30.03.2022

Wbrew pozorom nadal istnieję ^^".

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Rozdział VIII




Rainbow z dwóch powodów zjawił się na dworcu prawie trzy godziny przed odjazdem pociągu. Zapomniał podać Chupacabrze konkretną godzinę, to po pierwsze. Po drugie, naprawdę nie chciał pojawić się na peronie w towarzystwie Malfoya.
Po drodze kupił zapas papierosów, mugolskich tabletek przeciwbólowych oraz puszkę Coca-Coli. Właśnie otworzył ją, siadając na kufrze. W drugiej dłoni trzymał żarzącego się peta.
Peron o tej porze był tak cichy, że Rainbow słyszał tykanie wielkiego zegara. Chodziło po nim parę osób, głównie z personelu. Chłopak uśmiechnął się do strażnika, który zmierzył go nieprzychylnym spojrzeniem. Mężczyzna na czapce z daszkiem naszyty miał emblemat – koło ze szprychami, z których jedna była wyraźnie dłuższa i prawdopodobnie miała przedstawiać różdżkę. Inny człowiek, niski staruszek w szarej szacie, zamiatał posadzkę łagodnymi ruchami różdżki. Wyglądał jakby dyrygował niewidzialnej orkiestrze. Dwie dziewczyny siedzące na ławce, rozmawiały szeptem, od czasu do czasu chichocząc. Koło nich stała klatka z drzemiącą sową.
Rainbow palił i czekał.
W pewnym momencie przesunął się nieznacznie, czując ciepło innego ciała. Kątem oka zauważył, że obok niego światło załamuje się nieprawidłowo. No cóż, można i tak…
– Sorry za amulet – rzucił cicho w powietrze, nie wyjmując z ust papierosa. – Zwrócę ci forsę, kiedy coś zarobię.
– Spłacisz dług, młody, tego akurat dopilnuję. – Chupacabra nie wydawał się zdenerwowany, raczej rozbawiony. Jamesowi trochę ulżyło, jednak nie na długo. – Więc jak? Voldemort, Hogwart, śmierciożerstwo? – W głosie mężczyzny pojawiła się drwina.
Chłopak wzdrygnął się. Przez chwilę milczał, zastanawiając skąd jego szef to wie.
Były szef, poprawił się w myślach.
– Bez ostatniego – powiedział wreszcie. Strzepnął popiół na ziemię, wypił łyk Coli. Napój stracił smak i chłopak miał wrażenie, że przełyka smar.  – W sumie potrzebuję pomocy – przyznał niechętnie.
– A co mi za to dasz?
James nieznacznie wzruszył ramionami, czując zniechęcenie. Pieniędzy skutecznie pozbył się wczoraj, arsenału nie uzupełniał od dawna…
– Możemy umówić się tak, że będziesz mi wisiał przysługę – zauważył mężczyzna, poprawiając pelerynę niewidkę. James odruchowo odsunął się o cal.
– Jaką? – zapytał, oglądając się na przejście. Na peron weszła hałaśliwa rodzina, pchająca dwa wózki wyładowane bagażami.
– Nie wiem jeszcze. Jakąkolwiek. Poważną.
Chłopak zgasił papierosa i przez chwilę bawił się filtrem, rozważając propozycję. Wreszcie niechętnie skinął głową. Był pewien, że Chupacabra w tej chwili się uśmiechnął.
– Mam w kieszeni listę, nazwiska – powiedział James, nie odrywając wzroku od ludzi. Mówił tak cicho, że sam ledwie się słyszał. – Możesz mi ich sprawdzić? Chcę wiedzieć… cokolwiek. Nie wiem co.
– To jego ludzie?
Przez barierkę przeszło trzech chłopaków, a jeden niósł pod pachą miotłę. Zaraz za nimi wpadła młoda kobieta, ciągnąc za rękę dziewczynę, która o mało się nie potknęła. Mała wyglądała, jakby zaraz miała się rozpłakać.
– Taa – przyznał – albo ci, o których rozmawiali. Wyłapywałem, co się dało.
Poczuł, że Chupacabra wyciąga kartkę. Starał się przy tym nie poruszyć, choć dotyk, nawet tak nieznaczny, go mierził. Po chwili mężczyzna do tej samej kieszeni coś mu wrzucił.
– To niezły sposób na komunikację – powiedział wesoło. – Tylko nie zgub.
James skinął głową nieznacznie.
– Jest coś jeszcze. – Przygryzł wargę niespokojnie. – Snape. Mógłbyś go też… trochę… lepiej?
– Twojego tatusia? Jasne. Jeśli to wszystko, pozwolisz, że pójdę uważać na siebie? – zapytał mężczyzna, wstając.
James znów skinął i rozejrzał się ostrożnie. Nawet jeśli ktoś przepłoszył Chupacabrę, nie zauważył go. Równie dobrze mężczyzna mógł się znudzić ich rozmową.
W końcu chłopak spojrzał na zegar, którego wskazówki wlokły się koszmarnie wolno. Pomyślał, że prawdopodobnie zdążyłby skoczyć jeszcze na zewnątrz, choćby po to, aby pograć na automatach. Musiałby jednak zostawić gdzieś bagaże, na co nie miał większej ochoty. Fakt, że nie mógł ich po prostu zmniejszyć, dodatkowo go przybijał.
W co ty się znowu wpakowałeś, pomyślał, przymykając oczy, idioto jeden, kretynie?
Zauważył, że dziewczyny przestały rozmawiać i patrzą na niego, więc uśmiechnął się szelmowsko i gestem poprosił, żeby się do niego przyłączyły. Blondynka zaśmiała się, ale pokręciła głową. Jej koleżanka, ciemnowłosa, zadarła nos z pogardą. Jak nie, to nie.
Chłopak rozejrzał się, ale nie dostrzegł żadnych anomalii w otoczeniu. Uznał więc, że Chupacabra naprawdę odszedł. Znów wrócił myślami do rozmowy, jaką odbyli przed chwilą i poczuł się gorzej. Wątpił, aby mężczyzna zażądał od niego prostej rzeczy albo chociaż legalnej…
Powstrzymał westchnięcie i sam wstał. Podniósł pustą puszkę, wyrzucił ją do kosza, stojącego nieopodal. Wracając, włożył ręce do kieszeni kurtki. W prawej wyczuł prostokątny przedmiot, twardy, choć nie scalony. Skojarzył mu się z kieszonkową książką albo notesem.
Kiedy uniósł wzrok, zobaczył wiedźmę. Dziewczyna związała kręcone włosy w koński ogon i ubrała zielonkawą szatę, która od biedy mogła uchodzić za letnią sukienkę. Ręce miała skrzyżowane na piersi, a w jednej trzymała różdżkę, choć nigdzie nie celowała. Wydawała mu się równocześnie spięta i zawstydzona.
– Witaj – powiedziała niepewnie.
– Cześć – odpowiedział wesoło, bez skrępowania wyciągając różdżkę Tonks z tylnej kieszeni. Nie było w tym geście groźby, co najwyżej ostrzeżenie. Dodatkowa różdżka, zwędzona ze sklepu, ukryta była w futerale na łydce.
– Wczoraj trochę głupio wyszło. – Dziewczyna spojrzała na niego z irytacją, jakby to była jego wina. – Poczułam się tak, jakbym zobaczyła ducha.
– Cóż, nie tak łatwo mnie zabić – stwierdził.
Jej wzrok złagodniał.
– Fakt, kochanieńki.
Te słowa zdenerwowały go. Zacisnął pięści, cały czas starając się uprzejmie uśmiechać.
– A jak tam u Alicji? – zapytał i stwierdził zadowolony, że lekko zbladła. – Nic jej przecież nie zrobię – dodał szybko, uznając, że lepiej przerwać zabawę. Nie wątpił, że dziewczyna zna się na magii lepiej od niego. Przynajmniej na tej specyficznej.
Wiedźma zmierzyła go sceptycznym spojrzeniem.
– Po prostu moja rodzinka nie ma zielonego pojęcia o mojej firmie, więc wiesz – zwiesiła głos znacząco.
– To może zniżka? – Uśmiechnął się jeszcze szerzej i tym razem szczerze.
– Nicpoń – prychnęła. – Tak w ogóle na imię mi Julia.
– Może być – uznał. Przez chwilę patrzył na nią, próbując zrozumieć dlaczego czuje się w jej towarzystwie dziwnie. Coś mu nie pasowało. – Słuchaj, nie chcę być niegrzeczny, ale czy ty masz na sobie jakąś iluzję?
Dziewczyna zarumieniła się gwałtownie.
– Takie tam – wymamrotała – na pryszcze.

