrzności zwinęły się w ciasny, bolący węzeł.
Po prostu to była ważna decyzja – cóż, przynajmniej na taką wyglądała – a dziewczyna podjęła ją zupełnie sama. Wcześniej zawsze towarzyszył jej ktoś starszy stażem, bardziej doświadczony i to on decydował. Zawsze były jakieś procedury, sztywne zasady, których musiała przestrzegać. Zawsze były wytyczne z góry. I zawsze się o to wściekała.
Chciała sama podejmować decyzje i proszę bardzo, jej życzenie się spełniło. Nikt nawet nie wiedział, że w ogóle przeprowadza jakąkolwiek akcję. Mogła wreszcie samej sobie udowodnić, że jest prawdziwym, kompetentnym aurorem.
…Ale wcale się nim nie czuła.
– Chcesz być gwarantem? – spytał Chupacabra Jamesa.
Chłopak siedział na schodach, oparty o ścianę.
– Czyń honory – odpowiedział.

…osiem, siedem, sześć…
– To jedyne rozwiązanie – stwierdził Chupacabra spokojnie. Wydawał się rozbawiony całą sytuacją, choć Tonks ciężko było to stwierdzić z pewnością. Akcent sprawiał, że ledwo rozumiała słowa, a każdy jego uśmiech wyglądał odrobinę upiornie. – James jej nie zostawi, jak rozumiem.
– Cóż, jestem Gryfonem – zauważył chłopak z krzywym uśmiechem. – Choć trochę to przekłamane… czapka chciała mnie wrzucić do Puchonów, ale się wykłóciłem.
– Tonks bez niego nie wyjdzie – kontynuował Chupacabra jakby nie zauważył tego wtrącenia. – Rozmowy wszyscy razem nie zaczniecie. Pat. I błagam, oglądanie morderstw źle działa na moje nerwy…
– Okej, więc się powstrzymam – rzuciła Tonks lekko. Nie umknęło jej jednak, że choć ostatnie zdanie chudzielec wypowiedział żartobliwym tonem, spojrzał przy tym na Charlesa poważnie, znacząco. To był ułamek sekundy, szybkie porozumienie. Tonks zastanawiała się czy to już paranoja, czy też naprawdę jej śmierć była jedną z rozważanych opcji – odrzuconych, lecz choć przez chwilę branych pod uwagę.
Nie powinno jej tu być, po prostu przeszkadzała. Tymczasem James uparł się, że nic nie zrobi bez niej, nigdzie nie pójdzie, nie będzie rozmawiać. Nawet, jakby chciał podkreślić swoje stanowisko, usiadł na schodach, skrzyżował ręce i ogólnie emanował uporem rozpieszczonego dzieciaka.
Dziewczyna miała nadzieję, że nie zauważył tego, co ona, nie domyślił się znaczenia żartu. Nie chciała, żeby bał się o nią, bo mógłby zrobić coś głupiego. Na razie mężczyźni z jakiegoś niezrozumiałego powodu liczyli się z jego zdaniem, ale nie mogło to trwać wiecznie.
– Czekaj, miałeś iść do Hufflepuffu? – Chupacabra nagle coś skojarzył. – Niby na jakiej podstawie?
– Dzięki – wymamrotał chłopak z urazą – naprawdę zawsze wiesz, co powiedzieć, aby podbudować moje ego.
– Ale Puchoni są podobno tacy… jacy w ogóle są Puchoni?
– Tacy jak ja – wtrąciła się Tonks i to w iście magiczny sposób zamknęło Chupacabrze usta. Spojrzała na Charlesa, który od pewnego czasu milczał, pozwalając, aby pertraktacje toczyły się same. Mężczyzna nieznacznie skinął jej głową. – Zrobię to – powiedziała.

…trzy, dwa, jeden.
– Widzę, że poznaliście mojego szefa – powiedział Chupacabra, wyłaniając się z cienia.
Ubrany był po mugolsku, w dżinsy i spraną bluzę, a w dłoni dzierżył kubek z obrazkiem Myszki Miki. To nieznacznie poprawiło humor Tonks. Poczuła się, jakby przypadkiem w obcym, dzikim kraju pełnym barbarzyńców, spotkała kogoś, kto zna jej ojczysty język.
– O cholera – stwierdził James.

Cień chłopaka był równocześnie cieniem ponuraka. James spojrzał na niego tylko raz, przelotnie.
– Moja prawdziwa natura – powiedział z rozbawieniem.
Olbrzymi, wychudzony pies rzucał się, krążył, to przypadał do ziemi, to skakał próbując dosięgnąć innych strzępów ciemności. Ani przez chwilę nie pozostał w bezruchu i Tonks miała wrażenie, że chłopak nie tyle go rzuca, co trzyma na smyczy.

Jeden – jedenaście.
W błocie tonęły ludzkie i zwierzęce szczątki. Tam daleko, pod zbutwiałym pniakiem, leżała kobieta ze zgruchotanym karkiem. Jej ciało było spuchnięte, jakby nabrzmiałe. Bliżej: wół, być może, Tonks nie była pewna. Zwierzę miało zgruchotaną połowę czaszki. Po jego rudym od krwi karku spacerowały spasione muchy. Tuż obok przygnieciony kopytem spoczywał zniszczony wodą pergamin i wygięta, srebrna bransoleta. Dalej: siny chłopiec, topielec, prawie nagi. Nawet po śmierci nie wypuścił z dłoni złamanej różdżki. I inne ciała, inne śmieci, dalej i bliżej, porozrzucane w błocie jak zabawki niegrzecznego dziecka.
A nad tym wszystkim rażące błękitem niebo i tęcza rozpięta od krańca do krańca.
O tak, artysta miał talent.
Tonks zatrzymała się przed obrazem, częściowo dlatego, że i tak potknęła się o dywan. James stanął koło niej. Malunek był wielki, wyższy od niej i ze dwa razy tak szeroki. Każdy, kto wspiął się na galerię, musiał go zobaczyć.
– Wstyd – powiedział Charles, zatrzymując się przy nich.
– Słucham? – Dziewczyna wzdrygnęła się. Z trudem oderwała wzrok od dzieła. Brzydota obrazu fascynowała.
– To tytuł: „Wstyd” – Mężczyzna podszedł do płótna i uniósł dłoń na wysokości czaszki wołu. Pstryknął palcami i muchy poderwały się do lotu, by zaraz znów opaść na gnijącą skórę. Tonks poczuła lekkie mdłości. – Czy rozpoznajesz tę historię, Syriuszu? – spytał mężczyzna łagodnie.
 – Coś kojarzę – powiedział chłopak. Spojrzał przy tym na Chupacabrę, który oparł się o balustradę, ale chudzielec nic nie dopowiedział.
Charles tymczasem pieszczotliwie przesunął dłonią po prostej, drewnianej ramie, jakby gładził ulubionego kota.
– Po potopie Bóg przysiągł, że podobny pogrom nigdy już się nie powtórzy – powiedział miękko – a na znak tej obietnicy rozpiął na niebie tęczę.
– I? – Chłopak wzruszył ramionami. – Co to ma wspólnego z czymkolwiek?
Twoje nazwisko jest obietnicą, pomyślała Tonks. Przysięgą, że nigdy nie powtórzycie tego, co zrobiliście. To przecież proste.
Charles uśmiechnął się do niej, jakby odkrył, że ona zrozumiała, choć przecież było to niemożliwe. Nie mógł czytać jej w myślach. Przynajmniej nie tak, aby się nie zorientowała. Chyba.
Szlag, pomyślała, szybko odwracając wzrok.
– Emily też tego nie rozumiała – powiedział mężczyzna spokojnie, lecz jego głos był zabarwiony smutkiem. – Choć może domyślała się, na swój sposób. Ona zawsze działa w tak pokręcony sposób, zawsze na przekór…
– Bredzisz – palnął chłopak. Był zirytowany, może nawet zły.
Tonks spojrzała ponownie na obraz groteskowy w swojej hiperrealistyczności. Jakby mimochodem zaczęła zauważać kolejne szczegóły. Jego powierzchnia popękała, co zdarzało się bardzo rzadko przy magicznych dziełach. Więc albo autor nie znał się na swojej pracy, w co dziewczyna szczerze wątpiła, albo też obraz był źle przechowywany przez dłuższy czas. Mógł też pochodzić z okresu, w którym konserwujące czary były jeszcze nieznane, lecz to znaczyłoby, że jest bardzo, bardzo stary. Co było absurdalne, biorąc pod uwagę sposób w jaki zostały nałożone farby – czarodzieje zaczęli malować w ten sposób najwyżej wiek temu. Nie znalazła jednak nigdzie podpisu, a współcześni artyści nie lubili anonimowości... Tonks nagle pożałowała, że nie przykładała się do kursu dotyczącego sztuki magicznej. Z drugiej strony chyba nikt nigdy tego nie robił.  
Poza tym zauważyła, że choć na ścianach, stropie i pomiędzy szczeblami balustrady pełno było pajęczyn, ani jedna nie została rozpięta na ramie obrazu. Ktoś je uprzątnął? Pająki wyczuwały czary wplecione w obraz? Oba wytłumaczenia brzmiały równie prawdopodobnie.
Jedno puste ślepie wołu łypało na Tonks z czymś zbliżonym do politowania.
– Komu? – spytała ochryple. Przełknęła ślinę i poprawiła się: – Powiedziałeś: Emily zawsze robiła na przekór. Ale komu? I co takiego?
Charles roześmiał się.
– Głównie na przekór własnej rodzinie. A co? Wiele rzeczy. Wiesz może jak uciekła z domu? Wciąż dobrze to pamiętam – powiedział, a Tonks uznała, że próbuje odwrócić jej uwagę od swoich poprzednich słów. Mimo to słuchała uważnie. – Emily dostała list z Hogwartu przy kolacji albo obiedzie, nie jestem pewien, na pewno wszyscy siedzieliśmy przy stole. Rozpakowała go i powiedziała ojcu, że będzie się tam uczyć. A on odparł, że jeśli pójdzie do tej szkoły, do domu może już nie wracać.
– Więc wyszła i nie wróciła – powiedział James cicho.
Charles skinął głową.
– Znasz tę historię? – spytał.
– Znam swoją matkę – odpowiedział chłopak chłodno.
– Na początku ojciec nie mógł w to uwierzyć. – Charles uśmiechnął się do wspomnień, ale bez większej radości. – Widzisz, ona po prostu wstała od stołu, pożegnała się ze wszystkimi i odeszła. Nawet nie zabrała peleryny.
– I nikt jej nie szukał? – upewniła się Tonks, choć domyślała się odpowiedzi. – Przecież była dzieckiem.
– Była – przyznał Charles bez skrępowania. – I owszem, nikt jej nie szukał.
– Oprócz Willa – dodał Chupacabra. Dziewczyna wzdrygnęła się. Zdążyła już prawie zapomnieć o jego obecności.
Charles nawet nie spojrzał na mężczyznę, po prostu wyciągnął różdżkę z rękawa i machnął nią oszczędnie. Nie zmienił przy tym wyrazu twarzy, nie przestał się uśmiechać i aż do chwili, gdy Chupacabra krzyknął z bólu, Tonks nawet nie przyszło do głowy, że te słowa w jakikolwiek sposób go poruszyły.
Na policzku chudzielca wykwitła krwawa pręga, głęboka rana ledwo omijająca oko. Tonks była pewna, że skóra miejscami została przebita na wylot – dziewczyna chyba dostrzegła fragment zęba.
Wyszarpnęła z kieszeni różdżkę, ale zawahała się, niepewna czy atakować Charlesa, czy leczyć Chupacabrę. James nie miał wątpliwości. Zaczął rzucać zaklęcie, ale w tej samej chwili chudzielec szarpnął go za ramię i klątwa uderzyła nisko, obok nóg Charlesa. Część muru skruszyła się, obsypując jego buty ceglanym pyłem. Mężczyzna spojrzał na chłopca z chłodnym zainteresowaniem.
I tak minął moment, w którym nie myśleli, a działali.
– Możesz odejść – rzucił Charles do Chupacabry.
Ten zaś odpowiedział mu, pomimo bólu i krwi ściekającej po twarzy, powoli, z wysiłkiem.
– A poradzisz sobie sam?
Te słowa sprawiły, że cała przemowa, wszystkie przekleństwa i pełne oburzenia frazy, utknęły Tonks w gardle. Tylko na chwilę, bardzo krótką, która jednak wystarczyła, aby Charles roześmiał się i skinął głową, a Chupacabra deportował.
– W takich chwilach zaczynam podejrzewać, że za dużo mu płacę – stwierdził Rainbow beztrosko.
Gniew wrócił. Tonks uniosła różdżkę i spojrzała w jego oczy, pragnąc, aby powiedział coś jeszcze, cokolwiek, co mogłoby ją sprowokować. Choć jednego słowo.
– To człowiek. Nie wolno ci… nie możesz…  – Tyle pozostało z jej wielkiej przemowy. Zbyt była wściekła, aby ładnie się wysławiać.
Choć jedno słowo, poprosiła w myślach.
To James się odezwał. Chłopak miał zawziętą minę i drżały mu ręce, lecz jego głos był wyprany z wszelkich emocji.
– Może – stwierdził. – To taki świat.

Tonks nie odważyła się spojrzeć na swój własny cień. Zaraz po wejściu do pokoju, gdy tylko zrozumiała czym jest błękitny żar, oparła się o ścianę. Przez cały czas patrzyła na Jamesa i Charlesa.
I słuchała, choć słowa mężczyzny były oślizgłe, zimne, niedorzeczne. Słuchała, choć miała wrażenie, że wypalają w jej umyśle piętno. Słuchała, ponieważ – pomijając wszystko inne – taka była jej praca.
Mężczyzna powiedział:
– Nie jesteś człowiekiem, Syriuszu. Czy też raczej, to, że jesteś istotą ludzką, nie ma najmniejszego znaczenia.
Chłopak odparł:
– Pieprzysz.

