Rainbow z
dwóch powodów zjawił się na dworcu prawie trzy godziny przed odjazdem pociągu.
Zapomniał podać Chupacabrze konkretną godzinę, to po pierwsze. Po drugie,
naprawdę nie chciał pojawić się na peronie w towarzystwie Malfoya.
Po drodze
kupił zapas papierosów, mugolskich tabletek przeciwbólowych oraz puszkę
Coca-Coli. Właśnie otworzył ją, siadając na kufrze. W drugiej dłoni trzymał
żarzącego się peta.
Peron o tej
porze był tak cichy, że Rainbow słyszał tykanie wielkiego zegara. Chodziło po
nim parę osób, głównie z personelu. Chłopak uśmiechnął się do strażnika, który
zmierzył go nieprzychylnym spojrzeniem. Mężczyzna na czapce z daszkiem naszyty
miał emblemat – koło ze szprychami, z których jedna była wyraźnie dłuższa i
prawdopodobnie miała przedstawiać różdżkę. Inny człowiek, niski staruszek w
szarej szacie, zamiatał posadzkę łagodnymi ruchami różdżki. Wyglądał jakby
dyrygował niewidzialnej orkiestrze. Dwie dziewczyny siedzące na ławce,
rozmawiały szeptem, od czasu do czasu chichocząc. Koło nich stała klatka z
drzemiącą sową.
Rainbow
palił i czekał.
W pewnym
momencie przesunął się nieznacznie, czując ciepło innego ciała. Kątem oka
zauważył, że obok niego światło załamuje się nieprawidłowo. No cóż, można i
tak…
– Sorry za
amulet – rzucił cicho w powietrze, nie wyjmując z ust papierosa. – Zwrócę ci
forsę, kiedy coś zarobię.
– Spłacisz dług,
młody, tego akurat dopilnuję. – Chupacabra nie wydawał się zdenerwowany, raczej
rozbawiony. Jamesowi trochę ulżyło, jednak nie na długo. – Więc jak? Voldemort,
Hogwart, śmierciożerstwo? – W głosie mężczyzny pojawiła się drwina.
Chłopak
wzdrygnął się. Przez chwilę milczał, zastanawiając skąd jego szef to wie.
Były szef,
poprawił się w myślach.
– Bez
ostatniego – powiedział wreszcie. Strzepnął popiół na ziemię, wypił łyk Coli.
Napój stracił smak i chłopak miał wrażenie, że przełyka smar. – W sumie potrzebuję pomocy – przyznał
niechętnie.
– A co mi za
to dasz?
James
nieznacznie wzruszył ramionami, czując zniechęcenie. Pieniędzy skutecznie pozbył się wczoraj, arsenału nie uzupełniał od dawna…
– Możemy
umówić się tak, że będziesz mi wisiał przysługę – zauważył mężczyzna,
poprawiając pelerynę niewidkę. James odruchowo odsunął się o cal.
– Jaką? –
zapytał, oglądając się na przejście. Na peron weszła hałaśliwa rodzina, pchająca
dwa wózki wyładowane bagażami.
– Nie wiem
jeszcze. Jakąkolwiek. Poważną.
Chłopak
zgasił papierosa i przez chwilę bawił się filtrem, rozważając propozycję.
Wreszcie niechętnie skinął głową. Był pewien, że Chupacabra w tej chwili się
uśmiechnął.
– Mam w
kieszeni listę, nazwiska – powiedział James, nie odrywając wzroku od ludzi.
Mówił tak cicho, że sam ledwie się słyszał. – Możesz mi ich sprawdzić? Chcę
wiedzieć… cokolwiek. Nie wiem co.
– To jego
ludzie?
Przez
barierkę przeszło trzech chłopaków, a jeden niósł pod pachą miotłę. Zaraz za
nimi wpadła młoda kobieta, ciągnąc za rękę dziewczynę, która o mało się nie
potknęła. Mała wyglądała, jakby zaraz miała się rozpłakać.
– Taa –
przyznał – albo ci, o których rozmawiali. Wyłapywałem, co się dało.
Poczuł, że Chupacabra
wyciąga kartkę. Starał się przy tym nie poruszyć, choć dotyk, nawet tak
nieznaczny, go mierził. Po chwili mężczyzna do tej samej kieszeni coś mu
wrzucił.
– To niezły
sposób na komunikację – powiedział wesoło. – Tylko nie zgub.
James skinął
głową nieznacznie.
– Jest coś
jeszcze. – Przygryzł wargę niespokojnie. – Snape. Mógłbyś go też… trochę…
lepiej?
– Twojego
tatusia? Jasne. Jeśli to wszystko, pozwolisz, że pójdę uważać na siebie? –
zapytał mężczyzna, wstając.
James znów
skinął i rozejrzał się ostrożnie. Nawet jeśli ktoś przepłoszył Chupacabrę, nie
zauważył go. Równie dobrze mężczyzna mógł się znudzić ich rozmową.
W końcu
chłopak spojrzał na zegar, którego wskazówki wlokły się koszmarnie wolno.
Pomyślał, że prawdopodobnie zdążyłby skoczyć jeszcze na zewnątrz, choćby po to,
aby pograć na automatach. Musiałby jednak zostawić gdzieś bagaże, na co nie
miał większej ochoty. Fakt, że nie mógł ich po prostu zmniejszyć, dodatkowo go
przybijał.
W co ty się
znowu wpakowałeś, pomyślał, przymykając oczy, idioto jeden, kretynie?
Zauważył, że
dziewczyny przestały rozmawiać i patrzą na niego, więc uśmiechnął się
szelmowsko i gestem poprosił, żeby się do niego przyłączyły. Blondynka zaśmiała
się, ale pokręciła głową. Jej koleżanka, ciemnowłosa, zadarła nos z pogardą.
Jak nie, to nie.