***

Kingsley Shacklebolt wszedł po schodach wyłożonych brudnym, niebieskim dywanem. Koniec jego różdżki jarzył się, oświetlając drogę. Pomimo wczesnej pory klatka schodowa tonęła w ciemności. Mijając jedne z drzwi usłyszał głośną muzykę, któryś z przebojów Jęczących Wiedźm, ale zignorował ją. Osoba, z którą miał się spotkać, oczekiwała go na samej górze.
Przeszedł przez strych, który służył równocześnie za sowiarnię, ostrożnie, aby nie pobrudzić butów. Całe pomieszczenie przesiąknięte było zapachem nie sprzątanego łajna, mokrych piór i chorych zwierząt. Ptaki siedzące na drążkach w większości przypominały szkielety obciągnięte skórą z nielicznymi piórami.
Trzeba zgłosić to w Wydziale Zwierząt, pomyślał. Zaraz jednak uświadomił sobie, że tego nie zrobi, a przynajmniej nie w najbliższym czasie. Nie powinien zwracać uwagi urzędników na ten budynek.
Poczuł równocześnie obrzydzenie do siebie i zmęczenie, kiedy uświadomił sobie, jak wiele podobnych odkryć przemilczał w ciągu ostatnich paru miesięcy. Dla sprawy, dla większego dobra…
Pchnął drewnianą klapę i wyszedł na dach, mrużąc oczy w dziennym świetle. Ostrożnie, uważając, aby się nie ześlizgnąć, wspiął się do człowieka siedzącego na szczycie.
Niewymowny czytał książkę, opierając się o komin. Opasłe tomiszcze spoczywało na jego kolanach, otworzone mniej więcej na środku. Kingsley spojrzał na nie i skrzywił się, kiedy litery rozpełzły się po papierze jak zdezorientowane mrówki.
– Siadaj. – Niewymowny dotknął pożółkłej kartki i słowa uformowały się wokół jego palców. Miał na sobie zieloną pelerynę, której kaptur naciągnął na głowę. Rysy twarzy niknęły w cieniu, delikatnie wzmocnionym magią.
Auror usiadł okrakiem, czując się beznadziejnie odsłoniętym. Po lewej miał Nokturn, po prawej mugolską ulicę, której nazwy nie znał. Jej obraz był rozedrgany, jakby patrzył poprzez gorące powietrze. Na tej wysokości warstwa czarów ochronnych była cienka jak bibuła. Ministerstwo miało ją ulepszyć, ale zawsze brakowało na to pieniędzy.
– Złapali któregoś z waszych – powiedział Niewymowny, nie odrywając wzroku od księgi.
– Aurorów? Zakonników? – Mężczyzna zawahał się. – Naszych?
– Ptaszków.
Kingsley poczuł ulgę, a zaraz później złość na siebie. Należał do Zakonu, nawet bardziej niż…
Naprawdę? Pomyślał złośliwie. Pewnie dlatego składasz tak szczegółowe raporty Dumbledore’owi, prawda?
– Przepowiednia nie została naruszona? – zapytał z przyzwyczajenia.
Mężczyzna skinął głową, a cień rozproszył się lekko, tak, że auror dojrzał jego oczy. Były zielone.
– Twoja niewiara mnie uraża – odpowiedział Niewymowny obojętnie, przewracając kartkę. – Do Departamentu wejdą tylko te osoby, które mają do tego prawo.
Oczywiście, pomyślał Kingsley, krzywiąc się mimowolnie. Wszyscy wiedzą, że wasze zabezpieczenia może sforsować byle dzieciak, ale nikt nie powie wam tego w twarz.
Na wszystko brakowało pieniędzy: eliksiry, czary ochronne, nowe uroki, szkolenia… Pomijając oczywiście premie, jakie przyznawał Knot swojej świcie – na to fundusze znajdowały się zawsze.
– Coś jeszcze? – W jego głowie pojawiła się irytacja. Nie wierzył, że mężczyzna ściągnął go tu dla informacji tak nieważnej. Z pewnego punktu widzenia, oczywiście.
Niewymowny zamknął księgę, która obrosła natychmiast żelaznymi drutami. Pogładził jej grzbiet czule.
– Macnair nie żyje – powiedział.

