30.03.2022

Wbrew pozorom nadal istnieję ^^".

wtorek, 29 lipca 2014

Rozdział XXIV



Hej, przepraszam, że teraz nie odpisuję na komentarze. Obiecuję nadrobić, kiedy mój dostęp do internetu stanie się mniej przypadkowy :)


Drzwi, pomyślał James. Jasne, drzwi.
Snoopy stał za nim i uśmiechał się szeroko, podwijając górną wargę jak rozzłoszczone zwierzę. W marnym świetle jego dziąsła wydawały się sine i przegniłe. James zerknął na chłopca przelotnie i ponownie spojrzał na drzwi.
Były bardzo... zwyczajne. Pomalowano je białą emulsją, która zaczęła już się łuszczyć i pękać, może przez wilgoć. Klamka zardzewiała lekko, podobnie jak zawiasy. Przez dziurkę od klucza sączyło się nikłe światło, a spod progu wylewała woda. Rainbow czuł słaby prąd, kiedy tak stał tuż przed nimi.
– Nie – powiedział. – Nie ma szans.
W ciszy słyszał krew, która huczała mu w głowie, i własne serce. Poza tym nic, ani głosów, za którymi szedł, ani rytmu, którym pulsowała ściana, ani nawet oddechu dzieciaka.
– Nie przejdę przez nie – stwierdził i usiadł w cuchnącej wodzie, opierając się o drzwi plecami. Spojrzał na Snoopy’ego. Chłopiec na tle gwiazd wydał mu się nagle gigantem, złowieszczą postacią ze starych, jeszcze nieocenzurowanych baśni. Nad jego głową wisiał Syriusz i James pomyślał, że to zły omen, ostrzeżenie, którego nie potrafił pojąć.
Ocknął się gwałtownie, prawie strącając ze skrzynki warcaby. Przez moment walczył z kocem, którym ktoś go otulił, zanim udało mu się uspokoić i zdjąć go z siebie normalnie. Koszula przylepiła mu się do spoconego ciała.
Mrużka siedziała obok niego na barokowej, mocno podniszczonej pufie. Reperowała albo czyściła zegar z kukułką. Mechaniczny ptaszek przycupnął na jej ramieniu i przypatrywał się czynności uważnie. Kiedy James się obudził, Mrużka wlepiła w niego spojrzenie wielkich, wyłupiastych oczu. Chłopak poczuł się niezręcznie.
– Nie mów, że tu spałem. Trzeba było mnie wygonić – wymamrotał, rozglądając się.
Hogwarcki strych sprawiał wrażenie nierzeczywistego, jakby istniejącego na samym skraju realnego świata. Światło wpadające przez nieliczne okna rozlewało się po drewnianej podłodze, mnożyło cienie każdego z niezwykłych przedmiotów, aby wreszcie przygasnąć, pozostawiając nietkniętymi plamy ciemności. Wczoraj, gdy Rainbow pierwszy raz tu przyszedł, był pewien, że poranek obedrze to miejsce z uroku, bo zazwyczaj tak bywa. Po przebudzeniu odkrył, że się pomylił.
Składowano tu rzeczy, owszem. Stare, bezużyteczne lub chwilowo niepotrzebne. Zmieniały strych w labirynt pachnący starym drewnem i kuszący tysiącem drobiazgów, bardzo często magicznych. Przede wszystkim jednak było to obozowisko, pokój, który zawłaszczyło sobie ze sto lub więcej stworzeń. A każde dbało o swój skrawek, dekorując go według upodobań z dbałością, której James się nie spodziewał. Zewsząd otaczały go barwne narzuty i koce, ręcznie wyhaftowane chusty, kwiaty w donicach i wazonach, bibeloty... Kojarzyło mu się to trochę z orientalnym bazarem, trochę z cygańskim taborem. Ten chaos podobał mu się jednak, sam nie wiedział dlaczego. Miał ochotę zanurzyć się w tym przepychu i zgubić, o tak, najlepiej na zawsze.
– Nikomu pa... nie przeszkadzałeś – powiedziała Mrużka, wstając. Odłożyła zegar do kołyski, w której sypiała. Kukułka kłapnęła dziobem metalicznie, ale skrzatka pogładziła ją uspokajająco. Ptaszek zleciał z jej ręki i usiadł na krawędzi dzbanka, w którym stały zasuszone polne kwiaty.
Na strychu oprócz nich prawie nikogo nie było. Tylko jeden starszy skrzat drzemał w bujanym fotelu o wiele dla niego za dużym, a dwa dzieciaki bawiły się niedaleko przez nikogo nie pilnowane. James poczuł ukłucie niepokoju, gdy zobaczył jak mały skrzat wspina się na chybotliwą konstrukcję ze skrzyń i kufrów.
– Nic mu nie będzie? – spytał Mrużki, ale ta nie była zaniepokojona. Zerknęła tylko na malca i pokręciła głową.
– Jest już duży. Jeszcze rok, a będzie mógł zejść na dół, żeby pomagać.
James poczuł, jak po plecach przechodzi mu dreszcz.
– To on teraz nie schodzi? Tak nigdy?
– Po co? – zdziwiła się Mrużka. – Tylko przeszkadzałby czarodziejom.
Chłopak spojrzał na malucha, który teraz usiadł na jednej ze skrzyń i patrzył na niego z zaciekawieniem. Miał nieproporcjonalnie olbrzymie uszy i oczy, nawet jak na skrzata, ale wydawał się na swój sposób... uroczy.
– A na dwór?
– Mrużka nie wie – powiedziała skrzatka po chwili zastanowienia. – Ale pewnie nie. Kto by miał czas go tam zabrać?
Tymczasem do dzieciaka dołączyła jego przyjaciółka i oba maluchy przepadły w ciemności, kryjąc się ze zręcznością przywodzącą na myśl szczury.
Rainbow drgnął i ziewnął. Podrapał się po karku, a później podciągnął rękawiczki, bo jedna prawie zsunęła mu się z dłoni. Ubrał je wczoraj, gdy wychodził od Snape’a, bo sam nie mógł nałożyć zaklęć maskujących, a na myśl, że miałby o to prosić kogokolwiek, robiło mu się niedobrze.
– Mrużko, a ty jesteś szczęśliwa? – zapytał. – Znaczy, jak tak ciągle musisz pracować?
Skrzatka spojrzała na niego dziwnie, tak, że James się zmieszał.
– Mrużka żyje, aby służyć – odpowiedziała.
– Tak, wiem, ale... – Machnął ręką po chwili, nie potrafiąc się wysłowić.
Przypomniał sobie, że Hermiona mówiła mu coś o wyzwalaniu skrzatów, ale zbywał ją zawsze, gdy zaczynała ten temat. Nie potrafił jej się przyznać, że sam ma jednego, to raz, a dwa, niezbyt interesowało go naprawianie świata.
Choć może raz byłoby warto spróbować...
Później, obiecał sobie.
Mrużka tymczasem znikła nawet nie czekając na rozkazy, wzdrygnął się na odgłos deportacji. Po chwili wróciła z tacą, na której znalazło się śniadanie. Dzbanek z kawą, dwa kubki, kanapki. James sprzątnął grę ze skrzynki, która służyła im za stół, i zabrali się za jedzenie. Był to dziwny posiłek, cichy i spokojny, ale chłopak cały czas się denerwował. Czuł, że to pierwsze wspólne śniadanie jest ważne i bał się, że coś zawali. Mrużka za to zachowywała się, jakby nic szczególnego się nie stało.
Choć biorąc pod uwagę, że wczoraj wpadł do niej bez słowa zapowiedzi i rozegrał ze trzydzieści partii warcabów, pewnie wspólne picie kawy naprawdę już jej nie ruszało.
James sam nie wiedział, jak do tego doszło. Najpierw uciekł od Snape’a. Nie miał ochoty z nim rozmawiać, szczerze mówiąc, nawet przebywać w tym samym pomieszczeniu. Dręczyła go pewność, że ojciec zdecyduje się go ukarać za bójkę z Potterem. Nie zrobił tego natychmiast, co mogło oznaczać, że zostawia to Czarnemu Panu albo boi się, że Dumbledore będzie chciał obejrzeć chłopaka jeszcze raz. Jakikolwiek był powód, James nie zamierzał czekać, aż mężczyzna zmieni zdanie. Wziął klucze do mieszkania, porwał kurtkę i umknął.
A później stał nad brzegiem jeziora i rzucał kaczki, aż Wielka Kałamarnica się wściekła
i spróbowała go trzepnąć jedną z macek. Mniej więcej wtedy uświadomił sobie, że zachowuje się dokładnie tak, jak powiedziała Hermiona.
Mały tchórz, który każdego się boi.
Reszta dnia minęła mu na unikaniu ludzi. Okazało się to wręcz zaskakująco łatwe. Przeszedł się skrajem Zakazanego Lasu, później pobłąkał po korytarzach zamku. Pogadał z obrazami, posiedział w bibliotece, zjadł w kuchni. Tam zapytał, gdzie jest Mrużka i dowiedział się, że na strychu. A później jakoś tak...
Może po prostu potrzebował się wygadać. Tak po ludzku, zwyczajnie. Nie mówił o Voldemorcie, o Lucjuszu, o ostatnich dniach czy przepowiedni, nie chciał zrzucać na nią tego ciężaru. Ale i tak gadał godzinami, przegrywając partię za partią, bo zawsze był kiepski w warcaby. Mówił trochę o swojej młodości, trochę o szkole, ale głównie o bzdurach, takich jak muzyka czy filmy. A Mrużka słuchała, wtrącała się od czasu do czasu i nie wygoniła go. James mógł tylko podziwiać jej cierpliwość.
Dzień jednak szybko minął i chłopak uświadomił sobie, że jego sytuacja wciąż jest tak samo beznadziejna.
Zszedł ze strychu po wąskich, skrzypiących schodach i, mocno zaciskając zęby, przecisnął się przez wąski korytarz. Nienawidził takich miejsc. Znalazł się na klatce schodowej i musiał chwilę poczekać, zanim pojawiła się możliwość zejścia niżej. W tym czasie patrzył na obrazy, myśląc o swoim szpiegu. Dziewczynka była strasznie speszona i unikała rozmowy z nim, a i on nie miał ochoty jej przywoływać. Choć wiedział, że jego zachowanie jest dziecinne, czuł się zwyczajnie zdradzony.
Zajrzał do łazienki i obejrzał ostrożnie lewą rękę. Część linii znikła już całkowicie i tatuaż znów przypominał psa gryzącego własny ogon. Skóra wciąż była lekko zaczerwieniona, ale nie bolała, gdy jej dotykał. Najwyżej lekko swędziała. Podrapał się i zsunął rękaw. Spojrzał w lustro i zauważył z pewnym rozbawieniem, że jego zarost zaczyna być już widoczny, choć ledwo ledwo. Na razie chłopak wyglądał jakby czymś ubrudził twarz. Pomyślał, że i tak musi znaleźć zaklęcie golące i nagle parsknął śmiechem.
