30.03.2022

Wbrew pozorom nadal istnieję ^^".

niedziela, 2 marca 2014

Rozdział XX




 Za betę ślicznie dziękuję Gayi i Leleth!

Snape zniknął, choć Czarny Pan jeszcze go nie wzywał. Poszedł za kimś, kogo James nie znał, bez słowa wyjaśnienia. Rzucił tylko oschle:
– Zachowuj się.
Więc Rainbow się zachowywał.
Najpierw rozejrzał się po odnowionym holu Malfoy Manor, sprawdzając, czy nikt go nie obserwuje. W pomieszczeniu jednak nie było nikogo ani niczego niepokojącego. Ściany co prawda odmalowano, ale nie powieszono na nich żadnych portretów. James wyciągnął więc z kieszeni szaty obrazek i zastukał w ramkę dwukrotnie. Dziewczynka-szpieg zrzuciła pelerynę niewidkę i wyszczerzyła się do niego wesoło.
– Rozejrzyj się – poprosił ją.
Mała natychmiast zniknęła, a James schował portrecik. Oprócz niego miał przy sobie dwie różdżki, zapasową ukrytą w futerale na łydce, oraz paczkę papierosów. Snape wyciągnął go z Hogwartu szybko, nie pozwalając mu po nic pójść, jakby bał się, że chłopak zwieje, gdy tylko straci go z oczu.
Nie było to zresztą bezpodstawne podejrzenie. Rainbow bał się spotkania z Czarnym Panem.
Oczywiście czarnoksiężnik mógł go wezwać bez żadnego ważnego powodu. Może stęsknił się za plotkami z Hogwartu albo z niecierpliwością oczekiwał relacji z burzliwego związku Jamesa i Harry’ego.
Rainbow jednak trochę w to wątpił i miał wrażenie, że Snape również. Bardziej prawdopodobne wydawało się, że Czarny Pan wezwał Jamesa, żeby wydać mu rozkaz. Taki niewinny, jak na przykład: zabij Pottera.
Albo odkrył, że gadałem z wujem, pomyślał chłopak i wzdrygnął się.
W końcu jednak uznał, że stanie i bezsensowne wpatrywanie się w schody jest co najmniej podejrzane. Ruszył więc na poszukanie ludzi.
Pobłąkał się chwilę po domu, przywitał z Nottem, starannie ominął Pettigrewa, w końcu wpadł na Narcyzę, która w bibliotece układała książki.
– Dzień dobry, pani Malfoy – powiedział, pochodząc do niej.
– Witaj, James. Wcześnie przyszliście – stwierdziła, na chwilę odwracając wzrok od zdobionych grzbietów. – Myślałam, że zajrzycie po kolacji.
– Snape chciał z kimś pogadać – stwierdził chłopak, nie starając się zamaskować niechęci w głosie.
Równocześnie przypatrywał się kobiecie z uwagą i pewnym niepokojem. Narcyza wyglądała kiepsko, jakby niedosypiała przez ostatnie pół miesiąca. Pod oczami miała cienie, których nie zamaskował nawet mocny makijaż. Choć stała jak zwykle sztywno wyprostowana, jej ramiona opadały, jakby przygięte ciężarem. I poruszała się inaczej, powoli i z przesadną ostrożnością.
A może zawsze tak wyglądała, pomyślał niepewnie.
– Nie mów o ojcu w ten sposób. Tak nie wypada – zganiła go lekko.
– Po nazwisku? – Wzruszył ramionami. – On też tak do mnie mówi. Niech mi pani da te książki, pomogę.
Odebrał od niej tomy, a ona instruowała go, gdzie ma wstawić poszczególne. W paru przypadkach musiał wspiąć się na drabinkę, aby dosięgnąć półek. Malfoyowie byli jedynymi znanymi mu ludźmi, którzy mieli specjalną drabinkę w bibliotece. W dodatku jej stopnie ozdobione były na krawędziach wężami. Przy okazji zerknął na tytuły książek, które układał. Większość dotyczyła ekonomii.
– Jak podoba ci się Hogwart? – spytała, kiedy wepchnął „Galeony dla zuchwałych” na odpowiednie miejsce.
– Jest beznadziejny – powiedział szczerze.
Uśmiechnęła się, ale jakoś tak smutno.
– Chyba spodziewałam się, że to powiesz.
– To ładne miejsce – poprawił się. – Nieźli nauczyciele. Chyba. Nie mam porównania. Na pewno mają świetne jedzenie.
– Ale się tam nudzisz?
Wzruszył ramionami, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć. Z jednej strony mógł przytaknąć i to nawet nie byłoby kłamstwo. Z drugiej jednak nie chciał oszukiwać jedynej osoby, która była dla niego miła w tym domu.
– Raczej tam nie pasuję – stwierdził w końcu oględnie. – Wie pani… – zawahał się. To, co chciał powiedzieć, było jednak zbyt osobiste. – Muszę zapalić – dokończył niezręcznie.
– Przejdę się z tobą.
– Nie musi pani zająć się innymi gośćmi? – zapytał, niezbyt subtelnie sugerując, że ma ochotę skończyć tę rozmowę.
– Oni czują się tu jak w domu – odparła, a chłopak wychwycił w jej głosie smutną nutę. Nie pierwszy raz zastanowił się, czy Narcyza jest szczęśliwa, że Czarny Pan u niej mieszka. Zawsze mówiła o tym z dumą, jakby był to niewyobrażalny zaszczyt, ale równocześnie z każdym dniem marniała i jakby więdła, jak złamany kwiat.
Wyszli do ogrodu na tyle budynku, strasząc przy okazji dwa pawie. James zmrużył oczy, ocierając je odruchowo, bo od słońca zaczęły mu łzawić. Było tak ciepło, że po chwili ściągnął szatę i przerzucił ją przez ramię. Z kieszeni spodni wydobył pogniecioną paczkę i wydłubał z niej jednego szluga.
– Draco wspominał w jednym z listów, że nie uczęszczasz na eliksiry – powiedziała Narcyza, gdy zapalał papierosa.
Wzruszył ramionami.
– To nie jego sprawa – powiedział. Zabrzmiało to ostrzej niż zamierzał.
– Chodzi o to, co kiedyś ci się zdarzyło? – spytała, ignorując jego poprzednie słowa. – O twoje blizny?
– Pani też nie – wymamrotał. Zaciągnął się mocno, patrząc gdzieś w bok, na doskonale utrzymane klomby i rabaty.
– Właściwie to problem Severusa – powiedziała łagodnie. – Wytłumaczyłeś mu, dlaczego unikasz jego zajęć?
– Nie – stwierdził i zmusił się, aby spojrzeć w jej oczy. – I nie zrobię tego. Koniec tematu.
– To zaoszczędziłoby ci wielu kłopotów – zauważyła.
– Ta, jasne…
– Severus jest dobrym człowiekiem.
– Tak, kurwa, wiem – palnął ze złością. – Po prostu odwal się ode mnie.
Zapadła niezręczna cisza. Narcyza poprawiła elegancką szatę, następnie usiadła na żelaznej ławce. Chłopak obserwował jej ruchy kątem oka, spięty i równocześnie zażenowany. Przeprosiny jednak nie przeszły mu przez gardło. W końcu miał rację, to nie była jej sprawa.
– A jaką lekcję lubisz najbardziej? – spytała nagle.
Zmiana tematu zaskoczyła chłopaka, ale nie zamierzał na nią narzekać. Wyjął z ust papierosa i zastanowił się.
– Chyba zielarstwo. Jest całkiem niezłe – odpowiedział niepewnie. – Nigdy wcześniej nie sadziłem roślin, ale to… przyjemne. Reszta lekcji jest nudna – dodał szybko, jakby próbował się usprawiedliwić.
Zaśmiała się cicho, ale nie brzmiało to szyderczo, więc James rozluźnił się trochę.
– Ja uwielbiałam zaklęcia, choć nie byłam z nich zbyt dobra. Ale czasami udawało nam się namówić Flitwicka na coś, co określał drobnymi pokazami. Wyczyniał wtedy cuda… – Uśmiechnęła się do wspomnień. – Nadal to robi?
– Chyba nie. Przynajmniej ja nic nie widziałem.
Kobieta zapatrzyła się w dal, jakby ze smutkiem. W końcu odkaszlnęła, powracając nagle do rzeczywistości.
– Cóż, załamał się, kiedy jego najlepsi uczniowie zostali zamknięci w Azkabanie – powiedziała obojętnie. – Zawsze był strasznie sentymentalny.
– Nadal jest sympatyczny – stwierdził ostrożnie. Następnie dodał ostro: – Ale z nim też nie będę rozmawiać.
– Rozumiem – powiedziała tylko.

