30.03.2022

Wbrew pozorom nadal istnieję ^^".

niedziela, 6 lipca 2014

Rozdział XXIII




Za betę dziękuję ramonci!

Tonks obserwowała miniaturowego węża morskiego, który pływał w wielkim akwarium pod jej stopami. Stwór co chwilę łypał na nią dużym jak galeon okiem, a pojedyncze wąsy wyrastające z jego pyska drgały delikatnie. Dziewczyna czuła się przez to niezręcznie, bo zwierzę nie okazywało takiego zainteresowania żadnej innej osobie w restauracji, a dziewczyna nie była pewna, jak to zinterpretować. Zastukała lekko nogą w szklaną podłogę, aby odgonić węża, ale zyskała tylko tyle, że zaciekawiony podpłynął bliżej.
Cudownie, pomyślała i odwróciła wzrok.
Siedziała przy stoliku pod oknem tak, aby mieć dobry widok na drzwi, a równocześnie ścianę za plecami. Co chwila wkładała rękę do kieszeni szaty, aby dotknąć bawełnianej chusteczki, w którą zawinęła starannie sykl-świstoklik. Z każdą mijającą minutą czuła się coraz gorzej.
Była w tej restauracji około południa, zaraz po tym, jak Kingsley jej o niej powiedział. Zjadła tu lunch, chwilę pogawędziła z właścicielką o historii lokalu, a następnie pokręciła się po okolicy, szukając czegokolwiek niepokojącego. Knajpka wydawała się jednak całkiem zwyczajna, choć może odrobinę podupadła. Wąż pływający pod podłogą miał przynajmniej pół wieku na karku, a stolik, przy którym usiadła aurorka, chwiał się lekko. Tonks nie naliczyła nawet dziesięciu klientów i z jakiegoś powodu wydało się jej to przygnębiające. Spojrzała przez okno na światła rozsypane na drugim brzegu Tamizy i statku, który właśnie spływał w dół rzeki.
Eliza, właścicielka restauracji, wspomniała, że ją zamknie, jeśli interes nadal będzie szedł tak kiepsko. Nie wydawała się z tego powodu szczególnie smutna, knajpkę odziedziczyła po dziadkach i prowadziła ją chyba tylko z poczucia obowiązku. I trochę dlatego, że wciąż przychodzili tu ludzie, którzy pamiętali to miejsce z  czasów wojny, a nie chciała im robić przykrości.
Tonks przeczytała tabliczkę wiszącą na ścianie, która informowała, że w tym lokalu występował kabaret Sam-Wiesz-Który i uświadomiła sobie, że nie ma pojęcia, o kogo chodzi. Właściwie niewiele wiedziała o ostatniej wojnie, bo mama mówiła o niej niechętnie. Niby słyszała, że po tym, jak Śmierciożercy zawłaszczyli Pokątną, w Londynie pojawiło się pełno małych knajp, które w praktyce były niczym więcej jak mieszkaniami zwyczajnych ludzi, do których inni zwyczajni ludzie przychodzili, aby udawać, że wciąż żyją w normalnym świecie. Nigdy jednak żadnej nie odwiedziła. Teoretycznie wiedziała, że w tym czasie powstało wiele piosenek i kawałów, ale nikt jakoś ich nie powtarzał. A jedyna książka z tamtego okresu wypuszczona przez nielegalne wydawnictwo, którą dziewczyna czytała, była tak kiepska, że Tonks po paru stronach zapragnęła ją spalić.
Dziewczyna uświadomiła sobie, że bębni palcami o blat stołu. Napiła się szybko wody, próbując ukryć zakłopotanie i zerknęła na masywny zegar wiszący na  przeciwnej ścianie. Zbliżała się dziewiąta, ale jakoś wolno i niechętnie, jakby sam czas próbował odwlec spotkanie. Wahadło zakończone niewielką kotwicą kołysało się z szybkością, która zniesmaczyłaby nawet leniwego ślimaka.
Tonks znów zaczęła bębnić palcami, czując jak ze zdenerwowania skręcają się jej wnętrzności.
W końcu prawie przegapiła przyjście Williama. Mężczyzna zjawił się równo o dziewiątej, ale najpierw podszedł do lady, aby zabrać menu i przywitać Elizę. Aurorka spięta obserwowała, jak zamieniają ze sobą parę zdań, i próbowała odczytać ich treść z ruchu warg.
Dopiero po chwili Will podszedł do niej i powiedział:
– Dobry wieczór.
Gdy skinęła mu głową, usiadł przy stoliku.
– Zamawiała już pani? – spytał uprzejmie.
– Nie, nie jesteśmy tu przecież... – umilkła, zastanawiając się, co może powiedzieć. Klientów nie było wielu, ale na pewno ktoś mógł ją usłyszeć. Sama nie rzuciła zaklęć wyciszających, a i William się do tego nie kwapił. Dokończyła więc nieco niezręcznie. – Nie jestem głodna.
Will pokiwał głową i odłożył na bok kartę dań. Wydawał całkiem spokojny i odprężony, co dodatkowo działało dziewczynie na nerwy. Milczała jednak, obserwując go czujnie i oczekując kolejnego ruchu, jakikolwiek miałby być.
William nie przypominał swojego rodzeństwa z wyglądu. Oczywiście miał ich oczy, niepokojącą zieleń rodu Rainbow, ale na tym podobieństwa się kończyły. Ciemnorude włosy ścinał krótko, co nawet pasowało do jego twarzy o ostrych, a w dodatku mocno asymetrycznych rysach. Lewy kącik ust podniesiony miał lekko, przez co wyglądał, jakby wiecznie uśmiechał się kpiąco, nawet gdy zachowywał śmiertelną powagę.
Tonks oceniła też jego strój i stwierdziła, że przykłada do niego mniejszą wagę niż brat. Szata była czarna, czysta, miała klasyczny, wręcz uniwersalny krój, ale uszyto ją z kiepskiego materiału i zblakła od prania. Tonks wiedziała, ile zarabiają Niewymowni, więc William raczej kupił bubel przez nieuwagę, a nie ze względu na niższą cenę. Chyba że był bardzo skąpy lub miał duże wydatki... na coś innego.
Eliza zakręciła się koło nich i William zamówił kawę, a Tonks wymamrotała, że ma jeszcze wodę. W pewnym momencie właścicielka mrugnęła do dziewczyny konspiracyjnie. Wydawała się wesoła pomimo zmęczenia, ale ona chyba zawsze sprawiała takie wrażenie. Drobna mulatka z wielkim uśmiechem. Tonks czuła do niej cień sympatii, na razie podszytej nieufnością, bo nie była pewna, czy dziewczyna nie pracuje dla Rainbowa.
– To co, wyciszyć was? – zapytała Eliza nagle, a gdy Will skinął głową, stuknęła różdżką w stolik.
Tonks poczuła, jak zasycha jej w gardle, więc znów sięgnęła po wodę. Przy okazji zmusiła się, aby rozluźnić palce, które zacisnęła na swojej różdżce. Wyjęła dłoń z kieszeni i położyła ją na blacie. Z pewnym opóźnieniem zarejestrowała, że rzeczywiście nie słyszy rozmów innych klientów.
– To jeszcze z wojny – wytłumaczyła Eliza, nieco speszona. – Tyle konspiracji się tu przewalało, że dziadek wyrył runy pod każdym blatem. Mogę to wyłączyć, ee, jeśli pani nie chce.
– Nie, jest dobrze – wykrztusiła aurorka i odetchnęła głębiej. – Dzięki.
Miała wrażenie, że William obserwuje ją z rozbawieniem.
– Myśli, że jesteśmy na romantycznej randce – wytłumaczył, kiedy dziewczyna odeszła. – Poprosiłem, aby z tego względu dała nam odrobinę prywatności. – Zastanowił się. – Choć teraz pewnie sądzi, że się pokłóciliśmy. Wygląda pani, jakby pragnęła mnie zamordować.
– Poważnie nad tym myślę – stwierdziła, powstrzymując pragnienie, aby ukucnąć i zajrzeć pod blat. – Każdy kryminalista, który tu przychodzi, musi jej wcisnąć taki kit?
William spojrzał na nią ponuro.
– Tu nie przychodzą kryminaliści. Nie zaprosiłbym pani w takie miejsce.
– Skończ z tą panią. – Dziewczyna się zirytowała. – Jestem Tonks.
