30.03.2022

Wbrew pozorom nadal istnieję ^^".

piątek, 31 stycznia 2014

Rozdział XVIII




Miałam wątpliwości, czy publikować pierwszą część tego rozdziału. W końcu zdecydowałam się na parę słów wstępu, żeby was nie przerazić. Więc tak: zdaję sobie sprawę, że w kanonie nie było żadnych przesłanek, pozwalających sądzić, że Voldemort nie miał obsesji na punkcie czystości krwi i cruciatiusów. Wiem też, że poniższa wizja od tego odbiega. Po prostu ten Voldemort bardziej pasuje do historii, mojego sposobu pisania i Maski w ogóle. Mam więc nadzieję, że i wam przypadnie do gustu.

Za betę dziękuję Gayi.


Ciało było balastem. Wymagało pokarmu i snu. Szwankowało, gdy nie traktowało się go z odpowiednią atencją. Chorowało. Bolało.
Lord Voldemort w ciągu kilkunastu lat zdążył zapomnieć, jak irytująca może być cielesna powłoka. Chwilami naprawdę mu przeszkadzała.
Cenił ją jednak, ponieważ wiedział, jaką ma alternatywę. Albo to, albo powrót do egzystencji na granicy niebytu nużącej przez swą jednostajność – każda jej chwila była dokładnie taka, jak poprzednia. Czarny Pan przez bardzo długi czas niczego nie czuł. Ani smrodu padliny, ani wichury, która łamała obok niego drzewa, ani mrozu, ani gorąca pożaru. Świat gnił i rozrastał się wokół niego, a on nie mógł w żaden sposób go dotknąć. Nudził się.
Wciąż to pamiętał na tyle dobrze, że czasami chciał – jego nowe, obrzydliwie słabe ciało chciało – krzyczeć. Wrzeszczeć, aż płuca będą boleć, jakby wypełniono je ogniem, tylko po to, aby upewnić się, że na pewno może to poczuć. Tłumił tę irracjonalną potrzebę mimochodem, tak jak wszystkie inne. Weszło mu w nawyk kontrolowanie samego siebie za pomocą legilimencji.
Czasami zdarzało się jednak, że coś go rozpraszało. Wtedy, co było naprawdę drażniące, odczuwał emocje.
We Francji, we wtorek, bał się. Miało to pewien związek z tym, że umierał.
Było to spowodowane nieuwagą, może zbytnim pośpiechem. Przede wszystkim zaś wiązało się z pewną nieznaczną, lecz istotną luką w jego pamięci.
Emily, która go opatrywała, nie potrafiła przestać się śmiać, nawet wtedy, gdy naprawiała jego oko.
– Jesteś jedynym facetem, który mógł wynaleźć magiczne pole minowe i o nim zapomnieć – powiedziała wesoło, wycierając machinalnie lewą dłoń o dżinsy. – Choć w sumie jakieś felerne było, nawet ci nogi porządnie nie urwało. Moment… Chyba zgubiłam wątrobę… Czy to powinno się ruszać?
– Jeśli o tym powiesz… – zdołał wycharczeć, starannie ignorując najbardziej niepokojące fragmenty jej radosnego monologu.
– …komukolwiek, to mnie zabijesz bardzo, bardzo powoli – dokończyła za niego. – Okej, chyba się nie rozlecisz. Idę na homara. Kupię ci jakiś kleik po drodze, jeśli chcesz.
Był zbyt słaby, aby cokolwiek jej zrobić.
W środę odpoczywał. Pierwszy raz, odkąd odzyskał ciało, naprawdę spał. Kiedy się obudził, natychmiast sięgnął po różdżkę, pomimo rwącego bólu w boku. Dopiero, gdy jej dotknął, zdołał zwalczyć narastającą w nim panikę. Rozejrzał się wtedy po miejscu, do którego zabrała go Emily. Z pewną obojętnością, mrużąc wciąż oczy, przyjrzał się mugolskiej sypialni, która chwilowo wyglądała jak pospiesznie opuszczony szpital polowy. Drażniły go zużyte bandaże kłębiące się na podłodze. Rainbow nigdy po sobie nie sprzątała.
Jednak ani tandetny, tani telewizor, ani nienaturalnie nieruchome zdjęcia ustawione na nocnej szafce, nie wywołały w nim żadnych szczególnych emocji. W młodości potraktowałby takie miejsce jak kloaczny dół, ale im dłużej żył, tym bardziej obojętniały mu niektóre rzeczy.
Nadal brzydziło go wrodzone kalectwo mugoli i nie potrafił patrzeć na nich inaczej, jak na jednostki chore i wynaturzone. Obcowanie z nimi było równie przyjemne, jak przebywanie wśród ludzi owrzodzonych. Z czasem odkrył jednak, że te same odczucia budzą w nim czarodzieje. Wszyscy oni byli tak słabi, ślepi, głupi. Nie widzieli magii, nie rozumieli jej, trzymali się kurczowo gramatyki i wykutych na pamięć formułek. Udawali, że okiełznali moc.
W końcu przywykł do tego, że zewsząd otacza go robactwo.
Prócz tego zaczął doceniać drobne przyjemności. Dobre wino, nową klątwę, zapach krwi umierającego człowieka, ciekawą książkę. Zaliczał do nich również podbój całego znanego świata.
Nawet tej jego części, która zawierała telewizory.
Nie wstając z łóżka zasunął różdżką zasłony i upewnił się, że Rainbow obłożyła mieszkanie czarami wyciszającymi, a następnie włączył nocną lampkę. Nawet najdrobniejszy ruch sprawiał mu ból. W pewnym momencie zaczął poważnie wątpić, czy Rainbow poustawiała jego wnętrzności w odpowiedniej kolejności. Z drugiej strony irytował go fakt, że kobieta w ogóle potrafiła wyleczyć rany, które zadały jego zaklęcia obronne. Było to co prawda w tej chwili pożądane, lecz równocześnie uwłaczające.
Na szafce nocnej leżała jego sakiewka. Pogłaskał ją, więc schowała zęby i pozwoliła mu sięgnąć do magicznie powiększonego środka. Wyczuł pod palcami kształt czarki, przesunął kciukiem po wygrawerowanym borsuku. Nie musiał nawet wyciągać przedmiotu, aby wiedzieć, że Emily go nie podmieniła. Za każdym razem, gdy dotykał horkruksa – tylko wtedy – czuł spokój i przyjemne, metafizyczne ciepło rozlewające się po kikucie jego duszy. Może dlatego zdecydował się na zamknięcie jednego jej fragmentu w Nagini. Niepotrzebne ryzyko. Głupota. Kaprys.
Cofnął dłoń.
Następnie przeczytał książkę historyczną o Grindelwaldzie, wydaną w zeszłym roku – znalazł ją w plecaku Emily, który przywołał czarem. W pewnym momencie Rainbow wróciła z miasta obładowana kasetami i przez parę godzin oglądała bajki Disneya, leżąc na łóżku obok niego. „Piękna i Bestia”, „Mała Syrenka”, „Aladyn”. Po południu w mieszkaniu pojawił się jego właściciel. Stanął w progu sypialni i przez chwilę wpatrywał się w Voldemorta z otwartymi ustami. Kiedy Rainbow uniosła różdżkę, krzyknął i podniósł walizkę, jakby próbował się nią zasłonić. W takiej pozycji zastygł, gdy go spetryfikowała. Następnie narzuciła na jego głowę prześcieradło, na którym, po chwili namysłu, narysowała oczy i koślawy uśmiech.
– I tak go zabijesz – zauważył Voldemort oschle.
– Co nie znaczy, że muszę go od razu straszyć – prychnęła. – Teraz będzie do końca życia przeżywał twoje słowa.
– To Francuz, prawdopodobnie nie zna angielskiego – zauważył. Następnie zaś uświadomił sobie, że mogło to zabrzmieć, jakby się tłumaczył. Nieprzyjemna myśl. – Zresztą, to tylko zwierzę.
Wzruszyła ramionami i ponownie weszła do łóżka. Kiedy materac ugiął się pod jej ciężarem, zagryzł mocno zęby, aby nie krzyknąć. Emily musiała to zauważyć, bo przez chwilę obserwowała go z zadumą.
– Mogę gościa trochę wybebeszyć, jeśli ci to poprawi humor – powiedziała wreszcie.
Poprawiło.
W pewnym momencie telewizor zaczął dymić, więc kobieta zmieniła go w siwego kota. Kiedy zwierzak pierwszy raz otworzył pyszczek, usłyszeli głos spikera od pogody. Voldemort wychwycił parę charakterystycznych słów. Następnie kocur machnął ogonem i mogli posłuchać paru drewnianych dialogów, poprzetykanych charakterystycznymi salwami sztucznego śmiechu. Emily obeszła ze zwierzęciem całe mieszkanie, próbując złapać jakąś angielską stację. Gdy trafili na muzykę popową, kocur nie wytrzymał nerwowo, podrapał ją w twarz i uciekł do łazienki. W tym czasie mugol prawie doczołgał się do drzwi wejściowych. Voldemort, nie wstając z łóżka, rzucił w niego Avadą. Emily roześmiała się.
Później zjedli suflet.
Był to prawdopodobnie najbardziej absurdalny dzień, jaki Voldemort kiedykolwiek przeżył. Przez cały czas pilnował, aby mieć różdżkę w pobliżu dłoni, pewny, że za chwilę będzie musiał walczyć. Z Rainbow, z aurorami, z innym, nieznanym jeszcze wrogiem. Jednak godziny mijały, a nic szczególnego się nie działo.
Emily wieczorem zaczęła opowiadać mu o tym, jak zmienił się mugolski świat pod jego nieobecność. Mówiła o polityce, ekonomii, rozwoju technologicznym, ale przede wszystkim o tym, jak obecnie wygląda wojsko, policja, służby specjalne. Z jej głosu zniknęło rozbawienie i kpiarska nuta, zastąpiona rzeczowym, suchym tonem. Mówiła o problemach, na które natkną się czarodzieje w czasie wojny. Dzieliła się pomysłami, jakie wpadły jej do głowy w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Podawała gotowe rozwiązania. Na kartce zapisywała formuły czarów, stworzonych specjalnie do niszczenia mugolskiej technologii.
Słuchał jej uważnie, ponieważ – przede wszystkim – po to ją stworzył.
Dawno, dawno temu rozmawiał z nią tak, jak z każdym obiecującym rekrutem. Powiedział wtedy, że zaprowadzenie porządku w magicznej Anglii jest tylko początkiem jego planu. Stwierdził, że chce, aby czarodzieje zajęli należne im miejsce w społeczeństwie, aby przestali się ukrywać i żyć niczym zbrodniarze albo zwierzęta.
