30.03.2022

Wbrew pozorom nadal istnieję ^^".

sobota, 17 grudnia 2016

Rozdział XXXVII



Betowała Gaya, dzięki!


Czarodzieje odpowiadali na pytanie, skąd biorą się dzieci, w bardzo różny sposób. Niektórzy twierdzili, że podrzucają je gobliny wprost do kołysek. Inni, że mali czarodzieje spadają wraz z gwiazdami – ta wersja wywoływała nieco zamieszania w czasie deszczu meteorytów, ale potomkowie zwykle akceptowali wyjaśnienie, że wtedy dzieci rodzą się w Australii. Były też wariacje z tajemniczymi eliksirami, trzykrotnym powtarzaniem bardzo zawiłych fraz przed lustrem i białymi sowami. 
Skrzaty mówiły swoim dzieciom, że znalazły je w starych szafach lub komodach w czasie codziennych porządków. W przeciwieństwie do ludzi – nie kłamały. 
Wredniczka wiedziała, że została odkryta w rozstrojonym pianinie, które od lat niszczało na strychu. Podobnie jak inne skrzaty, nie miała pojęcia, co o tym myśleć. Nawet Zgredek – tfu! – pojawił się zupełnie normalnie, w kuchennej szafce. Odkąd pamiętała, wszyscy przyglądali się jej, jakby oczekiwali, że zaraz zrobi coś nietypowego. Oczywiście nie państwo. Pan i pani, a nawet panicz traktowali ją tak jak zupełnie normalnego skrzata i naprawdę cieszyła się z tego powodu. Ale widywała ich rzadko, o wiele rzadziej niż na przykład Mrózka, który zawsze krzywił się się na jej widok i mówił okropne rzeczy. 
Skrzatka westchnęła i spojrzała na ostatnią deseczkę. Według słów wiedźmy powinno wystarczyć, że rozwiesili je w konkretnych miejscach i w odpowiedniej kolejności. To nie było trudne zadanie. Na pewno łatwiejsze niż utrzymywanie w idealnej czystości trzystuletniego domu tak, aby nikt nie widział ani nie słyszał, jak pracują. 
Tylko, pomyślała Wredniczka smutno, to nie działa. 
Cały pałac dygotał, jakby ziemia próbowała strącić go ze skóry, ale czary ochronne wcale nie zamierzały z tego powodu pęknąć. Wredniczka czuła to wszystkimi zmysłami – bariera uginała się i drżała, ale obca magia właściwie jej nie szkodziła. 
Skrzatka podsłuchała, jak wiedźma, kobieta z twarzą na chwilę i mężczyzna, który bardzo śmiesznie mówi po angielsku, rozmawiali o tym, jak uratują panicza Jamesa. To, żeby popsuć bariery, było bardzo ważne. 
Wredniczka naprawdę chciała go uratować, bo kiedyś jej podziękował. Właściwie był jedyną osobą, która kiedykolwiek jej podziękowała. 
Dlatego, choć według rozkazu powinna od razu po rozmieszczeniu deseczek uciec z pałacu, skrzatka stała nieruchomo i strzygła uszami, próbując wsłuchać się w magię. Zawsze miała bardzo dobry słuch. 
Bariera, która rozwinęła się pomiędzy drewienkami, wibrowała jak trącona struna. Miała wysoki, nieprzyjemny dźwięk. Czar, który był tu wcześniej, brzmiał o wiele ładniej – trochę jak głęboki, niski pomruk. Ich dźwięki zupełnie do siebie nie pasowały i Wredniczkę szybko rozbolała głowa. W jej domu również było kilka barier ochronnych, ale współgrały ze sobą – odzywały się tylko, gdy ktoś przez nie przechodził, a i wtedy brzmiały jak spokojna kołysanka.
Wredniczka zamknęła oczy i ruszyła wzdłuż ściany, dotykając jej opuszkami palców. Nowa bariera nie potrafiła zniszczyć starej, ale sprawiła, że ta przestała milczeć. A dzięki temu, mogła jej posłuchać. 
To nie tak, że potężne czary ochronne są potężne wszędzie. Ludzie tak myślą, bo są trochę przygłusi i mają naprawdę słaby wzrok. Dlatego to skrzaty pilnują, żeby bariery nie miały żadnych rys i odprysków – w końcu muszą utrzymywać cały dom w idealnym stanie. Ale w tym pałacu nigdy nie było żadnych skrzatów. 
Skrzatka stanęła, otworzyła oczy i położyła na ścianie obie ręce. Odetchnęła głęboko, wlała w mur odrobinę swojej magii i – dopiero wtedy – uciekła. 

***

– Nie wierzę, że to naprawdę zadziałało – powiedziała Tonks. Miała zdecydowanie męski głos. 
Chupacabra uśmiechnął się i założył maskę.
– Mówiłem, że Julia jest genialna – stwierdził. 