***

James nie lubił autobusów i tramwajów. Nie cierpiał pociągów. Nienawidził zaś metra. Właściwie każdy środek komunikacji miejskiej napawał go mniejszą lub większą niechęcią. Między innymi dlatego, przeciskając się przez wąski, zatłoczony korytarz Hogwart Express, czuł się coraz gorzej.
Choć fakt, że właśnie szuka człowieka, którego zamierza zdradzić, również mógł mieć z tym coś wspólnego.
Nie mogli tego powiększyć magicznie? Pomyślał, starając się równocześnie uspokoić. Obok niego przecisnęła się grupka rozwrzeszczanych trzecioklasistów i kot. Odetchnął głęboko i stwierdził, że trochę oklumencji w tym momencie naprawdę by mu pomogło.
Szkoda, że nie miał do niej talentu. Za każdym razem, gdy próbował magicznie uporządkować myśli, czuł smród gnijącej wody. Między innymi.
Otworzył więc tylko okno i przez chwilę patrzył na monotonną panoramę pól. Wreszcie uznał, że jest gotów ruszyć dalej i nikogo nie zamordować.
Zaglądał do każdego przedziału. Kiedy szyba w drzwiach była zasłonięta, po prostu otwierał i pytał czy jest wolne miejsce lub – gdy widział, że było – czy jest z nimi Manitou. Pottera jak dotąd nie znalazł.
Widział jego zdjęcie i chłopak wydał mu się wyjątkowo przeciętny. Czarne włosy, okulary jak dla kujona, niewielka blizna. Na ulicy bez trudu wtopiłby się w tłum.
James w ciągu lata dowiedział się o nim żałośnie mało. Przeczytał artykuł, który Prorok opublikował w zeszłym roku, wyciągnął parę informacji od Narcyzy. Kobieta jednak ciągle odsyłała go do Draco. Może rzeczywiście mało wiedziała, a może próbowała załagodzić ich konflikt.
Naiwna.
James minął czarnowłosą dziewczynę o azjatyckiej urodzie, która prawie na niego wpadła. Wyglądała, jakby nie wiedziała czy ma się śmiać, czy płakać. Rainbow odprowadził ją spojrzeniem, po czym zajrzał do następnego przedziału.
Uznał, że prawie na pewno siedzi w nim Potter – chyba, że te okrągłe okulary stały się w Hogwarcie modne – ale nie zgadzała mu się reszta osób. Według pani Malfoy, Harry przyjaźnił się z Hermioną Granger, mugolaczką, która miała brązowe włosy i rudym chłopakiem, Ronem Weasleyem.
Cóż, pomyślał, i tak stoję tu za długo.
Otworzył drzwi i zapytał:
– Cześć? Jest tu wolne miejsce? – Schował ręce do kieszeni, ponieważ lekko mu drżały.
Potter – o ile to był on – spojrzał na blondynkę, która wyglądała, jakby miała lekkiego bzika. Sposób w jaki zatknęła różdżkę za ucho, skojarzył się Jamesowi z Javierą. To nie ona mu jednak odpowiedziała. Ruda dziewczyna skinęła głową z uśmiechem.
– Jasne – powiedziała.
Ostatni z obecnych, nieco pulchny chłopak o brązowych włosach, przyglądał mu się ze źle skrywanym zainteresowaniem. Na kolanach trzymał roślinę wyglądającą jak zmutowany kaktus.
James wpakował kufer na półkę i usiadł, odsuwając klatkę z sową śnieżną i czując się co najmniej niezręcznie. Na chwilę zapadła cisza, zbyt napięta, aby mógł ją uznać za normalną.
– Jestem Ginny Weasley. – W końcu powiedziała dziewczyna. – To są Neville Longbottom i Luna Lovegood – przedstawiła resztę. – A to Harry.
Więc trafiłem, pomyślał trochę oszołomiony, świetnie. Dla pewności zerknął na czoło chłopaka. Blizna była prawie całkowicie ukryta pod włosami.
– James Syriusz Rainbow – powiedział, starając się, aby nie zabrzmiało to zbyt poważnie. Uznał, że ukrywanie swojej tożsamości nie ma sensu, skoro przyznano mu kuratora. I tak był zaskoczony, że Tonks jeszcze nie próbowała się z nim skontaktować. Może czuł się nawet… trochę oszukany.
– James Syriusz? – Potter jakby się ocknął. W jego głosie zabrzmiała złość. – Myślisz, że to dobry żart?
– Rainbow? – Neville zbladł. – Ale jesteś synem Charlesa, prawda? Albo Williama?
James najpierw odpowiedział Longbottonowi, ponieważ reakcji Pottera w ogóle nie zrozumiał. Kątem oka zauważył, że Ginny kopnęła Harry’ego.
– Nie, Emily. – Uśmiechnął się krzywo i przeczesał włosy palcami. – I nawet jeśli moje imię to żart, to wybacz, ale nie mój – dodał po chwili.
Harry i Ginny wymienili spojrzenia.
– Emily nie jest… to znaczy ona jest… – Neville wydawał się zszokowany.
– Przewodziła buntowi goblinów na Haiti – stwierdziła Luna, nie odrywając wzroku od gazety. Trzymała ją do góry nogami. – W osiemdziesiątym drugim.
James przetrawił tę informację.
– Na pewno nie na Haiti – powiedział dyplomatycznie. – Nie cierpi tej wyspy.
Tymczasem Longbottom zebrał się w sobie.
– Ale ona jest Śmierciożercą – powiedział. – Mordowała ludzi. I nigdy jej nie złapali. I jeszcze Brazylia…
Świetnie, pomyślał James, ze wszystkich nastolatków musiałem trafić na takiego, który zna historię?
– Stary, miałem chyba osiem lat, kiedy była… Brazylia. – Wzruszył ramionami. – Nie mam zielonego pojęcia, co się tam wydarzyło. – Zaklął po hiszpańsku. – Więc tak, jestem synem Śmierciożercy. I co z tego?