– William – przedstawił się mężczyzna niepotrzebnie. Przez chwilę patrzył na aurorkę z uwagą, prawie przy tym nie mrugając. Od tego spojrzenia po plecach dziewczyny przeszły dreszcze. – Zauważyłem... Tonks, że ostatnio interesujesz się moją biografią. Oczywiście mógłbym spytać dlaczego – Kąciki ust drgnęły mu odrobinę. – ale podejrzewam, że znam powody.
Dziewczyna milczała, zastanawiając się, co może powiedzieć, nie łamiąc równocześnie Wieczystej Przysięgi. Jak na złość nic nie przychodziło jej do głowy.
Will tymczasem zapatrzył się na węża, który kręcił się chwilowo pod jego stopami. Mężczyzna uśmiechnął się, ku zaskoczeniu aurorki, w całkiem miły sposób, jakby przypomniał sobie coś przyjemnego.
– Przychodziłem tutaj, gdy byłem dzieckiem – powiedział. – Jeszcze, kiedy restaurację prowadził dziadek Elizy. Wykradałem się z domu, żeby popatrzeć na węża i, oczywiście, spotkać się z siostrą.
Tonks, która właśnie sięgnęła po wodę, o mało jej nie rozlała.
– Miałeś kontakt z Emily? – spytała, a ponieważ wciąż zżerał ją stres, dodała z nutą złośliwości: – I spotykaliście się w knajpie, w której nie spotykają się kryminaliści?
– Miałem – potwierdził mężczyzna spokojnie, ignorując zupełnie jej drugie pytanie. – Jest moją siostrą, o czym dobrze wiesz, w dodatku starszą. Imponowała mi, gdy byłem mały. Jej zaradność, beztroska, pewność siebie... – Spojrzał na Tonks i jak zawsze wydawał się lekko kpić. – Po śmierci mojej matki bardzo się do niej zbliżyłem, choć nie było to łatwe... ze względu na okoliczności.
Tonks chciała powiedzieć, że wie o jej ucieczce z domu, ale w porę ugryzła się w język.
– Z ojcem i bratem nigdy nie miałem dobrego kontaktu – kontynuował mężczyzna po chwili. – Nie będę się jednak wdawać w szczegóły, ponieważ o nich nie musisz wiedzieć.
– A o tym, że lubiłeś się z siostrą, muszę?
– Pozwoli ci to lepiej zrozumieć sytuację, jak sądzę.
William umilkł na moment. Tonks nie wiedziała, czy mężczyzna porządkuje myśli, czy po prostu próbuje wyprowadzić ją z równowagi. Była przy nim bardziej spięta niż przy Charlesie, choć nie potrafiła powiedzieć dlaczego. Spotkali się w publicznym miejscu, Will na razie nie sprawiał wrażenia wariata, wszystko to powinno ją uspokoić. Zamiast tego wietrzyła pułapkę.
– Obiecałem Kingsleyowi, że wytłumaczę ci parę spraw – powiedział mężczyzna nagle, wtedy, gdy już prawie przestała na to liczyć. – Co prawda wątpię, abyś mi uwierzyła.
– Sam mógłby mnie wprowadzić – wymamrotała.
– Fakt. Wolał jednak to zrzucić na mnie. Ponoć jestem bardziej przekonujący. – William wyglądał, jakby niezbyt w to wierzył, ale był pogodzony ze swoim losem. – Chyba bał się, że zamordujesz go, zanim skończy mówić.
– A to prawdopodobne?
– Bardzo.
Tonks uśmiechnęła się mimowolnie. Natychmiast jednak przypomniała sobie, kto jest jej rozmówcą, więc spoważniała.
Tymczasem pojawiła się Eliza z kawą i cukiernicą. Dziewczyna upewniła się, że nadal nie chcą zamówić niczego do jedzenia, po czym umknęła zająć się innymi klientami. William odprowadził ją wzrokiem.
– Pracuje na dwie zmiany, odkąd musiała zwolnić Lucy – powiedział z cieniem smutku w głosie.
– Eliza? Dobrze ją znasz? – zainteresowała się Tonks jakby mimochodem.
– Od dziecka... – William drgnął i sięgnął po cukier. – Wracając do naszej rozmowy. Chyba na początku muszę się przyznać do pewnego... błędu. – Zawahał się wyraźnie. Tonks czekała jednak cierpliwie. – Jak już wspomniałem, uwielbiałem moją siostrę. Dlatego, gdy usłyszałem przepowiednię, powtórzyłem jej treść Emily. Chyba wiesz, o którą mi chodzi.
Dziewczyna patrzyła na niego nieco oszołomiona.
– To ty ją usłyszałeś? – odważyła się w końcu spytać, uznając, że to nie naruszy przysięgi. – Myślałam... Sama nie wiem, co myślałam.
– Miałem wtedy siedem lat – kontynuował Will spokojnie. – Postanowiłem więc ostrzec siostrę, bo na niej mi zależało. Za to brata zignorowałem głównie z dziecięcej złośliwości. Jeśli dobrze pamiętam, było mi przykro, bo wolał grać w szachy z obrazami, zamiast bawić się ze mną. – Spojrzał na dziewczynę z nagłym znużeniem. – Mam nadzieję, że nigdy nie napiszą o tym książki, bo z perspektywy czasu widzę, że był to naprawdę kiepski powód do rozpętania końca świata.
– Jeszcze nic się nie stało – stwierdziła ostrożnie.
– James się urodził.
– Ale nic nie zrobił – dodała twardo.
William westchnął ciężko i zamieszał kawę.
– Pozwól, że dokończę. Gdy byłem nastolatkiem, ojciec opowiedział mi wreszcie historię mojego rodu. Przysięga, którą mamy we krwi, ratowanie świata, wszystko, w co wtedy nikt tak naprawdę już nie wierzył. Przekazał mi też od niechcenia parę legend o kręgach i Slytherinie. To rozbudziło moje wspomnienia. Bo widzisz, zdążyłem zapomnieć o przepowiedni. Dzieci mają krótką pamięć.
– No tak – przytaknęła Tonks niepewnie.
– Zacząłem widzieć jednak pewne... powiązania. Miałem przeczucie, ale dopiero praca w Ministerstwie dostarczyła mi kluczowych danych. Wtedy popełniłem, cóż, drugi błąd. Zdecydowałem się opowiedzieć o wszystkim reszcie swojej rodziny.
Will na chwilę odwrócił wzrok i zapatrzył się w okno. Przez chwilę wyglądał na tak przygnębionego, że Tonks zaczęła mu współczuć. Zaraz się jednak za to zganiła.
– Nie uwierzyli mi, nic w tym dziwnego – podjął Will po chwili. – Aż do Brazylii, oczywiście.
– Do czego? – zdziwiła się dziewczyna.
William spojrzał na nią zaskoczony.
– Do katastrofy magicznej w Brazylii, jak to określa tamtejszy aurorat.
– Ach, do tego zaklęcia Emily? Ale co to ma wspólnego...? Ty chyba nie myślisz... – Dziewczyna mówiła coraz ciszej, w miarę, jak zaczynało do niej docierać, co właśnie powiedział William.
– Jestem tego pewien.
– I mam ci uwierzyć na słowo? – Zdenerwowała się, tym razem poważnie. – Masz jakieś dowody? Oprócz tej twojej przepowiedni...
– Wielu – przerwał jej mężczyzna, wciąż tak irytująco spokojny. – Przepowiednia, którą usłyszałem, była jednym z wielu ostrzeżeń. Podejrzewamy, że proroctwo o podobnej treści znał już Slytherin, co tłumaczy częściowo, dlaczego... powstał mój ród. Choć to, że James jest synem Emily... cóż, nie lubię tego określenia, ale to ironia losu. Jak i, oczywiście, jego uśmiech. Gdyby chłopiec urodził się na przykład w mugolskiej rodzinie Eskimosów, pewnie odkryłbym jego istnienie, gdy byłoby już za późno. Teraz wciąż, choć szansa jest niewielka, można go zabić.
Tonks drgnęła, nagle przypominając sobie, z kim rozmawia.
– Nawet go nie znasz. On nie jest zły – warknęła, odruchowo sięgając do różdżki.
Will patrzył na nią ze smutkiem.
– Nie, pewnie nie jest. Ale za to bardzo niebezpieczny.
– Więc na co czekasz? – spytała, ledwo powstrzymując się przed ciśnięciem klątwy w mężczyznę. – Boisz się pójść i zamordować go własnoręcznie? Szukasz jakiegoś frajera, żeby zrobił to za ciebie?
William ponownie zamieszał kawę, ktora zdążyła już przestygnąć. Następnie wyjął łyżeczkę i odłożył na spodek. Dopiero wtedy odpowiedział.
– Sposobu. Tak, Tonks, boję się go zabić, bo nie wiem jak to zrobić... w bezpieczny sposób.

