Za betę dziękuję ślicznie ramonci!
Ludzie nie słuchali Emily. Było coś takiego w jej sposobie mówienia
lub bycia, że wszystkie jej słowa wydawały się błahe, zupełnie nieważne.
Człowiek szybko zaczynał odpływać myślami, nie starając się zbytnio nadążyć za
jej radosnymi słowotokami. Snape próbował je śledzić, ale w końcu musiał się
poddać. Stał więc w otwartych drzwiach, kątem oka obserwując schody w holu i
czekając na Jamesa. Równocześnie myślał o wszystkim, o czym dowiedział się przy
kartach. Niestety w większości były to dobre wieści, oczywiście dla
Śmierciożerców. Skutecznie zepsuły humor mężczyźnie.
Dorobię się w końcu eufobii, pomyślał ponuro.
Avery dwanaście godzin temu stał się największym importerem sierści
demimoza w Anglii. To oznaczało pieniądze – bardzo dużo pieniędzy – którymi mógł
wspomóc Czarnego Pana. Więcej, niż miał… widział którykolwiek z Zakonników w
życiu.
– To nie był w zasadzie mój wujek, tylko tak na niego wołałam –
powiedziała Emily, uśmiechając się do wspomnień. – I on podkuł tego mugola.
Srebrnymi podkowami. Uwierzysz? Dotąd nie odkryłam, skąd je wytrzasnął.
– Mhm – mruknął Snape obojętnie.
Selwyn w końcu wygrał proces o ziemię, który ciągnął się przez
ostatnie dwa lata. Nic dziwnego, że był dzisiaj szczęśliwy. Ponoć Malfoy trochę
mu pomógł, szepnął słówko kilku osobom, innym dał parę galeonów… I nagle
odnalazł się zagubiony testament, notariusz i świadkowie, którzy skłonni byli
potwierdzić autentyczność dokumentu.
– Ale nie pozwolili mu wystartować w Derbach. Rażąca dyskryminacja.
Myślisz, że to dlatego, że mugol nie miał trzech lat?
Lucjusz musiał wydać naprawdę dużo galeonów, uznał Snape,
przypominając sobie szczegóły sprawy.
– Pewnie tak – wymamrotał, nie zastanawiając się nad pytaniem.
Przynajmniej Carrowowie wciąż mieli kłopoty i nic nie zapowiadało, aby
miały się niedługo skończyć. Alecto zaczynała już powoli wariować. Łatwo ją
będzie wyprowadzić z równowagi, gdyby kiedyś okazało się to konieczne…
– Wcale nie jest tak trudno pilotować helikopter – stwierdziła Emily.
– Yhym – mruknął Snape.
Tylko Avery… Był coraz większym problemem. Już teraz miał wpływy
większe od Malfoya, a razem byli potężniejsi od całej reszty Śmierciożerców.
Przynajmniej politycznie. Jedyną jasną stroną tej sytuacji było to, że Malfoy
wydawał się ledwo tolerować Avery’ego. Może zaostrzyć ten konflikt?
Oczywiście najprostszym rozwiązaniem byłoby zabicie któregoś z nich
albo obydwu. Dumbledore jednak nie chciał o tym słyszeć.
– Czekaj, co powiedziałaś? – zainteresował się Severus poniewczasie.
– Helikopter. Pilotowanie. Łatwe – streściła Emily, wpatrując się w
ciemność z zadumą.
– Skąd wiesz?
– Bo latałam kiedyś – powiedziała kobieta, odganiając dłonią jakiegoś
zbłąkanego, jesiennego komara. – Takim fajnym, z bronią. Nawet postrzelałam
trochę. No wiesz, w las. I próbowałam w jeden domek, ale nie mogłam trafić.
Ludzie z niego wybiegli i machali prześcieradłem. To było niezłe.
– Kto ci pozwolił pilotować wojskowy helikopter? – zapytał, choć
przeczuwał odpowiedź.
Kobieta roześmiała się i to powiedziało mu więcej, niż chciałby
wiedzieć.
– Coś nie jesteś w formie – stwierdziła nagle Rainbow, przyglądając
się mu uważnie. – Normalnie byś nie przyznał, że znasz tamten świat.
Snape tylko się skrzywił.
Wtedy w krąg światła wszedł James.
Pierwszym, co rzuciło się w oczy mężczyźnie, były plamy krwi na
kolanach dzieciaka. Drugim, papieros w jego ustach, który drżał, choć poza tym
drobiazgiem James wydawał się spokojny. Uśmiechał się lekko, ręce trzymał w
kieszeniach, jakby nie stało się nic złego.
Można by było nawet w to uwierzyć, gdyby nie krew, papieros i to, że
powinien przyjść z zupełnie innej strony.
– Co ty tu robisz, Rainbow? – wyrwało się Snape’owi. Równocześnie
mężczyzna pomyślał, że właściwie powinien się czegoś takiego spodziewać. Ten
dzień po prostu starał się być jak najgorszy.
Chłopak zignorował go, całą uwagę skupiając na Emily. Ta uśmiechnęła
się delikatnie.
– Właśnie miałam cię wołać – powiedziała, poprawiając szatę.
James wzruszył ramionami.
– Nie trzeba – stwierdził z jakąś dziwną, wręcz nienaturalną
obojętnością. Wzrok miał pusty.
Snape poczuł, że robi mu się zimno.
– A tak poza tym, gratuluję – rzuciła Emily wesoło, wstając. – To było
niezłe.
– Ta. Widziałaś wszystko? – spytał chłopak.
Naprawdę zrobiło się chłodniej, zauważył Severus. Jakby temperatura
nagle spadła o parę stopni. I powietrze było jakieś… inne.
– Co się właściwie stało? Rainbow, czemu nie jesteś na górze? – spytał
ostro, chwilowo ignorując swoje obserwacje.
Chłopak znów wzruszył ramionami, nie poświęcając mu ani jednego
spojrzenia.
– Chyba tam wrócę – powiedział. – Idziesz ze mną, mamo? – zapytał
obojętnie, jakby odpowiedź właściwie go nie interesowała.
– Koniecznie. Muszę zobaczyć, jak to się skończy. – Kobieta roześmiała
się. – Nadal nie wierzę, że z ciebie takie ziółko, mały.
– Ja też nie – stwierdził. Wypluł papierosa.
Snape zastanowił się, czy powinien próbować wyciągnąć od nich
jakikolwiek konkret, ale w tym momencie było to chyba niemożliwe. Emily
wyglądała, jakby świetnie się bawiła, James za to wydawał się być w szoku.
Kobieta objęła go ramieniem w przyjacielskim geście i dzieciak spiął się
odruchowo. Snape miał ochotę powiedzieć jej, żeby go puściła, ale zrezygnował.
Nie było sensu kłócić się o taką bzdurę.
Kobieta pociągnęła chłopaka w stronę schodów, a Snape poszedł za nimi,
uznając , że cokolwiek się stało, prędzej czy później będzie dotyczyć i jego.
Poza tym nie miał ochoty zostawić Jamesa samego z matką, szczególnie, gdy
znajdował się w takim stanie. Właściwie nie powierzyłby jej nawet psa, a
przecież nawet tych zwierząt nie lubił odkąd jeden trzygłowy kundel próbował
zjeść jego nogę.
Wspięli się na piętro i Rainbow otworzyła drzwi, a następnie
delikatnie wepchnęła chłopaka do salonu.
Na podłodze pełno było krwi i szkła.
Kurwa, pomyślał Snape.
Czarny Pan siedział nieruchomo w fotelu i patrzył w ogień. W luźno opuszczonej
dłoni trzymał różdżkę. Nawet na nich nie spojrzał. Na czole, tuż nad lewym
okiem, miał płytkie zadrapanie. Severus szybko odwrócił od niego wzrok, jakby
była nieprzyzwoitym, nienaturalnym.
James uklęknął natychmiast, ale ponieważ Emily wciąż stała, Snape tego
nie zrobił. Zamknął tylko drzwi, aby zająć czymś ręce.
Kurwa mać, pomyślał ponownie.
Robiło się coraz zimniej.
– Twoja matka poprosiła, aby cię wyssssłuchał – wyszeptał Voldmort,
wciąż patrząc w płomienie.
James milczał ze spuszczoną głową, przygryzając wargę.
Snape zauważył, że ich oddechy stały się widoczne, tak jak w zimie.
Nie miał jednak czasu, aby zastanowić się nad tą anomalią. Schował ręce do
kieszeni, po części dlatego, aby je ogrzać, po części, aby złapać różdżkę.
Zaraz jednak wyciągnął je, uznając, że to na nic. Emily grzebała trampkiem w
płytkiej kałuży krwi, rozmazując ją na podłodze. Próbowała namalować kwiatka.
– Słucham więc – powiedział Voldemort i spojrzał na chłopaka.
James przełknął ślinę.
– Malfoy jest całkiem przydatny – wyrzucił z siebie szybko, uparcie
wpatrując się w podłogę. – Jego kontakty, pieniądze, szkoda to tracić.
– Podważasz moją decyzję? – Czarny Pan wstał.
– Nie, ale może trzeba ją przemyśleć na spokojnie – wymamrotał
chłopak, kuląc się odruchowo. Ręce mu drgnęły, jakby chciał je podnieść i
osłonić głowę, ale zrezygnował w półruchu. – I tak został ukarany…
Co ja mam zrobić?, pomyślał Snape ponuro. Złapać go za fraki i
deportować się?
– Ja decyduję, jaka jest kara – powiedział Voldemort wręcz łagodnie.