Neville miał taką minę, że James wszystkiego się domyślił. Osunął się lekko z westchnięciem, pochylił głową i jedną rękę przyłożył do czoła, przymykając oczy.
– Według ciebie zamierzam… bo ja wiem… spetryfikować Pottera i aportować się z nim do Czarnego Pana? – Nikt się nie zaśmiał, więc skrzywił się. – Nie, nie zamierzam. Uspokojony?
Wstał i sięgnął po swój bagaż, nie musiał nawet udawać wściekłości. Jasne, w przyszłości mógł coś takiego zrobić, ale na pewno nie dlatego, że był synem Emily.
Gdy ściągnął kufer, Potter zareagował.
– Zaczekaj – powiedział, wstając. – Naprawdę masz tak na imię?
– Domyśl się.
– Przepraszam. – Wyglądało na to, że chłopak z trudem wykrztusił to słowo. – Po prostu wszyscy traktują mnie jak świra i pomyślałem, że się nabijasz.
– A później, że chcę cię zabić? – James spojrzał na niego i uznał, że powinien trochę spasować. W końcu powinni się zaprzyjaźnić. – Sorry,  mnie wszyscy traktują jak maniakalnego mordercę. Jestem trochę przewrażliwiony.
Potter uśmiechnął się lekko.
– Chyba wiem, jak to jest.
Naprawdę? James uśmiechnął się szerzej. Wiesz jak to jest rzygać po Veritaserum? Obrywać za rzeczy, o których nawet nie słyszałeś?
Ginny również wstała, odsunęła włosy z czoła nerwowym ruchem.
– Słuchaj, po prostu nigdy wcześniej cię nie widzieliśmy. Na którym roku jesteś? – spytała.
– Na piątym. Chyba. Jestem nowy – wytłumaczył.
Znów dziewczyna wymieniła z Potterem znaczące spojrzenie. Powoli zaczynało go to irytować.
– To trochę podejrzane – zauważyła ostrożnie.
Potter wzruszył ramionami, ale nic nie powiedział.
James usiadł, oparł nogi na kufrze. Dłonie położył za karkiem, splatając palce. Jego postawa mogła sugerować pewną kapitulację, a na pewno niechęć do walki. Nie uśmiechał się jednak.
– Cóż, niedawno dowiedziałem się, że mam ojca. – Przewrócił oczami, kiedy Luna zachichotała. – To znaczy, teraz wiem kto nim jest. On niestety też. Mówiąc oględnie, to jeden z nauczycieli. W dodatku uparł się, że mam zdać SUMy.
Przez chwilę panowała cisza, kiedy rozważali te informacje.
– O ile nie jesteś świetnie zakamuflowanym pół-karłem albo ćwierć-olbrzymem… – zaczął Harry.
– Proszę, powiedz, że to jednak Filch – jęknęła Ginny.
– Nie – przyznał niechętnie. Równocześnie uświadomił sobie, że oglądają go, jakby był okazem niezwykle rzadkiego i dziwacznego zwierzęcia. Szczególnie Neville wyglądał, jakby zastanawiał się czy zemdleć, czy zwymiotować. – Co z wami, ludzie?
– Czy ty właśnie powiedziałeś, że twoim ojcem jest Snape? – dopytywał się Potter z niedowierzaniem. – Naczelny postrach Hogwartu, świr od eliksirów, tłustowłosy dupek?
– Harry – upomniała go Ginny.
– Za dupka przepraszam – natychmiast powiedział chłopak.
James wzruszył ramionami.
– Ta gnida, owszem – zgodził się – ale tylko biologicznym, jasne? W sumie bym go olał, ale do wyboru mam poprawczak. To dłuższa historia zresztą. Swoją drogą, on uczy eliksirów?
– Aha – powiedział Longbottom. – Niezbyt dobrze. To znaczy mi na nich nie idzie – poprawił się.
Rainbow wzniósł oczy do sufitu.
– Możecie go przy mnie obrażać, naprawdę. Nienawidzę tego skurwysyna. I raczej nie będę się u niego uczyć – dodał po chwili namysłu.
– Musisz. Na piątym roku eliksiry są jeszcze obowiązkowe. – Ginny usiadła.
– Niestety. – Potter również zajął miejsce, z wyjątkowo nieszczęśliwą miną. – Ten facet jest koszmarny.
– W dodatku się na mnie uwziął. – James skrzywił się.
– Witaj w klubie.
Luna zwinęła starannie gazetę i włożyła do torby. Wzrok miała nieobecny, a głos senny.
– Lubię długie opowieści – powiedziała. – Chociaż najczęściej okazują się całkiem krótkie.
– Ścigałem się. Złapali mnie. Zwiałem. Ktoś próbował mnie zabić. Znowu zwiałem. Później ukrywałem się. Teraz jestem tu – streścił swoją historię James, kładąc nogi na siedzeniu.
– Brzmi nieźle – zauważyła Ginny. – A teraz poproszę pełną wersję.
Przez następną godzinę próbował zdobyć ich zaufanie. Pominął, z oczywistych względów, część historii z Voldemortem i Śmierciożercami. Trochę opowiedział o swoim dzieciństwie, starając się, żeby wyglądało na ciekawe i zabawne. Ponarzekał na system, przyznał, że nigdy nie chodził do szkoły. Pokłócił się z Potterem o quidditcha i pogodził, uznając, że Błyskawica jest najlepszą miotłą na rynku.
Dowiedział się, niejako mimochodem, że Potter w wakacje mieszka u mugoli, jego przyjaciele zostali prefektami, a w przyszłości chciałby pracować jako auror. Poza tym w drugiej klasie pokonał bazyliszka, nie znosi swojego kuzyna i nauczycielki wróżbiarstwa, która ciągle wróży mu śmierć.
James odkrył też, że Ginny ma kilku braci, lubi magiczny rock i chciałaby przelecieć się na smoku. Longbottom tymczasem martwi się, że nie zda SUM-ów, uwielbia zielarstwo i ma, prawdopodobnie, lęk wysokości. Luna prawie się nie odzywała, zasłuchana.
