30.03.2022

Wbrew pozorom nadal istnieję ^^".

piątek, 5 lipca 2013

Rozdział IX




Rozdział betował Kreto. Dzięki, paskudo :3
Jeśli w tekście występują błędy – to tylko moja wina.


W sypialni wisiało lustro, wysokie, lecz tak poczerniałe, że nie sposób było się w nim przejrzeć. Zdawało się odbijać nie przedmioty, a ich cienie – niewyraźne, nierzeczywiste. Wśród zdobień na jego drewnianej ramie dojrzeć było można na wpół zatarte napisy. Poplątane litery wiły się na krawędziach liści, w splotach węży i wzdłuż abstrakcyjnych żłobień.
Zwierciadło było nieme.
Każdy czystokrwisty czarodziej, szukający skrytki, najpierw pomyślałby o nim. W baśniach skarby ukrywano za taflą lustra. W książkach ten motyw powracał, choćby w żartach bohaterów. Fatalne Jędze śpiewały o odbiciu skąpca, które nie chciało oddać majątku jego córce. Istniała rymowanka zaczynająca się od słów: „Biedakowi zwierciadełko…”. Dla czarodziejskich dzieci lustra były tym samym, czym dla mugolskich obrazy. Nawet jeśli dorośli nie wierzyli już, że rzeczywisty świat działa tak, jak twierdzą autorzy kryminałów, nie mogli zapomnieć tych wszystkich historii.
Dlatego Snape naprawdę ukrył skrytkę za lustrem. Przedmiot kupił okazyjnie, za dwadzieścia funtów. Porządnie go zniszczył i postarzył. Wśród zdobień wyrył i zatarł parę napisów, które nic nie znaczyły, ale brzmiały odpowiednio starożytnie. Do ramy dosztukował kilka węży. Następnie przez parę miesięcy, w wolnych chwilach, starannie nakładał odpowiednie zaklęcia.
Naprawdę zdeterminowanej osobie złamanie ich powinno zająć przynajmniej pół roku, o ile będzie wiedziała, od czego zacząć. Taki człowiek, zapewne auror, po otworzeniu skrytki znalazłby to, co znaleźć się spodziewał. Śmierciożerczy płaszcz i maska, nielegalne eliksiry, czarnomagiczne książki, pęk amuletów i talizmanów… Wszystko starannie poukładane na półkach w małym i czystym pokoiku.
Osoba odrobinę mądrzejsza od przeciętnego aurora szukałaby w tym czasie prawdziwego sejfu, tego, który naprawdę został ukryty. Snape oczywiście go posiadał. Najcenniejsze przedmioty trzymał w skrytce bankowej Clydesdale Bank w Glasgow, która należała do niskiego, nieco pulchnego blondyna o nazwisku Wemyss.
Lustro równocześnie stanowiło jedyny wkład Snape’a w umeblowanie własnej sypialni. Reszta przedmiotów po prostu tam była, gdy zajmował pokój prawie szesnaście lat temu.
W pomieszczeniu królowało szerokie łoże, nawet w lecie przykryte grubą kołdrą. Choć nie miało baldachimu, samym rozmiarem zwracało uwagę. Troje ludzi mogłoby na nim spać, a dwoje się pojedynkować. Ramę miało prostą, wykonaną z modrzewiowego drewna, które pomimo starości wciąż pachniało żywicą. Snape nigdy w życiu nie przyznałby, że je lubi.
Koło łóżka kuliła się szafka nocna, która w burzliwe noce próbowała wejść do szafy. Nogi zakończone miała smoczymi łapkami. Gdy chodziła, zostawiała na podłodze płytkie rysy. Przez większość czasu jednak zachowywała się nienagannie, po prostu stojąc. Mężczyzna w chwilach słabości drapał ją po blacie i zawsze pilnował, aby pod gorącym kubkiem znajdowała się podstawka.
Prócz tego Snape posiadał szafę i kufer, które prawdopodobnie pochodziły z tego samego kompletu. Oba przedmioty wydawały się łypać na ludzi dziurką od klucza, a coś w ich masywnych, żelaznych okuciach sugerowało, że ukrywano w nich absolutnie niemetaforyczne trupy.
Mężczyzna przez lata prawie nie zaznaczył swojej obecności w tym pokoju. Nie położył na podłodze dywanu, nie zawiesił na ścianie ani jednego obrazka lub zdjęcia, nie kupił nawet świecznika – wciąż korzystał z zamkowego. Przede wszystkim nigdy nie rozpakował się do końca. W szafie wisiało parę szat i płaszcz. Jednak większość ubrań leżała w kufrze, podobnie jak książki, papiery, oszczędności i wszystkie drobne, użyteczne przedmioty.
Jak człowiek, który spodziewa się zostać w hotelowym pokoju tylko jedną noc, starał się nie rozrzucać swoich rzeczy. Szczególnie, że przed świtem mogli zbudzić go aurorzy.
Snape wszedł do pokoju i ruchem różdżki zapalił dwie z ośmiu świec kandelabru. Następnie zamknął drzwi i z przyzwyczajenia sprawdził, czy wszystkie ochronne zaklęcia są na swoim miejscu.
Poruszał się powoli i ostrożnie, ponieważ bolały go wszystkie mięśnie. Przed paroma godzinami Czarny Pan był bardzo… niezadowolony. Severusa częściowo ochronił fakt, że tego samego dnia musiał uczestniczyć w uczcie powitalnej. Lucjusz jak zwykłe się wyłgał. Reszta osób… powinna przeżyć.
Profesor podszedł do lustra i kłykciem stuknął w ramę.
– Odsuń się – powiedział.
Jego niewyraźne odbicie wyszczerzyło zęby jak zwierzę, ale posłusznie odstąpiło. Snape wsadził rękę w taflę, która ustąpiła pod jego dotykiem jak woda, i poczekał na ukłucie. Wtedy wyciągnął dłoń. Na jej grzbiecie pojawiła się kropla krwi, którą wytarł o szatę.
Tymczasem powierzchnia lustra rozpłynęła się, pokazując wnętrze pomieszczenia. Wszedł, przyświecając sobie różdżką. Po krótkim poszukiwaniu odnalazł butelkę po burbonie wypełnioną płynem jego własnej produkcji. Stojąc przed półkami, przez chwilę zastanawiał się, czy wziąć eliksir nasenny. Zdecydował się jednak na książkę. Nawet jeśli nie zaśnie do rana, będzie to lepsze niż zatruwanie organizmu. Snape niestety wiedział, jakie skutki uboczne mogą spowodować jego mikstury.
Wyszedł, a lustro za nim powróciło do swojej poprzedniej formy. Tylko jego odbicie stało jeszcze przez chwilę oparte o ramę, palcem pisząc na tafli obraźliwe słowa.
– Na miejsce – rozkazał profesor.
Mężczyzna w zwierciadle uśmiechnął się kpiąco, ale posłuchał.
Snape kładł właśnie na szafce książkę i butelkę, kiedy usłyszał stukanie do drzwi gabinetu – zaklęcie przeniosło dźwięk do sypialni. Skrzywił się i spojrzał tęsknie na lekturę. Miał wrażenie, że dzisiejszy dzień nie zamierza się skończyć.
Przeszedł do gabinetu i zasiadł za biurkiem. Rozejrzał się jeszcze, sprawdzając, czy wszystko jest w porządku. Eliksiry i substraty stały na półkach, ustawione w porządku alfabetycznym. Przynajmniej na początku roku starał się tego pilnować, później nigdy nie miał czasu. Trzymał je w gabinecie, a nie w laboratorium, z paru powódów. Przy produkcji eliksirów wydzielały się opary, a niektóre wchodziły w interakcje z pewnymi składnikami. Mogło to spowodować wybuch. Co gorsza wybuch mógł spowodować zniszczenia. Po tym, jak Snape stracił dwumiesięczny zapas eliksirów i do tego brwi, przeniósł wszystko na półki gabinetu. Poza tym imponowało to uczniom. Szczególnie jaszczurka w słoju z formaliną, która kiedyś oberwała nadzwyczaj interesującym zaklęciem. Wyglądała jak płód pterodaktyla.
Snape nie dojrzał niczego niepokojącego, więc prostym czarem otworzył drzwi. Za nimi stał Draco.
– Wejdź. – Mężczyzna wskazał na krzesło, czując równocześnie irytację i zmęczenie. Naprawdę nie miał ochoty dzisiaj zajmować się problemami chłopaka. Jednak zbycie Malfoya mogłoby niekorzystnie wpłynąć na znajomość profesora z Lucjuszem.
Draco zamknął drzwi, ale nie usiadł. Ręce skrzyżował na piersi, skrzywił się paskudnie i całą swą postawą próbował pokazać, jak bardzo jest niezadowolony.
– Prosiłem, żebyś usiadł. – Snape nie podniósł głosu. Nie musiał. Chłopak niechętnie zajął miejsce. – Co się stało,  panie Malfoy?
Chłopak wymamrotał coś, ale wystarczyło jedno spojrzenie profesora, aby powtórzył swe słowa głośniej i wyraźniej:
– Rainbow mnie zaatakował.
Snape przypomniał sobie pojedynek chłopaka z Macnairem.
– Nie widać – powiedział.
Malfoy skrzywił się znowu, a w jego głosie zabrzmiała autentyczna uraza:
– Oczywiście, skoro to pański syn, to mu wolno, prawda?
Nauczyciel zmrużył oczy. Spodziewał się tych słów, lecz nie tak szybko. Oczywiście uczniowie spodziewają się, że będzie traktować Rainbowa inaczej. Dyrektor wspaniale to zasugerował w czasie uczty powitalnej.
– Czy przyszedł pan, aby mnie obrażać? – zapytał cicho.
Draco pobladł trochę i wbił wzrok w blat biurka. Po chwili odpowiedział:
– Przepraszam, panie profesorze. To się więcej nie powtórzy. – Jego słowa były nieszczere, ale Severus przymknął na to oko. – Ojciec mówił, żeby ze wszystkimi kłopotami zgłaszał się do pana. On bardzo pana profesora ceni.
To prawdopodobnie równocześnie była prawda, jak i niezbyt subtelna próba przypodobania się nauczycielowi. Chociaż i tak zręczniejsza niż wcześniejsze. Niestety, chłopak jeszcze nie odkrył, że ludzie cenią komplementy tych osób, które szanują. Płaszcząc się i podlizując przy każdej okazji, nigdy nie osiągnie tego, co udało się jego ojcu. Snape jednak nie miał zamiaru go wychowywać.
– Przyjmuję przeprosiny. Co dokładnie się stało?
– Rainbow był agresywny. Nic mu nie zrobiłem, a on się na mnie rzucił. – Malfoy ostatnie słowa powiedział głośniej niż resztę, tracąc opanowanie. Uświadomił to sobie i znów powiedział: – Przepraszam.
– Chciałbym usłyszeć trochę więcej szczegółów, panie Malfoy.
– Jestem prefektem, więc patrolowałem korytarz w pociągu. To należy do moich obowiązków – zawiesił głos na chwilę, ale Snape tego nie skomentował. – Vincent i Gregory ze mną byli.