***

Podłoga pod ich stopami przestała drżeć. James wypluł niedopałek i przydeptał go, równocześnie zsuwając maskę na twarz. 
Snape klęczał na jednym kolanie przy kominku, próbując na szybko podłączyć go do sieci. Więcej klął niż rzucał zaklęć. Gdy pałac przestał dygotać, wstał, kopnął ruszt z wściekłością i obrócił do Jamesa gwałtownie. 
– Znasz jakąkolwiek tarczę, która może zatrzymać kule? – spytał. 
– Mhm – wymamrotał chłopak. – Płaszcz topielicy sobie nieźle z tym radzi. 
– Jak się go rzuca?
Rainbow zamrugał, czując lekkie oszołomienie. 
– Nie znasz żadnego…?
– Nie, do cholery, nie pytałbym jakbym znał!
Chłopak mimo woli cofnął się o krok i mocniej zacisnął palce na różdżce. Nie podobało mu się spojrzenie mężczyzny. 
On się boi, uświadomił sobie z zaskoczeniem. 
A później przyszła inna myśl, jeszcze paskudniejsza: jeśli on nie zna, to jaka jest szansa, że inni Śmierciożercy znają?
W tej samej chwili rozpoczął się ostrzał. James odruchowo przykucnął, próbując równocześnie  zorientować się, skąd dobiega odgłos strzałów – miał wrażenie, że słyszy je wszędzie. Na razie jednak wciąż daleko, na pewno nie na tym piętrze. 
– Okej, to rzuca się tak… – zaczął tłumaczyć szybko ojcu, który przyklęknął obok. Snape słuchał uważnie. 
Później czekali – mężczyzna znów zaczął grzebać przy kominku, choć widać było, że traci nadzieję, chłopak ostrożnie obserwował sytuację na dziedzińcu i pilnował czarów, które założyli na drzwi. Próbował też przypomnieć sobie, czy zna jakiekolwiek angielskie zaklęcie, które zatrzymałoby kulę z pistoletu – i z każdą chwilą ta kwestia dręczyła go coraz bardziej. Miał wrażenie, że zwykłe Protego sprawdziłoby się najlepiej, ale trzeba by było władować w nie naprawdę dużo magii. Zbyt dużo, aby przeciętny czarodziej mógł utrzymywać je dłużej niż parę minut. Było też kilka, które dało się umocować na murach, ale nie sprawdziłyby się w czasie walki...
Sekundy wlokły się niemiłosiernie, magia wyciekała z tatuażu, na szybie rosły paprocie szronu. 
W pewnym momencie James osunął się na podłogę i oparł plecami o ścianę. Kręciło mu się w głowie.
Snape opuścił różdżkę i spojrzał w gardziel kominka, a na jego twarz odbiło się coś niepokojąco podobnego do bezradności. 
– Spoko – wymamrotał James i uśmiechnął się słabo. – I tak nie mogę się stąd ruszyć. Drań znowu ode mnie bierze.
Umilkł, gdy ktoś odezwał się na korytarzu. Następnie spróbował wyważyć drzwi i James usłyszał trzask pękających kości, świadczący o tym, że klątwa Severusa działa prawidłowo. Chłopak rozluźnił się. 
– Chyba nie mają aurora – zauważył, ale Snape pokręcił głową nieznacznie. 
– Koń jest za blisko – stwierdził i spojrzał na własną różdżkę. – To teraz zwykłe próchno. 
James mruknął coś niewyraźnie i otulił się mocniej płaszczem. Czuł się okropnie z myślą, że jedyne, co oddziela ich od piekła na zewnątrz, to parę splecionych na szybko czarów ochronnych. 
Snape usiadł naprzeciwko niego, opierając się plecami o bok fotela. Odsunął z czoła włosy częściowo wilgotne od potu, częściowo już oblodzone.
– Zabiera ci dużo magii? – spytał. 
– Tak. Nie. Znaczy… – Chłopak zastanowił się, równocześnie próbując wsłuchać w swój organizm. – Bierze cały czas, ale chyba niewiele, nie czuję się, jakbym miał zemdleć. Może to przez tego konia. 
– Nie powinien oddziaływać na ludzi. 
– Jemu to powiedz. – Usłyszeli kolejną serię strzałów i James skulił się mimowolnie. – Ja pierdolę, całkiem olali zakładników? 
– Nie mamy zakładników. Czarny Pan uznał, że nie będą potrzebni.
Właściwie James się tego spodziewał, ale i tak zacisnął pięści. 
– Idiota. 
Snape odłożył różdżkę na dywan i roztarł ręce. 
– Jego działania obecnie są trochę… nietypowe. 
– Ta. – James ściągnął maskę, nie mogąc znieść tego, jak zimny stał się materiał. Wsunął ją do obszernej kieszeni płaszcza. – Wariat zachowuje się jak wariat, niesamowite.
– Zwykle jednak jest wariatem dosyć ostrożnym… Co ja gadam.
– Mówię – wytknął mu James natychmiast.
Mężczyzna posłał mu ciężkie spojrzenie. 
Przez dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu, nasłuchując. Strzelanina z czasem zaczęła cichnąć, serie przeszły w pojedyncze wystrzały, później i one umilkły. 
Snape zaczął drżeć z zimna, więc wstał i zerwał dwie zasłony, starając się przebywać w pobliżu okna jak najkrócej. Obie rzucił synowi i James okrył się, choć materiał nie był zbyt gruby. Severus tymczasem przeszedł parę razy wzdłuż ściany biegnącej prostopadle do rzędu okien, cały czas rozcierając ręce. Nagle jednak zatrzymał się i oparł dłoń o gzyms kominka, drugą zaś przyłożył do boku. Jego oddech był płytki, nierówny. 
