Hej, przepraszam, że
teraz nie odpisuję na komentarze. Obiecuję nadrobić, kiedy mój
dostęp do internetu stanie się mniej przypadkowy :)
Drzwi, pomyślał James.
Jasne, drzwi.
Snoopy stał za nim i
uśmiechał się szeroko, podwijając górną wargę jak
rozzłoszczone zwierzę. W marnym świetle jego dziąsła wydawały
się sine i przegniłe. James zerknął na chłopca przelotnie i
ponownie spojrzał na drzwi.
Były bardzo...
zwyczajne. Pomalowano je białą emulsją, która zaczęła już się
łuszczyć i pękać, może przez wilgoć. Klamka zardzewiała lekko,
podobnie jak zawiasy. Przez dziurkę od klucza sączyło się nikłe
światło, a spod progu wylewała woda. Rainbow czuł słaby prąd,
kiedy tak stał tuż przed nimi.
– Nie – powiedział.
– Nie ma szans.
W ciszy słyszał krew,
która huczała mu w głowie, i własne serce. Poza tym nic, ani
głosów, za którymi szedł, ani rytmu, którym pulsowała ściana,
ani nawet oddechu dzieciaka.
– Nie przejdę przez
nie – stwierdził i usiadł w cuchnącej wodzie, opierając się o
drzwi plecami. Spojrzał na Snoopy’ego. Chłopiec na tle gwiazd
wydał mu się nagle gigantem, złowieszczą postacią ze starych,
jeszcze nieocenzurowanych baśni. Nad jego głową wisiał Syriusz i
James pomyślał, że to zły omen, ostrzeżenie, którego nie
potrafił pojąć.
Ocknął się gwałtownie,
prawie strącając ze skrzynki warcaby. Przez moment walczył z
kocem, którym ktoś go otulił, zanim udało mu się uspokoić i
zdjąć go z siebie normalnie. Koszula przylepiła mu się do
spoconego ciała.
Mrużka siedziała obok
niego na barokowej, mocno podniszczonej pufie. Reperowała albo
czyściła zegar z kukułką. Mechaniczny ptaszek przycupnął na jej
ramieniu i przypatrywał się czynności uważnie. Kiedy James się
obudził, Mrużka wlepiła w niego spojrzenie wielkich, wyłupiastych
oczu. Chłopak poczuł się niezręcznie.
– Nie mów, że tu
spałem. Trzeba było mnie wygonić – wymamrotał, rozglądając
się.
Hogwarcki strych sprawiał
wrażenie nierzeczywistego, jakby istniejącego na samym skraju
realnego świata. Światło wpadające przez nieliczne okna rozlewało
się po drewnianej podłodze, mnożyło cienie każdego z niezwykłych
przedmiotów, aby wreszcie przygasnąć, pozostawiając nietkniętymi
plamy ciemności. Wczoraj, gdy Rainbow pierwszy raz tu przyszedł,
był pewien, że poranek obedrze to miejsce z uroku, bo zazwyczaj tak
bywa. Po przebudzeniu odkrył, że się pomylił.
Składowano tu rzeczy,
owszem. Stare, bezużyteczne lub chwilowo niepotrzebne. Zmieniały
strych w labirynt pachnący starym drewnem i kuszący tysiącem
drobiazgów, bardzo często magicznych. Przede wszystkim jednak było
to obozowisko, pokój, który zawłaszczyło sobie ze sto lub więcej
stworzeń. A każde dbało o swój skrawek, dekorując go według
upodobań z dbałością, której James się nie spodziewał. Zewsząd
otaczały go barwne narzuty i koce, ręcznie wyhaftowane chusty,
kwiaty w donicach i wazonach, bibeloty... Kojarzyło mu się to
trochę z orientalnym bazarem, trochę z cygańskim taborem. Ten
chaos podobał mu się jednak, sam nie wiedział dlaczego. Miał
ochotę zanurzyć się w tym przepychu i zgubić, o tak, najlepiej na
zawsze.
– Nikomu pa... nie
przeszkadzałeś – powiedziała Mrużka, wstając. Odłożyła
zegar do kołyski, w której sypiała. Kukułka kłapnęła dziobem
metalicznie, ale skrzatka pogładziła ją uspokajająco. Ptaszek
zleciał z jej ręki i usiadł na krawędzi dzbanka, w którym stały
zasuszone polne kwiaty.
Na strychu oprócz nich
prawie nikogo nie było. Tylko jeden starszy skrzat drzemał w
bujanym fotelu o wiele dla niego za dużym, a dwa dzieciaki bawiły
się niedaleko przez nikogo nie pilnowane. James poczuł ukłucie
niepokoju, gdy zobaczył jak mały skrzat wspina się na chybotliwą
konstrukcję ze skrzyń i kufrów.
– Nic mu nie będzie? –
spytał Mrużki, ale ta nie była zaniepokojona. Zerknęła tylko na
malca i pokręciła głową.
– Jest już duży.
Jeszcze rok, a będzie mógł zejść na dół, żeby pomagać.
James poczuł, jak po
plecach przechodzi mu dreszcz.
– To on teraz nie
schodzi? Tak nigdy?
– Po co? – zdziwiła
się Mrużka. – Tylko przeszkadzałby czarodziejom.
Chłopak spojrzał na
malucha, który teraz usiadł na jednej ze skrzyń i patrzył na
niego z zaciekawieniem. Miał nieproporcjonalnie olbrzymie uszy i
oczy, nawet jak na skrzata, ale wydawał się na swój sposób...
uroczy.
– A na dwór?
– Mrużka nie wie –
powiedziała skrzatka po chwili zastanowienia. – Ale pewnie nie.
Kto by miał czas go tam zabrać?
Tymczasem do dzieciaka
dołączyła jego przyjaciółka i oba maluchy przepadły w
ciemności, kryjąc się ze zręcznością przywodzącą na myśl
szczury.
Rainbow drgnął i
ziewnął. Podrapał się po karku, a później podciągnął
rękawiczki, bo jedna prawie zsunęła mu się z dłoni. Ubrał je
wczoraj, gdy wychodził od Snape’a, bo sam nie mógł nałożyć
zaklęć maskujących, a na myśl, że miałby o to prosić
kogokolwiek, robiło mu się niedobrze.
– Mrużko, a ty jesteś
szczęśliwa? – zapytał. – Znaczy, jak tak ciągle musisz
pracować?
Skrzatka spojrzała na
niego dziwnie, tak, że James się zmieszał.
– Mrużka żyje, aby
służyć – odpowiedziała.
– Tak, wiem, ale... –
Machnął ręką po chwili, nie potrafiąc się wysłowić.
Przypomniał sobie, że
Hermiona mówiła mu coś o wyzwalaniu skrzatów, ale zbywał ją
zawsze, gdy zaczynała ten temat. Nie potrafił jej się przyznać,
że sam ma jednego, to raz, a dwa, niezbyt interesowało go
naprawianie świata.
Choć może raz byłoby
warto spróbować...
Później, obiecał
sobie.
Mrużka tymczasem znikła
nawet nie czekając na rozkazy, wzdrygnął się na odgłos
deportacji. Po chwili wróciła z tacą, na której znalazło się
śniadanie. Dzbanek z kawą, dwa kubki, kanapki. James sprzątnął
grę ze skrzynki, która służyła im za stół, i zabrali się za
jedzenie. Był to dziwny posiłek, cichy i spokojny, ale chłopak
cały czas się denerwował. Czuł, że to pierwsze wspólne
śniadanie jest ważne i bał się, że coś zawali. Mrużka za to
zachowywała się, jakby nic szczególnego się nie stało.
Choć biorąc pod uwagę,
że wczoraj wpadł do niej bez słowa zapowiedzi i rozegrał ze
trzydzieści partii warcabów, pewnie wspólne picie kawy naprawdę
już jej nie ruszało.
James sam nie wiedział,
jak do tego doszło. Najpierw uciekł od Snape’a. Nie miał ochoty
z nim rozmawiać, szczerze mówiąc, nawet przebywać w tym samym
pomieszczeniu. Dręczyła go pewność, że ojciec zdecyduje się go
ukarać za bójkę z Potterem. Nie zrobił tego natychmiast, co mogło
oznaczać, że zostawia to Czarnemu Panu albo boi się, że
Dumbledore będzie chciał obejrzeć chłopaka jeszcze raz.
Jakikolwiek był powód, James nie zamierzał czekać, aż mężczyzna
zmieni zdanie. Wziął klucze do mieszkania, porwał kurtkę i
umknął.
A później stał nad
brzegiem jeziora i rzucał kaczki, aż Wielka Kałamarnica się
wściekła
i spróbowała go
trzepnąć jedną z macek. Mniej więcej wtedy uświadomił sobie, że
zachowuje się dokładnie tak, jak powiedziała Hermiona.
Mały tchórz, który
każdego się boi.
Reszta dnia minęła mu
na unikaniu ludzi. Okazało się to wręcz zaskakująco łatwe.