– Pan Crabbe i Goyle?
– Tak. To znaczy oni nie są prefektami, ale trochę mi pomagają. Dobrze, że tam byli, bo pewnie by mnie zabił.
– Konkrety, nie przypuszczenia, panie Malfoy.
Chłopak wzruszył ramionami. Wciąż nie patrzył w twarz nauczycielowi.
– Sprawdziłem jeden przedział, bo wydał mi się zbyt zatłoczony. Rainbow siedział tam z Potterem, Weasleyami, Longbottonem, jakąś dziewczyną i tą szlamą Granger…
– Nie zamierzam słuchać przekleństw, panie Malfoy – przerwał mu nauczyciel, a jego głos zabrzmiał ostrzej niż zamierzał. Zapewne dlatego, że był rozdrażniony.
Draco wreszcie spojrzał na niego i odparł z nietypową jak na siebie bezczelnością.
– Skoro ma brudną krew, to jak mam ją nazywać? Wszyscy tak mówią.
Wszyscy ludzie naszego pana, poprawił go w myślach Severus. A ty zbyt często ich słuchasz.
– Mugolaczką. Arystokraci nie klną w towarzystwie – powiedział powoli i dobitnie, patrząc mu w oczy. W końcu chłopak odwrócił spojrzenie. Wciąż był na tyle młody, aby respektować autorytet Snape’a.
– Tak, proszę pana – powiedział bez przekonania.
– Kontynuuj.
– Więc pogadałem z nim chwilę, ale właściwie mówiłem do Pottera. To znaczy nazwałem Rainbowa kundlem, ale chodziło mi o Blacka. Rozumie pan profesor?
– Rozumiem.
Snape miał ochotę zakląć. Nie dość, że Hagrid zrobił sobie urlop-niespodziankę, to Black pokazał swą uroczą mordę Lucjuszowi. Pierwszoroczniaki bywały bardziej odpowiedzialne od niektórych członków Zakonu.
Poza tym Draco przypadkowo odkrył interesujący fakt.
– Kundel? Nic poza tym?
Kundel, mieszaniec… widocznie Rainbow dowiedział się o pochodzeniu swojego ojca. Biorąc pod uwagę to, jak żywiołowo zareagował – jeszcze nie potrafił sobie z tym poradzić. To musiało być dla niego straszne, uświadomić sobie, że jest jednym z tych, którymi od zawsze gardził. Snape jednak nie potrafił mu współczuć.
Draco skinął i kontynuował:
– Przycisnął mnie do okna, a potem uderzył w brzuch. – Poczerwieniał lekko, jakby mówił o czymś wstydliwym. – A później się wycofał, bo Vincent… to znaczy Crabbe i Goyle go odsunęli.
– To wszystko?
– Jasne.
– Masz odpowiadać… – Snape odruchowo zaczął go poprawiać.
– Tak, panie profesorze.
Przez dłuższą chwilę mężczyzna milczał, zastanawiając się, jak rozwiązać tę sprawę. Najchętniej złapałby Draco i porządnie nim potrząsnął, ale nie byłoby to pedagogiczne i prawdopodobnie nie przyniosło pożądanego skutku. Tymczasem chłopak siedział przed nim naburmuszony i wyraźnie nieświadomy kłopotów, jakie na siebie ściągnął.
Severus znał Emily słabo. W czasie szkoły nie miał powodu, aby utrzymywać kontakt z młodszą o rok Gryfonką. W czasie wojny spotykał Rainbow sporadycznie. Mało rozmawiali, raz się przespali – tylko dlatego, że był zdruzgotany zaręczynami Lily i pijany. Słyszał jednak opowieści o jej wyczynach, anegdoty z rajdów, historie tak obrzydliwe lub straszne, że nawet Śmierciożercy nie potrafili ich wspominać na trzeźwo. Emily nie bawiło okrucieństwo ani śmierć, lecz magia. Każde zaklęcie, które wymyśliła, musiała wypróbować. Zaś wyobraźnię miała bardzo… obszerną.
Snape nawet nie próbował zgadywać, jak bardzo pokaleczyła psychikę swojego syna. Wystarczyło, że widział, jak chętnie chłopak zgłosił się, aby wyprowadzić niewinną osobę na śmierć.
Indoktrynowany od wczesnego dzieciństwa, wyuczony walki… Snape nie był pewien, czy sprowadzenie Rainbowa do Hogwartu nie będzie najkosztowniejszym błędem w tej wojnie. Nie potrafił jednak zostawić dziecka Czarnemu Panu. Jeśli istniała granica, której nie zamierzał przekroczyć dla większego dobra, została ustalona tamtej nocy.
Ale gdyby Czarny Pan odmówił, po prostu byś wyszedł, pomyślał ze wstrętem.
– Unikaj go – powiedział w końcu, uznając, że nie powinien w tym przypadku bawić się w subtelności. – Nie prowokuj. Na lekcjach siadaj daleko, omijaj na korytarzu, nie rozmawiaj, jeśli nie musisz. Powinieneś go również przeprosić.
Draco spojrzał na niego z niedowierzaniem.
– Ja mam go przeprosić? Profesor chyba żartuje. To on mnie zaatakował. Nie będę się przed nim płaszczył jak jakiś tchórz. – Chłopak poczerwieniał i wstał tak gwałtownie, że krzesło o mało się nie przewróciło.
– Będziesz. Jeśli dowiem się, że zignorowałeś moje zalecenie, dam ci szlaban – poinformował go mężczyzna spokojnie.
– To niesprawiedliwe! – Chłopak zacisnął dłonie w pięści.
Nie, pomyślał Snape, ale może dzięki temu nie wylądujesz w Mungu w tym roku.
– Czy chcesz o czymś jeszcze mi powiedzieć? – spytał chłodno.
Chłopak wyglądał, jakby miał na to wielką ochotę.
– Nie, panie profesorze – odpowiedział jednak. – Czy mogę już odejść, proszę pana?
Snape skinął głową.
– Do widzenia…  – powiedział, a chłopak podszedł do drzwi szybko, jakby chciał uciec z tego gabinetu. Nie trzasnął nimi jednak. Z roku na rok kontrolował się coraz lepiej. – …Draco.
Snape przez chwilę jeszcze siedział za biurkiem, próbując zdławić irracjonalny niepokój, jaki wywołała w nim ta rozmowa. Ciężko było mu uwierzyć, że chłopak z własnej woli przyznał się do tak upokarzającego zdarzenia. Draco nawet jako dziecko rzadko szukał u nauczyciela pomocy. Co zrobił Rainbow, aby tak go przestraszyć? Nie mogło przecież chodzić o zwykłą bijatykę.
Chyba że Malfoy pragnął usprawiedliwić swoje przyszłe ruchy. Prosiłem o pomoc, ale pan mi odmówił, dlatego musiałem bronić się sam… Takie zagranie pasowałoby do jego ojca. Chłopak by na to nie wpadł. Przynajmniej nauczyciel miał taką nadzieję.
Snape wrócił do sypialni i ściągnął szatę. Powiesił ją w szafie, która spróbowała przytrzasnąć mu palce. Pomimo tego, że nie nałożono na nią żadnych zaklęć, mężczyzna mógłby przysiąc, że mebel ma własny wredny charakter. Ściągnął też koszulę i położył na kufrze, ponieważ rano zamierzał odnieść ją do pralni. Nie pozwalał skrzatom wchodzić do swoich pokojów.
Płyn wypełniający butelkę był gęsty i lepki. Miał barwę miodu i ostry, choć przyjemny zapach. Snape wylał trochę na dłoń i zaczął wmasowywać substancję w ramiona. Przyniosło mu to ulgę, lecz od oparów lekko kręciło mu się w głowie.
Jego odbicie znowu zaczęło wariować. Nie musiał nawet odwracać głowy, aby to sprawdzić. Czuł spojrzenie ciemnych oczu na karku i słyszał, jak mężczyzna bębni palcami o tamtą stronę lustra.
– Spokój – warknął profesor i hałas ustał.
Położył się na łóżku i sięgnął po książkę, ale nie otworzył jej. Myśl o Rainbowie dręczyła go jak ropiejąca rana.
Kiedy nauczyciel nie zobaczył go wśród pierwszaków, przez krótką chwilę wierzył, że chłopak uciekł. Złapał na dworcu inny pociąg, zwinął się chyłkiem, rozwiązując tym przynajmniej częściowo kłopoty, jakie narobił swoim istnieniem. Tak w końcu postąpiłby każdy człowiek, posiadający choć szczątkowy intelekt, ba, instynkt samozachowawczy.
Nie Rainbow. On musiał natychmiast zacząć pracę, niemal z marszu kolegując się z Potterem. Snape wypatrzył ich siedzących tuż koło siebie i z trudem powstrzymał cisnące się na usta przekleństwo. Rainbow wyglądał na zadowolonego i to chyba najbardziej rozdrażniło jego ojca. Severus robił w swoim życiu różne rzeczy, ale nigdy nie próbował spoufalać się z ludźmi, których zamierzał zdradzić. Cóż, nie bardziej niż to było konieczne. Tymczasem chłopak najwidoczniej nie miał żadnych wyrzutów sumienia. Zbałamucić, zabić… co to dla bachora Emily.
Potter nie okazał się lepszy. Naprawdę nie pomyślał, że to niepokojący zbieg okoliczności: nowy uczeń w Hogwarcie akurat teraz, gdy powrócił Czarny Pan? Mógłby chociaż podejrzewać, że Rainbow jest Śmierciożercą po Wielosokowym. Nie powinien z nim nawet rozmawiać, na litość Slytherina.
Snape obiecał, że utrzyma chłopaka przy życiu i zamierzał tego dokonać. Nawet jeśli będzie się to wiązało z usunięciem Rainbowa.
Szczególnie, że chłopak był bardziej bezczelny, irytujący i przeświadczony o własnej bezkarności niż Potter. Aż do dzisiaj Snape nie wierzył, że to możliwe.
Dzieciak urządził przedstawienie. To wszystko: teatralne, wręcz błazeńskie gesty, kpiący uśmiech i drwiące spojrzenie było tak koszmarnie gryfońskie. Rainbow widocznie lubił być w centrum uwagi.
Później chłopak zamarł, wyprostowany jak napięta struna. Prawą dłoń zaciskał na rondzie Tiary Przydziału, którą nasunął na oczy. Równie dobrze mógł krzyknąć „patrzcie na mnie!”. Długo stał bez ruchu.
Więc profesor patrzył, na tyle uważnie, aby zorientować się, że chłopak w pewnym momencie zaczął mamrotać. Snape rzucił więc dyskretnie jedno zaklęcie i usłyszał oddech chłopaka, jakby ten nachylił się nad jego uchem.
– Nie – wyszeptał Rainbow. – On już nie istnieje.
Przez dłuższą chwilę milczał, a następnie parsknął krótko, jakby śmiechem.
– To tylko złe sny.
Snape myślał o tych zdaniach, wpatrując się we własne odbicie. Mógł zgadnąć, dlaczego jego syn ma koszmary; wystarczyło, że przypomniał sobie dzień, w którym się poznali. Kto jednak przestał istnieć?
To nie jest ważne, pomyślał bez przekonania.
Jego odbicie, przez krótką chwilę, uśmiechało się.

