30.03.2022

Wbrew pozorom nadal istnieję ^^".

środa, 10 sierpnia 2016

Rozdział XXXVI




Betowała Gaya!


Do kolacji podano wino starsze niż ród Malfoyów. Znał Elsę na tyle, aby odczytać aluzję. W tej chwili, tej nocy, w tym domu – jego nazwisko niewiele znaczyło. Mimo tego kobieta traktowała go z szacunkiem, większym, niż się spodziewał.
– Jak było w San Diego? – zapytał, odkładając sztućce koło niemal nieruszonego posiłku. Miał ochotę od razu przejść do konkretów, ale Zabini poprosiła, żeby zaczekał, aż zjawi się reszta. Obawiał się za to ciszy, bo mogła sprowokować pytania
Kobieta otarła usta serwetką i wykonała nieznaczny gest lewą dłonią. Talerze zniknęły.
– Niezbyt ekscytująco. Musiałam przeprowadzić parę nudnych rozmów o pieniądzach.
– Myślałem, że rozmowy o pieniądzach zawsze budzą dreszcz emocji.
– Tylko u tych, którzy ich nie mają. – Patrzyła na niego uważnie, spod lekko przymrużonych powiek. – Przeniesiemy się na werandę, Lucjuszu?
– Jeśli sobie tego życzysz.
Chciał zabrać swój kieliszek z winem, ale delikatnie wyjęła go z jego ręki. Dopiero wtedy zorientował się, ze na rękawie szaty ma czerwone plamy, a odrobina lepkiego płynu ścieka mu po grzbiecie dłoni. Spróbował uspokoić jej drżenie.
– Nie przemęczaj się – poprosiła.
Weranda była obszerna, zadaszona. Przy krawędziach postawiono parę lampionów, ale ich blask niemal nie sięgał foteli. Lucjusz usiadł z ulgą. Męczyło go nawet stanie.
Elsa zarzuciła na ramiona pled i drugi podsunęła mężczyźnie, ale odmówił. Przez chwilę sączyli wino w ciszy, wdychając ostre, górskie powietrze.
Malfoy znał tę rezydencję jeszcze z czasów, gdy trzeci mąż Zabini był chudym podrostkiem ze Slytherinu, o rok od niego starszym. Ich kontakt urwał się, gdy Lucjusz został Śmierciożercą. Malfoy nie poszedł nawet na jego pogrzeb.
Ciekawe, czy do końca był porządnym człowiekiem, pomyślał, walcząc z sennością. Wino sprawiło, że powoli zaczął się rozluźniać.
– Nie potrafię wyobrazić sobie, co czujesz. Co czuje Narcyza – powiedziała Elsa nagle. Poczuł się, jakby dźgnięto go nożem.
– Grzebałaś wielu bliskich – rzucił oschle, odkładając kieliszek na niski stolik.
– Mówisz o moich mężach? Żadnego z nich nie kochałam.
– To akurat oczywiste – zakpił.
Przez chwilę milczała.
– Ale kocham mojego syna. Czy to również jest oczywiste? – spytała ze smutkiem
Obserwował ją magicznym okiem, nie dostrzegł jednak nawet śladu fałszu. Odwrócił głowę.
– Nie mam pojęcia. Ale jeśli mówisz prawdę, rozumiesz, po co tu przyszedłem.
Im dłużej zwlekał, tym bardziej chwiejna stawała się jego pewność, że podjął dobrą decyzję. Czuł się zmęczony, pomimo długiego snu, i miał wrażenie, że nie myśli jasno. Chyba chciał, żeby Elsa powiedziała, że jego pomysł jest dobry, a chęć zemsty słuszna. Że mu pomoże, dzisiaj, jutro, kiedykolwiek. Była jedyną osobą, którą mógł o to poprosić.
Nigdy jeszcze nie czuł się tak bezradny i osamotniony.
Kobieta westchnęła cicho.
– Poczekaj jeszcze chwilę, proszę – wyszeptała, odwracając wzrok.
– Unikasz rozmowy.
Poprawiła pled i podkuliła nogi, żeby je również okryć.
– Nie mamy o czym rozmawiać, bo nie mogę niczego ci zaoferować – stwierdziła wreszcie.
Lucjusz uświadomił sobie, że od jakiegoś czasu drapie się po lewym przedramieniu – z opóźnieniem poczuł ból podrażnionych blizn. Opuścił rękaw i położył ręce na podłokietnikach, starając się zrozumieć, co przed chwilą powiedziała Elsa.
– Chcę tylko artefakt – sprecyzował w końcu. – W nic cię nie wmieszam.
Zabini zmrużyła oczy, uniosła kieliszek do ust.
– Jeśli ci go dam, prawdopodobnie zginiesz – stwierdziłam tonem, którego nie potrafił zinterpretować.
Poczuł gniew, choć wciąż podszyty niedowierzaniem.
– Akurat tobie nie powinno to przeszkadzać.
Wpatrywała się w ciemność poza światłem lamp.
– Nigdy jeszcze nie zabiłam człowieka. Ani nie skazałam go na śmierć.
Nie potrafił powstrzymać śmiechu, który szybko przerodził się w atak kaszlu.
– Jesteś najbardziej obłudną kobietą, jaką spotkałem w życiu – wykrztusił wreszcie, zapominając, że przyszedł błagać ją o pomoc. Nawet nie spojrzała w jego stronę.
– Po prostu wychodziłam za mąż za mężczyzn, którzy mieli wielu wrogów – stwierdziła cicho. – Choć pewnie w to nie uwierzysz.
– Ani przez moment.
Miał wrażenie, że kąciki jej ust nieznacznie drgnęły.
Przez drzwi cicho prześlizgnął się skrzat i podbiegł do kobiety. Nachyliła się, słuchając jego szeptu. Zmarszczyła brwi, jakby coś ją zaskoczyło.
– Dobrze, niech wejdą – powiedziała w końcu.
Lucjusz obrócił oko w stronę drzwi wejściowych, ale warstwy ochronnych zaklęć zamgliły jego spojrzenie. Zorientował się jednak, że gości jest czworo, choć Zabini wspominała o dwóch.
Wyciągnął różdżkę i oczyścił rękaw z plam wina, nie spuszczając z gości spojrzenia. Czuł, że przyspiesza mu serce.
Później, gdy goście podeszli do drzwi na werandę, rozpoznał jedną z kobiet. Wstał, lewą dłoń zacisnął na oparciu fotela. Czuł, że cały dygocze.
Narcyza objęła go bez słowa, tak mocno, że zabolały go blizny na plecach. Śmierdziała krwią i przez jedną chwilę miał wrażenie, że zwymiotuje.
Czy to krew Draco?
Ale to minęło – objął ją drugą ręką, przycisnął do siebie w geście desperacji, upuszczając przy tym różdżkę.
– Jesteś rozpalony – powiedziała Narcyza cicho, schrypniętym głosem. – Nie powinieneś siedzieć na dworze. Madame Zabini…?
– Na piętrze jest pokój dla gości. Już wcześniej proponowałam, żeby się położył.
Zamrugał, ponownie rozdrażniony.
– Mówiłaś, że porozmawiamy, gdy przyjdzie reszta – wytknął jej, choć właściwie na nic już nie liczył.
Elsa milczała przez chwilę.
– Już wszystko sobie powiedzieliśmy – stwierdziła wreszcie.
– Cóż, ja za to chętnie zamieniłbym z tobą parę zdań – rzucił Charles wesoło, jakby zupełnie nie wyczuł napiętej atmosfery. Lucjusz niechętnie przeniósł na niego spojrzenie. – Zwłaszcza że przyszedłem tu tylko po to, aby napawać się widokiem upokorzonej potęgi.
Malfoy miał wrażenie, że w tych słowach kryje się coś więcej, niż tylko prostacka drwina – ze nie są nawet skierowane do niego – ale nie potrafił się skupić. Zbyt był wytrącony z równowagi.
Poczuł, że Narcyza odgina jego palce, dotąd kurczowo zaciśnięte na poręczy. Musiał oprzeć się o żonę, żeby nie stracić równowagi.
– Możemy przecież porozmawiać w domu – powiedziała. – O ile to nie problem.
Chciał sięgnąć po laskę, ale zanim to zrobił, ktoś inny złapał go pod ramię.
– Pomogę – wymamrotała młoda, obca mu kobieta. Nie miał siły, aby zaprotestować.
Droga do sypialni dłużyła się niemiłosiernie.
Narcyza zapaliła wszystkiego świece na żyrandolu i rozgrzała pokój zaklęciem, gdy tylko do niego weszli.
– Znasz się na uzdrawianiu? – spytała drugą kobietę, gdy pomagały mu się położyć.