***

James obudził się w miejscu, którego nie znał, co niezbyt go zaskoczyło. Chłopaka zaniepokoiło tylko to, że ocknął się w łóżku. Nie był pewien, czy chce poznać osobę, która wpuściła do domu pijanego, obcego czarodzieja. Musiałaby być lekko stuknięta.
Dopiero po chwili przyszło mu do głowy, że mógł przenocować go ktoś znajomy, co niewiele zmieniało. Większość ludzi, których znał, była przynajmniej lekko szurnięta.
W dodatku czuł, jakby w jego głowie szalał tabun naćpanych testrali. Przez uderzenia ich kopyt nie mógł myśleć.
Bardzo ostrożnie usiadł, ale i tak rozwścieczyło to rumaki. Zmrużył oczy, przez chwilę zastanawiając się nad sensem istnienia, szczególnie w takie dni. Potem rozejrzał po pomieszczeniu.
Nie było okien, to zauważył pierwsze, jednak drzwi wypatrzył troje, więc pewnie nie znajdował się w celi. Mimo tego serce zabiło mu trochę mocniej.
Poza tym w pomieszczeniu był kominek, na którym dogorywał ogień, dwa zielone fotele wciśnięte w kąt obok stolika, Fawkes śpiący w jednym z nich i... rzeczy Jamesa.
Chłopak przez chwilę wpatrywał się tępo w swój kufer i szafkę. Wreszcie dotarło do niego, że łóżko, na którym siedział, też było znajome. Kolumienki, kotary, których nie znosił...
Nagle wyjątkowo zapragnął przypomnieć sobie wczorajszą noc. Zwykle po pijatykach próbował raczej wyrzucić z pamięci choćby szczątkowe wspomnienia, bo zazwyczaj były i tak zbyt dziwne, aby mógł w nie uwierzyć. Choćby tamta historia z żyrafą, Bieszczadami i strojem płetwonurka. Rainbow nadal uważał, że Hewlett to zmyślił... a zdjęcia zostały spreparowane.
Od dzisiaj nie piję, obiecał sobie chłopak, zaciskając mocno powieki. Ta odrobina światła, którą dawał ogień, doprowadzała go do szaleństwa. Płomienie pełzały, cienie tańczyły, wszystko drgało, jakby rzeczywistość dostała działkę kokainy i dla lepszego efektu wymieszała ją ze sproszkowaną mandragorą.
James wąchał kiedyś proszek z mandragory, kiedy mieszkał jeszcze u Sisi i jej dziewczyny. To było jakoś na początku jego pobytu w Anglii... Dwa dni rozmawiał wtedy z kafelkami.
Choć miał wrażenie, że wnętrze jego gardła zostało przetarte papierem ściernym, uśmiechnął się lekko.
Kiedyś było jakoś inaczej, łatwiej. Może nie miał własnego łóżka i częściej głodował, ale właściwie nie przeszkadzało mu to aż tak bardzo. Chyba dlatego, że zawsze ten swój los dzielił z kimś innym, nieważne, czy było mu dobrze, czy źle.
Sam ich olałeś, pomyślał, zaciskając mocno zęby. Olałeś, bo tchórzliwy z ciebie dupek.
Przez rok, który spędził w Anglii, zerwał większość starych kontaktów, a przynajmniej próbował. Chyba tylko jeszcze Sasza starał się z nim rozmawiać, choć od jego ostatniego listu minęło sporo czasu. Może Rasputin nie przeżył spotkania z Charlesem. James pomyślał nagle o tym, jak Hewlett musiał się poczuć, gdy po miesiącach ciszy przeczytał wiadomość od niego i uświadomił sobie, że przyjaciel pisze tylko dlatego, że czegoś chce. Rainbow poczuł nagle palący wstyd.
Nie mógł nawet zrzucić winy na Czarnego Pana, bo zaczął zachowywać się jak idiota na długo przed spotkaniem czarnoksiężnika. A teraz doskwierała mu samotność, może nawet bardziej niż strach.
Miał ochotę aportować się przy jakiejś budce telefonicznej i zadzwonić do któregoś ze starych przyjaciół. Powstrzymywała go jednak świadomość, że prawdopodobnie spróbowaliby mu pomóc. A na samą myśl, że Sasza, Javiera czy Hewlett mogliby się znaleźć w tym samym kraju co Voldemort, Jamesowi robiło się niedobrze.
Pozostawał jeszcze Chupacabra, ale on pracował dla Charlesa. Gdyby James chciał rozmawiać z kimś, komu płacono za bycie jego kumplem, pewnie poszedłby do psychoterapeuty.
I Tonks, jasne, ale Rainbow właściwie jej nie znał. Gdyby powiedział aurorce, że przez wakacje mieszkał u Czarnego Pana, mogłaby mu nie uwierzyć albo wkurzyć się, że nie wspomniał o tym wcześniej, albo zrobić coś głupiego, albo go aresztować...
– A mama by nie zrozumiała – wymamrotał, otwierając oczy. Fawkes obserwował go ze swojego fotela. Wyglądał na lekko przygaszonego. James wzruszył ramionami, starając się zignorować ból głowy i zebrać myśli. – Nawet jakbym teraz do niej poszedł, to nie załapałaby, o co mi chodzi. Powiedziałaby pewnie, żebym spróbował dobrze się bawić albo coś w tym stylu. – Westchnął i na chwilę ukrył twarz w dłoniach. Nagle parsknął śmiechem i wyprostował się. – Mogę spróbować.
Uśmiechnął się do feniksa tak, jak robił to zawsze, a następnie wstał z werwą, której właściwie nie czuł. Pociemniało mu lekko przed oczami, ale niezbyt się tym przejął. Nie ruszyło go również to, że prawie przewrócił się, potykając o własne trampki.
Najpierw sprawdził wszystkie drzwi. Tylko jedne były otwarte, a prowadziły do łazienki. Napił się z kranu, zduszając w zarodku nagły impuls paniki. Tym, że został zamknięty, postanowił przejąć się później. Najpierw zaspokoił pragnienie i przejrzał się w lustrze. Choć światła padającego z salonu było naprawdę niewiele, zdołał zauważyć, że nos ma nieopuchnięty, a skórę podejrzanie nieposiniaczoną. Musnął ją palcami i nie poczuł bólu. Ktoś musiał go uleczyć, kiedy był nieprzytomny. Świetnie, cudownie, jakiś człowiek rzucał na niego czary. Wzruszył ramionami i nalał wody do porcelanowego kubka, który stał na umywalce, aby napoić jakoś feniksa. Okazało się to nieco skomplikowane, ale Fawkes chyba był wdzięczny.
Po tym otworzył swój kufer i wyciągnął paczuszkę ze łzami. Odwinął ją ze skarpet i przez chwilę ważył w dłoni.
– Taa, chyba czas zacząć je nosić, co nie? – zwrócił się do feniksa, ale ten nie zareagował w żaden sposób.
James wyciągnął więc jeszcze parę ubrań i wziął prysznic. Po nim, a przede wszystkim w swoich ciuchach, poczuł się o wiele lepiej. Włożył paczuszkę do kieszeni dżinsów, przysięgając sobie w duchu, że zawsze będzie ją trzymał pod ręką.
Na szafce nocnej leżała różdżka, mieszek z paroma galeonami, pusty obrazek i parę innych szpargałów, które chłopak miał w kieszeni. Ktoś musiał je wyciągnąć i ściągnąć mu buty, bo James wątpił, aby sam to zrobił. Poczuł obrzydzenie na myśl, że ktokolwiek go dotykał. Niepewnie wziął do ręki różdżkę i rozejrzał się po pokoju, sprawdzając, czy nie obserwują go ktoś lub coś oprócz feniksa. Brak obrazów nie uspokoił  Jamesa do końca, ale postanowił zaryzykować. Zżerała go ciekawość.