– Merlinie, co za narcyzm – wymamrotał.
Odwrócił lekko głowę i kątem oka przyjrzał się bliźnie biegnącej wzdłuż szczęki. Stwierdził, że jeśli ktoś o nią spyta, wciśnie kit, że schody walnęły go poręczą, a przez szok pourazowy kiepsko się uleczył. W Hogwarcie to było całkiem prawdopodobne.
Wyszedł na korytarz i wzdrygnął się, słysząc dzwonek. Przez moment miał ochotę cofnąć się do łazienki, ale uznał, że byłaby to przesada. Niechętnie więc ruszył dalej, wchodząc w tłum uczniów wylewających się z klas. Zastanowił się, czy zajrzeć do gabinetu Dumbledore’a, ale odrzucił ten pomysł. Mężczyzna pewnie sam by go znalazł, gdyby miał coś ciekawego do przekazania. W końcu więc chłopak ruszył w dół, żeby wyjść na dziedziniec. Chciało mu się palić.
W połowie drogi złapała go McGonagall.
Kobieta wyglądała, jakby coś ją dręczyło, więc wszedł do jej gabinetu, choć nie był pewny, czy to dobry pomysł. Kiedy Minerwa usiadła za biurkiem, on oparł się o drzwi i włożył ręce do kieszeni. Dziwnie się czuł bez różdżki, ale specjalnie zostawił ją u Snape’a, żeby magia go nie kusiła. Nie wiedział jakich szpiegów ma dyrektor w szkole.
Oczywiście miał świadomość, że to lekka paranoja i Dumbledore prawdopodobnie nawet o nim nie myśli. Nie chciał jednak ryzykować. Wystarczało, że podpadł już Czarnemu Panu.
Minerwa poprawiła kałamarz i wyrównała papiery leżące w stosie na biurku.
– Chciałam z tobą porozmawiać – stwierdziła wreszcie.
James wzruszył ramionami i czekał.
– Jestem świadoma, że znajdujesz się teraz w trudnej sytuacji...
– Tylko mnie zawiesili – przerwał jej chłopak i zabrzmiało to bardziej obcesowo, niż chciał. – Nie ma się czym przejmować, pani profesor – dodał więc szybko.
– Chodziło mi o twoją sytuację rodzinną – powiedziała po chwili. – Profesor Snape wytłumaczył mi parę rzeczy. Również o Sam-Wiesz-Kim.
James zesztywniał. Dłonie ukryte w kieszeniach zacisnął w pięści.
– Co za fiut – warknął.
– Panie Rainbow...
– A może ja, kurwa, nie chcę, żeby wszyscy o tym wiedzieli?
– James.
Chłopak zamknął oczy, odetchnął głębiej. Milczał, próbując zapanować nad wściekłością.
– Nie powinieneś winić ojca. Po tym, jak wpadłeś do szkoły, wypytałam profesora. Martwiłam się o ciebie.
– Nic mi nie jest – powiedział odruchowo.
Kobieta znów wyrównała papiery, usłyszał ich szelest.
– Chciałabym, żebyś wiedział, że nie musisz sobie radzić z tym sam. Mogę ci pomóc...
– Jak? – zapytał, otwierając oczy i uśmiechając się krzywo.
Kobieta nie odwróciła wzroku. Patrzyła odważnie, poważna i pewna siebie. Przez ułamek sekundy mógł nawet uwierzyć, że rzeczywiście mogłaby coś zmienić. Szybko jednak przypomniał sobie, że Minerwa jest tylko starą nauczycielką. Mogłaby mu pomóc, gdyby miał problemy z transmutacją, a nie Czarnym Panem, Dumbledore’em i Snoopym.
– Na pewno razem coś wymyślimy – powiedziała.
Pokiwał głową i uśmiechnął się jakoś łagodniej, uprzejmiej. Nie jej wina, że nie miała szans.
– Jasne. Będę pamiętał. Mogę już iść?
Zgodziła się, więc wyszedł. Bez większych przeszkód udało mu się dostać na dwór, choć zawahał się przy Wielkiej Sali. Uczniowie właśnie jedli obiad, ale chłopak ani nie był głodny, ani nie miał ochoty na spotkanie się z Harrym. Machnął więc ręką na posiłek i poszedł dalej.
Przez chwilę stał na dziedzińcu i patrzył na pochmurne niebo. Zbliżała się ulewa. Zignorował to i ruszył przed siebie, do parku. Po drodze zapalił papierosa podwędzonymi z kuchni zapałkami.
Zanurzył się pomiędzy drzewa, na chybił trafił wybierając jedną ze ścieżek. Park wyglądał na zapuszczony nawet bardziej niż puste klasy. Żwir na alei leżał nierówno, miejscami odsłaniał połacie ziemi, miejscami tworzył pagórki. Spomiędzy kamyków wyrastała trawa i chwasty. Liści i połamanych gałęzi nikt nie usunął, a przynajmniej jedno drzewo było tak chore, że należało je wyciąć. James zwolnił, zastanawiając się, czy przypadkiem nie zalęgło się tu jakieś magiczne cholerstwo. Wyglądało jednak na to, że o parku po prostu wszyscy zapomnieli.
Nagle usłyszał ze swojej kieszeni nieśmiałe odkaszlnięcie. Wyciągnął obrazek i spojrzał na dziewczynkę, która mięła w palcach skraj sukienki.
– Hermiona pytała, gdzie jesteś – zameldowała mała. – Nie wiem, czy mogę jej powiedzieć.
Chłopak przewrócił oczami.
– Dobra, powiedz jej.
Dziewczynka natychmiast umknęła, a on usiadł na oparciu najbliższej ławki i zaciągnął się.
Zdążył wypalić jeszcze jednego papierosa i parę rzeczy przemyśleć, zanim Hermiona go znalazła.
– Ostatni raz byłam tu chyba w pierwszej klasie – wytłumaczyła się niepotrzebnie, wyciągając z włosów liścia. James zauważył, że dziewczyna jest tylko w szkolnej szacie, pomimo tego, że dzień był chłodny. – Kompletnie się zgubiłam.
– Chyba mało ludzi tu przychodzi – zauważył.
Dziewczyna rozejrzała się, jakby szukając dowodów na to stwierdzenie.
– Pewnie tak, nad jeziorem jest przyjemniej.
Usiadła obok niego, również na oparciu, pomimo tego, że palił. Po chwili zresztą się rozkaszlała. Chłopak zgasił więc papierosa o metalowe okucie ławki i wyrzucił niedopałek.
– Więc? – spytał, kiedy cisza się przedłużała. – Szukałaś mnie.
– Taak – dziewczyna przeciągnęła słowo lekko. Nie patrzyła na niego. – Nie mogę cię złapać od paru dni.
Czekał.
– James, wczoraj przeczytałam chyba wszystkie pozycje o wróżbiarstwie, jakie znalazłam w bibliotece. No dobrze, przynajmniej przejrzałam. Pomijając te z działu Ksiąg Zakazanych, oczywiście. – Odgarnęła włosy z twarzy, bo targał nimi wiatr. – To wszystko są banialuki. Żadnych dowodów, jedna teoria wyklucza drugą.... Dużo pseudonaukowego bełkotu w każdym razie.
Chłopak patrzył na nią bez zrozumienia.
– Ee... co?
– Mówię o tej przepowiedni. – Dziewczyna sięgnęła do torby i wyjęła z niej gumkę. Przez moment walczyła z włosami. – Wiesz, że nie wierzę w przewidywanie przyszłości, ale i tak wszystko sprawdziłam, tak na wszelki wypadek.
– Jakiej przepowiedni? – spytał chłopak, choć przeczuwał, jaka będzie odpowiedź. Choć nie miał pojęcia, skąd dziewczyna o niej wiedziała.
– Tej, którą się dręczysz. – Hermiona spojrzała na niego poważnie. – Mówiłeś o niej, kiedy wracaliśmy do Hogwartu. Byłeś wtedy trochę... gadatliwy.
– Merlinie – wymamrotał.
Wiedział, że staje się zbyt rozmowy po alkoholu, ale...
– Co jeszcze powiedziałem?
Hermiona spojrzała na niego wyraźnie zaskoczona.
– Nie pamiętasz?
– Tak jakby – warknął.
Dziewczyna westchnęła i objęła się mocno rękoma. Drżała lekko z zimna i drażniło to chłopaka, choć nie wiedział dlaczego.
– Większości i tak nie zrozumiałam, nawijałeś po hiszpańsku. Chyba. Strasznie bełkoczesz, kiedy jesteś pijany – powiedziała oschle, rzeczowo. – Wiem, że martwisz się jakąś przepowiednią, ale nie wiem, jaką. Zresztą, to nieważne. Ktoś cię próbował wkręcić.
– Tja, coś jeszcze? – spytał, ściągając kurtkę. Narzucił ją na ramiona Hermiony, a ona prychnęła w proteście. – Daj spokój, zaraz mi ją oddasz.
– Sam zmarzniesz – powiedziała, ale otuliła się nią.
– Mam czary termoregulacyjne w koszuli – skłamał, starając się zignorować zimne podmuchy wiatru. – Dobra, to co jeszcze ci nagadałem?
– Nic ważnego – stwierdziła. – Niestety.
Wzruszył ramionami, coraz bardziej rozdrażniony. Hermiona westchnęła.
– Zachowujecie cię z Harrym jak dwa durne osły – powiedziała nagle z irytacją. – Ty się chowasz przed ludźmi, on milczy, jakby ktoś go przeklął. Jak mam wam pomóc?
James wzdrygnął się, jakby go ukąsiła.
– A skąd ci przyszło do głowy, że ja w ogóle chcę pomocy od ciebie?
– Wiem, że nie chcesz. – Dziewczyna patrzyła na niego gniewnie. – Ale sam sobie nie poradzisz. Już sobie nie radzisz.
– Taa. – Zacisnął palce na oparciu tak mocno, że mu zbielały. – Całe życie sobie sam radziłem, ale teraz potrzebuję pomocy od jakiegoś kujona, na bank. Weź się odwal.
Policzki Hermiony poczerwieniały, ale dziewczyna wyraźnie starała się uspokoić.
– Wiem, kim jestem, James. Nie mam złudzeń. I wiem też, że masz poważne kłopoty...
– I że jestem Śmierciożercą, nie? – nie mógł się powstrzymać.
Dziewczyna przygasła.
– Profesor ci powiedział? – spytała.
– On w ogóle dużo mówi ostatnio – stwierdził oględnie. Zeskoczył z ławki i spojrzał na dziewczynę z nagłym żalem. – Daj temu spokój, okej? Mam za dużo kłopotów, żeby się jeszcze o ciebie martwić.
Hermiona skrzywiła się i ściągnęła kurtkę. Rzuciła ją chłopakowi z taką siłą, że odruchowo cofnął się o krok. Dziewczyna wstała i wzięła torbę.
– Pogadamy, jak zmądrzejesz. – Nagle westchnęła. – Do zobaczenia, James.
Odprowadził ją wzrokiem, garbiąc się mimowolnie. Po chwili wyciągnął z kieszeni kurtki obrazek i spojrzał na dziewczynkę. Mała stała oparta o ramę, a ręce skrzyżowane miała na piersi.
– Nie popisałeś się – stwierdziła z dezaprobatą.
W pierwszym momencie miał ochotę coś jej odwarknąć, ale przeszło mu.
– Wiem – powiedział tylko.