***

Z czasem w rezydencji pojawiło się więcej osób. Większość James przynajmniej kojarzył. Snape co chwila gdzieś znikał, z kimś rozmawiał, dokądś szedł. Na Rainbowa, w tych krótkich chwilach, gdy mijali się na korytarzu czy w jadalni, nie zwracał większej uwagi. Chłopakowi ten stan rzeczy odpowiadał. Poza tym tliła się w nim wciąż nadzieja, że Czarny Pan zupełnie o nim zapomniał.
Zjadł szybko kolację, pogadał chwilę z Averym o wyścigach miotlarskich, przeczytał dwa rozdziały kiepskiego kryminału o morderczej wiedźmie. Później mężczyzna złapał go w holu i zapytał, czy nie chce pograć w karty. Jasne, że chciał. Od Narcyzy pożyczył parę sykli, choć kobieta dała mu je z pewną niechęcią, stwierdzając, że hazard nie jest odpowiednią rozrywką dla dobrze wychowanego młodzieńca. Odparł, że będzie o tym pamiętać, jeśli kiedykolwiek jakiegoś spotka.
Zdążyło się ściemnić, ale wciąż było ciepło i przyjemnie, jakby trwała noc nie wrześniowa, a sierpniowa. W ogrodzie ktoś wyczarował stół i krzesła, w powietrzu krążyła magiczna lampa w kształcie rajskiego ptaka. Nagini ślizgała się pomiędzy kwiatami, najwyraźniej łaknąc towarzystwa, a skrzaty donosiły alkohol.
James zasiadł do stołu z Averym, Nottem i Selwynem. Po chwili dołączyła do nich Carrow, mamrocząc pod nosem jakieś przekleństwa. Kiedy Selwyn zapytał, co ją wzburzyło, naburmuszona odparła, że ma brata kretyna. Nott tymczasem wypytał Jamesa o szkołę i mówił trochę o swoim synu. Atmosfera była luźna, noc spokojna, wokół cykały świerszcze. James zaczął się odprężać.
Avery wybrał jedną z popularnych, magicznych gier, którą znał chyba każdy, kto kiedykolwiek miał karty w ręce i lubił szybko tracić pieniądze. Rainbow początkowo trochę bał się kantować, ale kiedy zauważył, że robi to Nott i Carrow, szybko pozbył się oporów. Poza tym, co zauważył z pewnym rozbawieniem, potrafił oszukiwać lepiej.
W pewnym momencie przypałętał się Pettigrew, który jednak nie odważył się dosiąść. Stał tylko nieopodal i patrzył się na nich z dziwacznym, jakby zlęknionym wyrazem twarzy.
James od czasu do czasu spoglądał na niego, czując irracjonalny wstręt. Co prawda Peter nie był szczególnie groźny ani zły, przynajmniej w porównaniu do innych osób w tym towarzystwie, ale wyjątkowo odpychający. Miał szczurzą twarz, dziwaczną dłoń i wiecznie rozbiegane, kaprawe ślepia pomniejszego dręczyciela. Poza tym James miał wrażenie, że gdzieś słyszał albo widział jego nazwisko, ale nie potrafił powiedzieć gdzie i w jakim kontekście. To było irytujące.
Selwyn właśnie przetasowywał karty do kolejnego rozdania, chłopak więc sięgnął po kolejną butelkę wina i odkorkował ją różdżką. Nie chciało mu się szukać lampki, więc wypił łyk z gwinta, ignorując przy tym rozbawione spojrzenie Selwyna. Znowu zerknął na Pettigrewa. Mężczyzna nagle zobaczył Nagini i niby mimochodem zaczął wycofywać się do domu. James wiedział, że Peter czasami zmienia się w szczura i pozwala gonić się wężowi, dostarczając rozrywki chyba bardziej ludziom niż zwierzęciu.
Wiele nam nie trzeba, pomyślał chłopak sennie.
– Kto to właściwie jest? – zapytał Notta.
Mężczyzna podrapał się po zarośniętym policzku, dolał sobie whisky.
– Ten sukinsyn? Zdrajca – stwierdził wreszcie pogardliwie. – Wydał Potterów.
– To chyba dobrze? – zapytał James, uśmiechając się krzywo.
– Każdy zdrajca to ścierwo – wtrącił się Selwyn, cokolwiek filozoficznie. Zaczął rozdawać. – Trzeba mu w końcu ukręcić kark, ale Czarny Pan się nie zgadza. A szkoda.
James wzruszył ramionami, zaglądając w swoje karty. Tym razem dostał całkiem niezłe bez żadnych machlojek.
– Bo widzisz młody, jak ktoś zdradził raz, to będzie zdradzał zawsze – kontynuował Selwyn. Z kieszeni wyjął srebrną papierośnicę i wyciągnął ją w stronę innych zapraszającym gestem. James poczęstował się. – To skaza charakteru.
Zapalili równocześnie, co zgryźliwie skomentowała Carrow. Miała kiepski humor tego dnia, dużo piła, odzywała się rzadko. Z wakacji James zapamiętał ją raczej jako kobietę gadatliwą, która uwielbiała czytać gazety i komentować głośno ich zawartość, nieważne, czy był to Prorok Codzienny, Warzyciel czy Żongler. Chyba nigdy nie widział jej bez jakiegoś magazynu wystającego z kieszeni szaty.
– To czemu Czarny Pan nie chce go zabijać? – zapytał i poniewczasie zdał sobie sprawę, że porusza się po grząskim gruncie. Śmierciożercy nie zwrócili jednak na to większej uwagi. Tylko Nott zerknął w stronę Malfoy Manor i wzruszył ramionami.
– Przydatny jest.
Chłopak skinął głową, zamienił trzy karty, jedną rzucił na stół. Malowany król pogroził mu kułakiem, widocznie urażony takim traktowaniem, ale James się tym nie przejął. Palił, obserwując obojętnie lampę, która zataczała nad nimi ciasne kręgi.
Wreszcie skojarzył, gdzie widział nazwisko Pettigrewa. Chupacabra o nim napomknął, kiedy pisał o rodzicach Harry’ego. Mężczyzna napisał, że Peter zginął zabity przez Syriusza. O tym, że Black zdradził Potterów, James wiedział chyba od zawsze. To był jeden z tych przestępców, o których mówiono nawet na innych kontynentach. Właściwie nie dlatego, że zrobił coś szczególnie spektakularnego. Po prostu jego historia była na tyle ciekawa, aby ją powtarzać. Zdrada przyjaciół, śmierciożerstwo, masowy mord, śmiech na miejscu zbrodni. Dzieciaki uwielbiały słuchać o takich świrach.
– A Black? – zapytał Rainbow, dorzucając do puli parę galeonów. Zarobił trzydzieści, odliczając te, które stracił w międzyczasie, ale dopiero się rozkręcał.
– Syriusz? – Nott uśmiechnął się wrednie. – To ofiara losu. Od początku był jakiś wybrakowany, prawda, Selwyn?
– Taa. Brakowało mu piątej klepki. Ale w sumie nic dziwnego, z taką rodzinką sam bym zwariował – wymamrotał, nie wyjmując z ust papierosa. – Nawet ich skrzaty były szalone. Ponoć Blackowie odrąbywali im głowy i wieszali je w salonie.
– W holu – poprawił go Avery, wyraźnie rozbawiony. – Sam widziałem. Slytherinie, to była chyba najbardziej obrzydliwa rzecz, na jaką w życiu trafiłem.
– A co, wolałbyś mugolskie łby? – wtrąciła się Carrow, dopijając jakąś zieloną nalewkę.
– Żebyś wiedziała, przynajmniej nie byłyby takie brzydkie.
– Nie, gdybym ja je oprawiała. – Kobieta zachichotała i wyłożyła trzy karty na środek.
– To Syriusz w końcu nie zdradził Potterów? – zapytał Jamesa, kiedy skończyło się lekkie zamieszanie, jakie wywołał ruch kobiety.
– Nie. Po prostu trochę zwariował po ich śmierci i próbował dorwać Pettigrewa – wytłumaczył mu Avery. – Zawsze mi go było żal.
– Blacka? – zdziwił się Nott. – Tego zdrajcy krwi?
Avery machnął ręką w bliżej niesprecyzowanym geście.
– A wiecie, że jego ojciec się powiesił? – zagaiła Carrow, dolewając sobie alkoholu. Jej głos robił się coraz bardziej bełkotliwy. – Zaraz po tym, jak Syriusza wpakowali do Azkabanu. Łaził i łaził do Ministerstwa, stary znaczy, a później się ukatrupił. Ale on zawsze był słaby jak kapusta.
– Jak co? – zainteresował się James mimowolnie.
Carrow spojrzała na niego spod pomalowanych na fioletowo rzęs.
– Jak kapusta. Kapusta jest słaba.
Nott zaśmiał się pod nosem i wezwał skrzata, aby przyniósł kolejną butelkę whisky. James starał się pić niewiele, świadomy, że Czarny Pan w końcu będzie chciał z nim rozmawiać. Prawdopodobnie. Zgasił niedopałek trampkiem i ponownie zapatrzył się na lampę, zastanawiając się, czy napisać o Blacku Chupacabrze. Mężczyzna najwyraźniej nie wiedział, że Syriusz jest niewinny.
To wymagałoby jednak otworzenia książeczki od niego i zdecydowania, co James chce zrobić ze swoim długiem. Chupacabra wspomniał o nim jakby mimochodem, ale to nie znaczyło, że sprawa nie była poważna. Właściwie mężczyzna wydawał się nią trochę skrępowany, ale prawdopodobnie udawał to, aby wzbudzić w Jamesie podobne emocje. Rainbow był prawie pewien, że Chupacabra starannie wyreżyserował całą ich rozmowę, ale po prostu nie obchodziło go to. To, czy mężczyzna naprawdę go lubił, było najmniejszym jego kłopotem.
Nie zmieniało to jednak faktu, że Chupacabra dał mu talizman, a ten pękł, chroniąc go przed czarem. Wcześniej jednak James nie wiedział, że przedmiot był jednym z lepszych w swoim rodzaju – a to oznaczało, że nie przełamałoby go żadne słabe zaklęcie. To, czym James oberwał w plecy, miało być śmiertelne.
Chupacabra mógł kłamać, jasne, ale Rainbow w to wątpił. Zbyt proste byłoby sprawdzenie, czy mówi prawdę. Wystarczyłby dobry podręcznik o talizmanach z rycinami poglądowymi.
Więc James miał u niego dług życia czy też śmierci, zwał jak zwał. Chupacabra mógł zażądać od niego naprawdę poważnych rzeczy, a on nie odmówiłby – w takich sytuacjach się nie odmawia. Mężczyzna poprosił jednak o coś, czego James nie potrafił mu dać. Przynajmniej nie tak od razu i bez namysłu. O zwykłą szczerość.
Dlaczego nie o pieniądze?, pomyślał chłopak gorzko, chowając do kieszeni szaty kolejne monety. Dlaczego nikt nigdy nie prosi o forsę?
Kątem oka zauważył, że Snape wyszedł z domu i idzie w ich stronę. Westchnął więc i wstał, niechętnie żegnając się ze Śmierciożercami.
– Rainbow, co ty robisz? – zapytał Snape ostro, kiedy do nich dotarł. Chłopak rozłożył ręce w geście niewinności, odpowiedział zaś Selwyn:
– Ogrywa nas. Właśnie, młody, pokaż rękawy.
– Po grze? Nie opłaca się – powiedział swobodnie, chowając ręce w kieszeniach i dyskretnie pozbywając się nadprogramowych kart.
Snape skrzywił się.
– Idź do salonu, Czarny Pan cię wzywa – powiedział, nie komentując sytuacji.
Chłopak poczuł, jak przyspiesza mu serce. Wciąż jednak się uśmiechał, jakby wszystko było w najlepszym porządku.