Chłopak
rozejrzał się, ale nie dostrzegł żadnych anomalii w otoczeniu. Uznał więc, że
Chupacabra naprawdę odszedł. Znów wrócił myślami do rozmowy, jaką odbyli przed
chwilą i poczuł się gorzej. Wątpił, aby mężczyzna zażądał od niego prostej
rzeczy albo chociaż legalnej…
Powstrzymał
westchnięcie i sam wstał. Podniósł pustą puszkę, wyrzucił ją do kosza,
stojącego nieopodal. Wracając, włożył ręce do kieszeni kurtki. W prawej wyczuł
prostokątny przedmiot, twardy, choć nie scalony. Skojarzył mu się z kieszonkową
książką albo notesem.
Kiedy uniósł
wzrok, zobaczył wiedźmę. Dziewczyna związała kręcone włosy w koński ogon i
ubrała zielonkawą szatę, która od biedy mogła uchodzić za letnią sukienkę. Ręce
miała skrzyżowane na piersi, a w jednej trzymała różdżkę, choć nigdzie nie
celowała. Wydawała mu się równocześnie spięta i zawstydzona.
– Witaj –
powiedziała niepewnie.
– Cześć –
odpowiedział wesoło, bez skrępowania wyciągając różdżkę Tonks z tylnej
kieszeni. Nie było w tym geście groźby, co najwyżej ostrzeżenie. Dodatkowa
różdżka, zwędzona ze sklepu, ukryta była w futerale na łydce.
– Wczoraj
trochę głupio wyszło. – Dziewczyna spojrzała na niego z irytacją, jakby to była
jego wina. – Poczułam się tak, jakbym zobaczyła ducha.
– Cóż, nie
tak łatwo mnie zabić – stwierdził.
Jej wzrok
złagodniał.
– Fakt,
kochanieńki.
Te słowa
zdenerwowały go. Zacisnął pięści, cały czas starając się uprzejmie uśmiechać.
– A jak tam
u Alicji? – zapytał i stwierdził zadowolony, że lekko zbladła. – Nic jej
przecież nie zrobię – dodał szybko, uznając, że lepiej przerwać zabawę. Nie
wątpił, że dziewczyna zna się na magii lepiej od niego. Przynajmniej na tej
specyficznej.
Wiedźma
zmierzyła go sceptycznym spojrzeniem.
– Po prostu
moja rodzinka nie ma zielonego pojęcia o mojej firmie, więc wiesz – zwiesiła
głos znacząco.
– To może
zniżka? – Uśmiechnął się jeszcze szerzej i tym razem szczerze.
– Nicpoń –
prychnęła. – Tak w ogóle na imię mi Julia.
– Może być –
uznał. Przez chwilę patrzył na nią, próbując zrozumieć dlaczego czuje się w jej
towarzystwie dziwnie. Coś mu nie pasowało. – Słuchaj, nie chcę być niegrzeczny,
ale czy ty masz na sobie jakąś iluzję?
Dziewczyna
zarumieniła się gwałtownie.
– Takie tam
– wymamrotała – na pryszcze.
***
Kingsley
Shacklebolt wszedł po schodach wyłożonych brudnym, niebieskim dywanem. Koniec
jego różdżki jarzył się, oświetlając drogę. Pomimo wczesnej pory klatka
schodowa tonęła w ciemności. Mijając jedne z drzwi usłyszał głośną muzykę,
któryś z przebojów Jęczących Wiedźm, ale zignorował ją. Osoba, z którą miał się
spotkać, oczekiwała go na samej górze.
Przeszedł
przez strych, który służył równocześnie za sowiarnię, ostrożnie, aby nie
pobrudzić butów. Całe pomieszczenie przesiąknięte było zapachem nie sprzątanego
łajna, mokrych piór i chorych zwierząt. Ptaki siedzące na drążkach w większości
przypominały szkielety obciągnięte skórą z nielicznymi piórami.
Trzeba
zgłosić to w Wydziale Zwierząt, pomyślał. Zaraz jednak uświadomił sobie, że
tego nie zrobi, a przynajmniej nie w najbliższym czasie. Nie powinien zwracać
uwagi urzędników na ten budynek.
Poczuł
równocześnie obrzydzenie do siebie i zmęczenie, kiedy uświadomił sobie, jak
wiele podobnych odkryć przemilczał w ciągu ostatnich paru miesięcy. Dla sprawy,
dla większego dobra…
Pchnął
drewnianą klapę i wyszedł na dach, mrużąc oczy w dziennym świetle. Ostrożnie,
uważając, aby się nie ześlizgnąć, wspiął się do człowieka siedzącego na
szczycie.
Niewymowny
czytał książkę, opierając się o komin. Opasłe tomiszcze spoczywało na jego kolanach,
otworzone mniej więcej na środku. Kingsley spojrzał na nie i skrzywił się,
kiedy litery rozpełzły się po papierze jak zdezorientowane mrówki.
– Siadaj. –
Niewymowny dotknął pożółkłej kartki i słowa uformowały się wokół jego palców.
Miał na sobie zieloną pelerynę, której kaptur naciągnął na głowę. Rysy twarzy
niknęły w cieniu, delikatnie wzmocnionym magią.
Auror usiadł
okrakiem, czując się beznadziejnie odsłoniętym. Po lewej miał Nokturn, po
prawej mugolską ulicę, której nazwy nie znał. Jej obraz był rozedrgany, jakby
patrzył poprzez gorące powietrze. Na tej wysokości warstwa czarów ochronnych
była cienka jak bibuła. Ministerstwo miało ją ulepszyć, ale zawsze brakowało na
to pieniędzy.
– Złapali
któregoś z waszych – powiedział Niewymowny, nie odrywając wzroku od księgi.
– Aurorów?
Zakonników? – Mężczyzna zawahał się. – Naszych?
– Ptaszków.
Kingsley
poczuł ulgę, a zaraz później złość na siebie. Należał do Zakonu, nawet bardziej
niż…
Naprawdę?
Pomyślał złośliwie. Pewnie dlatego składasz tak szczegółowe raporty
Dumbledore’owi, prawda?
–
Przepowiednia nie została naruszona? – zapytał z przyzwyczajenia.
Mężczyzna
skinął głową, a cień rozproszył się lekko, tak, że auror dojrzał jego oczy.