– Lumos – szepnął.
Koniuszek różdżki rozjarzył się lekko, o wiele słabiej niż powinien, i szybko zgasł. James jeszcze chwilę patrzył na niego, myśląc. Gdyby Dumbledore zapytał wprost, chłopak mógłby już w niedzielę powiedzieć, kiedy jego moc wróci. Znał na tyle dobrze swój organizm i to, jak reaguje na tatuaż. Skoro jednak dyrektor wolał wyrzucić go za drzwi, James nie zamierzał być wobec niego uczciwy. Jeśli Dumbledore uważał, że magia Rainbowa powróci w czwartek, chłopak na pewno nie będzie wyprowadzał go z błędu. Mógł przez parę dni obejść się bez magii.
– Tylko mu o tym nie wspominaj – poprosił feniksa i bezmyślnie pogładził go po łbie. Fawkes zaskrzeczał i zabrzmiało to jak potaknięcie.
Chłopak odłożył różdżkę i otworzył szafkę. Samonotujące pióro zapisało prawie cały pergamin. James wyjął rulon, ściągnął z łóżka kołdrę i położył się na niej przed kominkiem. Przeleciał wzrokiem po drobnym, bezosobowym piśmie i zmarszczył brwi, gdy natknął się na zdanie: „Szlaban, Granger”.
Z jakiegoś powodu na myśl przyszła mu tylko jedna osoba, która mogłaby to powiedzieć.
„Nigdy nie podejrzewałem Gryfonów o inteligencję, ale o taką głupotę też nie.”
Powoli zaczynał nabierać pewności...
„Potter i Weasley też byli w to zamieszani? Oczywiście...
Oni nie mają z tym nic wspólnego, profesorze. Poszłam sama.
Granger, nie pogrążaj się. Zgłoście się jutro wieczorem do Flitcha.”
Dlaczego to zawsze musi być on?, pomyślał James z rezygnacją.
„Poszłam tam sama, profesorze. Nie chciałam... Nie chciałam ich angażować.
Nauczycieli też, jak zauważyłem. Zachowanie godne prefekta.
Rozumiem.
Co: rozumiem?”
– Ja nic nie rozumiem – poskarżył się James, a Fawkes zawtórował mu nieco ochrypłym skrzekiem.
„Rozumiem, że poprosi pan dyrektora o odebranie mi odznaki. Nie zasłużyłam na nią.
Raz w życiu się zgadzamy.”
Rainbow przymknął oczy, czując wściekłość.
„James nie będzie miał problemów?”
O mnie się nie martw, pomyślał chłopak ponuro.
„Został zawieszony, jeśli jeszcze tego nie wiesz. On już ma problemy.
Chodzi mi... o te inne problemy.
Inne?
Profesorze, ja… ja wiem, że on jest Śmierciożercą.”
– Co? – warknął James i natychmiast tego pożałował, bo od własnego głosu zabolała go głowa.
„Co? Jakim cudem w ogóle przyszło ci to do głowy? Potter tak powiedział?
Nie, on nie jest niczemu winien. Właściwie nic nie chciał mówić o Jamesie. Tylko... On ciągle patrzy na swoją lewą rękę, a później go nie było, Harry miał wizję i się pobili...”
Wizję? Co on, Pytia jest?, pomyślał James oszołomiony.
„Dlatego poszłaś za nim sama, nie informując o tym nikogo? Bo myślałaś, że jest Śmierciożercą? Nawet nie wiem, jak to skomentować.
Nie, ja myślałam... że zrobi coś głupiego.
To było pewne. A, tak głupiego.”
James ponowne przeczytał ostatnią linijkę bo poczuł, że coś mu umknęło. Może to było spojrzenie, gest, pewnie coś istotnego.
„Panno Granger, przede wszystkim Rainbowa pilnował feniks. Przynajmniej w teorii. Poza tym nie sądzę, aby chłopak w ogóle o tym pomyślał. Jest... wytrzymały.”
Dzięki, pomyślał James z goryczą. Powoli zaczynał rozumieć o czym mówią i wcale mu się to nie podobało.
„Jedna dziewczynka powiedziała mi, że boi się o niego. Właściwie obrazek dziewczynki.”
Mała zdrajczyni, uznał chłopak, zezując na szafkę.
„Tym bardziej powinnaś mnie o tym poinformować.
Z całym szacunkiem, profesorze, ale James chyba się pana... trochę boi.”
– Co?
„Nie ma powodów.”
– Jasne.
Fawkes zaciekawił się na tyle, że podleciał do Jamesa i wylądował bez gracji na kołdrze. Chłopak poklepał ptaka po ciepłych piórach.
„Nie chodzi o powody. Po prostu obserwowałam go trochę i mam wrażenie, że on się wszystkich trochę boi.”
– Bez jaj, nie jestem takim frajerem – zirytował się. – Jestem? – spytał po chwili feniksa. Ten zachował dyplomatyczne milczenie.
„On chyba był... Cały czas się wzdryga, nawet jeśli tylko ktoś stanie za blisko. I czasami jak z nim rozmawiam o zaklęciach, to mówi o nich zupełnie tak, jakby je znał... z doświadczenia. Nawet te całkiem złe. Ale te lecznicze też. I czasem tak obserwuje ludzi, jakby... wie pan?
Wiem.”
A ja myślałem, że patrzy na mnie, bo mnie lubi, pomyślał James z ponurym rozbawieniem. Miał wrażenie, jakby ktoś kopnął go prosto w żołądek.
„Panno Granger, James nie jest Śmierciożercą. Ale, tak, był maltretowany.”
– Nie musiał tego mówić – stwierdził James, mocno zaciskając palce na pergaminie. Czuł na przemian wściekłość i wręcz dziecięce rozżalenie.
„Prosiłbym jednak o zachowanie dyskrecji.”
Jasne, teraz ci na tym zależy...
James nie miał ochoty czytać dalej. Czuł się już dostatecznie upokorzony. Zamiast tego więc rozwinął pergamin, prześlizgując się po wcześniejszych, raczej błahych rozmowach prowadzonych chyba przez chłopaków z jego klasy. Ze dwa razy ktoś o nim wspomniał, zastanawiając się, gdzie zniknął. Rainbow prawie przegapił interesujący go kawałek.
„Blizna?
Ron, daj spokój.
Ale wiesz, co mówił... Jeśli znowu bolała cię blizna...
Po prostu się wkurzył. Ja tam się z tego cieszę.
I tak powinieneś powiedzieć Dumbledore’owi.
Co mu powiedzieć? Nie widziałam nic ciekawego. Mam mu zawracać głowę tym, że Voldemort wściekł się na jakiegoś Śmierciożercę? On ciągle się na kogoś wkurza.
Ale wcześniej tak nie krzyczałeś.
Merlinie, weź się od tego odczep.”
James przejrzał pergamin raz jeszcze, starając się omijać wzrokiem końcówkę. Mimo tego i tak wpadła mu w oczy informacja, że przez następne dwa tygodnie będzie mieszkał u Snape’a.
„Jest jeszcze niepełnoletni, więc, przynajmniej w teorii, muszę mu zapewnić opiekę.
Ale profesor mieszka w Hogwarcie...
Owszem.
Aha.”
James wyobraził sobie minę Umbridge, gdy ta sobie to uświadomiła i uśmiechnął się. Zaraz jednak znów spochmurniał, przeczesał palcami świeżo umyte włosy i po chwili wahania wrzucił pergamin do kominka. Patrząc, jak płonie, myślał o Granger.