Ta skinęła głową.
– Przeszłam kurs, ale bez leków… – Zawahała się. – W domu mam apteczkę.
– Kim jesteś? – spytał Lucjusz, mrużąc oczy, z których jedno łzawiło podrażnione światłem.
– Tonks. – Kobieta obejrzała się na drzwi, przygryzając wargę. Następne słowa skierowała do Narcyzy: – Dam wam klucze. Mieszkanie jest nieźle zabezpieczone, choć to nie Fidelius. No i powinnaś zafiukać po mojego tatę, jest aptekarzem. Wiesz, gdzie mieszkają?
– Nie potrzebuję jałmużny – wtrącił się Lucjusz, próbując skojarzyć, skąd zna jej nazwisko. Narcyza musiała kiedyś je wspominać…Zaczynało go też denerwować, że zachowują się, jakby go nie było.
– To nie jałmużna, skoro jesteśmy rodziną – stwierdziła Tonks spokojnie. Wymieniła z jego żoną krótkie spojrzenie. – Pójdę zawołać resztę – dodała.
Kiedy wyszła, został z Narcyzą sam i nagle go to przytłoczyło. Nie było w tym pokoju półmroku, w którym mógłby skryć wyraz swojej twarzy, a odwracanie głowy, choć kuszące, wydało mu się zbyt dziecinne.
Narcyza usiadła na skraju łóżka i położyła mu dłoń na czole. W jej oczach widział niepokój.
– Powinnaś być na mnie zła – wymamrotał.
– Jestem.
Zabolało.
Zamknął oczy. Po chwili poczuł, że przesuwa palce na jego policzek, później usta, w czułym, znajomym geście. Zacisnął dłonie na pościeli.
– Nie rób tego – poprosił.
Pochyliła się i pocałowała go, ale później nie uniosła głowy. Oparła czoło o jego czoło.
– Draco nie żyje. Naprawdę nie żyje – powiedziała.
Nie otworzył oczu, nawet gdy poczuł, że Narcyza płacze. Nie potrafił nawet unieść rąk żeby ponownie ją objąć.
– Wiem. Dlatego tu przyszedłem. Zabini ma artefakt, dzięki któremu będę mógł dopaść Rainbowa… – zaczął mówić szybko.
Znów dotknęła jego usta opuszkami palców, tym razem, jakby próbowała go uciszyć.
– Jesteś głupi, Lucjuszu.
Skrzypnęły otwierane drzwi i zmusił się, żeby spojrzeć w ich stronę. Narcyza usiadła prosto, otarła oczy. Z jej twarzy niczego nie dało się odczytać.
Charles przysiadł na parapecie, zdjął cylinder i położył go obok siebie. Wyglądał na rozbawionego. Drugi z mężczyzn, chudy blondyn, stanął w jego pobliżu. Zabini zajęła miejsce przed toaletką, wciąż trzymając w dłoni kieliszek wina. W mocnym świetle Lucjusz po raz pierwszy zauważył głębokie zmarszczki wokół jej oczu.
Tonks weszła ostatnia, zamykając za sobą drzwi.
– Chcę włamać się do Buckingham – stwierdziła, zanim ktokolwiek zdążył się odezwać. – I zabić Voldemorta. Tyle z mojej strony.
Po jej deklaracji w pomieszczeniu przez dłuższą chwilę panowała cisza. Lucjusz uznał, że kobieta oszalała, reszta osób wyglądała jednak na zaintrygowaną, a przynajmniej – niezaskoczoną. Nagle uświadomił sobie, że nie ma pojęcia, co wydarzyło się w ciągu dnia.
Czemu Buckingham…?
Charles odkaszlnął.
– To jest do zrobienia – powiedział lekko. – Ale wolałbym poruszyć najpierw inną kwestię. – Wycelował palcem w Malfoya, jak dzieciak wytykający nielubianego kolegę. – Lucjuszu, jesteś biedny.
Mężczyzna odpowiedział mu znużonym spojrzeniem.
***
Jedną z fioletowo-pomarańczowych ścian niemal w całości pokrywały zdjęcia miast, zaklęte tak, aby – prawdopodobnie – pokazywały rzeczywistą porę dnia w sfotografowanych miejscach. Uszeregowano je według stref czasowych i szerokości geograficznych, ale niezbyt dokładnie, jakby właścicielowi sutereny zależało bardziej na uzyskaniu ładnego efektu niż precyzyjnej mapy. Naprzeciwko, nad łóżkiem, wisiały stare cyrkowe afisze.
Narcyza co chwilę oglądała się na nie nerwowo, zaniepokojona ruchem uchwyconym kątem oka.
Pod trzecią stał staromodny kominek z szarego kamienia, duży i toporny. Sprawiał, że pomieszczenie wydawało się małe i zagracone.
Kobieta zrzuciła na podłogę ubrania leżące na materacu i zaklęciem wygładziła pościel. Lucjusz stał obok, opierając się o blat biurka. Odkąd opuścili rezydencję Zabini, nie powiedział ani słowa.
– Połóż się, zaraz przygotuję herbatę – powiedziała i odwróciła się do niego.
Trzymał dyplom oprawiony w prostą ramkę i studiował go z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Twoja siostrzenica była na pogrzebie? – spytał nagle. Głos miał zaskakująco przytomny.
W pierwszej chwili Narcyza nie potrafiła zrozumieć, o czym mówi.
– Ojca? – upewniła się w końcu, ostrożnie odbierając mu przedmiot. – Chyba tak. Pamiętam jakieś dziecko… – Umilkła. Nawet jeśli Andromeda przedstawiła jej córkę, nie zwróciła na to uwagi. Cały tamten dzień minął jej jakby w malignie. – Połóż się – powtórzyła.
Spojrzała na to, co trzymała – dyplom ukończenia kursu aurorskiego – i odkryła zaskoczona, że Andromeda nazwała córkę po ich babci.
Mówi na nią Nimfa, pomyślała z niczym nieuzasadnioną pewnością.
– Nie ufam jej – wymamrotał Lucjusz. Siedział, próbując zdjąć buty. – Pojawiła się znikąd. – Jego spojrzenie stało się mętne, gorączkowe.
Położyła mu dłoń na czole, starając się nie pokazywać po sobie zaniepokojenia.
– Cóż, nie mamy wyboru – powiedziała, przyklękając, żeby pomóc mu z rozwiązaniem sznurówek. Słyszała, że jej głos brzmi oschle, choć wcale tego nie chciała. – Zafiukam po medyka – dodała.
– Wystarczy, że odpocznę.
Zacisnęła usta w wąską linię, starając się nie rozpłakać ponownie.
– Pozwól, że ja o tym zdecyduję – rzuciła, wstając gwałtownie i odwracając się, żeby nie mógł zobaczyć jej twarzy.
Zanim zdążyła zrobić choć krok, chwycił ją za nadgarstek.
– Narcyzo – powiedział błagalnie. Stała nieruchomo, próbując opanować drżenie ramion. – Przepraszam. Powiedziałem, że jesteśmy bezpieczni. Że sprawię, że będziemy bezpieczni. Że Draco… – Głos mu się załamał i była pewna, że płacze.
Usiadła i objęła go, pozwalając, aby ukrył twarz. Miała wrażenie, że trzyma w rękach coś pękniętego, jakby ślady blizn były tak naprawdę rysami na szkle.
Nie mogę się poddać, pomyślała smutno. Umrzemy, jeśli to zrobię.
Naprawdę nie chciała być silna w tym momencie. Czuła się, jakby zdradzała tym syna.
– Muszę wezwać medyka – przypomniała mu miękko. – Jesteś chory.
Chyba jej nie usłyszał. Pogładziła męża po splątanych włosach, starając się zignorować dławiące w gardle uczucia. Musiała zafiukać po męża Andromedy, poprosić ją o to, aby wybrała w jej imieniu pieniądze z banku, zorganizować świstoklik do innego kraju. Później… Później też będzie mieć dużo do zrobienia. Dopóki Lucjusz nie wyzdrowieje.
Oswobodziła się delikatnie i zmusiła mężczyznę, żeby się położył. Poddał się jej ruchom obojętnie, zupełnie wyczerpany. Jeszcze raz skontrolowała jego temperaturę i podeszła do kominka, ostrożnie lawirując pomiędzy magicznymi przedmiotami leżącymi w stertach na podłodze. Znalazła proszek Fiuu, ale nie drewno, poświęciła więc w końcu jeden z podręczników upchniętych w szparę pomiędzy kominkiem i ścianą. Wypowiedziała adres i uklękła, żeby wsadzić głowę w zielone płomienie.