Przeszedł się skrajem Zakazanego Lasu, później pobłąkał po
korytarzach zamku. Pogadał z obrazami, posiedział w bibliotece,
zjadł w kuchni. Tam zapytał, gdzie jest Mrużka i dowiedział się,
że na strychu. A później jakoś tak...
Może po prostu
potrzebował się wygadać. Tak po ludzku, zwyczajnie. Nie mówił o
Voldemorcie, o Lucjuszu, o ostatnich dniach czy przepowiedni, nie
chciał zrzucać na nią tego ciężaru. Ale i tak gadał godzinami,
przegrywając partię za partią, bo zawsze był kiepski w warcaby.
Mówił trochę o swojej młodości, trochę o szkole, ale głównie
o bzdurach, takich jak muzyka czy filmy. A Mrużka słuchała,
wtrącała się od czasu do czasu i nie wygoniła go. James mógł
tylko podziwiać jej cierpliwość.
Dzień jednak szybko
minął i chłopak uświadomił sobie, że jego sytuacja wciąż jest
tak samo beznadziejna.
Zszedł ze strychu po
wąskich, skrzypiących schodach i, mocno zaciskając zęby,
przecisnął się przez wąski korytarz. Nienawidził takich miejsc.
Znalazł się na klatce schodowej i musiał chwilę poczekać, zanim
pojawiła się możliwość zejścia niżej. W tym czasie patrzył na
obrazy, myśląc o swoim szpiegu. Dziewczynka była strasznie
speszona i unikała rozmowy z nim, a i on nie miał ochoty jej
przywoływać. Choć wiedział, że jego zachowanie jest dziecinne,
czuł się zwyczajnie zdradzony.
Zajrzał do łazienki i
obejrzał ostrożnie lewą rękę. Część linii znikła już
całkowicie i tatuaż znów przypominał psa gryzącego własny ogon.
Skóra wciąż była lekko zaczerwieniona, ale nie bolała, gdy jej
dotykał. Najwyżej lekko swędziała. Podrapał się i zsunął
rękaw. Spojrzał w lustro i zauważył z pewnym rozbawieniem, że
jego zarost zaczyna być już widoczny, choć ledwo ledwo. Na razie
chłopak wyglądał jakby czymś ubrudził twarz. Pomyślał, że i
tak musi znaleźć zaklęcie golące i nagle parsknął śmiechem.
– Merlinie, co za
narcyzm – wymamrotał.
Odwrócił lekko głowę
i kątem oka przyjrzał się bliźnie biegnącej wzdłuż szczęki.
Stwierdził, że jeśli ktoś o nią spyta, wciśnie kit, że schody
walnęły go poręczą, a przez szok pourazowy kiepsko się uleczył.
W Hogwarcie to było całkiem prawdopodobne.
Wyszedł na korytarz i
wzdrygnął się, słysząc dzwonek. Przez moment miał ochotę
cofnąć się do łazienki, ale uznał, że byłaby to przesada.
Niechętnie więc ruszył dalej, wchodząc w tłum uczniów
wylewających się z klas. Zastanowił się, czy zajrzeć do gabinetu
Dumbledore’a, ale odrzucił ten pomysł. Mężczyzna pewnie sam by
go znalazł, gdyby miał coś ciekawego do przekazania. W końcu więc
chłopak ruszył w dół, żeby wyjść na dziedziniec. Chciało mu
się palić.
W połowie drogi złapała
go McGonagall.
Kobieta wyglądała,
jakby coś ją dręczyło, więc wszedł do jej gabinetu, choć nie
był pewny, czy to dobry pomysł. Kiedy Minerwa usiadła za biurkiem,
on oparł się o drzwi i włożył ręce do kieszeni. Dziwnie się
czuł bez różdżki, ale specjalnie zostawił ją u Snape’a, żeby
magia go nie kusiła. Nie wiedział jakich szpiegów ma dyrektor w
szkole.
Oczywiście miał
świadomość, że to lekka paranoja i Dumbledore prawdopodobnie
nawet o nim nie myśli. Nie chciał jednak ryzykować. Wystarczało,
że podpadł już Czarnemu Panu.
Minerwa poprawiła
kałamarz i wyrównała papiery leżące w stosie na biurku.
– Chciałam z tobą
porozmawiać – stwierdziła wreszcie.
James wzruszył ramionami
i czekał.
– Jestem świadoma, że
znajdujesz się teraz w trudnej sytuacji...
– Tylko mnie zawiesili
– przerwał jej chłopak i zabrzmiało to bardziej obcesowo, niż
chciał. – Nie ma się czym przejmować, pani profesor – dodał
więc szybko.
– Chodziło mi o twoją
sytuację rodzinną – powiedziała po chwili. – Profesor Snape
wytłumaczył mi parę rzeczy. Również o Sam-Wiesz-Kim.
James zesztywniał.
Dłonie ukryte w kieszeniach zacisnął w pięści.
– Co za fiut –
warknął.
– Panie Rainbow...
– A może ja, kurwa,
nie chcę, żeby wszyscy o tym wiedzieli?
– James.
Chłopak zamknął oczy,
odetchnął głębiej. Milczał, próbując zapanować nad
wściekłością.
– Nie powinieneś winić
ojca. Po tym, jak wpadłeś do szkoły, wypytałam profesora.
Martwiłam się o ciebie.
– Nic mi nie jest –
powiedział odruchowo.
Kobieta znów wyrównała
papiery, usłyszał ich szelest.
– Chciałabym, żebyś
wiedział, że nie musisz sobie radzić z tym sam. Mogę ci pomóc...
– Jak? – zapytał,
otwierając oczy i uśmiechając się krzywo.
Kobieta nie odwróciła
wzroku. Patrzyła odważnie, poważna i pewna siebie. Przez ułamek
sekundy mógł nawet uwierzyć, że rzeczywiście mogłaby coś
zmienić. Szybko jednak przypomniał sobie, że Minerwa jest tylko
starą nauczycielką. Mogłaby mu pomóc, gdyby miał problemy z
transmutacją, a nie Czarnym Panem, Dumbledore’em i Snoopym.
– Na pewno razem coś
wymyślimy – powiedziała.
Pokiwał głową i
uśmiechnął się jakoś łagodniej, uprzejmiej. Nie jej wina, że
nie miała szans.
– Jasne. Będę
pamiętał. Mogę już iść?
Zgodziła się, więc
wyszedł. Bez większych przeszkód udało mu się dostać na dwór,
choć zawahał się przy Wielkiej Sali. Uczniowie właśnie jedli
obiad, ale chłopak ani nie był głodny, ani nie miał ochoty na
spotkanie się z Harrym. Machnął więc ręką na posiłek i poszedł
dalej.
Przez chwilę stał na
dziedzińcu i patrzył na pochmurne niebo. Zbliżała się ulewa.
Zignorował to i ruszył przed siebie, do parku. Po drodze zapalił
papierosa podwędzonymi z kuchni zapałkami.
Zanurzył się pomiędzy
drzewa, na chybił trafił wybierając jedną ze ścieżek. Park
wyglądał na zapuszczony nawet bardziej niż puste klasy. Żwir na
alei leżał nierówno, miejscami odsłaniał połacie ziemi,
miejscami tworzył pagórki. Spomiędzy kamyków wyrastała trawa i
chwasty. Liści i połamanych gałęzi nikt nie usunął, a
przynajmniej jedno drzewo było tak chore, że należało je wyciąć.
James zwolnił, zastanawiając się, czy przypadkiem nie zalęgło
się tu jakieś magiczne cholerstwo. Wyglądało jednak na to, że o
parku po prostu wszyscy zapomnieli.
Nagle usłyszał ze
swojej kieszeni nieśmiałe odkaszlnięcie. Wyciągnął obrazek i
spojrzał na dziewczynkę, która mięła w palcach skraj sukienki.
– Hermiona pytała,
gdzie jesteś – zameldowała mała. – Nie wiem, czy mogę jej
powiedzieć.
Chłopak przewrócił
oczami.
– Dobra, powiedz jej.
Dziewczynka natychmiast
umknęła, a on usiadł na oparciu najbliższej ławki i zaciągnął
się.
Zdążył wypalić
jeszcze jednego papierosa i parę rzeczy przemyśleć, zanim Hermiona
go znalazła.
– Ostatni raz byłam tu
chyba w pierwszej klasie – wytłumaczyła się niepotrzebnie,
wyciągając z włosów liścia. James zauważył, że dziewczyna
jest tylko w szkolnej szacie, pomimo tego, że dzień był chłodny.
– Kompletnie się zgubiłam.
– Chyba mało ludzi tu
przychodzi – zauważył.
Dziewczyna rozejrzała
się, jakby szukając dowodów na to stwierdzenie.
– Pewnie tak, nad
jeziorem jest przyjemniej.
Usiadła obok niego,
również na oparciu, pomimo tego, że palił. Po chwili zresztą się
rozkaszlała. Chłopak zgasił więc papierosa o metalowe okucie
ławki i wyrzucił niedopałek.