Stanął nad dzieciakiem.
Głupota, stwierdził Severus. Nie miał ochoty ich obserwować, ale
wiedział, że Czarny Pan odczytałby to opacznie. Lub, co gorsza, prawidłowo.
– Zabić go można zawsze później – mówił James, ale coraz ciszej, jakby
stracił już ostatnią nadzieję. – Przecież on i tak nie zdradzi, dopóki jego
żona tu jest…
Voldemort dotknął różdżką jego podbródka i zmusił chłopaka do
uniesienia głowy.
– Dlaczego wróciłeś? – zapytał.
Podłoga i ściany pokoju pokryte były szronem, a powietrze tak zimne,
że oddychanie nim sprawiało ból. Na krwi powoli tworzyła się warstwa lodu.
– Lewa ręka – podpowiedziała Emily, opierając się o drzwi.
Chcą mu wypalić Mroczny Znak?, pomyślał Snape oszołomiony.
Słowa kobiety wyrwały chłopaka z odrętwienia. James odwrócił się
gwałtownie, aby na nią spojrzeć, po jego twarzy przemknęła panika. Emily
mrugnęła do niego. Wtedy niezręcznie podwinął rękaw i wyciągnął dłoń do
Voldemorta, drżała mu lekko. Czarny Pan złapał go za nadgarstek, a następnie
machnął różdżką w leniwym, niezbyt skomplikowanym geście.
Snape uświadomił sobie, że sam też dygocze, ale z zimna. Nikt nie
zwracał jednak na niego uwagi.
Na skórze chłopaka powoli zaczęły pojawiać się blizny. Materializowały
się jakby z niebytu, najpierw ledwo widoczne i półprzeźroczyste, z czasem coraz
bardziej realne. W większości były blade i brzydko rozciągnięte, jakby powstały
w czasach, gdy James był o wiele młodszy. Wydawały się opasywać rękę jak macki
głębinowego, pozbawionego koloru stworzenia albo korzenie zaborczej rośliny. W
paru miejscach skóra była ściągnięta i chorobliwie różowa, a blizny grubsze,
przypominające rzemienie. W tym wszystkim zagnieździł się czarny tatuaż, w
którym Snape z trudem dopatrzył się psa gryzącego swój ogon.
Czarny Pan patrzył na zwierzę przez chwilę. Jego oddech przypominał
mgłę.
– Emily, pokaż mi – powiedział wreszcie.
James drgnął, ale nie zdołał wyrwać ręki z uścisku mężczyzny.
Tymczasem jego matka wzruszyła ramionami i podwinęła lewy rękaw. Dotknęła
drobnego tatuażu, przypominającego łańcuszek owinięty wokół nadgarstka.
Znajdował się tuż pod Mrocznym Znakiem i samochodem.
James spróbował wstać, ale jakby zabrakło mu siły. Patrzył tylko z
przerażeniem, jak jego tatuaż czernieje, zapełnia się chaotycznymi, cienkimi
liniami. Nagle krzyknął i wtedy Czarny Pan go puścił. Chłopak osunął się na
ziemie, ciągle wrzeszcząc. Drapał się po ręce, jakby próbował zedrzeć tatuaż,
rozrywając paznokciami skórę do krwi. Po chwili zabrakło mu oddechu i
przycichł, rzucając się tylko po podłodze i skomląc. Powietrze zaczęło cuchnąć
jego moczem. Obserwowali to we trójkę, Voldemort, Emily i Snape, wszyscy z
doskonałą obojętnością we wzroku. Zaczęło robić się cieplej.
– To mogło go odciąć? – zapytał nagle Voldemort ze śladowym
zainteresowaniem. James zwinął się w kłębek u jego stóp. Palce zacisnął
spazmatycznie na dywanie, oddychał szybko, lecz płytko. Po brodzie spłynęło mu
trochę krwi zwieszanej ze śliną, z wargi lub przegryzionego języka, Snape nie
był pewien.
– Niee – odpowiedziała Emily po chwili zastanowienia. – Nie powinno. Nie
ingeruje zbyt głęboko.
– Na jak długo?
– Zależy ile trzymam. Raz go wykasowałam na trzy miesiące, tak
eksperymentalnie – stwierdziła swobodnym tonem. – Ale wiesz. – uniosła obie
dłonie do głowy, nie odrywając jednej od drugiej, i palcem zakręciła parę kółek
przy skroni.
– A z twojej strony? – dopytał Voldemort.
– To tylko strasznie nudne.
Snape patrzył na chłopaka, który znów zaczął dygotać. Mężczyzna nie
odważył się niczego powiedzieć.
Voldemort nagle przykląkł przy Jamesie i odwrócił mu głowę, a kciukiem
uniósł jedną z jego powiek. Przez chwilę trwali w tej dziwnej pozycji, nim
mężczyzna w końcu stwierdził:
– Wystarczy.
Wstał, a Emily odsunęła dłoń od swojego tatuażu. Nie wyglądało jednak
na to, żeby chłopakowi ulżyło. Nadal jego ciałem wstrząsały spazmy,
nieregularne, ale nie wydające się słabnąć.
Voldemort spojrzał przelotnie na Snape’a.
– Zabierz go – powiedział.
– Tak, panie – odparł mężczyzna chłodno. Słowa zabrzmiały dziwnie
ochryple.
– Zastanowię się nad jego karą – dodał Czarny Pan, siadając w fotelu.
– Emily, zostań. – Sięgnął po kieliszek i skrzywił się, gdy odkrył, że jest
pusty.
W pokoju robiło się coraz cieplej, po ścianach spływała woda. Emily
obserwowała ją z dziwnym wyrazem twarzy, najbliższym chyba zadumie.
Snape podszedł do Jamesa i pomógł mu się podnieść. Z pewnym trudem
zarzucił sobie na kark jego ramię i objął go drugą ręką w pasie. W tej pozycji
był w stanie dzieciaka utrzymać. Ewentualnie mógłby go nieść, ale wolał tego
uniknąć. Tak mógł przynajmniej szybko sięgnąć po różdżkę. Chłopak znajdował się
na granicy przytomności, nie był jednak w stanie współpracować. Plecy miał
mokre od krwi i mężczyzna był pewien, że wyczuł pod palcami szkło. Tym jednak
mógł zająć się później. Teraz trzeba było… wyjść stąd.
Emily odsunęła się od drzwi, pozwalając im przejść. Na syna nawet nie
spojrzała.
Na korytarzu Snape rzucił na chłopaka Chłoszczyść, choć w sumie
niewiele to dało. Gdyby ktokolwiek ich zobaczył… Hol jednak był pusty i cichy.
Zeszli po schodach, James ledwo powłóczył nogami. W pewnym momencie zaczął
mamrotać coś do siebie, jakby był pijany, Snape nie rozpoznał słów. Był zresztą
pewien, że chłopak nie zdaje sobie sprawy z tego, gdzie jest. Wyszli za próg i
Snape ostrożnie zmienił uchwyt, przygotowując się do łącznej deportacji. Choć
jednak starał się być ostrożny i tak Jamesa jęknął z bólu. Wylądowali na progu
domu Snape’a. Rainbow pochylił się i zwymiotował, gdy mężczyzna otwierał
różdżką drzwi. Pies sąsiadów zaczął ujadać, ale Severus nie zwrócił na to
uwagi. Bydlę zresztą zawsze tak na niego reagowało.
Snape wciągnął chłopaka do korytarza, a następnie do salonu, czarem
zapalając świecznik na suficie. Od lat nie miał w domu prądu.
Posadził Jamesa na niskim stole, zrzucając z niego przy okazji stos
książek. Huk otrzeźwił chłopaka trochę, a przynajmniej wywołał u niego jakąś
reakcję. Dzieciak odruchowo uniósł rękę, aby osłonić głowę.
– Szlag – warknął Snape, choć sam nie był pewien, co dokładnie
miał na myśli.
Przez chwilę rozglądał się bezmyślnie, nie wiedząc, czy iść do piwnicy
po potrzebne eliksiry, czy też siedzieć przy chłopaku, który leciał mu przez
ręce. W takich momentach żałował, że nie ma skrzata. W końcu uświadomił sobie,
że rzeczy może przywołać Accio.
Zdobył w ten sposób fiolkę z eliksirem uśmierzającym ból, ale nie
podał go chłopakowi. Najpierw chciał się upewnić, że specyfik mu nie zaszkodzi.
Przywołał też miskę i pincetę, bo podejrzewał, że mu się przydadzą. Przedmioty
pachniały ziołami.
– James, rozumiesz mnie? – zapytał, ale chłopak nie zareagował.
Siedział na brzegu stołu, trzymając się jego krawędzi kurczowo, oczy miał
zamknięte. – Będę cię musiał obejrzeć – dodał mężczyzna mimo wszystko. Nie
otrzymał odpowiedzi.
Wreszcie więc rzucił zaklęcie na koszulę dzieciaka. To, które poznał
dawno temu, gdy paru gnojków uznało że ciśnięcie nim w Snape’a na zatłoczonym,
szkolnym korytarzu będzie świetnym żartem. I, co absurdalne, Severus czuł się
tak samo paskudnie, jak wtedy.
Materiał zmienił się w dym, a później rozwiał, odsłaniając ciało
chłopaka.
I blizny.
Snape uważał, że jest dobrze przygotowany na ten widok. Pewnych rzeczy
domyślił się już, kiedy Czarny Pan zdjął zaklęcie maskujące chłopaka. Poza tym,
cholera, był Śmierciożercą, widział w życiu rzeczy… robił w życiu rzeczy, po
których normalni ludzie potrzebowali wieloletniej terapii.