***

Co za cyrk, pomyślał Snape.
W pomieszczeniu, które kiedyś służyło zapewne za izbę przyjęć, siedziały dwie kobiety. Rozłożyły pod sztuczną pajęczyną piknikowy koc i raczyły się – chyba – czystym spirytusem. O ile wiedźmę Snape zdążył już poznać i z trudem zaakceptować, o tyle druga osoba zaskoczyła go całkowicie. Kobieta na pewno nie należała do Zakonu, a i w Malfoy Manor jej nigdy nie widział, wątpliwe więc, żeby służyła Czarnemu Panu.
– Co ona tu robi? – wycedził.
Julia spojrzała na niego nieco zdezorientowana i podrapała się po kurzajce. W końcu udało jej się zogniskować wzrok.
– A, to ty. – Machnęła ręką. – Dyrektor jest w sypialni.
– Nie o to pytałem.
Druga kobieta wreszcie na niego spojrzała i pomyślał wtedy, całkowicie zaskoczony, że ma najładniejsze oczy, jakie widział w życiu. Wyglądały jak dwa węgielki, rozżarzone jakby wewnętrznym ogniem. I jakimś cudem prawie odwracały uwagę od blizn szpecących twarz.
Lily miała ładniejsze oczy, zganił się. Co za idiotyzm, pomyślał w następnej chwili.
– Jestem Natasza – przedstawiła się. W jej głosie pobrzmiewał rosyjski akcent. – Socjalizuję się.
Julia parsknęła śmiechem i o mało się przy tym nie zakrztusiła. Znajoma poklepała ją po plecach.
– Siadaj – wykrztusiła Julia, kiedy udało jej się uspokoić. – Wódki starczy.
– Nie piję – stwierdził oschle. – Prosiliśmy, żebyś nie przyjmowała klientów. Ani gości – dodał chłodno.
– To mój dom, kotku – powiedziała i odgarnęła do tyłu przybrudzone włosy. – I nie zaczynaj znowu gadki o tym, że mam stąd wiać, bo cię wywalę.
Natasza obserwowała ich spod półprzymkniętych powiek, sennie kołysząc kieliszek w dłoni. Milczała, uśmiechając się łagodnie.
– Dziecinada – warknął, ale wycofał się. Nie miał siły tracić na nią nerwów.
Wolałby, żeby Malfoyem zajmował się ktoś zaufany, ale problemem było znalezienie odpowiedniego człowieka. Gdyby Snape oddał Lucjusza w ręce któregoś z uzdrowicieli Czarnego Pana, nie mógłby go odwiedzać Dumbledore. Tymczasem zatrudnienie do tej pracy kogokolwiek z Zakonników wydawało się pomysłem bardzo niefortunnym. Snape nie wierzył w dyskrecję własnych współpracowników. Julia wydawała się najmniejszym złem, choć w tym momencie Severus zaczął w to wątpić.
Dumbledore siedział na stosie z książek, a obok niego, na biurku, stały w rzędzie fiolki wypełnione półprzejrzystą, ulotną substancją.
Wspomnienia, rozpoznał je Snape.
Lucjusz siedział w łóżku oparty o stos poduszek. Wyglądał źle, jak wrak człowieka, którym był przed paroma dniami. Nadal różowe blizny odcinały się mocno od jego bladej skóry. Wydawały się dziełem psychopatycznego artysty ze skalpelem. Kiedy Snape wszedł, Lucjusz odruchowo poprawił opaskę ukrywającą pusty oczodół, choć ten ruch był dla niego wciąż trudny. Ręka mu drżała.
– W pokoju obok jest jakaś Rosjanka – zameldował Severus od drzwi.
Dumbledore spojrzał na niego z rozbawieniem.
– Natasza? Poprosiłem, żeby zaczekała na mnie z grą w gargulki.
Snape zamrugał.
– Miał być brydż, ale nie znaleźliśmy czwartego – dodał dyrektor ze śmiertelną powagą w głosie. – Chyba że ty...? Lucjusz nie może, a szkoda.
Severus zamknął na chwilę oczy, zastanawiając się, który z jego pracodawców jest bardziej szalony. Czarny Pan starał się przynajmniej zachowywać pozory.
– Nie mam ochoty – wymamrotał.
Dumbledore wstał tymczasem i otrzepał szatę w gwiazdki, a następnie zatarł ręce.
– Zostawię was samych na moment, chłopcy – powiedział. – Jest jeszcze parę pustych fiolek – dodał, zatrzymując się na chwilę przy drzwiach. Snape skinął głową, dając znak, że rozumie.
Kiedy wyszedł, Severus odnalazł w bałaganie krzesło i ściągnął z niego parę tomów, aby po ludzku usiąść. Drażnił go ten pokój, panujący w nim nieład i to, że Julia traktowała woluminy bez krzty szacunku. Choć Severus nigdy nie uważał się za pedantycznego, to mieszkanie budziło w nim zaskakującą odrazę. Może dlatego, że w stosach wypatrzył parę książek, które próbował zdobyć od lat – tutaj walały się po podłodze i służyły jako podkładki pod kubki z herbatą.
– Dumbledore ci ufa – powiedział Lucjusz nagle. Jego głos był cichy, świszczący.
Snape skinął głową ostrożnie.
– To naiwny, stary człowiek.
– Naprawdę?
Severus milczał. Nawet gdyby chciał, chyba nie umiałby już wyjść ze swej roli.
– Nie zapamiętam tej rozmowy – stwierdził Malfoy. – Zmieni mi te parę dni. Więcej gorączki i majaków.
– Wiem – stwierdził Snape obojętnie. Problem polegał na tym, że kiedyś Lucjusz będzie musiał obejrzeć własne wspomnienia, prawdopodobnie, a nikt nie wiedział, po czyjej będzie wtedy stronie.
– Mówiłeś Draconowi? – spytał mężczyzna po chwili.
Snape pokręcił głową.
– To chyba niepotrzebne w tej chwili. Mógłby zachować się... niemądrze.
Mężczyzna przemilczał swoje podejrzenia. Miał wrażenie, że Draco zaczął się już czegoś domyślać. Chłopak schudł i zmarniał, na lekcjach wydawał się nieobecny i rozkojarzony, a na korytarzu unikał profesora. Snape próbował go wybadać, ale Draco zamknął się kompletnie. Może dotarły do niego plotki, w końcu nie był jedynym śmierciożerczym dzieckiem w Slytherinie.
– Tak. Jest... młody. – Lucjusz zamknął oczy i przez chwile wyglądało, jakby przysnął. – A ten twój chłopak?
– Czarny Pan jeszcze go nie ukarał.
– Dziwne.
Snape nic nie powiedział. Odwlekanie kary martwiło go, bo nie był pewien, co może oznaczać. Miał tylko nadzieję, że Voldemort nie zdecyduje się na zamordowanie chłopaka. Wiedział, że musiałby na to pozwolić i ta świadomość dręczyła go z każdym dniem coraz bardziej.
Nie poprosił Dumbledore’a o rozkazy, jasną instrukcję, jak ma postąpić w takim wypadku. Gdyby dyrektor powiedział, że ma ratować dzieciaka za wszelką cenę, Snape straciłby możliwość szpiegowania. A na to nie mogli sobie pozwolić, nie teraz, gdy byli tak słabi. Ale gdyby Dumbledore kazał Jamesa poświęcić... Snape znał mężczyznę od kilkunastu lat i wiedział, że ta decyzja dręczyłaby go pewnie do końca życia. Severus potrafił żyć z poczuciem winy, nie widział jednak potrzeby, aby zmuszać do tego kogokolwiek innego.