***

– Lucjuszu.
– Madame Zabini.
Na środku stołu siedział szklany smok, a jego wnętrze wypełniał błękitny ogień. Kiedy Malfoy wszedł do pokoju, figurka rozprostowała skrzydła, na krótką chwilę oświetlając twarz kobiety. Następnie lampa zwinęła się w kłębek, a pokój zatonął w półmroku.
Lucjusz stał w progu, przyzwyczajając oczy do słabego, niebieskiego światła. Najpierw dostrzegł okrągły, obity suknem stół i rzeźbione pudło gry. Dłużej zajęło mu wyłuskanie z ciemności kobiecej sylwetki.
Zabini położyła na stole ciemne dłonie, ozdobione jedynie obrączką. Złoty krążek przykuwał uwagę, jakby był dowodem jeszcze nie popełnionej zbrodni.
Malfoy w ciszy zasiadł za stołem, laskę zawieszając na oparciu krzesła, fantazyjnie wygiętym i niezbyt wygodnym. Pod palcami poczuł miękką sierść, gdy gepard potarł o nie łbem, dopraszając się pieszczoty.
Spotkali się w kasynie, ponieważ był to neutralny grunt. Lucjusz nie wiedział jednak, dlaczego Zabini poskąpiła mu światła. Mężczyzna od dzieciństwa nie lubił ciemności, lecz – przynajmniej taką miał nadzieję – nikt o tym nie wiedział.
– Czy lubisz hazard, Lucjuszu? Ryzyko?
Dotknęła pudła różdżką. Rzeźbione ptaki poderwały się do lotu, odsłaniając wnętrze gry. Przez chwilę wielobarwna iluzja tańczyła tuż przed twarzą mężczyzny, gdy plansza rozkładała się samoistnie. Szklany smok bezszelestnie wskoczył mu na ramię. Był gorący.
– Skądże. Gram tylko, gdy jestem pewny wygranej – odpowiedział, przez zmrużone oczy patrząc na stół.
– Ja również. Co więc zrobimy?
To była gra jego dzieciństwa, a równocześnie dzieło sztuki. Na jednym z mórz szalał sztorm i mężczyzna zobaczył statek miażdżony przez fale. Piasek u wybrzeży błyszczał jak złoto i zapewne nim był. Dżungle i lasy zdawały się rosnąć. Lucjusz przysiągłby, że dostrzegł papugi śmigające nad ścieżką, wyznaczoną szlachetnymi kamieniami.
– Staniemy po jednej stronie?
Dwie talie kart spadły na odpowiednie miejsca, przetasowując się w locie. Misterny rysunek na ich grzbietach lśnił własnym blaskiem.
– Przeciw komu?
Malfoy sięgnął po figurkę przemytnika i obrócił ją dwukrotnie w dłoni.
– Złym ludziom – powiedział. – Jak zawsze.
Roześmiała się i Lucjusz pomyślał przelotnie o tej egzotycznej dziewczynie, którą poznał przed laty. Umarła, pożarta od wewnątrz przez czarną wdowę, dawno, dawno temu.
– Niewiele możesz mi zaoferować – wyszeptała kobieta, wybierając figurkę wojownika. – Chyba że...  Zgaś smoka.
Polecenie to było tak niespodziewane, że przez chwilę po prostu siedział, wpatrując się w ciemność bez zrozumienia. W końcu jednak wyciągnął z laski różdżkę i stuknął w figurkę. Szkło pociemniało, jakby od środka je osmolono. Mężczyzna usłyszał, jak kobieta szepce zaklęcia wyciszające.
Po chwili poczuł zapach perfum, kiedy nachyliła się nad jego szyją. Pomarańcze.
– Nie dołączę do Czarnego Pana. To już trup, nawet jeśli wciąż ma trochę mocy – wyszeptała.
– Trochę? Chyba nie zdajesz sobie sprawy…
– Po prostu mnie wysłuchaj. – Poczuł na policzku dotyk jej włosów, gdy usiadła mu na kolanach. – Zwłoki to zwłoki, jak Dumbledore nie znajdzie na niego sposobu, zrobi to ktoś inny. Lord nie przynosi dochodu, generuje straty, jest elementem ekonomicznie niepożądanym.
– Będzie wojna – uświadomił ją. Położyła mu dłoń na karku i wbiła paznokcie w skórę. Nie zareagował.
– Będzie, ale nie taka jak myślisz. Voldemort to tylko pieprzone preludium. – Mężczyzna wzdrygnął się. – To, co nadchodzi, będzie większe.
– Co ja mam z tym wspólnego? – zapytał, ręką obejmując jej kibić.
– Potrzebujemy kogoś bliskiego Lordowi. On jest… powiązany. To zaczęło przyspieszać, gdy powrócił.
– Wy, czyli kto? – Po plecach przeszedł mu zimny dreszcz. – I kim ja mam być?
Zamiast odpowiedzieć, pocałowała go. Jej usta smakowały popiołem. W tym samym momencie drzwi otworzyły się cicho i ktoś powiedział:
– Doprawdy?
Smok wzbił się w powietrze i równocześnie zapłonął, oświetlając pomieszczenie.
W progu stał mężczyzna we fraku narzuconym niedbale na białą koszulę. Na głowie miał czarny cylinder, przewiązany czerwoną wstążką. Oparł się o futrynę i przyglądał im przez chwilę, z łagodnym, nieco sennym uśmiechem. W tym świetle jego wargi miały niezdrowy odcień, podobnie jak skóra; siny, trupi. Długie włosy, spięte na karku srebrną klamrą, wydawały się fioletowe. Tylko zielone oczy nie straciły barwy. Błyszczały, jakby mężczyzna miał gorączkę.
Zabini wyprostowała się, dłoń wciąż trzymając na karku Malfoya. Miała na sobie prostą suknię, o ton ciemniejszą niż jej brązowa skóra. Był to zwykły pas materiału, ciasno przylegający do ciała, pozbawiony jakichkolwiek ozdób, odsłaniający ramiona i smukłą szyję. Jej uroda nie znosiła przepychu. Była jak kwiat na pustyni lub klejnot obłożony klątwą. Lucjusz widział parę kobiet piękniejszych od niej, choćby Narcyzę, ale niewiele tak fascynujących.
Nachyliła się jeszcze raz i odsunęła z policzka mężczyzny kosmyk jego włosów. Przez krótką chwilę patrzyli sobie w oczy. Dopiero później wstała. Lucjusz zauważył, że postawiła swoją figurkę na jego części planszy, zanim wróciła na swoje miejsce.
– Malfoy, Zabini. – Mężczyzna zdjął przed nimi cylinder i ukłonił się. Następnie usiadł na krześle bokiem, nogi przewieszając przez oparcie.
– Rainbow – przywitał się Lucjusz. Uświadomił sobie, że wciąż trzyma różdżkę, więc niechętnie ją schował.
– Charles – powiedziała kobieta. Podniosła z planszy dwie kostki. – Zaczynamy? – spytała.
Lucjusz spojrzał na przemytnika, który leżał na krawędzi stołu. Postawił go obok figurki Zabini, ponieważ ten gest nic nie kosztował. Charles obserwował go z uwagą.
Rainbow wybrał posłańca i rzucił go w dżunglę.
– O co gramy? – zapytał Lucjusz, nim kostki spadły na stół.
Zabini zamknęła oczy.
– O to co najcenniejsze. Tajemnice. 
Przez chwilę wyglądała jak tamta dziewczyna, która kochała tańczyć, choć nigdy nie znała kroków. Tylko obrączka przypominała, że to jedynie złudzenie.

***

– Na pewno chce pan uczęszczać na wróżbiarstwo? – Minerwa spojrzała na Rainbowa znacząco. Pióro trzymała cal nad pergaminem, a Rainbow liczył sekundy, które dzieliły ich od kleksa. – Słucha mnie pan, panie Rainbow?
– Tak, oczywiście. Jestem absolutnie skupiony na pani słowach.
Cztery, trzy, dwa… ech. Nauczycielka zorientowała się i strąciła kroplę do kałamarza.
Chłopak siedział w gabinecie opiekunki swojego domu. Nudził się. Poza tym krzesło, na którym go posadzono, było całkiem ładne, ale raczej niezbyt wygodne. Przynajmniej w tej chwili. Co jakiś czas Rainbow zerkał tęsknie na fotel ustawiony przy okrągłym stoliku. Właściwie nawet perski dywan był całkiem kuszący…
– Więc zamierza pan chodzić na wróżbiarstwo? – zapytała kobieta, wyrywając go z marzeń o wygodnym łóżku.
– Koledzy mówili, że jest całkiem fajne – powiedział i była to prawie prawda. Ron ostrzegł go, że Trelawney wywróży mu śmierć na pierwszej lekcji, a James uznał, że to brzmi świetnie. – Poza tym skoro jest w programie, to musi być niezłe, prawda, pani profesor?
Na twarzy McGonagall pojawił się dziwny grymas, ale zniknął bardzo szybko.
– Owszem, to interesująca dziedzina magii. – Skłamała gładko. Tylko powieka lekko jej drgnęła. – W pana przypadku jednak radziłabym skupić się na przedmiotach, które pozwolą na znalezienie pracy w przyszłości. Nie mówiąc nawet o tym, że rok SUMów jest wyjątkowo ciężki, a pan ma prawdopodobnie duże zaległości.
James miał ochotę przewrócić oczami, ale powstrzymał się. Naprawdę, zdanie egzaminów w tym roku było najmniejszym z jego problemów.
– Będę musiała przesunąć starożytne runy, żeby mógł pan uczestniczyć w tych lekcjach.
– Mogę z runów zrezygnować – powiedział szybko, czując się niezręcznie. Zdecydował się na ten przedmiot tylko dlatego, że spodobała mu się nazwa. Nie chciał psuć z tego powodu komuś harmonogramu.
– Jestem pewna, że profesor Babbling nie będzie to przeszkadzać – kontynuowała nauczycielka, jakby go nie usłyszała. – Ma tylko pięcioro uczniów na piątym roku.
– A co jest z nią… eee… z jej lekcjami nie tak?
– Nic, panie Rainbow. Po prostu większość osób woli wróżyć z fusów. Oczywiście to również jest przydatne – dodała szybko.
Obserwowanie, jak profesorka stara się nie okazać antypatii, było nawet zabawne. Co prawda nie na tyle, aby wynagrodzić mu siedzenie w jej gabinecie o nieludzkiej godzinie, ale przynajmniej umilało mu czas.
Właściwie nauczycielka zrobiła na nim dobre wrażenie. Przede wszystkim miała refleks – złapała go przed samymi drzwiami pokoju wspólnego Gryfonów. To chyba oznaczało, że musiała biec z Wielkiej Sali, ale James nie mógł w to uwierzyć.
Kobieta – tak na oko – była sztywna jak sztacheta i miała drzazgi. Ciężko było sobie wyobrazić kogoś, kto chciałby pójść do niej z problemem, ale jeszcze trudniej problem, którego nie potrafiłaby rozwiązać. Chyba że myślało się o kółku wzajemnej adoracji Lorda V.
Z krótkiego wywiadu środowiskowego – to znaczy rozmowy z Harrym i Ronem – James dowiedział się, że: jest w porządku, uwielbia Quidditch i lepiej z nią nie zadzierać.
Sam odkrył, że nie mówiła głupich rzeczy. Żadnego: „należysz teraz do naszej wielkiej, szczęśliwej rodziny” ani „jestem tu, aby ci pomóc”. James to docenił.
Poza tym była konkretna.
– Z boku zapisałam, kiedy rozpoczynają się poszczególne lekcje i posiłki. Cisza nocna zaczyna się o dwudziestej drugiej, ale w pokoju wspólnym musi być pan godzinę wcześniej. Te informacje znajdzie pan w regulaminie.
Chłopak z niechęcią spojrzał na pergamin, który trzymał w ręce. Zwinął go w tubę, która i tak okazała się nieprzyzwoicie gruba. Wyglądała jak broń na komary mutanty, takie pięciocalowe.
Kobieta jeszcze przez chwilę zastanawiała się nad jego planem lekcji, nim mu go podała.
– Jestem pewna, że koledzy pokażą panu, gdzie są poszczególne klasy. Jeśli zaś chodzi o dzisiejszy wybryk, oczekuję, że jutro po kolacji odpracuje pan szlaban.
– Nie byłem wtedy przydzielony… – zasugerował nieśmiało.
Zmroziła go tak lodowatym spojrzeniem, że ucieszył się z biurka stojącego pomiędzy nimi.
– Ale zasady dobrego wychowania pana obowiązywały. Pozmywa pan naczynia.
Musiał patrzeć na nią z wyjątkowo tępą miną, bo westchnęła.
– Pomoże pan skrzatom w kuchni.
Skinął głową, nagle czując ulgę. Dopiero, gdy się rozluźnił, uświadomił sobie, jak spięty był, kiedy zaczęła mówić o karze.
Była to odruchowa reakcja i miał nadzieję, że kobieta tego nie zauważyła. Zresztą i tak przyglądała się mu wyjątkowo uważnie. Pewnie szukała w nim podobieństwa do ojca. Albo do matki, może nawet ją uczyła.
Przez chwilę James chciał o to zapytać, ale szybko stłumił to głupie pragnienie. Lepiej, jeśli nie będzie przypominał ludziom o swoim pochodzeniu. Zresztą nadal miał poważny problem.
– Mam pytanie, pani profesor – powiedział, garbiąc się mimowolnie. – Mówiła pani, że eliksiry są obowiązkowe na piątym roku…
– Owszem.
Przymknął oczy, gorączkowo zastanawiając się, co dokładnie powinien jej zdradzić. Na pewno nie prawdę.
– Nie jestem pewien, czy będę mógł na nie uczęszczać. Raczej niezbyt dobrze dogaduję się z profesorem Snape’em.
Wyraz jej twarzy złagodniał nieco, ale głos nadal był chłodny.
– Profesor jest dobrym nauczycielem i jestem pewna, że wasza relacja nie wpłynie na sposób, w jaki będzie prowadzić lekcje.
To nie o to chodzi, pomyślał. Nie powiedział tego jednak. McGonagall mogła być opiekunką Gryffindoru, ale nadal pozostawała całkowicie obcą osobą. On zaś nie był człowiekiem, który zwierza się byle komu. Właściwie… nikomu.
– To wszystko, panie Rainbow? Odprowadzić pana?
Poderwał się z krzesła tak szybko, że kobieta zmarszczyła brwi.
– Sam trafię. Byłem tam już dzisiaj – odpowiedział, siląc się na uśmiech. Na myśl o jutrzejszych eliksirach skręcały mu się wnętrzności. – Dobranoc, pani profesor.
Przelotnie spojrzał na zegar stojący na kominku i wyszedł, jeszcze raz zapewniając, że nie potrzebuje eskorty. Dopiero na korytarzu odetchnął głębiej. Plan lekcji wcisnął do kieszeni, a zwinięty regulamin wsadził pod pachę. Po chwili namysłu wyciągnął różdżkę i rzucił Lumos.
Była za kwadrans dwudziesta trzecia i normalnie o tej porze zaczynałby się bawić. Ten dzień okazał się jednak zbyt męczący. Rozmowa z Potterem i jego znajomymi zszargała mu nerwy. Jasne, nie wydawali się mu wrodzy, ale do ufności było im daleko. Szczególnie ta, co miała włosy a’la kuzyn Coś, Hermiona, zadawała mu niewygodne pytania. Nie był pewny, co powinien zrobić w tej sytuacji: z jednej strony nie mógł tak szybko się zdemaskować, a z drugiej wolał, aby nie lubili go zbyt mocno. Poza tym Malfoy pewnie będzie donosić ojcu, więc wypadałoby się starać…
Wolał nawet nie myśleć o tym, co powiedziała tiara.
Korytarze o tej porze były opustoszałe. Zbroje stojące we wnękach kojarzyły się chłopakowi z uśpionymi wartownikami z baśni. Przy nogach jednego zobaczył kota, pożerającego mysz. Zwierzak uciekł, kiedy James spróbował go pogłaskać. Było tak cicho, że idąc, słyszał własne kroki. Nawet postacie w obrazach drzemały, choć niektóre odruchowo osłaniały oczy, gdy padło na nie światło różdżki. Rainbow zwolnił, przypatrując się im.
Lubił oglądać ładne rzeczy. Nie potrafił rysować ani malować, a przedmiotom, które transmutował, raczej brakowało finezji. Mógł w miarę dobrze skopiować oryginał, jeśli miał go przed sobą, ale nie na tyle, aby ktokolwiek nabrał się na podróbkę. Podziwiał więc artystów.
W Polsce znał chłopaka, który miał prawdziwy talent: potrafił podrobić każdy banknot, jaki dostał do ręki. Wystarczała mu różdżka, plik czystych kartek, prawdziwy pieniądz i parę godzin na dopracowywanie szczegółów. Kiedy już się nauczył, trzaskał banknoty jak automat. Ponieważ James nie mógł wymówić jego imienia, nazywał go Hewlett. Obaj uważali to za umiarkowanie zabawny żart.
Obaj lubili skomplikowaną magię. Nie chodziło nawet o korzyści majątkowe i adrenalinę związaną z łamaniem prawa… Cóż, nie tylko o to. Najważniejsze było to uczucie, że jest się lepszym niż było. Dlatego uczyli się i pracowali razem.
Chociaż zaklęcia, które rzucali, na pewno nie znajdowały się w szkolnym podręczniku do piątej klasy.
Rainbow stanął na szczycie schodów i rozejrzał się, wysoko podnosząc różdżkę. Powinien być już przed obrazem z Grubą Damą, ale nigdzie go nie dojrzał. Właściwie w ogóle nie rozpoznawał otoczenia. Właśnie wtedy uświadomił sobie, że się zgubił.