„Dar, który otrzymaliśmy przy narodzinach, nie może zostać zduszony strachem. Tymczasem coraz więcej dzieci go odrzuca. Nie potrafią udźwignąć odpowiedzialności, jaką ze sobą niesie. Wolą obietnicę prostego życia w wiecznym kłamstwie, na granicy światów. Wierzą, że muszą być tacy, jak ich kalecy rówieśnicy, aby być ludźmi w ogóle. Tak mi ich żal, Emily. Twoich rówieśników, twoich przyszłych dzieci. Dopóki będą zmuszone się ukrywać, dopóty będą żyć w lęku i wzrastać w nienawiści do własnej natury. Kiedy zaś nasze światy się połączą, jak chcą tego miłośnicy mugoli, te dzieci zostaną zaszczute. Bo są lepsze, Emily. A mugole nienawidzą być tymi gorszymi. Przekonają czarodziejów, że są odmieńcami, dziwolągami. Sprawią, że magia stanie się wstydliwą chorobą. I jest tylko jeden sposób, aby temu zapobiec. Choć wzdragam się przed nim, świadomy ile krwi i nieszczęść przyniesie, nie widzę innego rozwiązania. Musimy walczyć i musimy zwyciężyć. Skoro będą nas nienawidzili… niech się nas boją.”
Była to jedna z przemów, które napisał jeszcze w Hogwarcie na lekcji historii magii. W zależności od tego z kim rozmawiał, wybierał odpowiedni schemat i modyfikował go nieznacznie. Najczęściej mówił o dzieciach, bo ludzie mieli do nich niezrozumiałą słabość. Często obiecywał pieniądze i władzę. Czasami wystarczało, że rzucił parę ogólników o degeneracji magii. Zazwyczaj w ciągu paru minut potrafił zorientować się, co najlepiej trafi do jego rozmówcy. Niekiedy pomagał sobie legilimencją. Prawie zawsze, gdy kończył, ludzie zadawali mu pytanie takie jak: „Więc naprawdę będzie wojna z mugolami?”.
Emily uśmiechnęła się do niego uroczo i spytała:
– A puścimy smoki na latawice?
– Słucham? – zapytał, kiedy uznał, że nie da rady zrozumieć sensu tego zdania bez jakiejkolwiek wskazówki.
– Latawice. To, co lata. Mugole to mają.
– Samoloty – poprawił ją odruchowo.
– One mają zęby?
– Smoki czy latawice? – spytał, nie starając się ukryć złośliwości.
Emily poprawiła nieco przykrótką szkolną szatę i spojrzała na niego z urazą. I wtedy zrozumiał – nieco późno – że takie pytania mógł zadać każdy z jego ludzi. Rekrutując Śmierciożerców, skupił się na tym, aby mieli umysł wolny od mugolskich, niebezpiecznych idei. Nienawiść do cywilizacji podludzi była wręcz wskazana. W efekcie chciał rozpocząć globalną wojnę, dysponując osobami, które nigdy w życiu nie widziały karabinu. Nawet wtedy wydało mu się to niezbyt szczęśliwym pomysłem.
Z rozmyślenia wyrwała go rzewna, francuska piosenka, która nieco się rwała. Kot obgryzał nos trupa.
W czwartek, zanim wrócili do Anglii, Czarny Pan zmienił Emily pamięć. Na wszelki wypadek.
Wszystko znów stało się uporządkowane, świat powrócił na właściwe tory. W salonie Malfoyów wysłuchiwał raportów ludzi płaszczących się przed nim ze strachu albo z przyzwyczajenia, którymi najczęściej gardził. Emily siedziała przy jego fotelu: spetryfikowana i starannie przykryta peleryną niewidką. Był to jedyny sposób, aby zmusić ją do skupienia uwagi na bieżących wydarzeniach. Poza tym świadomość, że ma ją pod kontrolą, działała na niego wyjątkowo uspokajająco. Jedyną wadą tego rozwiązania był fakt, że co jakiś czas musiał rzucać i zdejmować z niej zaklęcie powodujące głuchotę. Robił to dyskretnie, nawet nie podnosząc ręki z podłokietnika, więc prawdopodobnie nikt nie zwrócił na to uwagi. Kiedy Śmierciożercy z nim rozmawiali, starali się najczęściej nie patrzeć w jego stronę.
Robactwo…
Lucjusz złożył mu raport ze swojego pobytu u Zabini. Mówił spokojnie, zwięźle, bez zbędnego rozwodzenia się nad nieistotnymi szczegółami. Różniło się to od pierwszych, nieskładnych monologów, jakie wygłaszał tuż po skończeniu Hogwartu. Na szczęście. Lucjusz jako jeden z nielicznych przywykł do własnego pana.
Gdy bez wahania ani chwili zająknięcia powiedział „obiekt”, Voldemort miał ochotę roześmiać się. To była jedna z tych dziwnych, irytujących reakcji ciała, które musiał dusić w zarodku za pomocą legilimencji. Miał wrażenie, że dawniej mu się to nie zdarzało. Podobnie jak napady wściekłości, które coraz częściej wymykały się spod jego kontroli – doświadczenie nowe i niepokojące.
Sytuacja jednak naprawdę była zabawna. Malfoy operował słownictwem typowym dla mugoli, nie zdając sobie z tego sprawy. Groteskowe i smutne zarazem.
Światy coraz bardziej zbliżały się do siebie, a Voldemort czuł, że brakuje mu czasu. Gdyby kilkanaście lat temu nie natknął się na Pottera, sytuacja wyglądałaby inaczej. Zdołałby odseparować czarodziei mieszanego pochodzenia i mugolaki – wszystkich, których umysły skażone były mugolskim sposobem myślenia. To było największe zagrożenie: fakt, że te dzieci przynosiły do czarodziejskiego świata obce idee, sposoby rozumowania, nawyki, zabawy, słowa i ich definicje. Nie ich krew była brudna, a myśli.
Śmierciożercy tego nie rozumieli, a Voldemort nawet nie próbował tłumaczyć. Patrzenie jak mordują w imię czegoś, czego nawet nie pojmują, było całkiem zabawne.
Czarny Pan – dawno temu – zamierzał pokierować edukacją ich dzieci. Miał wieczność przed sobą, mógł więc po prostu wyhodować sobie kadrę oficerską. Nagle okazało się, że on owszem, ale czarodziejski świat nie.
Wszystko zaprzepaścił Potter.
Czym był ten chłopiec? Dlaczego nie umarł? To wina starej czy nowej magii? Skąd wzięła się u chłopca moc, przed którą ostrzegała przepowiednia? Czy był to efekt jakiegoś eksperymentu eugenicznego? To tłumaczyłoby, dlaczego Dumbledore zdecydował się zostać dyrektorem Hogwartu. Dobry zawód dla osoby, która pragnie dyskretnie badać genetykę czarodziejów.
Voldemort sam zamierzał zlecić to paru osobom, ale zabrakło mu czasu.
Cóż, nie mógł wykluczyć, że chłopak po prostu był absolutnie naturalnym, odpornym na Avadę dziwolągiem. Choć nie tłumaczyło to, dlaczego jego dotyk tak bolał Quirrella… nietypowy przejaw dziecięcej magii? O ucieczce Pottera z cmentarza Czarny Pan starał się nawet nie myśleć. To wydarzenie wciąż powodowało u niego głęboki niesmak.
Lucjusz skończył i siedział w milczeniu, oczekując dalszych poleceń. Patrzył gdzieś w dal, jakby z melancholią… Przez krótki moment Voldemort miał ochotę rozkazać mu, aby przyniósł dziennik, który kiedyś mu powierzył. Zrezygnował z tego jednak. Nie chciał zwracać zbędnej uwagi Malfoya, a tym bardziej Rainbow, na ten przedmiot. Wystarczyło mu zapewnienie Lucjusza rzucone przed paroma dniami, że dziennik jest bezpiecznie schowany w jego skarbcu.
Nagini wsunęła się bezgłośnie do pokoju i podpełza do stóp Czarnego Pana.
– Sssszczur – wysyczała. Nie musiała niczego dodawać.
Pogłaskał ją odruchowo. Zabawne, ale prawie nie wyczuwał w niej swojej duszy. Gdy tworzył tego horkruksa, sądził, że ich każde spotkanie będzie równie intensywne, jak dotknięcie medalionu czy czarki. Tymczasem Nagini nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że kryje w sobie cokolwiek obcego.
– Znajdź Pettigrewa. Niech ją zajmie – rozkazał Lucjuszowi. Mężczyzna skinął głową i ostrożnie uniósł węża. Nagini owinęła się wokół jego szyi.
Kiedy wyszli Voldemort zamknął zaklęciem drzwi, a następnie zdjął czar z Emily. Kobieta zsunęła z siebie pelerynę i chwilę złorzeczyła, równocześnie rozmasowując zdrętwiałe mięśnie. Wreszcie uspokoiła się na tyle, by spojrzeć na niego wesoło.
– Obiekt! – wypaliła.
– Zauważyłem – odparł.
Emily wstała i zaczęła chodzić po pokoju, wymachując ramionami, jakby się rozgrzewała.
– To tylko potwierdza moje słowa – zmieniła temat, nie zatrzymując się. – Sam czułeś tę magię. Ona wciąż istnieje.
– Być może. Nic to jednak nie zmienia. James jest bezużyteczny – tłumaczył powoli, jakby mówił do dziecka. – Zrekrutuję go, kiedy dorośnie – dodał po chwili zastanowienia. – Ma zadatki na dobrego czarnoksiężnika.
– Taa – mruknęła, wyraźnie naburmuszona.  – Zadatki. Ma zadatki. I to ma mnie cieszyć? On jest mój – rzuciła, nagle rozłoszczona. Oparła się o ścianę i schowała ręce w kieszeniach spodni. – Sama go zrobiłam. No, ze Snape’em, ale Snape to Snape, nie liczy się. Niemożliwe, żebym schrzaniła.
– To człowiek, nie zaklęcie – zauważył mimochodem.
Kobieta wzruszyła ramionami.
– Co za różnica? – ni spytała, ni stwierdziła.
Voldemort tymczasem zastanawiał się. Z jednej strony syn Rainbow nie obchodził go bardziej niż połamana różdżka, jedno i drugie miało taką samą wartość. Jednak sam fakt, że nie potrafił chłopaka naprawić, niesamowicie go drażnił. To było wyzwanie.
Oczywiście nie powinien marnować na niego cennego czasu, lecz… Voldemort ostatnio nie potrafił odmówić sobie drobnych przyjemności.
– Obejrzę go jeszcze raz – stwierdził wreszcie.
– Teraz? – natychmiast ożywiła się Emily.
– Kiedy zechcę – odpowiedział lodowato.