***

Chupacabra zachorował. Na początku niezbyt się tym przejął. Zmieszał tabletki przeciwbólowe z kolejnym eliksirem pobudzającym i skoczył na Nokturn, aby zobaczyć, jak przebiega budowa podziemnej hali. Udało mu się nawet porozmawiać chwilę z czarodziejem, który nadzorował nakładanie zaklęć powiększających, po czym odwrócił się, uśmiechnął i zemdlał. Przynajmniej tak wyglądało to według świadków.
Obudził się na sienniku, otoczony przez ludzi, którym płacił. W pierwszej chwili przestraszył się, że płacił im trochę za mało, ale nie wyglądali na wściekłych, a on nie czuł się pobity.
Później dorwała go Natasza.
– Spałeś w tym tygodniu? Jadłeś coś? Dzisiaj? Wczoraj? Ile eliksirów wziąłeś?
Po każdym pytaniu patrzył się na nią tylko tępo, próbując sobie to przypomnieć. Wreszcie wymamrotał coś niezrozumiałego i spróbował się podnieść, ale kobieta powstrzymała go stanowczo.
– Ani się waż. Bierzesz urlop.
Jak przez mgłę usłyszał jeszcze:
– Czy ona ma tutaj jakichś znajomych?
– Wiedźma mieszka blisko, ale ona ostatnio nie przyjmuje klientów...
Zanim zdołał zaprotestować, znowu stracił przytomność.
Później gorączkował, zapewne, bo było to zbyt wyraźne na sen, a absurdalne na jawę.
Miał wrażenie, że cofnął się w czasie, niezbyt daleko, bo nieco ponad tydzień. Stał razem z Siergiejem na czymś, co architekt nazwałby galerią, a później się rozpłakał. Ot, parę desek położonych na dźwigarach wyrastających ze ściany wielkiej hali. Pod nimi znajdowało się rojowisko ludzi. Chupacabra czuł smród ich potu, słyszał wrzawę i cieszył się, strasznie cieszył, że nie musi kręcić się pomiędzy nimi. Szczególnie, że w jego majakach to zbijali się w potwora o niezliczonej ilości paszczy i oczu, to rozpadali na brudne zlepki ścięgien wijące się bez celu po betonowej podłodze.
Siergiej też wyglądał trochę inaczej niż na jawie. Naprawdę był potężnym, zwalistym mężczyzną, któremu inni sięgali ledwo do ramion. W niby-śnie stawał się gigantem o twarzy neandertalczyka i ponurym, zbyt inteligentnym spojrzeniu. Szatę przewiązaną miał w pasie, a stał w samych spodniach. Po wytatuowanym karku ściekał mu pot.
Chupacabra ocknął się na chwilę rozpalony, a przynajmniej znalazł bliżej rzeczywistości niż majaków.
Kobiety stały w drzwiach i piły coś gorącego z kubków. Dziwnie wyglądały tak blisko siebie – Julia w obowiązkowym mundurze wiedźmy i Natasza, która byłaby piękna, gdyby nie poszarpane blizny na twarzy. Obie patrzyły na niego z zadumą.
– Chyba nie powinni spać w jednym łóżku – stwierdziła Julia. – Może u ciebie...?
– Mam czterech współlokatorów – odpowiedziała Natasza. – A gdzie on w ogóle mieszka?
– Nie mam pojęcia. Chyba nikt nie wie.
– Czemu mnie to nie dziwi?
Przez chwilę milczały, a Chupacabra znowu zaczął odpływać. Zdążył usłyszeć jeszcze, jak Julia mówi:
– Idę kupić materac.
Później śnił o okrągłej, żelaznej klatce, arenie, która raz była tak mała, że zwierzęta musiały ocierać się o siebie barkami, a raz olbrzymia jak rzymskie Koloseum.
I o samych walkach też majaczył oczywiście i wtedy prawie czuł zapach posoki. Tę woń, od której mdliło go kiedyś, zanim przywykł i zobojętniał.
Kolejny raz ocknął się na materacu częściowo wciśniętym pod biurko.
Natasza siedziała na stosie książek i gawędziła z Lucjuszem, który ostrożnie i powoli jadł zupę. Ten widok zmroził Chupacabrę tak bardzo, że momentalnie otrzeźwiał. Dźwignął się ciężko do półsiadu, próbując samym spojrzeniem przekazać kobiecie, aby nie rozmawiała ze Śmierciożercą. A przynajmniej nie mówiła mu... cóż, tego, co właśnie powiedziała.
– Nie jestem czarodziejką – stwierdziła spokojnie, jakby było to coś zwyczajnego. Właśnie kończyła zaplatać swój warkocz i nie patrzyła na Malfoya. Chupacabra pomyślał półprzytomnie, że plecie mu stryk, gruby, czarny sznur. Dostał dreszczy. – Kiedy miałam piętnaście lat zaproponowali mi walkę na arenie i dopiero wtedy odkryłam, że istnieje magiczny świat.
– Nie żałujesz? – spytał mężczyzna uprzejmie. Chupacabra w tym momencie zastanowił się poważnie, czy to nie halucynacje.
Śmierciożerca powinien chyba zareagować inaczej na wiadomość, że rozmawia z mugolką? Krzykiem? Klątwą?
– Chyba nie. Dobrze mi płacili. Wynajęłam kawalerkę, zaczęłam się uczyć wieczorowo, później znalazłam pracę na resztę miesiąca. Gdybym została na ulicy... – Natasza uśmiechnęła się smutno. – Na ulicy łatwiej umrzeć niż na arenie. Chupa, wiem, że się na mnie gapisz od paru minut, możesz przestać.
Chupacabra drgnął i opadł na poduszkę. Kręciło mu się w głowie.
Lucjusz odłożył talerz na szafkę z pewnym trudem, w międzyczasie o mało go nie upuszczając, ale Natasza nie próbowała pomóc mężczyźnie. Każdy ruch Malfoya był powolny, przesadnie ostrożny, jakby Lucjusz walczył z własnym ciałem. Przy okazji Chupacabra pierwszy raz miał okazję naocznie ocenić stan Malfoya i zrobiło mu się  niedobrze. Właściwie nie z powodu samych szram czy opaski ukrywającej pusty oczodół, widział już bardziej okaleczonych ludzi. Po prostu uświadomił sobie, że sam może kiedyś tak skończyć, ba, w niedalekiej przyszłości, jeśli zawali coś dla Charlesa przez swoją... niedyspozycję.
– A pamiętasz coś z walk? – spytał Malfoy powoli i cicho. Nawet mówienie zdawało się sprawiać mu  trudność. Każde słowo jakby wypluwał, a pomiędzy nimi robił irytujące przerwy.
– Może trochę bólu z przemiany, ale poza tym niewiele. – Natasza machnęła ręką, nieszczególnie skrępowana. Chupacabra już wcześniej zdążył zauważyć, że kobieta mówiła o sobie chętnie i niewielu rzeczy się wstydziła. Choć może chodziło o to, że przyjechała z Rosji. Tam jej przypadłość była traktowana trochę inaczej. – To jak sen, wiem, że był, ale nie potrafię sobie przypomnieć szczegółów. Dać ci coś?
– A mnie nie obsłużysz? – spytał Chupacabra, drugi raz próbując się podnieść. Tym razem udało mu się nawet oprzeć o książki. Ręce mu drżały.
– Ty się sam tak załatwiłeś, więc cierp – stwierdziła kobieta okrutnie.
Przyniosła mu jednak jakiś gorzko smakujący napój, a on przyjął go z wdzięcznością. Po chwili do pokoju zajrzała Julia, zbadała obu pacjentów, podrapała się po kurzajce, a wychodząc porwała ze sobą drugą kobietę.
Chupacabra został w pokoju sam z Malfoyem. W dodatku znów zaczął odpływać.
– Więc próbujecie zrobić walki wilkołaków w Anglii? – zagaił arystokrata nagle.
– Można tak powiedzieć.
Zabiję Nataszę, pomyślał Chupacabra z lekką paniką, zanim Charles mnie zabije.
– Nie sądziłem, że Siergiej się na to zgodzi – kontynuował Lucjusz. – On chyba kontroluje ten... hm... odłam hazardu w Europie.
– Będziemy wspólnikami. W wąskim zakresie oczywiście – wymamrotał Chupacabra, uznając, że tyle może zdradzić.
Negocjacje trwały miesiącami i niestety większość prowadził on sam. Podobno dlatego, że świetnie znał rosyjski – w końcu skończył Durmstrang – ale był to raczej pretekst, a nie prawdziwy powód. Tak naprawdę Charles nie miał ludzi, którym by ufał. Po pierwsze dlatego, że był paranoicznym draniem, a po drugie, ponieważ po tym, jak zamknął ojca w domu, wybił całą jego kadrę. Zostały mu głównie nieopierzone dzieciaki przed trzydziestką, z którymi próbował stworzyć imperium.
Stanęło na tym, że Charles zbuduje areny, zajmie się aurorami i politykami oraz szeroko pojętą promocją, a Siergiej dostarczy kilka wilkołaków i da całemu przedsięwzięciu przysłowiowe błogosławieństwo. Zabierze za to czterdzieści procent dochodów. Chupacabra nawet po pijaku nie mógłby powiedzieć, że to uczciwa oferta, ale właściwie nie mieli większego wyboru. Gdyby Charles próbował wejść w walki bez zgody Siergieja, następnego dnia znalazłby się w brzuchach ze dwudziestu bezpańskich, angielskich psów. Był po prostu za mały, żeby nie bać się potężnych graczy. A chciał być wielki, o tak.
Chupacabra zapatrzył się w przeciwległą ścianę, bezmyślnie kołysząc szklanką w dłoni.
Charlesowi marzyła się prawdziwa potęga, ale miał pecha i urodził się w magicznej Anglii, w której nawet przestępcy byli zacofani. Na całym świecie magiczny i mugolski półświatek łączył się, żeby zarabiać większe pieniądze, ale nie na wyspach. Każdy normalny człowiek wyjechałby i spróbował gdzie indziej, ale Charles od zawsze był pokręcony. Chciał naprawić angielską przestępczość i chwytał się wszystkiego, aby to zrobić.
A właściwie zmuszał do tego Chupacabrę i paru innych ludzi.
Dobrze, że przynajmniej Jamesa nie zatrudnił. Może sam uznał, że chłopak jest za młody, aby pokazać go szerszej publiczności. Może zwątpił w to, czy naprawdę ma moc. A może po prostu jeszcze siostrzeniec nie był mu potrzebny. Chupacabra jednak wątpił, aby Charles przestał interesować się dzieciakiem. Mężczyzna nie był zbyt silnym czarodziejem, choć starał się to ukryć. Miał dobrą pamięć i wiele czasu poświęcał na naukę zaklęć. Większość potężnych klątw pozostawała jednak poza jego zasięgiem i każdy o tym wiedział, choć nikt nie potrafił powiedzieć skąd.
A Anglia kochała tylko wielkich czarodziejów.
– Lucjusz – przedstawił się Malfoy, a Chupacabra drgnął, upuszczając szklankę na kolana.
– Chupacabra.
– Interesujące... imię?
– Matka uwielbiała mityczne potworki i miała pieniądze na łapówkę – wytłumaczył obojętnie.