– Nie idziesz ze mną? – upewnił się tylko, a gdy profesor pokręcił głową, odwrócił się natychmiast i ruszył przed siebie szybkim krokiem. Po chwili zwolnił, aby nie wywalić się na tonącej w mroku ścieżce. Zdołał jeszcze usłyszeć, jak Avery zaprasza Snape’a do gry.
Po drodze, w holu, natknął się na Narcyzę, która rozmawiała cicho z Lucjuszem. Oddał pożyczone pieniądze, wyraźnie zaskakując tym jej męża. Wymamrotał jakieś podziękowanie i zwinął się, zanim Malfoy zdążył o cokolwiek zapytać.
W kominku w salonie płonął ogień, choć tej nocy nie było to konieczne. Właściwie James miał wrażenie, że Czarny Pan zwyczajnie lubi niespokojne światło, które dawały płomienie. Chłopak wzbraniał się jednak przed tą myślą, ponieważ oznaczałoby to, że czarnoksiężnik lubi coś stosunkowo niegroźnego, nie mającego większego związku z mrocznymi sztukami ani mordowaniem króliczków. Ciężko było sobie to wyobrazić.
– Usiądź – powiedział Voldemort cicho.
James praktycznie podskoczył, a następnie zaklął w myślach i domknął drzwi, starając się ukryć drżenie rąk. Czarny Pan stał przy oknie, dlatego chłopak w pierwszej chwili go nie zauważył. Mężczyzna zamknął je czarem i wszystkie dźwięki dobiegające z ogrodu natychmiast ucichły. Salon był na stałe wyciszony zaklęciami.
Usiedli naprzeciwko siebie i przez chwilę przyglądali sobie. James ze zdenerwowaniem, Voldemort z niepokojącym zainteresowaniem. Na stoliku obok stała lampka wypełniona winem. Czarnoksiężnik sięgnął po nią i spytał:
– Jak podoba ci się Hogwart?
No bez jaj, pomyślał James osłupiały.
Szybko pozbierał się jednak, odchrząknął.
– Całkiem fajne miejsce. Interesujące jedzenie, dobre lekcje. Albo odwrotnie. Ale na pewno z tradycjami – powiedział szybko.
– Jesteś zdenerwowany – zauważył Czarny Pan. Z jego głosu nic nie dało się odczytać.
– Nie spodziewałem się tego pytania – przyznał szczerze.
– Czego więc się spodziewałeś?
James spojrzał mu w oczy i natychmiast tego pożałował, bo wyczuł delikatną ingerencje w swoim umyśle. Nie odwrócił jednak wzroku, bo nie chciał drażnić mężczyzny.
– Sam nie wiem. W sumie wszyscy dzisiaj mnie o to pytają. Powinienem się przyzwyczaić.
– I wszystkim odpowiadasz tak samo?
James zastanowił się, wzruszył nieznacznie ramionami.
– Nie, jasne, że nie. Przecież to różni ludzie – zdecydował się w końcu na prawdę. Nie było sensu kłamać, kiedy Voldemort siedział w jego umyśle.
– Bardzo ślizgońskie podejście – powiedział mężczyzna i zabrzmiało to prawie jak pochwała.
James odważył się trochę rozluźnić i spojrzeć na ogień, zrywając tym subtelne połączenie.
– A jak układa ci się z Potterem? – zapytał Czarny Pan po chwili.
– Dobrze. Chyba mnie lubi. Trochę jest irytujący, ale na ogół się dogadujemy.
– Będziesz umiał go wyprowadzić, gdy nadejdzie czas?
James poczuł, jak robi mu się słabo.
– Nie wiem. Zazwyczaj kręci się ze starymi przyjaciółmi – powiedział ostrożnie. – Tylko raz wyszliśmy gdzieś sami, ale to był raczej przypadek. Nie wiem, czy dałby się drugi raz wyciągnąć.
Czarny Pan nie wydawał się niezadowolony, słysząc to. James jednak nie mógł być pewien. Odczytywanie emocji Voldemorta przypominało trochę ocenianie samopoczucia aligatora. Człowiek zyskiwał pewność dopiero, gdy gad odgryzał mu nogę.
– A co robiliście? – zapytał Czarny Pan spokojnie.
Chłopak spojrzał na niego znowu i kolejny raz poczuł ingerencję. Tym razem mężczyzna nawet się z nią nie krył.
– Poszliśmy zobaczyć bazyliszka – odparł James, nie ryzykując nawet drobnego kłamstwa.
– Tak? W Hogwarcie?
– E… tak. – James drgnął nerwowo. Czuł się trochę, jakby Czarny Pan próbował przewiercić go na wylot samym spojrzeniem. – Jego truchło leży w Komnacie Tajemnic. Jest w świetnym stanie, tak w ogóle.
– A w jaki sssposób bazyliszek zossstał uśmiercony? – zapytał Voldemort, a jego głos zaczął niepokojąco przypominać syk.
– Nie wiem. Harry chyba przebił go mieczem.
– Nie o to pytam.
– Cóż… – James zawahał się, próbując przypomnieć sobie, co słyszał o tym wydarzeniu. – W dziewięćdziesiątym drugim ktoś otworzył Komnatę, a Potter zszedł na dół i zabił potwora. Chyba chodziło o to, że jakaś dziewczynka została porwana i trzeba ją było ratować.
– Kto?
– Chyba Ginny, Potter coś o tym mówił…
– Kto otworzył? – sprecyzował Voldemort. Równocześnie zacisnął mentalne obcęgi na umyśle Jamesa i chłopak poczuł dławiący, gwałtowny ból.
Odetchnął z trudem, próbując nie zwymiotować. Z nosa popłynęła mu krew.
– Powiedział, że dziedzic Slytherina. Tylko tyle, nie znam nazwiska. Naprawdę. – Ostatnie słowo zabrzmiało jak skowyt.
Voldemort wycofał się z jego umysłu. Odłożył na blat lampkę z winem i pstryknął palcami, wzywając skrzata. James drgnął, gdy usłyszał trzask aportacji. Siedział skulony, ocierając twarz z potu i krwi. Jak przez mgłę usłyszał słowa Czarnego Pana.
– Niech Lucjusz się tu zjawi, natychmiast.
Chłopak przełknął ślinę i skulił się jeszcze bardziej, Voldemort nie zwracał jednak na niego uwagi. Patrzył w ogień, obracając różdżkę w dłoni. Wydawał się spokojny i zobojętniały, jakby nic się przed chwilą nie stało. Tylko w powietrzu narastało coś, co wydzierało z płuc powietrze i drażniło wszystkie zmysły, choć nie było ani materialne, ani zrozumiałe. Już raz Rainbow to czuł, w gabinecie Dumbledore’a, ale wtedy tylko przez krótką chwilę, więc nie zdążył nawet porządnie się przestraszyć.
Teraz był przerażony.
Lucjusz wszedł do salonu, zamknął drzwi i ukląkł na dywanie parę kroków od nich. Wydawał się spokojny i pewny siebie.
– Wzywałeś mnie, panie – powiedział doskonale obojętnym głosem. Krótko spojrzał na Jamesa, ale nic nie dodał.
– Owszem, Lucjuszu. – Czarny Pan wstał i niespiesznie podszedł do niego, lewą dłoń wsunął pod jego podbródek i wręcz pieszczotliwym gestem zmusił go do uniesienia głowy. Malfoy poddał się temu jak kukiełka, nie zdradzając żadnych oznak zaniepokojenia ani instynktu samozachowawczego. – Mam pewne pytanie.
– Postaram się na nie odpowiedzieć, panie.
Choć nie, pocił się.
– Co zrobiłeś z moim dziennikiem? – spytał Voldemort dziwnie łagodnie, sennie, patrząc Śmierciożercy w oczy.
Lucjusz zacisnął bezwiednie pięści i otworzył usta, spazmatycznie chwytając powietrze. Po chwili z oczu popłynęły mu łzy, a ciało przeszyły drgawki. Cokolwiek Czarny Pan robił w jego umyśle, nie przejmował się przy tym ewentualnymi szkodami. Nagle puścił głowę mężczyzny i pozwolił mu osunąć się na ziemię. Lucjusz leżał u jego stóp skulony i drżący. Z nosa oraz uszu płynęła mu krew.
– Szkoda – powiedział Czarny Pan obojętnie.
Następnie machnął różdżką krótko i Malfoy przetoczył się parę kroków. Spróbował się podnieść, ale drugi gest Voldemorta złamał mu ręce. Kości pękły z trzaskiem, przypominającym trochę dźwięk łamanego drewna. Lucjusz upadł na bok, wrzasnął krótko. James zauważył, że lewa kość przebiła się przez skórę i materiał. Wyglądała dziwnie nierzeczywiście, jak fragment dekoracji na Halloween.
Voldemort odwrócił się, chwycił lampkę, całkowicie ignorując chłopaka.
Następnie podszedł bliżej Malfoya, zwilżył usta winem i rzucił kolejny czar. Na szacie Lucjusza pojawiły się ciemne plamy krwi. Rainbow zobaczył też, że na jego twarzy i dłoniach wykwitła sieć płytkich, chaotycznych ran, które rozrastały się z każdą chwilą. Chłopak wstał bezmyślnie, wyciągając z kieszeni różdżkę.
Voldemort nie spojrzał nawet na niego, rozbrajając go rzuconym jakby od niechcenia czarem. Następnie skupił się na Malfoyu, który skomlał coś, próbując łasić się do jego stóp. Lucjusz wykrztusił jakieś słowo, James go nie zrozumiał.
Wtedy coś się zmieniło, coś wyrwało spod kontroli. Furia, która wzbierała wokół czarnoksiężnika, uderzyła w nich i odurzyła jak narkotyk.
Rainbow poczuł wściekłość, palącą nienawiść, która zagłuszyła poprzedni lęk. I było to cudowne uczucie.
Z Voldemorta opadł złudny spokój, zniknęła iluzoryczna kontrola. Mamrotał klątwy gniewnie, niedokładnie, nie spuszczając wzroku z umierającego człowieka. Jego twarz stężała w nieludzkim grymasie. Podwinął wargę, odsłaniając zęby jak warczący pies, ślina pociekła mu po brodzie, ale nie otarł jej.
James przykląkł, wydobył zapasową różdżkę. Prawie ją upuścił, tak śliskie od potu miał ręce.
Lucjusz znów dostał drgawek, przypominało to trochę napad epileptyka. Tylko kończyny miał nieruchome, powyginane pod dziwacznymi kątami. Voldemort stanął jedną nogę na jego piersi i przycisnął go do podłogi, jakby irytowało go, że ofiara się szamocze.
Wtedy James rzucił w czarnoksiężnika meksykańską klątwą. Pomarańczowy promień wyprysnął z różdżki i uderzył Voldemorta między łopatki, odrzucając go na przeszkloną biblioteczkę i pozbawiając przytomności. Szyba strzaskała się, ale James nie spojrzał nawet w tamtą stronę. Dopadł do Malfoya, objął go ramieniem, równocześnie pstrykając palcami. Do skrzata, który zjawił się natychmiast, rzucił tylko:
– Weź nas na Nokturn.
Złapał go za rękę. Zniknęli.
Deportowali się na środku ulicy, o mało nie potrącając jakiejś podpitej czarownicy. James usiadł na brudnym bruku, puścił skrzata, aby objąć jakoś lepiej Lucjusza. Mężczyzna leciał mu przez ręce, bezwładny jak skórzany worek wypchany luźno kośćmi i mięsem.
Ktoś wrzasnął, jakieś drzwi otworzyły się ze zgrzytem, James usłyszał:
– Biegnij po aurorów!
Chłopak zmusił się więc do kolejnej aportacji, dziwacznej, bo zrobionej prawie w bezruchu. Pojawił się z Malfoyem w ciemnym pomieszczeniu, uderzając barkiem o taboret.
– Julia! – krzyknął.
Położył mężczyznę na podłodze, na oślep próbując zamknąć choć część ran. Wiedźma wpadła do pokoju, w jednej ręce trzymając lampę naftową, w drugiej różdżkę. Spojrzała tylko na nich i bez pytania uklękła obok Lucjusza. Zaczęła rzucać szybko czary uzdrowicielskie, różdżką wodząc nad całym jego ciałem.