***

James w pierwszej chwili nie mógł zrozumieć, co go obudziło. Leżał więc na łóżku z zamkniętymi oczami, słuchając uważnie. Dźwięk, jakby przyspieszony, urywający się oddech… Chłopak ostrożnie uchylił powieki i dyskretnie rozejrzał się po tonącym w półmroku dormitorium. Wreszcie, nieco uspokojony, usiadł i zapalił różdżką świecę stojącą na jego szafce nocnej. Po chwili podszedł z nią cicho do łóżka Harry’ego, w myślach przeklinając lodowatą podłogę.
Potter rzucał się we śnie. Dłonie kurczowo zacisnął na prześcieradle, kołdrę skopał na ziemię, oddychał szybko. Pod powiekami jego oczy poruszały się nerwowo.
REM, pomyślał James sennie.
Przez moment miał ochotę zostawić kolegę w tym stanie, ale stwierdził, że byłoby to świństwo. Rzucił więc bezgłośnie Rennervate, a później ziewnął.
Harry oprzytomniał natychmiast i spojrzał na Rainbowa, mrużąc oczy jak kret. Sięgnął na oślep po okulary, o mało nie strącając przy tym z szafki podręczników.
– Nie krzyczałeś – uspokoił go James szeptem.
– Aha. Dzięki – wymamrotał Harry nieco nieprzytomnie. Usiadł i przeczesał dłonią pozlepiane od potu włosy. Wciąż oddychał trochę za szybko, ale przynajmniej przestał dygotać. – Nie chciałem cię zbudzić – dodał po chwili.
– W porządku.
Rainbow zerknął za okno, dopiero szarzało. Miał ochotę ponownie zagrzebać się w pościeli i pospać co najmniej do dwunastej, w końcu była niedziela. Kiedy jednak spojrzał na Pottera, zmienił zdanie. Chłopak wyglądał, jakby właśnie wrócił z prywatki u Czarnego Pana.
– Właściwie już się wyspałem – skłamał więc James. – Porobimy coś?
– Jasne – zgodził się Potter natychmiast.
Przez chwilę milczeli, zastanawiając się, jakie możliwości oferuje Hogwart przed świtem. James usiadł na krawędzi łóżka, szczęśliwy, że może oderwać nogi od zimnej posadzki. Oczy same się mu zamykały.
– Możemy pooglądać bazyliszka – zaproponował w końcu Harry.
Zapadła nieco niezręczna cisza. Rainbow wstał w bardzo znaczący sposób.
– I Komnatę Tajemnic? – zapytał niewinnie.
– Milcz.
Ubrali się szybko.
Harry spytał Rona, czy chce z nimi pójść, ale z pomruków Weasleya jasno wynikało, co myśli o wstawaniu o tak nieludzkiej porze. Pożyczył im jednak miotłę, pod warunkiem, że to Harry będzie na niej latać. Przynajmniej tak chłopcy zrozumieli jego nieco bełkotliwą odpowiedź. James nie protestował, wolał Błyskawicę od Zmiataczki. Poza tym miał niejasne wrażenie, że gdzieś widział już miotłę Rona, ale nie mógł skojarzyć gdzie, więc szybko o tym zapomniał.
Później stali przez chwilę przy schodach dziewczęcego dormitorium i nawoływali cicho Hermionę. Nikt jednak nie wyszedł, a oni nie chcieli robić zamieszania o tak wczesnej godzinie. Wymknęli się więc na korytarz sami.
– Musimy dostać się do łazienki Jęczącej Marty – powiedział Harry, poprawiając szatę nerwowo. James zauważył, że wciąż drżały mu ręce. Zignorował to starannie.
Rainbow uważał, że o kłopotach powinno się mówić tylko wtedy, gdy liczy się na konkretną pomoc. W innym przypadku było to tylko stawianie w niezręcznej sytuacji ludzi, których się lubi. Rozmawianie zaś o problemach z zupełnie obcymi osobami było dla niego niewyobrażalne.
O to zresztą pokłócił się z Tonks tuż przed tym, jak musiał wrócić do Hogwartu. Uparła się, że powinien powiedzieć o wszystkim Dumbledore’owi.
Jasne. Po to, żeby facet zaszantażował człowieka, dzięki któremu James miał robotę przez ostatnie pół roku? A może zabił Williama? Bo przecież przepowiedni nie zmieni.
Była też inna możliwość, najbardziej chyba prawdopodobna: że po wysłuchaniu wszystkiego po prostu rozwali Jamesowi łeb.
Tonks powiedziała, że Rainbow jest kretynem. Mniej więcej.
Nazajutrz przysłała sowę z listem, w którym próbowała jakoś załagodzić ich spór. Choć nie zawierał żadnych konkretów, chłopak poczuł się jak najgorszy padalec. Odpisał jej, prosząc, aby dała mu choć tydzień na zastanowienie. Koszmarnie żałował, że aurorka była przy jego rozmowie z Charlesem. To wszystko komplikowało.
– Umiesz dobrze latać? – zapytał Potter nagle, tęsknie spoglądając niesioną przez Jamesa Błyskawicę.
– Pewnie lepiej od ciebie – odpowiedział odruchowo, nieco urażony.
– Nie o to mi chodziło – zreflektował się chłopak. – Ron mówił, że nie było cię na naborze do drużyny…
– Nawet nie wiedziałem, że jakiś był – powiedział zgodnie z prawdą. Ten tydzień spędził głównie na gorączkowym pogłębianiu swojej wiedzy o Anglii i martwieniu się. – Kogo wzięli?
– No, Rona. Na obrońcę. Nie zauważyłeś tej imprezy w piątek?
James przypomniał sobie mgliście, że Gryfoni rzeczywiście coś świętowali. Ktoś dał mu nawet kremowe piwo, po którym zrobiło mu się niedobrze. Napój było obrzydliwie słodki. James wypił je prawdopodobnie z powodu wrodzonego masochizmu.
– Miałem trochę kiepski tydzień – stwierdził ostrożnie, prześlizgując się wzrokiem po stojących na korytarzu zbrojach. Miał dziwne wrażenie, że jest uważnie obserwowany, choć większość obrazów jeszcze spała.
– Szlaban? – spytał Harry, przystając przed schodami. – Poczekaj chwilę, muszą się przesunąć – wytłumaczył, kiedy James spojrzał na niego pytająco. – To może potrwać. No i jak przeżyłeś Snape’a?
– Normalnie – przyznał, sam trochę tym zdziwiony. – Właściwie nawet nie bardzo mnie męczył. Tylko musiałem się przy nim uczyć. No wiesz, stwierdził, że skoro już w wyniku splotu nieszczęśliwych okoliczności zaistniałem, to mam być przynajmniej lepszy od ciebie. To prawie dosłowny cytat, gdybyś się zastanawiał.
– Wierzę.
James przelotnie zastanowił się, jak Snape zareaguje, gdy ponownie nie stawi się na jego lekcji. Pewnie będzie wściekły… Kolejny kłopot…
Rainbow przygarbił się.
– A co robiłeś u tej ropuchy? – zapytał, przypominając sobie po niewczasie, że Harry też miał szlaban.
Chłopak skrzywił się lekko i wzruszył ramionami.
– Nic takiego w sumie, pisałem – powiedział, a coś w jego głosie zasugerowało Jamesowi, że to niezręczny temat. Zmienił go więc:
– Grunt, że już mamy to za sobą. A Ron jest dobrym obrońcą?
– Świetnym. Tylko trochę za bardzo się stresuje – odpowiedział Harry zbyt szybko.
Okej, kolejny newralgiczny punkt, pomyślał Rainbow ze zmęczeniem.
– Ma chyba czas, żeby się wyrobić – powiedział, siląc się na optymizm. – Kiedy gracie?
– Jakoś w październiku, jak zawsze.
– A co robicie do tego czasu? – zapytał, nieco zaskoczony.
– Trenujemy. – Potter znów wzruszył ramionami. – Wiesz, w roku są tylko trzy nasze mecze. Reszta to ćwiczenia.
– Nudy – uznał James. – Myślałem, że gracie ze sobą w weekendy albo coś w tym stylu. Dla zabawy.
– Tak też jest dobrze. Wiesz, mecze to wielkie wydarzenia, cała szkoła je ogląda, najlepsi wygrywają puchar… – powiedział Harry, lecz James nie wyglądał na przekonanego – …i w ogóle – dokończył więc niezręcznie.
Weszli na wąskie schody, które ze zgrzytem zacumowały przy podeście. Gdy doszli do połowy, znowu zaczęły się poruszać. James złapał się barierki i pochylił, aby nie uderzyć w drugie, które również się ustawiały.
– Ktoś je chyba rozregulował – stwierdził.
– A nie, często się przestawiają, kiedy ktoś po nich łazi. Szczególnie o dziwnych godzinach. – Harry uśmiechnął się krzywo. – Kiedyś przez to o mało nie zostałem zeżarty.
– Hm?
– Chyba uciekaliśmy przed Filtchem, nie pamiętam już. To woźny. – Schody znieruchomiały, więc zaczął schodzić. – No i ukryliśmy się przed nim w jednej… to chyba była jakaś stara klasa. Obracamy się, a tam ogromny, trójgłowy pies. Ostatnio tak się bałem, jak wpakowałem się na trolla w łazience.
– Też w Hogwarcie? – zapytał James z rozbawieniem.
– Taa, Quirrell go wpuścił. W sumie ciekawe, co się z tym mężczyzną stało. Znaczy miał Voldemorta z tyłu głowy…
– Teraz to mnie wkręcasz – stwierdził, krzywiąc się tylko nieznacznie na imię Czarnego Pana.
Weszli do korytarza.
– Serio. Opętał się. To znaczy sam chciał, dla mocy, chwały czy czego tam zazwyczaj dupki pragną.
– Seksu i pieniędzy.
– Merlinie, nie chcę sobie tego wyobrażać – powiedział Harry z teatralnym wręcz obrzydzeniem.
James rozłożył ręce w geście bezradności, o mało nie strącając Błyskawicą ozdobnej wazy z podestu. Harry chwycił ją w ostatniej chwili i rozejrzał się nerwowo. Rainbow uśmiechnął się przepraszająco.
– I chciał cię zabić? Ten cały Quirrell? – wrócił do rozmowy, gdy stało się jasne, że nikt w okolicy się nie pojawi.
– Tak – odparł Potter, trochę odruchowo. Dopiero potem pomyślał. – Nie, w sumie nie. Przy okazji może. Głównie to chciał zdobyć Kamień Filozoficzny. To taka rzecz, która robi…
– Wiem, co to jest – przerwał mu James. – W ogóle podobno jedyny działający zniszczono całkiem niedawno. Słyszałeś o tym? Trochę szkoda. No ale to mogą być plotki. Nie sądzę, aby ktokolwiek był na tyle głupi, żeby pozbawić się źródła nieśmiertelności.
Potter poczerwieniał podejrzanie.
– Ee… Wiesz, po kilkusetletnim życiu śmierć może być jak długo wyczekiwany sen…
James przemyślał to.
– Jeśli jesteś przez kilkaset lat stary, to faktycznie może być koszmarne. Ale zawsze można po prostu pić ciągle Wielosokowy z jakimiś fajnymi włosami. Czego jak czego, ale forsy na niego na pewno by starczyło.
– To tutaj – wymamrotał Harry.
– Ale to nie ty go zniszczyłeś? – zapytał James swobodnie. Oparł się przy tym o drzwi i spojrzał na kolegę podejrzliwie.
– Nie.
– To okej.
– Dumbledore chyba to zrobił – powiedział chłopak i uśmiechnął się dziwacznie, widocznie rozbawiony nagłym osłupieniem kolegi. – Wiesz, po tym jak znalazłam Kamień w pierwszej klasie… Bo był ukryty w Hogwarcie, Voldemort go szukał. I tak jakoś wyszło. Wiesz, Hogwart to najbezpieczniejsze miejsce na ziemi, więc skoro stąd prawie go ukradli…
– Hogwart to najbezpieczniejsze miejsce na ziemi – powtórzył James powoli.
– Jak ty to mówisz, to brzmi tak jakoś ironicznie – zauważył Harry. A później prychnął śmiechem, który zabrzmiał całkiem szczerze. – No dobra, tak myślałem jako jedenastolatek. Ale musisz przyznać, że trzygłowe bydle to całkiem niezłe zabezpieczenie.
– Bo ja wiem? Avadą każde zwierzę się położy. Dlatego są od lat takie niepopularne – stwierdził rzeczowo.
Potter spochmurniał.
– Taa – powiedział matowym głosem. – Każde.
Łazienka była całkowicie zalana. Weszli do niej cicho, rozglądając się z wyuczoną czujnością i starając przy tym udawać, że są zupełnie odprężeni i pewni siebie. James włożył rękę do kieszeni i zacisnął na różdżce. Choć odzyskał już swoją, wciąż używał tej, którą podarowała mu Tonks.
Potter dotarł do umywalek i zaczął zakręcać kurki.
– Marta musiała mieć zły humor – powiedział, choć James o nic nie zapytał. – To taki duch. Mieszka tu.
– Chyba ją już spotkałem. – Rainbow spojrzał na przemoczony skraj szaty. – Woda mnie prześladuje – stwierdził z goryczą.
– Co?
– Nie, nic… Nie wiedziałem, że duchy mogą cokolwiek odkręcać – wymamrotał zaskoczony i zdenerwowany tym, że poprzednie słowa powiedział na głos. Nie planował tego.
– Bo ja oczywiście nic nie mogę umieć – dobiegł go głos zza drzwi jednej z kabin. Następnie przepłynęła przez nie Marta, wyraźnie rozłoszczona i jeszcze wyraźniej zapłakana.
– Nie wiedziałem, że tu jesteś – powiedział James pierwsze, co przyszło mu na myśl. Natychmiast tego pożałował.     
– Och, inaczej byś mnie nie obgadywał, prawda?
– Marto, on się po prostu zdziwił – powiedział Harry. – Nie zna zbyt dobrze duchów…
– Oczywiście, że nie zna. Bo nawet nie przyjdzie mnie odwiedzić.
– Przecież przyszedłem. – Uśmiechnął się ujmująco.
– Tak, z miotłą!
Chłopak odruchowo schował Błyskawicę za plecami, ale uznał, że nie powinien się wygłupiać.
– Chciałem później skoczyć do bazyliszka – wymamrotał – ale najpierw pogadać z tobą, naprawdę.
– Bo ci uwierzę. – Dziewczyna wysmarkała nos w niematerialną chusteczkę. – Bardziej interesuje cię to bydle niż ja. Jesteś taki, jak wszyscy chłopacy.
Po tym dość śmiałym stwierdzeniu zniknęła w jednej z umywalek, rozchlapując wodę.
Kolejna osoba, z którą schrzaniłem, pomyślał James ze złością.
Tonks, Chupacabra, teraz ona. Widocznie miał do tego talent. Nawet z Mrużką ledwo sobie radził. Rozmawiał z nią parę razy, ale nie dał rady jej namówić, aby nosiła sukienkę. Nie potrafił też wymyślić dla niej żadnych sensownych rozkazów, więc po prostu powiedział jej, żeby robiła to, co hogwarckie skrzaty.
I listy… to też zawalił. Napisał dwa. W pierwszym prosił Tonks, aby podała mu imię i nazwisko kobiety z Nokturnu, tej, która została okaleczona. Drugi był już do niej samej, długi i o wiele bardziej nieskładny. Żadnego nie wysłał.
Wielu rzeczy nie zrobił. Nie zajrzał do książki od Chupacabry, bo wtedy musiałby zdecydować, czy będzie spłacał dług. Ten, który powstał, gdy pękł pożyczony talizman. James nie zapisał też formuły zaklęcia, które wypaliło tatuaż na jego przedramieniu, bo bał się, że go nie zrozumie. I wciąż nie nauczył się, jak leczyć te przeklęte sińce.
– To trochę brzmiało, jakby cię lubiła – powiedział Harry nagle, wyrywając go z odrętwienia. – Bardzo lubiła.
– Nie. Nawet tego nie sugeruj.
Potter wzruszył ramionami, szczerząc się przy tym jak idiota. Następnie pochylił nad jedynym kranem, którego nie ruszyła Marta i przyjrzał mu uważnie. Wyprostował, odetchnął głęboko i zasyczał jak wąż. Rainbow odruchowo wzdrygnął się, o mało nie wypuszczając z ręki miotły. Przez chwilę miał absurdalne wrażenie, że znowu znalazł się w jednym pomieszczeniu z Voldemortem.
Harry musiał zauważyć jego reakcję kątem oka, bo przestał się uśmiechać. Umywalka przed nim zapadła się, odsłaniając przejście, ale chłopacy prawie nie zwrócili na to uwagi. Patrzyli na siebie z napięciem.
– Nie jestem czarnoksiężnikiem – powiedział Potter z dziwną agresją w głosie. – Po prostu to umiem.
– Jasne.
– Wolałbym umrzeć z głodu, niż zajmować się czarną magią – dodał twardo.
James poczuł się, jakby dostał w twarz. Odwrócił wzrok, starając się zapanować nad nagłą złością. Już kiedyś to słyszał, ale wtedy…
Wtedy powiedział po hiszpańsku: ty rób sobie, co chcesz. Ja nie będę tak zdychał.
– Rozumiem – stwierdził teraz, zaskoczony, jak obojętnie zabrzmiał jego głos. – Naprawdę. To co, idziemy się pogapić? – Skinął głową na pochyły tunel, po którego ścianie ściekała woda.
…na czarnomagiczne zwierzątko domowe?, dodał w myślach. I uśmiechnął się bez radości.
Kiedyś, gdy był kompletnym gówniarzem, widział tylko tych, którym się udało: mężczyzn otoczonych forsą, kobietami i drogimi gadżetami. Czarnoksiężnicy byli dla niego młodzieńcami o tajemniczych obliczach i budzących postrach imionach. Później dorastał i zaczął dostrzegać starców, w których zmieniali się ci chłopcy. Poskręcane przez życie kaleki o przeżartych magią zębach i kościach. Każdy w końcu płacił.
Javiera chyba miała rację, kiedy powiedziała, że czarna magia jest po prostu narkotykiem. Nie posłuchał jej.
Spojrzał na Pottera i zastanowił się, czy gdyby wtedy zdecydował inaczej, teraz byłby taki, jak ten chłopak. Raczej nie. Pewnie po prostu by umarł.
– Jasne. I… ee… reaguję trochę ostro, bo przez jakiś rok musiałem udowadniać, że nie jestem wielbłądem – powiedział przepraszająco Harry, rozluźniając się lekko. – To znaczy dziedzicem Slytherina. W sumie na jedno wychodzi.