Tak, zdecydowanie lepiej było nie pytać o rozkazy.
– Oko – powiedział Malfoy ochryple. – Pytałeś?
Snape drgnął, skinął głową.
– Pytałem. Mężczyzna mówił, że robili mu je na zamówienie, ale podał mi namiary do odpowiedniego warsztatu. Dam adres Narcyzie, kiedy trochę się uspokoi.
Przemilczał, że adres ten udało mu się wyszarpać z trudem i po długiej, denerwującej rozmowie. Moody uznał, że Snape zamierza wydłubać sobie oko i włożyć protezę po to, aby lepiej szpiegować Zakonników. Wytłumaczenie aurorowi, że Severus nie ma ciągot do samookaleczenia, wydawało się wręcz niemożliwe. Pomogła, ku konsternacji Snape’a, Molly. Najpierw nakrzyczała na nich, aby nie mówili o takich rzeczach w kuchni, a później zagroziła Alastorowi, że własnoręcznie wyłupie mu magiczne oko i odda Severusowi.
Nie był to pierwszy raz, kiedy brała jego stronę w kłótniach, ale zawsze tak samo zaskakiwała profesora.
Lucjusz tymczasem wyciągnął rękę, próbując złapać jeden z pustych flakoników, stojących na podłodze przy łóżku. Snape w końcu podał mu jeden, rozdrażniony niepewnością jego ruchów. Po dłuższym poszukiwaniu Malfoy znalazł też swoją różdżkę.
– Może będzie miał mnie zabić – powiedział, patrząc jednym okiem w sufit. – Twój syn. Dlatego czekają.
– Może – zgodził się Severus. Też przyszło mu to do głowy. – Na pewno chcesz wracać do domu? – spytał nagle.
Malfoy nie odpowiedział. Przez chwilę leżał jeszcze wpatrzony w sufit, po czym przyłożył różdżkę do głowy i wyciągnął nitkę wspomnień.

***

Nie zwiał. Myślał o tym nawet idąc przez park w stronę Malfoy Manor, ale opanował się. Ucieczka nic by mu nie dała, a innym mogła zaszkodzić. Severusowi, Lucjuszowi, Narcyzie. Szczególnie jej. James ostrożnie wypytał Snape’a i dowiedział się, że kobieta jest ostatnio pilnowana. Mężczyzna nie powiedział jak, a Rainbow nie drążył. Miał tylko nadzieję, że nikt jej nie krzywdzi.
O matkę się nie martwił. Emily zawsze potrafiła się wykpić, często dzięki niewyobrażalnemu szczęściu. James podejrzewał, że teraz świetnie się bawi.

Sam marzył o tym, żeby złapać świstoklik albo samolot i zwiać daleko, może do Ameryki Południowej. Zaszyłby się w dżungli i został szamanem jakiegoś nieodkrytego przez cywilizację plemienia. Albo zawłaszczył sobie mieszkanie w USA i pracował jako taksówkarz lub gwiazda Hollywood. Albo pojechał na Syberię polować na żar ptaki. Albo...
– Wyprostuj się – powiedział Snape.
Chłopak więc przestał się garbić i wyciągnął ręce z kieszeni szaty. Zerknął na mężczyznę kątem oka.
Severus był ponury, bardziej nawet niż zwykle. Przez chwilę Rainbow miał ochotę powiedzieć mu, żeby się nie przejmował, bo cokolwiek się stanie, Czarny Pan na pewno jego, Jamesa, nie zamorduje.
Chłopak wielokrotnie myślał o swojej sytuacji przez ostatni tydzień, analizował wszystkie możliwości i wychodziło mu nieodmiennie, że zabicie go byłoby głupotą.
Voldemorta mógł podejrzewać o wiele, ale nie o durnotę.
Dlatego zmusił się do wejścia do dworu Malfoyów. Śmierci bał się strasznie, wszystko inne mógł znieść.
W domu panowała niezwykła cisza, jakby cały budynek został wyludniony. Chłopak przez chwilę stał w holu razem ze Snape’em i nasłuchiwał czujnie, spięty jak zaszczute zwierzę. Czuł, że serce zaczyna bić mu mocniej.
– Powinniśmy chyba przejść do salonu – powiedział Severus po chwili. Spojrzał na Jamesa jakoś dziwnie, jakby chciał coś dodać, ale nie zrobił tego.
Chłopak wzruszył tylko ramionami i znowu włożył ręce do kieszeni. Miał w nich paczuszkę ze łzami i różdżkę, ale nie wziął obrazka. Nie był pewien, czy chce mieć jakichkolwiek świadków.
Na schodach raz musiał się zatrzymać i złapać za poręcz, bo pociemniało mu w oczach. Zorientował się wtedy, że ręce ma lepkie od potu.
Snape nie skomentował tego ani słowem, ale zatrzymał się na moment. James pomyślał nagle, że nienawidzi ludzi takich jak on. Tych, którzy tylko stoją i patrzą. To był impuls gniewu, który szybko zgasł, zastąpiony przez zwykłą gorycz.
Wiedział, że cokolwiek się stanie, ojciec go nie obroni.
Drugi raz zatrzymał się tuż przed salonem. Patrzył na drzwi tak długo, że w końcu Snape nacisnął klamkę i nieznacznie go popchnął. Rainbow ukląkł tuż za progiem, po części dlatego, że i tak nie mógł się utrzymać na nogach. To samo zrobił Severus, lecz spokojniej.
– Panie – powiedział.
Voldemort siedział tam, gdzie zwykle i przeglądał pergaminy. Gdy weszli, odłożył zwoje na stolik.
– Możesz wrócić już do Hogwartu, Severusie – powiedział cicho.
Nie zostawiaj mnie, pomyślał James, wbijając wzrok w podłogę.
– Tak, panie – odpowiedział mężczyzna. W jego głosie nie pojawił się nawet cień sprzeciwu i to zabolało chłopaka najbardziej.
Po chwili cicho zamknęły się drzwi, a Nagini wyślizgnęła się spod fotela i wolno podpełzła do Rainbowa. Wąż otarł się o jego kolana i chłopak odruchowo pogładził go po ciepłym cielsku. Nie był pewien, czy Nagini próbuje dodać mu otuchy, czy przymierza się już do podwieczorku.
– Usiądź – rozkazał Voldemort, a James drgnął jak ukąszony.
Dźwignął się z trudem na nogi i ostrożnie przeszedł nad wężem. Miał wrażenie, że podejście do fotela zabrało mu wieczność. Usiadł w nim i spuścił wzrok. Nie miał odwagi ani odezwać się, ani spojrzeć na Czarnego Pana.
Tchórz, tchórz, który każdego się boi.
– Wiesz zapewne, co robi się z psem, który ugryzie własnego pana? – spytał Voldemort spokojnie.
Więc jednak, pomyślał James. Rękę wsunął do kieszeni i zacisnął palce na różdżce.
– Tak – wykrztusił.
Mężczyzna przesunął pergaminy i Rainbow wzdrygnął się na ich szelest.
– Jednak ani ty nie jesteś psem, ani ja nie jestem... bezduszny – kontynuował Czarny Pan prawie łagodnym tonem.