…siedem, osiem…
James chodził po balustradzie. Jedenaście kroków w jedną stronę, gwałtowny obrót, jedenaście w drugą. Balansował na wypolerowanej, drewnianej listwie nie szerszej od dłoni. Ręce wciśnięte miał głęboko w kieszenie spodni, plecy zgarbione. Wciąż się uśmiechał, delikatnie, jakby myślał o czymś przyjemnym, choć niezbyt ważnym.
– James, zaraz zlecisz – powiedziała Tonks, odruchowo sięgając po różdżkę.
Chłopak wzruszył ramionami.
– Nie spadnę, nigdy nie spadam – stwierdził, jakby była to oczywistość. – A zresztą – dodał, spoglądając nagle na obraz za plecami dziewczyny – nie byłoby to takie złe.
– Chyba nie wierzysz w te bzdury? – Tonks zdenerwowała się. – Zaczynam wątpić w twoją inteligencję.
– Ty wierzysz – zauważył chłodno. Minął ją, odwrócił się na pięcie, znów minął. Jedenaście kroków w tamtą stronę, jedenaście z powrotem… ten ruch mógł zahipnotyzować.
– Wcale nie – powiedziała, starając się, aby zabrzmiało to jak najpewniej. Wyszło co najwyżej dziecinnie.
– Zwlekałaś – stwierdził obojętnie.
– Po prostu… – zawahała się. – Po drodze jest takie miejsce, coś jakby wyrwa…
– Pomiędzy cztery a sześć – wszedł jej w słowo. – Zauważyłem. Zgubiony jard. Tylko wiesz co, Tonks? To był tylko pretekst.
Nie zaprotestowała, ponieważ uświadomiła sobie, że gdyby to zrobiła, musiałaby również powiedzieć, że znalazła ten jard. I być może chłopak spytałby, co zostałoby ukryte, a ona skłamałaby – żeby go nie przestraszyć, w nic nie wplątać. Tam czekała robota dla aurora, nie chłopca.
Poza tym naprawdę się nie spieszyła i nie chodziło wcale o to, co powiedział Charles. To były tylko słowa niepoczytalnego faceta i nawet najpaskudniejsze nie wstrząsnęłyby nią w takim sposób. Najważniejszy był ten moment, ułamek sekundy, w którym zrozumiała, że James skłamał, gdy padły ostatnie pytania.
– Może tak – przyznała wreszcie. – Nie mam zielonego pojęcia, co o tym myśleć. Sądziłam, że jeśli trochę poczekam, to jakieś genialne rozwiązanie samo wpadnie mi do głowy, ale coś nie wyszło.
Nie była pewna, czy mówi o sytuacji Jamesa czy o pokoju ukrytym pomiędzy cztery a sześć. Wiedziała tylko, że w tej chwili strasznie brakuje jej Alastora.

Mężczyzna powiedział:
– Jesteś synem fałszywego księcia, dzieckiem zrodzonym po deszczu.
Chłopak odparł:
– Szalenie precyzyjne.

…dziewięć…
– Nie wierzę w przepowiednie – powiedział James nagle. – Idiotyzm. I w ogóle jak to ma wyglądać? Nagle jakiś losowy koleś wybałusza ślepia i zaczyna wieszczyć, tak z dupy? Co to, reptilianom nawala system łączności? TARDIS przecieka?
Ostatnich dwóch zdań Tonks nie zrozumiała, ale domyśliła się ich znaczenia. Nim jednak odpowiedziała, odruchowo spojrzała za siebie, podświadomie oczekując, że dojrzy w głębi korytarza Charlesa. Nikogo jednak tam nie dostrzegła. Nawet obrazy wiszące na ścianach były puste, co najwyżej w którymś ostało się krzesło czy jakiś rekwizyt.
– Mniej więcej tak to wygląda – powiedziała wreszcie ostrożnie. – Po prostu człowiek nagle zapada w taki jakby trans, wygłasza przepowiednie i zaraz się budzi. James, jakbyś przestał krążyć, rzuciłabym zaklęcie antypodsłuchowe…
– To nie przejdzie, już próbowałem. Zajrzyj pod dywan, jest tam tyle run, że kręćka można dostać – wytłumaczył. – Stałe czary się w powietrzu nie utrzymują, jakieś sprzężenie zwrotne czy inne cholerstwo.
Nieźle zna się na magii, powiedział cichy, wredny głosik w głowie Tonks. Spróbowała go zignorować.
Tymczasem chłopak kontynuował:
– Ale nie można przecież mówić tak o przyszłości, bo to… no przyszłość, na litość Slytherina. Ona dopiero będzie. To nie jest przecież książka, nie można zajrzeć na ostatnią stronę i dopisać na czternastej wskazówki.
– Dumbledore uważa, że przepowiednie to właśnie coś takiego – stwierdziła cicho, przyklękając, aby naprawdę zajrzeć pod barwny dywan. Podważyła go i zerknęła na podłogę. Na widok plątaniny znaków zrobiło jej się zimno, ale postarała się tego nie okazać. Niektóre symbole rozpoznała. – No wiesz, takie ostrzeżenie, że jeśli zrobisz konkretną rzecz, to inna się wydarzy. Znaczy, akurat to moje przemyślenia, nie dyrektora.
– Taki algorytm?
– Nie mam pojęcia, co to znaczy – przyznała. Podniosła się i spojrzała na Jamesa. Chłopak przystanął na chwilę. Przyglądał się jej z uwagą.
– Masz czarne włosy – powiedział nagle. – Nie pasują ci.

Chłopak powiedział:
– Ta przepowiednia może mówić o kimkolwiek. Poza tym mój ojciec ma na nazwisko Snape, nie Prince, więc twoja teoria jest beznadziejna.
Mężczyzna odparł:
– Sam nazwał się księciem. To wystarczyło. To zazwyczaj wystarcza.
A później dodał:
– Ale owszem, przepowiednia mogła dotyczyć kogokolwiek. Dlatego aż do Brazylii nikt tak naprawdę o tobie nie pamiętał.

…dziesięć…
Znów krążył. Tam. Z powrotem. Po jedenaście kroków. Tonks nadal podświadomie oczekiwała, że w którymś momencie powinie mu się noga i zleci w dół, więc nie potrafiła rozluźnić mięśni. Mimo tego nie chciała go zatrzymywać siłą, bo skoro nie potrafiła zaufać mu w takiej błahostce, jak mogła w sprawach poważniejszych? Nie schowała jednak różdżki.
James przestał z nią rozmawiać. Chodził zatopiony we własnych myślach, mamrotał najwyżej coś pod nosem, nie zawsze po angielsku. Nie wiedziała, czy powinna mu przeszkodzić, czy nie.
Najgorsze było to, że nie znała tego chłopaka. Wiedziała o nim tyle, ile przeczytała z akt. Na własną rękę odkryła tylko, że chętnie czyta książki Kinga i ma klaustrofobię. Lubiła go, ale nie byli przyjaciółmi. Zaś James w tej chwili potrzebował właśnie kogoś bliskiego. Nie kuratora, nie aurora.
Tymczasem na miejscu była tylko ona.
– Dlaczego nie mam blizn na twarzy? – zapytał chłopak sam siebie. – To przecież nielogiczne.
Później, nie zatrzymując się, wyciągnął z kieszeni małą paczuszkę i obrócił ją parę razy w dłoni. Błyszczała lekko i Tonks słabo skojarzyła materiał. Plastik? Taśma klejąca? Na pewno coś mugolskiego. Jej kształt za to nic jej nie powiedział.
– Czemu miałbyś je mieć? – spytała, a on się potknął. Złapał jednak równowagę zanim zdążyła zareagować.
– Nieważne – wymamrotał, chowając paczuszkę.
– James, powinniśmy już iść – zasugerowała cicho. Machnął tylko ręką, jakby odganiał muchę. Moody w tym momencie pewnie złapałby go za kark i wyciągnął na zewnątrz, ale on zazwyczaj przejawiał empatię godną stołu. Tonks uznała, że może chwilę zaczekać.

Mężczyzna powiedział:
– Magia to życie. Artefakt można nią wypełnić, ale w końcu z niego wypłynie i pozostawi pustą skorupę. Ślady najpotężniejszych czarów utrzymają się parę wieków i rozpłyną w nicość. Martwe ma w sobie tylko tyle magii, ile dostanie od żywego.
Chłopak spytał:
– Myślałeś kiedykolwiek nad karierą poety?
Mężczyzna milczał. Długo.

…jedenaście.
– Zauważyłaś, że mówi do mnie: Syriusz? – zapytał James. Usiadł na balustradzie, wreszcie jakby się uspokoił. Jego nogi co prawda wciąż wisiały nad pustką, ale Tonks przestała się martwić, że spadnie. Stanęła obok niego, zachęcona tym, że znów zaczął zauważać jej obecność. Na karku czuła spojrzenia trupów, jakby za plecami miała nie obraz, a okno. Było to dziwne uczucie, od którego cierpła jej skóra.
– Aha – potwierdziła i zmusiła się do uśmiechu. – Może James mu się po prostu nie podoba?
– James jest świetne – zareagował chłopak natychmiast. – Na pewno lepsze od nazwy jakiejś gwiazdy. Po gwiazdach to się dziewczyny mogą nazywać.
– E tam, mogło być gorzej – zaprotestowała. – Jeśli ci Syriusz nie pasuje, to co powiesz na Nimfadorę?
– Trochę jak skrzyżowanie Pandory z nimfą – przyznał. – Wiesz, takie ładne coś, co spowoduje całe zło na świecie… – Urwał gwałtownie, ale zaraz się zaśmiał. – Nie, bez jaj, nie będę odwalał przedstawienia za każdym razem, kiedy ktoś wspomni o końcu świata – stwierdził twardo i Tonks zorientowała się, że powiedział to bardziej do siebie niż do niej.
– Słusznie – pochwaliła go pomimo tego. Wychyliła się lekko za balustradę i zerknęła na majaczącą w dole podłogę. Z tej wysokości wzór na dywanie zaczynał coś jej przypominać, jakby smoka zwiniętego w kłębek albo innego stwora. Jego paszcza rozwierała się przy wyjściowych drzwiach. – Poza tym, no wiesz, ja bym nie zakładała tak od razu, że on mówił prawdę i tylko prawdę.
– Taa… Tonks?
– Hm? – mruknęła, nadal się rozglądając. Na ścianach nie było ani run, ani żadnych innych znaków, ale z drugiej strony nie mogła być pewna, czy nie zostały ukryte pod tynkiem…
– Możesz mi powiedzieć coś o tej gwieździe? – zapytał James nagle skrępowany. – Z astronomią to u mnie trochę na bakier, szczerze mówiąc.
Tonks przerwała oględziny domu, a właściwie zrezygnowała z rzucania czaru sondującego. Zerknęła na chłopaka. Wydawał się spokojny, ale to – z jakiegoś powodu – zaniepokoiło ją bardziej, niż jego wcześniejsza gorączkowość. Wciąż był blady jak trup i wzrok miał dziwny, jakby nieobecny. Choć rozmowa o gwiazdach w tej sytuacji wydała się Tonks trochę absurdalna, była za nią wdzięczna.
– Cóż, nazywana jest też Psią Gwiazdą albo Kanikułą – powiedziała, próbując przypomnieć sobie o niej jakieś ciekawostki. Lubiła astronomię, choć na hogwarckiej wieży było zazwyczaj tak zimno i wietrznie, że przez większość lekcji próbowała wymetamorfować sobie futro. Nocne niebo kojarzyło jej się z rzadkimi opowieściami matki o rodzinie, pełnymi nie tyle gniewu, co melancholii. – Świeci w gwiazdozbiorze Wielkiego Psa. Najjaśniejsza z gwiazd – stwierdziła miękko, mimowolnie pochmurniejąc. Jej matka wciąż nie mogła wybaczyć Syriuszowi zdrady, a pewnie i rozczarowania, które przeżyła, gdy wtrącono go do Azkabanu. Jej ulubiony kuzyn: zbrodniarz, morderca, Śmierciożerca. Tonks żałowała, że nadal nie może powiedzieć jej prawdy. – Właściwie to dwie gwiazdy, ale znajdują się bardzo blisko siebie…
– Syriusz jest podwójny? – przerwał jej James dziwnie obojętnym tonem.
Tak, lecz przez wieki ludzie nie zdawali sobie z tego sprawy, chciała odpowiedzieć, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. To nie były najszczęśliwsze słowa.
– Czy to ma znaczenie? – zapytała tylko.
Chłopak wzruszył ramionami.
– W sumie to jest tak jakby moje pierwsze imię. Dopiero po śmierci Potterów mama zdecydowała się dać mi James – powiedział cicho. Podniósł rękę do czoła i odgarnął z niego włosy. Dłoń mu drżała. – Cholera, muszę się ostrzyc – wymamrotał. Następnie dorzucił z rozbawieniem: – Powiedziała raz, że to całkiem niezła wskazówka, to moje imię, ale nigdy nie wytłumaczyła, o co dokładnie jej chodziło.
Harry też jest dzieckiem z przepowiedni, pomyślała Tonks. Kolejna tajemnica, której nie mogła zdradzić, choć w tej chwili bardzo chciała.
Zresztą gdyby nie to, że od miesięcy Zakonnicy wypruwali sobie żyły, aby nie dopuścić Śmierciożerców do przepowiedni, dziewczyna potraktowałaby całą sprawę inaczej, o wiele lżej.
– Też nie wiem, o co jej chodzi – skłamała.
James ponownie wzruszył ramionami. Spojrzał w dół i uśmiechnął się, tym razem naturalniej, jakby radośniej.
– Nie oczekuj logiki od Rainbowa – stwierdził.
I zeskoczył.

Mężczyzna powiedział:
– Jesteś nosicielem, powłoką, naczyniem ze skóry i wnętrzności. Urodziłeś się, ponieważ był to jedyny sposób.
Chłopak odparł ostrożnie:
– …Chyba znam twojego dilera.