W międzyczasie dołączyli do nich Ron i Hermiona. James wepchnął więc kufer z powrotem na półkę i przez chwilę przekonywał siebie samego, że przedział wcale nie jest zatłoczony i ciasny. Ponieważ zabrakło miejsca, Ginny usiadła Ronowi na kolanach.
Możliwe, że dlatego chłopak przyjął informację o pochodzeniu Jamesa całkiem spokojnie.
– Stary, ty sobie chyba jaja robisz? Naprawdę jesteś jego synem? Ohyda – wymamrotał.
– Przepraszam – powiedział Rainbow, kryjąc twarz w dłoniach. – Postaram się zmyć tę hańbę przy najbliższej okazji.
Hermiona przyglądała się mu bez uśmiechu.
– Twierdzisz, że w Anglii mieszkasz od roku? – spytała poważnie.
James skinął głową niepewnie.
– Nie masz praktycznie akcentu – zauważyła.
– Cóż, chyba w życiu nie mieszkałem w żadnym kraju dłużej niż rok, może dwa. Emily za to zawsze rozmawiała ze mną po angielsku.
Dziewczyna nie wydawała się przekonana.
– Masz z nią kontakt? – zapytała.
Pokręcił głową, zanim jednak zdążył coś powiedzieć, drzwi do przedziału otworzyły się.
– Cóż, mogłem się tego spodziewać – powiedział Malfoy z obrzydzeniem w głosie. – Musiałeś dosiąść się akurat do nich, prawda?
Rainbow spojrzał na niego z niechęcią, równocześnie zastanawiając się czy chłopak jest tak dobrym aktorem, czy też… nie został wprowadzony.
– Dla ciebie wszystko – powiedział, unosząc jedną brew. – Malfoy, nie masz własnego życia?
– Właśnie? – Potterowi udało się praktycznie wywarczeć to słowo. – Spadaj.
– Jeszcze trochę Potter, a będę musiał cię ukarać – odpowiedział Malfoy, ale patrzył przy tym na Rainbowa, jakby interesował się tylko jego reakcją.
James tymczasem zainteresował się kolegami chłopaka. Przyjrzał się im, zatrzymując wzrok na każdym akurat tak długo, by mogli poczuć się niekomfortowo. Na pierwszy rzut oka sprawiali nie najlepsze wrażenie, ale wolał ich nie prowokować. Jeśli tworzyli obstawę Malfoya, a tak sugerowała ich postawa, prawdopodobnie umieli się bić.
– Tylko spróbuj. – Potter wyciągnął różdżkę, ale Hermiona złapała go za rękę.
– Czyżbyś chciał zaatakować prefekta? – Malfoy uśmiechnął się wrednie. – Pewnie powinienem się tego spodziewać. Jak to określili w gazecie? Hm… Niezrównoważony?
Harry wyglądał, jakby zaraz miał wybuchnąć i James stwierdził, że wypadałoby się wtrącić.
– Malfoy, za mało oberwałeś w wakacje? – zapytał uprzejmym tonem. – Mogę ci w jego imieniu dołożyć. – Skinął głową na Pottera. Draco zaczerwienił się, a jego koledzy poruszyli nerwowo.
– Głośno szczekasz, jak na kogoś, kto nie ma nawet własnego domu – powiedział jadowicie.
Rainbow zesztywniał, bezmyślnie zaciskając lewą dłoń. Ten zawszony szczur nie mógł wiedzieć o tatuażu… prawda?
Malfoy uniósł głowę.
– Kundlu – dodał.
W tym momencie wydarzyły się dwie rzeczy. Hermiona wstała i krzyknęła:
– Zjeżdżaj!
Zaś Rainbow uświadomił sobie, że stoi na korytarzu, jedną ręką przyciskając Malfoya do okna. W drugiej trzymał różdżkę, parę cali od gardła chłopaka.
Draco wytrzeszczał oczy i oddychał szybko. Drżał. James tymczasem milczał, próbując nie zrobić tego, na co miał ochotę.
To, co kryło się w nim, wyszczerzyło kły.
– Zostaw go – rozkazała Hermiona, stając w drzwiach. – James, proszę – dodała.
Zacisnął palce trochę mocniej, tak, aby przynajmniej zostawić siniaki. Koniec różdżki przytknął do podróbka chłopaka, przymknął oczy. Nie musi przecież od razu rzucać Crucio, wystarczyłaby stara, dobra Drżączka albo Łamaczka. Wrzeszczałby z bólu, ten cuchnący… kundel.
Niechętnie go puścił.
– Fakt, szkoda różdżki – powiedział wesoło, odstępując o krok i chowając broń do kieszeni.
Malfoy powoli odzyskiwał rezon. Wyprostował się, rozmasował ramię. W jego oczach pojawiła się wściekłość, wypierając strach.
– Powiem twojemu ojcu – zagroził.
Rainbow uśmiechnął się, wzruszył ramionami, po czym uderzył go pięścią w brzuch. Malfoy zgiął się w pół. Jego koledzy spróbowali mu pomóc, ale Hermiona rozbroiła ich zaklęciem. Na niewielkie przestrzeni zakotłowało się. Wreszcie Ginny wepchnęła Rainbowa do przedziału, w międzyczasie rzucając Upiorgackiem.
Hermiona zatrzasnęła drzwi i zaciągnęła zasłonę, wściekła.
– Rainbow, szlaban – powiedziała.
Ron zaprotestował:
– To tamten zaczął. Zresztą, Hermiono, to był Malfoy – powiedział, czym jeszcze bardziej pogorszył sytuację.
– Owszem, a my jesteśmy prefektami, jakbyś zapomniał – powiedziała z oburzeniem, siadając na miejscu.
Ginny zerknęła na korytarz, nie wypuszczając z dłoni różdżki.
– Poszli – stwierdziła, po czym spojrzała na Rainbowa z uznaniem. – Wiesz, zawsze chciałam to zrobić.
– Ginny. – Hermiona pokręciła głową z niesmakiem. – Czy tylko ja uważam, że nie wolno się bić w Hogwarcie?
Zapadła cisza, którą przerwał w końcu James. Ochłonął już trochę i odzyskał dobry humor.
– Obiecuję, że następnym razem będę bardziej dyskretny – powiedział z szelmowskim uśmiechem.
Luna roześmiała się.