Ale nigdy nie torturował dziecka.
Lwia część obrażeń Jamesa pochodziła sprzed kilku lub kilkunastu lat.
Snape potrafił to rozpoznać, wiedział przecież, jak zniekształcały się jego
własne blizny, gdy dorastał. W tym momencie jednak pożałował swojego zmysłu
obserwacji i tego, szczególnie tego, że wiedział jakie klątwy zostawiły
niektóre ze śladów.
Płaty niebieskawej, łuszczącej się skóry pozostały po zaklęciu, które
przeżerało ciało jak kwas, tylko powoli, przez niekończące się godziny.
Poszarpane sznyty na boku to efekt gówna, które uwielbiała Carrow. Wygrzebała
je z jakiegoś listu Grindewalda do Dżmila, kimkolwiek tamten był. Kopie krążyły
po Nokturnie od lat, ale nawet czarnoksiężnicy mieli opory przed rzucaniem
takich czarów. Szrama przypominająca odwrócony znak zapytania, cholera. Snape
pamiętał, jak użył tego zaklęcia pierwszy raz. I równocześnie ostatni. Przecież
miał choć szczątkowe sumienie.
A ślady te gubiły się w gąszczu innych, zwyczajnych lub pozostawionych
przez czary, których mężczyzna nie znał, ginęły pod krwią i brudem. I kiedy
zmrużyło się oczy, można było prawie uwierzyć, że to efekt wypadku, jakiejś
kraksy samochodowej albo… pożaru…
Skórę na brzuchu i piersi w większości pokrywały ślady po oparzeniu,
obrzydliwe pomimo upływu czasu. Było w nich coś odrzucającego, nienaturalnego,
choć Snape nie wiedział co. Bladoróżowa, zdeformowana skóra wyglądała, jakby
zdechł pod nią tabun larw, wcześniej wyżłobiwszy płytkie, krzyżujące się
bruzdy. Budziła w nim wstręt, jak zaropiałe rany lub owrzodzenia.
Magia, pomyślał i mimochodem połączył fakty, eliksir.
James jakby wyczuwając jego myśli osłonił brzuch prawą ręką. Lewą
trzymał z daleka od boku. Tatuaż wciąż był wypełniony chaotycznym wzorem, a
skóra wokół niego zaczerwieniona i spuchnięta. Z ran po zadrapaniach sączyła
się krew. Na ten widok Snape otrząsnął się jakoś.
– Zaraz ci coś dam, czekaj – powiedział sucho. – I powyciągam szkło.
Fragmenty szyby wbiły się w bark i plecy chłopaka, ale tylko parę było
większych. Zanim jednak je ruszył, rzucił zaklęcie sondujące.
Zalała go fala informacji, które z trudem spróbował rozdzielić i
uporządkować. Czar nigdy nie był zbyt dobry, ale nikt nie wymyślił lepszego.
Snape żałował, że sam się tym nie zajął, gdy miał więcej wolnego czasu. Teraz
przedzierał się przez przeszłość Jamesa, próbując dowiedzieć się, czy może
podać mu eliksir.
Złamane kości, z których część była już krucha od zbyt częstego
leczenia magią. Źle zrośnięty obojczyk. Jakieś obrażenia głowy, których
mężczyzna nie zrozumiał. Rozerwana tkanka, chyba ślad po postrzale z pistoletu.
I pozostałości czarnej magii jak trucizna, której nie można do końca
wypłukać z żył. Choćby cruciatusa, którym nie tak dawno uderzył go
Snape.
Mężczyzna odłożył różdżkę, stwierdzając, że nie jest w stanie
określić, co dokładnie zrobiła Jamesowi Emily. W takiej sytuacji nie odważył
się niczego mu podać. Gdyby choć miał w domu mugolskie leki…
Chłopak zachwiał się, prawie zlatując ze stołu, więc mężczyzna złapał
go odruchowo za bark, dotykając jednej z odnóg poparzenia. Puścił go szybko i
bezmyślnie wytarł rękę. Miał wrażenie, że blizna Jamesa poruszyła się, gdy jej
dotknął.
Głupota, pomyślał.
– Nie ruszaj się – wymamrotał.
Za pomocą czaru napełnił miskę wodą, sięgnął po pincetę. Mógłby
wyciągać okruchy różdżką, ale było to niewygodne. Kiedy zabrał się za pierwszy,
uświadomił sobie, że trzęsą mu się ręce. Przede wszystkim z wściekłości.
Wiedział, że sam nie jest dobrym człowiekiem, a większość jego znajomych
próbuje się prześcignąć w podłości… ale nawet pieprzony Greyback nie skatowałby tak kilkulatka. A przynajmniej
nie pożyłby długo, gdyby spróbował.
James chciał się odsunąć, kiedy Snape wyciągał pierwszy odłamek, więc
mężczyzna znowu musiał go przytrzymać. Szkło wyszło z mięśnia bez problemu, ale
rana natychmiast zaczęła krwawić. Mężczyzna zaklął i różdżką zdezynfekował ją,
a później zasklepił.
Zapowiadała się naprawdę długa noc.
***
Snape aportował się tuż przed bramą strzeżoną przez kamienne dziki.
Jej skrzydła jak zwykle były uchylone, nikt zresztą nie wiedział, gdzie podział
się klucz do niej. Mężczyzna rzucił Lumos i zaczął iść w stronę Hogwartu,
układając w myślach raport dla dyrektora. Nie biegł, bo i tak parę minut nie
mogło niczego zmienić.
Jeszcze raz przemyślał rozmowę w salonie i uporządkował informacje.
Malfoy naraził się czymś Czarnemu Panu, a ten postanowił go zabić.
Wywiązała się walka i Rainbow najwyraźniej uciekł z mężczyzną. Wrócił, pewnie
ze względu na ten przeklęty tatuaż. I Emily też brała w tym udział, ale James
nie wiedział, ile widziała. Jakim cudem to możliwe? Weszła w trakcie?
Snape nie wiedział, gdzie teraz był Lucjusz i w jakim stanie. James
nie wyglądał na poranionego, więc krew musiała należeć do Malfoya.
Gryfon, pomyślał Snape z nagłą wściekłością, durny gówniarz.
Severus lubił Lucjusza – na tyle, na ile pozwalały okoliczności – ale
miał świadomość, że śmierć arystokraty stałaby się potężnym ciosem dla
Śmierciożerców. Voldemort nie mógł pozwolić sobie na utratę Malfoya, jeszcze
nie teraz, gdy był wciąż słaby, a jego wszystkie sojusze świeże i nietrwałe.
Mordując Lucjusza nie tylko straciłby część wpływów, ale też i nastawił
przeciwko sobie parę dotąd neutralnych rodów…
Ale James się wtrącił, a teraz Snape nie wiedział, jak może dzieciaka
z tego szamba wyciągnąć.
Severus zresztą musiał zaraz wrócić do domu i sprawdzić, czy chłopak
nie zadławił się we śnie albo nie zrobił sobie innej krzywdy. Mężczyzna
zostawił go śpiącego na kanapie i miał nadzieję, że nic się nie stanie przez te
parę chwil, których potrzebował do poinformowania Dumbledore’a o sytuacji.
Trochę jednak w to wątpił.
Dotarł do bramy i załomotał w nią pięścią, mając nadzieję, że choć raz
Filch nie będzie próbował wybadać, dlaczego tak późno wraca do zamku. Snape był
w tak podłym humorze, że mógłby mu przywalić czymś czarnomagicznym.
Bramę otworzyła McGonagall.
Wystarczyło, że raz spojrzał na jej twarz, aby zrozumieć, że kłopoty
się jeszcze nie skończyły. Minerwa była
bledsza od zamkowych duchów. I powieka jej drgała, jak zawsze, gdy się
denerwowała.
– Muszę pomówić z dyrektorem – powiedział Snape, próbując zapobiec
konfrontacji.
– Właśnie czekam na Albusa – Nauczycielka odsunęła się, wpuszczając
mężczyznę do holu. – James zabrał go jakieś dwie godziny temu.
Mogłem się domyślić, pomyślał Snape ze zmęczeniem, chłopak jest już
martwy.
Czarny Pan niewiele potrafił wybaczyć, a na pewno nie oddanie jednego
ze Śmierciożerców w ręce Dumbledore’a. To praktycznie była zdrada.
Severus uświadomił sobie, że Minerwa ogląda go, jakby był nietypowym
eksponatem, od stóp do głów. Poczuł się niezręcznie.
– Ekhem.
– Możemy porozmawiać? – spytała.
– Właściwie muszę wracać.
– Zajmę ci tylko chwilę.
To zatrzymało go skutecznie. Dawno temu ustalili, co oznaczać będą te
słowa. W zamku, w którym na większości ścian znajdowały się obrazy, Irytek
czatował w zakamarkach, a duchy przenikały mury nigdy nie kłopocząc się
pukaniem, nie można było mieć pewności, czy ktoś nie podsłuchuje. Dlatego
wymyślili hasło, które informowało o tym, że sprawa jest poważna i wymaga
przejścia do zabezpieczonego pomieszczenia.
– Chodź do mojego gabinetu – powiedział. – I tak muszę coś zabrać.
Minerwa skinęła głową.
Na korytarzu, pod drzwiami lochu, stał Draco. Opierał się o ścianę,
obracając w dłoni bezmyślnie zapaloną różdżkę. Na ich widok podskoczył.