James słuchał go spięty, z ręką zaciśniętą na różdżce tak mocno, że zaczynała mu drętwieć.
– Spójrz na mnie, chłopcze.
Rainbow posłuchał niechętnie, przygotowując się na legilimencki atak. Nic jednak się nie stało. Voldemort obserwował go, ale nie próbował wedrzeć się do jego umysłu. Mężczyzna wydawał się przy tym wyjątkowo poważny, ale nie zdenerwowany. Obie ręce trzymał na podłokietnikach, ale w żadnej nie trzymał różdżki. Wyglądał inaczej niż zwykle.
Może była to wina światła. Choć dawno już zapadł zmierzch, w kominku nie płonął ogień, za to kandelabr zapewniał mocne, dobre oświetlenie.
Spotkania w salonie kojarzyły się Jamesowi dwojako, albo z ruchliwym blaskiem ognia albo z ciepłym światłem dnia, miękkim i jakby zielonkawym, bo w pobliżu jednego z okien rosło rozłożyste drzewo. Teraz czuł się skołowany i zagubiony.
Poza tym nie było wina, zauważył to dopiero po chwili. Nie wiedział, co o tym sądzić.
– Panie, ja... przepraszam – wykrztusił, gdy cisza zaczęła się przeciągać. – To się już nigdy nie powtórzy – dodał, wściekły, że głos lekko mu się łamie.
Voldemort nie odwrócił od niego wzroku.
– Podejrzewam – powiedział cicho – że powtórzy się to wielokrotnie.
Jamesowi zaschło w gardle.
– Czy uważasz mnie za potwora, chłopcze? – spytał nagle, a gdy Rainbow gwałtownie pokręcił głową, skrzywił się lekko. – Zastanów się, to istotne pytanie.
Więc James spróbował się zastanowić, choć nie potrafił zebrać myśli. Nie wiedział, jak wybrnąć, a cała rozmowa przerażała go tym bardziej, że kompletnie się jej nie spodziewał. Był pewien, że Voldemort po prostu zacznie go torturować, kiedy tylko Snape wyjdzie.
– Uważam, że jesteś bardzo potężny – odpowiedział w końcu. – I niebezpieczny, panie.
– Jestem.
– I... przesiąknięty czarną magią? – zaryzykował. Wyraz twarzy mężczyzny nic mu nie powiedział. – Cały świat się ciebie boi.
– Nie cały.
To zaprzeczenie zaskoczyło chłopaka. Zmartwiał, zlany potem.
– Niewielu ludzi o mnie wie, jeśli weźmiemy pod uwagę całą populację – mówił Voldemort powoli, jakby zastanawiając się nad każdym słowem. – Mugole oczywiście, ale również czarodzieje z innych krajów. Jestem dla nich, w najlepszym razie, kimś równie nieistotnym jak Grindewald. Szczególnie dla twojego pokolenia. – Spojrzał na chłopaka i znów skrzywił się. – Podejrzewam, że zdajesz sobie z tego sprawę?
James z trudem przytaknął. Czarny Pan kontynuował:
– Mam pod swoimi rozkazami ludzi głupich lub fanatycznych, a najczęściej przejawiających obie te cechy. Są przydatni... karni. Większość nie śmie podnieść na mnie spojrzenia. Żaden z nich nigdy nie rzucił we mnie klątwą.
James skulił się w fotelu, odwracając wzrok.
Teraz się zacznie, pomyślał.
– Po nich spodziewałbym się takich pochlebssstw – dodał. W jego głosie pobrzmiewał syk, jak nie do końca wysłowiona groźba. – Od ciebie chcę więcej.
– Panie... – wymamrotał chłopak.
– Nie jestem potworem – kontynuował Voldemort, znów całkowicie obojętnym głosem. – Jestem człowiekiem, który pragnie żyć wiecznie i władać światem. I wiem, że brzmi to jak majaczenie wariata.
James nie odważył się ani poruszyć, ani nawet odrobinę zmienić wyrazu twarzy.
– A jednak będzie to prawdą – stwierdził mężczyzna.
Znów zapadła cisza, ciężka i dławiąca. James wodził wzrokiem po dywanie, podświadomie szukając na nim plam krwi. Przedmiot był jednak nieskazitelnie czysty.
– Czego ode mnie oczekujesz? – spytał wreszcie chłopak. Odważył się wreszcie spojrzeć na jego wężową twarz, choć wiele go to kosztowało.
– Myślenia. Samodzielności. Odpowiedzialności. – Usta Voldemorta wygięły się w lekkim grymasie, tylko trochę podobnym do uśmiechu. – Tego, że gdy nadejdzie czas, zajmiesz miejsce swojej matki u mojego boku.
Co?, pomyślał chłopak oszołomiony.
– Jestem człowiekiem – powtórzył mężczyzna z nagłym znużeniem. – Czasami porywczym, czasami pełnym pychy. A podjąłem się zadania prawie niemożliwego.
James starał się nie myśleć, na wypadek, gdyby Czarny Pan jednak grzebał w jego głowie. Nie było to trudne w tym momencie.
– Przez ostatnie parę dni wiele o tym myślałem – kontynuował Voldemort tak cicho, że James musiał wytężać słuch. – To bolesne, za pomocą logiki dokonywać wiwisekcji własnych marzeń. A jednak konieczne. – Spojrzał przelotnie na leżące na stoliku zwoje. – Myślałem również o tobie. Zastanawiałem się.
Rainbow poczuł, że ze stresu biorą go mdłości.
– Znam całe twoje życie, chłopcze, choć nie miałem na nie wpływu. Niestety. Gdyby nie... pewne okoliczności... zająłbym się tobą o wiele wcześniej.
Dzięki ci, Merlinie, za Pottera, pomyślał James przelotnie.
– Jednak zostałeś ukształtowany w zadowalający sposób – stwierdził Czarny Pan. – Braki w wykształceniu można zlikwidować, obcowanie z odpowiednimi ludźmi zaś przygładzi twoje maniery. Przez większość czasu uważałem, że jesteś zbyt bojaźliwy. Udowodniłeś jednak, że jest inaczej. Będziesz się nadawał.
– ...Do czego?
Voldemort nachylił się i James odruchowo odsunął się głębiej w fotel.
– Czy nie słuchałeś mnie? – W spojrzeniu mężczyzny było coś hipnotyzującego i przerażającego równocześnie. – Za parę lat, gdy ty dorośniesz, a wojna wybuchnie, zostaniesz generałem mojej armii.
Czarny Pan wstał gwałtownie, a Rainbow wzdrygnął się.
– Przygotowania zaczniemy dzisiaj – dodał mężczyzna sucho. – Zostaw różdżkę, nie będzie ci potrzebna.
James zmusił się, aby odłożyć ją na pergaminy, choć wszystko w nim buntowało się na myśl o rozbrojeniu. Wytarł spoconą dłoń w szatę.
Szli przez opustoszały dom powoli. Voldemort wydawał się zamyślony, a James wlókł się za nim niechętnie, jakby szedł na ścięcie. Czuł, że niedługo zdarzy się coś złego, zbyt spokojnie to spotkanie przebiegało, zbyt bezboleśnie. Równocześnie zaczęło do niego docierać, co usłyszał, ale nie potrafił w to uwierzyć. Miał wrażenie, że to jakaś sztuczka, kompletna bzdura, a zaraz Czarny Pan odwróci się, powie „żartowałem” i walnie go Cruciatiusem.
To by było lepsze. Lepsze niż... taki los.
Wcale tak nie będzie, pomyślał twardo, ale zaraz naszły go wątpliwości. Voldemort mówił z pewnością, której chłopakowi brakowało.
Wszystko zaczęło się Jamesowi mieszać. Słowa Czarnego Pana, przepowiednia Charlesa, prośba Chupacabry, aby choć raz był szczery i to uczucie, gdy bił Harry’ego. Słodkie, złe uczucie. I satysfakcja, którą miał po przeklęciu pszczoły. I radość, jaką dawała mu czarna magia, radość, której zaznał już w dzieciństwie...
To narkotyk, mówiła Javiera, jeśli raz spróbujesz, zawsze już będziesz czarnoksiężnikiem.
...Generałem jego armii...
Nie, pomyślał James bezradnie. Nie.
Szedł za Czarnym Panem, pozwalając prowadzić się dokądkolwiek. Ledwo zarejestrował, że przeszli koło kuchni i znaleźli się na schodach do piwnicy.
Masywne drzwi były uchylone, wystarczyło, że Voldemort je popchnął, a otworzyły się na oścież. James wszedł za nim do pomieszczenia niepewnie, zastanawiając się, co go w nim czeka. Od zatęchłego powietrza zakręciło mu się w nosie.
Najpierw zauważył Lucjusza. Mężczyzna siedział na krześle, opierając się plecami o kamienną ścianę. Przy jednej nodze miał lampę naftową, która dawała jednak niewiele światła, przy drugiej kubek wypełniony gorącą cieczą. Unosił się z niego obłoczek pary.
Na ich widok Malfoy podniósł się ciężko i oparł na lasce.
James spojrzał na jego twarz, prosto w wirujące, magiczne oko, i dopadło go znużenie. Pomyślał, że wszystko było bez sensu, teraz pewnie Czarny Pan rozkaże mu zabić Lucjusza i tak się skończy ten cały cyrk.