Przez jedną straszną chwilę była pewna, że nie znajdzie nikogo w domu po drugiej stronie, bo rodzice Tonks uciekli z Anglii tak samo, jak czarodzieje, u których aurorka wynajmowała suterenę. Nie musiała jednak nawet ich wołać.
Andromeda i jej mąż siedzieli w kuchni, całkiem ubrani, choć powoli dochodziła piąta. Na stole
koło nich stało radio, nastawione na magiczną stację informacyjną. Spiker miał głos zdarty po całym dniu.
Poderwali się na równe nogi i oboje wycelowali w Narcyzę różdżki. Andromeda jednak prawie natychmiast ją opuściła.
– To ty? Naprawdę ty? – spytała w oszołomieniu.
– Tak – odpowiedziała szybko. – Jestem w mieszkaniu waszej córki. Możecie tutaj przyjść?
– Nimfie coś się stało? – zapytała Andromeda.
– Tonks coś się stało? – zapytał jej mąż.
Nawet nie zauważyli, że zadali to pytanie równocześnie.
– Nie, ale Lucjusz jest w ciężkim stanie – powiedziała, zaskoczona, jak słabo brzmi jej głos. – Tonks powiedziała, że jesteś aptekarzem i mógłbyś pomóc.
Mężczyzna spojrzał na nią tak, jakby miał odmówić. Zresztą, nie zdziwiłaby się nawet. Jako mugolak nigdy nie został zaakceptowany przez resztę rodziny, nie był więc też nic im winny. Ale tliła się w niej nadzieja, że Andromeda go przekona, bo w końcu, mimo wszystko…
Czy my wciąż jesteśmy siostrami?
– Zaraz będziemy – powiedziała Andromeda, kładąc dłoń na ręce męża i zmuszając go, aby opuścił różdżkę. – Nimfa jest z tobą?
– Nie – zobaczyła, jak wyraz twarzy jej siostry się zmienia, więc skłamała gładko. – Wszyscy aurorzy są postawieni w stan gotowości. Widzieliśmy się tylko przez moment.. Powiedziała, że musi wracać do pracy.
Andromeda odetchnęła z ulgą, ale Edward – w końcu przypomniała sobie jego imię – przyglądał się jej podejrzliwie, jakby wyczuł nieszczerość.
Narcyza wycofała się więc, mówiąc, że nie chce zostawiać Lucjusza samego zbyt długo. Kiedy usiadła na podłodze w mieszkaniu Tonks, uświadomiła sobie, że cała drży.
Andromeda wyglądała bardzo staro, jakby zmartwienia przeżarły jej skórę niczym popsuty eliksir. Nie potrafiła powiedzieć jej, że Nimfa planuje włamać się do Buckingham i zmierzyć z pytaniem, dlaczego jej nie powstrzymała. Nie przyszło jej to nawet do głowy, zbyt była zajęta Lucjuszem.
Gdyby Tonks umarła, nie tylko my byśmy dzisiaj cierpieli.
Zdusiła tę myśl natychmiast.
W końcu wstała z obawy, że wpadną na nią, gdy będą wychodzić z kominka. Usiadła sztywno wyprostowana na skraju materaca, wbijając wzrok w szare kamienie. W każdą mijającą minutą była coraz bardziej pewna, że została oszukana.
Lucjusz mamrotał coś półprzytomny, do siebie lub swoich majaków – chyba zapomniał o jej obecności.
Jeśli nie przyjdą, poproszę Minerwę o pomoc, pomyślała dziwnie spokojnie. Wicedyrektorka należała do Zakonu Feniksa, a oni musieli mieć własnych medyków. Poza tym kobieta była Gryfonką i czuła się odpowiedzialna za śmierć ucznia – nie odmówiłaby pomocy.
Kominek jednak w końcu buchnął zielonym płomieniem. Najpierw wyskoczył z niego Edward, dźwigający pokaźnych rozmiarów walizkę, później Andromeda.
Mężczyzna podszedł do łóżka szybko i obrzucił Lucjusza niechętnym spojrzeniem. Zaraz jednak jego wzrok złagodniał.
– Był torturowany? – upewnił się.
Narcyza skinęła głową, obawiając się, że nie zdoła opanować głosu.
– Andie, weź ją do kuchni. Poradzę sobie sam.
– Chcę pomóc – wymamrotała.
– Cóż, obawiam się, że za jakieś pół godziny będę mieć dwóch pacjentów, więc najbardziej pomoże mi pani, zapobiegając tej przykrej sytuacji. – Narcyza patrzyła na niego bez śladu zrozumienia, zbyt zmęczona, aby rozszyfrować to zdanie. – Powinnaś odpocząć – streścił się więc.
Andromeda wzięła ją za rękę, jakby znowu były dziewczynkami, i odholowała do niewielkiej kuchni. W zlewie wciąż stały brudne kubki, nie ruszane chyba od miesiąca. Skrzywiła się na ich widok i machnęła parę razy różdżką, żeby je umyć. Następnie przytknęła ją do czajnika, grzejąc wodę.
– Naprawdę nie mam już cierpliwości do tej dziewczyny. Przeżyłam, że została aurorem, choć dotąd nie mam pojęcia, jak zdała te wszystkie testy, w których trzeba biegać – zaczęła mówić, jakby spotkały się na zwyczajnej pogawędce. Narcyza z trudem oderwała wzrok od drzwi. – Ale ostatnio naprawdę się martwię. Za dużo na siebie bierze.
– Mówisz o swojej córce?
– To przede wszystkim córka swojego ojca, moja od czasu do czasu – Andromeda powiedziała to bez większego żalu w głosie. Westchnęła i odłożyła różdżkę. – Nie, chyba nie umiem tak udawać.
Usiadła po drugiej stronie wąskiego stołu i spojrzała na siostrę z niepokojem.
– Co się z wami stało? I co z Draco? Jest bezpieczny?
Pamiętasz jego imię?, pomyślała Narcyza zaskoczona.
– Draco jest… – Spróbowała, ale głos jej się załamał. Andromeda złapała jej rękę i uścisnęła lekko, jakby próbując dodać otuchy. – Draco jest… – Jest sam, pomyślała. – Został zabity – dokończyła.
Andromeda milczała, jakby jej nie zrozumiała. Tylko jej oddech trochę przyspieszył. Narcyza znów wbiła wzrok w drzwi, choć tym razem nie myślała o Lucjuszu.
Zostawiła jego ciało, porzuciła, ale nawet teraz – choć właściwie mogła w każdej chwili wrócić do Hogwartu – nie wiedziała, w jaki sposób mogłaby go pochować. Malfoyów grzebano zwykle na cmentarzu w parku koło ich rezydencji, ale teraz było to niemożliwe. Blackowie mieli inną tradycję – ich ciała kremowano, a prochy rozrzucano, aby po śmierci nikt nie mógł zbezcześcić zwłok żadnym czarnomagicznym rytuałem. Nawet po śmierci byli paranoiczni.
Ale Narcyza chciała, żeby istniał grób, który mogłaby odwiedzić. Żeby jej dziecko nie zniknęło tak nagle, porwane przez wiatr.
I tak musimy uciec z Anglii, pomyślała przygnębiona.
Nie słyszała, co działo się za drzwiami, więc Edward prawdopodobnie wyciszył pokój. Spojrzała na Andromedę, chcąc powiedzieć, że zajrzy do nich na chwilę. Dopiero wtedy zorientowała się, że nieświadomie zacisnęła palce – wbiła paznokcie w jej dłoń tak głęboko, że zraniła siostrę do krwi.
Andromeda nie cofnęła ręki.
***
Z niespokojnego snu wyrwał go skrzat szarpiący za jego rękaw.
– Mrużka? – wymamrotał James półprzytomnie. Natychmiast jednak zorientował się w pomyłce i spróbował się odsunąć, przez co spadł z łóżka. To całkowicie go otrzeźwiło. – Kim jesteś? – spytał, nerwowo szukając wzrokiem różdżki. Leżała koło poduszki, poza zasięgiem jego ręki.
– Skrzat ma na imię Mrózek – powiedziało stworzenie oschle. – Mrózek panicza kiedyś transportował na Nokturn.
Należy do Malfoyów, uświadomił sobie James, czując jak zasycha mu w gardle.
– Przyszedłeś mnie zabić? – upewnił się, powoli wstając i nie spuszczając z niego wzroku. Nigdy jeszcze nie walczył ze skrzatem, ale dręczyło go przeczucie, że w bezpośrednim starciu to nie on miałby przewagę.