James zorientował się, że światło zaczęło się zmieniać, tracić błękitny poblask. Podniósł się z trudem i wyjrzał na dziedziniec. 
– Nie widzę konia – zauważył. Powoli zaczynało świtać, ale na wewnętrznym dziedzińcu wciąż zalegał głęboki cień. Chłopak zauważył parę ciał leżących przy wygasłym stosie, nie potrafił jednak ich zidentyfikować. Szybko zresztą uznał, że nie chce wiedzieć, kto zginął. Jeszcze nie. – Właściwie nie widzę nikogo żywego – dodał, a jego głos stał się zupełnie bezbarwny. 
Poczuł nagle przyjemne ciepło i zaskoczony zerknął na Snape’a. Ten właśnie rzucał czar rozgrzewający na siebie. 
– Musieli usunąć artefakt, żeby dostać się do tych, którzy zabezpieczyli się tak, jak my – powiedział. – Teraz wszystko się odwróci. 
James wzruszył ramionami i zrzucił z grzbietu zasłony. 
– O ile ktoś jeszcze został – powiedział ponuro. – Selwyn mógł nikogo nie ostrzec. Powinniśmy się poddać, wiesz? Przynajmniej ty. Mugole mają te wszystkie prawa czło…
Przerwał mu wstrząs, który wybił wszystkie szyby. Odłamki odbiły się od Protego rzuconego przez Snape’a.
– Czarny Pan został – zauważył mężczyzna. 
James spojrzał na puste ramy okienne i przełknął ślinę. Wyciągnął z kieszeni różdżkę i nagle sobie coś uświadomił. 
– Nie chcesz jej odzyskać? – spytał, wyciągając przedmiot w kierunku ojca. – Mi to obojętne, jakiej używam. 
Na twarzy mężczyzny na ułamek sekundy pojawił się dziwny wyraz, którego James nie potrafił zidentyfikować. Kolejny wstrząs jednak odciągnął jego myśli. Odskoczył w głąb pomieszczenia pospiesznie, czując jak unoszą mu się włoski na karku. 
– Nadal pobiera od ciebie magię? – spytał Snape, patrząc gdzieś ponad jego ramieniem. 
– Teraz chyba nie. 
– Dobrze. Musimy dostać się…
Wysoki, jakby nieludzki wrzask rozlał się po Buckingham. Musiał zostać wzmocniony Sonorus. Później zabrzmiała krótka seria strzałów – zbyt krótka. 
– Musimy dostać się do parku – dokończył Severus, kładąc dłoń na ramieniu chłopaka. James nie zauważył tego, dopóki mężczyzna lekko nie zacisnął palców. Dopiero wtedy strącił jego rękę i oderwał wzrok od okien. 
– Tylko nie zgrywaj Gryfona – mruknął.
Wymknęli się na korytarz, który – co zaskoczyło Jamesa – był zupełnie pusty. Podskórnie spodziewał się zasadzki. Nie licząc zmasakrowanego ciała leżącego w drzwiach sąsiedniego pokoju, nikt na nich nie czekał. 
Snape syknął ostrzegawczo, gdy James przykucnął i ściągnął maskę trupa. To była kobieta, ale nie Alecto. Nie znał jej. Nie sprawiło to jednak, że supeł w jego żołądku choć trochę się rozluźnił. 
Severus gwałtownie poderwał go na nogi. 
– Nie mamy czasu – warknął. 
Chłopak wymamrotał coś nieskładnego. Nie odważył się zapytać, czy on ją znał. 
Później przez dłuższą chwilę przekradali się w milczeniu po nienaturalnie opustoszałym piętrze. James patrzył na leżące na podłodze łuski i dziury po kulach w porwanych draperiach i zastanawiał się, gdzie, do cholery, podziali się gliniarze. 
Przy schodach wpadli na antyterrorystów. 
Chłopak zauważył ich pierwszy i złapał Snape’a za nadgarstek, powstrzymując przed zrobieniem następnego kroku. Obaj przylgnęli do ściany, a mężczyzna narzucił na fragment przestrzeni słabą iluzję, by ich ukryć. Zaczęli wycofywać się ostrożnie do najbliższych drzwi.
To była dziwna grupa – obok siebie aurorzy w długich, naszpikowanych magią płaszczach i komandosi w kamizelkach kuloodpornych. Najdziwniejsze było jednak to, że wydawali się świetnie między sobą dogadywać, jakby to kiedyś już przećwiczyli. Dwóch aurorów szło na przodzie grupy, jeden ją zamykał. Zatrzymali się właśnie i sprawdzali fragment korytarza. Biorąc pod uwagę skupienie, w jakim jeden z mężczyzn rzucał zaklęcie, musieli natrafić na pułapkę. 
Dobrze, że nie my, pomyślał chłopak. 
Nagle podłoga rozwarła się jak paszcza zwierzęcia, odsłaniając mięsiste wnętrze, naszpikowane śliskimi od śliny zębami. Jeden z mugoli zaklął soczyście i cofnął się o pół kroku, James zresztą też. Kopnął leżącą na podłodze łuskę, która potoczyła się do tyłu z metalicznym odgłosem. Snape szarpnął gwałtownie drzwi i wciągnął go do środka pomieszczenia, akurat w momencie, gdy seria z karabinu przecięła miejsce, gdzie wcześniej stali. 
Mężczyzna zaklęciem zatrzasnął przejście za nimi, następnie rozejrzał się, szukając innego wyjścia. Na jego twarzy nie było widać żadnej emocji. 