43 komentarze:

  1. Jeśli są błędy to zawsze wina healera. tfu, mnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. "lustra były tym samym, co dla mugolskich obrazy" - tym samym... czym

    Opis wysposazenia pokoju Snape'a miazdzy :D

    "Potter nie lepszy." - to zdanie teskni za czasownikiem.


    Zobacz, robisz postepy, bo to jedyne bledy, jakie udalo mi sie znalezc (pomiajac przecinki). Fabularnie tez jest dobrze, intrygujaco i interesujaco. Plusy za opis McGonagall i kikla zgrabnych zdan porozrzucanych po odcinku (opis lozka). Gratulacje:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ok, masz nowego stałego czytelnika ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. @Kreto: ty uważaj, bo ja cię zamierzam częściej wykorzystywać :D

    @Gayaruthiel: Poprawki naniesione, cieszę się, że ich tak mało :) A takie łóżko to sobie kiedyś wstawię do pokoju, nawet jeśli sama miałabym je zbijać.

    @Devis: Bardzo mi miło ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Okej, mam chwilę, to komentuję. <3
    Cieszę się, że Rainbow został Gryfonem, bo naprawdę, po tej paradzie nieszczęść zasłużył, żebyś raz poszła mu na rękę i ułatwiła zadanie. Podobała mi się jego pierwsza rozmowa z Harrym i paczką - czuć było jednak taki dystans. Swoją drogą, chciałaś pisać o Garrym Stu, a póki co zaliczyłaś tylko jedną zasadę opkowatości - pierwsi kolesie, jakich poznajesz w nowej szkole, zostaną Twoimi najlepszymi przyjaciółmi. XD
    I muszę powiedzieć, że ja nie lubię Snape'a. Tego kanonicznego, w każdym razie. Tragiczna przeszłość i wierność Lily to jedno, ale dalej był bucem. No bo zobacz takiego Neville'a - chłopak miał traumatyczne przeżycia, musiał oglądać rodziców w stanie, w jakim żadne dziecko nie chciałoby widzieć swoich najbliższych, a i tak jego boginem był ten nieszczęsny Severus. To samo w sobie mówi, jaki z niego buc. xD Ale wracając do meritum - z każdym kolejnym rozdziałem coraz bardziej lubię Severusa. Bo teraz naprawdę widzę ten jego złożony, interesujący charakter. Zresztą, ogólnie pod względem konstrukcji postaci bijesz Rowling na głowę. Fabularnym i stylistycznym chyba też.
    Lubię ten Twój świat magii. Jest taki mroczny, brudny, ale przy tym naprawdę prawdziwy. Jakkolwiek to nie zabrzmi, kocham Cię, że pamiętasz o rynsztokach, wymiocinach, ropie i innych paskudztwach, bo w opciach jedyną ludzką wydzieliną, jaką uświadczysz, są łzy, a architektura składa się tylko z marcepanowych ulic i domków z piernika. Mam nadzieję, że wiesz, o co mi chodzi, bo ja ostatnio jestem strasznie niekomunikatywna. xD
    Przepraszam, że tak długo zwlekałam z odzewem. Pozdrawiam i weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Swoją drogą, chciałaś pisać o Garrym Stu, a póki co zaliczyłaś tylko jedną zasadę opkowatości"
      A to, że jest synem Snape'a? Tró sny i tró tatuaż? Teleportowanie się w wieku lat piętnastu? :D Muszę bardziej się postarać.

      "I muszę powiedzieć, że ja nie lubię Snape'a. Tego kanonicznego, w każdym razie."
      Też nie lubię kanonicznego Snape'a. Rowling pokazała go jako drania, który gnębi psychicznie słabszych, a w dodatku nie panuje nad sobą (jak choćby w trzecim tomie po ucieczce Syriusza)... Jakoś nie dziwię się Potterowi, że trudno mu było uwierzyć w to, że Snape jest szpiegiem. Ba, podwójnym w dodatku :D
      Inna sprawa, że Severus jako postać ma "fajne" założenia, więc lubię czytać o nim fanfiki. Bo i szpieg, i trauma, i miłość tragiczna, i przeszłość mroczna, i charakter niejednoznaczny...

      "[...] a i tak jego boginem był ten nieszczęsny Severus."
      Tutaj się akurat nie dziwię: profesor był o wiele bardziej realnym i bliskim zagrożeniem. Zresztą Potter też widział rzeczy przerażające: Voldemorta przyrośniętego do głowy nauczyciele i bazyliszka. Tymczasem jego boginem okazał się Dementor - czyli strach "najświeższy" (nawet Lupin się zdziwił).

      Ja tam na parę mrocznych fików trafiłam już w czasie łażenia po internecie ;) Choćby Trylogia Enahmy jest tego dobrym przykładem (chociaż jest straaasznie patetyczna). Często opowiadania powojenne są pozbawione cukru (polecam choćby miniaturkę "Wypalić rany"). Ostatnio trafiłam na alternatywę, w której Voldemort wygrał wojnę - była tak przygnębiająca, że w końcu odpuściłam sobie czytanie.
      Ja i tak piszę soft - wolę raczej sugerować niż opisywać brutalne sceny...

      "Pozdrawiam i weny życzę!"
      Dzięki i nawzajem :D

      Usuń
    2. Zginęły pod tonową warstwą realizmu, soreczka! :D
      Mnie osobiście w kreacji Severusa zraziło faworyzowanie przed niego Malfoya (to znaczy, było to widoczne w pierwszych częściach, później trochę mniej). No bo Malfoy to przecież taki dupek, co pastwi się nad słabszymi, egocentryk, trzy czwarte szkoły traktuje z wyższością... i tak sobie myślę, czy Snape jako dawna ofiara prześladowań nie powinien nie cierpieć tego typu uczniów? Chyba, że działało to na zasadzie: "hehe, ten gówniarz dał popalić Potterowi, plus dziesięć dla Slytherinu", ale to trochę szczeniackie zachowanie.
      Zawsze wydawało mi się, że Harry w dementorach najbardziej bał się tego, jak bezbronny stawał się w ich obecności. Z takim Voldemortem miał już dwa razy bezpośrednio do czynienia i zawsze wychodził z tych opresji cało, a tu - po prostu zemdlał. I Złoty Chłopiec nie mógł nic zrobić, bo całkowicie sparaliżował go strach.
      A właśnie patosu nie lubię. U Ciebie chociaż wyczuwa się zagrożenie i atmosferę zaszczucia, to jednak wstawki humorystyczne odciążają trochę cały tekst. Bo czasem gdy autor tak się pastwi nad swoimi postaciami to aż czekam, kiedy w końcu wszystkich wykończy, bo zwyczajnie mam dosyć.
      No i też bez przesady, fruwające w powietrzu flaki to też zdecydowanie nie moja bajka. :D

      Usuń
    3. Ja w ogóle odniosłam wrażenie, że faworyzowanie to była początkowo taka zachcianka Rowling: niech ten przebrzydły, fuj, nauczyciel faworyzuje przebrzydłego wroga Pottera, fuj x2, żeby pokazać jak bardzo jest przebrzydły :D
      Z tego co kojarzę zresztą to on na początku cały Slytherin faworyzował, a Draco był taką... ee... wisienką? I na pewno łatwym sposobem na dokopanie Potterowi.
      Inna sprawa, że w 1 tomie to w ogóle była parada antypedagogicznych zachowań: Minerwa, która nagina zasady, aby jedenastolatek mógł brać udział w niebezpiecznej grze, Hagrid, który puszcza dwójkę dzieciaków samopas po Zakazanym Lesie albo Dumbledore w ostatniej chwili zmieniający dekoracje w wielkiej sali.

      Co nie zmienia faktu, że w kanonie Snape był kreowany na naprawdę paskudnego typka - stąd te jego wspomnienia w 7 tomie były jak dla mnie zupełnie od czapy.
      ...
      No dobra, ja mam teorię dlaczego on tak się zachowywał w stosunku do Pottera, ale ponieważ ta teoria będzie się przebijać w moim opku, to nie spojleruję :D

      Ano, z dementorami mniej więcej o to mi chodziło. Harry miał te trzynaście lat i najbardziej bał się tego, z czym nie potrafił sobie poradzić, chociaż na logikę przeżył o wiele gorsze rzeczy. Tak samo Neville - zły nauczyciel był o wiele bardziej realnym i strasznym zagrożeniem niż jacyś tam Śmierciożercy (którzy wtedy zresztą siedzieli w Azkabanie).