***

Harry Potter się wstydził. Nie było to nowe uczucie, oczywiście. Przez pierwsze jedenaście lat życia wstydził się wręcz nałogowo: głównie zbyt dużych ubrań i tego, że musiał mrużyć oczy jak kret, kiedy Dudley zabierał mu okulary. Właściwie przywykł do tego uczucia.
Tym razem wstyd jednak był inny, bardziej palący i przykry. Harry dużo pracy wkładał w to, aby nie pokazać, że ma ochotę ukryć się w naprawdę ciemnej i głębokiej jamie z papierową torbą na głowie. Albo foliową.
Najgorsze było to, że na śnieniu koszmaru przyłapał go James. Kumulacja pecha. Harry przebolałby Rona, choć on pewnie chciałby rozmawiać. Przeżyłby Neville’a albo Thomasa. Z Seamusem pewnie by się pobił. Jednak myśl, że wygłupił się akurat przed Rainbowem, paliła podwójnie. Pewnie James uważał go teraz za kompletnego dzieciaka.
Choć pewnie już wcześniej to robił.
Rainbow używał tylko zaklęć niewerbalnych. Harry dowiedział się, że takie istnieją dopiero z monologu Hermiony, która zachwycała się tym faktem. James był „całkiem ładny”, jak stwierdziła Ginny piątkowego wieczoru. Harry nawet nie wiedział, dlaczego ta jedna uwaga nie dawała mu spokoju przez parę godzin. Rainbow potrafił płynnie mówić w paru językach. I czarować. Połowy jego rozmów z Hermioną Harry nawet nie rozumiał. Ron uznał, że James jest w porządku, jak na syna Snape’a.
A teraz w dodatku Rainbow wiedział, że Pottera dręczą złe sny.
Świetnie, wspaniale.
Zjechali tunelem, ponieważ tak było szybciej i zabawniej. Nawet fakt, że przemokły mu spodnie, za bardzo Harry’emu nie przeszkadzał. James w pewnym momencie krzyknął i roześmiał się na całe gardło, więc Potter mimowolnie zrobił to samo. Jazda była świetna, ostatnim razem nie zwrócił jednak na to uwagi.
Wylądowali kiepsko na kamiennej podłodze, Harry obił sobie kość ogonową. Podniósł się niepewnie, rozmasowując ją. James leżał na plecach, przytulając do piersi Błyskawicę. Oddychał szybko.
Nagle poderwał się na równe nogi i powiedział:
– Albo w tej twojej wężomowie jest jakieś słowo aktywujące schody, albo Slytherin był fajniejszym gościem niż twierdzą kronikarze.
  Faktycznie – przyznał Potter, próbując odegnać z głowy wizję Salazara na gigantycznej ślizgawce. Nie wyszło mu.
Podziemny tunel został częściowo uprzątnięty i podparty drewnianymi stemplami. Wyglądało to jednak na fuszerkę, w dodatku wykonaną przez osoby, które miały o wiele ważniejsze sprawy na głowie. Chłopacy ostrożnie przemierzyli najgroźniejszy teren, trzymając zapalone różdżki w pogotowiu. Nic złego im się jednak nie stało, pomijając to, że ubrudzili się od pyłu, a Rainbow o mało nie poślizgnął się na szczurzych kościach.
Nad zrzuconą przez bazyliszka skórą stali tylko chwilę, bo James stwierdził, że koniecznie chce zobaczyć jej właściciela. Poza tym zeschła już całkiem i stała się twarda jak kamień.
Kiedy dotarli do drzwi z kamiennymi wężami, Potter syknął „otwórz się”. Rzeźby posłusznie się odsunęły. W ruchu wydawały się żywe. Poczuł się trochę, jakby znów miał stoczyć walkę, tym razem nie z potworem, a jego panem. Głupie uczucie.
– One miały oczy ze szmaragdów? – zainteresował się James. – Myślisz, że są zabezpieczone jakąś klątwą? Jakby tak je opylić na Nokturnie, to zgarnęlibyśmy małą fortunę.
– Ja już mam fortunę – powiedział odruchowo.
Sale wypełniało wciąż to dziwne, zielonkawe światło, które zapamiętał. Nie sięgało stropu, a i większość ścian kryła się w cieniu. Było jednak dostatecznie mocne, aby doskonale oświetlić rzędy kolumn wokół których wiły się kamienne węże…
I trupa bazyliszka spoczywającego tak blisko, że Harry mógł policzyć łuski wokół jego wykłutych oczu. Bestia wyglądała, jakby umarła przed chwilą. Ba, jakby tylko śniła. Z jej rozchylonej paszczy wystawał ułamany ząb.
– Łał – wyszeptał James. Później zaś powtórzył głośniej: - Łał.
Poprawiło to trochę humor Harry’emu.
– Nic wielkiego – stwierdził.
– Zabiłeś go jako dwunastolatek? Morgano, ja bym umarł ze strachu – powiedział James wyraźnie przejęty. Oczy mu błyszczały. – Nie wierzę… Jest olbrzymi. Ogromny. Cholera, szkoda, że nie mam aparatu.
– Możesz pożyczyć od Colina – podpowiedział Harry i zmusił się, aby podejść do zwierzęcia. Stanął jednak w bezpiecznej odległości od zębów.
James tymczasem położył rękę na boku i ostrożnie go pogładził.
– Jest w niezłym stanie – powiedział zamyślony. – Nawet nie śmierdzi. Myślisz, że jest zbyt trujący, by gnić?
– Przy nim we wszystko uwierzę – stwierdził.
Tylko nie w to, że go pokonałem, pomyślał.
Zostawił Jamesa, który nadal zachwycał się potworem, i ruszył w stronę posągu Slytherina. U jego stóp kiedyś leżała Ginny… Potter przypomniał sobie, jak bardzo był przerażony, gdy ją znalazł. Wydawało mu się, że już umarła.
Do przerażenia też już powoli zaczynał przywykać.
Zadarł głowę, aby spojrzeć na małpią twarz Salazara Slytherina. Posąg nie odpowiedział mu spojrzeniem, patrzył gdzieś w dal, w ciemność. Jego odrażające oblicze uśmiechało się złośliwie.
Ciekawe czemu nie upiększył się choć na rzeźbie, zastanowił się chłopak. Aż tak bardzo lubił swoją gębę?
Wsiadł na miotłę i podleciał wyżej, aby przyjrzeć mu się z bliska. Głównie po to, aby zająć myśli czymkolwiek. Nie wspomnieniami i nie lękiem przed przyszłością. I nie dzisiejszym koszmarem. Miał już dość Voldemorta.
Slytherin prawie dorównywał urodą swojemu dziedzicowi. Spłaszczone oblicze, dziwnie szeroki nos, spojrzenie złośliwe pomimo tego, że oczy zostały wykute w kamieniu. Harry rozproszył mrok różdżką i popatrzył przelotnie w usta, z których kiedyś wypełzł bazyliszek. Później zaś przyjrzał się im uważniej.
– James, chyba coś znalazłem! – krzyknął po chwili zastanowienia.
Rainbow znalazł się przy nim po paru chwilach. Sprawnie prowadził Błyskawicę i Harry’emu trochę ulżyło. Przynajmniej nie musiał się martwić, że chłopak zniszczy ją w czasie powrotnego lotu. Zaraz jednak przestał o tym myśleć.
James prawie natychmiast zauważył to, co on. Podleciał do olbrzymiej dolnej wargi i zajrzał do środka, przyświecając sobie różdżką.
– To chyba jakieś drzwi – stwierdził niepewnie.
– Wchodzimy? – zapytał Harry.
– Może być obłożone jakimiś klątwami. – James machnął parę razy różdżką, marszcząc przy tym brwi. – No, jakimiś, których nie znam.
– Ja wchodzę – stwierdził Potter zirytowany. Jak na złość nie mógł przypomnieć sobie żadnego zaklęcia, którym mógłby sprawdzić wejście. Właściwie nawet nie był pewien, czy jakiekolwiek zna. W końcu jednak przemógł dumę i zapytał: – A jak to sprawdziłeś? Znaczy, co robiłeś przed chwilą?
– Rzuciłem taki podstawowy zestaw, to parę formuł tylko – odpowiedział, nawet się na niego nie oglądając. Ostrożnie zeskoczył na język. – Pokażę ci później – zaoferował.
Potter stanął obok niego, na wszelki wypadek nie wypuszczając miotły i używając jej jak poręczy. Ruszyli w głąb gardzieli, rozglądając się nerwowo.
– W ogóle to fajna sala – powiedział James, ściszając odruchowo głos. – No wiesz, jeśli chcesz się uczyć. Dużo miejsca, niezłe oświetlenie. Na bazyliszku można by nawet potrenować.
– W sumie – przyznał mu rację. Dodał jednak szybko: – Tylko nie musisz specjalnie ze mną tutaj przychodzić, jeśli ci to przeszkadza…
– Tak tylko mówię. I tak muszę się nauczyć pojedynkować – stwierdził, wzruszając ramionami. – A z partnerem zawsze zabawniej.
– A nie umiesz? – spytał, starając się nie pokazać rozczarowania.
– Jakbyśmy byli w Meksyku albo w Rosji, to bym umiał – stwierdził enigmatycznie. Po chwili jednak rozwinął wypowiedź: – Nie znam angielskich zaklęć. Tych, które mają ten język tak jakby w podstawie. Hm, masz Lumos i Chłoszczyść. Lumos jest uniwersalne, ale Chłoszczyść angielskie.
– Łapię – stwierdził. – I do tych zaklęć są przeciwzaklęcia?
– Aha. A jak znasz jedno i drugie, to umiesz walczyć. Znowu węże – powiedział, oświetlając splecone płaskorzeźby. Zabłysły szmaragdowe oczy. – Facet lubił zielony.  A wracając do tematu, sporo osób używa tylko uniwersalnych i nieźle sobie radzą. Do chwili, kiedy trafią na kogoś, kto jest oblatany w krajowym systemie. Otwierasz?
– Otworzę, jak się przesuniesz – mruknął Potter i odruchowo głęboko odetchnął. Pożałował tego, bo pył dostał się do jego płuc. Dłuższą chwilę kaszlał.
James obserwował to z politowaniem. Odsunął się jednak i czekał, zgasił też różdżkę.
– Ubezpieczam cię – szepnął.
Harry skinął głową i rozkazał:
– Otwórz się.
Kamienne węże rozpełzły się, a chłopak natychmiast od nich odskoczył. Nic groźnego jednak na niego nie wyskoczyło, a i sufit nie zaczął gwałtownie opadać. Przez chwilę chłopacy czekali, lecz wyglądało na to, że nie grozi im bolesna śmierć.
– Widocznie uznał, że wężomowa to najlepsze zabezpieczenie – stwierdził Harry, odgarniając z czoła spocone włosy.
– I bazyliszek – dodał James.
Ostrożnie zajrzeli do komnaty.
W pierwszej chwili Potter uznał, że jest strasznie nudna. Nawet nie została ozdobiona wężami. Właściwie przypominała bardziej naturalną grotę niż cokolwiek innego. Nie została też oświetlona. Dlatego dopiero po chwili Harry zorientował się, na co patrzy James.
– To jakiś krąg? – spytał, ale Rainbow pokręcił głową.
– Dwa – sprostował. – Jeden jest otoczony drugim.
Harry podszedł parę kroków bliżej i przykucnął. Faktycznie po bliższym przyjrzeniu się zauważył różnicę. Zewnętrzny krąg wyznaczały wyryte w podłożu runy – ich kształt Harry kojarzył raczej z gier kuzyna niż szkoły. Wewnętrzny był mniejszy, ale wciąż duży. Lumos nie potrafił go objąć światłem. Harry zauważył, że na jego krawędzi stoją ogarki barwnych świec, a środek wypełnia chaotyczny, dwukolorowy wzór.
Wziął w dłoń trochę piasku i ostrożnie rzucił. Zatrzymał się on stopę od niego, jakby na niewidocznej ścianie. Ponieważ nie spalił się malowniczo, Potter odważył się dotknąć bariery ręką. Była chłodna i gładka, ale niczego mu nie zrobiła. Zerknął na Jamesa. Chłopak siedział po turecku przed kręgiem i wpatrywał się w środek przerażony lub oczarowany, ciężko było stwierdzić.
– Wiesz, co robią? – zapytał go Harry.
– Zewnętrzny ochrania ten w środku – odpowiedział Rainbow. Głos miał nieobecny.
– Tyle to zauważyłem.
– A za pomocą wewnętrznego można badać potencjał magiczny otoczenia – mówił James dalej, sennie i jakby bardziej do siebie niż do kolegi. – Bez narażania się można podejrzeć jak zbudowane są zaklęcia ochronne, czy przedmiot jest magiczny, czy został obłożony klątwami, czy człowiek, który siedzi obok to charłak czy czarodziej. Takie drobiazgi.
– A jaki ma zasięg? – spytał Harry, powoli przetrawiając te informacje.
– Różny, zależy od wzoru. Bo aktywuje się go prosto, to jedna formułka… nie znam jej. Ale samo stworzenie kręgu to wyczyn. Bo widzisz, wzór się zmienia, od pogody, od dnia, od pory roku, od otoczenia, od humoru wykonawcy, od jego talentu, od ilości motyli w Minnesocie… nie ma dwóch takich samych. I tylko jedna rodzina potrafi je wykonać, jedna krew.
Harry zdążył domyślić już się pewnych rzeczy.
– Twoja?
– Taa. To nasz sławny Krąg – powiedział James. Wydawał się zdumiony tym faktem. – Dobra, sławny w niektórych kręgach – uściślił. – Lepiej nie pytaj o niego Hermiony, może się obrazić.
– Czemu?
– Bo pytanie o czarnomagiczne gadżety uchodzi za szczyt nietaktu – stwierdził. Następnie wstał, ale niepewnie, szeroko rozstawiając nogi, jakby był pijany albo otumaniony.
– Gdzie tkwi haczyk? To nie wygląda zbyt groźnie.
– Żeby zadziałał, trzeba wepchnąć do niego coś żywego. Kiedy już jest aktywny – wytłumaczył James obojętnym tonem. – Zwierzę, człowieka, co chcesz. Grunt, żeby było żywe i w pełni świadome, z naćpanymi coś nie wychodzi. No i krąg rozrywa je na strzępy, a z krwi i flaków rysuje panoramę okolicznej magii. Małe zwierzęta idą szybciej, ale jest słaba dokładność. Duże potrafi szarpać nawet z pół godziny. Ponoć nieźle to wygląda, nie wiem, nie widziałem.
– Chyba zaraz zwymiotuję – stwierdził Potter, blednąc.
– Przepraszam, miałem nie mówić o czarnej magii. – Chłopak zmarkotniał. – Jeśli cię to pocieszy, sam bym takiego kręgu nie dał rady zrobić. Nie znam słów, które go aktywują. Zresztą nigdy nie byłem inicjowany – dodał ciszej, opierając się o barierę dłońmi. Spoglądał na krąg stanowczo zbyt tęsknie, jak na gust Harry’ego.
– A na czym polega inicjacja? Musicie zjeść mózg mugola?
– Pomyliłeś rodziny, to mojego ojca można podejrzewać o takie fetysze – powiedział, uśmiechając się lekko. – Po prostu musisz wejść do kręgu, który działa i już jesteś zainicjowany. Albo martwy, jeśli nie jesteś Rainbowem. W sumie to był chyba sposób na odsiewanie dzieci, które kobiety zrobiły sobie na boku. I oczywiście odsunięcie od magii bękartów.
– Matka cię nie inicjowała?
– Jasne, że nie – stwierdził, a jego uśmiech poszerzył się odrobinę. – Przecież jestem bękartem. Cholernym ćpunem – dodał szeptem. Potter stwierdził, że musiał się przesłyszeć.
Z każdą chwilą czuł się coraz bardziej nieswojo i zaczynał żałować, że pokazał Jamesowi Komnatę Tajemnic.
– Wiesz, my też mamy swoje legendy – powiedział Rainbow tak cicho, że Harry musiał wytężyć słuch. – O tym, że pierwszy krąg nasz praszczur stworzył razem z Salazarem. Myślałem, że to bujda, dzięki której możemy się dowartościowywać. Sam rozumiesz, połowa rodów próbuje dowieść, że była z nim skoligacona. Nieważne. I jest też inna historia: o wzorze, który nie tylko pokazywał magię, ale też pozwalał na jej zmienianie. Ściąganie klątw jednym ruchem dłoni, rozbrajanie wszystkich zamków, tworzenie charłaków z czarodziejów i czarodziejów z mugoli… ten, kto go miał, mógł wszystko, dopóki płonęły świece.
– Myślisz, że to ten?
– Nie, pewnie nie. Inaczej Voldemort dawno kazałby mojej matce, aby wykorzystała go w jakimś zabawnym celu – powiedział, przy czym słowo „zabawnym” zabrzmiało jak przekleństwo.
– Albo go przekopiowała.
– Nie da się. Nie można też wzoru odtworzyć, jeśli świece się wypalą. To taka magia – powiedział James, niechętnie odchodząc od bariery. – Właściwie była przydatna przed paroma wiekami. Teraz są lepsze zaklęcia, nowoczesne sposoby, jakieś przenośne artefakty. Krąg to już w zasadzie przeżytek.
– Pomyśl o lepszych stronach tego wszystkiego – powiedział Harry, próbując go pocieszyć, ponieważ James wyglądał, jakby nagle przybyło mu lat.
– Hm?
– Jeśli matka nie chciała cię zainicjować, może nie jesteś wcale jej dzieckiem?
Rainbow spojrzał na niego, jak na wariata.
– Jeśli chcesz mnie dobić, użyj maczety. Będzie bardziej humanitarnie.