Pomiędzy cztery a sześć.
Trzy, cztery, sześć.
Coś było nie tak. Tonks zatrzymała się w pół kroku, lekko odwróciła głowę. Korytarz był pusty, cichy i wciąż tak samo zapuszczony. Tylko jedna lampa gazowa płonęła i rzucała przy tym całkiem zwyczajne cienie. Puste obrazy niszczały spokojnie, a wszystkie siedem drzwi zostało porządnie zamkniętych i nic nie wskazywało na to, aby coś miało zza nich wypełznąć. A mimo to coś było nie tak.
Tonks cofnęła się, odruchowo odliczając do tyłu.
Sześć, cztery, trzy, dwa.
Nie, znowu się nie zgadzało. To było jak swędzenie w miejscu, w którym nie można się podrapać. Przede wszystkim irytujące. Dziewczyna znowu zrobiła parę kroków.
…cztery, sześć…
Do tyłu: sześć, cztery.
Przystanęła niezdecydowana, spojrzała w stronę holu. James stał przy balustradzie obrócony do niej plecami. Z jednej strony nie chciała go zostawiać samego, z drugiej jednak wątpiła, aby ktokolwiek zrobił mu krzywdę, przynajmniej nie w tym momencie. Poza tym podejrzewała, że chłopak potrzebuje chwili dla siebie.
Raczej ty potrzebujesz, poprawiła się w myślach.
W końcu więc wyciągnęła różdżkę, głównie dlatego, że gdyby tego nie zrobiła, prawdopodobnie ta tajemnica gnębiłaby ją przez następne parę miesięcy. Standardowy zestaw zaklęć nie przyniósł jednak większego efektu. Jej różdżka twierdziła, że na korytarzu nie ma nic nienormalnego. To tylko podsyciło jej ciekawość. I poza tym dzięki temu mogła myśleć o czymś innym niż tamte… nonsensy. Dlatego zamknęła oczy – większość iluzji skupiała się na tym zmyśle – i zaczęła bardzo powoli, cal za calem, przemieszczać się, jedną dłonią wodząc po ścianie. Najpierw spróbowała z lewej strony, a kiedy nic to nie dało, przeniosła się na prawą. Po chwili, która mogła trwać wieczność albo parę sekund, jej palce natrafiły na drewno. Wymacała klamkę i chwyciła ją mocno. Dopiero wtedy otworzyła oczy. Stała przed drzwiami, która nie różniły się niczym od pozostałych siedmiu. W ich jasnym drewnie wyryto kwiatowy wzór, który prawie starł się ze starości. Na framudze pojawiła się już pajęczyna, niewielka i dość delikatna, widocznie pająk dopiero się w tym miejscu zadomowił. Przyklękła, przyjrzała się dywanowi na podłodze – cały dom był nimi wyłożony, jakby właściciel cierpiał na ich fetysz – ale nie zobaczyła niczego interesującego. Pożałowała lekko, że złapała za klamkę, ponieważ niechcący ją przy tym oczyściła.
Wstała, wytarła dłonie o spodnie i znów położyła dłoń na klamce, ale zawahała się. Nie była sama w tym domu, więc nie tylko ona ryzykowała. Dlatego też po chwili namysłu ściągnęła aurorski płaszcz, zmniejszyła go i wcisnęła do kieszeni, a bluzę rozjaśniła zaklęciem. Następnie zamknęła oczy i skupiła się. Jej włosy skróciły się gwałtownie i wybielały, rysy twarzy przekształciły, skóra ściągnęła, opinając ciasno czaszkę. Zmieniła swoją postawę, metamorfowała kości. Otworzyła oczy, zamrugała parę razy, bo łzawiły. Przesunęła dłonią po twarzy, żałując, że nie ma przy sobie lusterka. Spodnie miały trochę za krótkie nogawki, więc skorygowała to. Na samym końcu przypomniała sobie o ranie. Przesunęła różdżką wzdłuż policzka rozcinając go, po czym natychmiast rzuciła zaklęcie tamujące. Musiała otrzeć oczy, bo jak na złość, znowu pociekły jej łzy. Stworzenie kamuflażu zajęło jej może trzy minuty.
Do pokoju weszła ostrożnie, trzymając różdżkę w luźno upuszczonej dłoni. Ponieważ światło z korytarza ledwo rozpraszało ciemność, rzuciła Lumos. W niebieskim blasku zobaczyła siedzącego w fotelu starca.
Zatrzymała się, niepewna, co zrobić. Serce tłukło w jej piersi jak oszalałe. Mózg jednak, wbrew pozorom, pracował dalej.
Kolejne pajęczyny, jedna pomiędzy nogami mężczyzny, druga rozpięta od brody do ramienia. Dzięki ci, Helgo, za pająki. Tonks uznała, że stoi przed realistyczną rzeźbą…
Rzeźbą, która oddycha?
Klatka piersiowa starca wyraźnie podnosiła się i opadała, równomiernie, choć słabo. Dziewczyna na oślep sięgnęła do tyłu i przyciągnęła drzwi, w ostatniej chwili jednak zdecydowała się ich nie zamykać.
Przez cały czas nie spuszczała wzroku z mężczyzny.
Właściwie nie był taki stary, tylko pierwsze wrażenie robił nad wyraz niekorzystne. Jego przerzedzone włosy były w większości siwe, choć mogła to być wina kurzu. Poza tym wyglądał na kogoś, kto w krótkim czasie stracił sporą wagę, skóra zdawała się na nim wisieć jak przyduży garnitur. Oczy miał zamknięte, usta uchylone. Wyglądał na pogrążonego w głębokim śnie.
Podeszła bliżej, po drodze przypominając sobie wszystko, co wiedziała o magicznych śpiączkach. Jakie zaklęcia mogły to spowodować, jakie choroby, jakie eliksiry – uwzględniając tylko te, które nie wymagały podawania dawek w krótkich odstępach czasu – i jak zwykle w takich momentach, zagapiła się.
Nie była pewna jakim cudem stolik do kawy kończył się akurat tam, gdzie znalazła się jej noga. Często jej się to zdarzało. Uderzyła w blat i świecznik stojący na nim przewrócił się z brzdękiem.
– To znowu ty? – spytał ktoś lodowato.
Tonks, która właśnie poprawiała świecznik, zastygła. Następnie zaś uświadomiła sobie, że ma twarz Chupacabry i bardzo niewskazane byłoby, gdyby zaczęła się matamorfować pod wpływem emocji.
– Jak widzisz – powiedziała, bardzo starając się na sobą panować.
– Przyszedłeś sprawdzić, czy zjadły mnie już szczury?
Usta mężczyzny nie poruszały się, tego dziewczyna była pewna, a i głos dochodził z nieodpowiedniego miejsca. Spojrzała więc wyżej, ponad starodawny kominek. Wisiał nad nim portret, który najwyraźniej przedstawiał mężczyznę siedzącego na fotelu.
Albo artysta kłamał, albo facet wyglądał o wiele lepiej w młodości, pomyślała mimochodem.
– Możliwe, że się stęskniłem – powiedziała ostrożnie, gorączkowo zastanawiając się, jak wybrnąć z sytuacji.
– Po miesiącu? Kto by się spodziewał – stwierdził mężczyzna. Choć jego głos ociekał jadem, była to najwspanialsza rzecz, jaką aurorka mogła w tym momencie usłyszeć.
– Bywa i tak – powiedziała, siadając w drugim fotelu. Wzbiła przy tym chmurę kurzu i rozkaszlała się gwałtownie. Mężczyzna patrzył na nią z politowaniem. Kogoś jej przypominał… Charlesa może? Podobny kształt twarzy, włosy, koloru oczu z tej odległości nie widziała.
– Co za farsa – stwierdził wreszcie. – Ale nie powinno mnie to zdumiewać, zawsze uwielbiał miernoty.
– Charles? – zapytała. Mężczyzna spojrzał na nią podejrzliwie, więc szybko dodała: – Po prostu jest postępowy.
– Piękny eufemizm. – Czarodziej skrzywił się. – Niszczy tradycję, roztrwania rodowy majątek… wolę nie myśleć, komu przypadło ostatnie dziesięć wejściówek. Dziesięć, w miesiąc – podkreślił ze zgrozą, ale i wyraźnym żalem w głosie. – O tak, jest postępowy.
Chyba naprawdę potrzebuje się wygadać, pomyślała Tonks.
A ta mała, która ciągle siedziała gdzieś we wnętrzu jej głowy, ta mała od kryminałów, krzyknęła: o tak, Merlinie!
Dziewczyna zmusiła się do spokoju i przyjrzała krawędziom obrazu. Tak jak podświadomie oczekiwała, dostrzegła tam szereg maleńkich, malowanych ostrzy, ustawionych tak ciasno, że nie prześlizgnęłaby się pomiędzy nimi nawet mysz. Prymitywny, ale skuteczny sposób na uwięzienie postaci.
– To nie ideał, ale całkiem dobrze mu idzie – zaryzykowała, odrobinę spokojniejsza.
Mężczyzna roześmiał się gorzko.
– Dobrze… w czym dobrze?
Dziewczyna wzruszyła ramionami w naprawdę znaczący sposób. Nie miała zielonego pojęcia, czym zajmuje się Charles, więc mogła powiedzieć co najwyżej, że…
– …jak na razie Aurorzy nic o nim nie wiedzą, a to już jest coś.
– Aurorzy to banda błaznów – stwierdził czarodziej z lekceważeniem. – Zanim się urodziłeś, ja już trzymałem większość tych kundli na krótkiej smyczy. A kto mi nie służył, ten pracował dla Blacków, ha, nawet Voldemort miał paru swoich, taki dzieciak bez krwi i nazwiska.
Zabolało, nawet jeśli były to ewidentne przechwałki. Jasne, nie wszyscy jej współpracownicy byli wspaniali, ale korupcja nie była aż tak powszechna…
Nagle zorientowała się, że mężczyzna zaczął przyglądać się jej ze wzmożoną uwagą. Przeanalizowała ostatnie parę sekund i stwierdziła, że jej jedyną charakterystyczną reakcją było wzdrygnięcie się po usłyszeniu imienia Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Najwyraźniej Chupacabra tego nie robił. Zmusiła się więc, aby powiedzieć:
– Wiesz coś o Voldemorcie?
– Może – odparł mężczyzna oględnie. – Ale mówiąc szczerze, męczy mnie ta rozmowa – skłamał. – Możesz mnie już obudzić.
– Nie potrzebuję twojej zgody – zareagowała natychmiast, bo wydało jej się to naturalne. Następnie dodała lekko: – I nie po to tu przyszedłem.
– Doprawdy?
– Czasy lekko się skomplikowały…
– Voldemort wrócił? – ni spytał, ni stwierdził. Następnie roześmiał się, choć tym razem naprawdę wesoło. – O tak, widzę to w twoich oczach, wrócił.
– A ty sporo o nim wiesz? – spytała, czując z jednej strony ekscytację, a z drugiej pewien żal, że rozmowa definitywnie zboczyła z tematu Charlesa.
– Chłopak o pośledniej krwi, ale idealista. Biedny, choć charyzmatyczny. I zbrodniarz oczywiście, ale w tych… tamtych czasach było to wręcz wskazane – powiedział obojętnie. Następnie zaś, nie ukrywając radości. – I powiem ci coś chłopcze, jedną dobrą radę: zacznij szukać sobie nowego pana. Voldemort zabije mojego syna, prędzej, później, to nieważne. Zabije go, a później  wytępi wszystkie miernoty, które mu służą.
Następnie mężczyzna nasunął tiarę na oczy, wyraźnie dając Tonks do zrozumienia, że rozmowa się skończyła. Nie zareagował też na żadne jej słowa, zupełnie jakby zapadł w sen podobnie jak jego pierwowzór.
Dziewczyna po chwili wycofała się. Na korytarzu zrzuciła kamuflaż, wyleczyła do końca ranę oraz pozbyła się ze skóry i bluzy krwi.
Tylko w głowie wciąż jej się tłukły słowa „zabije mojego syna”, gdy wychodziła spomiędzy cztery a sześć.
Później przypomniała sobie, że nie może o tym nikomu powiedzieć.

Mężczyzna powiedział:
– Koniec świata.
Na pytanie chłopaka odparł:
– Tak, myślę, że wojna.
Na kolejne zaś:
– Na wojnie można zarobić.

Jeden, dwa, trzy…
Jeśli przeżył, to go zabiję, pomyślała Tonks, teleportując się na dół holu. Na widok Jamesa, który stał i wyglądał na nieuszkodzonego, równocześnie poczuła ulgę i złość.
– Czy ty oszalałeś? – zapytała.
Chłopak wzruszył ramionami, a aurorka uświadomiła sobie do kogo mówi.
– Czy ty oszalałeś bardziej? – poprawiła się.
– E tam. – James uśmiechnął się ujmująco, przeczesał palcami włosy i przybrał wyraz twarzy „jestem uosobieniem niewinności, a ciasteczka wyżarł kot”. Zupełnie, jakby skok pozwolił odzyskać mu spokój i jako taką pogodę ducha. – Siedziałem sobie i nagle patrzę, a w dole kółko, w kółku krzyżyk, wszystko czerwone. Spójrz sama, o.
Nogą wskazał znak wyszyty na dywanie. Tonks przyjrzała mu się sceptycznie. Rzeczywiście koło, krzyż, całkiem duże zresztą.
– I uznałeś, że to oznacza jakieś, bo ja wiem, lądowisko?
– Jakby nie oznaczało, to najwyżej nogi bym sobie połamał – stwierdził beztrosko. – Ten balkon wcale nie jest tak wysoko.
Przed kim grasz? Zastanowiła się dziewczyna. James wciąż był spięty, a w jego ruchach kryła się nie tyle nerwowość, co dokładność, która najczęściej cechowała ludzi niedowierzających własnemu ciału. Mimo tego uśmiechał się, gwizdał i ogólnie sprawiał wrażenie szczęśliwego człowieka. Odstawiał przedstawienie, a ona nie wiedziała, co się zmieniło, dlaczego się zamknął, czemu w ten sposób przed nią osłonił.
Tymczasem Rainbow ukląkł, ostrożnie naciął dywan i zajrzał pod niego.
– Ale namieszane – powiedział z podziwem. – Masz jakiś kawałek papieru? Przekopiowałbym sobie ten krąg.
– James, chodź już stąd – poprosiła. – Później ci podobny ułożę, ale wyjdźmy z tego domu.
– Lubię to miejsce – stwierdził, ale wstał bez ociągania. Kiedy spojrzała na niego z zaskoczeniem, wzruszył ramionami. – Naprawdę. Jasne, to rudera, ale ma klasę.
– Szczerze mówiąc użyłabym innego słowa – przyznała.
– Jest upiorny  – powiedział Chupacabra, drugi raz w ciągu dnia wyłaniając się zza tych samych drzwi. Mężczyzna zaleczył szramę na policzku częściowo, nie likwidując jej do końca i Tonks odruchowo zastanowiła się: dlaczego?
Może nie miał czasu albo nie potrafił lepiej, pomyślała, starając się zagłuszyć wewnętrznego paranoika.
James tymczasem spoważniał. Ponownie ukrył ręce w kieszeniach, jego uśmiech zgasł.
– My się już zbieramy – powiedział.
– Myślę, że znajdziesz dla mnie chwilę – stwierdził mężczyzna z irytującą pewnością.
– Nie mam ochoty rozmawiać – wymamrotał chłopak.
Tonks uznała, że powinna się wtrącić.
– Daj mu spokój, miał ciężki dzień.
– Litości, nie jestem dzieckiem – warknął James.
Uniosła dłonie w geście znaczącym tyle co „spokojnie”. Tymczasem Chupacabra oparł się o framugę.
– Charles nie jest zbyt delikatny – powiedział, a dziewczyna jak zwykle nie była pewna, co mógł oznaczać jego ton.
– Ty za to jesteś cholernie dyskretny – wymamrotał James.
– Czyżbym cię czymś uraził? – Chupacabra uśmiechnął się nieznacznie.
– Bez przesady. Tylko to, że przez parę miesięcy pracowałem dla wujka i nie miałem o tym pojęcia, lekko mnie zirytowało, ale nie bierz tego do siebie, skądże – wymamrotał chłopak.
– A jak myślisz James, ile osób stamtąd wie, kto jest ich szefem? – spytał obojętnie. – Nie byłeś traktowany specjalnie, zapewniam. Znalazłem cię, dałem robotę, bo jałmużny byś nie przyjął… mam nadzieję, że byś nie przyjął, nie cierpię żebraków. Gdybyś się nie sprawdził, wyleciałbyś.
Tonks uświadomiła sobie, że jej włosy mimowolnie zaczęły zmieniać barwę. W ostatniej chwili zmieniła czerwień na typowy dla siebie róż. Nie znaczyło to jednak, że się uspokoiła.
– Za kogo ty się masz? – spytała mężczyznę. – Dałeś mu pracę? On ma piętnaście lat. W tym wieku powinien się uczyć, a nie pracować w jakichś spelunach.
– Tonks – powiedział ostrzegawczo James, ale zignorowała go.
– Jeśli żal ci było pieniędzy, mogłeś powiadomić Ministerstwo, po to istnieją stypendia. Zresztą, jego wujek miał dość pieniędzy, aby mu płacić, a nie miał tyle, aby się nim zaopiekować? Czy wy jesteście porąbani?
– Tonks – powtórzył James z irytacją.
– Nie wysłuchasz nawet chłopaka, którego tak bronisz? – zapytał Chupacabra z lekkim, prawie niedostrzegalnym rozbawieniem.
– Tonks – powiedział po raz trzeci Rainbow. Spojrzała na niego. – Nie jestem dzieckiem. Serio, wiem, że istnieje coś takiego jak pomoc socjalna. Gdybym chciał z tego skorzystać, to bym skorzystał.
– James, jesteś dzieckiem – stwierdziła miękko, delikatnie, chwilowo skupiając się na najważniejszym. – I wiedziałbyś, że to nic złego, gdyby ten idiota nie napchał ci głowy bzdurami…
Uświadomiła sobie, że przesadziła. Chłopak patrzył z wyraźnym zażenowaniem i czymś, co nieprzyjemnie kojarzyło się jej ze wstrętem.
– Ten idiota nieźle się mną opiekował – powiedział jednak obojętnie, bez śladu uczuć w głosie – więc nie obrażaj go, proszę.
Nie musiał dodawać: lepiej od ciebie. Tonks i tak zrozumiała.
– Nie jest wiele wart – powiedział nagle Chupacabra, najwyraźniej zwracając się do niej – ale dzieckiem bym go nie nazwał. Chyba że sam tego chce. – Uśmiechnął się trochę zbyt szeroko, bo strup pękł i parę kropel krwi ściekło mu po skórze.
Dziewczyna pomyślała: ty gnoju, on ci wierzy.