Były zielone.
– Twoja
niewiara mnie uraża – odpowiedział Niewymowny obojętnie, przewracając kartkę. –
Do Departamentu wejdą tylko te osoby, które mają do tego prawo.
Oczywiście,
pomyślał Kingsley, krzywiąc się mimowolnie. Wszyscy wiedzą, że wasze
zabezpieczenia może sforsować byle dzieciak, ale nikt nie powie wam tego w twarz.
Na wszystko
brakowało pieniędzy: eliksiry, czary ochronne, nowe uroki, szkolenia… Pomijając
oczywiście premie, jakie przyznawał Knot swojej świcie – na to fundusze
znajdowały się zawsze.
– Coś
jeszcze? – W jego głowie pojawiła się irytacja. Nie wierzył, że mężczyzna
ściągnął go tu dla informacji tak nieważnej. Z pewnego punktu widzenia,
oczywiście.
Niewymowny
zamknął księgę, która obrosła natychmiast żelaznymi drutami. Pogładził jej
grzbiet czule.
– Macnair
nie żyje – powiedział.
***
James nie
lubił autobusów i tramwajów. Nie cierpiał pociągów. Nienawidził zaś metra.
Właściwie każdy środek komunikacji miejskiej napawał go mniejszą lub większą
niechęcią. Między innymi dlatego, przeciskając się przez wąski, zatłoczony
korytarz Hogwart Express, czuł się coraz gorzej.
Choć fakt,
że właśnie szuka człowieka, którego zamierza zdradzić, również mógł mieć z tym
coś wspólnego.
Nie mogli
tego powiększyć magicznie? Pomyślał, starając się równocześnie uspokoić. Obok
niego przecisnęła się grupka rozwrzeszczanych trzecioklasistów i kot. Odetchnął
głęboko i stwierdził, że trochę oklumencji w tym momencie naprawdę by mu
pomogło.
Szkoda, że
nie miał do niej talentu. Za każdym razem, gdy próbował magicznie uporządkować
myśli, czuł smród gnijącej wody. Między innymi.
Otworzył
więc tylko okno i przez chwilę patrzył na monotonną panoramę pól. Wreszcie
uznał, że jest gotów ruszyć dalej i nikogo nie zamordować.
Zaglądał do
każdego przedziału. Kiedy szyba w drzwiach była zasłonięta, po prostu otwierał
i pytał czy jest wolne miejsce lub – gdy widział, że było – czy jest z nimi
Manitou. Pottera jak dotąd nie znalazł.
Widział jego
zdjęcie i chłopak wydał mu się wyjątkowo przeciętny. Czarne włosy, okulary jak
dla kujona, niewielka blizna. Na ulicy bez trudu wtopiłby się w tłum.
James w ciągu
lata dowiedział się o nim żałośnie mało. Przeczytał artykuł, który Prorok
opublikował w zeszłym roku, wyciągnął parę informacji od Narcyzy. Kobieta jednak
ciągle odsyłała go do Draco. Może rzeczywiście mało wiedziała, a może próbowała
załagodzić ich konflikt.
Naiwna.
James minął
czarnowłosą dziewczynę o azjatyckiej urodzie, która prawie na niego wpadła.
Wyglądała, jakby nie wiedziała czy ma się śmiać, czy płakać. Rainbow
odprowadził ją spojrzeniem, po czym zajrzał do następnego przedziału.
Uznał, że prawie
na pewno siedzi w nim Potter – chyba, że te okrągłe okulary stały się w
Hogwarcie modne – ale nie zgadzała mu się reszta osób. Według pani Malfoy,
Harry przyjaźnił się z Hermioną Granger, mugolaczką, która miała brązowe włosy
i rudym chłopakiem, Ronem Weasleyem.
Cóż,
pomyślał, i tak stoję tu za długo.
Otworzył
drzwi i zapytał:
– Cześć?
Jest tu wolne miejsce? – Schował ręce do kieszeni, ponieważ lekko mu drżały.
Potter – o
ile to był on – spojrzał na blondynkę, która wyglądała, jakby miała lekkiego
bzika. Sposób w jaki zatknęła różdżkę za ucho, skojarzył się Jamesowi z
Javierą. To nie ona mu jednak odpowiedziała. Ruda dziewczyna skinęła głową z
uśmiechem.
– Jasne –
powiedziała.
Ostatni z
obecnych, nieco pulchny chłopak o brązowych włosach, przyglądał mu się ze źle
skrywanym zainteresowaniem. Na kolanach trzymał roślinę wyglądającą jak
zmutowany kaktus.
James
wpakował kufer na półkę i usiadł, odsuwając klatkę z sową śnieżną i czując się
co najmniej niezręcznie. Na chwilę zapadła cisza, zbyt napięta, aby mógł ją
uznać za normalną.
– Jestem
Ginny Weasley. – W końcu powiedziała dziewczyna. – To są Neville Longbottom i
Luna Lovegood – przedstawiła resztę. – A to Harry.
Więc
trafiłem, pomyślał trochę oszołomiony, świetnie. Dla pewności zerknął na czoło
chłopaka. Blizna była prawie całkowicie ukryta pod włosami.
– James
Syriusz Rainbow – powiedział, starając się, aby nie zabrzmiało to zbyt
poważnie. Uznał, że ukrywanie swojej tożsamości nie ma sensu, skoro przyznano
mu kuratora. I tak był zaskoczony, że Tonks jeszcze nie próbowała się z nim
skontaktować. Może czuł się nawet… trochę oszukany.
– James
Syriusz? – Potter jakby się ocknął. W jego głosie zabrzmiała złość. – Myślisz,
że to dobry żart?
– Rainbow? –
Neville zbladł. – Ale jesteś synem Charlesa, prawda? Albo Williama?
James
najpierw odpowiedział Longbottonowi, ponieważ reakcji Pottera w ogóle nie
zrozumiał. Kątem oka zauważył, że Ginny kopnęła Harry’ego.
– Nie,
Emily. – Uśmiechnął się krzywo i przeczesał włosy palcami. – I nawet jeśli moje
imię to żart, to wybacz, ale nie mój – dodał po chwili.