***

Draco wyciągnął z szafki fiolkę, którą dostał od Snape’a. Przez dłuższą chwilę patrzył na lekarstwo, zanim schował je ponownie. Ostatnio powtarzało się to co wieczór. Przychodził do dormitorium przed kolegami z mocnym postanowieniem, że tym razem wypije eliksir. Zawsze tchórzył.
Nie był w stanie zmusić się do przełknięcia leku od profesora. Nie po tym, jak przez to zginął.
Oczywiście wiedział, że to tylko mu się śniło, ponieważ – cóż – żył. Ta świadomość nie sprawiała jednak, że wspomnienia stawały się mniej wyraziste. Mógł sobie powtarzać do znudzenia, że połowa września, który przeżył, nie była prawdziwa. Ale już nawet nie był pewien która.
Pamiętał, że wypił już eliksir, który właśnie schował do szafki. Miał słodkawy, lekko mdlący smak i konsystencję syropu klonowego. Draco poczuł po nim senność, więc wszedł do łóżka i ułożył się wygodnie, czekając z obawą na kolejny koszmar. Że już go śni, zrozumiał trochę za późno.
Najpierw poczuł, że drętwieją mu kończyny. Trochę jak przy zaklęciu petryfikacji, ale wolniej. Nie minęło jednak minuta, a już nie mógł się poruszać, nawet mrugnąć. Zmuszony był obserwować, jak Goyle szykuje się do snu i błagał w myślach, aby jego kolega zauważył, że coś jest nie tak. Gregory jednak nawet na niego nie spojrzał. Wpakował się do łóżka i zdmuchnął świeczkę, a w dormitorium zapanowała ciemność.
Na początku nie było tak źle. Draco czuł tylko ciężar kołdry i słyszał czyjeś chrapanie. Zaczął się nawet zastanawiać, czy nie jest to poprawne działanie lekarstwa.
Ból jednak przyszedł, zawsze przychodził. Zaczęło się od wrażenia, że coś porusza się pod jego skórą. Już wtedy chciał krzyczeć, ale nie mógł. Nie potrafił nawet otworzyć ust.
A później coś zaczęło go zżerać od środka. Powoli, starannie, zaczynając od wnętrzności. Choć nie powinno to być możliwe, czuł wszystko, każde ugryzienie i drgnięcie, wbijające się w jego ciało jak rozgrzany gwóźdź.
I tak minęła mu tamta noc, jedna z wielu.
Później, gdy umarł już i się obudził, podpytał trochę Samuela o to, co mogło – hipotetycznie oczywiście – dać takie efekty. Sammy chodził do siódmej klasy, ale wiedzą daleko wykraczał poza szkolny materiał, choć właściwie nikt nie widział, aby się uczył. Czas dzielił pomiędzy dawanie korepetycji za pieniądze i grę w karty, przez którą całą forsę tracił. Wszyscy wiedzieli, że do Slytherinu trafił tylko dlatego, że inaczej rodzice by go wydziedziczyli. Ponieważ jednak był przydatny, ludzie go lubili.
No i nigdy nie podlizywał się nauczycielom, w przeciwieństwie do Granger.
Draco zapłacił pięć galeonów, aby wytłumaczył mu działanie eliksiru oraz pożyczył chłopakowi swoją miotłę na tydzień w zamian za skombinowanie książki o klątwach koszmarów. Samuel jako pupilek Flitwicka miał nieograniczony dostęp do działu ksiąg zakazanych.
Na pytanie Sam odpowiedział nawet nie odrywając się od kart. W płynie musiałyby znajdować się jajeczka magicznej odmiany Swędosza. Były one drogie, bo w Anglii kupić można je tylko od przemytników. Choć on, oczywiście, nie będzie próbował ich zdobyć, nieważne, ile forsy Draco by wyłożył. Malfoya nie pocieszyła wiadomość, że jajeczka są przeźroczyste i praktycznie niewidoczne, a zabić je można tylko nurzając w szczególnie toksycznym świństwie. Podobno w Kenii dwa lata temu ogłoszono kwarantannę, bo jakiś idiota spróbował hodować te osy hobbystycznie.
Samuel stwierdził, że może mu opowiedzieć o największych epidemiach magicznych, jeśli zapłaci jeszcze pięć galeonów, ale Malfoy szybko pokręcił głową. I tak chciało mu się już wymiotować.
Szukanie informacji w książce poszło mu gorzej. Właściwie żaden z uroków nie dawał dokładnie takich objawów, jakie dręczyły chłopaka. Podejrzane wydały mu się dwie klątwy. Przy francuskiej jednak ofiara nie odczuwała bólu, za to rosyjska powodowała tylko jedną śmierć. W dodatku musiałby zostać wcześniej dźgnięty nożem albo ukłuty szpilką, a tego by nie przegapił. Odniósł więc podręcznik Samowi, nawet nie starając się ukryć rozgoryczenia. Starszy Ślizgon o nic jednak nie zapytał.
Właściwie Malfoyowi zostało już tylko jedno, ale wzbraniał się przed tym mimowolnie. Z jednej strony chciał napisać do rodziców, ale dręczyła go pewność, że zignorują jego list tak, jak poprzedni.
Poza tym, choć bardzo się starał, nie potrafił zapomnieć, że ojciec zabił go dwa dni temu. Ot tak, na polecenie Voldemorta.