Mężczyzna powiedział:
– Nigdy cię to nie dziwiło, Syriuszu? To, że wszyscy wokół tak długo uczą się zaklęć, skoro to tylko słowa, tylko myśli? Że ludzie nie rozumieją, nie czują, nie zauważają? Że to, co oczywiste, co widoczne na pierwszy rzut oka, muszą rozczłonkowywać i analizować krok po kroku, choć to tak powolne i nudne, głupie? Nigdy nie czułeś magii płonącej w tobie?

…osiem, dziewięć…
Ostatecznie nie podsłuchiwała. Chciała, o tak, już nawet zaczęła rozbrajać zaklęcie antypodsłuchowe, ale się powstrzymała. Po prostu nie wierzyła, aby Chupacabra naprawdę akurat teraz zdecydował się zaatakować Jamesa. To był tylko pretekst, który wymyśliła sobie szybko, aby jakoś usprawiedliwić swoje działania.
Tylko chyba wciąż była zbyt uczciwa, aby gładko przełykać własne kłamstwa.
Dlatego nerwowo chodziła po holu, wyobrażając sobie, jak może wyglądać rozmowa Jamesa i Chupacabry i co chwila stukała do drzwi, przypominając im – szczególnie chudzielcowi – że wciąż tu jest.
Kiedy w końcu jej otworzyli, jednym spojrzeniem oszacowała stan chłopaka i dopiero po tym pozwoliła sobie na kolejny oddech.
Litości, zachowujesz się jak stereotypowy Puchon, pomyślała, a przecież ty nawet nie lubisz stereotypowych Puchonów.
James siedział przy kuchennym stole i mieszał łyżeczką w wyszczerbionej filiżance. Wzrok miał nieobecny. Wydawał się jednak nieuszkodzony, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Z psychiką pewnie gorzej, pomyślała ponuro.
– James, cokolwiek ci powiedział, to prawdopodobnie jest…  – Chciała powiedzieć „stekiem kłamstw i wierutną bzdurą”, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. – …moralnie niejednoznaczne – wybrnęła niezręcznie.
– Wyluzuj, nie dołował mnie, jeśli tym się martwisz. – Posłał jej zmęczony, nieco wymuszony uśmiech. – Chupacabra jest fajnym gościem, tylko specyficznym.
– Ja nadal tutaj jestem – zauważył chudzielec, który grzebał w jednej z wypaczonych szafek.
– Więc, jak się domyślam, wytłumaczył już, dlaczego zagarnął cię do pracy, zamiast wysłać do szkoły? – spytała, ponieważ nie mogła się powstrzymać.
Odpowiedział sam mężczyzna:
– Ponieważ dzieci to tania siła robocza – rzucił bez skrępowania. Następnie na odrapanej ławie położył plecak z zielonego, mocnego materiału i czarną kurtkę pokrytą naszywkami mugolskich zespołów. – Zgarnąłem to, kiedy zorientowałem się, że nie wrócisz – powiedział do Jamesa. Zmrużył oczy. – Mam nadzieję, że nie miałeś tam kanapek albo czegoś podobnego. Nie zaglądałem.
– Dzięki – odpowiedział chłopak, ale bez szczególnej radości. Od razu jednak ściągnął własną kurtkę i rzucił ją koło pieca, na parę samotnych drew. – I tak była transmutowana – dodał, jakby się przed kimś tłumaczył.
Kto normalny transmutuje własne ubrania?, pomyślała Tonks i prawie natychmiast zirytowała się na samą siebie.
James tymczasem włożył drugą kurtkę, otrzepał ją z pyłu i wstał. Przez moment patrzył na herbatę z wyraźną niechęcią, nim w końcu zmusił się do jej wypicia. Następnie spojrzał na Chupacabrę z nietypową jak dla siebie powagą.
A zresztą, skąd ty możesz wiedzieć, co jest dla niego typowe, zganiła się w myślach dziewczyna.
– A dług… talizman spłacę – powiedział, zakładając plecak na jedno ramię. – Nieważne, co będziesz chciał.
– Wiem, że spłacisz.
Tonks powstrzymała się od komentarza.

Chłopak odparł:
– Nie. Nigdy nie czułem żadnej pieprzonej magii. Czy ty w ogóle masz mózg? To jest talent, taka cecha, nie żadna mityczna istota. I jeśli chcesz wiedzieć, też mam z tym kłopoty. Z czarowaniem znaczy. Albo mi nie wychodzi, albo zapominam, albo cokolwiek. Ale okej, znam trochę zaklęć, ale moja matka też. Do niej też się dowalisz? I słuchaj, bo nie powtórzę: to nie ja. Zły adres. Sorry. Musisz szukać sobie innego wariata, bo, wybacz mi, ale ja nic w sobie nie noszę.
A jego cień kulił się coraz bardziej i bardziej, próbując umknąć przez obnażającym prawdę żarem.

Po jedenastu.
Bajecznie wynaturzony dom otaczał murek z cegieł, który ledwo sięgał Jamesowi do kolan. Chłopak spojrzał na niego, następnie na ciągnące się za nim łąki i odległe lasy, a wreszcie na bramę. Szczególnie ta ostatnia go zainteresowała.
Była potężna, wzmocniona masą żelastwa, obwieszona kłódkami, owinięta w łańcuchy, zabarykadowana stertą śmierci i podparta paroma żelaznymi belkami. James znów zerknął na murek, a następnie spojrzał na Tonks.
Aurorka wzruszyła ramionami.
– Może poszukamy tylnej furtki? – zaproponowała, a on przytaknął.
Szli, przedzierając się przez pokrzywy, osty i dzikie kwiaty. Od czasu do czasu James patrzył na rezydencję, lecz nie potrafił stwierdzić, jakie budzi w nim ona uczucia. Budynek był… fascynujący. Chłopak czuł magię bijącą z tych krzywych murów i to go wręcz oszałamiało. W innej sytuacji pewnie cieszyłby się jak dzieciak. Dzisiaj czuł się wypalony.
Najgorsze było to, że przez cały czas nie mógł zapomnieć o kobiecie, którą okaleczył. Nieważne, co mówił Charles, Chupacabra czy Tonks, nieważne na czym próbował się skupić i czym zająć myśli. Przepowiednia – furda. James w takie rzeczy nigdy nie wierzył. Fakt, że dla Chupacabry był tylko częścią roboty? Ujdzie, nie on pierwszy go oszukiwał, pewnie i nie ostatni. To, że Tonks miała go za gówniarza? Przeżyje, może nawet coś dzięki temu zyska.
Tylko ta kobieta, jakby mógł zapomnieć o niej raz a porządnie… w sumie to zabawne, James nigdy nie podejrzewał, że ma sumienie.
Jeszcze jedna rzecz go bolała, tak bardzo, że starał się omijać ją nawet w myślach. Odruchowo obciągnął lewy rękaw kurtki.
Znaleźli w końcu furtkę, więc chłopak ostatni raz spojrzał na rodzinny dom swojej matki. Podejrzewał, że ten budynek byłby policzkiem dla każdego architekta, ba, dowolnego estety. Wyglądał na coś, co nie tyle wybudowano, co wyhodowano, a w gwoli ścisłości, na coś, co wciąż rośnie. Był barwny, chaotyczny i kompletnie niemożliwy. James nie mógł nawet powiedzieć, gdzie kończy się główny budynek, a zaczynają dobudówki, które wieże były zaplanowane, a które dosztukowano jakby przypadkiem i czy różne kolory dachówek mają głębszy sens, czy są efektem radosnej improwizacji. Poszczególne elementy wydawały się zupełnie do siebie nie pasować, a wszystko utrzymywało się w całości chyba tylko dzięki magii.
Eksperyment, pomyślał James, jeden wielki eksperyment.
Po przejściu przez furtkę znaleźli się w mugolskim zaułku. Po lewej stronie stały kubły na śmieci, po prawej zaparkował stary samochód. James zatrzasnął za sobą furtkę, zanim Tonks zaczęła ją badać. Aurorka prychnęła:
– No wiesz co.
Furtka nie zniknęła całkiem, lecz straciła trójwymiarowość i zaczęła przypominać rysunek. Czy też, co James zrozumiał po chwili, stała się nim. Tonks przejechała palcem po jednej z białych linii.
– Kreda – powiedziała. – Deszcz to zmyje.
– Pewnie tak. Idziesz na hot doga? Jestem głodny.
– Nie chcesz wrócić już do Hogwartu? – zapytała.
Tak, powrót do więzienia na kompletnym odludziu był tym, o czym w tej chwili marzył. Na pewno.
– Po co? Jest dopiero południe. Wolę połazić po mieście – powiedział szybko. – Może być nawet to, gdziekolwiek jesteśmy.
Skinęła głową. Następnie zsunęła płaszcz i przerzuciła go przez ramię. Zauważył, że jej bluza ma inny kolor, ale nie zapytał o to. Każdy ma swoje tajemnice, jak stwierdził Chupacabra.
– James? – spytała po dłuższej chwili, gdy szli chodnikiem wzdłuż ruchliwej ulicy. – Co ty właściwie masz z Puchona?
Chłopak wzruszył ramionami, mimowolnie przypominając słowa tiary. Wciąż mu ciążyły, dzisiaj może nawet bardziej niż wcześniej.
– Nie wiem – skłamał – może realizm?

58 komentarzy:

  1. Wow, ale to długie! Sprawdziłam w wordzie - ponad 8200 wyrazów, przebiłaś mnie. Najdłuższy z moich opublikowanych ma 7100. Naprawdę niezły tasiemiec, dość długo go czytałam, zwłaszcza, że w międzyczasie musiałam odpowiedzieć na dwa wątki na grupowcu. No i miałaś długą przerwę w publikacji :(. Ale dobrnęłam do końca, zaiste dobry kawał tekstu. Tyle że trudny. Może przez tą zachwianą czasoprzestrzeń. Ale zwyczajnie się gubiłam i miałam wrażenie chaosu. W najbliższych dniach muszę to przeczytać jeszcze raz, bo na razie czuję się nieco odmóżdżona. Ale spodziewam się, że chodziło ci o taki zakręcony efekt, bo wszystko mi się miesza i nawet ciężko mi napisać jakiś konkretny komentarz. Ale! Postaram się :).
    Ale nie bierz sobie tego do siebie. Bo mi się podobało. Przede wszystkim, Tonks, którą uwielbiam. W kanonie było jej tak żałośnie mało, a ty nie dość, że wprowadziłaś ją do opowiadania, to jeszcze ją ubarwiasz, rozbudowywujesz. Jest bardzo podobna do tej kanonicznej, taka trzpiotowata i zakręcona, ale jednocześnie jakby lepiej pokazana. Bardzo podobały mi się jej perspektywy, zachowanie, to, że korzystała z metamorfomagii, kombinowała, starała się jakoś ogarnąć sytuację, Jamesa, Charlesa... Bo to musiało być dla niej dziwne, skoro nie do końca czai, o co tam chodzi. W końcu ci Rainbowowie są dziwni, James jest tajemniczy i nic o sobie nie mówi, Charles także jest tajemniczy i wręcz podejrzany. Ten jego dziwny dom, dziwne zachowania, wypowiedzi... Ale fajny czub z niego wychodzi, wiesz, że lubię, jak w opowiadaniach są czuby, dużo czubów, a u ciebie to już kolejny.
    No ale Tonks... Ona była świetna <333. Choć Jamesa też lubię, coraz ciekawszy się robi, coraz bardziej mroczny i tajemniczy, a mnie nadal zastanawia ta jego przeszłość, przyczyny jego zachowania i wgl, choć przecież to już 17. rozdział i troszkę mi opowiedziałaś o opku na gg. Ogólnie James ma tajemnic dużo, i zamiast się wyjaśniać, przybywa ich jeszcze więcej. Ale to też sprawia, że chce się czytać dalej, ale pozostawia też niedosyt, bo jednak lubię też czasem jakieś konkrety, jak coś się wyjaśnia.
    Bo ty w sumie masz odwrotny problem co ja: ja w swoim opowiadaniu nie umiem budować aury tajemnicy i zdradzam wszystko bardzo szybko, a ty tworzysz coraz więcej tajemnic, i zastanawiam się, jak ty się w tym połapujesz, bo ja bym się już dawno pogubiła w tak skomplikowanym opowiadaniu jak to. Ledwo ogarniam swoje, szczerze mówiąc. Dlatego nie umiem wyjść z podziwu i jednocześnie zazdroszczę ci umiejętności konstruowania fabuły i bohaterów.
    A, i opisy były świetne. Kocham opisy, a tu jeszcze wszystko było takie klimatyczne. Te perspektywy Tonks, Jamesa, ich refleksje na temat Charlesa, tej całej sytuacji i ogólnie, były naprawdę dobre. Zresztą wiesz, że lubię twoje opisy. Nie są obfitującym w wodolejstwo wywodem, a są konkretne. Ale jestem ukontentowana. Nawet mimo tego chaosu, który ciężko mi było ogarnąć. Całość na pewno miała swój efekt i na pewno będę czekać na kolejny odcinek. Choć w sumie to mam nadzieję, że kolejny już będzie w normalnej kolejności pisany ^^.
    A, i podobało mi się też to, że na końcu, po tym wszystkim oni nie wracają od razu grzecznie do Hogwartu, co trochę by mi się kłóciło z kreacją niepokornego Jamesa, a mają jeszcze zamiar połazić, ciekawe, czy Tonks na to przystanie.
    Mój komentarz chyba wyszedł dość dziwny o_O.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta długość wyszła absolutnie przypadkowo. A forma... cóż, chciałam się pobawić ^^" Czy dobrze wyszło - to niech inni ocenią - ale pisało mi się ten rozdział świetnie (od pewnego momentu przynajmniej). W następnych wracam już do normalnej chronologii.