      "U Ciebie chociaż wyczuwa się zagrożenie i atmosferę zaszczucia [...]"
      Pewnie dziwnie to zabrzmi, ale miło mi to słyszeć :D

      Usuń
    4. Pierwszy tom był przede wszystkim skierowany do dzieci i chyba stąd te wszystkie dziwactwa. Jak ktoś był fuj, to był fuj do kwadratu, a żeby dzieci polubiły Minerwę, to musiała pozwolić grać Potterowi w Fajną Grę, bo jeśli dorosły zabrania Fajnych Rzeczy, to automatycznie jest fuj.
      Okej, to czekam na te Twoje wyjaśnienia co do Sevcia z niecierpliwością. :D
      Oj, ale widzę, że też się źle wyraziłam, bo nie chodzi mi o to, że Neville miałby bać się oprawców rodziców - po prostu dorastał też w nieprzyjemnym środowisku, mógł bać się, że babcia nigdy nie będzie z niego dumna, że zaprzepaści całą ofiarę jego rodziców, że nigdy nie będzie prawdziwym Longbottomem. Mógł nawet bać się swoich rodziców, bo przecież dla dziecka to musiało być straszne mówić "mamo" do kogoś o samoświadomości świnki morskiej. Musiał stawić czoło swoim przyjaciołom w pierwszej części, w drugiej przeżył terror związany z bazyliszkiem (nie zdziwiłabym się, gdyby bazyliszek stał się boginem większości uczniów ówczesnego Hogwartu), a mimo to jego boginem dalej był Snape. To chyba tylko obrazuje, jakim sadystą był w stosunku do Neville'a Severus. Tym bardziej jest to dziwne, bo przecież Neville w niczym mu nie zawinił; Sev po prostu się nad nim znęcał, bo coś mu w nim nie pasowało.

      Usuń
    5. Co nie zmienia faktu, że ja najbardziej lubię z pottera pierwsze trzy tomy ;) Wtedy jeszcze wszystkie "dziwne" rzeczy (jak choćby zachowanie nauczycieli, strasznie wyraźny podział na złych i dobrych) mieściły się w konwencji, więc mi nie przeszkadzały. Mimo, że gdy pierwszy raz czytałam HPiKF już raczej nie byłam w grupie docelowej (jakieś 15 lat miałam chyba) :D

      Nie no, że Snape się nad uczniami pastwił to wiadomo (kto mu w ogóle pozwolił pracować z dziećmi? A tak, Dumbledore). Neville miał najwyraźniej, hm, "odpowiedni" charakter, aby stać się ofiarą. Brakowało mu pewności siebie, przez wiele lat uważał się za charłaka, babcia też nie potrafiła mu dać takiego wsparcia, jakiego potrzebował... to się najwyraźniej złożyło. Tak na marginesie uważam Longbottoma za jedną z lepiej napisanych postaci w tej serii - przynajmniej jeśli chodzi o uczniów ;)

      "(nie zdziwiłabym się, gdyby bazyliszek stał się boginem większości uczniów ówczesnego Hogwartu)"
      Niekoniecznie. Bazyliszek był zagrożeniem, ale w zasadzie nikt do końca nie wiedział jakim, a jak już ludzie się dowiedzieli, to był martwy (mam nadzieję, że rozumiesz o co mi chodzi ^^"). Inna sprawa, że w ogóle wydarzenia z drugiego roku przeszły dziwnie bez echa. Dopiero w piątym tomie pojawiają się jakieś nawiązania (Lockhart, opętanie), ale w sumie niewiele z nich wynika.

      Usuń
    6. To mile mnie zaskoczyłaś, bo większość osób, które w nastoletnim wieku sięgały po Pottera, zazwyczaj nie rozumiała popularności tej serii. Po prostu nie wstrzelili się w target. ;)
      Ja w ogóle uważam, że Longbottom zasługuje na większy respect, bo taki Harry... no, od dzieciństwa był przygotowywany do roli bohatera. Wiedział, czym ryzykuje. A Neville nawet nie wierzył, że potrafi wykrzesać z siebie choć trochę odwagi, a tymczasem podjął się zabicia Nagini. On przecież praktycznie poszedł na śmierć, nie wierzył nawet na chwilę, że wyjdzie z tego cało. I to jest bohater, a nie Potter-Śmotter, Cudowne Dziecko Któremu Wszyscy Skaczą Do Tyłka A Figę By Zrobił Bez Swoich Przyjaciół I Nawet Przez Moment Mu Nie Przyszło Do Głowy By Któremuś Z Pismaków Powiedzieć "Hej To Ron I Hermiona Moi Przyjaciele I Prawdziwi Bohaterowie". xD"
      Wiesz, ja sobie mogę wyobrazić, jak Colin rozpowiada dzieciakom z roku o wielkim złym bazyliszku. Ja jako jedenastolatka nawet z pełną świadomością, że potwór już poległ, chyba bym się posiusiała. xD Inna sprawa, że ja jestem ogólnie strachliwa, może dlatego tak myślę.
      Bo ta seria w ogóle jest jakaś taka... epizodyczna? Chyba dopiero od czwartego tomu pojawiają się wyraźne nawiązania do poprzedniej części, a to głównie przez postać Syriusza, bo trudno byłoby w pełni go zrozumieć bez znajomości tomu trzeciego. A tak poza tym wszystko, co się działo w tomie pierwszym, zostawało w tomie pierwszym.
      Swoją drogą, czy tom trzeci nie jest jedynym, gdzie nie występuje Czarny Pan? :D

      Usuń
    7. Potter niby też nie był przygotowywany - Dumbledore zaczął się zajmować jego edukacją gdzieś na poziomie szóstego tomu (od biedy można podciągnąć jeszcze piąty, lekcje ze Snape'em). Ale faktycznie od samego początku już do ratowania świata garnął :D Inna sprawa, że Harry jak dla mnie się... psuł.
      W pierwszym tomie to był sympatyczny, bystry dzieciak, którego naprawdę lubiłam (i który miał w sobie coś ze Ślizgona :D). W piątym jest po prostu nudny i często denerwujący. Niby coś robi, organizuje GD (pomysł Hermiony, wykonanie Hermiony, ale powiedzmy, że jako "nauczyciel" to ogarniał), ale jakoś nie potrafiłam się z nim zżyć.
      No i poza tym Harry to bohater standardowy :D Przepowiedziany, sierota, dostaje górę forsy, wymiata w sporcie i jest gnębiony przez złego nauczyciela... i ratuje świat, oczywiście.
      Ja tam się dziwię rodzicom, że puścili dzieci do szkoły, w której przez tysiąc lat się chował bazyliszek. A jeśli ich tam jest więcej? :D
      "Bo ta seria w ogóle jest jakaś taka... epizodyczna?"
      Chyba dopiero od powrotu Voldemorta książki zaczęły się ze sobą wyraźnie łączyć...
      "Swoją drogą, czy tom trzeci nie jest jedynym, gdzie nie występuje Czarny Pan? :D"
      Hm. A w szóstym tomie Voldemort występował "osobiście", czy tylko we wspomnieniach? Chociaż faktycznie wydaje mi się, że tylko w trzecim go nie było ;)

      Usuń
  6. "wiedziała od czego zająć" - "zacząć" i przecinek przed "od".
    "nawet w lato" - w lecie.
    Nie znam się na winach, ale czy nazwę niesprecyzowaną dokładnie, jedynie gatunku, nie piszemy małą literą?
    "Stojąc przed półkami przez chwilę zastanawiał się czy wziąć eliksir nasenny" - Przecinek po "półkami" (imiesłów) i przed "czy".
    "wiedział jakie" - przecinek.
    "Po tym jak" - przecinek.
    "– Nie zamierzam słuchać przekleństw, panie Malfoy – przerwał mu" - Podmioty. Wcześniej był Draco, tu jest Snape.
    "urlop - niespodziankę" - Skasuj spacje.
    "wyobraźnie miała bardzo" - Wyobraźnię.
    "czy sprowadzenie Rainbowa do Hogwartu, nie będzie najkosztowniejszym błędem w tej wojnie" - Po co ten przecinek?
    "przeświadczony o własnej bezkarności, niż Potter" - Porównanie do rzeczownika. Bez przecinka.
    "dlaczego jego syn ma koszmary, wystarczyło" - Raczej średnik, nie przecinek.
    "To co nadchodzi będzie większe" - Dwa orzeczenia. Przecinki po "to" i "nadchodzi".
    "podobnie jak skóra, siny" - Tu też średnik.
    "A co jest z nią… eee… z jej lekcją nie tak?" - Lekcjami, ewentualnie przedmiotem. Plus za sprawdzenie nazwiska.
    Nazwy pomieszczeń (Wielka Sala) w polskim tłumaczeniu są pisane dużymi literami. Nie wiem, jak w oryginale.
    "Kobieta - tak na oko -" - Pauzy, nie dywizy.
    "problem, który nie potrafiłaby" - Którego.
    "uświadomił sobie jak spięty był" - Przecinek.
    "zszarpała mu nerwy" - Zszargała.
    "Nie był pewny co" - Przecinek.
    "Zwierzak uciekł, kiedy spróbował go pogłaskać. Było tak cicho, że idąc, słyszał własne kroki." - Niejasny podmiot.
    Zwykle długie opisy wnętrz czy okoliczności przyrody trochę mnie nudzą, ale podobał mi się ten pokoju Snape'a. Ma w sobie... magię :D. Może nie do końca wygląda tak, jakbym się mogła spodziewać po lekturze książek, ale pasuje do właściciela. W ogóle opisy w tym rozdziale zasługują na dużego plusa, są plastyczne, klimatyczne i występują w odpowiedniej ilości.
    No i świetnie, że Snape nie dostał nagłego przypływu uczuć tacierzyńskich :D.
    Podoba mi się wprowadzenie madame Zabini. Klimatyczna scena.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprawki naniesione :)
      No widzisz, jak się przejęłam tym brakiem opisów? Wszystko przez was... :D
      "No i świetnie, że Snape nie dostał nagłego przypływu uczuć tacierzyńskich :D."
      A pff, nawet nie strasz. Miałabym sobie odpuścić wątek nieporozumienia Severus-James? Przepadłoby tyle okazji do dramy... :D

      Usuń
  7. O, więc Rainbow jest Gryfonem? Tak się w sumie spodziewałam ^^. Ale cieszę się z takiego przydziału, bo gdyby był Ślizgonem, to byłoby troszkę za bardzo pójście w stereotypy jak dla mnie.
    No, ale znowu gadam nie po kolei.
    Bardzo fajny pomysł z tym lustem Snape'a. Fajnie to opisałaś. W ogóle zauważyłam, że często wtrącasz takie szczegóły jak opis owego lustra. Niby błaha rzecz, a jednak buduje klimat całości. Ogólnie Snape nie był moją najulubieńszą postacią, dopiero po czytaniu fanfiction zaczęłam go troszkę bardziej lubić, aczkolwiek czasem też mi go było żal, bo nie miał facet łatwego życia, ani w młodości, ani w dorosłości, bo nawet teraz musi grać na dwa fronty i jednocześnie być wierny Dumbkowi, i sprawiać wrażenie, że nadal jest po stronie Voldzia.
    Ale Rainbow też nie ma ciekawie. W ogóle zastanawia mnie stosunek Snape'a do niego. Z jednej strony zdaje się za chłopakiem nie przepadać, ale z drugiej, mam wrażenie, że ma do niego mimo wszystko jakiś sentyment. Ich relacje są niejednoznaczne, co mi się podoba. Tak samo stosunek Jamesa do ojca, aczkolwiek u niego wydaje mi się, że bardziej on nie lubi Snape'a niż lubi.
    Podobała mi się też rozmowa Snape'a z Draco. Chłopak chyba musiał naprawdę się przestraszyć, skoro przyszedł na skargę. Mimo, że zawsze uważałam Malfoya za raczej tchórza, to jednak był on zbyt dumny, by się płaszczyć i przyznawać do takich słabości. Dlatego mnie to zaskoczyło, ale ich rozmowa była bardzo ciekawie napisana.
    Tak samo rozmowa Jamesa z McGonagall ;). Fajne jego przemyślenia na jej temat. No i udaje wszem i wobec takiego samodzielnego, a i tak się zgubił, ha xD. Za dużo pewności siebie też niedobrze, ale ja po prostu nie wyobrażam go sobie, aby chciał być odprowadzany jak jakiś pierwszak.
    Zastanawiają mnie jego przyszłe relacje z trójcą, skoro jest z nimi w jednym domu.
    Na dniach przeczytam kolejny. Nie obiecuję, że już jutro, ponieważ po twoich uwagach teraz siedzę i wszyściutki zapas poprawiam, bo naszło mnie na to, by zmodyfikować kilka wątków. Wgl, u mnie nowość już. Chciałabyś, abym cię informowała też o kolejnych?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, wpadłam w końcu na to, żeby wziąć cię w obserwowane - więc raczej już nie będę przegapiała :D A co do czytania, nie ma co się spieszyć. Teraz dzióbię XI rozdział i w żadną stronę mi nie idzie - więc pewnie trzeba będzie na niego dłużej poczekać :<

      Biorąc pod uwagę, że Tiara uwzględnia prośby uczniów (I tom HP) - to był chyba jedyny logiczny przydział. Inna sprawa, że James jednak trochę tych cech gryfońskich ma (a przynajmniej w założeniu miał mieć) :D

      Ja też Snape'a polubiłam z ff. Jako postać ma fajny potencjał. Co prawda do końca kanoniczny tu nie będzie (bo takiego raczej bym nie zniosła), ale mam nadzieję, że jakieś cechy z oryginału w nim zostały ;)

      Akurat James do Snape'a żywi raczej proste uczucia - pojawił się facet znikąd, zaciągnął go do Voldemorta, a na koniec jeszcze potraktował Cruciatiusem. Niech czort weźmie takiego ojca ;) W drugą stronę może być trochę bardziej... skomplikowanie.