Za to James miał wrażenie, że jego serce tłucze się tak szybko, jakby zaraz miało połamać mu żebra od środka. Przycisnął lewą dłoń na piersi, starając się uspokoić. Nie miał pojęcia, co mają teraz zrobić. Naprawdę powinni się teraz poddać? Ale jak to zrobić, jak oni najpierw strzelają?
Szybko uświadomił sobie jednak, że strzały nie cichną, więcej – ktoś na nie odpowiada. 
– Podwójna pułapka – Snape na głos powiedział to, o czym obaj pomyśleli. 
Część ściany eksplodowała i gruz odbił się od pospiesznie ustawionej tarczy. James zobaczył fragment ludzkiego torsu, ale natychmiast jego uwagę odciągnął błysk zaklęcia, widoczny przez wyrwę. Chłopak rzucił więc na ścianę Reparo, przywracając ją momentalnie do poprzedniego stanu, i dołożył barierę ochronną. 
Snape tymczasem sondował coś pod ich nogami – pewnie szukał ludzi na piętrze niżej – po czym wybił dziurę na środku podłogi. 
– Idź pierwszy – rozkazał. 
James włożył różdżkę do ust i zeskoczył na niższe piętro, na moment wisząc na czubkach palców. Wyciągnął ją, gdy tylko dotknął podłogi, i automatyczny gestem wytarł o płaszcz. Snape zeskoczył zaraz po nim i syknął z bólu, przyciskając dłoń do boku. Pokręcił jednak głową, gdy chłopak rzucił mu zaniepokojone spojrzenie. Naprawił sufit oszczędnym gestem. 
Znaleźli się na pobojowisku, wśród szczątków mebli i osmalonych ścian. James nie był pewien, czy sprawiła to magia, czy technika. 
Wkrótce natrafili na pierwszego żywego niedobitka z ich strony. Snape przykucnął koło nieprzytomnego mężczyzny – właściwie chłopaka, James podejrzewał, że mógł być tylko trochę starszy od niego – i zaleczył ranę na udzie. Drugim czarem przyspieszył wytwarzanie krwi w jego organizmie, trzecim narzucił prosty czar maskujący. Ruszyli dalej, zostawiając go w tym stanie. James nie powiedział ani słowa. 
Tymczasem coś działo się w przedniej części pałacu. Chłopak słyszał huk, dziwaczny odgłos, który narastał z każdą chwilą, zagłuszając łopot wirników krążących nad budynkiem helikopterów i odgłosy strzelaniny na piętrze powyżej. Jednak dopiero gdy zniknął – umilkł całkowicie – po plecach Jamesa przebiegł lodowaty dreszcz. Jakby na sygnał obaj przyspieszyli kroku. 
Znaleźli się w pokoju, którego okna wychodziły na park, ale pojawił się kolejny kłopot. Duża ilość kłopotów w mniej więcej zwartym kordonie. James zaklął. Severus zaklął. Wycofali się. 
Prosto na wymierzone w nich lufy. 
Nie ma z nimi aurora, zauważył chłopak natychmiast. Rzucił się w bok, by zejść z linii strzału, i rozścielił przed nimi Płaszcz Topielicy. Zaklęcie zawisło, załamując światło jak mydlana bańka – parę kul utkwiło w niej i powoli zaczęło spływać ku podłodze. Mugole nie marnowali więcej naboi. Jeden z nich od razu sięgnął po granat. 
– Cholera – krzyknął chłopak, dosyć jasno dając do zrozumienia, że tego jego tarcza nie wytrzyma. 
Severus, który w tym czasie zdjął drugiego z przeciwników – Rainbow nie zwrócił uwagi jakim zaklęciem – zawahał się na ułamek sekundy, ale zamiast rzucać kolejną klątwę, postawił własną tarczę i obaj rzucili się do ucieczki. 
Wybuch rozbił obie bariery i fala gorąca niemal zbiła Jamesa z nóg. Udało mu się jednak zachować równowagę, choć mocno zapiekły go plecy. Severus rzucił na niego lecznicze jeszcze w biegu, po czym zniknęli w kolejnym pomieszczeniu. Trafili do salonu i mężczyzna zaklęciem zatrzasnął za sobą drzwi. James dołożył klątwę od siebie, tak na wszelki wypadek, i obrócił się do drugiego wyjścia, po to tylko, żeby stanąć twarzą w twarz z drugim Severusem. Na jego otwartej dłoni różdżka obracała się łagodnie, dopóki nie zastygła, wycelowana w Rainbowa. Przez ułamek sekundy obaj mieli nieco skonsternowane miny, po czym Śmierciożerca towarzyszący sobowtórowi ściągnął maskę i chłopak zobaczył zmizerniałą twarz Chupacabry. 
– No wreszcie – powiedział mężczyzna. – Myślałem, że już…
– Drgnij, a cię zabiję – równocześnie wycedził Snape do obcych. Po sposobie w jaki trzymał różdżkę, James zorientował się, że nie jest to czcza pogróżka. 
– To moi przyjaciele – wtrącił się szybko, łapiąc go za nadgarstek. – Chupacabra i, eee, Tonks? – upewnił się. 
Sobowtór Snape’a skinął głową i uśmiechnął się w sposób, w jaki oryginał prawdopodobnie nawet nie potrafił. 
– Nie wiedzieliśmy, kto oprócz profesora jest w środku – powiedziała przepraszająco, przywracając swoją twarz. Nie zmieniła jednak barwy włosów, przez co, mimo uśmiechu, wydawała się przygnębiona. –  Um, żyjecie?