– Więc? – spytał,
kiedy cisza się przedłużała. – Szukałaś mnie.
– Taak – dziewczyna
przeciągnęła słowo lekko. Nie patrzyła na niego. – Nie mogę
cię złapać od paru dni.
Czekał.
– James, wczoraj
przeczytałam chyba wszystkie pozycje o wróżbiarstwie, jakie
znalazłam w bibliotece. No dobrze, przynajmniej przejrzałam.
Pomijając te z działu Ksiąg Zakazanych, oczywiście. – Odgarnęła
włosy z twarzy, bo targał nimi wiatr. – To wszystko są
banialuki. Żadnych dowodów, jedna teoria wyklucza drugą.... Dużo
pseudonaukowego bełkotu w każdym razie.
Chłopak patrzył na nią
bez zrozumienia.
– Ee... co?
– Mówię o tej
przepowiedni. – Dziewczyna sięgnęła do torby i wyjęła z niej
gumkę. Przez moment walczyła z włosami. – Wiesz, że nie wierzę
w przewidywanie przyszłości, ale i tak wszystko sprawdziłam, tak
na wszelki wypadek.
– Jakiej przepowiedni?
– spytał chłopak, choć przeczuwał, jaka będzie odpowiedź.
Choć nie miał pojęcia, skąd dziewczyna o niej wiedziała.
– Tej, którą się
dręczysz. – Hermiona spojrzała na niego poważnie. – Mówiłeś
o niej, kiedy wracaliśmy do Hogwartu. Byłeś wtedy trochę...
gadatliwy.
– Merlinie –
wymamrotał.
Wiedział, że staje się
zbyt rozmowy po alkoholu, ale...
– Co jeszcze
powiedziałem?
Hermiona spojrzała na
niego wyraźnie zaskoczona.
– Nie pamiętasz?
– Tak jakby –
warknął.
Dziewczyna westchnęła i
objęła się mocno rękoma. Drżała lekko z zimna i drażniło to
chłopaka, choć nie wiedział dlaczego.
– Większości i tak
nie zrozumiałam, nawijałeś po hiszpańsku. Chyba. Strasznie
bełkoczesz, kiedy jesteś pijany – powiedziała oschle, rzeczowo.
– Wiem, że martwisz się jakąś przepowiednią, ale nie wiem,
jaką. Zresztą, to nieważne. Ktoś cię próbował wkręcić.
– Tja, coś jeszcze? –
spytał, ściągając kurtkę. Narzucił ją na ramiona Hermiony, a
ona prychnęła w proteście. – Daj spokój, zaraz mi ją oddasz.
– Sam zmarzniesz –
powiedziała, ale otuliła się nią.
– Mam czary
termoregulacyjne w koszuli – skłamał, starając się zignorować
zimne podmuchy wiatru. – Dobra, to co jeszcze ci nagadałem?
– Nic ważnego –
stwierdziła. – Niestety.
Wzruszył ramionami,
coraz bardziej rozdrażniony. Hermiona westchnęła.
– Zachowujecie cię z
Harrym jak dwa durne osły – powiedziała nagle z irytacją. – Ty
się chowasz przed ludźmi, on milczy, jakby ktoś go przeklął. Jak
mam wam pomóc?
James wzdrygnął się,
jakby go ukąsiła.
– A skąd ci przyszło
do głowy, że ja w ogóle chcę pomocy od ciebie?
– Wiem, że nie chcesz.
– Dziewczyna patrzyła na niego gniewnie. – Ale sam sobie nie
poradzisz. Już sobie nie radzisz.
– Taa. – Zacisnął
palce na oparciu tak mocno, że mu zbielały. – Całe życie sobie
sam radziłem, ale teraz potrzebuję pomocy od jakiegoś kujona, na
bank. Weź się odwal.
Policzki Hermiony
poczerwieniały, ale dziewczyna wyraźnie starała się uspokoić.
– Wiem, kim jestem,
James. Nie mam złudzeń. I wiem też, że masz poważne kłopoty...
– I że jestem
Śmierciożercą, nie? – nie mógł się powstrzymać.
Dziewczyna przygasła.
– Profesor ci
powiedział? – spytała.
– On w ogóle dużo
mówi ostatnio – stwierdził oględnie. Zeskoczył z ławki i
spojrzał na dziewczynę z nagłym żalem. – Daj temu spokój,
okej? Mam za dużo kłopotów, żeby się jeszcze o ciebie martwić.
Hermiona skrzywiła się
i ściągnęła kurtkę. Rzuciła ją chłopakowi z taką siłą, że
odruchowo cofnął się o krok. Dziewczyna wstała i wzięła torbę.
– Pogadamy, jak
zmądrzejesz. – Nagle westchnęła. – Do zobaczenia, James.
Odprowadził ją
wzrokiem, garbiąc się mimowolnie. Po chwili wyciągnął z kieszeni
kurtki obrazek i spojrzał na dziewczynkę. Mała stała oparta o
ramę, a ręce skrzyżowane miała na piersi.
– Nie popisałeś się
– stwierdziła z dezaprobatą.
W pierwszym momencie miał
ochotę coś jej odwarknąć, ale przeszło mu.
– Wiem – powiedział
tylko.
***
Co za cyrk, pomyślał
Snape.
W pomieszczeniu, które
kiedyś służyło zapewne za izbę przyjęć, siedziały dwie
kobiety. Rozłożyły pod sztuczną pajęczyną piknikowy koc i
raczyły się – chyba – czystym spirytusem. O ile wiedźmę Snape
zdążył już poznać i z trudem zaakceptować, o tyle druga osoba
zaskoczyła go całkowicie. Kobieta na pewno nie należała do
Zakonu, a i w Malfoy Manor jej nigdy nie widział, wątpliwe więc,
żeby służyła Czarnemu Panu.
– Co ona tu robi? –
wycedził.
Julia spojrzała na niego
nieco zdezorientowana i podrapała się po kurzajce. W końcu udało
jej się zogniskować wzrok.
– A, to ty. –
Machnęła ręką. – Dyrektor jest w sypialni.
– Nie o to pytałem.
Druga kobieta wreszcie na
niego spojrzała i pomyślał wtedy, całkowicie zaskoczony, że ma
najładniejsze oczy, jakie widział w życiu. Wyglądały jak dwa
węgielki, rozżarzone jakby wewnętrznym ogniem. I jakimś cudem
prawie odwracały uwagę od blizn szpecących twarz.
Lily miała ładniejsze
oczy, zganił się. Co za idiotyzm, pomyślał w następnej chwili.
– Jestem Natasza –
przedstawiła się. W jej głosie pobrzmiewał rosyjski akcent. –
Socjalizuję się.
Julia parsknęła
śmiechem i o mało się przy tym nie zakrztusiła. Znajoma poklepała
ją po plecach.
– Siadaj –
wykrztusiła Julia, kiedy udało jej się uspokoić. – Wódki
starczy.
– Nie piję –
stwierdził oschle. – Prosiliśmy, żebyś nie przyjmowała
klientów. Ani gości – dodał chłodno.
– To mój dom, kotku –
powiedziała i odgarnęła do tyłu przybrudzone włosy. – I nie
zaczynaj znowu gadki o tym, że mam stąd wiać, bo cię wywalę.
Natasza obserwowała ich
spod półprzymkniętych powiek, sennie kołysząc kieliszek w dłoni.
Milczała, uśmiechając się łagodnie.
– Dziecinada –
warknął, ale wycofał się. Nie miał siły tracić na nią nerwów.
Wolałby, żeby Malfoyem
zajmował się ktoś zaufany, ale problemem było znalezienie
odpowiedniego człowieka. Gdyby Snape oddał Lucjusza w ręce
któregoś z uzdrowicieli Czarnego Pana, nie mógłby go odwiedzać
Dumbledore. Tymczasem zatrudnienie do tej pracy kogokolwiek z
Zakonników wydawało się pomysłem bardzo niefortunnym. Snape nie
wierzył w dyskrecję własnych współpracowników. Julia wydawała
się najmniejszym złem, choć w tym momencie Severus zaczął w to
wątpić.
Dumbledore siedział na
stosie z książek, a obok niego, na biurku, stały w rzędzie fiolki
wypełnione półprzejrzystą, ulotną substancją.
Wspomnienia, rozpoznał
je Snape.
Lucjusz siedział w łóżku
oparty o stos poduszek. Wyglądał źle, jak wrak człowieka, którym
był przed paroma dniami. Nadal różowe blizny odcinały się mocno
od jego bladej skóry. Wydawały się dziełem psychopatycznego
artysty ze skalpelem. Kiedy Snape wszedł, Lucjusz odruchowo poprawił
opaskę ukrywającą pusty oczodół, choć ten ruch był dla niego
wciąż trudny. Ręka mu drżała.
– W pokoju obok jest
jakaś Rosjanka – zameldował Severus od drzwi.
Dumbledore spojrzał na
niego z rozbawieniem.
– Natasza? Poprosiłem,
żeby zaczekała na mnie z grą w gargulki.