Harry i
Ginny wymienili spojrzenia.
– Emily nie
jest… to znaczy ona jest… – Neville wydawał się zszokowany.
–
Przewodziła buntowi goblinów na Haiti – stwierdziła Luna, nie odrywając wzroku
od gazety. Trzymała ją do góry nogami. – W osiemdziesiątym drugim.
James
przetrawił tę informację.
– Na pewno
nie na Haiti – powiedział dyplomatycznie. – Nie cierpi tej wyspy.
Tymczasem
Longbottom zebrał się w sobie.
– Ale ona
jest Śmierciożercą – powiedział. – Mordowała ludzi. I nigdy jej nie złapali. I
jeszcze Brazylia…
Świetnie,
pomyślał James, ze wszystkich nastolatków musiałem trafić na takiego, który zna
historię?
– Stary,
miałem chyba osiem lat, kiedy była… Brazylia. – Wzruszył ramionami. – Nie mam
zielonego pojęcia, co się tam wydarzyło. – Zaklął po hiszpańsku. – Więc tak,
jestem synem Śmierciożercy. I co z tego?
Neville miał
taką minę, że James wszystkiego się domyślił. Osunął się lekko z westchnięciem,
pochylił głową i jedną rękę przyłożył do czoła, przymykając oczy.
– Według
ciebie zamierzam… bo ja wiem… spetryfikować Pottera i aportować się z nim do
Czarnego Pana? – Nikt się nie zaśmiał, więc skrzywił się. – Nie, nie zamierzam.
Uspokojony?
Wstał i
sięgnął po swój bagaż, nie musiał nawet udawać wściekłości. Jasne, w
przyszłości mógł coś takiego zrobić, ale na pewno nie dlatego, że był synem
Emily.
Gdy ściągnął
kufer, Potter zareagował.
– Zaczekaj –
powiedział, wstając. – Naprawdę masz tak na imię?
– Domyśl
się.
–
Przepraszam. – Wyglądało na to, że chłopak z trudem wykrztusił to słowo. – Po
prostu wszyscy traktują mnie jak świra i pomyślałem, że się nabijasz.
– A później,
że chcę cię zabić? – James spojrzał na niego i uznał, że powinien trochę
spasować. W końcu powinni się zaprzyjaźnić. – Sorry, mnie wszyscy traktują jak maniakalnego
mordercę. Jestem trochę przewrażliwiony.
Potter
uśmiechnął się lekko.
– Chyba
wiem, jak to jest.
Naprawdę?
James uśmiechnął się szerzej. Wiesz jak to jest rzygać po Veritaserum? Obrywać
za rzeczy, o których nawet nie słyszałeś?
Ginny
również wstała, odsunęła włosy z czoła nerwowym ruchem.
– Słuchaj,
po prostu nigdy wcześniej cię nie widzieliśmy. Na którym roku jesteś? –
spytała.
– Na piątym.
Chyba. Jestem nowy – wytłumaczył.
Znów
dziewczyna wymieniła z Potterem znaczące spojrzenie. Powoli zaczynało go to
irytować.
– To trochę
podejrzane – zauważyła ostrożnie.
Potter
wzruszył ramionami, ale nic nie powiedział.
James
usiadł, oparł nogi na kufrze. Dłonie położył za karkiem, splatając palce. Jego
postawa mogła sugerować pewną kapitulację, a na pewno niechęć do walki. Nie
uśmiechał się jednak.
– Cóż,
niedawno dowiedziałem się, że mam ojca. – Przewrócił oczami, kiedy Luna
zachichotała. – To znaczy, teraz wiem kto nim jest. On niestety też. Mówiąc
oględnie, to jeden z nauczycieli. W dodatku uparł się, że mam zdać SUMy.
Przez chwilę
panowała cisza, kiedy rozważali te informacje.
– O ile nie
jesteś świetnie zakamuflowanym pół-karłem albo ćwierć-olbrzymem… – zaczął
Harry.
– Proszę,
powiedz, że to jednak Filch – jęknęła Ginny.
– Nie –
przyznał niechętnie. Równocześnie uświadomił sobie, że oglądają go, jakby był
okazem niezwykle rzadkiego i dziwacznego zwierzęcia. Szczególnie Neville
wyglądał, jakby zastanawiał się czy zemdleć, czy zwymiotować. – Co z wami,
ludzie?
– Czy ty
właśnie powiedziałeś, że twoim ojcem jest Snape? – dopytywał się Potter z
niedowierzaniem. – Naczelny postrach Hogwartu, świr od eliksirów, tłustowłosy
dupek?
– Harry –
upomniała go Ginny.
– Za dupka
przepraszam – natychmiast powiedział chłopak.
James
wzruszył ramionami.
– Ta gnida,
owszem – zgodził się – ale tylko biologicznym, jasne? W sumie bym go olał, ale
do wyboru mam poprawczak. To dłuższa historia zresztą. Swoją drogą, on uczy
eliksirów?
– Aha –
powiedział Longbottom. – Niezbyt dobrze. To znaczy mi na nich nie idzie –
poprawił się.
Rainbow
wzniósł oczy do sufitu.
– Możecie go
przy mnie obrażać, naprawdę. Nienawidzę tego skurwysyna. I raczej nie będę się
u niego uczyć – dodał po chwili namysłu.
– Musisz. Na
piątym roku eliksiry są jeszcze obowiązkowe. – Ginny usiadła.
– Niestety.
– Potter również zajął miejsce, z wyjątkowo nieszczęśliwą miną. – Ten facet
jest koszmarny.
– W dodatku
się na mnie uwziął. – James skrzywił się.
– Witaj w
klubie.
Luna zwinęła
starannie gazetę i włożyła do torby. Wzrok miała nieobecny, a głos senny.
– Lubię
długie opowieści – powiedziała. – Chociaż najczęściej okazują się całkiem
krótkie.
– Ścigałem
się. Złapali mnie. Zwiałem. Ktoś próbował mnie zabić. Znowu zwiałem. Później
ukrywałem się. Teraz jestem tu – streścił swoją historię James, kładąc nogi na
siedzeniu.