***

Draco zbudził oślizgły dźwięk. Przynajmniej takie słowo przyszło chłopakowi do głowy, gdy o nim pomyślał. Tuż obok Goyle mamrotał przez sen. Kot Zabiniego zamruczał, gdy Malfoy się poruszył. Chłopak sięgnął na oślep przed siebie i pogłaskał zwierzaka bezmyślnie. Kocur z jakiegoś powodu wolał sypiać na jego łóżku zamiast u właściciela. Po latach obaj chłopcy w końcu się z tym pogodzili.
Dźwięk powtórzył się, a kot zasyczał. Draco wymacał więc w ciemności różdżkę i rzucił cicho Lumos. Goyle drgnął nerwowo, lecz się nie zbudził.
Malfoy tymczasem znalazł kapcie i narzucił na siebie szlafrok. Kątem oka zauważył, że kocur patrzy na okno, jeżąc sierść. Podszedł więc do szklanej tafli. Niewiele mógł dojrzeć w czarnej jak atrament wodzie, nieważne jak przyświecał różdżką. Ledwie zarys czegoś potężnego.
– Panikujesz, pchlarzu – powiedział do kota. – To tylko kałamarnica.
Kocur zeskoczył z łóżka i zniknął  w ciemności. Draco poczuł się niepewnie.
I znów to usłyszał, jakby coś ślizgało się po szkle. A następnie cichy trzask. Później szyba pękła.
Uderzyła go lodowata woda, odłamki szyby, wreszcie potężne macki, które ledwo wcisnęły się do dormitorium. Został przygnieciony do ściany albo podłogi, stracił orientację. Złamał nadgarstek. Zachłysnął się wodą.
Obudził się z krzykiem, wciąż czując, jak palą go płuca. Vincent spróbował go przytrzymać, ale oberwał łokciem w nos. Odsunął się odruchowo, a Draco zleciał na podłogę. Chwilę siedział, drżąc i oddychając z trudem. Reszta chłopaków przyglądała się mu z zaciekawieniem.
– To teraz co noc będziesz taki cyrk odstawiał? – zainteresował się Nott z wrednym uśmiechem.
– Zamknij się – warknął Draco. Spróbował wstać, ale nogi się pod nim ugięły.
Drugi raz w tym tygodniu śnił własną śmierć.