James skinął głową, po czym dopadł Chupacabrę i rąbnął go pięścią w szczękę. Nie było to silne uderzenie, ale całkiem nieźle poprawiło mu humor. 
Mężczyzna cofnął się chwiejnie o dwa kroki i splunął. 
– Nie uwierzysz – powiedział, ostrożnie dotykając pękniętej wargi. – Ale to akurat nie był mój pomysł. 
Chłopak wzruszył ramionami. 
– Tonks przecież nie walnę – stwierdził, przez co zasłużył na nieco poirytowane prychnięcie dziewczyny, szybko więc dodał: – bo ona przynajmniej umie się pojedynkować. Kurwa, Chupacabra, jak ty w ogóle przeżyłeś tę jatkę przed chwilą?
– Fuksem – przyznał mężczyzna bez skrępowania. – Zresztą, prawie wszyscy aurorzy próbują wziąć szturmem salę tronową, a co do mugoli… Jak na nich trafialiśmy, to ściągałem maskę i machałem pistoletem, krzycząc, że jesteśmy aurorami. Jakoś ten blef przeszedł.
– Ja jestem aurorem – przypomniała mu Tonks dziwnym tonem. 
Snape tymczasem coraz mocniej mrużył oczy, przysłuchując się tej wymianie zdań. 
– O jakim pomyśle… mowa? – wycedził. 
– Próbowaliśmy znaleźć jakiś sposób, żeby wyciągnąć Jamesa od Voldemorta – odpowiedział Chupacabra, gdy Tonks odwróciła się do drzwi, przez które weszli, i zaczęła je zabezpieczać. Zdecydowanie unikała patrzenia na Snape’a. – W miarę szybko, oczywiście, biorąc pod uwagę okoliczności. 
– I co dalej? – spytał chłopak ponuro. – Bo wiesz, za bardzo nie mogę się stąd ruszyć. Voldemort założył mi niezłą smycz… 
– Wiem. – Chupacabra skrzywił się. – Naprawdę myślisz, że robiliśmy włam na Buckingham bez porządnego rozeznania?
Chłopak zachował dyplomatyczne milczenie. W tym samym momencie coś dużego uderzyło o jedną ze ścian i spadł jeden z obrazów, przypominając im, że powinni się pospieszyć. 
– Charles zakładał na ciebie zaklęcie, co nie? – spytała Tonks, a chłopak przytaknął, mimowolnie wzdrygając się z powodu wspomnień. – To on zaproponował, jak je ominąć.
– Niby czemu? Ten chuj… 
– Chce cię mieć dla siebie – przerwał mu Chupacabra. – Jak nie teraz, to za parę lat. Chce, żebyś miał u niego dług wdzięczności. 
Chłopak zacisnął pięści, czując jak żółć zbiera mu w gardle. 
Ten chuj stanął mi na szyi. Ten chuj patrzył, jak Voldemort mnie torturuje. Ten chuj nadepnął mi na połamane palce.
– Łapię – stwierdził tylko. – Co to za sposób?
Tonks wyciągnęła z kieszeni płaszcza szklaną fiolkę i podała mu. Chłopak spojrzał na przedmiot bez większego zrozumienia. 
Snape szybciej zorientował się w sytuacji:
– Eliksir Żywej Śmierci – stwierdził Snape. – Jesteście pewni, że zaklęcie ma fizyczny aspekt?
Dziewczyna przytaknęła. 
– Rainbow tak powiedział. 
Szkło było bardzo zimne i chłopak nieco uniósł fiolkę, aby upewnić się, że płyn nie zamarzł. Próbował przypomnieć sobie, co słyszał o tym eliksirze. 
– Czy to zerwie połączenie?
Tym razem odpowiedział Chupacabra, głosem zbyt pogodnym, by mógł brzmieć w tej sytuacji normalnie:
– W teorii powinno je zakłócić. W każdym razie dopóki będziesz nieprzytomny, Voldemort nie będzie w stanie pobrać od ciebie magii. 
Chcą mnie wprowadzić w śpiączkę, pomyślał James, zaskoczony, jak bardzo go to przeraża.  
– I co dalej? – Spojrzał na Chupacabrę, żałując, że nie potrafi posługiwać się Legilimencją. – Bo to najwyżej kupi mi trochę czasu. 
– Eliksiru Żywej Śmierci można używać w nieskończoność – odpowiedział Snape, gdy Chupacabra uciekł wzrokiem. – Nie wpływa negatywnie na ciało, choć mocno spowalnia zachodzące w nim procesy. 
– Ile wy chcecie mnie pod tym trzymać? 
– James. – Chupacabra wydawał się zirytowany. 
– Macie w ogóle pomysł, jak ściągnąć ten pieprzony urok, czy to jest wszystko? – spytał, gwałtownie machając fiolką. Wiedział, że zachowuje się dziecinnie, ale nie potrafił się opanować. 
– Jeśli powiązanie jest fizyczne, zniknie, gdy któreś z ciał faktycznie zginie – stwierdził Snape spokojnie. – Całkiem możliwe, że nawet zerwanie skóry z oznaczeniem…
– Nie, przed tym jest zabezpieczone – skorygował Chupacabra z żalem. – Ale coś w każdym razie wymyślimy. 
James wodził wzrokiem pomiędzy nimi, czując się jak zaszczute zwierze. 
– To naprawdę dobry pomysł, James. Sam bym na niego wpadł, gdybym miał chwilę spokoju – powiedział Snape i to jakby przesądziło sprawę. 
Ręce chłopaka opadły, przygarbił ramiona, wzrok wbił w podłogę. Czuł się ogłuszony. 
Gdyby wypił eliksir, straciłby resztę kontroli nad swoim życiem. Mógłby tylko czekać, aż ktoś go wybudzi – przyjaciel albo Voldemort. Godzinę. Dzień. Dziesięć lat. 
I śnić. 
Niby co innego mogą wymyślić, niż zamordowanie Voldemorta?, pomyślał James gorzko. 