Voldemort jednak zamiast tego rzucił bezgłośnie Lumos i błękitne światło rozlało się po niskim pomieszczeniu.
Na początku chłopak pomyślał, że pod ścianą siedzą rzeźby, później, że trupy. W końcu jednak zorientował się, że osoby poruszają oczami i zrozumiał, że to zwykli, spetryfikowani ludzie. Cała piątka ubrana była po mugolsku, mniej lub bardziej sponiewierana.
– Kim oni...? – wyrwało się Jamesowi.
Voldemort stanął koło niego, lekko z tyłu, tak blisko, że chłopak zapragnął się odsunąć. Powstrzymał się z trudem.
– Konsekwencjami – powiedział Voldemort lakonicznie. – Przez ciebie nie zabiłem Malfoya, ktoś musi więc zginąć za niego. Myślę, że życie jednego czarodzieja, nawet tak lichego, jest warte pięciu mugolskich. A ty jak uważasz?
James odważył się zerknąć kątem oka w tył, na Lucjusza, który stał oparty o ścianę. Mężczyzna nie patrzył na nich.
– Ja... – Chłopak zawahał się. – Dlaczego ktokolwiek musi ginąć? – wypalił, na moment zapominając o konsekwencjach.
– Ponieważ to nauczy cię rozwagi – powiedział Voldemort zadziwiająco spokojnie. Na jego twarzy znów pojawił się grymas, ten niby uśmiech. – Ratując Malfoya, nie wiedziałeś, za co go karzę. A gdyby był zdrajcą?
Chłopak milczał.
– A gdyby był zdrajcą? – powtórzył Czarny Pan i choć wciąż wydawał się spokojny, chłopak poczuł, że to ostrzeżenie.
– Wtedy kogoś by wydał... może wielu – wymamrotał.
– Naszych.
James przygarbił się jeszcze bardziej. Chciał znaleźć się gdzie indziej, daleko, daleko stąd.
Czy on wie o Dumbledorze?, zastanowił się, wlepiając wzrok w posadzkę. Nie, chyba nie...
– Czy byłbyś szczęśliwy, chłopcze, gdyby przez twój kaprys zginęli ludzie? Może i twoja matka?
Rainbow milczał, przygryzając wargę do krwi.
– Lucjusz nie jest zdrajcą, ale o tym nie mogłeś wiedzieć... ratując go. – Voldemort położył Jamesowi dłoń na ramieniu. Ten dotyk wydawał się parzyć. – A powinieneś o tym pomyśleć. – Znów zamilkł na moment. – Tym razem jestem łagodny, ze względu na twój wiek i to, że sam wróciłeś. Dlatego to tylko obcy ludzie.
James milczał, doskonale rozumiał zawartą w tych słowach groźbę.
– Więc... jak uważasz? – spytał Czarny Pan cicho.
– Jednego – wykrztusił chłopak w końcu. – Wart jest jednego mugola. Przecież nie za darmo go karałeś, prawda?
Nie odważył się spojrzeć w tył.
– A jednak byłaby to obraza całego naszego rodu. Choć może jednego mniej. Czterech?
– Więc najwyżej dwóch. Może on i czarodziej, ale lichy, jak sam mówiłeś, Panie.
Nie odważył się też spojrzeć w ludzkie twarze.
– Trzech – powiedział Czarny Pan miękko i zabrzmiało to jak ostateczny wyrok. A później dorzucił chłodno: – Wybieraj.
James znów zesztywniał, zacisnął dłonie w pięści i nie odrywając wzroku od posadzki wymamrotał.
– Wypuść tych dwóch po lewej.
Voldemort zacisnął palce na jego ramieniu mocniej, tak, że chłopak z trudem powstrzymał się od jęknięcia.
– Powiedz mi, którzy mają zginąć. I wybierz mądrze.
James zmusił się do spojrzenia na ludzi. Wszyscy się bali, wtedy, gdy ktoś rzucał na nich zaklęcie – ich twarze zastygły w grymasie przerażenia – oraz teraz. James widział to po ich oczach, poruszających się nerwowo, jak u złapanego w potrzask zwierzęcia. Od razu chłopak zdecydował, że oszczędzi dziewczynę. Była najmłodsza, o rok czy dwa od niego starsza. Prosty wybór. Patrzył na nią dłużej, starając się dodać otuchy. Szybko też odrzucił kandydaturę nijakiej kobiety w podartej garsonce, która była ani młoda, ani stara. Po chwili wrócił jednak do niej wzrokiem, szukając na palcu obrączki. Kiedy jej nie znalazł, poczuł cień ulgi. Jasne, kobieta nadal mogła być matką, ale szanse na to się zmniejszyły. Chłopak nie chciał nikogo zrobić sierotą.
Uśmiercił w myślach starszego mężczyznę, do którego przytulała się dziewczyna. Miał siwe włosy jako jedyny z tej grupki. Chłopak spojrzał na ostatnią dwójkę.
Ironia losu, bracia, jeśli nie bliźniacy. Byli przerażająco do siebie podobni i nawet ubrania nosili prawie identyczne. Tylko rany ich różniły. Ten po lewej miał siniak na policzku, drugi – szramę biegnącą przez czoło, tuż pod linią czarnych włosów. James nie potrafił pomiędzy nimi wybrać. To było niesprawiedliwe.
Znów zerknął na mężczyznę i dopiero wtedy zwrócił uwagę na to, w jaki sposób obejmuje dziewczynę. Gest był czuły, obronny, jakby chciał ją osłonić. Kiedy zorientował się, że James na niego patrzy, wzrokiem wskazał małą i to przeważyło.
– Oszczędź... To znaczy zabij... Niech zginie tamta kobieta po lewej i chłopcy. Znaczy, ci młodsi, co siedzą obok siebie – powiedział, łamiącym się głosem.
– Lucjuszu – rozkazał cicho Czarny Pan.
Malfoy podszedł powoli do nich i stanął koło Jamesa. Chłopak wzdrygał się za każdym razem, gdy jego laska uderzała o kamienie. Dźwięk brzmiał w ciszy jak wystrzał. Lucjusz zmrużył jedno oko i uniósł różdżkę. Rzucił zaklęcie trzykrotnie, a James ani razu nie odwrócił wzroku. Miał wrażenie, że jest to winny tym ludziom.
To powinno inaczej wyglądać, pomyślał.
Było w tej śmierci coś na wskroś obrzydliwego, nienaturalnego. Ludzie nie powinni umierać tak cicho, tak czysto. Nie tak bezbronni.
Nawet nie mogli się poruszyć. Kiedy dosięgła ich Avada, po prostu zamknęli oczy, i była to jedyna różnica.
Rainbow ledwie zrozumiał następne słowa Voldemorta, skierowane do Lucjusza.
– Później uleczysz pozostałych, zmienisz ich pamięć i odstawisz do Londynu.
– Jak rozkażesz, panie...
– Zostaw nas samych.
Malfoy wyszedł, a James wciąż stał bez ruchu wodząc wzrokiem od żywych do umarłych i z powrotem. Ale nie patrzył ani w oczy dziewczyny, ani mężczyzny. Nie miał na to siły.
Dłoń Voldemorta ciążyła mu jak żelazna sztaba.
– Dostałeś dzisiaj drugą szansę – wyszeptał Czarny Pan po chwili. – A to zdarza się rzadko.
Może powinienem wybrać jednego z chłopaków?, pomyślał James, patrząc na ich nieruchome twarze.
– Być może przyjdzie czas, gdy będziesz ze mną dyskutował. I sprzeciwiał się mi.
Ale którego?
– Miną jednak lata, nim będziesz na to gotowy.
A jeśli zgubiła tę obrączkę?
Voldemort ponownie zacisnął palce na jego ramieniu i James spojrzał na niego.
– Ale jeśli kiedykolwiek podniesiesz na mnie rękę, chłopcze, zabiję cię bez żalu.
Powinienem walnąć go wtedy Avadą, pomyślał Rainbow, szybko odwracając wzrok.
– Możesz odejść. – Voldemort zdjął rękę z jego ramienia, a chłopak uklęknął niewprawnie i wyszedł bez słowa.
Musiał trzymać się ściany, żeby nie upaść. Nogi uginały się pod nim, chwiał się. W holu, na schodach, siedział Lucjusz. James minął mężczyznę, prawie go nie zauważając. Wyszedł przed dom, na żwirowany podjazd i odetchnął chłodnym, jesiennym powietrzem. Ruszył dalej, prosto w mrok.
Tylko zamknęli oczy...
Potykał się, czasem wpadał na drzewa lub krzaki, o jeden ręce podrapał do krwi.
Może ten mężczyzna nie był jej ojcem? Jakiś przypadkowy facet z sumieniem...
Początkowo żwir chrzęścił mu pod stopami, ale szybko zgubił ścieżkę. Brnął na oślep przez trawę i spadłe liście.
A jeśli Lucjusz wyda mamę?, pomyślał nagle.
Potknął się o wystający korzeń, upadł na kolana, ale nie miał siły wstać. Zwinął się w kłębek pod drzewem i rozpłakał.
Trzeba było...
Wepchnął dłoń w usta i ugryzł ją, starając się uspokoić, a równocześnie zakneblować. Nic to mu jednak nie dało, ból nie odwrócił jego uwagi. Leżał więc na ziemi, krztusząc się łzami i obejmując kolana krwawiącą ręką. Wreszcie, gdy własny szloch go znużył, zdołał wykrztusić:
– Mrużko.