Jakim cudem ktoś zdążył go zawiadomić?, pomyślał Snape. Ojciec się z
nim skontaktował?
– Co pan tu robi, panie Malfoy? – zapytała McGonagall ostro. – Jest
już po ciszy nocnej.
– Ee… Czekałem na profesora, pani dyrektor – wymamrotał chłopak,
wyraźnie zmieszany.
– Zaraz się tobą zajmę – rzucił Snape, otwierając drzwi. – Poczekaj.
McGonagall spojrzała na ucznia surowo, ale nie spróbowała mu odjąć
punktów. Weszła do gabinetu i poczekała, aż Snape zarygluje drzwi i sprawdzi
zabezpieczenia. Dopiero wtedy się odezwała:
– Możemy już rozmawiać?
Mężczyzna dla pewności dołożył jeszcze jedno zaklęcie antypodsłuchowe.
Niepokoiło go coś w spojrzeniu McGonagall.
– Tak – stwierdził i podszedł do biurka. Podejrzewał, że tej
nocy nie będzie spał, więc mógł przynajmniej zabrać prace do sprawdzenia.
– Myślałam, że coś ci się stało – powiedziała Minerwa po chwili ciszy.
– James miał całe ubranie zachlapane krwią, zabrał Albusa… Co wyście robili?
– Miał drobną scysję z Czarnym Panem – odpowiedział, grzebiąc w
szufladzie. – Ale to nie była jego krew. Teraz jest już u mnie, ale jutro
raczej go nie odstawię, niech się wyśpi…
Nagle umilkł, uświadamiając sobie, że nie wie, czy Dumbledore
poinformował McGonagall o sytuacji Rainbowa. Spojrzał na nią i zrozumiał, że
nie.
– Co on u niego robił? – spytała kobieta cicho.
Snape poczuł się, jakby nadepnął na ogon lwa.
– Dzisiaj? Jeszcze nie wiem – odparł oschle, pilnując, aby zachować
kamienną twarz. – Zresztą, relację i tak zdam Dumbledore’owi, on zdecyduje, co
ci przekazać.
– Nie odwracaj kota ogonem. To nie jest sprawa Zakonu.
Snape zaczął oklumować umysł. Wpatrywał się w kobietę z obojętnym
wyrazem twarzy, starając uspokoić swój własny gniew. Niewiele to dało, głównie
przez znużenie. Miał wrażenie, że dzisiejszej nocy zwaliła mu się na kark jakaś
bestia i teraz dyszała prosto do ucha, nie pozwalając skupić myśli.
– Nie, nie jest – potwierdził w końcu. Nie mógł jednak powstrzymać się
od dodania: – Wyłącznie Śmierciożerców.
Kobieta zmrużyła oczy.
– Nie pozwolę, abyś mieszał w to mojego ucznia.
– Wątpię.
Snape wyjął z szuflady wypracowania czwartoklasistów.
– Jestem za niego odpowiedzialna i będę go chronić. Również przed
tobą, jeśli zajdzie taka potrzeba – powiedziała chłodno ze złudnym spokojem,
który szybko zniknął. – Na Merlina, on ma piętnaście lat. Jak mogłeś go w to
wciągnąć?
Snape wsunął szufladę, ledwo powstrzymując się od trzaśnięcia nią.
– Wciągnąć? – Skrzywił się w parodii uśmiechu. – Jest synem Emily.
Moim synem. Należał do Czarnego Pana zanim się jeszcze urodził.
Wepchnął pergaminy do tekturowej teczki, gniotąc je przez nieuwagę.
– I jesteś z tego zadowolony? To wciąż dziecko. Jak mogłeś w ogóle
pozwolić mu rozmawiać z tym potworem?
Jak śmiesz…?, pomyślał Snape.
– Cóż, Minerwo, za drzwiami stoi Draco, który mieszkał przez większość
wakacji pod jednym dachem z Czarnym Panem. – Uśmiechnął się gorzko. – Nie
zauważyłem, żeby to sprawiało ci kiedykolwiek problemy.
Policzki kobiety poczerwieniały, zmrużyła oczy.
– Draco nigdy nie biegał po Hogwarcie w zakrwawionej koszuli.
– Bo nie jest Gryfonem i przynajmniej czasami myśli, zanim coś zrobi –
warknął. A później dodał: – Choć może gdyby był w Gryfindorze, też byś się tak
o niego… troszczyła.
Zapadła cisza, ciężka i napięta.
– Nie mogę uwierzyć, że to powiedziałeś – stwierdziła kobieta
wreszcie. – Wiesz, że zawsze pomagałam wszystkim uczniom, niezależnie od ich
domu.
Również mnie, dopowiedział Snape w myślach. Poczuł się podle, choć
postarał się tego nie okazać.
– To wszystko? Naprawdę się śpieszę. Ja jestem cały, James też –
skłamał. – Jak będziesz wychodziła, powiedz Draco, że czekam.
– Sądzisz, że tak to zostawię?
Spojrzał jej prosto w oczy, choć nie próbował odczytywać myśli.
– A co zrobisz? W Slytherinie jest pełno bachorów, które zaraz po
szkole zostaną oznakowane jak bydło. Bo muszą, bo chcą. Nie mam zielonego
pojęcia, jak je ochronić, więc słucham. Powiedz, co mądrego wymyśliłaś.
– Mógłbyś darować sobie ten sarkazm. – Minerwa przygarbiła się nagle,
tracąc jakby całą energię. – Przecież wiem.
To trochę ostudziło wściekłość mężczyzny. Wzruszył ramionami.
– Rainbow nie jest jeszcze Śmierciożercą – powiedział, choć było to marne pocieszenie. – Nie zrobił nic złego. Nic
naprawdę złego – poprawił się szybko. – Po prostu wpadł w bagno trochę
wcześniej niż reszta. Zawołasz Draco?
– Tak. – Westchnęła. – Więc nic nie jest Jamesowi?
– Wolałbym to sprawdzić jak najszybciej – wymamrotał, a widząc jej
niepokój dodał swobodnie: – Wpakowałem go do łóżka i zmusiłem do wzięcia
eliksiru nasennego. Wątpię, aby był w stanie cokolwiek teraz zrobić.
Ostatnie zdanie nawet było prawdą.
– Severusie, dzisiaj słabo kłamiesz. – Kobieta potarła skroń ze
zmęczeniem. – Dam wam czas do poniedziałku, ale… – zawahała się i nie
dokończyła.
Milczał, kiedy wychodziła, równocześnie znużony, rozdrażniony i trochę
zawstydzony.
Draco zajrzał do pomieszczenia, niechętnie zamknął za sobą drzwi. Wyglądał mizernie, w wygniecionej szacie i
z brudnymi włosami. W dodatku wzrok miał rozbiegany, jakby chciał obserwować
całe pomieszczenie naraz.
– O co chodzi, panie Malfoy? – zapytał nauczyciel. Miał jeszcze
znikomą nadzieję, że sprawa nie dotyczy Rainbowa.
– Ja… ee… mam problem. – Chłopak zawahał się.
Cisza zaczęła się przedłużać.
– Tak? – spytał w końcu Snape. Malfoy wzdrygnął się, jakby go
uderzono.
– Śnią mi się koszmary, ostatnio coraz częściej i nie wiem, czy to nie
efekt jakiejś klątwy, albo czegoś.
Koszmary, pomyślał Severus zirytowany, Slytherinie.
– Był pan u pielęgniarki?
Draco skulił się lekko, ale pokiwał głową.
– Pomachała różdżką i powiedziała, że nic mi nie jest. Później
wepchnęła mi Eliksir Spokojnego Snu, ale nie pomógł. No i co ona może wiedzieć?
Nawet grypy nie potrafi wyleczyć.
W pierwszej chwili Snape miał ochotę poprosić, żeby nie zawracał mu
głowy bzdurami i wywalić za drzwi. Uświadomił sobie jednak, że jutro może być
zmuszony do poinformowania Draco o śmierci jego ojca. To go trochę ostudziło.
– Możesz być na ten odporny – stwierdził więc tylko. – Zaraz przyniosę
ci coś mocniejszego.
Poszedł do sypialni, ciągle trzymając w ręce teczkę. Jego odbicie
spojrzało na niego krzywo i podwinęło wargę w zwierzęcym grymasie.
– Stłukę lustro – zagroził Snape, a mężczyzna za szkłem zachichotał
bezgłośnie. Odsunął się jednak, szyderczym gestem zapraszając go do wejścia.
Profesor zanurzył dłoń w tafli i poczekał na ukłucie. Powierzchnia lustra
rozwiała się szybko, odsłaniając schowek. Przez chwilę mężczyzna błądził
wzrokiem po półkach, nim w końcu znalazł to, co szukał. Fiolka wypełniona
mętnym, zielonym płynem stała przy reszcie, którą zwinął James ze szpitala.
Wcześniej Snape był pewien, że chłopak ukradł tak cenne eliksiry
dzięki zwykłemu szczęściu, po dzisiejszej nocy zaczął jednak w to wątpić. Choć
gdyby Rainbow znał ich dokładną wartość, prawdopodobnie już dawno
zażądałby swojej doli. Severus jednak nie zamierzał leków sprzedawać,
przynajmniej tej części, którą trudniej zdobyć. Poza tym za wiele kłopotów już
mu przyniosły, aby mógł się ich ot tak pozbyć. Mung próbował obciążyć go
kosztami, uznając, że jest odpowiedzialny za syna. Na szczęście Lucjusz szybko
to załatwił, szczując szpital swoimi prawnikami. Nie pierwszy raz zresztą
pożyczał ich Severusowi.