– Mrózek nie pozwala sobie na przyjemności w trakcie pracy – stwierdził skrzat.
James zamrugał.
– To co tu robisz? – spytał, ściszając głos odruchowo. Usiadł na krawędzi łóżka i trochę uspokojony sięgnął po różdżkę. Czuł się pewniej, gdy miał ją pod ręką.
– Pan Mrózka kazał Mrózkowi ostrzec panicza – Skrzat zeskoczył na podłogę i obszedł mebel tak, aby stanąć przed Jamesem. Chłopak miał wrażenie, że słyszy w jego głosie lekkie rozbawienie.
– Dlaczego Malfoy chce mnie ostrzec?
– Mrózek nie należy już do Malfoyów – stwierdził z wyraźną przyjemnością. – Mrózek nie może powiedzieć, kto jest jest jego panem – uprzedził następne pytanie.
– No tak – wymamrotał, czując się nagle jak idiota. Skoro i Lucjusz, i Draco nie żyli, skrzat nie mógł wypełniać ich rozkazów, a o Narcyzie nie powiedziałby przecież w męskiej formie. Musiała się go zrzec, albo… – Czy z panią Malfoy wszystko w porządku?
– Mrózek wątpi, aby coś jej groziło.
Wolałby usłyszeć bardziej jednoznaczną odpowiedź, ale ta też nie była całkiem zła.
Ziewnął i przetarł oczy, zastanawiając się, ile czasu spał. Świece nie wypaliły się jeszcze do końca, a na dworze wciąż było ciemno. Nie słyszał też, żeby w pałacu panowało większe zamieszanie, choć przez moment nasłuchiwał.
– Czy Mrózek może mówić? – spytał skrzat, wlepiając w niego spojrzenie wyłupiastych oczu. Chłopak miał dziwne wrażenie, że stworzenie jest rozbawione.
Rzucił na pokój czar wyciszający i wzruszył ramionami.
– Mrózek może mówi… Znaczy, możesz mówić – wymamrotał.
Skrzat przechylił nieznacznie głowę.
– Panicz Chupacabra i panienka Nimfadora rozkazali przekazać paniczowi, że za pół godziny zaklęcia ochronne pałacu zostaną naruszone. Panicz i panienka pragną spotkać się z paniczem, gdy to się stanie. – Skrzat wyraźnie rozkoszował się szokiem, który pojawił się na twarzy Jamesa.
– Kurwa, całkiem im odbiło?!
– Panienka chciała też przekazać, że panicz nie może protestować, albowiem panicz jest nieletni i podlega nadzorowi kuratora.
– Zginą, jeśli tu przyjdą! W męczarniach!
Skrzat skłonił się, zupełnie go ignorując.
– Tyle miał powiedzieć Mrózek.
– Każ im stąd uciekać. – Chłopak wyciągnął rękę gwałtownie, próbując złapać go za ramię, ale nie zdążył. Skrzat deportował się z cichym trzaskiem. Złapał tylko puste powietrze.
Zwariowali. Całkiem zwariowali. Absolutnie zwariowali.
Muszę powiedzieć Snape'owi.
Zeskoczył z łóżka i omiótł spojrzeniem pokój, szukając czegokolwiek, co mogłoby mu się przydać. Z wściekłości trzęsły mu się ręce.
Zasnął w koszuli i spodniach, ale uznał, że nie ma ochoty ubierać szaty. Za to zbyt długą chwilę zajęło mu odszukanie butów i płaszcza, który zaklął Voldemort. Miał nadzieję, że czarnoksiężnik umieścił w nim naprawdę potężne zaklęcia obronne, bo przeczuwał, że niedługo mu się przydadzą. Później wśród książek zagrzebanych w pościeli odszukał dziennik i wyrwał z niego parę stron o rodzinnej magii. Wepchnął je do kieszeni dżinsów, obok pustego obrazka.
Powoli uświadamiał sobie, że nie wie, czy powinien ostrzec ojca. Cokolwiek planowali Tonks i Chupacabra, pewnie liczyli na efekt zaskoczenia. W tej chwili ich śmierć była tylko bardzo prawdopodobna, ale gdyby ktoś ostrzegł Voldemorta, stałaby się pewna.
A Snape właściwie zawsze twierdził, że jest mu wierny. James wątpił w to tylko dlatego, bo uważał, że w gruncie rzeczy jest porządnym facetem.
A założył tak, bo Snape był w porządku wobec niego.
To nie znaczyło, że był dobrym człowiekiem. Rainbow wiedział, że czasami nawet najgorsi sukinsyni potrafią troszczyć się o swoją rodzinę i przyjaciół.
Spróbował spojrzeć na mężczyznę obiektywnie, ale uświadomił sobie, że zna go naprawdę słabo. Wiedział, że Snape toczy z Potterem jakąś absurdalną wojnę na drobne złośliwości, wiele osób mówiło, że jest stronniczy i małostkowy, ufał mu Dumbledore, ale ufał mu też Czarny Pan i…
Rzucił na mnie Crucio, pomyślał chłopak ponuro.
Miał wrażenie, że zdarzyło się to okropnie dawno i właściwie nie miał do niego o to żalu, ale martwiło go co innego. Zaklęcia niewybaczalnego nie dało się rzucić wbrew swej woli, więc Snape naprawdę chciał wtedy, aby James poczuł ból. A później zostawił go na miesiąc na łasce Czarnego Pana.
Nie mogę mu powiedzieć, uznał chłopak niechętnie. Zbyt dużo ryzykował.
Nie chciał jednak zostawić go całkiem samego. Mężczyzna był w złym stanie i mógł nie przeżyć rajdu aurorów. Najchętniej James kazałby mu spadać do domu, ale wiedział, że to sprowokowałoby niewygodne pytania.
Rzucił czar lokalizujący, mając nadzieję, że Severus nie jest w tej chwili na żadnym spotkaniu. Różdżka obróciła się na jego otwartej dłoni łagodnie.
Przekradł się po paru kolejnych korytarzach, starannie omijając te pomieszczenia, w których wciąż panował ruch. Buckingham nie usnął i chłopak podejrzewał, że przed Śmierciożercami znajduje się jeszcze wiele bezsennych nocy.
Zachciało im się podbijać świat, pomyślał, krzywiąc się.
W końcu udało mu się znaleźć pokój, który prawdopodobnie zajął mężczyzna. Zapalił Lumosi, po sekundzie zawahania, zastukał do drzwi. Kiedy nikt się nie odezwał, ostrożnie nacisnął klamkę, mając nadzieję, że nie uderzy go żadne zaklęcie obronne.
– Hm, Snape? – zapytał cicho.
– Profesorze Snape – dobiegł go zaspany głos z ciemności. Zaraz jednak mężczyzna powiedział przytomniej: – Zamknij za sobą.
Chłopak wszedł, wzdrygając się, gdy Severus zapalił świece.
– Coś się stało? – spytał mężczyzna, przyglądając się mu uważnie. Również zasnął w ubraniu, czytając jakiś gruby wolumin.
– Nie, właściwie nic – mruknął James, zamykając drzwi i odruchowo rzucając zaklęcie wyciszające na pokój.
– Więc czemu tu przyszedłeś?
Chłopak uciekł spojrzeniem w bok, niepewny, czy mężczyzna może używać Legilimencji. Powlókł się do fotela obitego jasnym materiałem, zastanawiając się gorączkowo, jak wytłumaczyć te nagłe odwiedziny.
– Po prostu śniło mi się… – Machnął ręką, jakby sam zirytowany, że zawraca mu głowę taką głupotą. – I teraz nie mogę zasnąć.
Spodziewał się, że mężczyzna odpowie coś zirytowany, ale Snape milczał. Zerknął na niego kątem oka i zauważył cień na jego twarzy, niesprecyzowane, choć niepokojące uczucie. Zaraz jednak zniknął.
– Nie mam żadnego eliksiru nasennego przy sobie – powiedział Severus, wstając z łóżka. – Ale możesz tu posiedzieć.
James skinął głową, rozglądając się ukradkiem. Nie był pewien, w jaki sposób jego przyjaciele zamierzają naruszyć bariery, więc układał w głowie coraz bardziej pesymistyczne scenariusze. Próbował też ocenić swój stan, ale to przychodziło mu z trudem. Miał przykre wrażenie, że w tej chwili na nogach trzyma go tylko adrenalina. Był cały spocony, a serce biło mu tak szybko, że potrafił to wyczuć nawet bez przykładania dłoni do piersi.