To było oczywiste rozwiązanie. Może jedyne. Więc zamierzali uśpić go i pójść na jeszcze jedną samobójczą misję bez niego. Jakby był dzieckiem, które trzeba chronić. Jakby nie mógł się przydać. 
... A przecież obiecał sobie, że to on go zabije. 
Czekali na jego odpowiedź, choć widział, że coraz mocniej się niecierpliwią. 
– Okej – skłamał. – Wypiję to gówno, jak się stąd wyrwiemy. 
W tej samej chwili Tonks poczochrała mu włosy – nie zauważył, kiedy podeszła tak blisko – i momentalnie zesztywniał. Poczuł się jeszcze gorzej, słysząc jej kolejne słowa:
– Wyluzuj, młody. Nie pozwolimy nic ci zrobić. 
O mało jej nie przeprosił – za to, co zamierzał – ale zacisnął tylko mocniej zęby i schował fiolkę do kieszeni. Miał nadzieję, że mu wybaczą, jeśli się uda. Jeśli nie, cóż, będzie mieć wtedy poważniejszy problem. Albo żadnego, w zależności, jak na to spojrzeć.
Uśmiechnął się z trudem do Snape’a, gdy zobaczył, że mężczyzna wciąż uważnie go obserwuje. 
– Więc jak mamy się stąd wydostać? – spytał, próbując ukryć zdenerwowanie. 
– Skrzaty – mruknął Chupacabra i pstryknął palcami. 
Nic się nie stało. 
Przez chwilę stał nieruchomo, a krew powoli odpływała z jego twarzy. Wreszcie uniósł dłoń i zakrył nią oczy. 
– Cholera, zapomniałem, że one nie są nasze – jęknął. – Tonks, wiesz może jakie rozkazy im dała Julia?
– Miały porozwieszać barierę i się stąd wynieść… Szlag. 
Snape westchnął cicho i usiadł na stoliku, przykładając dłoń do boku. 
– Więc skrzaty nas stąd nie wyciągną. Macie inny pomysł?
Choć nie dodał na końcu zdania żadnego określenia w stylu „idioci”, jego mina aż zbyt dobrze sugerowała, co myśli o tej misji ratunkowej. James cofnął się o parę kroków i stanął obok pustej, okiennej ramy. Ocenił kątem oka sytuację na dziedzińcu. Zbyt wielu ludzi, niedobrze. 
Więc jednak musi… w ten sposób...
– Wystarczy, że Rainbow je znowu do nas przyśle – powiedziała Tonks, wygrzebując z kieszeni drobne zwierciadło. – Raczej damy radę tu wysiedzieć z dziesięć minut. 
– Szef dał ci dwustronne lusterko? – zdziwił się Chupacabra i zajrzał jej przez ramię. 
– To nie od niego. – Dziewczyna zastukała paznokciem w taflę. – No, Estevan, nie śpij. 
– Daj mi to…
– James – chłopak wzdrygnął się, słysząc swoje imię. Snape patrzył na niego coraz bardziej pochmurnym wzorkiem. Choć może tylko mu się to zdawało. – Nie stój tak blisko okna. 
Skinął głową i przesunął się w stronę drzwi, ukradkiem zmieniając chwyt palców na różdżce. 
– Tonks? – spytał cicho. 
Dziewczyna oderwała wzrok od lusterka i uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco. 
– Hm?
– Miej oko na Snape’a, okej? – powiedział. – Mocno dzisiaj oberwał. 
Jej wzrok stał się podejrzliwi. 
– Jasne – powiedziała. Nagle uniosła różdżkę, w tej samej chwili, co Severus, i krzyknęła: – Expelliarmus!
Ale James miał przewagę – swój czar tak naprawdę rzucił chwilę wcześniej – więc wystarczyło, że poderwał rękę do góry. Podłoga w miejscu, gdzie naznaczył ją szarą linią, przełamała się jak płyta z cienkiej dykty. Część, którą wskazywał, wywinęła się do góry – pod sam sufit. James zeskoczył w powstałą wyrwę, czując lekkie uczucie deja vu. 
Ale, cholera, tak walczyli Meksykanie. A on chyba nigdy nie przestał być z Meksyku. 
Wylądował na zgiętych nogach i przebiegł do pomieszczenia obok, zbyt zrujnowanego, aby mógł rozpoznać jego przeznaczenie. W biegu oczyścił się z tynku i narzucił zaklęcie Kameleona, przeskoczył przez parapet, raniąc sobie jedną dłoń o okruchy szkła i przypadł do ziemi, wciskając się pomiędzy wygasły stos a trupy złożone pod ścianą. 
Zobaczyli mnie. Musieli. 
Siedział w absolutnych bezruchu, bojąc się nawet oddychać, gdy auror stojący parę jardów od niego usuwał z powietrza chmurę kurzu, a mieszana jednostka sprawdzała pokój, do którego zeskoczył. Po chwili rozbłysły klątwy i James zrozumiał, że przyjaciele odciągają od niego uwagę. 
Przepraszam, pomyślał. Przepraszam. 
Ostrożnie rozpiął dwa górne guziki koszuli i wsunął lewą dłoń pod jej kołnierzyk. Dotknął palcami krawędzi tatuażu. Wyszeptał formułę inicjującą. 
Przepraszam, pomyślał kolejny raz.
Zaklęcie aktywowało się. Poczuł, jak słabnie, gdy magia ponownie zaczęła z niego wyciekać. Początkowo powoli, z każdą chwilą jednak coraz gwałtowniejszym strumieniem. 
Uśmiechnął się i oparł potylicą o nadpalone drzewo. 
Jak sobie z tym poradzisz?, pomyślał gorzko. Jak sobie z tym poradzisz teraz?
Odpowiedź nadeszła szybko, wraz z pierwszym podmuchem wichru, który niósł ze sobą biały piasek. 