James pracował z nią, część zaklęć mówiąc na głos, część mamrocząc tylko w myślach. Działali trochę bezwładnie, próbując łatać największe rany i naprawiać najgroźniejsze obrażenia. Gdzie jednak James nie sięgnął, coś było zepsutego i zniszczonego. Zaczął więc od tego, co wydawało mu się najważniejsze. Przebite płuco – oczyścił je i zasklepił. Przy okazji naprawił popękane żebra, bo to było proste. Dalej serce, działało samo, choć wolno jakoś i z trudem. Mózg – czaszka była cała, ale wstrząs chyba nastąpił. Nie mógł przypomnieć sobie, jak sobie z tym poradzić, więc przekazał to Julii. Rzuciła coś prędko, następnie pochyliła się nad brzuchem mężczyzny. Wyglądała przy tym osobliwie, jak baśniowa czarownica, która wróży z wnętrzności.
Więc tak wyglądałem po Brazylii?, pomyślał James z nienaturalną obojętnością, sondując ciało mężczyzny.
Zmiażdżona miednica, ale tym można zająć się później. Jedno oko wypłynęło praktycznie spod poszarpanej powieki, ale to też nie było groźne. Sieć ran zignorował, bo były płytkie. Krwotok wewnętrzny, źle, niedobrze.
Malfoy odzyskiwał przytomność co parę chwil, tylko po to, aby znów stracić ją z bólu. W tych krótkich momentach nawet nie bardzo wrzeszczał, raczej jęczał, co kojarzyło się chłopakowi ze skomleniem potrąconego psa.
Julia wypadła na chwilę z pomieszczenia, przytargała jakiś kuferek. Wyciągała z niego talizmany, pokraczne figurki, inne duperele. James nie znał się na tej magii i nie miał czasu, aby pytać.
Musieli rozebrać Lucjusza, aby położyć część z nich na jego ciele. Porozcinali szatę i spodnią odzież, jedno i drugie było już tylko szmatą. W paru miejscach materiał odszedł wraz ze skórą.
– Nie mogę tego zamknąć – powiedziała nagle Julia z chorobliwą wręcz rzeczowością. – Tych ran znaczy. Otwierają się.
James spojrzał nieprzytomnie na chaotyczną sieć rozcięć, wyglądającą trochę jak parodia krwiobiegu. Nie wyglądały zbyt groźnie, w miarę płytkie. Tylko wciąż krwawiły. Powoli, spokojnie wylewało się z nich życie.
Chłopak bezmyślnie sięgnął do kieszeni, ale natychmiast uświadomił sobie, że nie ma przy sobie paczuszki. Spróbował więc zamknąć rozcięcia czarami, rzucił po kolei wszystkie przydatne zaklęcia lecznicze, jakie kojarzył. Meksykańskie, rosyjskie, brazylijskie, angielskie, ze dwa polskie. Rany przestawały krwawić na moment, aby po chwili rozszerzyć się znowu i trochę powiększyć.
Mężczyzna zakrztusił się, więc chłopak wsunął mu do ust palce i oczyścił gardło z zawiesiny z krwi, śliny i wybitych zębów. Ściągnął szybko szatę i wepchnął pod głowę Malfoya. Jego ruchy były zaskakująco pewne i spokojne.
– Idę po pomoc – powiedział. – Zamykaj je.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, wstał i okręcił się, aportując. Wylądował na nierównej ziemi, prawie upadł, chwycił za jakieś krzaki. W pierwszej chwili nie był pewien, gdzie dokładnie się znalazł. Zakręcił się parę razy jak ślepiec, macając na oślep dookoła. W końcu dojrzał światło i puścił się biegiem.
Wypadł z Zakazanego Lasu, rzucił Lumos, przyspieszył, w biegu wykrztusił:
– Mrużko.
Skrzatka aportowała się przed nim, ledwo zdołał uskoczyć. Nie zwalniając, rozkazał jej:
– Wołaj dyrektora.
Przebiegł koło drzewa, które poruszyło się nerwowo, ale zdołał uchylić się przed jego gałęziami. Po chwili był już przy bramie i walił w nią, czując dziwną pewność, że jest już na wszystko za późno. Hogwart czerniał nad nim jak opustoszała warownia z horroru. Tylko w oknach dormitoriów paliły się jeszcze światła. James zauważył, że ktoś z wieży Gryfindoru przylgnął do szyby, może usłyszał pukanie.
Brama odemknęła się z jękiem i chłopak zobaczył podejrzliwą twarz woźnego. Odepchnął mężczyznę gwałtownie, nie zważając na jego protesty. Gdy ten chwycił go za ramię, przywalił mu Drętwotą, odruchowo i bezmyślnie.
– Co tu się dzieje? – usłyszał.
McGonagall weszła do holu szybko, trzymając w dłoni świecznik. Zatrzymała się gwałtownie, kiedy Rainbow wpadł w krąg światła.
– James? – spytała zszokowana. – To krew?
– Nie teraz – wymamrotał, wymijając ją.
Na schodach natknął się na Dumbledore’a, który zbiegał z góry, poganiany przez skrzatkę. Starzec spytał tylko:
– Jest tam kominek?
– Nie. Aportacja… – wykrztusił James. Po biegu nie mógł złapać tchu.
– Las.
Znów biegli, tym razem wolniej, bo dyrektor nie mógł dotrzymać mu kroku. Chłopak, słysząc jego urywający się oddech, pomyślał: za wolno. Nie poczuł jednak niczego szczególnego, jakby wszystkie emocje zużył już wcześniej i teraz została mu tylko chłodna i logiczna kalkulacja.
Na skraju Lasu objął mężczyznę mocno i deportował się.
Julia wciąż siedziała nad Lucjuszem, rzucając nadal ten sam, niezbyt skuteczny czar. Szatę, ręce, nawet włosy unurzane miała we krwi. Wyglądała jak rzeźnik po ciężkiej zmianie.
Dumbledore nie odsunął jej, przykucnął tylko po drugiej stronie Malfoya, podwinął rękawy. Dopiero wtedy James zorientował się, że dyrektor jest w puchatym szlafroku.
Lucjusz po pierwszym zaklęciu starca zaczął wymiotować, więc James ukląkł i przytrzymał mu głowę. Obojętnie zauważył, że prawego oka mężczyzny nie dadzą rady już uratować.
– Muszę wracać – powiedział. – Dacie sobie radę?
– Tak. Idziesz do Voldemorta? – zapytał Dumbledore, nie odrywając wzroku od Malfoya. Rzucał jakiś skomplikowany czar, dłonią wywijał jak dyrygent w filharmonii.
James nie odpowiedział. Wstał, wytarł o spodnie dłonie brudne od krwi i wymiocin, złowił przerażone spojrzenie Julii.
– Nie, jeśli będę miał szczęście – powiedział i uśmiechnął się do wiedźmy. Przyszło mu to zaskakująco łatwo, zupełnie, jakby uśmiech był w tej sytuacji jak najbardziej naturalny i prawidłowy.
Aportował się w parku Malfoyów. Nie tam, gdzie pragnął, trochę za blisko samej rezydencji. W pierwszym odruchu chciał wezwać skrzaty, aby wyciągnęły Narcyzę z domu. Nie ufał im jednak, w końcu nie do niego należały. Gdyby wydały go ze strachu przed Czarnym Panem, nie potrafiłby ich nawet winić.
Poza tym Narcyza mogła być już u Voldemorta. Mogła też nie żyć.
Snape również był zagrożony, ale prawdopodobnie mniej. Czarny Pan pewnie miałby opory przed pozbyciem się jedynego hogwarckiego szpiega.
Te myśli również były chłodne, pozbawione jakiegoś naturalnego ładunku emocjonalnego. James zastanowił się przelotnie, czy nie jest to dziwaczny objaw szoku.
Albo furia Voldemorta wypaliła wszystkie jego uczucia, pozostawiając mentalne zgliszcza.
Jasne, poeto, pomyślał, przekradając się pomiędzy rododendronami.
Nie mógł wejść do rezydencji od tyłu, bo Śmierciożercy wciąż bawili się w ogrodzie, najwyraźniej nieświadomi tego, co zaszło. Siedzieli przy stole, rozmawiali głośno. Nott gestykulował obszernie, o czymś opowiadał. Napełniło to Jamesa odrobiną nadziei. Może Czarny Pan jeszcze się nie ocknął?
Chłopak obszedł ich z daleka, zmierzając do frontowych drzwi.
Nagle usłyszał śmiech, który bez trudu rozpoznał. Beztroski, podobny trochę do szczebiotu jednego z tych zabawnych, magicznych ptaków. James zamarł, świadomy, że wszystkie jego plany trafił szlag. Przez chwilę stał w ciemności, ważąc w dłoni różdżkę i zastanawiając się, co ma robić. Uciekać? Bez sensu.
Sięgnął do kieszeni i wyciągnął portrecik. Przyłożył go do ucha, jak telefoniczną słuchawkę.
– Mała, słyszysz mnie? – spytał.
Po chwili dziewczynka się pojawiła, usłyszał jej szybki oddech.
– Tak, jestem. Ale co ty tu robisz?
– Nieważne. Jak to wygląda tam, w środku?
Wahała się przez chwilę, jakby zastanawiała się jakich słów użyć.
–  Dziwnie – stwierdziła ostrożnie. – Jak zwiałeś, to ten jaszczur chwilę leżał, później wstał. Odsłonił jakąś kobietę, która siedziała pod niewidką, i zdjął z niej czar. Później się kłócili, ale też jakoś tak nienaturalnie. Ona go uspokajała trochę. Powiedziała, że i tak nie uciekniesz, że Malfoy pewnie już nie żyje, więc nic złego się nie stało. A później dodała, że chciał mieć asertywnych ludzi, to ma. I cały czas była strasznie rozbawiona.
– Potrafię to sobie wyobrazić – wyszeptał. – Co dalej?
– Nic właściwie. Ta jaszczurka siedzi i gapi się w ogień, a kobieta zgarnęła twojego ojca. Ale nie wiem, o czym rozmawiają, tam nie ma żadnych obrazów.
– A pani Malfoy? Kobieta koło czterdziestki, jasne włosy, zielona szata.
– Nie wiem, nie widziałam jej – odparła niechętnie po chwili.
– Możesz wrócić i rozejrzeć się?
– No nie – powiedziała, jakby zażenowana. – Normalnie obrazy nie mogą wchodzić do budynku, wychodzić też nie, ściany to granica. Ale masz mój prawdziwy portret, więc jakoś wróciłam.
– Świetnie się spisałaś – powiedział obojętnie i schował obrazek do kieszeni, nie zważając na jej protesty.
W końcu oczyścił koszulę oraz spodnie z wymiocin i wciąż ciepłej krwi. Niezbyt dokładnie, bardziej po to, aby odwlec nieuniknione, niż poprawić swój wygląd. Podejrzewał, że kiedy Voldemort z nim skończy, będzie skatowany gorzej od Lucjusza. Ale to i tak było lepsze, niż… niż…
Pieprzyć to, pomyślał.
Wyciągnął papierosa, zapalił go i spokojnym krokiem wszedł w krąg światła, które padało przez otwarte drzwi. Przed nimi stał Severus, Emily siedziała na schodkach. Rozmawiali najwyraźniej o czymś zabawnym, bo kobieta chichotała, a Snape był jeszcze bardziej skwaszony niż zwykle. James zauważył, że Emily lewy rękaw szaty ma podwinięty.
Profesor spojrzał na niego zaskoczony, zmarszczył brwi.
– Co ty tu robisz, Rainbow? – zapytał, ale chłopak go zignorował.
Patrzył na matkę, która uśmiechnęła się łagodnie.
– Właśnie miałam cię wołać – powiedziała i zsunęła rękaw.