– Brzmi
nieźle – zauważyła Ginny. – A teraz poproszę pełną wersję.
Przez
następną godzinę próbował zdobyć ich zaufanie. Pominął, z oczywistych względów,
część historii z Voldemortem i Śmierciożercami. Trochę opowiedział o swoim
dzieciństwie, starając się, żeby wyglądało na ciekawe i zabawne. Ponarzekał na
system, przyznał, że nigdy nie chodził do szkoły. Pokłócił się z Potterem o
quidditcha i pogodził, uznając, że Błyskawica jest najlepszą miotłą na rynku.
Dowiedział
się, niejako mimochodem, że Potter w wakacje mieszka u mugoli, jego przyjaciele
zostali prefektami, a w przyszłości chciałby pracować jako auror. Poza tym w
drugiej klasie pokonał bazyliszka, nie znosi swojego kuzyna i nauczycielki
wróżbiarstwa, która ciągle wróży mu śmierć.
James odkrył
też, że Ginny ma kilku braci, lubi magiczny rock i chciałaby przelecieć się na
smoku. Longbottom tymczasem martwi się, że nie zda SUM-ów, uwielbia zielarstwo i
ma, prawdopodobnie, lęk wysokości. Luna prawie się nie odzywała, zasłuchana.
W
międzyczasie dołączyli do nich Ron i Hermiona. James wepchnął więc kufer z
powrotem na półkę i przez chwilę przekonywał siebie samego, że przedział wcale nie jest
zatłoczony i ciasny. Ponieważ zabrakło miejsca, Ginny usiadła Ronowi na
kolanach.
Możliwe, że
dlatego chłopak przyjął informację o pochodzeniu Jamesa całkiem spokojnie.
– Stary, ty
sobie chyba jaja robisz? Naprawdę jesteś jego synem? Ohyda – wymamrotał.
–
Przepraszam – powiedział Rainbow, kryjąc twarz w dłoniach. – Postaram się zmyć
tę hańbę przy najbliższej okazji.
Hermiona
przyglądała się mu bez uśmiechu.
–
Twierdzisz, że w Anglii mieszkasz od roku? – spytała poważnie.
James skinął
głową niepewnie.
– Nie masz
praktycznie akcentu – zauważyła.
– Cóż, chyba
w życiu nie mieszkałem w żadnym kraju dłużej niż rok, może dwa. Emily za to zawsze
rozmawiała ze mną po angielsku.
Dziewczyna
nie wydawała się przekonana.
– Masz z nią
kontakt? – zapytała.
Pokręcił
głową, zanim jednak zdążył coś powiedzieć, drzwi do przedziału otworzyły się.
– Cóż,
mogłem się tego spodziewać – powiedział Malfoy z obrzydzeniem w głosie. –
Musiałeś dosiąść się akurat do nich, prawda?
Rainbow
spojrzał na niego z niechęcią, równocześnie zastanawiając się czy chłopak jest
tak dobrym aktorem, czy też… nie został wprowadzony.
– Dla ciebie
wszystko – powiedział, unosząc jedną brew. – Malfoy, nie masz własnego życia?
– Właśnie? –
Potterowi udało się praktycznie wywarczeć to słowo. – Spadaj.
– Jeszcze
trochę Potter, a będę musiał cię ukarać – odpowiedział Malfoy, ale patrzył przy
tym na Rainbowa, jakby interesował się tylko jego reakcją.
James
tymczasem zainteresował się kolegami chłopaka. Przyjrzał się im, zatrzymując
wzrok na każdym akurat tak długo, by mogli poczuć się niekomfortowo. Na
pierwszy rzut oka sprawiali nie najlepsze wrażenie, ale wolał ich nie
prowokować. Jeśli tworzyli obstawę Malfoya, a tak sugerowała ich postawa,
prawdopodobnie umieli się bić.
– Tylko
spróbuj. – Potter wyciągnął różdżkę, ale Hermiona złapała go za rękę.
– Czyżbyś
chciał zaatakować prefekta? – Malfoy uśmiechnął się wrednie. – Pewnie
powinienem się tego spodziewać. Jak to określili w gazecie? Hm…
Niezrównoważony?
Harry wyglądał,
jakby zaraz miał wybuchnąć i James stwierdził, że wypadałoby się wtrącić.
– Malfoy, za
mało oberwałeś w wakacje? – zapytał uprzejmym tonem. – Mogę ci w jego imieniu
dołożyć. – Skinął głową na Pottera. Draco zaczerwienił się, a jego koledzy
poruszyli nerwowo.
– Głośno
szczekasz, jak na kogoś, kto nie ma nawet własnego domu – powiedział jadowicie.
Rainbow
zesztywniał, bezmyślnie zaciskając lewą dłoń. Ten zawszony szczur nie mógł
wiedzieć o tatuażu… prawda?
Malfoy
uniósł głowę.
– Kundlu –
dodał.
W tym
momencie wydarzyły się dwie rzeczy. Hermiona wstała i krzyknęła:
– Zjeżdżaj!
Zaś Rainbow
uświadomił sobie, że stoi na korytarzu, jedną ręką przyciskając Malfoya do
okna. W drugiej trzymał różdżkę, parę cali od gardła chłopaka.
Draco
wytrzeszczał oczy i oddychał szybko. Drżał. James tymczasem milczał, próbując
nie zrobić tego, na co miał ochotę.
To, co kryło
się w nim, wyszczerzyło kły.
– Zostaw go
– rozkazała Hermiona, stając w drzwiach. – James, proszę – dodała.
Zacisnął
palce trochę mocniej, tak, aby przynajmniej zostawić siniaki. Koniec różdżki
przytknął do podróbka chłopaka, przymknął oczy. Nie musi przecież od razu
rzucać Crucio, wystarczyłaby stara, dobra Drżączka albo Łamaczka. Wrzeszczałby
z bólu, ten cuchnący… kundel.
Niechętnie
go puścił.