***

Ludzie mieli dość przytomności, żeby się wycofać, ale zabrakło im czasu, by zabrać swoich zmarłych. James patrzył obojętnie, jak burza ściera na proch leżące wokół niego zwłoki, a krąg pustej przestrzeni coraz bardziej maleje. Powinien się pospieszyć. 
Wstał, zachwiał się, zaklął. Po chwili namysłu pochylił się ponownie, schował różdżkę do kieszeni i chwilę mocował z zapięciem kabury należącej do martwego mugola. W końcu udało mu się wyciągnąć broń. Nie był pewien, czy w tym stanie da radę rzucać zaklęcia, wolał się więc zabezpieczyć.
Musiał się też spieszyć, bo nie wiedział, jak rozległa stanie się ta burza, a byli w końcu w centrum Londynu. 
Powlókł się tam, gdzie sądził, że znajduje się sala tronowa. Magia ustępowała przed nim niechętnie. Miał wrażenie, że widzi w niej czasem zarys ogona, pysku czy łap. Nadal należała do niego, choć tym razem to nie on się z nią zmagał. Mocniej przycisnął dłoń do skóry. 
Miał wrażenie, że idzie bardzo długo, raz po raz potykając się i zataczając. Kilkukrotnie wypuścił z dłoni pistolet i za każdym razem zastanawiał się, czy go podnosić, bo miał wrażenie, że jeśli pochyli się – upadnie. W końcu dotarł do ściany – cegły były mniej podatne niż skóra i mięso – odszukał wejście. 
Przestał rozpoznawać zjawy czające się w pyle i z jakiegoś niezrozumiałego powodu zabolało go to. Fakt, że jego magia nawet teraz, gdy wyrwała się spod kontroli Voldemorta, wciąż nie odrzuciła czarnoksiężnika do końca. Jamesa otaczały obce lęki, ludzie, których nigdy nie spotkał, niezrozumiałe monstra. Parę ziaren otarło się o jego policzki i chłopak przyspieszył kroku. 
Nie było z nim Javiery, Saszy, Hewletta, nie było nawet Tonks i Chupacabry. Nie było Hermiony ani Harry’ego. Nie było ojca.
Znowu nie miał czasu, by porządnie się pożegnać. 
Odsunął dłoń od tatuażu, uznając, że oddał wystarczająco dużo. Oblizał spierzchnięte wargi, lewą dłoń oparł o ścianę, by się podeprzeć. 
I odkrył, że stoi przed drzwiami do sali tronowej. Nie musiał ich nawet otwierać – znikały z każdą mijającą chwilą, z każdym porywem wichru. 
Bał się je otworzyć. 
Miał wrażenie, że słyszy urywki historii, odległe echa słów swojej matki. 
Czarny Pan zrobił… Voldemort był… On… Świetne, co nie?
Potrząsnął głową, próbując wyrzucić je z głowy, ale wracały. Bajki, które kiedyś uwielbiał, gdy był małym, porąbanym gnojkiem. Bajki, które tak naprawdę nie były bajkami. 
A jego ciało pamiętało niedawny ból.
Sam tego chciałeś, pomyślał, zaciskając z całej siły palce na kolbie.
Nie był Gryfonem. Ze wszystkich domów do tego pasował chyba najmniej – i tiara ostrzegła go, że będzie nieszczęśliwy, jeśli się w nim znajdzie. Teraz, gdy rozdygotany patrzył, jak warstwa drewna staje się coraz cieńsza, przyznał jej rację.
Przez całe życie uciekał. Przez całe życie marzył, że pęknie smycz, na której trzymała go matka, i będzie mógł zwiać na drugi koniec świata. Jakby mógł dzięki temu ukryć się przed samym sobą, przed swoją przeszłością, a ostatnio i przed tym, co mu przepowiedziano. 
Śmierć też była jakiegoś rodzaju ucieczką. 
Gryffindor by się załamał, gdyby musiał osobiście go uczyć. 
Cóż, pomyślał z lekkim rozbawieniem, jakby się nie patrzeć, nie byłem Gryfonem zbyt długo. 
Ale chyba chciał być. Inaczej nie znalazłby się tutaj.
Mimo tego czuł się trochę jak oszust, jakby udawał Harry’ego. To Potter miał zabić Volemorta, a James tylko pomagać, tak się umówili.
No to pomagam. Odeślę skurwiela w eter na kolejny rok. 
Przypomniał sobie, że powinien odbezpieczyć broń, więc siłował się z nią przez moment. Zdziwiło go, jak mocno trzęsą się mu ręce. 
Pufek z ciebie, pomyślał nienaturalnie wesoły, naprawdę Pufek. 
Drzwi rozpadły się w proch akurat wtedy, gdy schował dłonie za plecami. 
Zaskoczyło go, że sala jest nienaruszona. Jedyny piach, jaki się w niej znajdował, to ten, który wniósł na butach. 
Voldemort siedział na tronie pod swym nowym herbem i patrzył na niego w sposób, w jaki patrzył na Lucjusza, gdy zapragnął go zabić. Chłopak czuł jego furię, jego magię – nie tą, którą mu zabierał, tą, z którą się urodził – i miał ochotę zwymiotować ze strachu. 
Wzdrygnął się, gdy Czarny Pan nieznacznie poruszył trzymaną w dłoni różdżką, ale rzucił tylko Accio, żeby odebrać mu jego. 
– Więc ośmieliłeś się przyjść – wysyczał, kładąc dłonie na podłokietnikach. – Sądzisz, że okażę ci łaskę?
Z tej odległości spudłuję, pomyślał chłopak nerwowo. Zmusił się do zrobienia kolejnych paru kroków.
– Dwukrotnie darowałem ci życie. – Czarny Pan zmrużył oczy, jakby zaskoczony własną słabością. – Uznałem za swojego syna...
Jeszcze trochę, stwierdził, kładąc palec na cynglu. 
– A ty uważasz mnie za głupca, który nie zauważy, że chowasz coś za plecami. 
James stanął, równocześnie zrezygnowany i dziwnie spokojny. 
– Przyszedłem cię zabić. I co z tym zrobisz? – spytał, szczerząc się jak dureń. – Co, do kurwy nędzy, z tym zrobisz?
Voldemort uniósł różdżkę.
– Nauczę cię szacu…
James zauważył, że światło załamało się dziwnie przy głowie czarnoksiężnika, krótki błysk. Zanim jednak zrozumiał, co oznacza, huk wystrzału przetoczył się przez salę. Odłamki czaszki i fragmenty mózgu rozprysły się po ścianie za tronem i podłodze, a ciało Czarnego Pana osunęło nieznacznie. W tym samym momencie lufa odskoczyła w górę i peleryna niewidka zsunęła się ze strzelby. 
Emily ściągnęła z głowy kaptur i spojrzała na trzymaną broń z zadumą. Następnie odwróciła się do Jamesa.
– Rany – powiedziała. – Ale to ma odrzut. 