      Oj tam, Rainbow po prostu strasznie nie lubi potrzebować pomocy :D





      Usuń
    2. Dzięki ;). Na razie obserwowanie i tak mi się coś popsuło, aczkolwiek wciąż liczę, że zacznie znowu działać ;). Naprawdę nie mam pomysłu, co się porobiło, może to wina blogspota, jak miesiąc temu z tym usuwaniem komentarzy. Póki nie będzie, mogę cię jeszcze informować w tradycyjny sposób. Masz może gg, mejla lub coś takiego? Bo nie widzę u ciebie spamownika, a nie chcę ci śmiecić pod rozdziałami. Sorry, że tak się chamsko narzucam, ale naprawdę cenię sobie twoje zdanie i gdzież bym przegapiła okazję do zasięgnięcia twojej opinii ^^. Mam nadzieję, że się nie gniewasz? xDD

      W sumie ciekawie zrobiłaś z tym przydziałem. Bo pod koniec poprzedniego rozdziału byłam pewna, że na początku tego opiszesz, jak Tiara go przydziela, ale tak jest nawet ciekawiej. Inaczej. Zaskoczyłaś mnie, w każdym razie. Bo sobie już opisujesz inne rzeczy, np. tego Snape'a, a potem podczas rozmowy z McG można się domyślić, gdzie go przydzielono. Ogólnie twoje rozdziały są tak nieprzewidywalne, że nigdy nie wiem, co może być w następnym.

      No, na pewno jest podobny do tego z oryginału. Może nie identyczny jak w kanonie, ale to nic. Spotkałam się ostatnio z tyloma wersjami Snape'a (nie wiem czemu, ale na ff.net baaardzo jest dużo fików o nim), że drobne ochylenia od kanonu przestały mnie dziwić czy szokować. Grunt, że nie jest miłym, przyjaznym facetem, bo to już by było trudniejsze do zniesienia. No i też nie lubię, jak ktoś paruje go z uczennicami, lub o zgrozo, z Harrym. Tak, paring srarry itp. to jest coś, czego zawsze nie lubiłam i unikałam jak ognia. Ale twój póki co wydaje się być dobrze poprowadzony, więc nie mam większych zastrzeżeń co do niego.

      No fakt. To, że jest ojcem, nie znaczy, że automatycznie musi go kochać i cieszyć się, że go ma. W końcu jak dotąd ich relacje milutkie nie były. A że chłopak jest taki samodzielny i pewny siebie, zdaje się żywić przekonanie, że nie potrzebuje takiego ojca i że poradzi sobie sam, nawet w tak dziwacznym miejscu, jakim jest Hogwart.
      Wgl mówiłam już, że uwielbiam historie o nowych? Dają pewne pole do popisu, jeśli chodzi o ukazywanie szkoły z punktu widzenia kogoś, kto jest tam pierwszy raz ;). Nie wiem czemu niektórzy uważają motyw nowych uczniów za naciąganych, ale ja go lubię. Tylko czasem napełnia mnie zgrozą fakt, jak widzę bloga o zagranicznym uczniu, przy czym jedyna różnica między jego byłą szkołą a Hogwartem była taka, że peron zamiast 9 i 3/4 nazywał się 10 i 3/4. Widziałam kiedyś takiego bloga.

      Szkoda, że rozdział 11 ci nie idzie, ale może wena wróci? xD

      Usuń
    3. Wrzuciłam do "Więcej" moje gg - możesz na ten numer pisać ;) Ogólnie spamownika nie mam, bo i spamerzy jakoś się w te okolice nie zapuszczają :D (a jeśli ktoś zostawi link pod komentarzem, to nie pogryzę ;))

      W sumie w pierwszej wersji tego rozdziału miałam przydział z perspektywy Snape'a, ale po przeczytaniu tego kawałka stwierdziłam, że nic ciekawego nie wnosi i da się streścić w dwóch zdaniach :D Ogólnie często mam tak, że wywalam partie tekstu jeśli mi się nie podobają ;)

      Akurat Snarry też nie lubię. Głównie dlatego, że chętnie czytuję SmH o ile są dobrze poprowadzone. Trochę dziwnie byłoby mi ciągle przełączać się z: "Snape jest dla Harry'ego jak ojciec" na "Snape jest kochankiem Harry'ego" :D

      Ogólnie ani James, ani Severus nie mają zielonego pojęcia, jak miałaby wyglądać normalna relacja ojciec - syn. Ten pierwszy - wiadomo, drugi - cóż, raczej nie miał za wesołych wspomnień z domu ;)

      Myślę, że niechęć do motywu nowego wynika z ogólnej niechęci do OC: ciężko trafić na jakiegoś niekanonicznego, fajnego bohatera :> Sama obecnie czytam tylko ciebie i Czwarte Insygnium (które bardzo polecam, o polskich czarodziejach). Niby szansa, że trafi się na Mary jest taka sama w opowiadaniach o kanonicznych postaciach, ale tak jakoś... kiedy widzę w zapowiedzi, że pojawia się ktoś nowy, od razu robię się czujna :D
      A chyba tego bloga też widziałam - choć jeśli myślimy o tym samym, to nie był najgorszy ;) Ogólnie czasem próbuję spamować - choć wychodzi mi to średnio na jeża - więc różnie rzeczy widziałam :D

      Jakiś ten mój wen nie swój ostatnimi czasami: wiem co chcę napisać, ale ubrać to w słowa mi ciężko :<

      Usuń
    4. Okej, pewnikiem się odezwę ^^. Obserwatorzy się psują czasem, dlatego teraz staram się wyciągać od czytelników gadulce, bo to łatwiejsza metoda niż reklama w spamownikach, które czasem się strasznie długo ładują.

      Ja chyba czasem też powinnam wywalać partie tekstu, ale miast tego, ja zwykle dopisuję ^^. Dlatego rozdział 4 tuż przed publikacją nagle z 3800 wyrazów urósł sobie do 4400 xD.

      Ja ogólnie bardzo nie lubię tak niekanonicznych paringów. Nie przepadam nawet za dramione (chyba, że jest dobrze i logicznie prowadzone, ale to rzadkość), a drarry, snarry itp. zwyczajnie mnie odrzuca. Nie jestem osobą uprzedzoną; tolerowałabym wątek homoseksualny, gdyby dotyczył OC, ale nie jestem w stanie zdzierżyć tak drastycznego nagięcia kanonu, jak Snape posuwający Harry'ego, a i takie fiki są. Na blogach może mało, ale na ff.net to popularny paring. Snape jako ojca dla Harry'ego prędzej mogę zaakceptować, o ile jest logicznie umotywowane. Ogólnie pod względem paringów jestem drętwa i lubię najbardziej Harry + Ginny, Ron + Hermiona itp.

      Jestem ciekawa, jakie ich relacje będą później, w końcu to dopiero początek nauki w Hogwarcie, i jeszcze w ciągu roku dużo może się zdarzyć.

      Ja bardzo lubię OC. No chyba, że ktoś robi Mary Sue, to wtedy nie (hah, moje pierwsze opko to była taka Mary Sue, że hej). Ale ogólnie to jest świetny motyw, szczególnie, kiedy ktoś ma konkretny pomysł na taką postać. Nie lubię na przykład tworzenia OC na siłę i na przykład zastępowania nim kogoś z głównych bohaterów, lub tworzenia OC, który przejmuje rolę Harry'ego i zbawia świat zamiast niego. Ogólnie dużo tego bywa... Prawdę mówiąc, też obecnie nie czytam wiele opowiadań z OC, bo po prostu mało takich jest. A ja też jestem dość wybredna i choć czytam dużo blogów i dużo fików na ff.net, to jednak ciężko mnie zadowolić.
      Ale jak ktoś się postara, to i z kanonicznej postaci zrobi Mary Sue. Znam parę takich przykładów, na przykład pewien blog o Dorcas Meadowes, która jest tak bardzo idealna, że bardziej się chyba nie da.
      Ja jednak staram się, nauczona doświadczeniami z pierwszego fika, tworzyć bardziej normalne postacie. Mam nadzieję, że Niebieska jest odpowiednio rzeczywista, aby nie być uznana za takową ;).

      Akurat tego bloga to czytałam tylko ze 2 rozdziały, potem jakoś przestałam, bo mnie nie powalił szczególnie, a ja jestem leniwą istotą i jak mnie nie powala, to raczej się staram wymigać od czytania.
      Ja z reguły nie spamuję offen, ale zostawiam zawoalowaną reklamę na końcu komentarzy do rozdziałów ;). Ogólnie mam taką zasadę - zanim się zareklamuję, muszę przynajmniej jeden rozdział przeczytać i sensownie skomentować. Sama nie lubię dostawać spamu, więc nie chcę zostawiać go innym, a przecież przeczytanie bloga (zwłaszcza, że zwykle robię to na blogach dopiero zaczętych) nic mnie nie kosztuje. A przynajmniej komuś zrobię frajdę, i wiem, jak to przyjemnie, kiedy do mnie ktoś wejdzie i przeczyta, a nie tylko zaspamuje i wyjdzie.

      Usuń
    5. Mi rozdziały wychodzą średnio na 4 - 4,5 tyś. Choć w sumie niespecjalnie - po prostu taki kawałek dobrze pisze mi się na raz, ew. na dwa razy :D Najchętniej w ogóle nie dzieliłabym tekstu na rozdziały, ale niestety blog to wymusza.

      Znaczy, ja ogólnie nie czytam ff dla pary - bo mnie romanse nudzą ;) A przy dobrej fabule potrafię każdy paring przeżyć :> Inna sprawa, że James też zakochany będzie xD Ponieważ Maska to mój poligon doświadczalny - pakuję tu wszystko, czego dotąd nie ruszałam przy pisaniu.

      Ja mam bardzo prosty sposób na rozpoznawanie Mary - jeśli po paru stronach z całej siły kibicuję jej wrogom i cieszę się, gdy obrywa - to przy tworzeniu postaci coś poszło źle :D + Ogólnie nie lubię postaci, których "odnarratorski" opis nie zgadza się z tym, co sama widzę, bo wtedy mam wrażenie, że ktoś próbuję mnie zrobić w balona. Poza tym denerwuję się, gdy są naginane zasady świata / charaktery innych bohaterów, tylko po to, by postać mogła coś zrobić (np. pyskująca uczennica, która nie otrzymuje za swoje zachowanie żadnej kary - ani szlabanu, ani punktów nawet :D).
      Pomijając te rzeczy, jest mi raczej obojętne jaka będzie postać - może być nawet wampiro-anielo-wilkołakiem - jeśli autor poprowadzi ją dobrze, to złego słowa nie powiem xD (no, może jedno o przodkach, którzy bawili się ponad podziałami :D)

      Niebieska jest okej ;) Tylko nie przesadź w drugą stronę - mimo wszystko bohater chyba powinien mieć coś z bohatera (albo złoczyńcy), bo zaczyna nudzić :D

      Podczytuje głównie Mirriel, a ostatnio po prostu pytam się znajomych, czy mogą coś polecić.