18 komentarzy:

  1. Pierwsza?;)
    Zaklepuję! xD

    Ot tak, na polecenie Voldemorta - hah;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Schizy młodego Malfoya są mega! :D
    Jeżeli dobrze zrozumiałam James odzyskał częściowo moc w poniedziałek rano, a stracił w niedzielę wieczorem. To daje nam ok dwa/trzy dni bez magii. Zamiast ok tygodnia. Faktycznie "trochę niepokojące" ;3
    Schizy Chupacabry też mega ^^
    Trochę nie przemawia do mnie ten "nowy" Lucjusz. Tak zupełnie pozbył się uprzedzeń? I to tylko dlatego, że Czarny Pan chciał go zabić (biorąc pod uwagę to, że musiałby byc trochę głupi, gdyby po spędzeniu takie ilości czasu z Voldemortem nie spodziewał się, że taka sytuacja może nastąpić)? Coś mi tu nie gra... No chyba, że Lucjusz udaje, bo nie jest na tyle głupi, żeby w takim stanie kogokolwiek prowokować/jest na prochach/uważa, że wilkołaki to jednak nie do końca mugle i je toleruje ;)
    Część z Tonks bardzo mi się podobała, szczególnie fragmenty o lokalu i jego historii :) Z tego co zrozumiałam, to William uważa, że James jest odpowiedzialny za Brazylię. Dobrze zrozumiałam? A jeżeli tak, to w jaki sposób mógł się do tego przyczynić?
    Ogólnie cały rozdział bardzo mi się podobał, jak zresztą zawsze ;p Zazdroszczę talentu ;)
    Życzę weny!
    Pozdro ;*
    Melyonen

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lucjusz nie pozbył się uprzedzeń :P Po prostu jest na tyle sprytny, aby nimi nie epatować w takiej sytuacji ;)
      James stracił ją w piątek w nocy, a zaczął odzyskiwać mniej więcej w nocy z niedzieli na poniedziałek. Czyli tak, mniej więcej trzy dni, z jakimś marginesem błędu :D
      Tak, dobrze zrozumiałaś Willa. Ale szczegóły będą wyjaśnione później, jak zwykle :)
      Dzięki za komentarz!

      Usuń
    2. Toż to musi być dla Malfoya niesłychana udręka! ;D Żeby tak nie powiedzieć przez kilka dni nic złego o mugolakach... wyczuwam silną wolę ^^
      A tak, miałam napisać, że stracił w piątek wieczorem, ale blogspot skasował mi komentarz, więc musiałam go pisać jeszcze raz i się pomyliłam ;)

      Usuń
  3. Moje gratulacje! Zostałaś nominowana do Libster Award!
    Więcej informacji znajdziesz na: http://demonica-clary-i-nefilim.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej! Zostałaś nominowana (Jak pewnie już wiele razy) do Libster Award. Cudne opowiadanie <3
    Więcej informacji na http://newimaginetions.blogspot.com/. Strasznie się cieszę, że mam przyjemność czytać twoje opowiadanie. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Nie biorę udziału w Libster Award, ale zawsze cieszę się, gdy ktoś docenia maskę :D

      Usuń
  5. Cześć!
    Wpadłam na twoje opowiadanie przypadkiem i kompletnie się zakochałam <3
    Twoja twórczość jest genialna i... cóż, po prostu ją uwielbiam.
    Nie lubię czytać takich komentarzy, w których są same słodkości, no ale trudno, w tym przypadku inaczej nie potrafię. Fabuła jest ciekawa, bohaterowie świetnie wykreowani, a szczegóły nadają realizmu.
    Życzę weny i po prostu muszę zapytać: kiedy nowa notka?
    Fanka numer jeden ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!
      Ja za to takie komentarze lubię, zawsze mi po nich przyjemnie ;) Kiedy nowy rozdział? Ech... naprawdę nie potrafię nic obiecać. Postaram się wyrobić w tym miesiącu, ale czasu mam bardzo mało i nie jestem pewna, czy go przybędzie. Ale jeszcze zobaczę.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. O, Fanka numer jeden, widzę, że mam konkurencję xD. Łączmy się w fanowaniu, browarka? :D
      Muahahaha, Delta, teraz nie masz wyjścia, musisz pisać, lud domaga się więcej Maski :D.