Snape zamrugał.
– Miał być brydż,
ale nie znaleźliśmy czwartego – dodał dyrektor ze śmiertelną
powagą w głosie. – Chyba że ty...? Lucjusz nie może, a szkoda.
Severus zamknął na
chwilę oczy, zastanawiając się, który z jego pracodawców jest
bardziej szalony. Czarny Pan starał się przynajmniej zachowywać
pozory.
– Nie mam ochoty –
wymamrotał.
Dumbledore wstał
tymczasem i otrzepał szatę w gwiazdki, a następnie zatarł ręce.
– Zostawię was samych
na moment, chłopcy – powiedział. – Jest jeszcze parę pustych
fiolek – dodał, zatrzymując się na chwilę przy drzwiach. Snape
skinął głową, dając znak, że rozumie.
Kiedy wyszedł, Severus
odnalazł w bałaganie krzesło i ściągnął z niego parę tomów,
aby po ludzku usiąść. Drażnił go ten pokój, panujący w nim
nieład i to, że Julia traktowała woluminy bez krzty szacunku. Choć
Severus nigdy nie uważał się za pedantycznego, to mieszkanie
budziło w nim zaskakującą odrazę. Może dlatego, że w stosach
wypatrzył parę książek, które próbował zdobyć od lat –
tutaj walały się po podłodze i służyły jako podkładki pod
kubki z herbatą.
– Dumbledore ci ufa –
powiedział Lucjusz nagle. Jego głos był cichy, świszczący.
Snape skinął głową
ostrożnie.
– To naiwny, stary
człowiek.
– Naprawdę?
Severus milczał. Nawet
gdyby chciał, chyba nie umiałby już wyjść ze swej roli.
– Nie zapamiętam tej
rozmowy – stwierdził Malfoy. – Zmieni mi te parę dni. Więcej
gorączki i majaków.
– Wiem – stwierdził
Snape obojętnie. Problem polegał na tym, że kiedyś Lucjusz będzie
musiał obejrzeć własne wspomnienia, prawdopodobnie, a nikt nie
wiedział, po czyjej będzie wtedy stronie.
– Mówiłeś Draconowi?
– spytał mężczyzna po chwili.
Snape pokręcił głową.
– To chyba niepotrzebne
w tej chwili. Mógłby zachować się... niemądrze.
Mężczyzna przemilczał
swoje podejrzenia. Miał wrażenie, że Draco zaczął się już
czegoś domyślać. Chłopak schudł i zmarniał, na lekcjach wydawał
się nieobecny i rozkojarzony, a na korytarzu unikał profesora.
Snape próbował go wybadać, ale Draco zamknął się kompletnie.
Może dotarły do niego plotki, w końcu nie był jedynym
śmierciożerczym dzieckiem w Slytherinie.
– Tak. Jest... młody.
– Lucjusz zamknął oczy i przez chwile wyglądało, jakby
przysnął. – A ten twój chłopak?
– Czarny Pan jeszcze go
nie ukarał.
– Dziwne.
Snape nic nie powiedział.
Odwlekanie kary martwiło go, bo nie był pewien, co może oznaczać.
Miał tylko nadzieję, że Voldemort nie zdecyduje się na
zamordowanie chłopaka. Wiedział, że musiałby na to pozwolić i ta
świadomość dręczyła go z każdym dniem coraz bardziej.
Nie poprosił
Dumbledore’a o rozkazy, jasną instrukcję, jak ma postąpić w
takim wypadku. Gdyby dyrektor powiedział, że ma ratować dzieciaka
za wszelką cenę, Snape straciłby możliwość szpiegowania. A na
to nie mogli sobie pozwolić, nie teraz, gdy byli tak słabi. Ale
gdyby Dumbledore kazał Jamesa poświęcić... Snape znał mężczyznę
od kilkunastu lat i wiedział, że ta decyzja dręczyłaby go pewnie
do końca życia. Severus potrafił żyć z poczuciem winy, nie
widział jednak potrzeby, aby zmuszać do tego kogokolwiek innego.
Tak, zdecydowanie lepiej
było nie pytać o rozkazy.
– Oko – powiedział
Malfoy ochryple. – Pytałeś?
Snape drgnął, skinął
głową.
– Pytałem. Mężczyzna
mówił, że robili mu je na zamówienie, ale podał mi namiary do
odpowiedniego warsztatu. Dam adres Narcyzie, kiedy trochę się
uspokoi.
Przemilczał, że adres
ten udało mu się wyszarpać z trudem i po długiej, denerwującej
rozmowie. Moody uznał, że Snape zamierza wydłubać sobie oko i
włożyć protezę po to, aby lepiej szpiegować Zakonników.
Wytłumaczenie aurorowi, że Severus nie ma ciągot do
samookaleczenia, wydawało się wręcz niemożliwe. Pomogła, ku
konsternacji Snape’a, Molly. Najpierw nakrzyczała na nich, aby nie
mówili o takich rzeczach w kuchni, a później zagroziła
Alastorowi, że własnoręcznie wyłupie mu magiczne oko i odda
Severusowi.
Nie był to pierwszy raz,
kiedy brała jego stronę w kłótniach, ale zawsze tak samo
zaskakiwała profesora.
Lucjusz tymczasem
wyciągnął rękę, próbując złapać jeden z pustych flakoników,
stojących na podłodze przy łóżku. Snape w końcu podał mu
jeden, rozdrażniony niepewnością jego ruchów. Po dłuższym
poszukiwaniu Malfoy znalazł też swoją różdżkę.
– Może będzie miał
mnie zabić – powiedział, patrząc jednym okiem w sufit. – Twój
syn. Dlatego czekają.
– Może – zgodził
się Severus. Też przyszło mu to do głowy. – Na pewno chcesz
wracać do domu? – spytał nagle.
Malfoy nie odpowiedział.
Przez chwilę leżał jeszcze wpatrzony w sufit, po czym przyłożył
różdżkę do głowy i wyciągnął nitkę wspomnień.
***
Nie zwiał. Myślał o
tym nawet idąc przez park w stronę Malfoy Manor, ale opanował się.
Ucieczka nic by mu nie dała, a innym mogła zaszkodzić. Severusowi,
Lucjuszowi, Narcyzie. Szczególnie jej. James ostrożnie wypytał
Snape’a i dowiedział się, że kobieta jest ostatnio pilnowana.
Mężczyzna nie powiedział jak, a Rainbow nie drążył. Miał tylko
nadzieję, że nikt jej nie krzywdzi.
O matkę się nie
martwił. Emily zawsze potrafiła się wykpić, często dzięki
niewyobrażalnemu szczęściu. James podejrzewał, że teraz świetnie
się bawi.
Sam marzył o tym, żeby
złapać świstoklik albo samolot i zwiać daleko, może do Ameryki
Południowej. Zaszyłby się w dżungli i został szamanem jakiegoś
nieodkrytego przez cywilizację plemienia. Albo zawłaszczył sobie
mieszkanie w USA i pracował jako taksówkarz lub gwiazda Hollywood.
Albo pojechał na Syberię polować na żar ptaki. Albo...
– Wyprostuj się –
powiedział Snape.
Chłopak więc przestał
się garbić i wyciągnął ręce z kieszeni szaty. Zerknął na
mężczyznę kątem oka.
Severus był ponury,
bardziej nawet niż zwykle. Przez chwilę Rainbow miał ochotę
powiedzieć mu, żeby się nie przejmował, bo cokolwiek się stanie,
Czarny Pan na pewno jego, Jamesa, nie zamorduje.
Chłopak wielokrotnie
myślał o swojej sytuacji przez ostatni tydzień, analizował
wszystkie możliwości i wychodziło mu nieodmiennie, że zabicie go
byłoby głupotą.
Voldemorta mógł
podejrzewać o wiele, ale nie o durnotę.
Dlatego zmusił się do
wejścia do dworu Malfoyów. Śmierci bał się strasznie, wszystko
inne mógł znieść.
W domu panowała
niezwykła cisza, jakby cały budynek został wyludniony. Chłopak
przez chwilę stał w holu razem ze Snape’em i nasłuchiwał
czujnie, spięty jak zaszczute zwierzę. Czuł, że serce zaczyna bić
mu mocniej.
– Powinniśmy chyba
przejść do salonu – powiedział Severus po chwili. Spojrzał na
Jamesa jakoś dziwnie, jakby chciał coś dodać, ale nie zrobił
tego.
Chłopak wzruszył tylko
ramionami i znowu włożył ręce do kieszeni. Miał w nich paczuszkę
ze łzami i różdżkę, ale nie wziął obrazka. Nie był pewien,
czy chce mieć jakichkolwiek świadków.
Na schodach raz musiał
się zatrzymać i złapać za poręcz, bo pociemniało mu w oczach.
Zorientował się wtedy, że ręce ma lepkie od potu.
Snape nie skomentował
tego ani słowem, ale zatrzymał się na moment. James pomyślał
nagle, że nienawidzi ludzi takich jak on. Tych, którzy tylko stoją
i patrzą. To był impuls gniewu, który szybko zgasł, zastąpiony
przez zwykłą gorycz.