19 komentarzy:

  1. Wow, ten rozdział był genialny ^^ W poprzednim trochę brakowało mi akcji, ale tu wszystko wynagrodziłaś :D Bardzo mi się podobało to jak opisałaś jak wieczór spędzają Śmierciożercy. Przedstawiłaś ich jako ludzi, z trochę innym systemem wartości, ale jednak ludzi, a nie krwiożercze istoty śpiące w trumnach. Ogólnie ta gra w karty, luźne rozmowy itp. Jestem strasznie sentymentalna, dlatego bardzo zwracam uwagę na takie momenty, np do teraz pamiętam scenè w której Malfoy przypominał sobię Zabini z przyjęcia (rozdział, w którym pokazała mu artefakt). Apropo Malfoya, to jestem ciekawa jak to się dalej potoczy. Raczej przeżyje, ale jakim cudem odzyska zaufanie Voldemorta? Świetnie też wymyśliłaś to, że Emily była obecna przy tej rozmowie. Niby wcześniej pisałaś, że czasem tak robi, ale mimo wszystko kompletne zaskoczenie ^^ Trochę dziwne, że Jamesowj ot tak udało się rozbroić Voldka, ale w zasadzie, to tamten raczej nie miał żadnej tarczy chroniącej przed meksykańskimi zaklęciami, więc... Ogólnie to chyba szybciej niż zwykle dodałaś rozdział ;3 Bardzo mi się podobał ^^
    Pozdro ;*
    Melyonen