– Co ci się śniło? – spytał Snape, siadając w fotelu naprzeciwko. Wydawał się przemęczony, ale wzrok miał przytomny i przenikliwy. James skulił się pod jego spojrzeniem.
– To co zawsze, takie tam głupoty – wymamrotał.
Mimowolnie przypomniał sobie ostatni koszmar i skrzywił się, próbując wyrzucić z umysłu posmak zgnilizny. Choć przynajmniej tym razem nie śnił o Snoopym.
– Chcesz porozmawiać? – spytał Severus.
– O śnie? Nie, dzięki.
– O Draco.
James w końcu spojrzał wprost na niego, na moment zapominając, po co tu przyszedł. Po raz pierwszy zobaczył, że Snape jest przygnębiony.
Mężczyzna patrzył w bok, w okno, na którego szybie paroma refleksami odbijały się odległe reflektory.
– Co tam w ogóle się stało? – spytał cicho, głosem pozornie obojętnym.
James spuścił wzrok i wepchnął ręce do kieszeni, aby ukryć ich drżenie. Milczał, nie mogąc wykrztusić z siebie ani słowa.
– To nie tylko twoja wina – powiedział mężczyzna spokojnie. – Draco był moim uczniem, więc wiedziałem, że od jakiegoś czasu jest w słabej kondycji psychicznej. Wiedziałem też, że po zdjęciu zabezpieczenia możesz mieć problemy ze swoją magią. Zaniedbałem swoje obowiązki i jako nauczyciel, i jako ojciec.
– Czarny Pan się wkurzy, jeśli usłyszy, że ciągle nazywasz mnie swoim synem – zauważył James ponuro, nie mając odwagi, aby podnieść wzrok. – Zresztą, czemu wszyscy próbujecie mnie usprawiedliwiać? Po prostu zrobiłem skurwysyństwo – dodał, choć sam nie wiedział, czemu czuje złość.
– Owszem – powiedział mężczyzna obojętnie. – Ale nie tylko ciebie dręczy sumienie.
James przełknął ślinę z trudem. Nie potrafił ubrać myśli w odpowiednie słowa.
– Nie chciałem zrobić tego Narcyzie – wykrztusił w końcu. Poczuł, że pieką go oczy, więc zamrugał parę razy. Nie mógł się zdekoncentrować, nie, kiedy za chwilę w Buckingham miało rozpętać się piekło.
– Rozumiem.
Chłopak wzruszył ramionami mimowolnie. Chwilę siedzieli w ciszy. Wreszcie Snape westchnął cicho, niemal niesłyszalnie.
– Naprawdę rozumiem, James.
Rainbow powoli skinął głową, zastanawiając się, czy powinien drążyć. Miał wrażenie, że słyszy w głosie mężczyzny ból, ale wydawało mu się to absurdalne. Po prostu nie pasowało do Severusa.
Choć, patrząc na to z drugiej strony, chyba pierwszy raz tak naprawdę rozmawiali,
Może przyjaźnił się z Malfoyami? Nawet tego o nim nie wiedział.
Znów przełknął ślinę.
– Jesteś rozczarowany? – odważył się wreszcie spytać. Zaskoczyło go, jak bardzo męczy go ta kwestia.
Kąciki ust mężczyzny drgnęły.
– Sobą, tobą czy wszechświatem? – dopytał, zaraz jednak spoważniał, widząc że chłopak spochmurniał. – To… trudne pytanie. Właściwie od początku spodziewałem się po tobie samych najgorszych rzeczy.
– Jesteś wredny.
– Zwykle spodziewam się po ludziach samych najgorszych rzeczy. To ślizgońska cecha. – Znów odwrócił wzrok w stronę okna. – A teraz sam już nie wiem…
James poczuł się trochę lepiej.
***
Tonks czuła, że zamarza. Nie pomagała ogrzewana szata, płaszcz, wełniana czapka nasunięta niemal na nos i wełniany szalik w żółto-czarne pasy i dwie pary rękawiczek. Miała wrażenie, że zamarza jej szkliwo na zębach.
Chupacabra znosił chłód dużo lepiej, ale on nie siedział do wczoraj w tropikach. Właśnie wracał do magazynu, ćmiąc kolejnego cuchnącego papierosa. Kiwnął głową, na znak, że wszystko w porządku. Tonks uniosła do oczu zegarek na łańcuszku i spróbowała zdrapać z cyferblatu warstewkę szronu.
Koń szarpał się po drugiej stronie obszernej hali. Był obwiązany łańcuchami jak baleron, co w żaden sposób nie wpływało na jego determinację. Choć metal wzmocniono runami, Tonks i tak co chwilę wzdrygała się, pewna, że ogniwa pękły przy kolejnym wierzgnięciu.
Na artefakt dało się już patrzeć tylko przez okulary przeciwsłoneczne.
Julia pochylała się nad planem Buckingham rozłożonym na ogrodowym stoliku i czerwonym atramentem nanosiła ostatnie poprawki. Tonks czuła się w jej obecności niepewnie. Natychmiast zorientowała się, że kobieta używa iluzji. Czasem, kątem oka, widziała pod jej ładną twarzą cień innej, jakby nieludzkiej. która kojarzyła się jej – choć nie potrafiła powiedzieć, w jaki sposób – z wężową mordą Voldemorta. Starała się więc nie patrzeć w jej stronę.
– Zrobione, aurorzy będą gotowi – rzucił Chupacabra, wyjmując zza pazuchy termos. – I zdobyłem kawę.
– Zdążymy się napić? – spytała Tonks z powątpiewaniem.
– To może być ostatnia kawa w twoim życiu.
Julia nic nie odpowiedziała. Zbyt skupiona była na przenoszeniu ciągów run na świerkowe deszczułki.
Chupacabra zgasił papierosa i usiadł na jednej z pustych, metalowych beczek. Po chwili z obszernej kieszeni płaszcza wydobył dwie malutkie filiżanki.
– To pierwszy raz, gdy przydała mi się umiejętność transmutowania myszy w naczynia. – Tonks zmarszczyła nos ze wstrętem i natychmiast cofnęła dłoń, więc uśmiechnął się. – Żartowałem. Po prostu są wyczarowane.
Kawa naprawdę dobrze smakowała. Tonks piła ją, drugą ręką kończąc testament. Właściwie, ponieważ nie miała zbyt wielu rzeczy, przypominał list pożegnalny pozostawiony przez samobójcę. Chupacabra już dawno skończył swój i zalakował kopertę.
To Julia zaproponowała, żeby je napisali, gdy tylko usłyszała, co zamierzają zrobić. Czy też raczej stwierdziła, że mają sami wytłumaczyć się swoim rodzinom.
Tonks miała z tym pewien problem. Przyłapywała się na tym, że co chwilę zerka w stronę testamentu Chupacabry, zastanawiając się, jakim cudem zmieścił się na połowie strony. W końcu mężczyzna to zauważył.
– Napisałem, że ją kocham, naprawdę starałem się odżywiać prawidłowo i, skoro czyta ten list, umarłem za coś, co było dla mnie bardzo ważne – powiedział, jakby gdyby nigdy nic.
Tonks spojrzała na niego z ukosa.
– Tylko tyle?
– Jeszcze, żeby wysłała moją kolekcję podręczników do Durmstrangu. Dzieci powinny uczyć się matematyki, nawet jeśli są czarodziejami.
– Wiesz, że nie o to mi chodzi.
Chupacabra dolał sobie kawy i wzruszył ramionami.
– Nie ma najmniejszego znaczenia, co jest w tej kopercie – stwierdził spokojnie. – Po prostu wyjdę z tego żywy.
– Bo jak Śmierciożercy zobaczą twoje umiejętności, to zejdą ze śmiechu – zauważyła ponuro Julia. W ramionach trzymała stertę deseczek i zwinięty w rulon plan. – Idę do skrzatów. A wy wykombinujcie w tym czasie, jak rozwiązać konia i nie zginąć.
Tonks i Chupacabra równocześnie spojrzeli na artefakt. Dostarczenie go w to miejsce samo w sobie było niezwykle trudne i wymagało pożyczenia ze szkockiej hodowli Zabini paru dwugłowych wołów, bo tylko one mogły zrównoważyć fizyczną siłę przedmiotu. To znaczy, dopóki koń szedł w stronę, w którą powinien, wszystko było w porządku, ale w pewnym momencie trzeba było go zatrzymać. Poza tym Chupacabra ukradł ciężarówkę.