Wiedział, że cokolwiek
się stanie, ojciec go nie obroni.
Drugi raz zatrzymał się
tuż przed salonem. Patrzył na drzwi tak długo, że w końcu Snape
nacisnął klamkę i nieznacznie go popchnął. Rainbow ukląkł tuż
za progiem, po części dlatego, że i tak nie mógł się utrzymać
na nogach. To samo zrobił Severus, lecz spokojniej.
– Panie – powiedział.
Voldemort siedział tam,
gdzie zwykle i przeglądał pergaminy. Gdy weszli, odłożył zwoje
na stolik.
– Możesz wrócić już
do Hogwartu, Severusie – powiedział cicho.
Nie zostawiaj mnie,
pomyślał James, wbijając wzrok w podłogę.
– Tak, panie –
odpowiedział mężczyzna. W jego głosie nie pojawił się nawet
cień sprzeciwu i to zabolało chłopaka najbardziej.
Po chwili cicho zamknęły
się drzwi, a Nagini wyślizgnęła się spod fotela i wolno
podpełzła do Rainbowa. Wąż otarł się o jego kolana i chłopak
odruchowo pogładził go po ciepłym cielsku. Nie był pewien, czy
Nagini próbuje dodać mu otuchy, czy przymierza się już do
podwieczorku.
– Usiądź – rozkazał
Voldemort, a James drgnął jak ukąszony.
Dźwignął się z trudem
na nogi i ostrożnie przeszedł nad wężem. Miał wrażenie, że
podejście do fotela zabrało mu wieczność. Usiadł w nim i spuścił
wzrok. Nie miał odwagi ani odezwać się, ani spojrzeć na Czarnego
Pana.
Tchórz, tchórz, który
każdego się boi.
– Wiesz zapewne, co
robi się z psem, który ugryzie własnego pana? – spytał
Voldemort spokojnie.
Więc jednak, pomyślał
James. Rękę wsunął do kieszeni i zacisnął palce na różdżce.
– Tak – wykrztusił.
Mężczyzna przesunął
pergaminy i Rainbow wzdrygnął się na ich szelest.
– Jednak ani ty nie
jesteś psem, ani ja nie jestem... bezduszny – kontynuował Czarny
Pan prawie łagodnym tonem.
James słuchał go
spięty, z ręką zaciśniętą na różdżce tak mocno, że
zaczynała mu drętwieć.
– Spójrz na mnie,
chłopcze.
Rainbow posłuchał
niechętnie, przygotowując się na legilimencki atak. Nic jednak się
nie stało. Voldemort obserwował go, ale nie próbował wedrzeć się
do jego umysłu. Mężczyzna wydawał się przy tym wyjątkowo
poważny, ale nie zdenerwowany. Obie ręce trzymał na
podłokietnikach, ale w żadnej nie trzymał różdżki. Wyglądał
inaczej niż zwykle.
Może była to wina
światła. Choć dawno już zapadł zmierzch, w kominku nie płonął
ogień, za to kandelabr zapewniał mocne, dobre oświetlenie.
Spotkania w salonie
kojarzyły się Jamesowi dwojako, albo z ruchliwym blaskiem ognia
albo z ciepłym światłem dnia, miękkim i jakby zielonkawym, bo w
pobliżu jednego z okien rosło rozłożyste drzewo. Teraz czuł się
skołowany i zagubiony.
Poza tym nie było wina,
zauważył to dopiero po chwili. Nie wiedział, co o tym sądzić.
– Panie, ja...
przepraszam – wykrztusił, gdy cisza zaczęła się przeciągać. –
To się już nigdy nie powtórzy – dodał, wściekły, że głos
lekko mu się łamie.
Voldemort nie odwrócił
od niego wzroku.
– Podejrzewam –
powiedział cicho – że powtórzy się to wielokrotnie.
Jamesowi zaschło w
gardle.
– Czy uważasz mnie za
potwora, chłopcze? – spytał nagle, a gdy Rainbow gwałtownie
pokręcił głową, skrzywił się lekko. – Zastanów się, to
istotne pytanie.
Więc James spróbował
się zastanowić, choć nie potrafił zebrać myśli. Nie wiedział,
jak wybrnąć, a cała rozmowa przerażała go tym bardziej, że
kompletnie się jej nie spodziewał. Był pewien, że Voldemort po
prostu zacznie go torturować, kiedy tylko Snape wyjdzie.
– Uważam, że jesteś
bardzo potężny – odpowiedział w końcu. – I niebezpieczny,
panie.
– Jestem.
– I... przesiąknięty
czarną magią? – zaryzykował. Wyraz twarzy mężczyzny nic mu nie
powiedział. – Cały świat się ciebie boi.
– Nie cały.
To zaprzeczenie
zaskoczyło chłopaka. Zmartwiał, zlany potem.
– Niewielu ludzi o mnie
wie, jeśli weźmiemy pod uwagę całą populację – mówił
Voldemort powoli, jakby zastanawiając się nad każdym słowem. –
Mugole oczywiście, ale również czarodzieje z innych krajów.
Jestem dla nich, w najlepszym razie, kimś równie nieistotnym jak
Grindewald. Szczególnie dla twojego pokolenia. – Spojrzał na
chłopaka i znów skrzywił się. – Podejrzewam, że zdajesz sobie
z tego sprawę?
James z trudem
przytaknął. Czarny Pan kontynuował:
– Mam pod swoimi
rozkazami ludzi głupich lub fanatycznych, a najczęściej
przejawiających obie te cechy. Są przydatni... karni. Większość
nie śmie podnieść na mnie spojrzenia. Żaden z nich nigdy nie
rzucił we mnie klątwą.
James skulił się w
fotelu, odwracając wzrok.
Teraz się zacznie,
pomyślał.
– Po nich spodziewałbym
się takich pochlebssstw – dodał. W jego głosie pobrzmiewał syk,
jak nie do końca wysłowiona groźba. – Od ciebie chcę więcej.
– Panie... –
wymamrotał chłopak.
– Nie jestem potworem –
kontynuował Voldemort, znów całkowicie obojętnym głosem. –
Jestem człowiekiem, który pragnie żyć wiecznie i władać
światem. I wiem, że brzmi to jak majaczenie wariata.
James nie odważył się
ani poruszyć, ani nawet odrobinę zmienić wyrazu twarzy.
– A jednak będzie to
prawdą – stwierdził mężczyzna.
Znów zapadła cisza,
ciężka i dławiąca. James wodził wzrokiem po dywanie,
podświadomie szukając na nim plam krwi. Przedmiot był jednak
nieskazitelnie czysty.
– Czego ode mnie
oczekujesz? – spytał wreszcie chłopak. Odważył się wreszcie
spojrzeć na jego wężową twarz, choć wiele go to kosztowało.
– Myślenia.
Samodzielności. Odpowiedzialności. – Usta Voldemorta wygięły
się w lekkim grymasie, tylko trochę podobnym do uśmiechu. –
Tego, że gdy nadejdzie czas, zajmiesz miejsce swojej matki u mojego
boku.
Co?, pomyślał chłopak
oszołomiony.
– Jestem człowiekiem –
powtórzył mężczyzna z nagłym znużeniem. – Czasami porywczym,
czasami pełnym pychy. A podjąłem się zadania prawie niemożliwego.
James starał się nie
myśleć, na wypadek, gdyby Czarny Pan jednak grzebał w jego głowie.
Nie było to trudne w tym momencie.
– Przez ostatnie parę
dni wiele o tym myślałem – kontynuował Voldemort tak cicho, że
James musiał wytężać słuch. – To bolesne, za pomocą logiki
dokonywać wiwisekcji własnych marzeń. A jednak konieczne. –
Spojrzał przelotnie na leżące na stoliku zwoje. – Myślałem
również o tobie. Zastanawiałem się.
Rainbow poczuł, że ze
stresu biorą go mdłości.
– Znam całe twoje
życie, chłopcze, choć nie miałem na nie wpływu. Niestety. Gdyby
nie... pewne okoliczności... zająłbym się tobą o wiele
wcześniej.
Dzięki ci, Merlinie, za
Pottera, pomyślał James przelotnie.
– Jednak zostałeś
ukształtowany w zadowalający sposób – stwierdził Czarny Pan. –
Braki w wykształceniu można zlikwidować, obcowanie z odpowiednimi
ludźmi zaś przygładzi twoje maniery. Przez większość czasu
uważałem, że jesteś zbyt bojaźliwy. Udowodniłeś jednak, że
jest inaczej. Będziesz się nadawał.
– ...Do czego?
Voldemort nachylił się
i James odruchowo odsunął się głębiej w fotel.
– Czy nie słuchałeś
mnie? – W spojrzeniu mężczyzny było coś hipnotyzującego i
przerażającego równocześnie. – Za parę lat, gdy ty dorośniesz,
a wojna wybuchnie, zostaniesz generałem mojej armii.