      Usuń
  6. Przynajmniej nie będę musiała czegoś wymyślać na poczekaniu, jak będę komentowała ;D.
    O tak, wyjścia nie masz, spróbuj chociaż zawiesić bloga czy coś takiego, a obiecuję że cię znajdę i zmuszę do pisania ;D
    No cóż, pozostaje tylko mieć nadzieję, że znajdziesz czas, żeby napisać tę notkę.
    Fanka numer jeden ;P

    OdpowiedzUsuń
  7. A, jeszcze a propos pierwszego komentarza: zjadło mi słowo "nieuzasadnione". Nie lubię komentarzy z nieuzasadnionymi słodkościami ;D
    Fanka numer jeden ;P

    OdpowiedzUsuń
  8. Przeczytałam zaraz po publikacji, komentuję dopiero teraz. :'c
    Kurczę, wiesz co, zrobiłam kiedyś postać na pbfa i był BARDZO podobny do Jamesa. To znaczy, z charakteru może nie aż tak bardzo, choć pewne analogie istniały. Nawet miał tatuaże. Zrobione przez matkę, oui, oui. Co prawda nie był zamieszany w żadne przepowiednie, ale mamusia samoistnie wpadła na pomysł, by z jego pomocą zniszczyć świat. Po drodze poznał swojego tatusia. XD
    Kurczę, to na swój sposób niesamowite, bo czasem myślimy w podobny sposób, ale nijak jestem w stanie przewidzieć, co się zaraz stanie (może z wyjątkiem jakichś retrospekcji, bo z ilości podpowiedzi, jakie nam dawkujesz, da się mniej-więcej wydedukować, co się działo w przeszłości).
    Tak propos mugolki walczącej na arenie - kiedyś miałam ambicje, by do CI wprowadzić mugolkę, kobietę, której jakieś wilkołaki/inne potworki zabiły dziecko i od tej pory poluje na niebezpieczne stworzenia na własną rękę. Supernatural wersja hard.
    Ale okej, znowu zaczynam pisać nie na temat, znowu wychodzę na nieudolną komentatorkę. :c
    Kurczę, nie wiem, jak to robisz, ale nie mogę nigdy zdecydować się na wątek, który lubię najbardziej. Wcześniej fragmenty z Chupacabrą jakoś mnie nie pociągały zupełnie i nim się zorientowałam, facet stał się jedną z moich ulubionych postaci. Nie krzywdź mi go zbyt szybko, bo będzie mi przykro!
    Biedny Draco. :c Zawsze mu współczułam tego, co zrobiła mu Rowling (to znaczy, został praktycznie wypruty z charakteru i automatycznie przeznaczony do roli tego złego), w Twoim opowiadaniu jest bardziej wielowymiarowy, ale zdecydowanie cierpi bardziej. XD
    Jejku, nawet nie wiem, co jeszcze napisać, poza tym, że podobało mi się strasznie i czekam na więcej.
    Lecę do pracy, od czerwca nie spóźniłam się ani razu, nie chcę sobie psuć opinii. XD

    OdpowiedzUsuń
  9. Cześć! Twój blog czekał u mnie w kolejce na ocenialni fair-gaol.blogspot.com. Nie będę dłużej zamieszczać tam ocen, ponieważ przeniosłam się na własną stronę – projekt-mauritius.blogspot.com. Jeżeli nadal chcesz otrzymać ocenę, proszę, abyś zapoznała się z nowym regulaminem i wybrała, na jakiej formie Ci zależy. Miejsce w kolejce oczywiście zostaje :)
    Pozdrawiam, Claudinella.

    OdpowiedzUsuń
  10. Pierwszy raz przeczytałam już po publikacji, ale skomentować mogę dopiero teraz :P. Przeczytałam drugi raz, żeby mi nic nie umknęło. Na początek zacznę od tego, że cieszę się, że jest tu Tonks. Wiesz, że to chyba moja ulubiona postać kanoniczna, dlatego (wiem, że się powtarzam) zawsze się jaram, kiedy dodajesz jakiś fragment z jej perspektywy. Zwłaszcza, że u ciebie Tonks nie jest zredukowana tylko do roli niezdary i gapy, która potyka się o stojak na parasole, a starasz się ją jakoś rozwijać i pokazać, że jest ciekawska, dociekliwa i stara się działać, i że interesują ją Rainbowowie, a także martwi się o Jamesa. Nie dziwię się, w końcu William zachowywał się niepokojąco, ewidentnie sporo wie o przepowiedni i uważa, że James może doprowadzić do czegoś złego. Chyba faktycznie te jego zdolności są poważne, skoro wszyscy, którzy o nich wiedzą, się tak przejmują. Wgl fajnie, że postanowiłaś wyjaśnić, jak Emily dowiedziała się o przepowiedni, no i przybliżyłaś jej relacje z bratem. No i fajnie pomyślana ta knajpka, w której mogli spotykać się czarodzieje, to fajny element tła.
    Ogólnie podobała mi się jej perspektywa, no. Zresztą jak zawsze.
    Kawałek Jamesa też fajnie wyszedł. Pewnie był dość skonsternowany, gdy się obudził. Wgl gdzie on jest? W dormitorium? Nie, chyba nie... Chociaż szafka z samonotującym piórem to sugeruje. Jakoś nie do końca załapałam -,-. W każdym razie, widzę, że chyba wykorzystałaś tą dawną wzmiankę o tej szafce z piórem, tylko, kurczę, nie pamiętam, na jakiej zasadzie ono wyłapało i spisało te rozmowy, jak mniemam, toczące się między Hermioną a Snapem, chyba, że znowu coś źle zrozumiałam. W każdym razie, fajnie wyszła ta rozmowa, choć James, sądząc po jego przemyśleniach w trakcie, pewnie nie był tym zachwycony, jak o nim rozmawiali, podobnie jak tym, że ktoś się nim zajmował, gdy ten spał, dotykał go i wgl. Cóż, w końcu to James :P. Ale w sumie go takiego lubię, z tymi jego różnymi traŁmami, paranoicznym nastawieniem i wycofaniem.
    Perspektywa Chupacabry też mi się podobała. Ten bohater długo był mi zupełnie obojętny, ani go lubiłam, ani nie lubiłam; po prostu sobie był gdzieś w tle. Teraz jednak zwróciłam na niego większą uwagę, bo ostatnio się jakby częściej pojawia, i chyba nawet zaczynam go lubić. Na pewno ma swoje różne grzeszki i ciemne sprawki, ale mimo to ma w sobie coś, co intryguje.
    Zdziwiła mnie też zmiana w zachowaniu Lucjusza, że tak po prostu rozmawia z tą dziewczyną, która jest mugolką i wilkołakiem (?). Czyżby pod wpływem ostatnich przeżyć nieco się zmienił?
    Wgl interesujący pomysł z tymi walkami wilkołaków i opisywaniem tego przestępczego światka, w jakim obraca się Charles, Chupacabra i reszta towarzystwa. To oryginalne, bo twoje opowiadanie jest chyba pierwszym, które czytałam i które szerzej rozwija tego typu kwestie. Zwykle w ff nikt się tym nie zajmuje, jeśli już ktoś pisze o jakichś złych typkach, bierze na tapetę Voldzia i jego świtę. No, ale lubię oryginalność, i wcale mnie nie dziwi, że znowu wyskakujesz z jakimś świeżym, niespotykanym pomysłem ^^.
    Jeśli chodzi o Draco, widzę, że koszmary zesłane przez Jamesa coraz bardziej dają mu się we znaki. Nawet mi go szkoda. Bo jednak twój jest o wiele lepiej skonstruowany niż w kanonie, nie jest jednoznacznie demonizowany, no i widać, że jest przerażony, że chwyta się różnych sposobów, by dowiedzieć się, co mu się dzieje i jak się z tym uporać. Tak sobie myślę, że James chyba nawet trochę przesadził z tym zaklęciem, w dodatku pewnie zmodyfikowanym, skoro nie pasuje do opisu w książce. Jestem ciekawa, jak to się rozwiąże. No i ogólnie czekam na nowy rozdział, mam nadzieję, że szybko wrócisz i go napiszesz ^^.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaklęcie zmodyfikowane chyba nie było, bo to była ta rosyjska klątwa, a Draco został ukłuty przez żądło pszczoły, którą napuścił na niego James...
      Fanka numer jeden, która wreszcie uporała się ze swoim kontem Google ;P

      Usuń
  11. Gratulacje!
    Zostałaś nominowana do Liebster Award! Więcej informacji na: mamy-jeszcze-czas.blogspot.com ;)
    (Wiem, że nie bierzesz w tym udziału, ale nie mogłam Cię nie uwzględnić ;p )

    OdpowiedzUsuń