– Możemy spróbować przestrzelić parę łańcuchów – stwierdził mężczyzna. – Powinien wtedy zerwać resztę.
– Magia przy nim nie działa – przypomniała mu.
– Chodziło mi o mugolską broń. – Wyciągnął kolejnego papierosa i zapałki. Wstał. – Zaraz wrócę z jakimiś pistoletem. – Zamyślił się na moment. – Albo miotaczem ognia, chyba prędzej je nadtopimy.
Skinęła głową, mimowolnie zaintrygowana. Na kursie przerabiali mugolską broń, ale tylko w teorii. Profesor, który wykładał ten przedmiot, był trochę podobny do pana Weasleya, więc Tonks nigdy nie była pewna, na ile wierzyć jego entuzjastycznym opowieściom.
Z drugiej strony wciąż nie mogła przywyknąć do myśli, że Chupacabra jest czarodziejem półkrwi. Nie rozumiała, dlaczego ktoś wychowany w mugolskim domu, zadaje się z własnej woli z ludźmi takimi jak Charles Rainbow.
Właściwie w ogóle go nie rozumiała.
Ale chyba zaczynała trochę lubić.
Spojrzała kolejny raz na zegarek i pomyślała, że powinna się przygotować.
***
James czuł, że z każdą mijającą minutą denerwuje się coraz bardziej. Starał się wyglądać na rozluźnionego, ale wiedział, że tylko ślepiec by się nabrał na ten blef. Gdyby spał. Snape jednak nie drążył – wydawał się całkowicie pochłonięty czytaną książką.
Chłopak pił kawę, którą na jego życzenie dostarczył skrzat – niestety zupełnie obcy, a do dna kubka nie została przylepiona żadna tajna wiadomość – i udawał, że myśli o swoim życiu.
Właściwie była to po części prawda. Gorączkowo zastanawiał się, jak je wydłużyć.
– Robi się jaśniej – zauważył nagle Severus. Zamknął książkę i sięgnął po różdżkę.
James już był na nogach.
Początkowo zmiana była nieznaczna i chłopak mógłby pomyśleć, że niebo przejaśnia się z powodu świtu, gdyby nie wiedział, która jest godzina. Szybko jednak stało się jasne, że światło musi pochodzić z nienaturalnego źródła. Chłopak ostrożnie zbliżył się do okna, pilnując, aby osłaniała go ściana – nie był pewien, czy mugolska policja nie zamierza rozpocząć ostrzału.
Snape również wstał, trochę zbyt gwałtownie, i skrzywił się, przyciskając rękę do boku.
– Widzisz coś? – spytał.
– Stąd nic – stwierdził zgodnie z prawdą. – Może mugole coś kombinują.
– Nie okłamuj mnie, James.
Chłopak zerknął w jego stronę i wzruszył ramionami.
– Nie ubrałeś płaszcza, bo było ci zimno – dodał mężczyzna z irytacją. – Co się dzieje?
– Nie wiem. – Zawahał się. – Wiem, że coś się ma stać, ale nie wiem co – sprecyzował, uznając, że nie ma sensu dłużej kręcić.
Poza tym zaczynało robić się zimno.
Musiał się wkurzyć, pomyślał. Nie tylko on, dodał, widząc minę Snape'a.
– Otaczają mnie kretyni – stwierdził mężczyzna, sam nakładając na płaszcz. Rzucił maskę synowi. – Ukryj twarz.
– Mhm – mruknął posłusznie, wypełniając polecenie.
– Kto z Zakonu był tak durny, by wpaść na atakowanie bez Dumbledore'a? – tym razem mężczyzna niemal warczał. James jeszcze nie widział go w takim stanie. Wolał nie przyznawać się, że to jego znajomi.
– A gdzie jest dyrektor? – spytał zamiast tego.
Mężczyzna zastygł na chwilę, nie patrząc w jego stronę.
– Zginął z ręki Czarnego Pana – powiedział głosem wypranym z uczuć. James poczuł, że po kręgosłupie przechodzi mu lodowaty dreszcz. Zanim jednak zdążył zareagować, Snape popchnął go w stronę drzwi. – Pospiesz się. Zauważą, jeśli nie przyjdziemy.
Wychodzi z roli, pomyślał Rainbow z niepokojem.
Najwięcej ludzi zebrało się przy oknach, z których można było dostrzec Victoria Memorial. Nie wydawali się jednak zaniepokojeni – raczej zaciekawieni. James nigdzie nie widział Voldemorta, choć wyczuł, że czarnoksiężnik zaczął pobierać od niego magię. Mrowił go tatuaż.
Snape przepchnął się koło Selwyna, żeby zobaczyć, co przykuło uwagę Śmierciożerców.
– I żadnych przeprosin – mruknął potrącony i spojrzał na Rainbowa. – Czemu się tak zakamuflowałeś?
Chłopak wzruszył ramionami i zsunął maskę na czoło.
– Jeden z moich profesorów ma paranoję.
Spodziewał się, że Snape jakoś zareaguje, ale mężczyzna nie zwrócił na jego słowa najmniejszej uwagi. Patrzył za okno, marszcząc brwi w namyśle.
– Chcesz zapalić? – Selwyn wyciągnął z kieszeni papierośnicę i James przytaknął. Odeszli parę kroków, pod przeciwległą ścianę korytarza. – Jakiś koń biega wzdłuż płotu i płonie na niebiesko. W życiu czegoś takiego nie widziałem.
Poczęstował chłopaka papierosem i spróbował zapalić swojego. Zaklął, kiedy końcówka różdżki tylko nieznacznie się rozgrzała.
Snape tymczasem obrócił się na pięcie i podszedł do nich. Jednym ruchem zsunął maskę na twarz chłopaka, zupełnie go tym zaskakując. James wzdrygnął się mimowolnie.
– Musimy wycofać się na drugą stronę budynku – powiedział Severus. Zabrzmiało to jak rozkaz.
– Wiesz, co to jest? – zainteresował się Selwyn.
Mężczyzna niechętnie skinął głową.
– Podejrzewam, że służy do oczyszczania terenu z przypadkowej magii. W starożytności używano ich na terenie basenu Morza Śródziemnego – powiedział tonem sugerującym, że każdy wykształcony czarodziej powinien zdawać sobie z tego sprawę. – Ale jest źle skalibrowane.
Selwyn machnął ręką z irytacją.
– Nie jesteśmy w szkole, Snape. Może to nam zagrozić czy nie?
Profesor zawahał się na moment.
– Dopóki bariery są nieuszkodzone, nie powinno.
James przemyślał to stwierdzenie i przełknął ślinę. Czuł, że dygocze, choć tym razem wyjątkowo nie z powodu nerwów. Zimno zdawało się przenikać go do szpiku kości.
– Chodźmy stąd – wymamrotał. Spojrzał w stronę reszty osób stojących przy oknach, zastanawiając się, czy powinien ich ostrzec, ale Snape nieznacznie pokręcił głową. Selwyn również się do tego nie palił, choć James nie potrafił zgadnąć, z jakiego powodu.
– Powinniśmy poinformować Czarnego Pana – mężczyzna bardzo szybko rozwiał jego wątpliwości. Wyglądało na to, że przyjemność sprawia mu myśl, że należy do nielicznych osób zorientowanych w sytuacji.
– Zrób to, a ja zabiorę dzieciaka w bezpieczne miejsce – podchwycił Snape natychmiast.
– Serio, ruszcie się – dorzucił James, czując coraz większy niepokój. – Już – dodał i sam skorzystał ze swojej rady. Parę osób obrzuciło go zaniepokojonym spojrzeniem, gdy obok nich przebiegał.
Skąd Chupcabra i Tonks wytrzasnęli takie cholerstwo?
Musiał zwolnić, żeby Snape mógł się z nim zrównać. Poza tym tatuaż zaczął dawać mu się we znaki. W końcu przystanął w jednym z pokoi i oparł się o ścianę, dysząc ciężko. Severus również z trudem łapał oddech.
Chłopak wyciągnął z kieszeni otrzymanego papierosa i sprawdził, czy może go tutaj zapalić – dał radę, więc zaciągnął się łapczywie.
Podłoga pod ich stopami zaczęła drżeć.