***

– To jest wielki koń – powiedział Harry.
– Wygląda jak jakaś nietoperza padlina. Gadzina. W sumie padlina też – dodał James.
– Ciągnie dorożkę.
– I ma wielkie białe oczy. I taką dziwną skórę.
– Dobrze, zrozumiałam. – Hermiona potrząsnęła głową, jakby próbowała się od nich opędzić. – Wciąż jesteście na mnie obrażeni.
– Ale on naprawdę tam jest. – Harry spojrzał na Jamesa bezradnie. – Widzisz go, prawda?
Rainbow skinął głową. Przed chwilą podeszli do dorożek, do których zaprzężono stado skrzydlatych kościotrupów, tylko dla przyzwoitości obciągniętych skórą. Uznał, że szkołę, która na starcie serwuje taką makabrę, może nawet polubić.
Co interesujące, obecność gadzin potwierdziła Luna.
– Są tu od zawsze – stwierdziła po prostu. – W pierwszej klasie też je widziałam.
– Tak czy siak, James powinien płynąć z pierwszorocznymi – powiedziała Hermiona, ignorując jej słowa.
Rainbow skrzywił się.
– Wybacz, nie będę z siebie robił idioty – zaoponował.
– I tak będziesz musiał zostać przydzielony – powiedział Ron, pakując się do powozu. – To znaczy, że wszyscy będą się na ciebie gapić.
– Dzięki, teraz mnie podbudowałeś.
– Nie będzie tak źle – pocieszyła go Hermiona, na chwilę zapominając, że jest na niego wściekła. – Ostatecznie mogłeś przenieść się z Durmstrangu albo Beauxbatons.
– Poza tym i tak wszyscy będą gapić się na Harry’ego – dodał Ron, a widząc jego spojrzenie, wzruszył ramionami. – No co? I gdzie jest Świstoświnka?
– Ja ją mam – rzuciła Ginny, przepychając się przez grupkę drugoklasistów. Sówka w klatce hałasowała koszmarnie.
James ocenił wnętrze dorożki krytycznie i stwierdził, że wolałby iść na piechotę. Ginny zauważyła jego minę i zinterpretowała po swojemu.
– Ja przejadę się z Nevillem – powiedziała. – Obiecał, że opowie mi więcej o tej roślinie. To do uczty. Luna, idziesz?
Dziewczyna skinęła głową.
– Przepłoszyłeś mi siostrę – zauważył Ron, kiedy James usiadł obok niego. Chłopak uśmiechnął się przepraszająco.
Harry zatrzasnął drzwiczki i powóz ruszył.
– Hagrida nie było – powiedział nagle, ciągle wyglądając przez okno.
– Też to zauważyłam. – Hermiona przygryzła dolną wargę.
James obserwował ich uważnie.
– Kto to jest? – zapytał, gdy uznał, że sami nie zamierzają tego powiedzieć.
– Nauczyciel od opieki nad magicznymi zwierzętami – wytłumaczył mu Harry po chwili. – Jest świetny.
Ron pokiwał głową z entuzjazmem, ale Hermiona nie. James to zauważył.
– Aha – powiedział.
Więcej nie wracali do tego tematu.
Kiedy przyjechali na miejsce, James zadarł głowę i chwilę stał w milczeniu, patrząc na rozświetlony zamek. Był piękny, bajkowy. W sumie taki sam jak na magicznych widokówkach z Anglii. Chłopak widział jednak solidne mury i wąskie, strzeliste okna. Więzienie. Wiedział, że na terenie Hogwartu nie można się aportować i to przerażało go najbardziej.
– Niezły, prawda? – Potter wyrósł jak spod ziemi. James drgnął. – W pierwszej klasie nie mogłem oderwać od niego wzroku. Normalnie popłynąłbyś przez jezioro, łódką.
– Obejdzie się – wymamrotał i niezręcznie przygładził szatę. – Widziałem kiedyś obrazek.
– Ja do jedenastych urodzin nie wiedziałem, że istnieje. – Harry zamilkł, jakby zorientował się, że powiedział za dużo. Wzruszył ramionami, gdy James uniósł brew.
– Szczęściarz.
– Nie powiedziałbym.
Ron pomachał do nich, więc dołączyli do niego szybko.
Wielka sala robiła wrażenie. Przede wszystkim była ogromna. Pod sufitem, który imitował niebo – odwzorowywał, jak powiedziała Hermiona – lewitowały świece. Ich rozedrgany blask sprawiał, że twarze uczniów traciły na realności. James zauważył parę duchów i przełknął ślinę, mając nadzieję, że nie widać po nim zdenerwowania. Nie miał okazji, aby przyzwyczaić się do tych… bytów.