      Tonks z tego względu lubię, że w kanonie ledwie jest zaznaczona ;) Można więc z nią namieszać więcej niż z bohaterami z pierwszego planu.
      (Choć nie mam zielonego pojęcia czy w tym rozdziale zrehabilitowała się jako aurorka, czy przeciwnie - jeszcze bardziej ją wkopałam :D)

      Wszyscy Rainbowowie są pokręceni, to ich cecha rodzinna. Może Jamesa pomijając, ale on to jakieś niewydarzone dziecko jest... No i cóż, Emily na scenie już była, Charles również, teraz trzeba wyszarpnąć parę minut dla Williama :)

      Jeśli chodzi o tajemnice - myślę, że parę rzeczy w tym rozdziale jednak się wyjaśnia. Może tylko nie wprost ;) (albo znowu dla mnie coś jest oczywiste, a jednak nie jest :D)
      I ogólnie "Maska" nie jest wcale tak skomplikowana, jakby się mogło wydawać. To parę wątków na krzyż...

      Tak, James i Tonks jeszcze chwilę połazili, ale nic istotnego fabularnie ich nie spotkało, więc pewnie nie będę o tym pisać w przyszłym rozdziale ;) Po prostu... pasowało mi to do Jamesa.

      Dzięki za komentarz :)

      Usuń
    2. No ale umiesz się nieźle rozpisać ^^. Naprawdę podziwiam, tworzysz takie tasiemce ^^.
      Mi się rozdział ogólnie podobał. Bo dobry jest. I dobrze napisany. Tyle że forma bardzo niekonwencjonalna i trudno się połapać przy pierwszym czytaniu. Dlatego jak znajdę chwilę, przeczytam go drugi raz, i może więcej rozkminię.

      Ja ogólnie lubię takie postacie, których w kanonie jest mało, bo można je naprawdę ciekawie rozwinąć w ff. Ale Tonks, mimo, że nie było za wiele, zdążyłam tam polubić, i lubię ją też u ciebie, bo wpasowywuje się w moje kanoniczne wyobrażenie.
      Myślę, że spisała się dobrze. Myślała bardziej po aurorsku. Bo na początku, na przykład z tym, że pozwoliła Jamesowi zabrać sobie badyl i uciec, to troszkę była niekompetentna, ale jest młoda, może popełniać błędy, bo przecież nie ma co oczekiwać, że będzie jak jakiś drugi Moody.

      James też na swój sposób pokręcony. Choć inaczej niż Emily czy Charles. Ale zaiste, stworzyłaś niezłą rodzinę świrów. Dlatego lubię o nich czytać, bo lubię czytać o czubach. I czekam na więcej Emily <33.

      Dla ciebie na pewno jest bardziej oczywiste, w końcu ty to wymyśliłaś. Ale dla czytelnika niekoniecznie musi być, bo każdy postrzega tekst inaczej (co widzę po swoim opowiadaniu i po tym, że wielu z was odbiera je inaczej niż ja wymyśliłam). Więc się nie dziwię, że ten rozdział też odbieram inaczej niż ty.
      Dla mnie "Maska" jest skomplikowanym opowiadaniem. Może nie czytałam tak wiele tekstów jak autorzy o dłuższym stażu, ale uważam, że masz dużo wątków i podziwiam, jak zgrabnie je ogarniasz.

      No, mi też jakoś tak pasuje do niego, że nie wrócił potulnie do szkoły, zdziwiłabym się, gdyby chciał tam wracać ^^.

      Usuń
    3. W sumie mam też niezły rozstrzał, najkrótszy rozdział Maski miał ze 3 tyś wyrazów :D

      Tonks ma potencjał jako bohaterka :) Co prawda jest bez traŁmy, ale za to nadrabia metamorfomagią i ciekawym zawodem. I jest wesoła :D Mam jakiś sentyment do optymistycznych postaci (może po opku tego nie widać, ale cóż).
      "ale jest młoda, może popełniać błędy"
      Właśnie. Jak dla mnie Tonks jest przede wszystkim niedoświadczona i sam kurs - trzyletni zresztą, więc dosyć krótki - zmienić tego nie może :)

      "James też na swój sposób pokręcony."
      James nie jest chory psychicznie (znaczy nie powinien, a jeśli wariat z niego wyłazi, to ja tego nie zamierzałam), a Charles i Emily owszem. Choć u C. jest to o wiele łagodniejsze i lepiej ukryte :D Ale nie będę spojlerować.

      No tak, wiem... Ale po prostu ciągle mi się wydaje, że to wszystko jest taaakie oczywiste, trzy wątki na krzyż, a wszystkie w dodatku się z Jamesem łączą :D
      (Wolę nie myśleć, co by było, gdybym miała paru równorzędnych bohaterów pierwszoplanowych...)

      Usuń
    4. No, zaiste, masz jeszcze większy niż ja ^^. Mój najkrótszy odcinek ma 4197 wyrazów, a najdłuższy 7306 (z tych opublikowanych oczywiście).

      Uwielbiam Tonks. Nawet, jeśli nie jest skrzywiona, to jest metamorfomagiem (<333), aurorem (<333), wiesz, że uwielbiam metamorfomagów i uwielbiam aurorów, no i jest taka roztrzepana i optymistyczna. Zawsze ją lubiłam. I u ciebie też lubię.
      A niedoświadczenie mi do niej pasuje. Zwłaszcza, że jest krótko po kursie, pracę aurora podjęła bodajże w 1994 roku.

      Może nie chory, ale bardzo skrzywiony ^^. Charles i Emily też są bardzo, bardzo skrzywieni. Ale pewnie w innym sensie niż James :).

      No, dla ciebie jest oczywiste, dla innych niekoniecznie ^^. No i mi się wydaje, że jednak dużo jest tu wątków i dużo się dzieje. A gdybyś miała więcej głównych bohaterów, to już w ogóle by było jeszcze bardziej pogmatwane wszystko ;PP.

      Usuń
  2. "W błocie tonęły ludzie i zwierzęce szczątki." ludzkie
    "Charles nawet nie spojrzał na mężczyznę, po wyciągnął różdżkę z rękawa i machnął nią oszczędnie." to "po" się zaplątało nie wiedzieć czemu.
    "Znalazłem cię, dałem robotę, bo jałmużny być nie przyjął…" byś
    "Chłopak wzruszył ramionami, mimowolnie przypominając sobie tiary." słowa tiary?

    Hm, mam problem z tym rozdziałem. Przez zachwianą chronologię tylko nasilił się chaos, który wprowadzały te wszystkie niedopowiedzenia i muszę przyznać, że nie przepadam za tym wybiegiem literackim. No i wątek przepowiedni - masz rację, że jest to bardzo garystuistyczne. Fakt, że wiele zależy od przedstawienia wątku, ale tutaj akurat forma, w jakiej prezentujesz to czytelnikowi, imo wpływa na odgarystuiczenie raczej negatywnie. (Chociaż nie wiem, równie dobrze to może być moja awersja ogólnie do budowania nastroju tajemnicy, dlatego nie bierz moich słów za pewnik).
    No, w każdym razie czekam na następny rozdział, który może będzie wyjaśniać trochę więcej. Bo póki co jestem do wątku rodu Rainbowów nadal nastawiona raczej neutralnie - na razie wszystko jest za bardzo chaotyczne, żeby wyciągać jakieś konkretne wnioski, a też klimat mnie nie porywa (jak wspominałam, nie przepadam za takimi rzeczami).

    Jeszcze co do komentarza pod poprzednim rozdziałem:
    Zupełnie zapomniałam, że pierwsze spotkanie Jamesa z Harrym miało miejsce po tej wpadce z Cho ^.^' Znaczy, było to wspominane, ale jakoś zupełnie wypadło mi z głowy. Natomiast co do Rona, to racja, że już lepiej, żeby był trzecioplanowym bohaterem, niż piątym kołem u wozu pośród tych istotnych. Po prostu żałuję, bo to była jedna z moich ulubionych postaci, a niestety bardzo mało jest fanfików, które przedstawiają go w porządny sposób i jednocześnie jako istotnego bohatera.
    Pisanie o Malfoyach bardzo popieram, bo fajnie Ci to wychodzi. A co do samego Drako, to muszę się przyznać, że bardzo mi się podobała ewolucja tej postaci w dwóch ostatnich tomach sagi. Nie przepadam za nim, jako za bohaterem, ale bardzo mi się podobało, jak Rowling go na koniec poprowadziła, dlatego w moim osobistym rankingu ewoluował do postaci naprawde intrygującej.
    A co do pisania o złych ludziach, to właśnie bardzo mi się podoba w masce te klimat półświatku czy zwolenników Voldemorta - imo wypadają bardzo naturalnie i w takich bardzo ludzkich odcieniach szarości. Fajnie też wypadają te wszystkie niekonwencjonalne zastosowania magii (transmutowanie ubrań) i ogólnie spojrzenie w świat, który Rowling raptem tknęła tylko czubkiem palca.

    Btw, jeszcze co do Rowling, to ojciec kupił sobie ten kryminał, który ona wydała pod pseudonimem, więc jak skończy, to na pewno zerknę, bo ciekawa jestem, czy napisała go lepszym stylem niż sagę. Podobno tak, ale wolę to zweryfikować sama.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Literówki poprawiłam :)

      Ogólnie to był jeden z nielicznych wątków, które "funkcjonowały" w Masce od samego początku i wywalenie go rozbiłoby całą logikę opowiadania ;) Więc z jednej strony dobrze zdaję sobie sprawę, jak garystuiczna jest przepowiednia (dlatego ostrzegałam), a z drugiej... chciałam sprawdzić, czy uda mi się zrobić z tym coś ciekawego.
      Właściwie ten wątek nie jest powiązany wyłącznie z Rainbowowami, nawet jeśli sprawia takie wrażenie w tej chwili... to raczej punkt styczny wielu różnych rzeczy.
      I jest obecny w tle od pierwszego rozdziału, naprawdę ;)
      (A na swoją obronę powiem, że przepowiednia przynajmniej nie dotyczy ratowania świata ^^")

      Chronologię tu pomieszałam, bo... nigdy tego jeszcze nie robiłam :D (wiem, to brzmi strasznie, ale po prostu ciągle kombinuję i się bawię przy tym tekście - tutaj akurat postanowiłam z tym poeksperymentować i zobaczyć jaki będzie efekt)

      Właśnie nie mogę sobie przypomnieć niczego dobrego z Ronem... Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam.
      Draco właśnie stał się ciekawy w szóstym tomie. Wcześniej traktowałam go raczej jako takiego trochę jednowymiarowego antagonistę. No i pierwszy fanfik, który przeczytałam (pomijając te analizowane) właśnie był o nim - więc chyba mam sentyment do tej postaci.
      (http://forum.mirriel.net/viewtopic.php?t=1542 o ten :])
      A magia jest fajna :> Tylko Potter jakoś mało o niej myślał...

      Widziałam ten kryminał w sklepie, ale jakoś niespecjalnie mnie do niego ciągnęło (głównie dlatego, że kryminał). Powiesz jaki jest, jak już zerkniesz?

      Usuń
    2. Wiesz, imo sam wątek przepowiedni da się przeprowadzić sensownie, jeśli tylko jest się świadomym, że to kruchy temat i to mi w tym rozdziale nie zgrzytało (zobaczę jeszcze, jak poprowadzisz to dalej), ale miałam właśnie problem ze sposobem podania.
      Nie mam oczywiście nic do eksperymentowania z formą, bo można się z tego sporo nauczyć, ale w tym eksperymencie jednak czegoś mi brakowało. Znaczy, pomieszanie chronologii to mógłby być fajny zabieg literacki, ale imo - to moje zupełnie subiektywne zdanie - nie polega na tym, żeby pomieszać wątki, bo tak akurat się dobrze pisze/komponują się z całością. Bardziej upatrywałabym idei w tym, żeby prowadzić narrację w ten sposób, że po przeczytaniu rozdziału wszystkie elementy układanki nagle wskakują na swoje miejsce, bo pomieszana chronologia rzeczywiście dokądś prowadziła, a nie miała na celu tylko spotęgowanie tajemnicy. A więc w takim układzie nie trzeba by było (będąc czytelnikiem) czytać rozdziału od nowa, żeby wreszcie zrozumieć, o co chodziło, ale wszystko powinno się wyjaśnić samo, bez potrzeby cofania do fragmentów na końcu rozdziału.
      O jeny, może tłumaczę nieco mętnie, ale generalnie chodzi mi o to, że w takim a nie innym zabiegu literackim doszukiwałabym się nie chaosu i pisania fragmentów tak, jak podpowiedziała wena, ale ściśle zaplanowanym podawaniu kolejnych informacji, które mimo wrażenia chaosu, tworzą jakiś wspólny obraz. No, ale to tylko takie luźne uwagi i fajnie by było, gdyby odniósł się do nich ktoś kompetentny na jakiejś dobrej ocenialni, bo w tej chwili nie jestem nawet w stanie rzucić żadnym tytułem z dobrze poprowadzonym takim zabiegiem.

      Muszę przyznać, że sama bardzo niewiele czytam z fanfików potterowskich, a jeżeli chodzi o popularniejsze postacie, to staram się od nich trzymać jak najdalej, bo jakoś przeraża mnie dziki natłok różnych tekstów na ich temat. No ale "Zadziwiająco skocznego szczura" znam ^.^ To był jeden z naprawdę niewielu fanfików o Drako, które przeczytałam.
      A na opowiadania o Ronie kiedyś polowałam, ale niestety jest on w najlepszym razie zupełnie zapomniany przez fandom, a w najgorszym dziko hejtowany. Tak samo cierpię niestety na niedobór tekstów o powojennych Dursleyach, ale to już takie prywatne spaczenie.

      Póki co kryminał leży na półce i czeka na wakacje, ale jak wreszcie się za niego zabiorę, to na pewno dam znać. (Ale jest w na tyle dobrej pozycji, że pozostałe lektury wakacyjne to tomiszcza pokroju Dukaja czy Eriksona, więc raczej wezmę się za niego na początku).