28 komentarzy:

  1. Przeczytałam ^^.
    Z taką wizją Voldka jeszcze się nie spotkałam. Zwykle pokazuje się go jako czyste zło i kogoś nadludzkiego, komu obce są jakieś zwyczajne słabości i który tylko patrzy z góry i macha badylem. Tak jest w fanfickach, w kanonie w sumie raczej też, choć tam mało jest go pokazanego. Niemniej jednak - twój jest zupełnie inny. Ciężko się do tego przyzwyczaić, bo to taki trochę OOC, ale jeśli taki bardziej pasuje do twojej wizji - okej. No i może nawet pod pewnymi względami taki jest bardziej wiarygodny, gdyby oczywiście nie brać pod uwagi kanonu (cóż, po 10 latach babrania się w HP jestem mocno nasiąknięta kanonem i w fanfickach od razu wyłapuję odstępstwa). Jeśli jednak nie myśli się o tym, że w kanonie był inny – jest jak najbardziej okej. No i jednak bywają w opkach dużo poważniejsze modyfikacje. Twój Voldi i tak jest o wiele bardziej wiarygodny niż te wszechobecne córki Voldzia. Jest po prostu inny.
    Ale przynajmniej momentami było zabawnie. Serio. Przy tej scenie z Voldziem i Emily na początku to często mi się chciało śmiać, na przykład przy rysowaniu minki na prześcieradle przez Emily, czy po transmutacji telewizora w kiciusia <333. Wiesz, że uwielbiam kiciusie, a ten mówiący głosem telewizora dosłownie mnie rozwalił. Taki drobiazg, a jednak genialny. Podobnie jak kiedyś tamto metamorfowanie się przez Tonks przy czytaniu, albo inne tego typu drobnostki, które dodają historii klimatu. Nie wiem, czy taki był twój zamiar, ale ta scenka z telewizorem była całkiem zabawna. No i wiesz, że lubię Emily. Naprawdę ta babka nie ma wszystkich klepek, że tak się zachowuje wobec Voldzia (nawet, jeśli twój jest taki niekanoniczny), bo każdy się go boi, a ona jedna nie. Brak jej instynktu samozachowawczego ^^. Ale i tak ją lubię - nie jako osobę, ale jako ciekawą, oryginalną postać, która szybko zapada w pamięć. Mam też wrażenie, zresztą nie po raz pierwszy, że Emily to takie duże dziecko (i w dodatku wyjątkowo skrzywione), które lubi się bawić, jest bardzo ciekawskie i nie odczuwa strachu tak, jak powinna odczuwać. Albo to, jak przedmiotowo traktuje Jamesa. Nie jak żywą osobę i w dodatku swoje dziecko, a jak rzecz, albo jakąś zabawkę. Ale i tak lubię o niej czytać. I żałuję, że tak rzadko się pojawia, bo to jest postać, o której można dużo czytać.
    A Voldi był tutaj taki bardzo zmarnowany i wykończony, chyba ci na gadu wspominałam. I sfrustrowany tymi swoimi słabościami, ale chyba faktycznie lepsze to niż egzystowanie jako jakaś bezcielesna zjawa. Aż się zdziwiłam, kiedy zaczęłam czytać, bo przez chwilę nie mogłam uwierzyć, że to on i się zastanawiałam, jak to się stało, bo nie opisałaś tego, a od razu przeszłaś do opisu, jak on i Emily są w jakimś pustym mieszkaniu. A potem zauważyłam, że jeszcze nawiązałaś do paru innych wątków, jakie się działy ostatnio, między innymi do wątku Lucka i Zabini. Swoją drogą, podoba mi się, jak zgrabnie wplatasz wątki, choćby wspominając o nich w jednym zdaniu.
    A, i fajny też fragment z tym wyjaśnianiem niechęci Volda do mugoli i ich cywilizacji, oraz chęci poszerzania wpływów. To w sumie do niego pasuje - ta niechęć do mugoli i wgl, w końcu nie miał z nimi dobrych doświadczeń no i zawsze miał manię wyższości.
    Ale nie zazdroszczę Jamesowi, który wkrótce pewnie znowu będzie mieć do czynienia z Voldziem. Jestem ciekawa, kiedy do tego dojdzie i jak to będzie wyglądać.
    cdn.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sceny w Hogwarcie też mi się podobały. Wspominałaś mi kiedyś o tym, że oni pójdą do komnaty, ale nie spodziewałam się, że już teraz. W sumie bardziej mnie zdziwiło, że Harry w ogóle się zgodził na taki wypad, w końcu zapewne nie najlepiej wspomina to miejsce, no i mimo wszystko jest dość rozsądny, nawet jeśli czasem daje się ponieść emocjom i pakuje się w tarapaty. Niemniej jednak, był to ciekawy motyw, zwłaszcza, że rozbudowałaś wątek komnaty o takie drobiazgi, jak choćby to, że ktoś podparł zawalony sufit, że ciało bazyliszka się nie psuło, albo że była tam ta dodatkowa komnata z kręgiem. Tak, o kręgu też kiedyś pisałaś i mniemam, że kiedyś jeszcze się w opku pojawi. Ogólnie to też ciekawy motyw, który lubię w twoim opowiadaniu - te dodatkowe rodzaje magii. Mimo, że na ogół jestem bardzo sceptyczna wobec jakichś mocniejszych innowacji i boczę się, czytając np. o jakichś demonach, elfach itp. wprowadzanych w świat HP, to jednak u ciebie, przynajmniej na razie, wszystko jakoś trzyma się kupy. I jestem bardzo ciekawa. Aż żałuję, że tak rzadko publikujesz. Kiedyś, już po sesji, być może przeczytam sobie całość jeszcze raz, bo czasami mi pewne szczegóły umykają - tak dużo tu tego masz.
      Perspektywa Harry'ego ogólnie była wiarygodna. On słabo zna Rainbowa (ledwie kilka dni, ciągle zapominam, jak bardzo obszernie opisujesz pierwszy tydzień), dlatego zapewne niezbyt mu ufa, no i jest mu głupio, że akurat on przyłapał go na tym, że znowu miał te swoje sny. To ogólnie zgrabnie wpisuje się w kanon, bo on w piątej części dość często miał różne dziwne sny. Niemniej jednak, już w komnacie pewnie był dość skonsternowany, jak ten beztrosko rozprawiał o czarnej magii, kręgach i flakach na podłodze. Bo Harry jest bardzo drażliwy na takim punkcie, a Jamesowi ewidentnie brakuje wyczucia. Jakby na to nie patrzeć - jest skrzywiony. Tyle, że Harry nic o nim nie wie, poza tym, co zdążył sam zauważyć. Nawiasem mówiąc, całkiem ciekawe wnioski wyciągnął na jego temat. Lubię takie opisywanie głównego bohatera z perspektywy innych postaci, podobało mi się to.
      Jeśli chodzi o tą scenkę z Malfoyem, czyżby James miał jakiś swój udział w tym, że on ma koszmary? Czyżby to to zaklęcie? Bo jakoś pamiętam, że ileś rozdziału do tyłu był jakiś motyw z koszmarami, więc tak mi się jakoś teraz skojarzyło. Ale skoro ta scena się tu pojawiła, to na pewno musi mieć związek z Jamesem, inaczej byś pewnie tego nie opisywała ^^.
      Rozdział ogólnie bardzo mi się podobał, zresztą jak zwykle. Był o wiele bardziej zrozumiały i mniej chaotyczny od poprzedniego, cieszę się, że wróciłaś do normalnej chronologii ^^.
      Komć mi się rozrósł, więc jest w dwóch częściach. Po raz pierwszy wyszedł mi aż tak długi. No i chyba przez to jest trochę nieskładny, mam wrażenie, że czasem się powtarzam, a o innych rzeczach znowu zapomniałam wspomnieć ;P.

      Usuń
    2. Ogólnie korzystam trochę z tego, że w kanonie Voldemort jest opisywany praktycznie tylko z perspektywy wrogów ;> Dlatego przy jego relacjach z sojusznikami pozwoliłam sobie na radosną improwizację.
      Scena z Emily miała być zabawna, bo Emily to radosna kobieta. I pozostaje taką nawet, gdy torturuje niewinnego człowieka. Skojarzenia z dzieckiem są więc jak najbardziej prawidłowe :) Ot, okrutna, nieempatyczna i do bólu ciekawska smarkula. Myślę jednak, że w większych ilościach byłaby niestrawna :D
      E tam, to jak się załatwił nie było wcale ciekawe :D Do streszczenia w paru słowach, więc nie było sensu od tego zaczynać.
      James spotka Voldemorta chyba w następnym rozdziale, o ile nic mi się nie przesunie ;)
      Krąg pojawił się już raz, przy Emily i Voldemorcie :D Ogólnie to taki element, który już się będzie pewnie wlókł z postaciami do samego końca. A Harry mimo wszystko nie wydaje mi się posiadać w kanonie jakąś szczególną traŁmę w związku z bazyliszkiem - w piątym tomie nawet zapomniał, że Ginny była opętana przez Voldemorta. Myślę więc, że przed taką wycieczką strasznie mocno by się nie wzbraniał :)
      Tjaaa... lubię lać wodę :D Później będą większe przeskoki czasowe, jakieś tygodniowe przynajmniej...
      Ogólnie ten rozdział sponsorują koty i koszmary :)
      Harry nienawidzi czarnej magii, James się na niej wychował. Pomimo pewnego podobieństwa charakteru oni nadają na zupełnie innych falach. Mam nadzieję, że to widać.
      Jasne, Draco padł ofiarą pszczelego zaklęcia ;)

      Ślicznie dziękuję za śliczny komentarz!

      Usuń
  2. Pierwsze skojarzenie przy czytaniu o Voldemorcie: Sherlock! Wybacz mi, tak jak wielu uległam urokowi Benedicta Cumberbatcha i jego wersji Holmesa, której nie da się wyprzeć z umysłu ;) Sposób myślenia Voldemorta wydaje mi się, hm, bardzo prawdopodobny. Logiczny, przemyślany, przepracowany na każdy możliwy sposób. Może odbiega nieco od wersji książkowej, ale w książce nie było Emily. Zresztą, Rowling nigdy w jasny sposób nie opisała "świata według Czarnego Pana".

    Uwielbiam Emily. W trakcie jej "radosnego monologu" trzy razy zbierałam się z podłogi i zaplułam monitor herbatą ze śmiechu. Podziwiam Cię za talent w opisywaniu jej szaleństwa.

    Przyjaźń Jamesa i Harry'ego wygląda dość osobliwie. Obaj są bardzo nieufni wobec siebie, obaj za wszelką cenę starają pokazać się z jak najlepszej strony. Podobał mi się fragment przemyśleń Harry'ego na temat tego, jak szybko jego znajomi zaakceptowali Jamesa. Czuć w tym nutę zazdrości, ale też podziwu. Harry mimowolnie Jamesa podziwia i czuje się przy nim gorszy. Ciekawe, co pomyślałby na ten temat James, gdyby o tym wiedział.

    Kurczę, z tym kręgiem to też wymyśliłaś. Jestem pod wrażeniem. Zagęszczasz akcję, wprowadzasz wątki, łączysz to wszystko w logiczną całość i choć człowiek z początku nie wszystko rozumie, to zaraz kabelki mu się w mózgu łączą i zbiera wszystkie otrzymane informacje do kupy. Ale fragment z kręgiem był przerażający. Zwłaszcza wypowiedź Jamesa o krwi i flakach. Jego podejście do scen nieestetycznych mnie zadziwia ;p

    Och, biedny Draco. James potraktował go naprawdę bezlitośnie.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybaczam, lubię Sherlocka! :D Zresztą może coś w tym jest, niedawno serial oglądałam i się jeszcze z niego nie otrząsnęłam.
      (Ale co do samej końcówki ostatniej serii jestem bardzo sceptyczna :P ciekawe jak z tego wybrną).

      Emily :D Kurcze, sama nie potrafię jej skomentować.

      Ja bym nawet nie użyła słowa przyjaźń. To trochę dziwaczna relacja, ale myślę, że bardziej prawdopodobna niż natychmiastowa akceptacja :) Ale gdyby James się dowiedział... chyba znacząco popukałby się w czoło.

      Krąg i pszczoła to po prostu czarna magia ;) James jest z nią oswojony, Harry nie (i tego może Rainbow najbardziej mu zazdrości).

      A Draco też mi żal...


      Usuń
    2. Skomentuje to w jedyny słuszny sposób: :D
      [Możliwości na wytłumaczenie owej końcówki ostatniego odcinka widzę dwie: a) całe to wariactwo z Moriartym to radosny pomysł braci Holmes, żeby Sherlock uniknął niechybnej śmierci na akcji (co chyba jest trochę głupie, bo obaj byli dość zaskoczeni); b) ktoś się pod Jima podszywa i próbuje siać zamęt. Inaczej tego nie widzę, w końcu Jim przepisowo strzelił sobie w tę szaloną główkę.]

      No dobrze, może nieco nadciągnęłam sytuację z tą "przyjaźnią". Ale jest w tym coś specyficznego. Jamesa czarna magia zupełnie nie rusza, co jest jednocześnie fascynujące i przerażające. Tym bardziej, że on najczęściej sam nie wie, że przerażać go powinno. Ale trudno się dziwić, skoro wychowała go Emily.

      Usuń
    3. Ta druga opcja to chyba najsensowniejsze wytłumaczenie :D W ogóle żałuję, że serie są takie krótkie - zanim się rozkręcą, to już jest przerwa.

      Myślę, że dla Jamesa wiele rzeczy jest po prostu "normalnych": kary fizyczne, praca, głód, kradzież, śmierć... Na poziomie racjonalnym wie, że to nie jest dobre: ogląda w końcu filmy, przebywa pomiędzy ludźmi z normalnych środowisk na ulicy czy w szkole, jest na tyle inteligenty, aby to rozumieć. Ale nie na tyle, by samemu "przepracować" to wszystko :) Szczególnie, że pomimo zmiany środowiska on nadal tkwi w tym samym świecie...