11 komentarzy:

  1. Ja... nie wiem jak to skomentować. Nie potrafię. Tak wiem, że to tylko opowiadanie, ale mimo wszystko ten rozdział był tak niezwykły, że zapominałam, że to jest wymyślone. Jedno jest pewne: jeżeli Twoim zamiarem było wywołanie u nas emocji, to w moim przypadku zdecydowanie Ci się udało. Przy końcówce miałam poprostu ochotę podejść do Jamesa, zabrać go stamtąd, przytulić i rozpłakać się razem z nim. Bo w jego sytuacji nie byłabym w stanie wybrać. Nie byłabym też pewnie w stanie wydusić z siebie słowa, a co dopiero ustać na nogach, lub racjonalnie myśleć. Nie znam Cię, nie wiem jaką osobą jesteś, ale jednego jestem pewna. Masz prawdziwy talent, który wciąż dzięki ciężkiej pracy rozwijasz i jeżeli pisanie sprawia Ci przyjemność, to nie rezygnuj z niego, nieważne co by się działo. Wiem, że to może brzmieć jak kolejne puste słowa, które słyszałaś pewnie milion razy, ale zapewniam Cię, że piszę dokładnie to co myślę. Bo rzadko zdarza się, żeby ktoś aż tak bardzo oczarował mnie sposobem pisania i w takim stopniu wciągnął w jakąś historię. Jest wiele blogów, które mimo, że mi się podobają, mogłabym ot tak przestać czytać, a nawet książek, które mogłabym w połowie przerwać i już nigdy do nich nie wrócić, ale Maskę muszę przeczytać do końca. Jestem też pewna, że jeżeli tylko po jej zakończeniu nie skasujesz - będę nieraz do niej wracać. Tak, jestem typem człowieka, który ulubione książki czyta po 3 razy i jest w tym coś magicznego, wiesz? Chodzi o to, że mimo, że znasz fabułę i nic Cię już raczej nie zaskoczy, ponowne przeczytanie ulubionej książki daje możliwość otoczenia się towarzyszącym jej klimatem, atmosferą, której nie da się uzyskać w żaden inny sposób. Życzę Ci naprawdę bardzo, bardzo dużo weny i jeżeli tylko tego chcesz - żeby, gdy już będziesz na to gotowa, ktoś odpowiedni dostrzegł Twój talent.
    Melyonen

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) Jak zwykle nie wiem co powiedzieć, kiedy widzę taki komentarz. Odpowiem więc krótko: bardzo się cieszę, że tekst podoba się aż tak. Chyba milszych słów nie mogłam usłyszeć.
      (i też czytam ulubione książki po kilka razy :D choć ja mam krótką pamięć, więc fabuła potrafi mnie zaskoczyć nawet i za trzecim razem)

      Usuń
  2. I ja nie skomentowałam wcześniej?! Czytam tyle czasu po publikacji?! Ach, co wyjazdy robią z ludźmi...
    Zacznę od dwóch rzeczy, do których się przyczepię. "Hollywood" piszemy wielką literą. Po drugie gdzieś w pierwszym akapicie mignęło mi "Dumbledore'em" i "Snoopy'm". Pisze się "Dumbledorem" i "Snoopym". I z krytyki to chyba na tyle.
    Teraz słodkości. "Severus zamknął na chwilę oczy, zastanawiając się, który z jego pracodawców jest bardziej szalony. Czarny Pan starał się przynajmniej zachowywać pozory" i "Zaszyłby się w dżungli i został szamanem jakiegoś nieodkrytego przez cywilizację plemienia". Te dwie perełki czytam w kółko, i w kółko, i w kółko, i wciąż się śmieję. A potem wyobrażam sobie Jamesa siedzącego przy ognisku przed tipi, w pióropuszu na głowie i grzechotkami w rękach. I śmieję się jeszcze bardziej.
    Jeśli chodzi o twój styl pisania i wg, i wg, to zgodzę się z przedmówczynią. Czytam parę blogów, serii książek, ale mogłabym przestać je czytać w każdej chwili. Przez dzień czy dwa by mnie do nich ciągnęło, a potem bym o nich zapomniała. O Masce? Nigdy. To chyba jedyny blog, który sprawdzam codziennie (no, ostatnio trochę rzadziej) i z niecierpliwością wyczekuję kolejnej części. To moje bóstwo. No dobra, może trochę przesadzam. Ale tylko troszeczkę.
    Podsumowując: rozdział świetny, super i całe rzesze synonimów. Trochę taki refleksyjny, mnie przynajmniej zmusił, żeby się zastanowić: a gdybym ja miała wybierać? Przemyślenia Jamesa o tej obrączce i całej reszcie - takie... prawdziwe. A jeśli ja miałabym wybierać... Cóż, chyba wybrałabym jak Rainbow.
    No, a na koniec dużo, dużo weny, pomysłów i stałego dostępu do internetu (a jakże by inaczej?)!
    Fanka numer jeden ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie pisze się Dumbledorem. Zanim kogoś poprawisz, sprawdź, czy masz rację. http://so.pwn.pl/zasady.php?id=629620 Dumbledore jak Joyce, tez się kończy na e nieme. Poza tym, wystarczy sprawdzić w książce.

      Usuń
    2. Leleth, to ty mnie jeszcze czytasz? :D
      Literówki ubiłam, oprócz tego Dumbledore'a ;) Ogólnie rozdział był betowany w jednej trzeciej, bo miałam naprawdę straszny bałagan z internetem i mogłam go albo puścić albo tak, albo... no, dopiero w tym tygodniu ^^" Ale chyba nie było z nim tak źle :)
      Jeśli chodzi o resztę komentarza: dziękuję i strasznie mi miło :) Byle Maska podobała się tak aż do samego końca.