A ja dzisiaj życzyłem mu śmierci, uświadomił sobie Snape nagle.
***
Żadna magia nie potrafiła zastąpić porządnej, gorącej kąpieli. Julia
napuściła całą wannę prawie wrzącej wody i weszła do niej ostrożnie. Żałowała
jedynie, że nie może zrzucić iluzji choćby na chwilę i pobyć w swoim własnym
ciele.
Sięgnęła po szczotkę, aby zdrapać ze skóry krew, która zdążyła już
przyschnąć. Myślom pozwoliła dryfować.
Właściwie wiedziała, że ten chłopiec od Chupacabry sprawi jej jakieś
problemy. Wystarczyło, że spojrzała na jego blizny – niekłopotliwi ludzie nie wyglądają,
jakby próbowały ich rozszarpać demony. Lecz i tak kiedy zjawił się w jej
mieszkaniu ze okaleczonym człowiekiem, doznała szoku i chyba wciąż z niego nie
wyszła.
A przecież nawet nie była uzdrowicielem. Zarabiała na życie ściągając
uroki, a nie wpychając do brzucha wylewające się flaki.
Zabiję Chupacabrę, pomyślała sennie, po prostu zabiję.
Obiecywała to sobie mniej więcej co tydzień.
Umyła włosy i dodatkowo oczyściła je zaklęciem, bo krew nie chciała
się dobrze wypłukać. Następnie wymieniła wodę i znów się opłukała, a i tak nie
czuła się czysta. Chyba chodziło o zapach, którym przesiąkło mieszkanie.
Założyła świeżą szatę i spojrzała w lustro bez przekonania. Wyglądała
brzydko w tej swojej masce wiedźmy, ale ta twarz i tak była ładniejsza od jej własnej.
Mężczyznę przetransportowali do jej sypialni i położyli na łóżku,
uprzednio zrzuciwszy z niego kołdrę. Julii wydawało się to właściwsze, niż
zostawienie człowieka na podłodze. Nawet, jeśli niespodziewany, był to jednak
klient i powinna się o niego zatroszczyć. Choć, znając jej szczęście, mężczyzna
był pewnie mugolem bez grosza przy duszy, który nie pomyśli nawet o zapłacie.
Zanim jednak zajrzała do sypialni postanowiła posprzątać pracownię.
Czarem oczyściła podłogę, podniosła stołek i postawiła na nim kuferek, do
której wrzuciła nieco bezmyślnie amulety. Później podniosła z ziemi zwiniętą
szatę Jamesa, która przypominała w tej chwili kłąb szmaty. Drgnęła, kiedy z
kieszeni wysypały się pieniądze i z brzękiem potoczyły po deskach. Przez chwilę
patrzyła na galeony tępo, ale w końcu pozbierała je do wyczarowanego woreczka.
Może była z Nokturnu, ale to nie znaczyło, że kradła. Przynajmniej nie takie
grosze.
W końcu zajrzała do sypialni. Staruszek wciąż siedział na skraju łóżka
i robił coś przy pacjencie. Jego dłoń trzymał w swojej i przesuwał różdżką nad
palcami, chyba je nastawiając. Całkiem nieźle mu szło.
To też było niepokojące. Julia miała wrażenie, że skądś zna starca,
ale nie wiedziała skąd. Na pewno nie z Nokturnu i raczej nie z Munga. W
dzieciństwie poznała chyba każdego uzdrowiciela z Londynu i naprawdę wielu z
Anglii, ale na pewno nie jego.
– Robię herbatę – powiedziała, stając w drzwiach. – Nie mam kawy.
Cukru też nie. Chcesz gorzką?
– Byłoby cudownie.
Kiedy ją przyniosła, czarodziej kończył leczyć drugą dłoń. Julia
usiadła na skraju biurka, nogi oparła o krawędź krzesła ledwo widocznego spod
stosu książek i gazet. Jakoś one nigdy nie mieściły się na regałach, a ostatnio
przestały i na podłodze.
– Jesteś stąd? – spytała, podając mu herbatę.
Pokręcił głową lekko.
– Z Hogwartu.
Coś zaczęło jej świtać. Zerknęła odruchowo na skrawek Proroka
Codziennego, który wystawał spod kompendium zaklęć szpiegowskich.
– Albus Dumbledore – przedstawił się mężczyzna. – Chyba nie mieliśmy
przyjemności się poznać.
Patrzył na nią tak, że poczuła się niezręcznie. Wiedziała, że
niektórzy ludzie mają umysły, których nie potrafią oszukać iluzje – jej
zaklęcie zresztą nigdy nie było zbyt dobre – ale nie sądziła, że jakiegokolwiek
spotka. Teraz miała wrażenie, że staruszek patrzy prosto na jej prawdziwą
twarz. Nie pokazywała jej obcym odkąd skończyła trzynaście lat i po paru
zarwanych nocach nauczyła się ją ukrywać.
– Nie chodziłam do szkoły. – Upiła łyk herbaty ostrożnie, starając się
nie poparzyć. – Tak się złożyło.
– Choroba? – spytał i tym samym upewnił ją, że widzi i wie. Zirytowała
się.
– Zaglądanie pod makijaż jest nieuprzejme.
– Tak – przyznał ze skruchą. – Wybacz.
Odstawił kubek na podłogę i ponownie zajął się mężczyzną. Zaleczał
ostatnie zranienia, drobiazgi, którymi zazwyczaj uzdrowiciele nie zawracali
sobie głowy. Julia obserwowała to, bezmyślnie drapiąc się po kurzajce.
– To twój przyjaciel? –
spytała.
– Raczej bliski wróg.
Kobieta wzruszyła ramionami. Była zbyt zmęczona, aby domyślać się, co
to mogło znaczyć. Wyciągnęła z kieszeni woreczek z galeonami i zważyła go w
ręce.
– Oddasz to Jamesowi? – Kiedy skinął głową, dodała: – Będzie miał kłopoty? Z Czarnym Panem?
Chupacabra wspominał o powrocie Voldemorta już dawno, ale Julia jakoś
wtedy się tym nie przejęła. Nic szczególnie złego się nie działo, a ewentualna
wojna oznaczałaby dla niej głównie więcej pracy. Tylko Alicję trzeba by było
gdzieś wysłać. Może do Kanady, Julia miała tam paru znajomych. Chyba nie warto
było czekać i już teraz trzeba zaproponować to jej rodzicom. Skoro nauczyciel z
Hogwartu składa połamane kości na Nokturnie…
– …pomóc.
– Co? – Julia drgnęła, wyrwana z zamyślenia.
– Mam nadzieję, że będę mógł mu pomóc – powtórzyć Dumbledore.
Nie dodał niczego w rodzaju „tobie też”, ale coś w jego spojrzeniu
sprawiło, że sama to sobie dopowiedziała. Skrzywiła się odruchowo.
Nie chciała znowu przez to przechodzić. Dzieciństwo wspominała jako
nużącą wędrówkę od uzdrowiciela do uzdrowiciela, którzy wlewali w nią eliksiry,
kłuli czarami i wygłaszali pełno mądrych, nieprzydatnych mów. Jako nastolatka
zaczęła szukać lekarstwa na własną rękę, z uporem przedzierając się przez zbyt
trudne dla niej książki, aby po paru latach odkryć, że iluzja – prowizoryczne
rozwiązanie – całkiem jej wystarcza, a wiedzę ma dostatecznie dużą, aby zacząć
na niej zarabiać. Może nie urodziła się z wielkim talentem do magii, ale za to z
niespotykanym uporem.
– Bywa – podsumowała swoje myśli. Staruszek chyba ją nie usłyszał.
W gruncie rzeczy mogło być gorzej. Urodziła się zdeformowana, ale ze
zdrowym umysłem i ciało też jej niezbyt dokuczało. Może czasami kłuło ją coś
pod sercem, albo nie mogła zgiąć do końca palców, ale to były szczegóły. O tak,
mogło być gorzej, o wiele.
Jej matka brała narkotyki, kiedy była z nią w ciąży. Jakieś magiczne
specyfiki z gatunku tych najpodlejszych, bo najtańszych. Może za późno
zorientowała się, że będzie mieć dziecko, może była zbyt uzależniona, aby
odstawić, a może zwyczajnie nie obchodziło jej zdrowie córki. Zresztą starszą,
wtedy siedmioletnią, też się nie opiekowała. Odkąd po którejś z awantur
porzucił ją mąż, czas dzieliła pomiędzy przymuszaniem małej do żebrania i
leżeniem w barłogu po zażyciu jakiegoś podejrzanego eliksiru. Zmarła niedługo
po urodzeniu Julii, organizm nie wytrzymał. Wtedy jej męża ruszyło sumienie i
przygarnął dziewczynki.
Julia wiedziała, że jej siostra nigdy nie wybaczyła ojcu tego, że ją
porzucił, choć nigdy nie mówiła o tym wprost. Tymczasem mężczyznę dręczyły
wyrzuty sumienia, które próbował zagłuszyć, kupując dzieciom książki i zabawki,
zabierając na wycieczki i – w przypadku Julii – do coraz droższych
specjalistów. Chyba nigdy mu się nie udało.
Wiedźma miała nadzieję, że jej ojciec nigdy nie dowie się, gdzie
pracuje. Nienawidził Nokturnu i całego tego… świata.