      Usuń
  3. "– Trenujemy. – Potter znów wzruszył ramionami. – Wiesz, w roku są tylko cztery mecze. Reszta to ćwiczenia" - są cztery domy, każdy dom gra trzy razy z pozostałymi, więc wszystkich meczy jest sześć - albo trzy samego Gryffindoru, zależy, co Harry miał na myśli. Chyba że system jest jakiś inny i mi to umknęło, ale wydaje mi się, że każdy grał z każdym.

    Kupuję takiego Voldemorta. Fakt, że nie przepadałam za nim w oryginale, bo był słabo poprowadzony - Rowling przedstawiła do jak kompletnego idiotę, żeby tylko Harry'emu się udawało. U Ciebie kupuję wszystko: jego psychopatyzm, który wychodzi sam z siebie i niespodziewanie (kot sobie łaził, Emily zabiła mugola, oglądała bajki, wszystko w normie), ale też jego przemyślenia. Podoba mi się fakt, że Voldemort miał przygotowane różne przemowy i dopasowywał je do różnych osób - to pokazuje, że nie był działaczem ideologicznym, a jego pobudki były o wiele bardziej pokręcone i nie tak proste jak "świat dla czarodziejów!", co przecież można logicznie uzasadniać i dopasowywać do czarodziejskich odbiorców. Innymi słowy, kreacja tego pana jest dla mnie jak najbardziej na plus.

    Co do fragmentu o Jamesie i Harrym, to zgrzytnęło mi, jak niespodziewanie i łatwo wypłynęła ta Komnata Tajemnic. Tak nagle sobie stwierdzili, że tam pójdą, jakby to było skoczenie do biblioteki w niedzielny poranek.
    Och, ale podoba mi się stosunek Harry'ego do Jamesa, że rzeczy, które dla tego drugiego są naturalne i odruchowe (jak zaklęcia niewerbalne), mogą budzić zazdrość i pewien podziw. Przypomina mi się, jak w siódmym tomie Harry nauczył się tych wszystkich zaklęć ochronnych, które rzucał na namiot, a wszystko z pojawienia się konieczności. U Jamesa pewnie było tak samo i Harry mógłby się sporo nauczyć od kogoś, kto był już zaprawiony w bojach i opanowaną miał magie praktyczną.

    No i Draco - przyszło mi do głowy, jak tylko zobaczyłam, że będzie o nim, że może mu się śnić coś w tym typie. Nie wiem, na ile specjalnie zastosowałaś taką ironię, ale teraz i on, i Harry mają problem ze snami - podoba mi się ta przewrotność.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z meczami się machnęłam :D Już zmieniłam.

      Też nie lubiłam Voldemorta w oryginalne (chodzi mi właśnie o sposób prowadzenia postaci), dlatego zdecydowałam się na jego przerobienie. Poza tym ja go nawet nie widzę, jako ideologicznego fanatyka :D To by znaczyło, że w ogóle się przejmuje jakimikolwiek ludźmi - dba o czystość ich krwi i sposób życia... A to do niego nie pasuje wcale a wcale.

      Bazyliszka starałam się już jakoś zaznaczać wcześniej: James usłyszał o nim w pociągu, później od Marty, sam nawet prosił Harry'ego, aby mu go pokazał w zamian za "anegdoty o Śmierciożercach". Potter to zapamiętał i z braku lepszego pomysłu postanowił odbębnić :]

      Harry trochę zazdrości ;) W końcu on wie, że powinien umieć takie rzeczy jak James - jeśli chce walczyć z Voldemortem, jeśli chce należeć do ZF. A że nie dorównuje zupełnie przypadkowemu rówieśnikowi, który nawet nie chodził do szkoły: czuje się trochę sfrustrowany...

      I James. Ogólnie trzy osoby, trzy koszmary, trzy powody do ich śnienia :)

      Usuń
  4. "Dopiero, gdy ją dotknął, zdołał zwalczyć narastającą w nim panikę." - jej dotknął.

    "Nie wstając z łóżka różdżką zasunął zasłony i upewnił się (...)." - no ja myślę, że nie wstał z łóżka różdżką :P.

    "Pod powiekami jego oczy poruszały się nerwowo." - imho niepotrzebny zaimek, przecież oczy osoby trzeciej nie poruszałyby się pod powiekami Harry'ego. W sumie to taka luźna uwaga.

    "Choć odzyskał już swoją, wciąż używał tą, którą podarowała mu Tonks." - używał tej [różdżki], którą podarowała mu Tonks.

    "– Marto, on się po prostu zdziwił – powiedział Harry. – Po prostu nie zna zbyt dobrze duchów…" - celowe te dwa "po prostu"?

    "Jesteś tacy, jak wszyscy chłopacy." - taki.

    "Poskręcane przez życie kaleki o przeżartych przez magię zębach i kościach." - przez, przez.

    "Zadarł głową, aby spojrzeć na małpią głowę Salazara Slytherina." - głowę. Wyobraziłam sobie, jak zadarł głową o sufit :P.

    "Ponieważ nie spalił się malowniczo Potter odważył się dotknąć bariery ręką." - zgubił się przecinek przed Potterem.

    "W sumie to był chyba sposób na odsiewanie dzieci, które zrobiły sobie kobiety na boku." - WHAT! Te dzieci zrobiły sobie kobiety na boku? Czy może dzieci, które kobiety zrobiły sobie na boku? ;) Miałam taki WTF moment :D.

    No nie wiem, mnie jakoś zabrakło opisów. Część fragmentów z Voldemortem i Emily przypominała bardziej streszczenie przeplecione kilkoma szczegółami (tytuły bajek, głos spikera wydobywający się z pyszczka kota), które tym razem nie wystarczyły, żebym mogła wczuć się w sytuację i tekst. Aż strach, że już nie mam o czym pisać - wczoraj czytałam rozdział, ale nie miałam czasu, żeby skomentować, a dzisiaj już większość kwestii do poruszenia w komciu wyparowała mi z głowy. W każdym razie podoba mi się mała zazdrość Pottera i wstyd spowodowany tym, że James widział go w takim stanie. Trochę wygląda to tak, jakby Harry cieszył się, że zaimponował Jamesowi zabiciem bazyliszka - dzieciak miał swoją chwilę chwały, a tu zaraz Rainbow marszczy zaklęcia przed drzwiami w mordce posągu i znowu wychodzi na prowadzenie, a Potter nie ma pojęcia, o czo biega ;). Gdyby w przyszłości postanowili się nawzajem uczyć zaklęć, byłoby fajnie, chyba nikt nie chciałby zaprzepaścić takiej okazji. Akcja opka dzieje się (?) chyba w czasie piątej części HP, czy może pamięć mnie zawodzi? Jak tak, to nie powinni zaprzepaścić :P.
    To jest dopiero koniec pierwszego tygodnia w Hogwarcie? O_o Wydaje mi się, że nabory do drużyn zaczynały się jakoś później...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaimek niby zbędny, ale jakoś dziwnie zdanie brzmi mi bez niego ;)

      Marszczenie zaklęć :C A już myślałam, że poprawiłam to, zanim ktokolwiek zauważył. On tam brwi marszczył...

      Hm, pierwsza część tego rozdziału w ogóle pisałam bardzo dziwnie :D Bo cała część z Francji początkowo była właśnie krótkim streszczeniem, które miało tłumaczyć, czemu Lucjusz złożył raport parę dni później. A raport miał być pretekstem do pokazania poglądów Voldemorta... które znalazły się we Francji, bo stwierdziłam, że taka scena potrzebuje komentarza ^^"
      ...więc ogólnie ten fragment to jedna wielka charakterystyka postaci, którą strzeliłam, bo uznałam, że inaczej jego zachowanie w późniejszych rozdziałach będzie zrozumiałe jak koreańska instrukcja obsługi. Niezbyt eleganckie, ale z braku lepszego pomysłu...

      Oj, Harry chętnie by czymś Jamesowi zaimponował :D Nawet jeśli nie do końca zdaje sobie z tego sprawę.

      Tak, to piąty tom. Jeśli chodzi o nabory (i ogólne szkolne tło) - lecę na razie zgodnie z kanonem :) Ron został przyjęty na obrońce w piątek, w pierwszym tygodniu.

      Usuń
    2. Haaa :D. A ja myślałam, że znowu coś nowego wymyśliłaś z marszczeniem zaklęć, aż musiałam łezkę szczęścia otrzeć :D.

      Usuń
  5. Podobał mi się ten rozdział. Był taki... trochę inny, niż zwykle, trochę spokojniejszy, a przynajmniej ja go tak odebrałam i... trochę bardziej optymistyczny? Nie wiem dlaczego, ale właśnje takie mam po przeczytaniu go wrażenie, mimo, że wiem, że nie był przecież sielankowy. Mimo wszystko, chyba James cierpiał w nim mniej niż zwykle, a poza tym oprócz Komnaty było też trochę takich normalnych rzeczy, jak przemyślenia odnośnie szkoły itp, a i Twój obraz Voldemorta mi się spodobał. No i była Emily ze swoimi komentarzami i oglądaniem bajek ;3 Podsumowując, ten rozdział był w trochę innym stylu, niż reszta, a każdemu opowiadaniu przydaje się to od czasu do czasu ;) Nie wiesz może, kiedy będzie ta ocena na Szlafroku Śmierciożercy, bo nie mogę się doczekać? :D
    Życzę dużo weny i, żeby rozdział pojawił się jak najszybciej (to drugie jest bardziej w interesie czytelników, ale co tam ; p)
    Pozdro
    Melyonen :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja chyba strasznie męczę Jamesa, skoro rozdział w którym nic mu się nie dzieje, sprawia od razu optymistyczne wrażenie :D
      Ogólnie to miała być przerwa przed kolejną akcją, ot taka chwila oddechu dla Jamesa i czytelników :)

      Nie mam pojęcia, kiedy będzie ocena :D Ale też mam nadzieję, że szybko.
      Pozdrawiam!

      Usuń
  6. Cześć!
    Z przyjemnością informuję, że ocena maski pojawiła się na weryfikator.blogspot.com

    Miłego czytania życzę i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. Dobra, jestem :).
    Nie no, fragment z Voldziem jest genialny, tak sobie zwizualizowałam ten jego kontakt z magicznym polem minowym, w ogóle się nie dziwię, że Emily nie mogła się powstrzymać od śmiechu :D.
    Voldzio wydaje się tu taki… ludzki. I nawet te jego odczucia względem czarodziejów są trochę jak nasze odczucia względem ludzi. Czy nie wydaje Ci się czasem, że wszyscy tylko odtwarzają znane schematy, że żyją w ramach, które ktoś kiedyś wyznaczył i powiedział, że są dobre?
    No i myślę, że decydując się na opisanie pewnych scen z perspektywy Voldka nie da się uniknąć pokazania choćby fragmentu jego „ludzkiej” natury, w życiu nie ma postaci jednoznacznie dobrych albo jednoznacznie złych, każdy w swoim wyobrażeniu jest tym „dobrym”, niezależnie od motywów. Dobra, coś się zbyt filozoficznie robi :P.
    Ale że Emily ogląda kreskówki? Nie no, to chyba najbardziej szalone z tego całego jej szaleństwa :P.
    Oni oboje razem wzięci tworzą strasznie pokręconą parę :P. Chociaż chwilami mam wrażenie, że robią sobie z siebie nawzajem jaja – jak Emily nabijająca się z tego, że walnęło go jego własne zaklęcie albo Voldek, który ją pertyfikuje, żeby słuchała :P.