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. James zna Śmierciożerców raczej od tej milszej strony. Jakby się nie patrzeć jest dzieckiem dwójki z nich :P
      O Malfoyu nie bardzo mogę cokolwiek powiedzieć, bo za bardzo bym spojlerowała. Ale będzie to postać - jak i cała jego rodzina - dosyć istotna.
      Oj tam, James miał pewną przewagę - przede wszystkim zachował jako taką przytomność umysłu, co ciężko powiedzieć o Voldemorcie :D

      Usuń
  2. Ogólnie to mi się rozdział podobał ^^. Zresztą, kiedy nie podoba mi się twoje opko? xD Raczej nie jestem zawiedziona. Choć jak gadałyśmy na gg, to raczej wyobrażałam sobie, że to Jamesa porządnie sponiewierasz, Lucek mnie dość mocno zaskoczył. No bo jak dotąd on się w opku pojawiał dość mało. Tylko kilka razy. Więc tak, to było niespodziewane.
    Niemniej jednak, zaczęło się całkiem spokojnie. Rozmowa z Narcyzą wyszła fajnie, wgl miałam wrażenie, że ona lubi Jamesa, nawet mimo tego, że momentami był wręcz bezczelny. Aż się zdziwiłam, że ona się jeszcze na niego nie pogniewała o to zachowanie. Zwłaszcza, kiedy momentami był nie tylko bezczelny, ale wręcz wulgarny. Momentami to było nieco irytujące, ale rozumiem, taka kreacja postaci. To dzieciak po przejściach, raczej nie będzie się wysławiał kwiecistym językiem, zwłaszcza, jak się denerwuje. Ale twoja Narcyza jest nieco inna od tej kanonicznej. Wydaje się naprawdę spoko babką, bo przecież kiedyś też się o niego zatroszczyła.
    Ta scena z grą też była raczej lekka. O, i pojawił się Selwyn ;). To w sumie ciekawe w tych postaciach epizodycznych; kanon nic o nich nie mówi, a w opowiadaniach za każdym razem są inni. Twój na przykład wydaje się bardzo różny od mojego. Ale u ciebie chyba i tak jest taką postacią epizodyczną? Niemniej jednak, mam jakiś sentyment do tego nazwiska (nie wiem nawet, dlaczego, skoro kanon go wspomniał może ze cztery razy w 7. części, no i nawet w tagach na ff.net go nie ma), i aż się uśmiechnęłam, kiedy zobaczyłam ten fragment. W ogóle on mi się wydawał raczej lekki, nawet biorąc pod uwagę fakt, gdzie to się dzieje i jakie postacie tam są. Ty ukazałaś ich nie jako bezdusznych bydlaków, a jako ludzi, którzy mają też jakieś zwyczajne potrzeby towarzyskie.
    Tak samo mi się podoba to, że James nie przepada za Hogwartem. Wreszcie jakaś postać, która nie jara się tą szkołą! Dla niego pewnie tkwienie w takim miejscu jest dziwne.
    Scena z Voldkiem była dość napięta, choć Voldi znowu mało Voldziowy, ale taka już twoja wizja, pozostaje mi to zaakceptować ^^. Niemniej jednak, to taki paskudny zbieg okoliczności, że akurat ich rozmowa poszła w takim kierunku, że James niechcąco się wygadał o komnacie i przy okazji wsypał Lucka z tym dziennikiem, choć nie wiedział dokładnie, o co chodzi. Ale on potem będzie mieć pewnie wyrzuty sumienia! Bo przecież on tego nie chciał, a po prostu Voldek go podszedł, a on nie wiedział, że to się tak skończy. No, ale mniejsza z tym. Lucek w każdym razie kiepsko skończył. Miałam jednak wrażenie, że faktycznie źle ci się pisało tą scenę. Była bardzo szybka i powierzchowna. Ot, jakby Voldi złapał badyl i zaczął walić czym popadnie. Ale też opisywałaś to z perspektywy Jamesa, który patrzył z boku (ja miałam nieco gorzej przy pisaniu, bo pisałam z perspektywy Niebieskiej).
    A potem równie szybka akcja Jamesa i jego odpał z zaklęciem. Spodziewam się, że kiedy wpadnie w ręce Voldzia, nie będzie różowo. Bo to dla niego musi być bardzo upokarzające, że taki smarkacz go pokonał. I zapewne będzie chciał się mścić za to. Po raz kolejny jednak wychodzi niekanoniczność Voldzia. Bo ten z książki pewnie zaraz by wykończył Jamesa, i może kilka innych osób, które by się nawinęły, też, ot tak, z frustracji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale podoba mi się ten aspekt z zagranicznymi zaklęciami Jamesa. Nawet, jeśli ten atak (i jego powodzenie) są dosyć naciągane. Ale to pasuje do twojego konceptu. No i ogólnie zawsze mi się podobało to, jak rozwijasz aspekty magii, że poza tymi głównymi zaklęciami mogły też istnieć inne, specyficzne dla danego miejsca, a skoro James zwiedził kawałek świata, mógł coś więcej poznać.
      Niemniej jednak, widok Lucka musiał nim poruszyć. Musiał też być bardzo zdesperowany, żeby mu pomóc, skoro natychmiast go wyteleportował ze sobą, a potem nawet ściągnął Dumbledore'a, skoro jego zaklęcia nie podziałały. Wgl Dumbel wie o misji Jamesa?
      Ciekawi mnie, co będzie z Lucjuszem. Dość mocno go sponiewierałaś (i mimo wszystko drastycznie, szczególnie ten opis ran, mimo, że to było takie szybkie i momentami chaotyczne). Niemniej jednak, mam wrażenie, że mimo wszystko ja jednak jestem bardziej zahamowana ;P.
      Nie spodziewałam się, że pojawi się jeszcze Julia. Tutaj też mnie zaskoczyłaś.
      O, i na koniec jeszcze Emily ^^. Aż się uśmiechnęłam. Nadal głowię się nad tym, czemu lubię tę postać, ale może dlatego, że jak ona się pojawia, to zawsze jest ciekawie. Niemniej jednak, bardzo mnie ciekawi, co będzie dalej. Zaiste, ten rozdział dość przełomowy.

      Usuń
    2. Mówiłam, że Jamesa nie będę katować fizycznie. Przynajmniej nie w tym rozdziale :D
      Tak, Narcyza lubi chłopaka. Ogólnie etap, w którym zaczęli się lubić, był w przeskoku czasowym - więc ich relację zaznaczyłam dopiero tutaj ;) Ale jak na postać epizodyczną, ta kobieta jest... cóż, istotna.
      W kanonie Narcyza występowała... hm? :D Jak poszła do Snape'a, błagając, aby pomógł jej synowi albo zdradziła V., gdy kazał jej zobaczyć co z Harrym? Chyba wtedy miała jakieś swoje pięć minut. Poza tym też była zawsze na dalekim planie.
      Tak, u mnie Selwyn tylko miga, ale z twoim nie ma nic wspólnego :D Nawet nieszczególnie ma charakter tutaj, bo i tak zaraz zniknie ze sceny.
      Ja ogólnie lubię w tekstach pechowe zbiegi okoliczności i nieporozumienia. Musicie się przyzwyczaić :D
      "Ot, jakby Voldi złapał badyl i zaczął walić czym popadnie."
      Bo Voldemort złapał badyla i zaczął walić czym popadnie :D O to chodziło w gruncie rzeczy - on stracił panowanie nad sobą. I kontakt z rzeczywistością w sumie też. Ani w tym elegancji, ani czegokolwiek innego, zwykła wściekłość.
      Tak, V. nie będzie kanoniczny i od tego postanowienia już nie odejdę. Znaczy, kanoniczny Voldy był idiotą, wolę tego uniknąć ;)
      Czy tylko ja wierzę, że James naprawdę dobrze się pojedynkuje? ;__; Chłopak pół opka ślęczy nad książkami o magii, a przez drugie pół ją praktykuje. No, czasem musi się coś mu udać, nie ma bata...
      Cóż, człowiek mu umierał na rękach. Myślę, że to dostateczna motywacja.
      Dumbledore raczej musi wiedzieć, w końcu Snape jest po jego stronie.
      Jeśli chodzi o Lucka - za dużo spojlerów, aby poruszać ten temat :D
      A jeśli mowa o opisie i jego drastyczności - on nie miał być w zasadzie mocno drastyczny. Stąd jego lakoniczność. Raczej, hm, nie chcę, aby Maska miała cięższy klimat niż ma teraz. Ale teraz jestem w trakcie oglądania SPN, może się zbyt dużo pokiereszowanych duchów naoglądałam :D
      Juli nie mogłam zostawić tak niewykorzystanej. Podobnie jak Emily. Skoro obie kobiety się w tekście pojawiły, wypada je zagospodarować :)