Czarny Pan wstał
gwałtownie, a Rainbow wzdrygnął się.
– Przygotowania
zaczniemy dzisiaj – dodał mężczyzna sucho. – Zostaw różdżkę,
nie będzie ci potrzebna.
James zmusił się, aby
odłożyć ją na pergaminy, choć wszystko w nim buntowało się na
myśl o rozbrojeniu. Wytarł spoconą dłoń w szatę.
Szli przez opustoszały
dom powoli. Voldemort wydawał się zamyślony, a James wlókł się
za nim niechętnie, jakby szedł na ścięcie. Czuł, że niedługo
zdarzy się coś złego, zbyt spokojnie to spotkanie przebiegało,
zbyt bezboleśnie. Równocześnie zaczęło do niego docierać, co
usłyszał, ale nie potrafił w to uwierzyć. Miał wrażenie, że to
jakaś sztuczka, kompletna bzdura, a zaraz Czarny Pan odwróci się,
powie „żartowałem” i walnie go Cruciatiusem.
To by było lepsze.
Lepsze niż... taki los.
Wcale tak nie będzie,
pomyślał twardo, ale zaraz naszły go wątpliwości. Voldemort
mówił z pewnością, której chłopakowi brakowało.
Wszystko zaczęło się
Jamesowi mieszać. Słowa Czarnego Pana, przepowiednia Charlesa,
prośba Chupacabry, aby choć raz był szczery i to uczucie, gdy bił
Harry’ego. Słodkie, złe uczucie. I satysfakcja, którą miał po
przeklęciu pszczoły. I radość, jaką dawała mu czarna magia,
radość, której zaznał już w dzieciństwie...
To narkotyk, mówiła
Javiera, jeśli raz spróbujesz, zawsze już będziesz
czarnoksiężnikiem.
...Generałem jego
armii...
Nie, pomyślał James
bezradnie. Nie.
Szedł za Czarnym Panem,
pozwalając prowadzić się dokądkolwiek. Ledwo zarejestrował, że
przeszli koło kuchni i znaleźli się na schodach do piwnicy.
Masywne drzwi były
uchylone, wystarczyło, że Voldemort je popchnął, a otworzyły się
na oścież. James wszedł za nim do pomieszczenia niepewnie,
zastanawiając się, co go w nim czeka. Od zatęchłego powietrza
zakręciło mu się w nosie.
Najpierw zauważył
Lucjusza. Mężczyzna siedział na krześle, opierając się plecami
o kamienną ścianę. Przy jednej nodze miał lampę naftową, która
dawała jednak niewiele światła, przy drugiej kubek wypełniony
gorącą cieczą. Unosił się z niego obłoczek pary.
Na ich widok Malfoy
podniósł się ciężko i oparł na lasce.
James spojrzał na jego
twarz, prosto w wirujące, magiczne oko, i dopadło go znużenie.
Pomyślał, że wszystko było bez sensu, teraz pewnie Czarny Pan
rozkaże mu zabić Lucjusza i tak się skończy ten cały cyrk.
Voldemort jednak zamiast
tego rzucił bezgłośnie Lumos i błękitne światło rozlało się
po niskim pomieszczeniu.
Na początku chłopak
pomyślał, że pod ścianą siedzą rzeźby, później, że trupy. W
końcu jednak zorientował się, że osoby poruszają oczami i
zrozumiał, że to zwykli, spetryfikowani ludzie. Cała piątka
ubrana była po mugolsku, mniej lub bardziej sponiewierana.
– Kim oni...? –
wyrwało się Jamesowi.
Voldemort stanął koło
niego, lekko z tyłu, tak blisko, że chłopak zapragnął się
odsunąć. Powstrzymał się z trudem.
– Konsekwencjami –
powiedział Voldemort lakonicznie. – Przez ciebie nie zabiłem
Malfoya, ktoś musi więc zginąć za niego. Myślę, że życie
jednego czarodzieja, nawet tak lichego, jest warte pięciu
mugolskich. A ty jak uważasz?
James odważył się
zerknąć kątem oka w tył, na Lucjusza, który stał oparty o
ścianę. Mężczyzna nie patrzył na nich.
– Ja... – Chłopak
zawahał się. – Dlaczego ktokolwiek musi ginąć? – wypalił, na
moment zapominając o konsekwencjach.
– Ponieważ to nauczy
cię rozwagi – powiedział Voldemort zadziwiająco spokojnie. Na
jego twarzy znów pojawił się grymas, ten niby uśmiech. –
Ratując Malfoya, nie wiedziałeś, za co go karzę. A gdyby był
zdrajcą?
Chłopak milczał.
– A gdyby był zdrajcą?
– powtórzył Czarny Pan i choć wciąż wydawał się spokojny,
chłopak poczuł, że to ostrzeżenie.
– Wtedy kogoś by
wydał... może wielu – wymamrotał.
– Naszych.
James przygarbił się
jeszcze bardziej. Chciał znaleźć się gdzie indziej, daleko,
daleko stąd.
Czy on wie o
Dumbledorze?, zastanowił się, wlepiając wzrok w posadzkę. Nie,
chyba nie...
– Czy byłbyś
szczęśliwy, chłopcze, gdyby przez twój kaprys zginęli ludzie?
Może i twoja matka?
Rainbow milczał,
przygryzając wargę do krwi.
– Lucjusz nie jest
zdrajcą, ale o tym nie mogłeś wiedzieć... ratując go. –
Voldemort położył Jamesowi dłoń na ramieniu. Ten dotyk wydawał
się parzyć. – A powinieneś o tym pomyśleć. – Znów zamilkł
na moment. – Tym razem jestem łagodny, ze względu na twój wiek i
to, że sam wróciłeś. Dlatego to tylko obcy ludzie.
James milczał, doskonale
rozumiał zawartą w tych słowach groźbę.
– Więc... jak uważasz?
– spytał Czarny Pan cicho.
– Jednego –
wykrztusił chłopak w końcu. – Wart jest jednego mugola. Przecież
nie za darmo go karałeś, prawda?
Nie odważył się
spojrzeć w tył.
– A jednak byłaby to
obraza całego naszego rodu. Choć może jednego mniej. Czterech?
– Więc najwyżej
dwóch. Może on i czarodziej, ale lichy, jak sam mówiłeś, Panie.
Nie odważył się też
spojrzeć w ludzkie twarze.
– Trzech – powiedział
Czarny Pan miękko i zabrzmiało to jak ostateczny wyrok. A później
dorzucił chłodno: – Wybieraj.
James znów zesztywniał,
zacisnął dłonie w pięści i nie odrywając wzroku od posadzki
wymamrotał.
– Wypuść tych dwóch
po lewej.
Voldemort zacisnął
palce na jego ramieniu mocniej, tak, że chłopak z trudem
powstrzymał się od jęknięcia.
– Powiedz mi, którzy
mają zginąć. I wybierz mądrze.
James zmusił się do
spojrzenia na ludzi. Wszyscy się bali, wtedy, gdy ktoś rzucał na
nich zaklęcie – ich twarze zastygły w grymasie przerażenia –
oraz teraz. James widział to po ich oczach, poruszających się
nerwowo, jak u złapanego w potrzask zwierzęcia. Od razu chłopak
zdecydował, że oszczędzi dziewczynę. Była najmłodsza, o rok czy
dwa od niego starsza. Prosty wybór. Patrzył na nią dłużej,
starając się dodać otuchy. Szybko też odrzucił kandydaturę
nijakiej kobiety w podartej garsonce, która była ani młoda, ani
stara. Po chwili wrócił jednak do niej wzrokiem, szukając na palcu
obrączki. Kiedy jej nie znalazł, poczuł cień ulgi. Jasne, kobieta
nadal mogła być matką, ale szanse na to się zmniejszyły. Chłopak
nie chciał nikogo zrobić sierotą.
Uśmiercił w myślach
starszego mężczyznę, do którego przytulała się dziewczyna. Miał
siwe włosy jako jedyny z tej grupki. Chłopak spojrzał na ostatnią
dwójkę.
Ironia losu, bracia,
jeśli nie bliźniacy. Byli przerażająco do siebie podobni i nawet
ubrania nosili prawie identyczne. Tylko rany ich różniły. Ten po
lewej miał siniak na policzku, drugi – szramę biegnącą przez
czoło, tuż pod linią czarnych włosów. James nie potrafił
pomiędzy nimi wybrać. To było niesprawiedliwe.
Znów zerknął na
mężczyznę i dopiero wtedy zwrócił uwagę na to, w jaki sposób
obejmuje dziewczynę. Gest był czuły, obronny, jakby chciał ją
osłonić. Kiedy zorientował się, że James na niego patrzy,
wzrokiem wskazał małą i to przeważyło.
– Oszczędź... To
znaczy zabij... Niech zginie tamta kobieta po lewej i chłopcy.
Znaczy, ci młodsi, co siedzą obok siebie – powiedział, łamiącym
się głosem.
– Lucjuszu – rozkazał
cicho Czarny Pan.