16 komentarzy:

  1. Co tu się działo!
    Czytam i jestem pewna, że na policzkach mam rumieńce.
    Jestem - po prostu zachwycona i szczęśliwa.

    Lucjusz i Narcyza. Kocham ich, po prostu uwielbiam. Narcyza jest zła na Lucjusza i wcale jej się nie dziwię.
    Do tego pojawiła się Andromeda i Ted. Niechęć i nieufność Teda całkowicie rozumiem, a Andromeda... to moja ulubiona postać z HP, więc skaczę pod niebo z radości, że się pojawiła i to jeszcze miała takie efektowne wejście.
    Tonks! I Chupacabra.
    Oni zwariowali, nie ma innego wyjścia. Pakują się w samobójczą misję.
    Trochę zabrakło mi tu Jamesa - te jego przemyślenia trochę takie... no nie wiem, tu mi czegoś brakowało. Ale to, że martwi się o Narcyzę i czuje jakieś wyrzuty sumienia, mi się spodobało.
    Tak jak rozmowa ze Snape'em. To mi się bardzo, bardzo podobało.
    Z drugiej strony, zabrakło mi Harry'ego i Hermiony. Po rozmowie Hermiony z Narcyzą oczekiwałam czegoś więcej, więcej Hermiony.

    Okej, starałam się lecieć po kolei, ale czy mi się to udało, to nie wiem.
    Jestem zbyt podekscytowana i chyba jeszcze emocje po przeczytaniu nie opadły. Powinnam te komentarze pisać jakieś parę dni po przeczytaniu.