      Kwestia gustu ;) Akurat to jest mój typ humoru :D

      Ja zasadniczo robię tak: jak ktoś ma spamownik, to uznaję, że chce otrzymywać reklamy. Jeśli nie albo zaznaczył, że prosi o zostawienie komentarza - komentuję ;) W sumie ostatnio raczej staram się zostawiać linki tam, gdzie dobrze mi się czytało.

      Usuń
    6. Mi ostatnio też często takie wychodzą ;). Czasem ciut krótsze, ale rzadko jest coś poniżej 3,5 tys.
      Mnie też romanse nudzą, ale ff, gdzie nie ma choć bardzo pobocznego paringu, można na palcach policzyć. U mnie paring też powinien być (ale OC + OC), aczkolwiek nie jest wątkiem głównym. Nie lubię opowiadań, gdzie wątkiem głównym jest romans, chyba, że wynagradza mi to dobry styl autora i fajna akcja.
      A przy Evelyn tak miałaś? xD Ja w sumie rozpoznaję Mary po tym, jak postać jest superzdolna i piękna xD. Bo jak postać obrywa, to z reguły się zawsze cieszę, bez względu na to, czy to Mary czy nie. Ale ja jestem popaprana trochę.
      Na mirriel czytam tylko jednego fika, ogólnie zniechęca mnie panujący tam totalny chaos. Moje poczucie estetyki nie potrafi znieść dłuższego obcowania z mirriel. Na blogach przynajmniej wszystko jest uporządkowane. Nawet mam tam konto, ale nic nigdy nie publikowałam. Wolę blogi i ewentualnie ff.net.
      Ja mam spamownik tylko po to, by nie spamowali pod rozdziałami. Kiedyś jak go zdjęłam ze strony głównej, to miałam reklamy pod rozdziałami, a tam chcę tylko normalne komentarze. Nie chcę otrzymywać reklam i w 99% przypadkach po prostu je ignoruję i kasuję. Wchodzę tylko do ludzi, którzy mi skomentują ;). O ile oczywiście spodoba mi się ich blog.

      Usuń
  8. 1. "W pomieszczeniu królowało szerokie łoże, nawet w lecie przykryte grubą kołdrą." - no nie dziwię się, nie dość, że chłód lochu to jeszcze do tego charakter Snape'a :D
    2. "Pierwszoroczniaki bywały bardziej odpowiedzialne od niektórym członków Zakonu." - niektórych
    3. " ta, co miała włosy a’la kuzyn Itt" - o tak tak, teraz nie mogę się opędzić od tego porównania :D

    ale żeś w tym rozdziale wybieliła Snape'a... ;)


    --
    storyoframona.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wierzę, tylko jedna literówka? Oo

      Oj tam, oj tam. Nawet Snape od czasu do czasu może przemówić ludzkim głosem.
      (A o całkiem kanonicznym chyba pisać bym nie potrafiła :<)

      Usuń
    2. a jakoś tylko jedną znalazłam, ale może być tak, że akcja mnie wciągnęła tak bardzo, że na resztę pozostałam ślepa :P.

      z kanonicznych bohaterów to chyba tylko Snape tak bardzo różni się sam od siebie :).


      --
      storyoframona.blogspot.com

      Usuń
    3. Może wiązać się to z tym, że Snape kanoniczny słabo mi zapadł w pamięć, nawet pomimo tego, że przy okazji pisania odświeżam sobie Zakon Feniksa. Niby pamiętam o tej jego wredocie, obsesji na punkcie Lily i nienawiści do całego rodzaju ludzkiego, ale... kiedy myślę o Snapie - to na przykład o tym ze Slytheriniady lub Ostatniego zobowiązania. Co te fanfiki z ludźmi robią... :D

      Usuń
    4. a tak się właśnie zastanawiałam, czy w trakcie pisania czytasz ZF, żeby zachować kanoniczność, i jednak tak :D.
      ja cały czas widzę tego Snape'a wrednego, pałającego nienawiścią do Harry'ego, takiego, któremu nigdy nie wiesz, co po łbie chodzi :D. dlatego ten Twój wydaje mi się trochę za łagodny, ale to kwestia przestawienia się na nową wizję, tak myślę ;).
      wymienionych przez Ciebie ff nie czytałam - ja w ogóle rzadko czytuję ff, bo mnie zwykle wkurzają :P.


      --
      storyoframona.blogspot.com

      Usuń
    5. Może to kwestia wprowadzania kawałków z jego punktu widzenia? Albo tego, że jak na razie nie miał jeszcze okazji powściekać się na Harry'ego? :D
      Choć w sumie chyba ta kanoniczność rozbija się o założenia:
      Rowling chciała mieć paskudnego, złośliwego nauczyciela, który chyba tylko przypadkiem jest po dobrej stronie - więc takiego stworzyła.
      Ja potrzebuję postać, której można kibicować bez wstrętu - więc na inne "aspekty" tej postaci położyłam nacisk. Więc chyba rzeczywiście trzeba będzie się do takiej wizji przyzwyczaić...
      (Przy czym zasadniczo tylko we fragmentach z jego punktu widzenia staram się go uczłowieczać - Harry czy James traktują go poprawnie: jako zło wcielone :D)

      Usuń
    6. bardzo możliwe, na razie odniosłam wrażenie, że chce wręcz Harry'ego chronić (przed Rainbowem chociażby ;).
      u Rowling odniosłam wrażenie, że wiele wydarzeń w późniejszych częściach (tych po rozpoczęciu ekranizacji), a co za tym idzie charakterów postaci, zmieniła ze względu na oczekiwania odbiorców filmu. tak było ze związkiem Rona i Hermiony i myślę, że tak było również z przeniesieniem Snape'a na 'dobrą' stronę. ale i tak nigdy go nie lubiłam, choć doceniam ogrom jego miłości do Lily ;). moim zdaniem był postacią o bardziej złożonym charakterze na początku - nie był przecież z gruntu zły w takim rozumieniu jak np. Voldzio czy stary Malfoy, po prostu z wiadomych względów nie trawił Harry'ego.
      u Ciebie wizja Severusa jest właśnie bardziej taka jak ta u Rowling w ostatnich częściach kanonu, i chyba dlatego trudno mi się przyzwyczaić, że jest taki, hmmm, 'ludzki' :). tylko nie zrozum tego jak czepianie się, bo Twoja kreacja jest mimo wszystko świetna, trzyma się kupy i tak dalej, ja po prostu muszę przywyknąć, że Snape'a da się lubić :D.


      --
      storyoframona.blogspot.com

      Usuń
    7. Ja bazuję właśnie na ostatnich częściach bardziej ;)
      Cóż, Snape i w książkach Harry'ego chronił, choć chłopaka nie cierpiał. Więc akurat tutaj nie ma nawet większego konfliktu:
      Czy wybrać Pottera, który może okazać się kluczowy w tej wojnie, a przy okazji jest synem Lily - czy też zupełnie obcego chłopaka, który najprawdopodobniej stoi po tej samej stronie co Emily?
      Odpowiedź akurat jest łatwa :D
      Choć akurat wątek tej wielkiej miłości trochę mnie przeraża - zakrawa o obsesję. Raczej wolę myśleć, że Snape próbował odpokutować to, że doprowadził do jej śmierci, a po pewnym czasie "bycia tym dobrym" - zaczął po prostu działać na korzyść jasnej strony, bo uznał, że tak należy. Myśl, że tak się narażał dla kobiety, która umarła kilkanaście lat temu, jest trochę niepokojąca, a w dodatku spłyca postać. Rozterki moralne? Wyrzuty sumienia? Lojalność walcząca ze strachem? Niee... kochał Lily, więc automatycznie nie mógł zdradzić, o.
      Dlatego wolę zakładać, że jej śmierć była takim zimnym prysznicem, który pozwolił mu zobaczyć jakim draniem się stał. Taki moment zwrotny, ale nie żaden cud, przez który od razu stal się dobrym człowiekiem.
      (A Harry'emu pokazał te wspomnienia, bo dobrze wiedział, że Gryfon potrzebował właśnie jakiegoś ckliwego kawałka, żeby w niego uwierzyć :D).

      I nie, ja nie biorę tego do siebie, jako czepiania się. Po prostu bardzo lubię dyskutować o postaciach z HP.
      (o swoich mniej, bo wtedy muszę się strasznie pilnować, żeby nie spojlerować)

      Usuń
    8. właściwie to, że chronił Harry'ego wychodzi dopiero w ostatnich częściach ;).
      to zdecydowanie była obsesja. biedny Smarkerus, wyszydzany przez otoczenie, i jego jedyna miłość... masz rację, to uczucie usprawiedliwia wszystko. zawsze było mi go trochę żal przez to, co przeszedł w dzieciństwie i Hogwarcie i w sumie Dumbledore mu sporo pomógł... ale i tak nie darzę go sympatią, choć może po Twoim opowiadaniu to się zmieni, kto wie? ;)
      Harry w ogóle lubi ckliwe kawałki, choć ma nieznośną tendencję do zapamiętywania tylko tych motywów, które potwierdzają jego myśli i czyny :P.
      prawda jest taka, że Snape'a nigdy nie można rozgryźć do końca. czy chronił Harry'ego przez miłość do Lily czy powodowały nim czysto egoistyczne zachcianki pokonania Voldzia?
      Severus musiał stać się draniem, bo alternatywą było samobójstwo, tak myślę...


      --
      storyoframona.blogspot.com

      Usuń
    9. Znaczy już w pierwszym tomie jakoś jego skórę ratował - chodzi mi o sytuację na meczu ;)

      Ach, jego młodość porusza inną sprawę - dlaczego nie cierpię młodych hunctwotów. (Nie, wcale nie dlatego, że znęcali się nad Snape'em. Dlatego, że w ogóle nad kimś się znęcali i nawet jako dorośli zbyt wielkich wyrzutów sumienia nie mieli z tego powodu :P Mam wrażenie, że w którymś komentarzu to nawet tłumaczyłam dokładnie).

      Ja trochę nie mogę wybaczyć Dumbledore'owi, że zrobił z niego nauczyciela. Mężczyzna naprawdę nie miał żadnych predyspozycji do tego zawodu, sam się męczył i innych dręczył. Jasne, chodziło o to, aby mógł być podwójnym szpiegiem... ale serio musiał tę przykrywkę utrzymywać tyle lat? Nie przyjść uczyć - niech już będzie - w pierwszym tomie serii? :D

      Ano. Poza tym Albus Severus... serio, Potter? Przez siedem lat wręcz nienawidziłeś tego człowieka...

      Zresztą też polubiłam Snape'a przez fanfiki. W książce w sumie ani mnie grzał, ani ziębił. Wolałam Syriusza, choć oczywiście po Azkabanie. I zawsze marudziłam, że jest bohaterem tak strasznie niezagospodarowanym...

      "Severus musiał stać się draniem, bo alternatywą było samobójstwo, tak myślę..."
      Interesujące, bo w sumie do identycznych wniosków doszłam kiedyś z koleżanką. On chyba się nie zabił z czystej przekory.

      Usuń
    10. oj tam taka jedna mała sytuacja :P
      tak, mi młodzi huncwoci też działają na nerwy, ale później nie byli wcale lepsi (no, może poza Lupinem :P). zwłaszcza James był okropny, ale Syriusz mu dorównywał. i nie mogę ogarnąć tego, że w końcu Lily związała się z Potter'em, opuszczając swojego przyjaciela Severusa.

      ale pamiętaj, że Snape chciał uczyć, tyle że obrony przed czarną magią, a tego Dumb mu nie chciał dać :P. poza tym myślę, że powodowała też nim litość, bo zobacz, do jakiego innego zawodu Snape by się nadawał? skończyłby jak jego rodzice w tej nędznej, brudnej norze...

      a ten Albus Severus to mnie zdziwił, bo zaleciało trochę niekonsekwencją. Harry go autentycznie nienawidził przez większość czasu i co, nagle z litości nadał jego imię synowi?