– Fakt, szkoda
różdżki – powiedział wesoło, odstępując o krok i chowając broń do kieszeni.
Malfoy
powoli odzyskiwał rezon. Wyprostował się, rozmasował ramię. W jego oczach
pojawiła się wściekłość, wypierając strach.
– Powiem
twojemu ojcu – zagroził.
Rainbow
uśmiechnął się, wzruszył ramionami, po czym uderzył go pięścią w brzuch. Malfoy
zgiął się w pół. Jego koledzy spróbowali mu pomóc, ale Hermiona rozbroiła ich
zaklęciem. Na niewielkie przestrzeni zakotłowało się. Wreszcie Ginny wepchnęła
Rainbowa do przedziału, w międzyczasie rzucając Upiorgackiem.
Hermiona
zatrzasnęła drzwi i zaciągnęła zasłonę, wściekła.
– Rainbow,
szlaban – powiedziała.
Ron
zaprotestował:
– To tamten
zaczął. Zresztą, Hermiono, to był Malfoy – powiedział, czym jeszcze bardziej
pogorszył sytuację.
– Owszem, a
my jesteśmy prefektami, jakbyś zapomniał – powiedziała z oburzeniem, siadając
na miejscu.
Ginny
zerknęła na korytarz, nie wypuszczając z dłoni różdżki.
– Poszli –
stwierdziła, po czym spojrzała na Rainbowa z uznaniem. – Wiesz, zawsze chciałam
to zrobić.
– Ginny. –
Hermiona pokręciła głową z niesmakiem. – Czy tylko ja uważam, że nie wolno się
bić w Hogwarcie?
Zapadła
cisza, którą przerwał w końcu James. Ochłonął już trochę i odzyskał dobry
humor.
– Obiecuję,
że następnym razem będę bardziej dyskretny – powiedział z szelmowskim
uśmiechem.
Luna
roześmiała się.
***
– To jest
wielki koń – powiedział Harry.
– Wygląda
jak jakaś nietoperza padlina. Gadzina. W sumie padlina też – dodał James.
– Ciągnie
dorożkę.
– I ma
wielkie białe oczy. I taką dziwną skórę.
– Dobrze,
zrozumiałam. – Hermiona potrząsnęła głową, jakby próbowała się od nich opędzić.
– Wciąż jesteście na mnie obrażeni.
– Ale on
naprawdę tam jest. – Harry spojrzał na Jamesa bezradnie. – Widzisz go, prawda?
Rainbow
skinął głową. Przed chwilą podeszli do dorożek, do których zaprzężono stado
skrzydlatych kościotrupów, tylko dla przyzwoitości obciągniętych skórą. Uznał,
że szkołę, która na starcie serwuje taką makabrę, może nawet polubić.
Co
interesujące, obecność gadzin potwierdziła Luna.
– Są tu od
zawsze – stwierdziła po prostu. – W pierwszej klasie też je widziałam.
– Tak czy
siak, James powinien płynąć z pierwszorocznymi – powiedziała Hermiona,
ignorując jej słowa.
Rainbow
skrzywił się.
– Wybacz,
nie będę z siebie robił idioty – zaoponował.
– I tak
będziesz musiał zostać przydzielony – powiedział Ron, pakując się do powozu. –
To znaczy, że wszyscy będą się na ciebie gapić.
– Dzięki,
teraz mnie podbudowałeś.
– Nie będzie
tak źle – pocieszyła go Hermiona, na chwilę zapominając, że jest na niego
wściekła. – Ostatecznie mogłeś przenieść się z Durmstrangu albo Beauxbatons.
– Poza tym i
tak wszyscy będą gapić się na Harry’ego – dodał Ron, a widząc jego spojrzenie,
wzruszył ramionami. – No co? I gdzie jest Świstoświnka?
– Ja ją mam
– rzuciła Ginny, przepychając się przez grupkę drugoklasistów. Sówka w klatce
hałasowała koszmarnie.
James ocenił
wnętrze dorożki krytycznie i stwierdził, że wolałby iść na piechotę. Ginny
zauważyła jego minę i zinterpretowała po swojemu.
– Ja
przejadę się z Nevillem – powiedziała. – Obiecał, że opowie mi więcej o tej
roślinie. To do uczty. Luna, idziesz?
Dziewczyna
skinęła głową.
–
Przepłoszyłeś mi siostrę – zauważył Ron, kiedy James usiadł obok niego. Chłopak
uśmiechnął się przepraszająco.
Harry
zatrzasnął drzwiczki i powóz ruszył.
– Hagrida
nie było – powiedział nagle, ciągle wyglądając przez okno.
– Też to
zauważyłam. – Hermiona przygryzła dolną wargę.
James
obserwował ich uważnie.
– Kto to
jest? – zapytał, gdy uznał, że sami nie zamierzają tego powiedzieć.
– Nauczyciel
od opieki nad magicznymi zwierzętami – wytłumaczył mu Harry po chwili. – Jest
świetny.
Ron pokiwał
głową z entuzjazmem, ale Hermiona nie. James to zauważył.
– Aha –
powiedział.
Więcej nie
wracali do tego tematu.
Kiedy
przyjechali na miejsce, James zadarł głowę i chwilę stał w milczeniu, patrząc
na rozświetlony zamek. Był piękny, bajkowy. W sumie taki sam jak na magicznych
widokówkach z Anglii. Chłopak widział jednak solidne mury i wąskie, strzeliste
okna. Więzienie. Wiedział, że na terenie Hogwartu nie można się aportować i to
przerażało go najbardziej.
– Niezły,
prawda? – Potter wyrósł jak spod ziemi. James drgnął. – W pierwszej klasie nie
mogłem oderwać od niego wzroku. Normalnie popłynąłbyś przez jezioro, łódką.
– Obejdzie
się – wymamrotał i niezręcznie przygładził szatę. – Widziałem kiedyś obrazek.
– Ja do jedenastych urodzin nie wiedziałem, że istnieje. – Harry zamilkł, jakby
zorientował się, że powiedział za dużo. Wzruszył ramionami, gdy James uniósł
brew.