Chłopak zignorował sugestię dziewczyny, że powinien wejść na salę razem z resztą pierwszorocznych. Zamiast tego usiadł obok Pottera, zerkając nerwowo na Prawie Bezgłowego Nicka, który zajął miejsce po drugiej stronie Harry’ego. Udało mu się co prawda grzecznie przywitać z duchem, lecz utrzymanie uśmiechu sporo go kosztowało.
Dwunastolatki są od ciebie odważniejsze, zganił się w myślach.
Naprzeciwko usiedli Ron i Neville, a Hermiona znalazła miejsce przy jego drugim boku.
– Malfoy pastwił się nad trzecioklasistą z naszego domu – powiedziała, gdy zapytał dlaczego ma tak skwaszoną minę. – To znaczy z Gryffindoru – poprawiła się. – Nie mogę uwierzyć, że Dumbledore zrobił go prefektem.
– To ten staruszek? – upewnił się, spoglądając w stronę nauczycielskiego stołu.
– Aha – Potter skinął głową, po czym przedstawił mu resztę siedzących tam osób. Jedynie przy Umbridge się zawahał. – Ona była na moim przesłuchaniu, to jedna z pracownic Knota – powiedział do Hermiony.
Dziewczyna zmartwiła się, a Rainbow uznał, że brakuje mu kluczowych informacji.
– Na czym? – zapytał. Harry jednak nie miał okazji odpowiedzieć, ponieważ uciszył go Nick.
Na salę weszły dzieci i James ucieszył się, że nie ma go wśród nich. Nieźle by wyglądał, jak drzewo pośród krzaków. Wysłuchał słów wicedyrektorki i piosenki wyświechtanej tiary. Zaskoczony nie był, jak wygląda ceremonia przydziału dowiedział się jeszcze przed podróżą do szkoły.
Z jakiegoś powodu jednak jego koledzy wydawali się zaniepokojeni.
– Ona chyba jeszcze nigdy nie dawała ostrzeżeń, prawda? – Harry rozejrzał się, jakby szukał potwierdzenia. Hermiona wzruszyła ramionami, po czym nieznacznie wskazała na Jamesa. Ten udał, że tego nie zauważył. Nie chcą przy nim rozmawiać? Nie szkodzi.
Tymczasem uczniowie zostali przydzieleni. Rainbow rozpoznał wśród nich Alicję. Dziewczynka trafiła do Gryffindoru i usiadła parę miejsc dalej. Od razu zaczęła opowiadać coś z ożywieniem siedzącemu obok chłopcu.
Kiedy przydział dobiegł końca, Rainbow mimowolnie napiął mięśnie. Podejrzewał, że jeśli nauczyciele zamierzali go zaprezentować, zrobią to właśnie teraz. Spojrzał na Snape’a, który przyglądał mu się z niechęcią wypisaną na twarzy.
Świetnie, pomyślał.
Dyrektor wstał i nieliczne osoby, które rozmawiały, zamilkły natychmiast. James uznał, że jeśli wziąć pod uwagę sam wygląd, mężczyzna był równie zwariowany jak Luna.
– Dziękuję Minerwo – powiedział czarodziej. – Dzisiaj jednak musimy przydzielić jeszcze jedną osobę. Pokaż się, chłopcze.
Rainbow wstał.
– Podejdź. – Dyrektor nie przestawał się uśmiechać.
James również się uśmiechnął i wskoczył na stół. Przeszedł po nim wyprostowany, z dłońmi w kieszeniach.
Skoro patrzą, niech przynajmniej mają na co.
Zauważył, że Minerwa skrzywiła się nieznacznie i uznał, że nawet jeśli Granger odpuści mu karę, i tak będzie miał szlaban. Tymczasem dyrektor nie wydawał się zaskoczony ani w jakikolwiek sposób oburzony.
James słyszał szepty uczniów, którzy patrzyli na niego bez skrępowania. Niech patrzą… to nie pierwszy raz.
Miał ochotę coś zniszczyć.
Zeskoczył ze stołu i podszedł do stołka.
– Przywitajcie Jamesa Rainbowa, syna profesora Snape’a – poprosił Dumbledore. – Będzie uczył się z wami w tym roku.
Nikt nie zaklaskał i Rainbow się im nie dziwił. Kątem oka zauważył, że Snape również wygląda na zaskoczonego. Najwyraźniej nie chciał przyznawać się do pokrewieństwa.
Nie ty jeden, pomyślał James, nie przestając się uśmiechać.
Ukłonił się uczniom, nauczycielom i wicedyrektorce. Przesadnie, teatralnie, zamaszyście. Nie czekając na pozwolenie ani rozkaz chwycił tiarę i włożył na głowę, nie siadając. Patrzył przy tym ponad głowami uczniów, przez cały czas pamiętając, aby nie zaciskać pięści.
Musimy porozmawiać, pomyślał.
Tak, odpowiedziała tiara.

6 komentarzy:

  1. Podziemie skończyło czytać i pozdrawia :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Na pomackamy.blogspot.com pojawiła się ocena Twojego bloga. Zachęcamy do wyrażenia opinii :).