Człowiek leżący w łóżku drgnął i otworzył jedyne ocalałe oko. Z
zaskakującą siłą złapał Dumbledore’a za nadgarstek i wychrypiał:
– Narcyza.
– Spokojnie – odparł czarodziej. – Nie denerwuj się.
– Zostawię was samych – wymamrotała Julia, szybko zeskakując na
podłogę. Mężczyźni nie zwrócili na nią uwagi.
Wyszła do kuchni, zamknęła drzwi i bez wahania rzuciła zaklęcie
podsłuchowe. Ostatecznie to było jej mieszkanie. Poza tym Chupacabra nigdy nie
dałby jej spokoju, gdyby tego nie zrobiła. Oparła się o parapet i wsłuchała
przymykając oczy.
– Jesteś bezpieczny – powiedział Dumbledore.
Chwila ciszy.
– Atak… wy…
– Nie, Zakon nie ma z tym nic wspólnego.
– Więc…
– Podejrzewam, że to Voldemort ci to zrobił. James nie miał czasu na
szczegółowe wyjaśnienia.
– Pamię…
Kaszel.
– Chłopiec wrócił po twoją żonę. Jestem pewien, że nic się im nie
stało, bo o jej śmierci już zostałbym poinformowany. Draco jest bezpieczny w
Hogwarcie.
– Czemu ty…?
– Chyba wierzę w drugą szansę.
Julia usłyszała przeciągły pisk i szybko wycofała swoje zaklęcie.
Dumbledore przypomniał sobie o zabezpieczeniach, a kobieta nawet nie próbowała
ich złamać. Była zresztą zbyt zmęczona. Uśmiechnęła się ponuro do szyby,
wyszczerzając wszystkie trzy zęby. Zaczynało świtać.
***
Na stole obok kanapy leżały nowe ubrania, czysty ręcznik i zwitek
pergaminu. Były pierwszym, co James zauważył po przebudzeniu.
Chłopak ostrożnie usiadł, próbując zignorować zawroty głowy. Koc
zsuwający się z jego ręki sprawił, że znowu zaczęła boleć. James zacisnął zęby,
starając się nie krzyknąć.
Tatuaż wciąż był czarny, dopiero parę linii zbladło i zniknęło.
Chłopak spojrzał na niego nieprzytomnie. Skojarzył mu się z czymś innym, ale
myśl umknęła, zanim na dobre się pojawiła.
Rainbow sięgnął po pergamin i przeczytał wiadomość, choć słowa
rozmywały mu się przed oczami.
„Łazienka jest na piętrze, drugie drzwi po lewej. Jedzenie masz w
lodówce. Wrócę po południu.”
Tak, łazienka, dobry pomysł.
James czuł, że cuchnie wymiocinami i krwią. Na samą myśl jednak o wejściu o
schodach robiło mu się słabo.
Bezmyślnie sięgnął po ubrania i spojrzał na nie tępo. Czarne dżinsy,
szara koszula, bielizna. Przy spodniach wciąż była metka.
Znowu, pomyślał bezradnie.
Kiedyś już dostał ubrania, jak miał dwanaście lat i nagle wylądował w
domu Saszki. Było to jedno z bardziej upokarzających doświadczeń w jego życiu.
Obca kobieta spojrzała na niego, załamała ręce i powiedziała, że zaraz znajdzie
mu coś porządnego do ubrania. A później przyniosła ciuchy warte więcej
pieniędzy niż miał kiedykolwiek w życiu i dodała, żeby się nie przejmował, że
są używane, bo Saszka i tak większość nałożył raz albo wcale.
James pamiętał, że płakał, kiedy przebierał się w łazience. Nie
pamiętał już właściwie dlaczego. Czy po prostu tęsknił za Javierą, z którą
nawet porządnie się nie pożegnał, czy też przygnębiła go świadomość, że cały
jego majątek dla normalnych ludzi jest tylko paroma śmieciami. A może po prostu
zrozumiał, że jego życie gówno było warte, tak jak nic nie warte były jego
rzeczy.
Wtedy chyba też ostatni raz płakał nie z bólu, ale dlatego, że był
przygnębiony. Z łazienki jednak wyszedł już uśmiechnięty. Nie chciał aby się
nad nim litowano, więc postanowił nikomu nigdy nie dawać pretekstu. Najczęściej
mu się to udawało.
Nie brał jałmużny, spłacał swoje długi i transmutował sobie te
przeklęte ciuchy.
Po prostu nie chciał znowu czuć się gorszy.
Dzisiaj jednak nie mógł nawet oczyścić ubrań zaklęciem, a co dopiero
stworzyć nowe. Nie wiedział, kiedy znów będzie w stanie czarować, pewnie za parę
dni. Gdy wyciągnął różdżkę z kieszeni, poczuł się, jakby dotykał zwykłego
patyka. Odłożył ją na stół, jak zwykle nie potrafiąc powiedzieć, czego mu
brakowała. Czuł jakąś pustkę, jakby coś zniknęło, i było to gorsze od samego
bólu.
Jesteś żałosny, pomyślał.
Spojrzał na zwitek pergaminu, który upadł na podłogę i stwierdził, że
jednak się umyje. Choćby miał do tej łazienki pełznąć. Sam nie wiedział,
dlaczego nagle wydało mu się to takie ważne, ale nie chciał, żeby Snape wrócił
i zobaczył go brudnego.
Snape widział wszystko, przypomniał sobie chłopak i poczuł się jeszcze
gorzej.
Wstał ostrożnie, choć zawroty głowy się nasiliły. Chwilę czekał,
oddychając głęboko, zanim odważył się schylić i zabrać potrzebne rzeczy.
Droga do schodów okazała się męką, choć jedną rękę opierał najpierw na
wypełnionych książkami regałach, a później na ścianie. Coraz bardziej chciało
mu się wymiotować, choć był pewien, że nie ma czym, a lewa ręka bolała, ale –
dzięki Slytherinie – nie tak bardzo jak wczoraj. Raczej tak, jakby się w nią
mocno uderzył.
Wyszedł na korytarz i usiadł na pierwszym schodku, głowę chowając
między kolanami i czekając aż przestanie mu się dwoić przed oczami. Sam nie
wiedział, ile tak siedział nim odważył się wspiąć na górę. Kiedy dotarł na
piętro był cały spocony i rozdygotany.
W łazience znalazł prysznic. Przez chwilę walczył z kurkami, zanim
udało mu się zrobić w miarę ciepłą wodę. Wtedy usiadł w brodziku i skulił się,
odpoczywając. Poniewczasie uświadomił sobie, że powinien zdjąć spodnie.
Jak w końcu się umył, przebrał i zszedł na dół – nie pamiętał. Musiał
jednak to zrobić, bo gdy Snape go obudził, James leżał znów na kanapie.
– Mam sypialnię – powiedział mężczyzna, ale chłopak tylko wymamrotał
coś nieskładnego i znów zapadł w sen.
Trzeci raz przebudził się wieczorem, czując już trochę lepiej. Ręka
wciąż pulsowała, ale zdołał do tego przywyknąć, a przynajmniej w głowie już mu
się tak nie kręciło. Otworzył oczy i przez chwilę obserwował Snape’a, który
siedział w fotelu pod drugiej stronie stołu, bokiem do chłopaka. Mężczyzna
zaczytany był w jakiejś grubej książce, która miała ruchome zdjęcie jakiegoś
starca na obwolucie.
On tu siedział…?, zastanowił się chłopak.
– Nie, wróciłem dopiero przed chwilą – powiedział Severus.
James natychmiast odwrócił wzrok.
– I nie zajrzałem do twojego umysłu.
Chłopak wzruszył ramionami nieznacznie i usiadł. Znów lekko go
zamroczyło, ale było w miarę dobrze. Do jutra pewnie mu przejdzie. To znaczyło,
że Emily trzymała go pod zaklęciem krótko, więc
prawdopodobnie i czarować będzie mógł już w tym tygodniu. Przynajmniej
tyle dobrego. Podwinął lewy rękaw, aby materiał nie ocierał się o skórę. Teraz
i tak nie było sensu go ukrywać.
Snape skinął na papierową torbę, która stała na brzegu stołu. James
dopiero wtedy ją zauważył.
– Kupiłem ci parę rzeczy – wytłumaczył mężczyzna. – Mleko, soki,
biszkopty…
– Biszkopty? – nie zrozumiał chłopak.
– Są lekkostrawne.
Na samą myśl o jedzeniu Jamesowi znów zrobiło się niedobrze, ale
napoje go kusiły. Sięgnął do torby i spróbował cokolwiek wyjąć, ale dał radę
tylko ją przewrócić. Snape skrzywił się lekko.
– Czekaj – powiedział i przywołał z kuchni szklankę, następnie nalał
Jamesowi soku. Chłopak obserwował to przybity, ale milczał. Jeśli Snape
kiedykolwiek miał do niego choć trochę szacunku, znikł on pewnie dzisiejszego
dnia.
Rainbow i tak cieszył się, że jest w stanie utrzymać szklankę, bo nie
zniósłby, gdyby profesor musiał go poić. Już wolałby zdechnąć z pragnienia.
– Emily musi cię widzieć, aby aktywować ten tatuaż? – zapytał Severus,
kiedy James skończył pić.
– Co? A, nie…
– A jaki to ma zasięg? Milę, dwie?
– Nie wiem, chyba nie ma ograniczeń – przyznał chłopak, przeczuwając
do czego zmierza ta rozmowa. I tak następne słowa Snape go zabolały:
– Co za suka.