Malfoy podszedł powoli
do nich i stanął koło Jamesa. Chłopak wzdrygał się za każdym
razem, gdy jego laska uderzała o kamienie. Dźwięk brzmiał w ciszy
jak wystrzał. Lucjusz zmrużył jedno oko i uniósł różdżkę.
Rzucił zaklęcie trzykrotnie, a James ani razu nie odwrócił
wzroku. Miał wrażenie, że jest to winny tym ludziom.
To powinno inaczej
wyglądać, pomyślał.
Było w tej śmierci coś
na wskroś obrzydliwego, nienaturalnego. Ludzie nie powinni umierać
tak cicho, tak czysto. Nie tak bezbronni.
Nawet nie mogli się
poruszyć. Kiedy dosięgła ich Avada, po prostu zamknęli oczy, i
była to jedyna różnica.
Rainbow ledwie zrozumiał
następne słowa Voldemorta, skierowane do Lucjusza.
– Później uleczysz
pozostałych, zmienisz ich pamięć i odstawisz do Londynu.
– Jak rozkażesz,
panie...
– Zostaw nas samych.
Malfoy wyszedł, a James
wciąż stał bez ruchu wodząc wzrokiem od żywych do umarłych i z
powrotem. Ale nie patrzył ani w oczy dziewczyny, ani mężczyzny.
Nie miał na to siły.
Dłoń Voldemorta ciążyła
mu jak żelazna sztaba.
– Dostałeś dzisiaj
drugą szansę – wyszeptał Czarny Pan po chwili. – A to zdarza
się rzadko.
Może powinienem wybrać
jednego z chłopaków?, pomyślał James, patrząc na ich nieruchome
twarze.
– Być może przyjdzie
czas, gdy będziesz ze mną dyskutował. I sprzeciwiał się mi.
Ale którego?
– Miną jednak lata,
nim będziesz na to gotowy.
A jeśli zgubiła tę
obrączkę?
Voldemort ponownie
zacisnął palce na jego ramieniu i James spojrzał na niego.
– Ale jeśli
kiedykolwiek podniesiesz na mnie rękę, chłopcze, zabiję cię bez
żalu.
Powinienem walnąć go
wtedy Avadą, pomyślał Rainbow, szybko odwracając wzrok.
– Możesz odejść. –
Voldemort zdjął rękę z jego ramienia, a chłopak uklęknął
niewprawnie i wyszedł bez słowa.
Musiał trzymać się
ściany, żeby nie upaść. Nogi uginały się pod nim, chwiał się.
W holu, na schodach, siedział Lucjusz. James minął mężczyznę,
prawie go nie zauważając. Wyszedł przed dom, na żwirowany podjazd
i odetchnął chłodnym, jesiennym powietrzem. Ruszył dalej, prosto
w mrok.
Tylko zamknęli oczy...
Potykał się, czasem
wpadał na drzewa lub krzaki, o jeden ręce podrapał do krwi.
Może ten mężczyzna nie
był jej ojcem? Jakiś przypadkowy facet z sumieniem...
Początkowo żwir
chrzęścił mu pod stopami, ale szybko zgubił ścieżkę. Brnął
na oślep przez trawę i spadłe liście.
A jeśli Lucjusz wyda
mamę?, pomyślał nagle.
Potknął się o
wystający korzeń, upadł na kolana, ale nie miał siły wstać.
Zwinął się w kłębek pod drzewem i rozpłakał.
Trzeba było...
Wepchnął dłoń w usta
i ugryzł ją, starając się uspokoić, a równocześnie
zakneblować. Nic to mu jednak nie dało, ból nie odwrócił jego
uwagi. Leżał więc na ziemi, krztusząc się łzami i obejmując
kolana krwawiącą ręką. Wreszcie, gdy własny szloch go znużył,
zdołał wykrztusić:
– Mrużko.
Ja... nie wiem jak to skomentować. Nie potrafię. Tak wiem, że to tylko opowiadanie, ale mimo wszystko ten rozdział był tak niezwykły, że zapominałam, że to jest wymyślone. Jedno jest pewne: jeżeli Twoim zamiarem było wywołanie u nas emocji, to w moim przypadku zdecydowanie Ci się udało. Przy końcówce miałam poprostu ochotę podejść do Jamesa, zabrać go stamtąd, przytulić i rozpłakać się razem z nim. Bo w jego sytuacji nie byłabym w stanie wybrać. Nie byłabym też pewnie w stanie wydusić z siebie słowa, a co dopiero ustać na nogach, lub racjonalnie myśleć. Nie znam Cię, nie wiem jaką osobą jesteś, ale jednego jestem pewna. Masz prawdziwy talent, który wciąż dzięki ciężkiej pracy rozwijasz i jeżeli pisanie sprawia Ci przyjemność, to nie rezygnuj z niego, nieważne co by się działo. Wiem, że to może brzmieć jak kolejne puste słowa, które słyszałaś pewnie milion razy, ale zapewniam Cię, że piszę dokładnie to co myślę. Bo rzadko zdarza się, żeby ktoś aż tak bardzo oczarował mnie sposobem pisania i w takim stopniu wciągnął w jakąś historię. Jest wiele blogów, które mimo, że mi się podobają, mogłabym ot tak przestać czytać, a nawet książek, które mogłabym w połowie przerwać i już nigdy do nich nie wrócić, ale Maskę muszę przeczytać do końca. Jestem też pewna, że jeżeli tylko po jej zakończeniu nie skasujesz - będę nieraz do niej wracać. Tak, jestem typem człowieka, który ulubione książki czyta po 3 razy i jest w tym coś magicznego, wiesz? Chodzi o to, że mimo, że znasz fabułę i nic Cię już raczej nie zaskoczy, ponowne przeczytanie ulubionej książki daje możliwość otoczenia się towarzyszącym jej klimatem, atmosferą, której nie da się uzyskać w żaden inny sposób. Życzę Ci naprawdę bardzo, bardzo dużo weny i jeżeli tylko tego chcesz - żeby, gdy już będziesz na to gotowa, ktoś odpowiedni dostrzegł Twój talent.
OdpowiedzUsuńMelyonen
Dzięki :) Jak zwykle nie wiem co powiedzieć, kiedy widzę taki komentarz. Odpowiem więc krótko: bardzo się cieszę, że tekst podoba się aż tak. Chyba milszych słów nie mogłam usłyszeć.
Usuń(i też czytam ulubione książki po kilka razy :D choć ja mam krótką pamięć, więc fabuła potrafi mnie zaskoczyć nawet i za trzecim razem)
I ja nie skomentowałam wcześniej?! Czytam tyle czasu po publikacji?! Ach, co wyjazdy robią z ludźmi...
OdpowiedzUsuńZacznę od dwóch rzeczy, do których się przyczepię. "Hollywood" piszemy wielką literą. Po drugie gdzieś w pierwszym akapicie mignęło mi "Dumbledore'em" i "Snoopy'm". Pisze się "Dumbledorem" i "Snoopym". I z krytyki to chyba na tyle.
Teraz słodkości. "Severus zamknął na chwilę oczy, zastanawiając się, który z jego pracodawców jest bardziej szalony. Czarny Pan starał się przynajmniej zachowywać pozory" i "Zaszyłby się w dżungli i został szamanem jakiegoś nieodkrytego przez cywilizację plemienia". Te dwie perełki czytam w kółko, i w kółko, i w kółko, i wciąż się śmieję. A potem wyobrażam sobie Jamesa siedzącego przy ognisku przed tipi, w pióropuszu na głowie i grzechotkami w rękach. I śmieję się jeszcze bardziej.
Jeśli chodzi o twój styl pisania i wg, i wg, to zgodzę się z przedmówczynią. Czytam parę blogów, serii książek, ale mogłabym przestać je czytać w każdej chwili. Przez dzień czy dwa by mnie do nich ciągnęło, a potem bym o nich zapomniała. O Masce? Nigdy. To chyba jedyny blog, który sprawdzam codziennie (no, ostatnio trochę rzadziej) i z niecierpliwością wyczekuję kolejnej części. To moje bóstwo. No dobra, może trochę przesadzam. Ale tylko troszeczkę.
Podsumowując: rozdział świetny, super i całe rzesze synonimów. Trochę taki refleksyjny, mnie przynajmniej zmusił, żeby się zastanowić: a gdybym ja miała wybierać? Przemyślenia Jamesa o tej obrączce i całej reszcie - takie... prawdziwe. A jeśli ja miałabym wybierać... Cóż, chyba wybrałabym jak Rainbow.
No, a na koniec dużo, dużo weny, pomysłów i stałego dostępu do internetu (a jakże by inaczej?)!
Fanka numer jeden ;P
Nie, nie pisze się Dumbledorem. Zanim kogoś poprawisz, sprawdź, czy masz rację. http://so.pwn.pl/zasady.php?id=629620 Dumbledore jak Joyce, tez się kończy na e nieme. Poza tym, wystarczy sprawdzić w książce.