    OdpowiedzUsuń
  3. No, przeczytałam ^^. Sorry, że tak na raty, ale poprawiałam dość długo czwarty rozdział, i dopiero teraz mogłam zawitać tutaj i dokończyć rozdział, który zaczęłam czytać rano.
    O, więc teraz już Hogwart! Przyznaję szczerze, że czekałam na ten moment, bardzo byłam ciekawa, jak to opiszesz. I choć podróże do szkoły są dość oklepane (sama także takową opisałam), to jednak nie przeszkadza mi to. Wprowadzenie być musi.
    Ale to musiało być dla niego dziwne. Dotychczas prowadził dość pokręcony styl życia, jak wnioskuję z wcześniejszych rozdziałów, jego zachowań, częstych zmian miejsca zamieszkania i tego, kim była jego matka, a tu nagle trafia w miejsce tak, powiedziałabym, normalne, a jednocześnie magiczne. Dla niego to taki troszkę inny świat. Tak, to zdecydowanie musi być dziwne, znaleźć się wśród tylu ludzi, którzy nawet go nie znają. Tak się spodziewałam, że będzie szukał Harry'ego, ale o dziwo, dogadują się lepiej, niż myślałam. Pewna byłam, że obaj będą w konflikcie, a tu, póki co, James całkiem grzecznie nawiązuje relacje i z nim, i z jego znajomymi, choć Harry faktycznie mógł pomyśleć, że ten sobie z niego żartuje, gdy przedstawił się jako "James Syriusz".
    Ogólnie ten fragment o przedziale i rozmowie z Harrym i resztą podobał mi się chyba najbardziej w tym rozdziale, zwłaszcza, że urozmaiciłaś go jeszcze spotkaniem z Malfoyem. Dodatkowo pojawiła się Luna - uwielbiam ją, więc za to wielki plus. W dodatku zachowywała się i wysławiała jak Luna, mam nadzieję, że jeszcze się będzie pojawiać. Pozostali też zachowywali się dość kanonicznie, choć zdziwiło mnie, skąd Neville aż tyle wie, na przykład o jego matce. Jak szkoła się dowie, to faktycznie może rzutować na jego relacje z innymi.
    I jeszcze Dumbel na wstępie robi mu taki przypał, wywołując go do przydziału i mówiąc offen, że jest synem Snape'a! Naprawdę fajny ma początek, nie ma co. Spodziewam się, że wzbudzi sensację wśród innych.
    Jestem też ciekawa jakichś ewentualnych starć z Umbridge, skoro ona teraz uczy. Może być ciekawie ;).
    Pewnie jeszcze w tym tygodniu doczytam pozostałe rozdziały, bo obecnie coś mam przestój. I chyba dodam do obserwowanych, aby mi nic nie umykało ^^.

    OdpowiedzUsuń
  4. 1. "Peron o tej porze był tak cichy, że Rainbow słyszał tykanie wielkiego zegara. Chodziło po nim parę osób, głównie z personelu." - chodzili po zegarze? trochę bałagan z podmiotami :P.
    2. "Dwie dziewczyny siedzące na ławce, rozmawiały szeptem" - bez przecinka
    3. "wypił łyk Coli." - małą literą, cola w tym wypadku jest nazwą napoju, a nie firmy
    4. "Poczuł, że Chupacabra wyciąga kartkę. Starał się przy tym nie poruszyć, choć dotyk, nawet tak nieznaczny, go mierził. Po chwili mężczyzna do tej samej kieszeni coś mu wrzucił." - musiałam przeczytać 2 razy, zanim zorientowałam się, że Chupacabra tą kartkę wyciągnął z kieszeni Jamesa
    5. "zatłoczony korytarz Hogwart Express" - Hogwart's ;)
    6. "Niestety. – Potter również zajął miejsce, z wyjątkowo nieszczęśliwą miną. – Ten facet jest koszmarny." - jakże wielkie niedopowiedzenie ze strony Harry;ego :D
    7. "Fakt, szkoda różdżki – powiedział wesoło, odstępując o krok i chowając broń do kieszeni." - pierwszy raz słyszę, żeby ktoś różdżkę nazywał bronią :P
    8. "Na niewielkie przestrzeni zakotłowało się." - niewielkiej
    9. "Wreszcie Ginny wepchnęła Rainbowa do przedziału, w międzyczasie rzucając Upiorgackiem" - o ile dobrze pamiętam, ulubione zaklęcie Ginny to upiorogacek ;)
    10. "Nauczyciel od opieki nad magicznymi zwierzętami" - i to samo tu, jeśli się nie mylę, to przedmiot nazywał się opieka nad magicznymi stworzeniami :)

    to Potter zna słowo przepraszam? :D
    przerwać opowiadanie w takim momencie to nieludzkie jest :P.

    mam trochę mieszane uczucia do Jamesa - z jednej strony bardzo lubię ten jego przekorny, buntowniczy charakterek, a z drugiej taka wredota z niego wychodzi... i zaczynam się zastanawiać, jakie podejmie decyzje w przyszłości: czy wciąż będzie nastawiony tylko na własne dobro (czego nauczyły go wydarzenia z przeszłości) czy znajdzie prawdziwych przyjaciół i będzie wobec nich lojalny? :)


    --
    storyoframona.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 7. Dla Jamesa różdżka jest bronią, szczególnie gdy chłopak szykuje się do walki - myślę więc, że narrator też tak może ją traktować :P

      E tam, jestem pewna, że Harry gdzieś w książce przepraszał. Gdzieś w... ee... hm.

      James w sumie nie miał być do końca pozytywną postacią. Przynajmniej nie w tak jednoznaczny sposób, jak Harry czy Hermiona. Z pewnymi jego decyzjami w ogóle się nie zgadzam i czasami mam ochotę nim potrząsnąć, ale to już urok tworzenia bohatera zupełnie odmiennego od autora :D

      Usuń
    2. to właśnie dobrze, że James nie jest jednoznaczną postacią, odejmuje mu to nudy przynajmniej i staje się bardziej 'ludzki', bo w życiu nie wszystko jest czarne albo białe :). w wielu sprawach dość go rozumiem zważając na to, co musiał przejść do tej pory, choć z drugiej strony sama bym postąpiła inaczej (choć kto wie, co by było, gdybym znalazła się w takim położeniu).


      --
      storyoframona.blogspot.com

      Usuń