–
Szczęściarz.
– Nie
powiedziałbym.
Ron pomachał do nich, więc dołączyli do niego szybko.
Wielka sala
robiła wrażenie. Przede wszystkim była ogromna. Pod sufitem, który
imitował niebo – odwzorowywał, jak powiedziała Hermiona – lewitowały świece.
Ich rozedrgany blask sprawiał, że twarze uczniów traciły na realności. James
zauważył parę duchów i przełknął ślinę, mając nadzieję, że nie widać po nim
zdenerwowania. Nie miał okazji, aby przyzwyczaić się do tych… bytów.
Chłopak
zignorował sugestię dziewczyny, że powinien wejść na salę razem z resztą
pierwszorocznych. Zamiast tego usiadł obok Pottera, zerkając nerwowo na Prawie
Bezgłowego Nicka, który zajął miejsce po drugiej stronie Harry’ego. Udało mu
się co prawda grzecznie przywitać z duchem, lecz utrzymanie uśmiechu sporo go
kosztowało.
Dwunastolatki
są od ciebie odważniejsze, zganił się w myślach.
Naprzeciwko
usiedli Ron i Neville, a Hermiona znalazła miejsce przy jego drugim boku.
– Malfoy
pastwił się nad trzecioklasistą z naszego domu – powiedziała, gdy zapytał
dlaczego ma tak skwaszoną minę. – To znaczy z Gryffindoru – poprawiła się. –
Nie mogę uwierzyć, że Dumbledore zrobił go prefektem.
– To ten staruszek? – upewnił się, spoglądając w stronę nauczycielskiego stołu.
– Aha –
Potter skinął głową, po czym przedstawił mu resztę siedzących tam osób. Jedynie przy Umbridge się zawahał. – Ona była na moim przesłuchaniu, to
jedna z pracownic Knota – powiedział do Hermiony.
Dziewczyna
zmartwiła się, a Rainbow uznał, że brakuje mu kluczowych informacji.
– Na czym? –
zapytał. Harry jednak nie miał okazji odpowiedzieć, ponieważ uciszył go Nick.
Na salę
weszły dzieci i James ucieszył się, że nie ma go wśród nich. Nieźle by
wyglądał, jak drzewo pośród krzaków. Wysłuchał słów wicedyrektorki i piosenki
wyświechtanej tiary. Zaskoczony nie był, jak wygląda ceremonia przydziału
dowiedział się jeszcze przed podróżą do szkoły.
Z jakiegoś
powodu jednak jego koledzy wydawali się zaniepokojeni.
– Ona chyba
jeszcze nigdy nie dawała ostrzeżeń, prawda? – Harry rozejrzał się, jakby szukał
potwierdzenia. Hermiona wzruszyła ramionami, po czym nieznacznie wskazała na
Jamesa. Ten udał, że tego nie zauważył. Nie chcą przy nim rozmawiać? Nie
szkodzi.
Tymczasem
uczniowie zostali przydzieleni. Rainbow rozpoznał wśród nich Alicję.
Dziewczynka trafiła do Gryffindoru i usiadła parę miejsc dalej. Od razu zaczęła
opowiadać coś z ożywieniem siedzącemu obok chłopcu.
Kiedy
przydział dobiegł końca, Rainbow mimowolnie napiął mięśnie. Podejrzewał, że
jeśli nauczyciele zamierzali go zaprezentować, zrobią to właśnie teraz.
Spojrzał na Snape’a, który przyglądał mu się z niechęcią wypisaną na twarzy.
Świetnie,
pomyślał.
Dyrektor
wstał i nieliczne osoby, które rozmawiały, zamilkły natychmiast. James uznał,
że jeśli wziąć pod uwagę sam wygląd, mężczyzna był równie zwariowany jak Luna.
– Dziękuję
Minerwo – powiedział czarodziej. – Dzisiaj jednak musimy przydzielić jeszcze
jedną osobę. Pokaż się, chłopcze.
Rainbow
wstał.
– Podejdź. –
Dyrektor nie przestawał się uśmiechać.
James
również się uśmiechnął i wskoczył na stół. Przeszedł po nim wyprostowany, z
dłońmi w kieszeniach.
Skoro
patrzą, niech przynajmniej mają na co.
Zauważył, że
Minerwa skrzywiła się nieznacznie i uznał, że nawet jeśli Granger odpuści mu
karę, i tak będzie miał szlaban. Tymczasem dyrektor nie wydawał się zaskoczony
ani w jakikolwiek sposób oburzony.
James słyszał
szepty uczniów, którzy patrzyli na niego bez skrępowania. Niech patrzą… to nie
pierwszy raz.
Miał ochotę
coś zniszczyć.
Zeskoczył ze
stołu i podszedł do stołka.
–
Przywitajcie Jamesa Rainbowa, syna profesora Snape’a – poprosił Dumbledore. –
Będzie uczył się z wami w tym roku.
Nikt nie
zaklaskał i Rainbow się im nie dziwił. Kątem oka zauważył, że Snape również
wygląda na zaskoczonego. Najwyraźniej nie chciał przyznawać się do
pokrewieństwa.
Nie ty
jeden, pomyślał James, nie przestając się uśmiechać.
Ukłonił się
uczniom, nauczycielom i wicedyrektorce. Przesadnie, teatralnie, zamaszyście.
Nie czekając na pozwolenie ani rozkaz chwycił tiarę i włożył na głowę, nie
siadając. Patrzył przy tym ponad głowami uczniów, przez cały czas pamiętając,
aby nie zaciskać pięści.
Musimy
porozmawiać, pomyślał.
Tak, odpowiedziała tiara.
Podziemie skończyło czytać i pozdrawia :3
OdpowiedzUsuńNa pomackamy.blogspot.com pojawiła się ocena Twojego bloga. Zachęcamy do wyrażenia opinii :).
OdpowiedzUsuńNo, przeczytałam ^^. Sorry, że tak na raty, ale poprawiałam dość długo czwarty rozdział, i dopiero teraz mogłam zawitać tutaj i dokończyć rozdział, który zaczęłam czytać rano.