    Czekaj, a Voldzio nie poczułby, że jeden z horkruksów został zniszczony? Uwierzyłby Malfoy’owi, że dziennik jest bezpieczny?
    Scena z Martą to majstersztyk :). Kurczę, ty masz taki talent do oddawania charakteru bohaterów kanonicznych, zazdro :). I za tą kanoniczność Cię kocham :D.
    Ale że Dumbel nie kazał sprzątnąć bazyliszka z tunelu i w ogóle zrobić z tym jakiegoś porządku? No i czy to truchło w ogóle nie śmierdziało tam? :P No i czy po takim czasie nie powinny zostać z niego tylko kości? A może magiczne bazyliszki są odporne na upływ czasu?
    „Wziął w dłoń trochę piasku i ostrożnie rzucił. Zatrzymał się on stopę od niego, jakby na niewidocznej ścianie. Ponieważ nie spalił się malowniczo, Potter odważył się dotknąć bariery ręką.” – a od kiedy Potter jest taki zapobiegliwy i najpierw myśli, a później robi? :D W ogóle strasznie fajnie adaptujesz dziury z kanonu, tak jak te drzwi w miejscu, z którego wylazł bazyliszek. Kurde, Rowling zostawiła duże pole do popisu jak się wie, gdzie szukać :).
    Znów dałaś nam mini fragment przeszłości Jamesa, aleś nam puzzle zafundowała. Ale tym przyjemniej się czyta, bo lektura wymaga skupienia ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, w sumie nie dziwię się, że Malfoy ma takie koszmary, też bym miała, gdybym musiała spać w środku jezioro. Nie ważne, że oddzielonego szybą :P.

      1. „Tak też zastygł, gdy go spetryfikowała.” – a nie byłoby zgrabniej napisać „W takiej pozycji też zastygł (…)”?
      2. „Zresztą to tylko zwierzę.” – przecinek po „zresztą”
      3. „W czwartek, zanim wrócili do Anglii, Czarny Pan podmienił Emily pamięć.” – podmienił? Na czyją? :P
      4. „odseparować mugolaki i czarodziei mieszanego pochodzenia – wszystkich, których umysły skażone były mugolskim sposobem myślenia” – jakiś taki rym Ci się zrobił :P
      5. „sposoby rozumowania, nawyki, zabawny, słowa” – zabawy ;)
      6. „Wciąż to wydarzenie powodowało u niego głęboki niesmak.” – To wydarzenie wciąż (…), trochę przestawiłaś szyk zdania ;)
      7. „Znajdź Pettigrewa” – jesteś pewna, że to nazwisko się odmienia?
      8. „syn Rainbow nie obchodził go bardziej niż połamana różdżka, jedno i drugie miało taką samą wartość” – chyba nie miało żadnej :P. Tak budując zdanie próbujesz nas przekonać, że jednak było coś warte? :D
      9. „powiedział Harry, lecz Jamesa nie wyglądał na przekonanego” – James :D
      10. „Chyba uciekaliśmy przed Flitchem” – Filtchem (literówki to jakaś Twoja zmora w tym rozdziale chyba :P)
      11. „Avadą każde zwierze” – zwierzę, ogonek zjadło ;)
      12. „Nawet z Mrużką ledwo sobie radził. Rozmawiał z nią parę razy, ale nawet” – powtórzenie nawet-nawet
      13. „– Jasne. I… ee… reaguje trochę ostro” – reaguję
      14. „I trupa bazyliszka spoczywające tak blisko” – spoczywającego
      15. „masz Lumos i Chłoszczyć” – Chłoszczyść, już kiedyś zrobiłaś ten błąd, w jednym z pierwszych rozdziałów ;)
      16. „Nic groźne jednak na niego nie wyskoczyło” – groźnego
      17. „Ściągnie klątw jednym ruchem dłoni” - ściąganie


      --
      The Story of Ramona

      Usuń
    2. Ojtam, można i przedstawić ciąg myślowy całkiem złego Voldemorta:
      "Zabić mugoli. Zabić Pottera. Zabić mugoli. Oj, Dumbledore. Zabić Pottera..." :D
      Czy oni robią z siebie jaja? Cóż... tak ;) Są genialni, szaleni i podchodzą do zła w sposób doskonale odmienny - więc dopóki nie przekroczą granic drugiego z nich, trochę się z siebie nabijają. A jak przekroczą, to się spróbują pozabijać :D

      "Czekaj, a Voldzio nie poczułby, że jeden z horkruksów został zniszczony? Uwierzyłby Malfoy’owi, że dziennik jest bezpieczny?"
      Tutaj trochę gdybam:
      - nie pamiętam czy to w kanonie padło stwierdzenie, że V. podzielił duszę tak bardzo, że przestał odczuwać jej fragmenty - ale skądś je kojarzę i wydaje się sensowne, bo:
      - w innym wypadku na pewno w siódmym tomie zabrałby czarkę z Hogwartu :D Znaczy wtedy musiałby być zorientowany, że jego h. znikają, więc pozostałe starałby się chronić bardziej
      - poza tym chyba nie sprawdzał reszty h., bo zorientowałby się, że w jaskini jest podmieniony :D
      - ...ale znowu nie wyobrażam sobie, żeby czarka z borsukiem cały czas znajdowała się w skarbcu, przez te wszystkie lata. Znaczy: jeśli aurorzy mogli dostać nakaz przeszukania domu, to musieli też mieć możliwość jakiegoś przeszukiwania skrytek. Inaczej czarnoksiężnicy mieliby raj na ziemi, a Lucjusz niepotrzebnie panikowałaby w II tomie :D
      - no i ostateczne gdybanie: wydaje mi się, ze Voldemort zareagowałby dosyć nerwowo, gdyby odkrył, co zrobił Lucek z fragmentem jego duszy :D

      "Ale że Dumbel nie kazał sprzątnąć bazyliszka z tunelu i w ogóle zrobić z tym jakiegoś porządku? No i czy to truchło w ogóle nie śmierdziało tam? :P No i czy po takim czasie nie powinny zostać z niego tylko kości? A może magiczne bazyliszki są odporne na upływ czasu?"
      W siódmym tomie bazyliszek wciąż tam leżał - Ron i Hermiona zabrali jego zęby :D Jeśli chodzi o resztę, tak sobie wymyśliłam :D

      Myślący Potter ;___; Co za pomyłka.

      Jeśli chodzi o Komnatę Tajemnic, to pomysł gdzieś podpatrzyłam. Znaczy kojarzę, że dawno, dawno temu czytałam fika, w którym też coś tam było ukryte (chyba biblioteka Slytherina :D). Ale niestety nie mam pojęcia jaki był jego tytuł, a i treści za bardzo nie pamiętam.

      Koszmary Malfoya to grubsza sprawa, ale cii... :D

      Usuń
    3. To już wtedy nie był by Voldzio, tylko jakaś maszyna do zabijania :P.
      Dokładnie to się czuje, strasznie ich lubię tutaj :).

      Hmmm, może coś w tym jest, jak tak sobie pomyślę to faktycznie mogło być gdzieś w kanonie, bo nie czytam wielu ff a też tak teraz to skojarzyłam :P. To chyba Dumbel Harry'emu tłumaczył :P. Niemniej to musi być strasznie dziwne nie czuć, że traci się fragmenty swojej duszy... No i ostatecznie jak się później zorientował to zaczął bardziej chronić Nagini :P.
      Aż zaczęłam współczuć Lucjuszowi kiedy pomyślałam, jak bardzo Voldzio by się wściekł...

      W kanonie też mi to zgrzytało. Ale może magiczne bazyliszki naprawdę żądzą się innym prawami :P.

      Haha, no bardziej widziałam tę scenę, jak James go powstrzymuje od wejścia w ten krąg :P.

      Ale pomysł miodny, cudne wykorzystanie kanonicznej furtki :). Dlatego lubię Cię czytać, bo nigdy nie wiem, co jeszcze się wydarzy :). No i Jamesa lubię dużo bardziej niż Harry'ego :P.
      Wgl to zabawne, w jaki sposób oni ze sobą rozmawiają, takie dwa dominujące, zamknięte w sobie i dumne charaktery :P.

      Widzę właśnie, że dopiero się rozkręcasz :D.

      Usuń
    4. Niezbyt sprawna maszyna w dodatku :D
      Patrz, a ja się strasznie martwiłam, że akurat ten fragment wam nie przypadnie do gustu...

      "Aż zaczęłam współczuć Lucjuszowi kiedy pomyślałam, jak bardzo Voldzio by się wściekł..."
      Hehehehehh.
      Hehe.
      No dobra, nie spojleruję xD

      Bestyj mógł przetrwać przez tysiąc lat we śnie, to myślę, że i po śmierci trochę by się rozkładał :)

      ...że to mi do głowy nie wpadło :D

      Swoją drogą zanim zaczęłam pisać, to Harry'ego nie cierpiałam. Ale im więcej mam go w opowiadaniu, tym cieplejsze odczucia we mnie budzi.

      Jeszcze ze dwa rozdziały i będę miała półmetek (albo coś w rodzaju... no, przynajmniej tak myślę :D)

      Usuń
    5. Ale od czego ma Emily? :D
      I widzisz, nie było czym się martwić :D. Moim zdaniem to jest dużo lepsze pokazanie Voldzia niż w kanonie. Rowling w ogóle robiła z nim dziwne rzeczy pokazując jego dzieciństwo w sierocińcu i te psychopatyczne zagrania, brakowało w nim właśnie tej ludzkiej strony, przynajmniej w dzieciństwie :).

      Nie spojleruj, nie chcę xD.

      Czyli by śmierdział, chociaż troszeczkę :P. W ogóle dziwi mnie przez cały czas, że Dumbel KT jakoś nie zabezpieczył przed uczniami, bo po co mieliby tam łazić nieproszeni?

      xD

      Bo sama tworzysz nieco inną jego wizję, stał się trochę Twoim bohaterem, nie możesz go nie cierpieć :P. Wciąż go nie lubię za egoizm i egocentryzm i to takie podejście "miałem trudne dzieciństwo, moi rodzice zginęli przez Voldzia, litujcie się nade mną" :P.

      O, to już? Nie mogę się doczekać, kiedy dobrniesz do końca i będę mogła to wszystko jednym ciągiem przeczytać :D.

      Usuń
    6. Dumbledore jak Slytherin - widocznie uznał, że wężomowa wystarczy za zabezpieczenie :D

      Znaczy ja kanonicznego Harry'ego lubiłam z pierwszych tomów :D Wtedy był jeszcze takim fajnym dzieciakiem...

      Z takim tempem - myślę, że za rok ;)

      Usuń
    7. I nie był takim bucem :P

      (widzisz, jestem, zaraz spróbuję ogarnąć kolejny rozdział xD)

      Usuń
  8. Część o Voldziu bardzo ładnie utrzymana w kanonie. Wszystko trzyma się kupy. Koleś jest zły, wredny, nie lubi mugoli, nie ma nosa.
    W części o Harrym i Jamesie nie pasuje mi tylko jedno słowo: CHŁOPACY. Takie w ogóle istnieje?
    Drakona kocham, jak Simsy, czekoladę i własnego bojfrenda, więc nawet nie ma o czym mówić.
    Mój ulubiony cytat z rozdziału: "Prócz tego zaczął doceniać drobne przyjemności. Dobre wino, nową klątwę, zapach krwi umierającego człowieka, ciekawą książkę."

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yep, to normalne słowo: http://poradnia.pwn.pl/lista.php?id=1738 :P
      Dzięki za komentarz :)

      Usuń
  9. Przeczytałem już jakiś czas temu ale raz że nie miałem czasu by skomentować, dwa że nie wiedziałem jak to zrobić no i jakoś tak zostało... Dziś już chyba wiem. Przede wszystkim naprawdę ciekawa jest część o Lordzie Voldemort. Zraniony przez własne zaklęcie? Ktoś inny potrafi wyleczyć JEGO zaklęcie? Wow. Zwłaszcza że jest to jeden z moich ulubionych charakterów książek i filmów (przez większość brany jako fanatyk, świr, chory psychicznie, dla mnie wizjoner i całkiem niezły strateg) ;)
    Kolejna kwestia to coraz lepiej układająca się współpraca między Złotym Dzieckiem a Jamesem. Czy mi się podoba? Ciężko powiedzieć bo nie wiem gdzie to zmierza. Będzie to kolejny ciężar trzymający Jamesa przed zdradą Hogwartu...
    I ostatni - Draco śniący własną śmierć. Przyznam szczerze, w książce go lubiłem, w filmie trochę mniej. Teraz nie wiem czy dobrze by było gdyby zginął czy nie. No i nie mam zielonego pojęcia co te sny znaczą...
    Pozdrawiam, życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ślicznie za komentarz :)
      Jeśli chodzi o Draco - tutaj nie kombinowałam. To tylko efekt klątwy, którą rzucił na niego James ;)
      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. O klątwie pamiętam, ciekaw tylko jestem jak to się rozwinie -> kolejny ciekawy wątek ;)

      Usuń