      Usuń
  3. Przyznam, że ten rozdział czytało mi się chyba najlepiej ze wszystkich - jakoś najbardziej do mnie przemawiają wątki śmierciożerców niż Hogwart czy fragmenty Tonks. No tak, głównie dlatego, że pokazujesz z bardzo ludzkiej strony postacie, które były w kanonie najźlejszym złem. Bardzo na przykład doceniłam pojawienie się Carrow: nie próbujesz jej wybielać (bo w to końcu ta sama osoba, która za dwa lata wprowadzi terror w Hogwarcie), ale też pokazujesz, że rzucanie Cruciatusów na uczniów nie jest jej jedynym zajęciem i np. zajmuje czas czytając i komentując gazety. Nie sprawia to, że postać lubię, ale staje się ona bardziej realistyczna i pełnowymiarowa. W zasadzie mogłabym to powiedzieć o wszystkich przedstawionych śmierciożercach, ale w przypadku Carrow najbardziej rzuciło mi się to w oczy. No, o świetnym wtrąceniu, że Voldek lubi ogień, nawet nie wspominam, bo to było podane z perspektywy Jamesa, co jeszcze bardziej robi wrażenie.
    Było o śmierciożercach, ale powiem jeszcze słowo o Malfoyach. Narcyzę w zasadzie lubiłam od czasu, kiedy zaczęła grać tutaj większą rolę i cieszę się, że podnosisz dalej ten temat, chociaż rozmowa jej i Jamesa o Hogwarcie - ta część, kiedy James palił - wypadła mi trochę sztucznie. Znaczy, chodziło mi o to, że Narcyza tak otwarcie go wypytuje i stara indagować, a James raczej ją zbywa. Zakładam, że taki też miał być zamiar, ale trochę bardziej zaznaczyłam to w komentarzu narratora. Ale to już takie subiektywne zgrzytnięcie. Natomiast bardzo podobała mi się scena z Luckiem. To, że Voldek nie obronił się przed zaklęciem Jamesa, było dla mnie w zasadzie naturalne, w końcu wyraźnie pokazałaś, że wściekłość całkowicie go zaślepiła i nie zwracał na nic uwagi, no a przeciw meksykańskim zaklęciom raczej nie utrzymywał żadnej tarczy. (Chociaż swoją drogą to trochę bezmyślne - a co, jeśli inny czarodziej zaatakowałby go zagranicznym czarem, ale tym razem z zamiarem, nie wiem, posiekania ciała na kawałki i zamknięcia w osobnych skrzyniach na czas zniszczenia horkruksów)? Natomiast opis leczenie Malfoya bardzo dobry - bez wdawania się w szczegóły, bardziej streszczeniowy, ale przez to bardzo sugestywny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na Carrow skupiłam się trochę bardziej właśnie z tego względu, ma jakąś rolę i w kanonie (czy raczej będzie miała, jeśli jesteśmy dokładni :D). Ale to wciąż tło, jakby się nie patrzeć.
      Tak, tak to miało wyglądać. Ogólnie Narcyza czuję pewną... odpowiedzialność za Jamesa. Trochę jak człowiek, który przypadkiem przygarnął bezdomnego psa i stara się o niego jakoś zatroszczyć. Może wychodzi jej to kulawo (ale patrząc na Draco, raczej słabo wychodziło jej wychowywanie ludzi jako takie), ale stara się z Jamesem rozmawiać - szczególnie o rzeczach, o których wie, że chłopak sam z siebie nie poruszy ;)
      E tam, Voldemort był u siebie, a w dodatku Jamesa wcześniej rozbroił :D Ogólnie chłopak nawyk noszenia drugiej różdżki przywlókł ze sobą zza granicy. W kanonie chyba nawet Moody tego nie robił. Gdyby Voldemort w ogóle spodziewał się, że ktoś go zaatakuje, to by zabezpieczył się lepiej.
      Cieszę się, że opis ran nie wyszedł źle ^^" Raczej to była ta cięższa część rozdziału do napisania.

      Usuń
  4. Condawiramurs3 marca 2014 23:32

    z pewnością nie spodziewałam się takiego rozwoju wydarzeń. Czasami naprawdę nie wiem, po której stronie stoi James, ale wydaje mi się, że on sam tego nie wie, że po prostu został w to wplątany i chciałby się jakoś wyplątać. Nie sądzę, by wykonał misję nadaną mu przez Vodemortowi... zdecydowanie nie spodziewałam się,że tak zareaguje i pewnie on sam tez nie, bo przecież tak naprawdę Lucjusz Malfoy nie jest akurat przez niego uwielbiany... a mimo wszystko naraził tak wiele. I jeszcze tam wrócił. NIe wiem, jakim cudem Voldemort mógłby mu odpuścić. Myślę, że teraz Czarny Pan zobaczył, do czego ten chłopak jest zdolny, ż ema ogromną moc, ale jak z drugiekj strony mógłby puścić mu coś takiego płazem? Jak mógłby nie wykorzystać kogoś, na kim Rainbowowi zależy, by jakoś go zaszantażować? Zdecydowanie ciężka sytuacja, a E op raz kolejny pokazuje swoje szaleństwo, najwyraźniej ciesząc sie z tego... Ale ja tam się cieszę, że wreszcie mam czarno na białym, jak bardzo Rainbowowio potrafi zalezyć i że gdy chce uratować kogoś, nie myśli za wiele o tym, do kogo ma się zwrócić o pomoc, nie boi ryzykować... Dumbledore jakzwykle wszystko wie i ciekawe, jak to będzie z nim i tą Julią... Bardzo mi się podobał pomysł z Małym Szpiegiem, choć nie do konca zrozumiałam, jak właściwie to działa -czemu nie mogła wrócić. Mam nadzieję, że Narcyzie nic sie nie stało, ponieważ bardzo ją lubie w tym opowiadaniu. Chyba była pierwszą osobą, rpzed którą James choć trochę otworzył się w MM nie z powodu strachu... I bardzo mi zaimponowała znajomośćią psychologii, kiedy na przekleństwo Jamesa nie zareagowała tak, jakby zrobiła to większośc ludzkości, tylko zmieniła temat (aczkolwie trochę mi smutno, że James nie chce do końca mówic, czym dla niego jest Howagrt... ale z tymi zaklęciami to mnie zdziwiło, pozytywnie nie powiem,, taki spokojny przedmiot xD). notka jak zwykle genialna i pełna emocji, jak również zwrotów akcji oraz genialne zmiany narracji w zależnosci od nastroju opisywanych fragmentów-wiesz, jak czarować czytelnikiem...i nie tylko xD zapraszam do mnie na nowość-zapiski-condawiramurs.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o obrazy, założyłam, że mogą swobodnie poruszać się w obrębie jednego budynku. Kiedy chcą wyjść z niego - jest to możliwe tylko, kiedy poza domem znajduje się ich autentyczny portret czy też jego kopia. W kanonie przemieszczały się pomiędzy swoimi kopiami normalnie ;)
      Jeśli chodzi o resztę: cieszę się, że rozdział wzbudził emocje :D A Jamesa chyba najlepiej uważać za stronę samą w sobie. On w tym całym bajzlu jeszcze jakoś zachował autonomię ;)

      Usuń
    2. OK, teraz juz rozumiem, troche szkoda, bo szpieg nie moze tak mega szpiegować ;) tak, mysle,ze rainbow ma swoja własna stronę, tylko ze zbyt duzo ludzi chce to zmienić. Zapraszam na mój nowy blog niedoceniony.blogspot.com

      Usuń
  5. Tak mnie kusiłaś, że nie mogłam się powstrzymać :P.
    Ale jak to tak, że nie mam się do czego przyczepić? No, może jak zwykle do pierdół :P:
    1. "Z kieszeni spodni wydobył pogniecioną paczkę i wydłubał z niej jedną szlugę." - moim zdaniem powinno być 'jednego szluga' (nawet autokorekta nie podkreśla mojej wersji, za to Twoją już tak :). Jeszcze nie słyszałam, żeby ktoś ze szluga zrobił rodzaj żeński :P. Btw fajnie, gdybyś jakąś nazwą rzuciła (wtedy były zdaje się w UK dość popularne Lucky Strike i trochę mniej Pall Malle ;).
    2. "więc wypił łyk z gwintu" - a nie z gwinta? czy obie formy są poprawne?
    3. "wyjął srebrną papierośnicę i wyciągnął ją w stronę innym" - innych
    4. "James praktycznie podskoczył, a następnie zaklął w myślał" - myślach
    5. "próbował przewiercić na wylot jego głowę samym spojrzeniem. – Jego truchło" - jego-jego
    6. "Po chwili z oczy popłynęły mu łzy" - oczu
    7. "Nie poczuł jednak nic szczególnego" - niczego, nie nic ;)

    O, Selwyn, lol :P.
    Dialog z kapustą <3. No, kapusta jest słaba :P.
    Jaszczurka. JASZCZURKA? Ha ha ha, śmiechłam, choć nie powinnam, nie w takim momencie...
    Oho, coś mi się wydaje, że ten tatuaż Jamesa działa na zasadzie znaku śmierciożerców i łączy go z Emily.