      Usuń
    3. Cóż, zdaję sobie sprawę, że przepowiednia jest kruchym tematem - trochę dlatego unikałam jej ujawnienia jak najdłużej się dało ^^" Co prawda tutaj pierwszy raz powiedziane zostało wprost, że taka istnieje - ale na historię miała wpływ już od dawna.
      I ogólnie ważniejsze niż sama przepowiednia są reakcje ludzi na nią...
      (wgłębiając się dalej za bardzo spojlerowałabym fabułę - ogólnie jednak mam pewien konkretny pomysł jak sprawę poprowadzić i skromną nadzieję, że wypali)

      Co do chronologii, chyba załapałam i faktycznie - ym - trochę się tutaj wyłożyłam. Ogólnie udziwniona narracja pasowała mi do nastroju tego domu i niszczejącej w nim magii (zwłaszcza do niej i sposobu w jaki oddziaływała na Tonks), ale nie musiała to być w tym momencie akurat zmiana chronologii, bo... hm... nie "domykała się".
      (Podejrzewam, że lepiej by się to sprawdziło w osobnym opowiadaniu - jakiejś konkretnej całości - niż pojedynczym fragmencie, ale to tak kompletnie btw. :D).
      Jeśli chodzi o tytuł, może: Memento? W filmie co prawda chronologia była tylko odwrócona, nie przemieszana, ale to chyba dobry przykład ^^"?
      Ogólnie jednak nie żałuję, że spróbowałam, niezależnie od efektu - myślę, że czegoś się nauczyłam ;)

      Też w sumie unikam fanfików z popularniejszymi postaciami, ale z bardzo banalnego powodu: masa tam romansów, a mnie one najczęściej nie kręcą :D Skoczny szczur ujął mnie ze względu na humor (no i nadal ujmuje, żeby nie było).
      Mi brakuje w ogóle tekstów o magicznych przestępcach (również prywata :D). Swego czasu miałam fazę na mentorsy, ale jakoś mi przeszło.
      Powojenni Dursleya kojarzą mi się tylko z tym: https://www.fanfiction.net/s/7048261/1/Wspomnienia-Dudleya Nie wiem czy znasz :)

      O, Dukaja mam nawet w domu (nie ma to jak przypadkowo wypożyczyć coś, co się już czytało... ale przy nim to nie szkodzi akurat :D)

      Usuń
    4. O, tak jeszcze wczoraj mi się przypomniało - dobrym pomysłem było imo wrzucenie akcji właśnie do tego piątego tomu, gdzie kanonicznie już pojawiała się przepowiednia i jest istotnym elementem fabuły. Dzięki temu ta dodatkowa przepowiednia nie jest tak randomowa i lepiej wpasowuje się w kanon.

      W sumie racja, że pomieszana chronologia by się bardziej nadawała do opowiadania czy jakiejś innej krótszej formy, ewentualnie gdyby pisać tak cały czas (ale tego sobie nie wyobrażam, bo przy takiej strategii trzeba by było najpierw całą powieść rozpisać w szczegółach i trzymać się wytycznych za wszelką cenę).
      Ale jasne, że zawsze dobrze jest spróbować i eksperymentować. W końcu tylko tak można się rozwijać, kiedy ktoś już pisze dobrze i potrafi prowadzić fabułę w sposób "klasyczny".

      O tak, romanse to osobna kategoria i jestem wdzięczna fanfiction.net za to, że wreszcie można je odfiltrować. No a niestety lwa część fanfików potterowskich to romanse, w dodatku kręcące się wokół jakiegoś absurdalnego pairingu. Chociaż przyznam, że w przypadku części postaci nie mogłabym czytać o nich jako o głównych bohaterach, nawet gdyby w tle nie przewinął się nawet ślad romansu - taką bezpowrotnie zniszczoną dla mnie postacią jest np. Snape i lubię go tylko i wyłącznie jako postać drugoplanową.
      "Wspomnienia Dudleya" to pierwszy fanfik o Dursleyach, który przeczytałam (całkiem przypadkiem) i właśnie po nim stwierdziłam, że powojenni Dursleyowie to taki fajny temat. No, tylko że poza tym fanfikiem niespecjalnie już coś można znaleźć, a do angielskiego fandomu wolę się jednak nie zapuszczać.

      Dukaja ("Lód") dostałam na święta i przyznam, że to pierwsza jego książka, którą mam w rękach (czas nadrabiać klasykę...). Ale wrażenie robi świetne i nie mogę się doczekać, aż przeczytam, chociaż cegła to jest straszliwa, nawet jak na standardową grubość książek fantastycznych.

      Usuń
    5. Trochę bezczelnie o tym przypominam wyżej:
      "Harry też jest dzieckiem z przepowiedni, pomyślała Tonks." :)
      I, szczerze mówiąc, gdyby nie przepowiednia z kanonu, chyba nie przyszłoby mi do głowy, aby pakować się z tym do ff. Ale skoro i tak była to integralna część świata, to czemu nie? :D

      Pisanie powieści w taki sposób jest jeszcze daaaaleko poza moimi możliwościami :) Szczególnie z moim zamiłowaniem do improwizacji.

      Można odfiltrować romanse na ff.net? Okeej, niepotrzebnie się męczyłam... Ale tak ogólnie o romansach: kupuję je tylko w formie humorystycznej. Przy czym ja chyba każde opowiadanie kupię, jeśli potrafi mnie rozbawić :D A jeśli chodzi o fanfiki, najbardziej męczą mnie te, które nie mają fabuły... Um, to zabrzmiało trochę okrutnie. Chodzi mi o te teksty, które nie wydają się do czegokolwiek dążyć: zbiory luźno powiązanych scen :)
      Chyba nie mam bohatera, o którym nie mogłabym czytać :D Inna sprawa, że wolę opowiadania o dorosłych, ale... nie lubię historii o dorosłej wersji postaci, które w kanonie były dziećmi. Jakoś tak wyszło.
      Niesamowite, w końcu trafiłam na kogoś, kto czytał te same fanfiki co ja :D

      Przyznam, że "Lód" mnie pokonał. Odpadłam chyba na czterdziestej stronie... ale może po prostu byłam za młoda, aby się z tym zmierzyć. Ogólnie ja z Dukajem zaczynałam od "Córki łupieżcy", "Extensa" też mi w łapy wpadła, a teraz drugi raz powtarzam "W kraju niewiernych" (Przez kolegę. Kolega mi nadawał nad uchem o tej książce, kiedy wybierałam lekturę na święta :D Ewidentnie jego wina). Ale nie żałuję, bo w środku jest chyba moje ulubione opowiadanie z Dukaja "Irrehaare" :]

      Usuń
    6. Właśnie wiem i aż głupio się przyznawać, ale właśnie wtedy w ogóle zaskoczyłam, o czym był piąty tom HP ^.^'

      Odfiltrowywanie różnych tagów pojawiło się na ff.net przy ostatniej modernizacji. Jeszcze tylko nie do końca wymyśliłam, co robi znaczek "pairing", bo wychodzi mi na to, że nic.
      Z tym brakiem fabuły masz na myśli takie miniaturki z randomowymi przemyśleniami bohaterów czy czymś podobnym? Przyznam, że ja w ogóle takich rzeczy nie ruszam, chyba że w przypadku niektórych fandomów niektórych m&a, bo w HP nie mam żadnej postaci, która by na tyle mnie jarała, żeby czytać coś tylko dlatego, że jest z jej perspektywy. No i - szczególnie przebywając na Mirriel - miałam zawsze wrażenie, że to są takie teksty trzaskane na kolanie w przerwie na kanapkę, chociaż to mogę przenosić własne doświadczenia.
      W sumie lubię też ff-ki Next Generation, więc dorosłe postaci, które w kanonie były jeszcze dziećmi, mi nie przeszkadzają, no ale muszą być albo drugoplanowi (ojciec/matka/nauczyciel bohaterów) albo w kanonie musiały być marginalne (Dudley).
      Co do czytania tych samych fanfików, to ogólnie przekopywałam się przez ff.net i czytałam co ciekawsze. Pamiętam jeszcze taką serię o Błędnym Rycerzu, która bardzo przypadła mi do gustu.

      O, przypomniałam sobie, że z Dukaja czytałam "Ponieważ kot" z antologii "Trzynaście kotów". A zapomniałam o nim, bo oczywiście kogo jako jedynego wymieniają na okładce? Sapkowskiego. =.=

      Usuń
    7. Piąty tom był głównie o humorach Harry'ego :D I o snach (ale tego motywu akurat nie kopiuję :D sny Jamesa to zupełnie inna sprawa). Za to stanowczo za mało dla mnie było w tej książce samego Zakonu Feniksa...

      Akurat myślałam raczej o długich opowiadaniach, które składają się z szeregu prawie niepowiązanych ze sobą scenek. Głównie takie coś zaobserwowałam przy romansach i (z jakiegoś powodu) opowiadaniach o Huncwotach :D Jeśli chodzi o przemyślenia... raz czy dwa trafiłam na coś dobrego, ale zazwyczaj też omijam.
      Tzn. ff-ki z młodym pokoleniem też czytam z przyjemnością, ale wtedy, jeśli są właśnie o tym młodym pokoleniu. Za to jakoś nie zbyt interesują mnie losy dorosłego Harry'ego czy Hermiony, jakoś tak :D
      Też czytałam coś o Błędnym Rycerzu, ale na mirriel. Ogólnie pamiętam, że występował tam motyw młodego Teddy'ego, który zwiał z domu (chyba na chwilę, ale nie jestem pewna) :D To to?

      Też czytałam tę antologię, ale nie potrafię sobie przypomnieć tego opowiadania Oo Wstyd normalnie.

      Usuń
    8. O, to z metodologią pisania luźnymi scenami się jeszcze nie spotkałam, ale fakt, że do romansów zraziłam się jeszcze przed przeglądaniem ff do HP, a o Huncwotach nigdy specjalnie nie czytałam (chociaż lubię ten wątek, ale po prostu został on już tak przemaglowany, że nawet nie chcę zaczynać).
      Tak, to o Błędnym Rycerzu było z Teddym i kojarzę jeszcze jakiś tekst o tym, że Stana aresztowali i Ernie znalazł na jego miejsce jakąś laskę (ale to mogą mi się mieszać dwa opowiadania). Ogólnie, na ff.net były chyba trzy teksty z serii, ale już średnio je pamiętam.

      "Ponieważ kot" było o tym, że w celu nauki dzieciom wszczepiano jakieś mikrokomputery, które miały przyspieszać proces nauki i zapamiętywania, ale do tego potrzebna była sztuczna inteligencja, żeby wiedzieć, które skojarzenia wzmacniać, a które ignorować. I mikrokomputer jednego z dzieci przez obliczenia stwierdził, że cały system jest błędny i nauczył dziecko, że wszystkie skutki mają przyczynę w zachowaniu jednego kota (czy interakcji z nim). Pamiętam, że to opowiadanie spodobało mi się, bo było zupełnie nietypowe jak na antologię i skupiło się głównie na wyjaśnieniu mechanizmów działania tej sztucznej inteligencji.

      Usuń
    9. To prawdopodobnie brak wprawy - i raczej widziałam to na blogach niż mirriel/ff.net :D
      Czytałam więc tę serię, nawet przyjemna była.

      Nadal nic mi nie świta (a jestem pewna, że książkę miałam w ręce...). Brzmi jednak na tyle ciekawie, że spróbuję znów antologię dorwać i przeczytać :>

      Usuń
  3. Po tym rozdziale twoje postacie stały się dla mnie jeszcze... jakby to ująć... głębsze? To jest tak, jakby Rowling stworzyła rysunek człowieka, a ty dajesz nam kolejne, które przedstawiają go z różnych stron i to sprawia, że zaczynamy widzieć go w trójwymiarze ^^
    A tak w ogóle, to ten rozdział faktycznie był pokręcony O.o Ogólnie uważam, że jest genialny, bo skłania do ruszenia głową, złożenia wszystkiego razem i wgl, ale i tak muszę jutro jeszcze raz go przeczytać, żeby nie ominąć szczegółów ;p
    W rozdziale bardzo podobało mi się to, że był z perspektywy Tonks :) Dzięki temu mogliśmy po raz pierwszy przyjrzeć się Chupacabrze z perspektywy kogoś postronnego. I nie był to przyjemny widok ^^ Fajne jest to, że np. jak pisałaś z perspektywy Chuoacabry - te same fakty były opisane zuuuuuuuupełnie inaczej niż, gdy piszesz z perspektywy Tonks. Dzięki temu nie narzucasz czytelnikowi która postać jest dobra, a która zła, ale sami możemy wybrać kogo zachowanie nam się podoba itp ;) I podobała mi się mała detektyw siedząca w głowie Tonks, i chore stosunki pomiędzy Chupacabrą a Jamesem, i opisanie domu Rainbowów, i te "mężczyzna powiedział"... Ogólnie rozdział podobał mi się bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo!!!!! Za mało jest w internetach opowiadań, które widać, że są przemyślane :/ Dlatego gdyby Ci przyszedł kiedyś do głowy pomysł, żeby opuścić to opowiadanie - pomyśl o tłumie biednych, pozbawionych dobrych lektur blogerów patrzących na Ciebie proszącymi oczkami, których nie powstydziłby się najsłodszy króliczek ;*
    Pozdro ♡
    Melyonen

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A i zapomniałam się pochwalić, że przeczytałam jeszcze raz całe opowiadanie i wydaje mi się ono teraz jeszcze lepsiejsze niż wcześniej ^^

      Usuń
    2. "pomyśl o tłumie biednych, pozbawionych dobrych lektur blogerów patrzących na Ciebie proszącymi oczkami, których nie powstydziłby się najsłodszy króliczek ;*"
      Będę mieć ten obraz w głowie, zapewniam :D

      Chupacabra jest przestępcą*, choć kryje się z tym lepiej niż np. stereotypowy Śmierciożerca :D Naturalne jest więc, że aurorka (a Tonks w szczególności) raczej nie będzie pałać do niego sympatią.
      *(w zasadzie, kiedy myślę o nim, mam w głowie obraz takiego faceta z mafii, który troszczy się o to, żeby pracownicy z plantacji marihuany dostali na czas wypłatę, a dzieci ze slumsów nową salę gimnastyczną i ogólnie zajmuje całą nudną ekonomią. Tacy muszą istnieć :P)

      "przeczytałam jeszcze raz całe opowiadanie i wydaje mi się ono teraz jeszcze lepsiejsze niż wcześniej ^^"
      Bardzo się cieszę :D Ogólnie jestem optymistką i myślę, że Maskę kiedyś skończę - więc pisana jest tak, żeby się ją dobrze czytało za jednym razem.
      (No i połowę fabuły mam w szczegółach :D Ale to efekt tego, że inaczej nie potrafię)

      Usuń
    3. Tak sobię przeczytałam ten rozdział jeszcze raz i właściwie, to mi się strasznie żal tego Jamesa zrobiło. No bo dobry chłopak, może trochę zagubiony, a nawet jak się wydaje, że już będzie miał chwilę wytchnienia - znowu coś się dzieje złego. Oczywiście dla opowiadania to jest plus, bo nie nudzi itd, ale chwilami aż mam ochotę go przytulić i powiedzieć, że ludzie wcale nie są tak parszywi jak się wydaje. Kocham Twoje opowiadanie ;*
      Pozdro ;)
      Melyonen

      Usuń
    4. Dla Jamesa szykuje się wyjątkowo ciężki miesiąc, szczerze mówiąc... Ale to twardy dzieciak, jakoś sobie poradzi :)

      Usuń
    5. jonasdero.deviantart.com/art/Forsaken-264869414
      tak jakoś bardzo skojarzyło mi się to z Jamesem ^^

      Usuń
  4. Zabierałam się do Twojego bloga długo, może dlatego że przerażała mnie ilość rozdziałów i tekstu w nich. Staram się raczej śledzić blogi od ich "narodzenia", bo zwykle nia mam czasu na czytanie zbyt dużej ilości zaległych notek, ale coś w Twoim opowiadaniu mnie zaintrygowało. Sama dokładnie nie wiem co, ale, korzystając z chwili wolnego czasu w święta i faktu, że choroba wyłącza mnie z, i tak niezbyt bujego, życia towarzyskiego, postanowiłam zaryzykować dłuższą lekturę. Czy muszę pisać, że nie żałuję?