      Usuń
  3. Naprawdę? No cóż, możliwe... Każdemu zdarzają się pomyłki, prawda? Masz rację, mogłam najpierw sprawdzić. Ale to pisze się "Snoopym"? Bo już zwątpiłam...
    Fanka numer jeden ;P

    OdpowiedzUsuń
  4. coz, prynajmniej widac po koncowce, e James ma ucucia, ale i tak...gduy wybieral tych ludi... to bylo okrutne, ale wiadc bylko, slychac bylo w tych slowach starch... Voldemort jest totalnie chory, i chyba ten spokoj jest najkbardiej przeraajacy... A snape tak po prostu sobie poszedl. mega mnietym wkurzyl Dlacego w ogole go wzial? James ma pietlanscie lat, nie powinien w ogole opuszcac Hogawarty na Boga, co tak wlasciwie sobie mysli ten Dumbledore... Jezu, to jest strasznie popaprane... i Ciekawe, cy Hermiona ma racje co do tej przepowiedni, to by troche ulatwilo. podobaly mi sie bardo mlode skraty. Zaprasam na zapiski-condawiramurs na nowosc

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano, cały świat w tym opku jest mocno popaprany i tego nie ukrywam ;) Ale bez tego nie byłoby fabuły, przynajmniej tej.

      Usuń
  5. Mignęły mi dwie literówki.
    Rozmowa z Minerwą: wpadłaś a chyba miało być wpadłeś.
    I gdzieś tam podczas rozmowy z Mioną, zamiast ze powinno być że.
    Jednak nie znajdę tego, bo jedno, że jestem na telefonie i niezbyt wygodnie. No i z góry przepraszam za, w wiekszości brak polskich znaków, ale tak szybciej.
    Wiec od początku. Maskę zaczęłam czytać dawno temu, ale tak na raty. Za pierwszym razem chyba dwa rozdzialy, a później jakoś mi przepadł link i licho to wszystko wzięło. Później znów i to samo. A od jakiegoś czasu na dobre zawitałam w fanfikach potterowskich, kocham je. No i wróciłam/zawitałam, zwał jak zwał na maskę Mineło kilka dni zanim ja przeczytałam, bo nie będzie przecież człowiek wiecznie siedział w internetach.
    Wiec ja tak ogółem sie wypowiem.
    James jest fantastyczna bohaterem. Jak dla mnie pozornie prostym czlowiekiem, ale gdy go poznajemy to jednak skomplikowany. Powaliła mnie sytuacja w pociągu, gdy sie przedstawił Harry'emu. Byla taka... charakterystyczna. James wywołuje u mnie skrajne emocje, bo albo mam ochotę go stłuc, albo pocieszyć. No, ale gdzie tam by chciał pocieszenie. Na szczególne wyróżnienie zasługuje też Tonks. Ta kobitka to ma jaja, kumplować się z synem śmierciożerczyni, a na dodatek bywać w szemranych zakątkach. Przyznam, że pasuje mi to do takiego aurora. Osoba wtykająca nos wszędzie, a już z pewnością tam, gdzie nie powinna. Nawet mam nagraną 5 część i ciagle widze Tonks w scenie jak przybyli do domu Dursley'ów.
    Jest jeszcze jedna scena, dobra dwie, które jednak same się przypominają. Mianowicie, ta co Harry i James poszli zwiedzać Komnate Tajemnic, a ta druga to wypowiedz nie pamietam jak sie zwała kobieta, ale wiem, że miala odchodzić. No chodzi o to jak mowila o Albusie, że ukrywał sporo przed Ministerstwem. Ciekawe, że pokazałaś inna stronę medalu.
    Dalej, cos o Hermionie. Zaczyna trochę chyba za bardzo węszyć jak dla mnie, no ale ludzie, to Granger w końcu, co by bylo, gdyby sie tym nie ciekawilła? Ich relacje są... dziwne. W sumie go nie zna, ale sie o niego martwi, chociaż... myślę, że może ją on tak obchodzi, bo uważa, że ma wypalony mroczny znak. Mooożee.
    No i Voldemort. On i Emily podbijają moje serducho. Wiadomo, Tom zawsze był podłym skurwysynem, a tu nam chce wmówić, że nie jest potworem.
    Bardzo zaskoczyłaś mnie tym generałem . Jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić.
    Ostatnia scena wbudziła we mnie nie lada emocje. Chyba największe na przestrzeni calego opka. Tak mi go bylo żal.
    Aaa, zapomnialabym. Jako, że na końcu jest o Mrużce. To spodobał mi się pomysł z tymi skrzatami, to że jednak znaczą coś dla niego. Nie jest taki bezduszny.
    Ja mam od dawna w obserwowanych blogach, więc skoro jestem na bieżąco to będę regularnie wpadać.
    Wciąż nie moge wyjsc z podziwu. Podczas czytania możnaby popaść w kompleksy. Przynajmniej ja, bo moj poziom nie dorownuje ani jednym procentem do twojego. Ale wiadomo dluzej w tym siedzisz.
    Mam nadzieje, ze juz niedlugo zaspokoisz nasza niecierpliwosc kolejnym rozdzialem.
    Pozdrawiam ciepło,
    Acrimonia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, ktoś nowy :D
      Szczerze mówiąc Jamesa sama chętnie bym palnęła od czasu do czasu. Uparłam się na bohatera z trudnym charakterem, to muszę cierpieć. Od czasu do czasu.
      (bo ja ogólnie lubię bohaterów z trudnym charakterem :P)
      Widzę, że Brenda (ta co odchodziła) wielu osobom przypadła do gustu. A w sumie to taka postać z przypadku, ale ją lubię xD Może dlatego, że aurorzy - jako, hm, grupa zawodowa - w ogóle wydają mi się interesujący :)
      A Tonks będzie jeszcze miała trochę do zrobienia w Masce.
      Hermiona akurat najmniej knuje :D Może to kwestia wieku, gdzie tam jej do reszty bohaterów.
      Voldemorta prowadzę akurat niekonanicznego, bo ten kanoniczny nijak by sobie nie poradził w tym opku :) Ale w sumie nie żałuję, że mu pogrzebałam w charakterze, bo przyjemniej mi się go pisze dzięki temu.
      Kolejny rozdział jest w sumie napisany, ale ten wolałabym jednak zbetować przed dodaniem xD

      Usuń
  6. No, przeczytałam drugi raz :P.
    Koniec był... mocny. I to bardzo. Przy pierwszym czytaniu to mnie prawie zamurowało. Potrafiłaś napisać coś tak mocnego i poruszającego bez wypruwania postaciom flaków czy obcinania uszu. Wow. I ty mówisz, że Maska nie jest drastyczna? Ta scena była naprawdę przerażająca i bezwzględna, jak Voldek tak kazał Jamesowi wybierać spomiędzy tych mugoli, którzy pewnie byli niewinnymi, przypadkowymi ofiarami zgarniętymi z ulicy. Jestem pewna, że James będzie mieć ogromne wyrzuty sumienia i dylematy. Naprawdę mocno mu dokopałaś. Wgl jak czytałam pierwszy raz, to się tego nie spodziewałam, rozważałam różne scenariusze kary dla Jamesa, może bardziej krwawe, ale nie spodziewałam się czegoś takiego, co jest mroczne i obrzydliwe w zupełnie innym sensie. Naprawdę byłam zaskoczona i jestem ciekawa dalszych konsekwencji tej sceny.
    Co do reszty rozdziału, też mi się podobało. James zachowywał się jak on, czyli chodził własnymi drogami i odpychał wszystkich, którzy chcieli mu pomóc, nawet Hermionę i McGonagall. Ale to do niego pasuje, choć w sumie zachowywał się dość chamsko i opryskliwie. Podoba mi się jednak troska Hermiony, to też takie kanoniczne, bo ona akurat zawsze jawiła mi się jako postać, która chce dla wszystkich dobrze, czasami wręcz się narzuca.
    O, i fajna była ta scenka z Mrużką, podoba mi się, że wykorzystałaś motyw skrzatów. No i ten strych, to twój autorski pomysł, co nie? Ale fajny, mimo że ciężko mi sobie wyobrazić hogwarcki strych. No ale w sumie czemu nie? Joaśka nie precyzuje, czy takowy był, więc można wymyślać po swojemu. No i małe skrzaty, też z książki nie wiadomo, jak to było ze skrzacimi dziećmi.
    Podobał mi się rozdział, no. Chyba najbardziej zapadła mi w pamięć końcowa scena. Była bardzo mocna.
    Lecę do nowego odcinka ^^.


    OdpowiedzUsuń