UsuńLeleth, to ty mnie jeszcze czytasz? :D
UsuńLiterówki ubiłam, oprócz tego Dumbledore'a ;) Ogólnie rozdział był betowany w jednej trzeciej, bo miałam naprawdę straszny bałagan z internetem i mogłam go albo puścić albo tak, albo... no, dopiero w tym tygodniu ^^" Ale chyba nie było z nim tak źle :)
Jeśli chodzi o resztę komentarza: dziękuję i strasznie mi miło :) Byle Maska podobała się tak aż do samego końca.
Naprawdę? No cóż, możliwe... Każdemu zdarzają się pomyłki, prawda? Masz rację, mogłam najpierw sprawdzić. Ale to pisze się "Snoopym"? Bo już zwątpiłam...
OdpowiedzUsuńFanka numer jeden ;P
coz, prynajmniej widac po koncowce, e James ma ucucia, ale i tak...gduy wybieral tych ludi... to bylo okrutne, ale wiadc bylko, slychac bylo w tych slowach starch... Voldemort jest totalnie chory, i chyba ten spokoj jest najkbardiej przeraajacy... A snape tak po prostu sobie poszedl. mega mnietym wkurzyl Dlacego w ogole go wzial? James ma pietlanscie lat, nie powinien w ogole opuszcac Hogawarty na Boga, co tak wlasciwie sobie mysli ten Dumbledore... Jezu, to jest strasznie popaprane... i Ciekawe, cy Hermiona ma racje co do tej przepowiedni, to by troche ulatwilo. podobaly mi sie bardo mlode skraty. Zaprasam na zapiski-condawiramurs na nowosc
OdpowiedzUsuńAno, cały świat w tym opku jest mocno popaprany i tego nie ukrywam ;) Ale bez tego nie byłoby fabuły, przynajmniej tej.
UsuńMignęły mi dwie literówki.
OdpowiedzUsuńRozmowa z Minerwą: wpadłaś a chyba miało być wpadłeś.
I gdzieś tam podczas rozmowy z Mioną, zamiast ze powinno być że.
Jednak nie znajdę tego, bo jedno, że jestem na telefonie i niezbyt wygodnie. No i z góry przepraszam za, w wiekszości brak polskich znaków, ale tak szybciej.
Wiec od początku. Maskę zaczęłam czytać dawno temu, ale tak na raty. Za pierwszym razem chyba dwa rozdzialy, a później jakoś mi przepadł link i licho to wszystko wzięło. Później znów i to samo. A od jakiegoś czasu na dobre zawitałam w fanfikach potterowskich, kocham je. No i wróciłam/zawitałam, zwał jak zwał na maskę Mineło kilka dni zanim ja przeczytałam, bo nie będzie przecież człowiek wiecznie siedział w internetach.
Wiec ja tak ogółem sie wypowiem.
James jest fantastyczna bohaterem. Jak dla mnie pozornie prostym czlowiekiem, ale gdy go poznajemy to jednak skomplikowany. Powaliła mnie sytuacja w pociągu, gdy sie przedstawił Harry'emu. Byla taka... charakterystyczna. James wywołuje u mnie skrajne emocje, bo albo mam ochotę go stłuc, albo pocieszyć. No, ale gdzie tam by chciał pocieszenie. Na szczególne wyróżnienie zasługuje też Tonks. Ta kobitka to ma jaja, kumplować się z synem śmierciożerczyni, a na dodatek bywać w szemranych zakątkach. Przyznam, że pasuje mi to do takiego aurora. Osoba wtykająca nos wszędzie, a już z pewnością tam, gdzie nie powinna. Nawet mam nagraną 5 część i ciagle widze Tonks w scenie jak przybyli do domu Dursley'ów.
Jest jeszcze jedna scena, dobra dwie, które jednak same się przypominają. Mianowicie, ta co Harry i James poszli zwiedzać Komnate Tajemnic, a ta druga to wypowiedz nie pamietam jak sie zwała kobieta, ale wiem, że miala odchodzić. No chodzi o to jak mowila o Albusie, że ukrywał sporo przed Ministerstwem. Ciekawe, że pokazałaś inna stronę medalu.
Dalej, cos o Hermionie. Zaczyna trochę chyba za bardzo węszyć jak dla mnie, no ale ludzie, to Granger w końcu, co by bylo, gdyby sie tym nie ciekawilła? Ich relacje są... dziwne. W sumie go nie zna, ale sie o niego martwi, chociaż... myślę, że może ją on tak obchodzi, bo uważa, że ma wypalony mroczny znak. Mooożee.
No i Voldemort. On i Emily podbijają moje serducho. Wiadomo, Tom zawsze był podłym skurwysynem, a tu nam chce wmówić, że nie jest potworem.
Bardzo zaskoczyłaś mnie tym generałem . Jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić.
Ostatnia scena wbudziła we mnie nie lada emocje. Chyba największe na przestrzeni calego opka. Tak mi go bylo żal.
Aaa, zapomnialabym. Jako, że na końcu jest o Mrużce. To spodobał mi się pomysł z tymi skrzatami, to że jednak znaczą coś dla niego. Nie jest taki bezduszny.
Ja mam od dawna w obserwowanych blogach, więc skoro jestem na bieżąco to będę regularnie wpadać.
Wciąż nie moge wyjsc z podziwu. Podczas czytania możnaby popaść w kompleksy. Przynajmniej ja, bo moj poziom nie dorownuje ani jednym procentem do twojego. Ale wiadomo dluzej w tym siedzisz.
Mam nadzieje, ze juz niedlugo zaspokoisz nasza niecierpliwosc kolejnym rozdzialem.
Pozdrawiam ciepło,
Acrimonia
O, ktoś nowy :D
UsuńSzczerze mówiąc Jamesa sama chętnie bym palnęła od czasu do czasu. Uparłam się na bohatera z trudnym charakterem, to muszę cierpieć. Od czasu do czasu.
(bo ja ogólnie lubię bohaterów z trudnym charakterem :P)
Widzę, że Brenda (ta co odchodziła) wielu osobom przypadła do gustu. A w sumie to taka postać z przypadku, ale ją lubię xD Może dlatego, że aurorzy - jako, hm, grupa zawodowa - w ogóle wydają mi się interesujący :)
A Tonks będzie jeszcze miała trochę do zrobienia w Masce.
Hermiona akurat najmniej knuje :D Może to kwestia wieku, gdzie tam jej do reszty bohaterów.
Voldemorta prowadzę akurat niekonanicznego, bo ten kanoniczny nijak by sobie nie poradził w tym opku :) Ale w sumie nie żałuję, że mu pogrzebałam w charakterze, bo przyjemniej mi się go pisze dzięki temu.
Kolejny rozdział jest w sumie napisany, ale ten wolałabym jednak zbetować przed dodaniem xD
No, przeczytałam drugi raz :P.
OdpowiedzUsuńKoniec był... mocny. I to bardzo. Przy pierwszym czytaniu to mnie prawie zamurowało. Potrafiłaś napisać coś tak mocnego i poruszającego bez wypruwania postaciom flaków czy obcinania uszu. Wow. I ty mówisz, że Maska nie jest drastyczna? Ta scena była naprawdę przerażająca i bezwzględna, jak Voldek tak kazał Jamesowi wybierać spomiędzy tych mugoli, którzy pewnie byli niewinnymi, przypadkowymi ofiarami zgarniętymi z ulicy. Jestem pewna, że James będzie mieć ogromne wyrzuty sumienia i dylematy. Naprawdę mocno mu dokopałaś. Wgl jak czytałam pierwszy raz, to się tego nie spodziewałam, rozważałam różne scenariusze kary dla Jamesa, może bardziej krwawe, ale nie spodziewałam się czegoś takiego, co jest mroczne i obrzydliwe w zupełnie innym sensie. Naprawdę byłam zaskoczona i jestem ciekawa dalszych konsekwencji tej sceny.
Co do reszty rozdziału, też mi się podobało. James zachowywał się jak on, czyli chodził własnymi drogami i odpychał wszystkich, którzy chcieli mu pomóc, nawet Hermionę i McGonagall. Ale to do niego pasuje, choć w sumie zachowywał się dość chamsko i opryskliwie. Podoba mi się jednak troska Hermiony, to też takie kanoniczne, bo ona akurat zawsze jawiła mi się jako postać, która chce dla wszystkich dobrze, czasami wręcz się narzuca.
O, i fajna była ta scenka z Mrużką, podoba mi się, że wykorzystałaś motyw skrzatów. No i ten strych, to twój autorski pomysł, co nie? Ale fajny, mimo że ciężko mi sobie wyobrazić hogwarcki strych. No ale w sumie czemu nie? Joaśka nie precyzuje, czy takowy był, więc można wymyślać po swojemu. No i małe skrzaty, też z książki nie wiadomo, jak to było ze skrzacimi dziećmi.
Podobał mi się rozdział, no. Chyba najbardziej zapadła mi w pamięć końcowa scena. Była bardzo mocna.
Lecę do nowego odcinka ^^.