    Najbardziej w Twojej historii polubiłam Tonks, choć było o niej niewiele. Opisałaś ją w tak cudowny sposób, tę jej niezdarność, roztrzepanie i ogólną radość z życia, że nie sposób jej lubić. Drugą lubianą przeze mnie postacią jest, o zgrozo!, Emily. Odpowiedź jest prosta - uwielbiam szaleńców. No i Sever! Ostatnim czasem jestem zapaloną snaperką, a muszę przyznać, że charakter naszego pana psora oddałaś świetnie. I nawet kanonicznie. Duży plusik u mnie także za Malfoyów, o których zawsze lubiłam czytać, niezależnie od sposobu ich opisywania.

    Odnośnie Jamesa, mam mieszane uczucia. Trochę mi go szkoda, trochę podziwiam jego ogólną zaradność, a trochę mnie on wnerwia. Nie wiem, czy taki efekt chciałaś osiągnąć, ale nic nie mogę na o poradzić. Jest to postać intrygująca, mroczna i tajemnicza, jak to opisał już ktoś przede mną, co dodaje jej dużo uroku. W każdym kolejnym odcinku odsłaniasz kilka faktów o nim, istotnych lub nieco mniej, zostawiając człowiekowi lekki niedosyt, a jednocześnie nie podając od razu za dużo na złotej tacy. Bardzo to sobie cenię w opowiadaniach. Najnowszy rozdział zagmatwał jeszcze bardziej całą tę historię Jamesa i wręcz umieram z ciekawości, co z tego wszystkiego wyniknie.

    I ugruntowało się moje podejrzenie, gdzie znajduje się ten "cieknący" artefakt, o którym rozmawiali całkiem niedawno Lucjusz Malfoy i Elsa Zabini.

    Wybacz, jeśli miejscami brak ładu i składu w tym komentarzu, za literówki też przepraszam, ale choroba niestety robi swoje :/

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi przyjemnie powitać nowego czytelnika :) I od razu życzę powrotu do zdrowia!

      Też lubię Tonks, co chyba widać :D A z jej obecnością - cóż, staram się dla każdej istotniejszej postaci wykroić trochę czasu antenowego, ale nie zawsze się da. "Maska" i tak jakoś dziwnie mi się rozrosła...
      Emily prawdopodobnie pojawi się w następnym rozdziale, o ile plany mi się nie zmienią :)
      Fazę na Snape'a miałam całkiem niedawno (a przynajmniej w momencie, kiedy to opko zakładałam), więc doskonale rozumiem :D Niedosyt Malfoyów mam do dziś.

      James ogólnie miał być... trochę kliszowy, trochę zły, mocno skrzywiony, ale na ogół pozytywny. Inna sprawa, że jego zachowanie też momentami mnie strasznie denerwuje, ale - jakkolwiek to brzmi - to chyba dobrze. Przynajmniej mam pewność, że nie stworzyłam swojego alterego :D

      "I ugruntowało się moje podejrzenie, gdzie znajduje się ten "cieknący" artefakt, o którym rozmawiali całkiem niedawno Lucjusz Malfoy i Elsa Zabini."
      Jeśli myślisz o tym, o czym myślę, że myślisz - to chcę ci z miejsca wręczyć czekoladowy medal za spostrzegawczość - bo to dobre myślenie :D

      Jeszcze raz życzę zdrowia i pozdrawiam ;)

      Usuń
    2. Cóż, problem z głównymi bohaterami polega na tym, że w pewnym momencie zaczynają żyć własnym życiem, a autora i jego oczekiwania mają... no cóż, w rzyci ;p Znam niestety ten ból, ostatnio nieustannie prowadzę batalie z Draconem, który ma głęboko mnie i moje polecenia. Ale masz rację, jeśli bohater denerwuje jego autora, to przynajmniej masz pewność, że nie jest to Mary Sue lub Gary Sue.

      "Jeśli myślisz o tym, o czym myślę, że myślisz - to chcę ci z miejsca wręczyć czekoladowy medal za spostrzegawczość - bo to dobre myślenie"
      Nie jestem pewna, czy odebrać ten komentarz jako pochwałę, czy ironię i facepalm nad niedomyślnością współczesnych ludzi o.O Ostatecznie uznam go jednak za komplement, a co mi tam ;p

      Usuń
    3. Komplement jak najbardziej :D Cieszę się po prostu, że ktoś o tej rozmowie pamięta.

      Usuń
    4. cieknącym artefaktem jest James, jop?

      Usuń
  5. czesc, aktualnie jestes w mojej kolejce (a ja to kaj) i w dodatku jestes w niej pierwsza (magia), a ja juz koncze czytac. lepiej zostan tam, gdzie jestes. jesli Twoja chec zmiany oceniajacej ma jakis zwiazek z afera (bo to afera byla), to gwarantuje, ze jestem 100% pro. pamietaj tez, ze wypowiedz zawsze jest kreacja, bo bedzie to istota dyskusji, jaka najpewniej wywiaze sie po dodaniu ocenki. tymczasem buziak i do zobaczenia na szlafroczku.

    kaj

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiąże się z tym, że po ostatniej ocenie Sylv stwierdziłam, że jest moją ulubioną oceniającą (Sylv, nie ocena ;]). Ale nie będę kombinować, skoro już czytałaś.
      "wypowiedz zawsze jest kreacja, bo bedzie to istota dyskusji, jaka najpewniej wywiaze sie po dodaniu ocenki."
      Czy mam się bać?

      Usuń
    2. Sylf siedzi obok i mowi: jest mi bardzo milo, ale od Nowego Roku postanowila byc milym czlowiekim i oceniac wedlug kolejki, w zwiazku z czym czas oczekiwania znaczaco by sie wydluzyl; co wiecej, kaj jest doskonala oceniajaca i wystawiona przez nia ocena z pewnoscia stanie sie przyczyna interesujacej i pouczajacej dla obu stron dyskusji. buziaki.

      a teraz ode mnie: nie, nie boj sie :)

      Usuń
    3. Coraz bardziej jestem ciekawa tej oceny :D I chyba nawet bardziej dyskusji.

      Pozdrowienia dla Sylf i życzenia Szczęśliwego Nowego Roku dla was obu ;)

      Usuń
  6. No jestem, czytam, kurde, wściekam się na blogspota, że mi tego rozdziału nie pokazał w obserwowanych, tyle czekania... Ale w końcu dotarłam, Jamie też mi przekazała, że już jest ;).

    Brak chronologii wprowadza zamęt, zamieszał mi w głowie, aż straciłam grunt pod nogami. Uff...
    Ale bardzo lubię takie pokręcone, zmuszające do myślenia formy, przyda mi się czasem rozkmina :).
    Kiedy James chodził po balustradzie i przekomarzał się z Tonks miałam wrażenie, że jest tylko zwykłym, butnym jedenastolatkiem. Gdyby tylko sytuacja nie była tak poważna.
    W ogóle urzekasz mnie opisem tego zapomnianego, zakurzonego świata, gdzie wszystko, co wiem ja i każdy rowlingowski czarodziej, okazuje się nic nie warte, gdzie ramy przestrzeni są zagięte do granic możliwości, aż wydaje się, że już bardziej nie można. A wtedy naginasz je jeszcze trochę.

    Tonks, tak jak Evelyn, metamorfowała się w bohaterów literackich :P.
    "Trochę jak skrzyżowanie Pandory z nimfą" - zabawne, mi zawsze kojarzyło się podobnie ^^

    1. "Coś jednego sprawiało" - eee... Coś jednak? Coś innego?
    2. "Prawdę mówiąc Shacklebolt sporo o najmłodszym Rainbowie wiedział." - najmłodszym Rainbowem to jest James :P
    3. "wygięta, srebra bransoleta." - srebrna ;)
    4. "który oparł się balustradę" - o balustradę ;)
    5. "a w miarę współcześni artyści nie lubili anonimowości" - w miarę czego? :)
    6. "nikt nigdy tego nie robił. / Prócz tego zauważyła" - tego-tego
    7. "dopisać na czternastej spojler" - spojler zastanowił mnie ze strony czysto technicznej - czy sprawdzałaś genezę słowa i jego używanie w języku potocznym? Bo skoro mówimy o latach 90. nie jestem do końca pewna, czy było wówczas używane w kontekście książek, filmów, gier czy innych mediów tak samo jak dziś. Takie moje głośne dumanie ;).
    8. "w którymś momencie podwinie mu się noga" - a nie "powinie"?
    9. "Nie chciała go jednak zatrzymywać siłą (...)? Nie schowała jednak różdżki." - jednak-jednak
    10. "Dopiero po śmierci Potterów, mama zdecydowała się dać mi James" - bez przecinka
    11. "Dłoń mu draża." - drżała? :P
    12. "pozbyła się krwi ze skóry i bluzy" - a jak wygląda krew ze skóry i bluzy? :P
    13. "aurorka uświadomiła sobie do komu mówi" - do kogo albo komu :P
    14. "On na piętnaście lat." - ma
    15. "parę kropel krwi ściekło mu bo skórze" - po skórze
    16. "Najgorsze był to, że przez czas" - było. Jaki czas?

    Happy New Year :).


    --
    The Story of Ramona

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ramonciu, jak mi podrzucisz jakiś kontakt (gg, mail?) to mogę cię informować niezależnie od bloggera - faktycznie obserwatorzy czasem szaleją ;)

      James wbrew pozorom ciągle jest... nastolatkiem właśnie :D Może trochę dojrzalszym od kolegów, wiadomo z jakich powodów, ale do dorosłości (szczególnie "psychicznej") trochę mu brakuje :)
      Urok pisania AU :D Na razie mało ingerowałam w fabułę znaną z Zakonu - ale majstrując przy świecie bawię się całkiem dobrze.
      Raczej Evelyn jak Tonks, to motyw stąd :D

      Lecę poprawiać literówki ^^

      I nawzajem, Szczęśliwego Nowego Roku!

      Usuń
    2. Z chęcią skorzystam, najszybszy ze mną kontakt to mail ramoncia@tlen.pl, gg nie używam :P.

      O tak, to widać, zwłaszcza brakuje mu psychicznej dojrzałości, ale tylko na tych polach, na których dojrzali są zwykli nastolatkowie - a on zdecydowanie nie jest zwykłym nastolatkiem, nie z takim bagażem doświadczeń. W nim drzemią chyba dwie natury, jedna jest nad wyraz poważna, a druga nadzwyczaj dziecinna. Odwala ciężką robotę żyjąc w takim rozdarciu i trzymając to na smyczy ;).
      Twój świat jest po prostu genialny, no i dopracowany, podziwiam pracę, którą w to wkładasz :).
      Oj wiem, tak tylko musiałam wytknąć to podobieństwo :P.

      Usuń
    3. Okej, mail zapisany :)

      W normalnej sytuacji James powinien trafić do dobrego psychologa, a przynajmniej zdobyć naprawdę cierpliwego przyjaciela ;) W "Masce" musi sobie radzić z tym sam (a przynajmniej uważa, że musi), więc wychodzi mu to czasami średnio na jeża... :D

      Dziękuję :>

      Usuń
    4. Z pewnością, ale z drugiej strony nie dziwię się, że jest taki nieufny, a jeszcze teraz okazuje się, że Chupacabra, któremu ufał, też ma swoje za uszami... Nie jest mu łatwo z tym wszystkim, najprościej jest być sememu, przynajmniej wie, czego może się spodziewać :P. Ale jak dotąd nie wydaje się być z gruntu złym dzieciakiem, jest jeszcze nadzieja :D.

      Usuń
    5. Aż tak strasznie Chupacabrze nie ufał, żeby go ta zdrada mocno ubodła :D Choć na pewno na jego "ufność" pozytywnie to nie wpłynie.
      I tak ogólnie powiedziałabym, że James się stara - i przeżyć, i być w miarę w porządku wobec ludzi, i jakoś ogarnąć swój charakter. Po prostu czasem mu to nie wychodzi :)

      Usuń
    6. Może nie tak bardzo, ale zawsze trochę, no i trochę więcej niż innym :P. Nie twierdzę, że James byłby w stanie zaufać komuś w stu procentach, jest strasznie trudny w relacjach :P.
      Zwłaszcza przeżyć :D. Czasem to wszystko jest po prostu takie topornie ciosane, ale fakt, stara się. No i strasznie inteligentny z niego dzieciak :).

      Usuń
    7. "jest strasznie trudny w relacjach"
      Nie da się ukryć :D
      "Zwłaszcza przeżyć"
      I tego też.
      "No i strasznie inteligentny z niego dzieciak"
      A z tym to można czasami dyskutować :D

      Usuń
    8. No z inteligencją emocjonalną to ma pewne problemy... :P

      Usuń
  7. Przeczytałem. Wszystko. Co mogę powiedzieć? Cóż... Nie dowiadujemy się niczego nowego o wojnie czy o Czarnym Panu. Zapoznajesz nas za to z rodziną Jamesa, z aurorami i funkcjonowaniem ministerstwa. Dziwne to trochę, bo wbijasz rozmowy między dwa opisy sytuacyjne... Z jednej strony trochę to przeszkadza, z drugiej mam teraz więcej pytań niż odpowiedzi a z trzeciej rzadko się z takim zapisem spotykam. Wszystko to składa się w jedno słowo: Ciekawie ;)
    W poprzednim rozdziale napisałaś "Zawsze lepiej było kłamać." Nie zawsze opłaca się kłamać. Niestety przekonuję się o tym na własnej skórze i stwierdzam, że czasami są takie sytuacje, gdy kłamstwo jest najgorszym możliwym wyjściem…
    Są też trzy cytaty, które wywołały u mnie uśmiech na twarzy (to niezłe osiągnięcie):
    1. Wyraz twarzy przywodził na myśl bawoła, który kontempluje istotę kompostownika.
    2. Samo wspomnienie tego spotkania sprawiało, że aurorka miała ochotę wyemigrować na Kaukaz.
    3. Co to, reptilianom nawala system łączności? TARDIS przecieka?

    Pozdrawiam i szczęśliwego nowego roku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Nie zawsze opłaca się kłamać."
      Ja to wiem :D James jednak niekoniecznie, a mój narrator przekazuje poglądy postaci, na których jest akurat skoncentrowany.

      "Nie dowiadujemy się niczego nowego o wojnie czy o Czarnym Panu."
      Na to jeszcze przyjdzie czas :) Choć muszę przyznać, że w Masce wojna nie jest głównym motorem fabuły tak, jak było w kanonie. Po prostu to inna opowieść.