Rainbow zamknął oczy, starając się uspokoić. Nie wyszło.
– Odpieprz się od niej.
– Ta kobieta wczoraj cię torturowała, jakbyś nie zauważył. – Snape
uśmiechnął się złośliwie, jakby powiedział coś zabawnego.
– No i? Kurwa, to moja sprawa.
– Moja również – stwierdził chłodno.
– Bo co? Wyłączność masz? – James spojrzał na niego z wściekłością.
Zauważył, że po twarzy mężczyzny przemknął jakiś cień, ale zignorował to. – Ona
po prostu ma coś z głową, okej? Urodziła się z jakąś dziurą w mózgu i nie
łapie, że źle robi.
– Wiem, na czym polega psychopatia, Rainbow – stwierdził Snape ponuro.
– Ale to, że jest chora, nie zmienia twojej sytuacji. Wręcz ją pogarsza.
Chłopak milczał przez chwilę, próbując znaleźć odpowiednie słowa.
Przed oczami znowu pojawiły mu się czarne plamy i zamrugał parę razy, próbując
się ich pozbyć.
– Po prostu się od niej odpierdol – wymamrotał.
Snape skrzywił się.
– W ten sposób do niczego nie dojdziemy… Jak rozumiem czar opiera się
na połączeniu magii dwóch osób tak, jak Mroczny Znak? Jej śmierć więc
prawdopodobnie go przełamie.
James poczuł, jak krew uderza mu do głowy.
– Nawet o tym nie myśl – wycedził.
– Przyznasz, że to najprostsze rozwiązanie.
– Nie, kurwa. Jeśli ją tkniesz, to cię zabiję.
Snape przymknął oczy, jakby nagle dopadło go znużenie.
– Dlaczego?
– Bo to moja matka – powiedział James z nagłą bezradnością. Nie
potrafił znaleźć innych argumentów ani nawet uzasadnić, dlaczego ten był tak
ważny.
– Widać – zauważył Severus ze zmęczeniem. – Więc trzeba będzie
poszukać trudniejszego sposobu. Dumbledore pewnie będzie potrafił zdjąć ten
czar, rozmawiałem z nim już o tym.
Tym razem dla odmiany Jamesowi zrobiło się zimno.
– Czemu…? – spytał oszołomiony. – Przecież on mnie wywali z Hogwartu.
W życiu nie uwierzy, że jestem po jego stronie, jak mam coś takiego na łapie. Po
cholerę mu mówiłeś? – Nagle coś sobie uświadomił: – Komu ty w ogóle jesteś
wierny?
– Czarnemu Panu – odparł mężczyzna lodowato. – A zdać dyrektorowi
relację musiałem choćby z tego względu, że to on leczył Lucjusza. Zaciekawiło
go, dlaczego po tym wszystkim wróciłeś do Malfoy Manor, więc musiałem dać mu
zadowalającą odpowiedź.
James przygasł, podciągnął nogi do brzucha i objął je prawą ręką.
– On mnie zabije za to wszystko, prawda? Czarny Pan? – spytał.
– Jeszcze nie zdecydował, jak cię ukarać.
James zamknął oczy, w głowie narastał mu huk. Nieco nieprzytomny
wymamrotał:
– Fajnie by było, gdyby ci to zostawił…
Nie zobaczył reakcji mężczyzny.
Wybacz mi tę hańbiącą ciszę, już przetransformowałam się z powrotem w Regularnego Czytelnika, serio, serio!
OdpowiedzUsuńNajpierw pozwolę sobie zapytać - jak tam matury? 8D
Okej, a teraz czas na Jamesa. Skrzywdziłaś go ostro, ale mam wrażenie, że to jeszcze nie koniec wszystkich niedoli, jakich dla niego przygotowałaś. I muszę powiedzieć, że (o matko, jak to zabrzmi) bardzo się z tego cieszę, bo jego przygody, choć naprawdę przerażające, są również szalenie ciekawie. Mam tylko cichutką nadzieję, że wszystkie jego cierpienia zostaną jakoś wynagrodzone, jak rany, optymistka ze mnie, nie? xD (Może zostanie tym aktorem?)
Wydaje mi się, że nastąpi jakiś przełom w relacji Jamesa i Severusa. W ciężką sytuację ich wpakowałaś, bo jeden fałszywy ruch może obecnie przekreślić szanse na porozumienie. I przepraszam, ale muszę zapytać. Czy Severus kupił mu sok pomarańczowy...? XD
I znowu zabrzmię jak sadystka, ale podobał mi się bardzo opis wszystkich blizn i obrażeń Jamesa, sama wiem, jak trudno coś takiego opisać. Może dla spokoju mojego sumienia choć raz napiszesz coś gorzej niż ja, bo nigdy nie wyjdę z dziury niewiary w siebie? xD Pozdrawiam i czekam w rosnącym napięciu na kolejny rozdział!
Odpowiadam w imieniu Delty, bo od internetu jej urwało i na komórce ma maile i podgląd na Maskę xD, ale komcia dodać ni chu chu się nie da :P. Już jest po maturach, przeżyła, więcej napisze, jak wróci jej internet xD. I (do tego się dołączam xD) masz reaktywować Insygnium, bo chcemy Felka :D (a sok naprawdę był pomarańczowy).
UsuńPozdrowienia :)
Ha, wyrwałam trochę internetu z niebytu :D
UsuńMatury były, przez dwa tygodnie nie żyłam (ale maske pisałam. Zdumiewające jak się dobrze pisze opko po egzaminach xD), ale chyba jakoś poszło. Że na moje wymarzone studia wyniki matur się nie liczą to insza inszość, egzaminy na nie za miesiąc, duuużo czasu xD A jak matury poszło tobie?
James... kiedyś musiała wyjść ta jego przeszłość i się akurat złożyło, że w tym rozdziale (zero związku z maturami, ale że tak wypadło... :D). Bo i tatuaż, i te blizny to demony przeszłości, które wciąż chłopaka dręczą. Brazylijskie demony, a co tam xD
Pożyjemy, zobaczymy jak się mu życie ułoży, młody jest xD
Ha, właśnie zaciekawiona byłam, czy ktoś wypatrzy nawiązanie do analizy xD nawet w pewnym momencie "pomarańczowy" napisałam, ale jakoś dziko ten epitet wyglądał.
Dla Snape'a coś się zmieni na pewno, czy dla Jamesa... no, zobaczymy :D
A weź, nigdy więcej, te blizny to mi się śnić chyba po nocach będą, tak je wymęczyłam xD i ramonci dziękuj, ona mnie dopingowała jak brnęłam zdanie po zdaniu...
A nowy rozdział na CI widziałam <3
Przeczytałam rozdział ^^.
OdpowiedzUsuńPodobało mi się ogólnie. Jak widzę, nie oszczędzasz Jamesa, co mi się podoba, bo dobrze wiesz, że ja też mam słabość do wyżywania się na swoich postaciach (a że nie umiem tego wiarygodnie opisać, to już odrębna sprawa). Choć ty chyba jednak posuwasz się dalej niż ja... No dobra, czasami :P.
W każdym razie - troszkę mi go szkoda. Mam wrażenie, szczególnie po tej końcowej rozmowie ze Snapem, że on jest od niej w jakiś chory sposób uzależniony. Bo to, że jej broni po tym, co zrobiła, normalne nie jest. Ale ciekawe, czy to chore uzależnienie się wzięło samo z siebie, tylko dlatego, że ona jest moją matką, czy może przyczynia się do tego tatuaż. Swoją drogą, fajnie, że wreszcie go dokładniej opisałaś, bo wcześniej tylko subtelnie zarysowałaś, że James ma coś takiego i że zrobiła to Emily, ale nie wiadomo, w jakim celu. Bo Emily jest naprawdę porąbana - z jednej strony bardzo lubię o niej czytać, bo jest interesującym typem świra, innym niż wszyscy, z którymi się do tej pory w opkach/książkach spotykałam. To takie duże dziecko, które nie wie, że źle robi. Z drugiej strony uważam, że jest po prostu pogięta i obleśna. I nieobliczalna, nigdy nie wiadomo, co zrobi. Wgl naprawdę podziwiam, że umiałaś stworzyć taką postać... W ogóle wszystkich bohaterów świetnie kreujesz, nawet pobocznych (czego przykładem jest opisana w tym rozdziale Julia, która już się pojawiała, i choć jest jej relatywnie mało, to jednak jakiś jej zarys istnieje), i ja ci tego tak zazdroszczę... Jak czytam moje opko, mam wrażenie, że u mnie w opku snują się pomalowane tekturki, nie bohaterowie.
Podobał mi się też Snape w tym rozdziale. Naprawdę fajnie, że tak troskliwie się zajął Jamesem, zupełnie, jakby coś tam mu jednak na nim zależało. Skoro aż tak się przejął jego stanem, że ciągle o tym myślał i zastanawiał się, co mu się przytrafiło, to jednak coś w tym musiało być. No i taki dość ludzki był ten Snape. Raczej kanoniczny, przynajmniej na tyle, na ile może być w obecnych okolicznościach, no ale... fajnie wyszedł. Fajnie się czytało fragmenty z nim.