    Miałaś rację, rozdział przeładowany akcją, choć zaczął się niewinnie. Aż szkoda, że tak szybko się skończył. Podziwiam Twoją zdolność budowania klimatu i sprawnego przechodzenia między lokacjami i ich atmosferą. James mnie zaskoczył, tak jak przewidywałaś, ale jedynie potwierdził to, co już wcześniej mówiłam - że jest bardziej podobny do matki, niż chce się do tego przyznać (swoją drogą Emily wydaje się być dumna z jego zachowania :P).
    Najbardziej mnie w sumie zaskoczyło to, że poleciał do Dumbla. No bo w sumie on zawsze chce sobie ze wszystkim sam radzić, a tu nagle prosi kogoś o pomoc, i to jeszcze kogoś takiego jak Dumbledore. Coś czuję, że nie raz jeszcze mnie zaskoczy.
    Ale z drugiej strony bierze też odpowiedzialność za swoje czyny, wracając do Voldzia, to coś, czego Emily nie potrafi. Mam nadzieję, że jaszczurka go za bardzo nie poturbuje.
    Fajnie poczytać taką alternatywę dla HP, mam nadzieję, że załatasz wszystkie dziury, które Rowling miała w odwłoku ;).
    Btw wcale nie uważam, że Voldzio był mało Voldziowy (jak pisała Jamie), raczej idealnie zagospodarowujesz jego potencjał. Twój mi się podoba dużo bardziej, ma taką skomplikowaną psychikę i ta furia, która go ogarnęła...
    No, teraz się ucz i pisz dalej :D. Trzymam kciuki ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1. Teraz trochę z czapy chyba będzie wrzucać nazwę, powinnam pomyśleć o tym wcześniej (albo później, jeśli będzie okazja do wywalenia Jamesa na mugolską stronę świata i... zmuszenia do kupna marki, której wcale nie lubi :D)

      Selwyn? A tak, gościnnie.
      Oj tam, wszystkim wesoło przy tym rozdziale... James by się chyba załamał, jakby to odkrył :D
      Tatuaż wyjaśni się w następnym rozdziale - a przynajmniej "trochę" wyjaśni :)

      Emily odrobinę dumna chyba jest, o ile to odpowiednie słowo. Na pewno uważa, że James zrobił coś "fajnego" + kobieta kompletnie nie przejmuje się konsekwencjami :D
      A że są do siebie trochę podobni - jedna krew :)
      (I nie na darmo w pierwszym rozdziale Maski padło stwierdzenie, że James to nieodrodny syn swojej matki - choć może trochę przesadzone :D)
      James nienawidzi prosić o pomoc, ale głupi nie jest - wiedział, że sam nie da rady utrzymać człowieka przy życiu, więc poleciał do najpotężniejszego czarodzieja w Anglii :D (mniejsza, że teoretycznie powinien się aportować z Luckiem do Munga - to w końcu dzieciak z ulicy, nie wymagajmy od niego prawidłowych reakcji :D)
      Nie no, trochę już mi się z kanonem Voldy rozmija... ale mamy fanoniczną wersję Snape'a, czemu by nie stworzyć fanonicznej wersji Voldemorta? :D
      Dzięki, przyda się :)

      Usuń
    2. 1. Po prostu lubię widzieć takie szczegóły, a tam by idealnie pasowała nazwa :P.

      ty się dziwisz, że wesoło? James nie musi wiedzieć, nie mów mu :P.

      Może to nie do końca duma, ale jakoś brakuje mi odpowiedniego słowa :P. Musiała się dobrze bawić obserwując to wszystko :P.
      Nie jestem pewna, czy aż takie przesadzone :P. Jamesowi po prostu brakuje tej dozy szaleństwa, która towarzyszy Emily (podobne zresztą przejawiała Bella :P).
      Teraz to widzę, bo wcześniej wydawało mi się, że bywa właśnie taki trochę głupio uparty i ze wszystkim chce sobie sam radzić. Ale że ze wszystkich znanych mu osób wybrał Dumbla... No, wciąż dziwi ;).
      No trochę, Twój Voldzio ma serio większe podłoże psychologiczne i nie wydaje się już być takim wariatem, który chce wszystko zmieść w pył, ale raczej wizjonerem dążącym do zbudowania "lepszego" świata ;).

      Usuń
    3. O tak, szczególnie, że ten buc, Voldemort, ją jeszcze spetryfikował. Ma za swoje ]:->

      Lubię myśleć, że James trochę rozsądku i takiego pragmatycznego podejścia odziedziczył po tacie :D

      Nie no, James głupio zaparty to jest cały czas - jeśli chodzi o siebie :D Kiedy w grę wchodzą inni ludzie, jakoś łatwiej mu pomocy. Ale powiedzieć komukolwiek o swoich problemach? Nieee, po co. Tylko wszystko pokomplikują.

      Bo ja wiem czy James wybierał? Myślał dosyć racjonalnie - jak na sytuację - ale większość jego "wyborów" była raczej odruchowo. Aportował się na Nokturnie, bo to było pierwsze miejsce, o którym pomyślał. A że znał na niej tylko dwóch uzdrowicieli: Wiedźmę i kogoś tam - więc skoczył do Wiedźmy, bo była... milsza (i tak, i występowała w fabule :D). Tak samo przyszło mu do głowy, żeby sprowadzić Dumbledore'a - który jest w sytuacji, który jest potężny, którego oglądał w Wielkiej Sali przez ostatnie dni - ale żeby użyć do tego Mrużki... cóż, wpadł na to tuż przed bramą. Cała ta akcja naszpikowana jest mniejszymi lub większymi wpadkami (łącznie z największą: oddawanie Lucjusza w ręce wroga :D) - ale James to mimo wszystko dzieciak i sytuacja go przerosła.
      Powiedziałabym, że Voldemort chce mieć świat dla siebie - a jaki on będzie, nieważny szczegół :D

      Usuń
    4. Ha ha, no tak, ale mam wrażenie, że ona jeszcze zdąży mu bardziej zajść za skórę:P.

      Nie nazwałabym tego rozsądkiem :P.

      No tak, jakoś wcześniej nie było aż tak wyraźnie widać tego rozgraniczenia, dopiero teraz ;).

      No ale sam fakt, to o nim wiele mówi, że podświadomie wybrał Dumbla :P.
      Tak, widać, że chłopak trochę spanikował i chyba sam też był nieco zdziwiony tym, co zrobił. On w ogóle przez większość czasu działa raczej odruchowo ;).
      No nie wiem, czy taki nieważny, skoro chce wytępić mugoli i szlamy :P. No chyba że to śmierciożercy chcą, a jemu jest wszystko jedno :P.

      Usuń
    5. Cóż, ona... to ona :D
      Fakt. Nie rozsądku, a sprytu :D
      W sumie James trochę... dojrzewał. Przez Tonks, przez Mrużkę, przez rozmowę z wujem, przez kobietę, którą okaleczył, przez pewną troskę, jaką okazywała mu Narcyza, a nawet przez spotkania z Voldemortem - i może nie zmienił się aż tak strasznie od początku opowiadania, ale jednak... :> nie wiem, czy to naprawdę w opku widać, czy chciałaby, żeby było widać :D

      E tam, powiedziałabym, że on chce wytępić wszystkich za wyjątkiem paru winiarzy i wykwalifikowanych pokojówek :D A że czystokrwiści mu w tym pomagają...

      Usuń
    6. Lepiej bym tego nie ujęła :P.
      Instynkt samozachowawczy xD.
      W końcu był otoczony dość "normalnymi" postaciami :P. Moim zdaniem widać, teraz jest trochę bardziej "miękki" :P i chyba dlatego coraz bardziej go lubię (bo był już moment, że sama nie wiedziałam ;), Dla nas może to nie dużo, ale dla niego to pewnie kolosalna zmiana ;).

      Ha ha, powinien wyemigrować na jakąś inną planetę, tam miałby ciszę i spokój :D.

      Usuń
    7. Niestety trafił do Gryfindoru - a jak wiadomo, Gryfoni instynktu samozachowawczego nie mają :D
      Powiedziałabym, że ustawia sobie priorytety i jakoś to swoje pokrzywione sumienie prostuje ;) A że topornie mu idzie, cóż... :D

      A kogo by mógł na niej dręczyć? Ah, zapomniałabym - zostawiłby też parę nieważnych osób, po to tylko, aby się przed nim wiły :P

      Usuń
    8. Za to mają chorobliwą dumę :P.
      Trudno, żeby mu to łatwo szło, skoro niesie ze sobą taki bagaż przeszłości ;).

      Dokładnie tak :D. Zabrałby Emily, żeby mu dostarczała rozrywki, ha ha :D

      Usuń