9 komentarzy:

  1. O cholera.
    Cholera.
    Cholera.
    Wdech, wydech, uspokój się, Mila. Spokojnie.
    Palce latają mi po klawiaturze. Spokojnie.
    Wdech.
    Wydech.
    Okej.
    Nie wiem, od czego zacząć. Nie wiem. No, może od tych najmniej przyjemnych rzeczy, czyli od tego, że na początku musiałam się mocno przemóc, żeby na nowo przyzwyczaić się do twojego stylu. Chwilę mi to zajęło, przyznaję. Ale potem... potem czytałam jednym tchem.
    Tonks i Chupacabra, awwwww. Nareszcie pojawił się ten drugi. Wspominałam, że go wręcz uwielbiam?
    Do tego dużo Snape'a było, też dobrze.
    Ale James... Och, w sumie nie wiem, co powiedzieć. Chciałabym tak dużo, a chyba straciłam wenę. Na pewno jest mi go żal. Wszyscy go wykorzystują. On sam w siebie w sumie też, i to jest smutne. Kibicowałam mu przez cały rozdział, ale on jest strasznie uparty. Aż za bardzo.
    Ostatnia scena — byłam na Jamesa wściekła i prawie darłam się do laptopa, co ty do cholery robisz, idioto?!
    I takie "co kurwa"
    Emily.
    Ona przecież miała nie żyć, już się z nią pożegnałam. A tu nagle Emily.
    Ale się cieszę, że ona jeszcze się pojawi. Kocham ją. I jak zwykle zachowała się jak ona (wtf XD).
    Nie pozostaje nic innego, jak czekać na następny rozdział i mieć nadzieję, że pojawi się nieco wcześniej, niż ten.
    Mila

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, w nowym roku szczególnie dużo książek, seriali, anime, mang i ffów.
      Wesołych świąt!
      Mila

      Usuń
    2. Emily wracała już do życia w XXXIII rozdziale :) (Wiem, że przy tak, ekhem, częstych aktualizacjach łatwo to przegapić).
      Dziękuję za życzenia i nawzajem!

      Usuń
    3. ...serio?
      Czas se przypomnieć poprzednie rozdziały w takim razie. XD
      Mila

      Usuń
  2. początek genialny. pomysł na pojawianie się skrzatów i w ogole takie... poetyckie podejście do tej skrzatki, super fragment.
    Dalej zaś jedna wielka masakra. Ale jak inaczej opisać taką bitwę? było trochę chaotycznie, ale właściwie trudno się dziwić. Dużo róznych stron, duzó roznych sposobów walki... Zastanawiam sie, w jaki sposób James mógł użyć swojej magii bz zgody Voldemorta... przecież chwilę wcześniej rozmawiałał ze Snape'em, Tonks i Chupacubrą, że nie może się odciąć, chyba że wypije eliksir bądź zabije Voldemorta... wiec trochę tego nie ogarniam.
    Dllatego nie wiem, czy do rozmowy w sali tronowej mogłoby dojsć xD no, ale skoro doszło, to powiem Ci, że w życiu bym się nie spodziewała takiego zakoczenia. Miałam nadzieję, cały czas, że Emily jeszcze żyje, bo jest tak porypana, ze o niej nigdy nie można powiedzieć nic pewnego... Nawet to, że umrze, jak powinna być zabita. Więc... Więc po prostu w to wierzę :D no i to, że ona zabiła po mugolsku Voldemorta. po prostu jakiś kosmos... choć nie wiem, czy on faktycznie umarł, bo nie wiem, jak to jest u Ciebie z horkruksami.
    W każdym razie jej komentarz na końcu. BEZBLEDNY. Bardzo cieszę się,że sprawiłaś nam taki prezent przed przerwą świąteczną.
    Zaptaszam na niezaleznosc-hp.blogspot.com i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. James nie może zabronić Voldemortowi pobierania jego magii, może jednak - i to zrobił - dobrowolnie mu ją oddać. A że Voldy był nieco rozkojarzony, nagły przypływ magii - którą dosyć trudno okiełznać nawet na spokojnie - sprawił, że stracił nad nią kontrolę.
      Jak pisałam wyżej, Emily już raz się pojawiła po swojej "śmierci" :)
      Ciało Voldemorta zostało zniszczone, ale to dla niego nie pierwszyzna - gad nie umarł na amen, zapewniam.
      Dzięki za komentarz!

      Usuń
    2. A, OK, no to wlasciwie mądre i takie... sarkastyczne posunięcie, dokładnie w stylu Jamesa i bardzo mi sie podoba :D Kurde, wstyd z tą Emily, sorry :(

      Usuń
    3. C'nie? Wstyd jak cholera. XD
      Mila

      Usuń
    4. E tam, przynajmniej miałyście większą niespodziankę :D

      Usuń