Znowu mieliśmy troszkę informacji o przeszłości Jamesa. Lubię te wstawki, tym bardziej, że stworzyłaś bohatera z przeszłością, który żył bardzo intensywnie i wiele przeżył, i nadal wiele przeżywa, bo go nie oszczędzasz ^^. Naprawdę obleśnie wyszły opisy jego blizn. Opisałaś jego ślady lepiej i bardziej drastycznie niż ja w przypadku Evelyn (zresztą i tak poskąpiłam dokładnych opisów, przynajmniej na razie, bo cóż, jestem leniwa, no i Niebieska sama siebie nie bardzo dokładnie widzi). Ale ogólnie - to było mocne. I coraz bardziej żal mi Jamesa. Teraz w dodatku pewnie czuje się bardzo upokorzony, że Snape zobaczył jego ślady.
A i byłabym zapomniała, na początku rozdziału rzuciło mi się w oczy bardzo fajne zarysowanie realiów czystokrwistych, co ty mi bardzo często wypominasz, że u mnie czystokrwiści siedzą pozamykani w dworach i nie opisuję, w jaki sposób powiększają swoje majątki, czy mają z nimi jakieś problemy i tak dalej. U ciebie to fajnie wyszło ^^.
Wgl widzę, że masz Selwyna <333. Od razu zauważyłam, w końcu wiesz, że mam dziwną słabość do pisania o tej rodzinie. A i fajna też początkowa rozmowa Snape'a z Emily, choć bardzo creepy. Jak zresztą cała Emily.
Ogólnie - podobało mi się. Jak zwykle zresztą. Bo czy do tej pory coś w tym opku mi się nie podobało? Naprawdę świetnie piszesz ^^. I będę czekać na kolejny odcinek <3333.
I sorry za ten bełkot w moim komentarzu, późno jest.
Wiesz, ja powoli dochodzę do wniosku, że nie lubię dręczyć moich postaci fizycznie xD Jakoś te sceny pisze mi się najgorzej. Ale że fabuła wymaga, no cóż :P
UsuńJego relacja z Emily chora jest na pewno, ale nie wynika z jakichś magicznych uzależniających właściwości tatuaża. Bo choć Emily jest psychopatką, to James... nie jest. Chłopak na logikę wie, że dla własnego zdrowia powinien się trzymać od niej z daleka, ale nie potrafi życzyć jej śmierci. Za dzieciństwo, za lody, za bajki na dobranoc, za to, że gdy minęła Brazylia - to właśnie ona po niego wróciła.
A Joker? xD (choć może na niego się powoływać nie powinnam, bo widziałam pi razy drzwi dziesięć minut Batmana w życiu xD)
Emily to moja naczelna marysujka, bo czemu by nie. Fajnie się pisze o takiej postaci.
James będzie miał coraz gorzej xD w końcu maska powoli zmierza do finału.
Hm, mam wrażenie, że blizny Evelyn są po prostu mniej paskudne ;)
Bo jak z tobą gadam, to mi się pomysły kumulują :D A Selwyna wsadziłam specjalnie dla ciebie :D
Dzięki za komentarz!
Ja lubię ^^. Ale nie umiem pisać. Bo jednak zbyt wrażliwa jestem na wiarygodne pisanie takich scen xD. Ale korci mnie, i to bardzo, jakaś scena z flakami walającymi się po podłodze. Niebieska zaplątująca się w czyjeś bebechy... Tak, to może być kuszące.
UsuńAle tobie wychodzą takie sceny ogólnie creepy. Na przykład ten nieszczęsny Lucek, o którym chyba w komciu zapomniałam wspomnieć. Ale też jestem ciekawa, jak jego wątek poprowadzisz dalej, zwłaszcza, że tak mocno go uszkodziłaś.
Aha ;). Bo się zastanawiałam, czy to tatuaż, czy on sam z siebie ma do niej taki stosunek, zupełnie, jakby był uzależniony. Troszkę mi się nasuwa tutaj Charles i John z mojego opka - Charles też nie potrafiłby ani skrzywdzić ojca, ani go wydać aurorom, bo też właśnie ma do niego chory stosunek. Mam wrażenie, że z twoim Jamesem i Emily jest podobnie. Ich relacje są pokręcone, ale jak się dłużej nad tym pomyśli, to mimo wszystko widać jakiś sens - bo jednak ona wbrew wszystkich paskudnych rzeczy jest jego matką. Ale i tak dzieciakowi nie zazdroszczę rodziców. Choć Snape tutaj naprawdę się postarał i spodobała mi się jego postawa.
I fajnie się o takich czyta ^^. Nawet, jeśli są porąbane i creepy. Tylko pozazdrościć talentu do robienia świrniętych postaci.
Zwalanie na postacie problemów, to lubię <3.
Niebieska po prostu nie została oblana eliksirem ;). Większość jej blizn to ślady po klątwach tnących i tego typu paskudztwach. Są paskudne, owszem, ale nie aż tak, jak te Jamesa, każda z tych postaci miała inną sytuację chyba. No i ogólnie myślę, że nie wszystkie klątwy czarnomagiczne muszą pozostawiać ślady na skórze.
Łiiii <3. To chociaż tyle, że i tobie się czasem te rozmowy przydają ^^. Bo mnie na pewno. Fajnie, że wsadziłaś Selwyna ^^. Wiesz, że mam do niego pewną słabość (i co dziwniejsze, nie wiem, dlaczego).
Rozdział świetny ^^ Nie wiem dlaczego, ale dwa pierwsze zdania mnie urzekły. Zastanawiam się jakim cudem Emily udało się sterować helikopterem i się nie rozbić, ale to chyba działa mniej więcej tak jak z jej czarami - na farcie ;p
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy dobrze zrozumiałam co robi ten tatuaż. On odcina Jamesa od magii na jakiś czas, czy to jest skutek uboczny czegoś? Ciekawe po co w ogóle Emily mu go zrobiła. Nie wiem, może, żeby mieć nad nim jakąś kontrolę, ale przecież on miał wtedy kilka lat, więc nie za bardzo rozumiem po co? Swoją drogą samo działanie tego ustrojstwa robiło wrażenie.
Ciekawe czy ktoś w końcu odkryje, że sny Draco są dziełem Jamesa.
Z drugiej strony nie tylko James jest w tym rozdziale poszkodowany (choć z pewnością najbardziej). Mi osobiście szkoda było Snapea.
Ostatnia część była... taka jakaś inna. Chociaż z drugiej strony trudno się dziwić, że coś się zmieni po takim przeżyciu. Chodzi mi o Jamesa. Był trochę inny niż wcześniej. Mniej panował nad emocjami. Jego myślenie się nie zmieniło (np to, że uważał, że po tej sytuacji Snape będzie go uważał za słabego), ale tym razem brzmiał trochę jak nie radzące sobię, zdesperowane dziecko, zresztą trudno się dziwić, bo biorąc pod uwagę jego przeżycia - tym właśnie był.
Ogólnie rozdział mi się podobał. Sporo się nowych rzeczy o Jamesie dowiedzieliśmy :)
Pozdro ;*
Melyonen
A kto powiedział, że się nie rozbiła? Aportowała się, gdy uznała, że nie potrafi wylądować xD
UsuńOkej, jak zwykle, gdy ktoś na coś wpada szybciej, to nie wiem, czy cieszyć się z przenikliwości czytelników, czy martwić z przewidywalności opka xD Ale że te słowa padną już w następnym rozdziale: tak, tatuaż odcina go od magii.
Na resztę pytań nie odpowiem, bo to zbyt duże spojlery :D
James to dzieciak, trochę bardziej dojrzały, trochę twardszy od rówieśników, ale jednak dzieciak. I właśnie skrzywdziła go matka. A z nią nigdy sobie nie radził ;)
Mam nadzieje, ze James ogarnął, ze snape go okłamał w sprawie wierności. Ponadto nadal nie do konca rozumiem, o co chodzi z tym tatuażem,ale jescze bardziej -czemu Emily to robi; i nawet nie chodzi mi o teraz, ale ogolnie-zeby robic cos takiego eksperymentalne??. Nie no, jest jeszcze bardziej popieprzona, niz sądziłam. Snape mogl sie syna nie pytać, co mysli o zabijaniu własnej matki... Teraz faktycznie bedzie trudniej. Podoba mi sie sposob, w jaki ewaluuje wież ojca z synem, widac juz, ze sa sobie potrzebni i ważni. Choc chyba by prędzej dali sie zabic,niżby sie przyznali do tego. Wlasnie, ta wdzięczność jamesa, wprost nie do opisania...same przekleństwa xD wlasciwie i tak sie troche dziwnie,ze voldemort pozwolił snape'owi zabrać chłopaka.mponadto nadal potwornie ubolewam,ze on w ogole tam wrócił.rozdział b.dobry, b było duzo Snape'a, którego coraz bardziej uwielbiam. Dumbledore był za to ciekawie przedstawiony z perspektywy kogoś, kto wie i uprawia magię,a nie ma o nim zielonego pojęcia. Julia wydała sie byc całkiem normalna osoba w całym tym bardaku.ciesze sie bardzo ze wróciłas, tęsknilam bardzo za tym opowiadaniem. Zaoraszam cie na moj nowy blog odnalezcprzeznaczenie.blogspot.com
OdpowiedzUsuńOj, lepiej, żeby nie ogarnął - bo to by źle świadczyło o Snapie jako zawodowym kłamcy-szpiegu xD Tatuaż będzie jeszcze wytłumaczony :)
UsuńOni się znają dwa tygodnie xD Przy ich charakterach to i tak są szokujące postępy.
Voldemort jeszcze chłopaka ukarze, ale na spokojnie.
Julia może i jakieś pojęcie o dyrektorze miała, ale ani jej bliski, ani szczególnie jej znany - to nie skojarzyła twarzy ze zmęczenia :D