      Również pozdrawiam i życzę Szczęśliwego Nowego Roku :D

      Usuń
  8. Jestem dopiero na 5 rozdziale, ale przeczytam do końca jeszcze dziś, bo wprost nie mogę się oderwać. Wspaniale prowadzona fabuła. James trochę mnie odrzucił na początku, bo nie dość, że kojarzy się z ojcem Pottera, to jeszcze to nazwisko... Ale przełamałam się i czytam jak szalona.
    Dodaję Twoje opowiadanie do linków.
    Byłoby miło, gdybyś również do mnie zajrzała :D
    pod-peleryna-uczuc.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że się podoba.
      James ze swoim imiennikiem na niewiele wspólnego. Chyba na szczęście :D
      Na bloga zerknę, choć nie obiecuję, że będę czytać (czas, czas...).

      Usuń
  9. I pomiędzy tym, a spotkaniem z nimi nie natknął się na nikogo, kto by o tym wspomniał, nie zerknął do lustra… – Czy przecinek między „tym” a „spotkaniem” jest konieczny?
    O czym oni mówią? Zastanowiła się Tonks. – Nie wiedziałam, że taki zapis myśli jest poprawny. Jesteś pewna?
    Jeśli przeżył, to go zabiję, pomyślała Tonks teleportując się na dół holu. – Przecinek przy imiesłowie.
    Chłopak wzruszył ramionami, a aurorka uświadomiła sobie do kogo mówi. – Po „sobie” przecinek.
    – Nie jest wiele warty – powiedział nagle Chupacabra i aurorka zrozumiała, że zwraca się do niej – ale dzieckiem bym go nie nazwał. – A nie „wart”?
    Chyba, że sam tego chce. – Uśmiechnął się trochę zbyt szeroko, bo strup pękł i parę kropel krwi ściekło mu po skórze. – W wyrażeniu „chyba że” nie stawia się przecinka.
    Rozdział bardzo mi się podobał. Uwielbiam zabawy formą, więc nie-chronologia w Twoim wydaniu jak najbardziej mi pasowała. Czasem lekko gubiłam się, ale raczej jest to kwestia mego gapiostwa, aniżeli Twojej niekompetencji. W każdym razie: jestem pod wielkim wrażeniem, jak bardzo skupiasz się na szczegółach i to nie takich bezcelowych, które w dużym stężeniu tworzą zapchajdziury, lecz autentycznych, delikatnych, wręcz ledwie dostrzegalnych smaczkach i ukrytych znaczeniach zawiniętych gdzieś pod tekstem niczym nowoodkryte wymiary (taka fizyczna analogia). Opis Charlesa był wręcz genialny. Trochę gorzej, jeżeli chodzi o akcję z podszywającą się Tonks, gdyż, szczerze mówiąc, nie jestem pewna, czy wszyscy w Twoim opowiadaniu mają prawo wysławiać się w ten charakterystyczny, dwuznaczny sposób. Do Jamesa Syriusza to pasuje, ale właśnie dlatego, ponieważ jest Jamesem Syriuszem. A czasami miałam wrażenie, że u Ciebie wszyscy, nie ważne, czy z meliny, czy z Ministerstwa, mają tę jedną charakterystyczną cechę w sposobie wypowiadania się: zabawa słowem. No wiesz, ironia, dużo pytań retorycznych, podtekstów… takie tam. Ale i tak mi się podobało.
    Czym dłużej czytam o Jamesie, tym większe mam wrażenie, że pod pewnymi względami jesteśmy podobni. Pod pewnymi, gdyż obawiam się, że nie mam aż takiej paranoi, jeśli chodzi o brak zaufania do innych ludzi. W ogóle portret psychologiczny Jamesa jest dość skomplikowany, można odbierać go na wielu emocjonalnych płaszczyznach, czego jeszcze na blogach nie spotkałam. Węszę tutaj niezły kunszt literacki (tak bardzo Cię chwalę, a to tak do mnie nie podobne).
    Jeżeli błędy zdążyłaś poprawić, wybacz, ale rozdział skopiowałam na laptop już dawno temu i zdążył prawie skisnąć. ;) Wiem, jestem beznadziejną komentatorką, ale wiesz, natura trochę-Jamesowa nie pozwala mi usiedzieć na miejscu i siedzieć na blogaskach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieważne ile razy przeglądam rozdział, i tak jakiś błąd się uchowa... Dzięki za wypisanie :)
      Jeśli chodzi o zapis myśli - mirriel twierdzi, że w takim wypadku powinnam użyć myślnika (coś tam? - pomyślał). W sumie wcześniej się nad tym nie zastanawiałam, a nikt nie zwracał uwagi ^^" Jeszcze spróbuję się kogoś dopytać.

      Jak wspominałam we wcześniejszych komentarzach, to jednorazowy eksperyment :) Na chwilę obecną nie dałabym rady pisać czegoś dłuższego w tym stylu (bo to by wymagało przede wszystkim bardzo szczegółowego planu). Cieszę się jednak, że spróbowałam - bo taka zabawa formą... to przede wszystkim świetna zabawa :D

      Tonks mówiła wtedy w sposób charakterystyczny, bo nie miała praktycznie żadnych wskazówek jak powinien wysławiać się i zachowywać Chupacabra. Próbowała więc pociągnąć portret za język i równocześnie nie pokazać własnej niewiedzy :> Powiedziałabym, że to jednorazowe i ściśle związane z sytuacją. Zresztą z tego samego powodu James mówi w podobny sposób - chce wyciągnąć jak najwięcej informacji, jak najmniej przy okazji zdradzając. Chyba więc można im raz wybaczyć to, że próbują osiągnąć podobny efekt, stosując ten sam trick :)
      (Ale na pewno zwrócę uwagę, czy gdzie indziej mi się postacie za bardzo nie Jamesowią :D Bo o ile tutaj to było świadome, to w innych miejscach mogę po prostu palnąć z rozpędu - więc jakby co, wolno krzyczeć :D)

      Uwierz mi: w tej chwili się zarumieniłam :) A James, gdyby mógł to usłyszeć... no cóż, pewnie by się uśmiechnął :D

      Życzę dobrej zabawy w świecie pozablogaskowym :)

      Usuń
    2. Wiesz, ja nie czytam komentarzy innych czytelników, żeby się nimi nie sugerować podczas formowania własnej opinii. Poza tym mi się nie chce. ;) Ale fakt, zbyt częste eksperymenty mogą narobić chaosu, dlatego najlepsze są takie pojedyncze.
      Wiem, zapomniałam o tym wspomnieć, ale chciałabym zaznaczyć, że trochę dużo Twoich bohaterów próbuje wyciągnąć w ten sposób informacje. Pewnie dlatego, że większość z nich to aurorzy i ludzie spoza marginesu, że tak ujmę Chupacabrę i spółkę, ale, ech, trudno mi uwierzyć, że wszyscy się tam tak wycwanili. Manipulować rozmówcą za pomocą słów, jak to czyni James Syriusz, potrafi osoba z naprawdę dużą charyzmą albo nabywająca taki styl mówienia dzięki środowisku (tak jak nabywamy wstyd przed nagością, chociażby). I tutaj jestem rozdarta, bo jednej strony wszyscy Twoi bohaterowie mogliby się w ten sposób wybronić, a z drugiej nie wierzę, że każdy z nich jest na tyle inteligentny, by tę umiejętność posiąść (to nie przytyk w stronę żadnego z nich, tylko ogólna uwaga).
      Jesteś tak często chwalona, że nie wierzę, że kolejny cukierkowy komentarz zrobił na Tobie wrażenie. Ale miło, że nie zgrywasz pani blogosfery, bo nie lubię u ludzi arogancji, nawet jeżeli mają powody do czucia się lepszym. Co do Jamesa Syriusza... cóż, pewnie by się uśmiechnął, ale z politowaniem. Już czuję przesiąkniętą cynizmem (a jednocześnie sugerującą, że chłopak ma o sobie bardzo niskie mniemanie) odpowiedź.
      Dziękuję. Jam jest nie tyle imprezowicz, co włóczykij. Potrafię w nocy wymknąć się z domu i szlajać po lesie albo moczarach, oglądając gwiazdy. :)

      Usuń
    3. Dlatego powtórzyłam na wszelki wypadek :)

      Hm... mogło to się rzucić w oczy przy tym rozdziale, bo nagle skumulowały mi się postacie z "jednego" środowiska (Charles, Chupacabra i James - przy czym Chupa jest elementem wspólnym - a w dodatku cała trójka ma zbliżoną inteligencję :D) plus Tonks, która bardzo starała się być dobrym aurorem. Co nie znaczy, że się nie zagalopowałam, bo dla mnie to... bardzo naturalny styl wypowiedzi ^^" (kiedy piszę oczywiście). Ogólnie już bym przestępcom to zostawiła (przynajmniej tym), ale bardziej pilnowała, aby inne postaci za bardzo nie podłapały (uh, Tonks. Tonks będzie bardziej bezpośrednia na pewno, przynajmniej w stosunku do Jamesa :D).

      Komentarze przyjmuję z takim samym entuzjazmem, jak przed paroma miesiącami. Po prostu mam taki charakter, że przez parę miłych słów potrafię się cieszyć cały dzień :)

      O tak, to do Jamesa by pasowało. A wyobraź sobie, jaką by miał minę, gdyby się dowiedział, że mu wyrósł fanclub ]:->

      Oh, zazdroszczę. Ja mam góry po drugiej stronie ulicy, ale bardzo rzadko chodzę po nich po zmroku. Nie mam kogo wyciągnąć, a samej mi strasznie :D

      Usuń
  10. Dziękuję, ale nie skorzystam :)

    OdpowiedzUsuń
  11. TARDIS przecieka? Awww... (Tak, już jestem na bieżąco.)

    Kurde no, rozdział nie pokazał mi się w panelu bloggera. Czytałam część komentarzy i zauważyłam, że niektórym nie przypadł do gustu chaos, albo że się w nim pogubili, ale ze mną było inaczej. Spodobało mi się, bo było dynamicznie, a zarazem nie czuję potrzeby, by czytać co po niektóre części jeszcze raz, żeby lepiej je zrozumieć. Rozdział pochłonęłam w mgnieniu oka i tkwię w podziwie, jak dobrze wyszły Twoje próby mówienia o, hmmm, jakby to ująć - innych rodzajach magii. W serii mieliśmy chłodno opisaną transmutację, ale chyba nigdy nie przyszedł w książkach czas, by Harry musiał jej użyć, a u Ciebie ta transmutacja żyje i jest potrzebna, chociaż w książkach raczej postrzegałam ją jako kolejny mało potrzebny w życiu czarodzieja przedmiot (tzn. takiemu zwykłemu czarodziejowi, który nie zamierza zostać, np. aurorem). Mało kiedy w fanfikach autorzy podejmują się tworzenia swoich zaklęć czy może nawet rodzajów magii (no bo moment z cieniem Jamesa na pewno był czymś zupełnie nowym), ale Ty jeszcze przeniosłaś to na nowy poziom, bo po prostu to wszystko... pasuje. Pasuje do Twojego tekstu, do stylu, do Jamesa, do tego opisywanego światka. Ani razu nie naszły mnie wątpliwości.

    Ale mimo wszystko w najwyższym stopniu podobała mi się początkowa analiza Charlesa w wykonaniu Tonks. Chyba najbardziej interesująca część rozdziału, chociaż konkurencja była duża ;).

    "– James, choć już stąd" - buuu :c
    "Nie ważne, co będziesz chciał." - buuu 2.0

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez Doctora ani rusz :D (fanuję go ostatnio, co chyba widać)

      Czasami właśnie obserwatorzy nie chwytają rozdziałów, mam tak chyba drugi albo trzeci raz. Jeśli chcesz, mogę cię dodatkowo informować, tylko daj mi jakiś kontakt :)

      Jeśli chodzi o rodzaje magii - korzystam z tego, że Rowling rzuciła hasło "czarna magia", ale praktycznie go nie rozwinęła. O ile przy transmutacji, zaklęciach czy eliksirach nie ma za bardzo, jak kombinować - bo przez te siedem tomów zostały opisane dosyć dokładnie - to przy wszelkich "mrocznych sztukach" można się bawić. Już nie mówiąc o numerologii czy starożytnych runach, które Harry wesoło pominął w swojej edukacji :D

      O patrz, nie spodziewałam się, że akurat ten opis przypadnie wam tak do gustu :)

      (Ojej. Jak ja mogłam takie błędy palnąć... wstyd).

      Usuń
    2. A Sherlocka oglądasz? ;) Za Doctora Who miałam się zabrać, ale jakoś nigdy nie mam ochoty, żeby zacząć oglądać nową serię, która potencjalnie może zniszczyć mi życie... D:

      kasiac127@gmail.com ^^

      Usuń
    3. Oglądam, przyjrzyj się mojemu awatarowi :D

      Z Doctora najbardziej lubię serie 2-4 z tych nowych, do starych nie sięgałam. Ogólnie przy DW czasami trzeba mocnego zawieszenia niewiary, czasami jest kiczowato, ale to umyka przy zalewie ogólnego dobra. Tylko nie wiem, gdzie ja go teraz znajdę z napisami, jak kinomaniaka wcięło...

      Mail zapisany :>

      Usuń
  12. Nominowałam Cię do Libster Blog Award na http://akinese.blogspot.com/p/liebster.htm
    Pozdrawiam, Niah.

    OdpowiedzUsuń
  13. Po przeczytaniu rozdziału przeglądam komentarze. Wiele osób pisze, że przeczyta tekst dwa razy. A ja stwierdziłam, że tego nie zrobię — trochę z lenistwa i ciekawości, co dalej, ale głównie dlatego, że jako czytelnik chcę pozwolić autorowi się poprowadzić. Mnóstwo rzeczy jest dla mnie niejasnych, mam kilka karkołomnych pomysłów na wyjaśnienia, ale skoro autor postanawia, że na razie mam czegoś nie wiedzieć albo nie rozumieć, to się podporządkuję. Choć to czasem niełatwe. :-)

    We wcześniejszych rozdziałach miewałam niekiedy wrażenie, że ten czy inny pomysł balansuje na krawędzi... jak to określić... marysueizmu? kiczu? Zwykle wychodzisz z tego obronną ręką, wzdycham z ulgą i zaczynam się zastanawiać, czy nie robisz tego specjalnie, żeby przyprawić czytelników o jeszcze większe palpitacje... Ale po rozdziale XVII raczej nie dam się już nabrać — wygląda na to, że kicz to nie Twoja bajka. :)

    Pozdrawiam
    a

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ja lubię kicz :D Tylko staram się nie traktować go poważnie, bo by opko wyszło całkiem niestrawnie - ale te wszystkie motywy około marysuistyczne (mhroczna przeszłość, mhroczne tajemnice, mhroczne moce i tak dalej) są wprowadzone świadomie - po prostu chciałam zobaczyć, ile da się wyciągnąć z, bądź co bądź, klisz. (Taa, jak zakładałam bloga, byłam na etapie "nie ma złych motywów, są tylko źle napisane" - a teraz się boję, że po tych dwóch latach pisania ten styl półkiczu mi się utrwalił xD)

      Usuń