    Na Twój kolejny rozdział czekam równie mocno, jak na sezon 7 Gry o Tron i Wichry Zimy, tak więc ten...

    Pozdrawiam Cię, kochana
    /Rosie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa! :)

      Ponieważ w masce namnożyło się trochę bohaterów, stwierdziłam, że zamiast pakować ich do scen zbiorowych - przydzielę ich do zamykania różnych wątków. Znaczy, dwóch, bo dwa główne zostały do ogarnięcia. To znaczy, że: a) niestety Harry'ego i Hermiony nie będzie w następnym rozdziale, b) ale kiedy już się pojawią, będą mieli coś ważnego do zrobienia. Nie jest to rozwiązanie idealne, ale najlepsze, na jakie wpadłam :)

      Usuń
  2. Fragment z Naecyza i Lucjuszem to jeden z najlepszych w tym opowiadaniu, a przecież całe opowiadanie jest dobre. Nie wiem jak Ty to zrobiłaś, ale czuję wobec Lucjusza choćby cień pozytywnych uczuc! Jego rozpacz najdobitniej pokazuje to, ze w takim stanie udał sie do Zabini, próbują zdobyć artefakt.
    Narcyza... Ja lubię tutaj juz od dawna, odważna, lecz przez długi czas ograniczona, wrażliwa... I silna. Nie wiem, jak ona to robi, ale jakoś to robi. Chyba mysl, ze ma Lucjusza, jej pomaga, nawet jesli obecnie jest na niego wściekła. Zastanawia mnie, dlaczego Edward miał różdżkę, skoro jest mugolami :D
    Po raz pierwszy pomyslałam tez, ze matka Jamesa musiała zrobic celowego prztyczka w nos Snape'owi, nadając chłopcu takie, a nie inne imię. Zastanawia mnie, czy James naprawdę uważa, ze nie powinien zabijać Draco ze wzgledu na narcyze? A dokładniej, czy tylko dlatego? Chociaż przecież trzeba jeszcze taz podkreślić, ze to nie jest do koca jego wina. Watpię, zeby mógł to powstrzymać.
    Wydaje mi sie, ze będąc w posiadaniu artefaktu, tonks, Julia i C. Maja jakas szanse i mam nadzieje, ze im skę uda. Troche mnie zdenerwowało, ze narcyza nie powiedziała siostrze, gdzie jest Nimfadora, ale z drugiej strony to rozumiem. Co do Snape'a mysle, ze on stoi obecnie przeciwko Voldemortowi, ale w jakims sensie moge zrozumieć watpliwości Jamesa. To, zd chłopakowi zalezy na ojcu, wskazuje fakt, ze poszedł do niego i kręcił, aby jakoś go uświadomić.
    Robi się coraz bardziej emocjonująco, nie moge doczekać sie kontynuacji
    Zapraszam na Niezaleznosc :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Edward był mugolakiem.;)
      Więc tak, miał różdżkę.
      /Rosie

      Usuń
    2. Edward jest mugolakiem, nie mugolem, podobnie jak Hermiona :) Gdzieś się przejęzyczyłam?
      Było jeszcze parę innych powodów, ale tak - Emily bardzo chciała zobaczyć minę Snape'a, gdy odkryje, że jego syn ma na imię James Syriusz :D
      Cóż, James bardzo szybko stwierdził, że w ogóle nie powinien zabijać Draco - ale myślę, że zranił Narcyzę dręczy go równie mocno. Kobieta była dla niego dobra, a on odpłacił się w najpodlejszy sposób.
      Imho, James był w stanie zakończyć tamtą walkę bez rozlewu krwi - Draco w zasadzie nie tyle walczył, co próbował go sprowokować, aby szybko skończył sprawę. W ostateczności James mógł po prostu uciec. Jeśli zaś chodzi o magię, potrafił sobie z nią radzić w przeszłości (tatuaż-pies przez większość czasu był nieaktywny, sam ją pacyfikował), więc też nie był - przynajmniej początkowo - na całkiem straconej pozycji. Problem polegał na tym, że w tamtej chwili on n a p r a w d ę chciał zabić Malfoya. Ale dopiero po fakcie dotarło do niego, co to znaczy. Przynajmniej ja tak to widzę, ale interpretować każdy może, jak chce - wiadomo, że to, co chciało się napisać, i to, co się napisało, niekoniecznie się ze sobą pokrywa :D
      Nie wiem, czy silna Narcyza to wytwór kanonu czy fanonu, ale zawsze mam gdzieś w tyle głowy taką jej sylwetkę.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam :)

      Usuń
    3. Przepraszam za pomyłkę związana z Edwardem w takim razie. Z tego, co pamietam, Narcyza nie wydawała mi się w kanonie jakoś mega silna, ale z pewnością bardziej niz jej maz czy syn, których nie mogłam tam zdzierżyć. Szczegolnie męża :D zapraszam na nowosc na niezaleznosc-hp :)

      Usuń
  3. A tak btw, to uwielbiam "Łapiąc ćmy".
    Czy to będzie tomarry? Bo to mój jeden z ulubionych pairingów z HP, także ten xDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wreszcie zalogowana /Rosie
      Brawo ja.

      Usuń
    2. Nope, pairingu nie będzie :) Choć Tom na pewno spróbuje uzależnić od siebie Harry'ego na inne sposoby.

      Usuń
  4. Cześć! Tu Claudinella z projekt-mauritius. Czy miałabyś coś przeciwko, gdybym zamiast pełnej, szczegółowej oceny napisała minirecenzję? Nie czuję się najpewniej, oceniając fanfiki dotyczące Harry'ego Pottera i nie sądzę, bym była w stanie wejść w tekst tak głęboko jak oceniający specjalizujący się w tego typu ff. Oczywiście miejsce w kolejce byś zachowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, nie ma sprawy :) I tak się cieszę, że chcesz rzucić okiem mimo tematu.

      Usuń
    2. Dziękuję za wyrozumiałość :)

      Usuń
  5. Ojej, odezwałaś się^^
    Bo już naprawdę się bałam c:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, ktoś jeszcze sprawdza ten blog :D
      W sumie potrzebuję dopisać tylko jedną scenkę, ale że się z nią strasznie babrze, to nie chcę obiecywać konkretnego terminu :)

      Usuń
  6. Sprawdzamy, oj sprawdzamy;-) ja bardzo regularnie, bo naprawdę nie mogę się doczekać ciągu dalszego:-P Weny kochana, dużo weny i wolnego czasu! Pozdrawiam;-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dalej na ciebie czekamy XD
    Czekamy, kochany i nie zapominamy^^ Ehhhh, nie będzie ze mnie poetki :(

    OdpowiedzUsuń