OdpowiedzUsuńO, więc teraz już Hogwart! Przyznaję szczerze, że czekałam na ten moment, bardzo byłam ciekawa, jak to opiszesz. I choć podróże do szkoły są dość oklepane (sama także takową opisałam), to jednak nie przeszkadza mi to. Wprowadzenie być musi.
Ale to musiało być dla niego dziwne. Dotychczas prowadził dość pokręcony styl życia, jak wnioskuję z wcześniejszych rozdziałów, jego zachowań, częstych zmian miejsca zamieszkania i tego, kim była jego matka, a tu nagle trafia w miejsce tak, powiedziałabym, normalne, a jednocześnie magiczne. Dla niego to taki troszkę inny świat. Tak, to zdecydowanie musi być dziwne, znaleźć się wśród tylu ludzi, którzy nawet go nie znają. Tak się spodziewałam, że będzie szukał Harry'ego, ale o dziwo, dogadują się lepiej, niż myślałam. Pewna byłam, że obaj będą w konflikcie, a tu, póki co, James całkiem grzecznie nawiązuje relacje i z nim, i z jego znajomymi, choć Harry faktycznie mógł pomyśleć, że ten sobie z niego żartuje, gdy przedstawił się jako "James Syriusz".
Ogólnie ten fragment o przedziale i rozmowie z Harrym i resztą podobał mi się chyba najbardziej w tym rozdziale, zwłaszcza, że urozmaiciłaś go jeszcze spotkaniem z Malfoyem. Dodatkowo pojawiła się Luna - uwielbiam ją, więc za to wielki plus. W dodatku zachowywała się i wysławiała jak Luna, mam nadzieję, że jeszcze się będzie pojawiać. Pozostali też zachowywali się dość kanonicznie, choć zdziwiło mnie, skąd Neville aż tyle wie, na przykład o jego matce. Jak szkoła się dowie, to faktycznie może rzutować na jego relacje z innymi.
I jeszcze Dumbel na wstępie robi mu taki przypał, wywołując go do przydziału i mówiąc offen, że jest synem Snape'a! Naprawdę fajny ma początek, nie ma co. Spodziewam się, że wzbudzi sensację wśród innych.
Jestem też ciekawa jakichś ewentualnych starć z Umbridge, skoro ona teraz uczy. Może być ciekawie ;).
Pewnie jeszcze w tym tygodniu doczytam pozostałe rozdziały, bo obecnie coś mam przestój. I chyba dodam do obserwowanych, aby mi nic nie umykało ^^.
1. "Peron o tej porze był tak cichy, że Rainbow słyszał tykanie wielkiego zegara. Chodziło po nim parę osób, głównie z personelu." - chodzili po zegarze? trochę bałagan z podmiotami :P.
OdpowiedzUsuń2. "Dwie dziewczyny siedzące na ławce, rozmawiały szeptem" - bez przecinka
3. "wypił łyk Coli." - małą literą, cola w tym wypadku jest nazwą napoju, a nie firmy
4. "Poczuł, że Chupacabra wyciąga kartkę. Starał się przy tym nie poruszyć, choć dotyk, nawet tak nieznaczny, go mierził. Po chwili mężczyzna do tej samej kieszeni coś mu wrzucił." - musiałam przeczytać 2 razy, zanim zorientowałam się, że Chupacabra tą kartkę wyciągnął z kieszeni Jamesa
5. "zatłoczony korytarz Hogwart Express" - Hogwart's ;)
6. "Niestety. – Potter również zajął miejsce, z wyjątkowo nieszczęśliwą miną. – Ten facet jest koszmarny." - jakże wielkie niedopowiedzenie ze strony Harry;ego :D
7. "Fakt, szkoda różdżki – powiedział wesoło, odstępując o krok i chowając broń do kieszeni." - pierwszy raz słyszę, żeby ktoś różdżkę nazywał bronią :P
8. "Na niewielkie przestrzeni zakotłowało się." - niewielkiej
9. "Wreszcie Ginny wepchnęła Rainbowa do przedziału, w międzyczasie rzucając Upiorgackiem" - o ile dobrze pamiętam, ulubione zaklęcie Ginny to upiorogacek ;)
10. "Nauczyciel od opieki nad magicznymi zwierzętami" - i to samo tu, jeśli się nie mylę, to przedmiot nazywał się opieka nad magicznymi stworzeniami :)
to Potter zna słowo przepraszam? :D
przerwać opowiadanie w takim momencie to nieludzkie jest :P.
mam trochę mieszane uczucia do Jamesa - z jednej strony bardzo lubię ten jego przekorny, buntowniczy charakterek, a z drugiej taka wredota z niego wychodzi... i zaczynam się zastanawiać, jakie podejmie decyzje w przyszłości: czy wciąż będzie nastawiony tylko na własne dobro (czego nauczyły go wydarzenia z przeszłości) czy znajdzie prawdziwych przyjaciół i będzie wobec nich lojalny? :)
--
storyoframona.blogspot.com
7. Dla Jamesa różdżka jest bronią, szczególnie gdy chłopak szykuje się do walki - myślę więc, że narrator też tak może ją traktować :P
UsuńE tam, jestem pewna, że Harry gdzieś w książce przepraszał. Gdzieś w... ee... hm.
James w sumie nie miał być do końca pozytywną postacią. Przynajmniej nie w tak jednoznaczny sposób, jak Harry czy Hermiona. Z pewnymi jego decyzjami w ogóle się nie zgadzam i czasami mam ochotę nim potrząsnąć, ale to już urok tworzenia bohatera zupełnie odmiennego od autora :D
to właśnie dobrze, że James nie jest jednoznaczną postacią, odejmuje mu to nudy przynajmniej i staje się bardziej 'ludzki', bo w życiu nie wszystko jest czarne albo białe :). w wielu sprawach dość go rozumiem zważając na to, co musiał przejść do tej pory, choć z drugiej strony sama bym postąpiła inaczej (choć kto wie, co by było, gdybym znalazła się w takim położeniu).
Usuń--
storyoframona.blogspot.com