      Syriusza też mi zawsze brakowało i szkoda, że to zamknięcie na Grimmauld Place tak się dla niego skończyło...

      może i z przekory, a może był po prostu zbyt wielkim tchórzem i jednak chciał się do czegoś przydać?


      --
      storyoframona.blogspot.com

      Usuń
    11. Nie lubię Lupina, szczerze mówiąc. Denerwuje mnie to, w jakieś sytuacji chciał postawić Tonks, kiedy okazało się, że będzie ojcem (kurcze, nastolatek mu to musiał wytłumaczyć). Irytuje, że przez trzynaście lat nawet nie zajrzał do osieroconego syna najlepszego przyjaciela. Drażni, że w trzecim tomie myślał, że Syriusz jest winny - a mimo tego nie poinformował nikogo, że mężczyzna jest animagiem. On jest taki strasznie... niekonkretny. Czasem mam wrażenie, że jest pozytywną postacią tylko dlatego, że Harry go lubi.
      (a szkoda, bo ma wilkołactwo można by było fajnie wykorzystać :D)

      A Black... on w sumie nie był do końca dobry. Narwany, pamiętliwy trochę nie kontaktujący z rzeczywistością... i dlatego ciekawił mnie jako bohater. Taki ludzki był facet, a w dodatku z traumatyczną przeszłością :D (co nie zmienia faktu, że jako dzieciak gnojkiem był strasznym). Czytając książki miałam jednak wrażenie, że Rowling zabrakło pomysłu na niego. Poświęciła jedną książkę dla niego, a później zamknęła go w domu i bezsensownie ubiła. No tak się przecież nie robi :<

      Biorąc pod uwagę, że te stanowisko było obłożone klątwą... czyżby jednak jakieś skłonności samobójcze? :D
      Ale nie zgadzam się, że nie pasowałby nigdzie indziej. Nie zgadzam, bo był - w końcu - Księciem Półkrwi.
      Już jako dzieciak potrafił modyfikować i ulepszać mikstury oraz wymyślać własne zaklęcia - coś, czego nawet super inteligentna Hermiona nie próbowała. Ja wiem, że to tylko jedna wskazówka, ale dosyć istotna: on miał talent.
      Naprawdę myślę, że bardziej sprawdziłby się jako - jakkolwiek by to brzmiało - naukowiec. Może wykładowca akademicki. Dorośli ludzie byliby bardziej odporni na jego paskudny charakter :P

      Ten Albus Severus jest tak bardzo od czapy, że czasem podejrzewam czy Harry się z Ronem o coś nie założył...

      Ale tu się pojawia błąd logiczny: gdyby był tchórzem, to by się zabił (a nie ryzykował, że go Voldemort w mękach ubije) :D

      Usuń
    12. Lupin jest strasznie ciamajdowaty, to fakt, i ma tendencję do uciekania od odpowiedzialności. niby ma własne zdanie, ale go nie wypowiada. lubię za to sposób, w jaki uczył OPCM ;).

      ja Syriusza bardzo lubię :). mimo swoich wad dla przyjaciół i Harry'ego poświęciłby wszystko, dobry był z niego człowiek, w pewnym sensie :).
      jego śmierć dotknęła mnie o wiele bardziej niż śmierć Dumbla. ten ostatni mnie od dłuższego momentu wkurzał swoim egoizmem i tym traktowaniem Harry'ego przedmiotowo. chłopak mu ufał, uważał za mentora, a ten tylko bezczelnie prowadził z nim tą swoją grę o zbawienie świata...

      no dobra, niby był Księciem Półkrwi, ale te swoje mikstury to by pewnie mógł jedynie opychać za bezcen na Nokturnie. miał talent do eliksirów, ale zdecydowanie nie potrafiłby się sprzedać i wybić na tym polu.
      i co, wykładałby aurorom jak rozpoznać czarnomagiczne mikstury? ;)

      hahahaha to jest myśl, może faktycznie się założyli :D. i tak dobrze, że mały nie ma na pierwsze imię Severus :P.

      ale z drugiej strony jeśli sam by się zabił, to nie byłoby powrotu, a tak, będąc podwójnym agentem, może liczył, że uda mu się przeżyć? za bardzo bał się odebrać sobie życie, ale miał ochronę po dwóch stronach wojny :D.


      --
      storyoframona.blogspot.com

      Usuń
    13. Akurat nauczycielem był całkiem dobrym. Ale w ostatecznym rozrachunku wolę Syriusza. Po prostu lubię czytać o takich bohaterach, jak on :D

      Dumbledore to kolejna postać, która w kanonie... nie ruszała mnie. Naprawdę. Ani mnie specjalnie nie denerwował, ani nie wzruszał. Ciekawszą postacią zaczął się robić dopiero po śmierci, kiedy zaczęła wychodzić ta jego nieco "przybrudzona" przeszłość. Wcześniej był tak czysty, że aż przeźroczysty...

      A czemu by nie? Dumbledore miał wielkie wpływy - mógł równie dobrze pomóc mu się wybić na rynku, np. załatwiając, aby Mung brał od niego eliksiry. Nie wierzę, że nie miał w pewnym okresie takich wpływów, by zajęło mu to więcej niż parę chwil - tu parę słów, tam napomknięcie o utalentowanym, zasłużonym warzycielu... :P
      A z tym nauczaniem aurorów to nie jest taki głupi pomysł - od kogo się uczyć jak nie od czarnoksiężnika? :D
      (to trochę jak z hakerami, którzy działają jako testerzy zabezpieczeń)

      Może trochę szkoda. Severus bardziej mi się podoba z brzmienia. Albus jest takie trochę nadęte (to rozpasane "b" w środku i kompletny brak miodnego "r"). Choć z drugiej strony jakby nie był Albusem, to nie dałoby się go zdrabniać do Bubusia :D
      Btw.. jeśli kiedyś będziesz miała ochotę na ff o młodym pokoleniu, to Bubusia polecam strasznie :D

      Ja nie wiem czy on liczył na to, że przeżyje tę wojnę. Chyba od śmierci Dumbledore'a już nie bardzo...

      Usuń
    14. a mnie właśnie Dumbledore wkurzał. na początku wydawał się takim fajnym mentorem, który chciałby pomóc Harry'emu, ale później było tylko gorzej :P.
      myślę, że stary bardzo chciał mieć Snape'a przy sobie. może do końca mu nie ufał? to całkiem prawdopodobne ;). a wysyłając Severusa na czarny rynek to nie wiadomo, co jeszcze by mu do głowy strzeliło :P. a tak mógł czasem i do jego sumienia i odkupienia się odnosić :P. a, no i do miłości do Lily.

      ale ten Severus za bardzo mi się ze Smarkerusem albo Śmierdzielusem kojarzy :P. fakt, brzmienie ładniejsze, choć od razu pozostawia posmak Slytherinu :).

      ja w ff nie siedzę, jakoś bym chyba pomysłu nie miała, nawet na Bubusia :D.

      tyle że po śmierci Dumbledore'a to nie bardzo miał jak się wycofać, żadnych opcji awaryjnych.


      --
      storyoframona.blogspot.com

      Usuń
    15. Jego zachowanie względem Harry'ego w sumie aż tak mnie nie drażniło. Może dlatego, że sam się przyznał do błędu? Albo dlatego, że za bardzo wyboru nie miał, jeśli chciał wygrać wojnę...
      Za to właśnie to, co zrobił Syriuszowi i Severusowi... jak na znawcę ludzkiej natury był zadziwiająco niedomyślny. Człowieka, który przez kilkanaście lat siedział w więzieniu - zamknął w domu, którego facet nienawidził. Jasne, to zapełniło mu fizyczne bezpieczeństwo, ale... serio? Technicznie uwięził kogoś, kto za niewinność odsiedział kilkanaście lat w koszmarnie ciężkim więzieniu.
      Podobnie Snape. Nie wierzę, że trzymanie go w Hogwarcie było jedynym możliwym rozwiązaniem. Było tylko najwygodniejsze dla Dumbledore'a.
      (I Voldemorta w sumie :D)

      Chyba w książce za mało przezwisko padało, żebym zaczęła kojarzyć z marszu :D Ale powiem szczerze, że zupełnie inaczej wyobrażam sobie Albusa Severusa, a zupełnie inaczej hipotetycznego Severusa Albusa.

      Nom, Snape się w tę wojnę wkopał. Co prawda na własne życzenie, ale miał wtedy... siedemnaście lat? Tyle przegrać...

      Usuń
    16. i właśnie przez tą jego wygodę zrobił im obu taką krzywdę, masz rację. chociaż Snape'a też bym wolała mieć przy sobie :D.

      a mi właśnie to przezwisko zapadło w pamięć przez tą okrutną scenę znęcania się nad Severusem przez huncwotów :/.
      coś w tym jest, że Severus Albus ma zupełnie inny wymiar - i chyba wolałabym tą kombinację jednak (z dwojga złego :P).

      Snape miał w ogóle cały czas pecha przede wszystkim dlatego, że sam od początku uważał się za przegranego.


      --
      storyoframona.blogspot.com

      Usuń
    17. No w sumie. Ciężko powiedzieć, co takiemu może do łba wpaść. Jeszcze by uznał, że to nie jego wojna i co wtedy? :D

      Tak. Ta scena. Czytam sobie spokojnie ZF, książkę pamiętam już tak sobie i nagle... och, fuj. Specjalnie z koleżanką przeczytałyśmy ją razem, żeby sprawdzić czy naprawdę to jest aż tak ohydne, czy tylko to takie wrażenie. Kurcze, jak to się zaanalizuje - to jest jeszcze gorsze.

      Albus to taki poważny, trochę wycofany, ale jednak miły i pomocny dzieciak, który lubi muzykę klasyczną i kiedyś zostanie nauczycielem.
      Severus to chudy dzieciak, który samotnie włóczy się po Zakazanym Lesie, słucha King Diamonda, nigdy nie mówi wszystkiego co wie i w przyszłości będzie łamał klątwy w katakumbach.
      ... i to są naprawdę moje pierwsze skojarzenia :D

      Snape'a to chyba wszyscy uważali za przegranego. On im tylko uwierzył.

      Usuń
    18. tak, ta scena jest przerażająco okropna. najbardziej nie moge zrozumieć Lily, którą tak wszyscy zawsze chwalą i wybielają, a wtedy nie zrobiła nic (nic!) żeby stanąć w obronie przyjaciela.
      i widzisz, Twoje wyobrażenia imion zgadzają się w pewnym stopniu ze Snapem i Dumbledorem :D.
      ale fakt, coś w tym jest, od Severusa biją chłód i mrok, a Albusa w sumie można się trochę przestraszyć, bo nie wiadomo, co mu po łbie chodzi :P.

      może i tak, w końcu od urodzenia czuł się przegrany...


      --
      http://storyoframona.blogspot.com

      Usuń
    19. W sumie u Lily nie przeszkadzało mi to, że olała przyjaciela - bo tam z tą przyjaźnią mogło być różnie. Denerwuje mnie, że ten chodzący ideał zadziałał tak:
      Wpadła w burdę -> zaostrzyła konflikt -> zostawiła człowieka nad którym się znęcano, bo ją obraził
      A, i jeszcze w międzyczasie powiedziała do Pottera, że jest taki sam jak Snape, co go wielce obraziło. Tak, do gościa, który beztrosko stosował przemoc fizyczną. To na pewno było to, co w takiej sytuacji trzeba powiedzieć.
      ... i zupełnie inaczej odbierałabym tę sytuację, gdyby ona powiedziała, że idzie po nauczycieli. Ale kanon o tym milczy, więc zakładam, że po prostu się fochnęła i sobie poszła :P
      Ja nie wiem czemu Harry zauważył, że jego ojciec zachował się jak gnojek, ale nie dostrzegł nic interesującego w postępowaniu matki.

      A czemu miałyby się nie zgadzać? :D To w końcu obręb HP - myślę, że Rowling sama chciała, aby się kojarzyło. Albus to porządne, puchońskie imie jak dla mnie :D taka ostoja normalności. W ogóle ze wszystkich imion Dumbledore'a Persiwal podoba mi się najbardziej (choć kojarzy się trochę z proszkiem do prania) :D

      A kto normalny nie czułby się przegrany, gdyby go przez siedem lat gnojono? Szczególnie, że prawdopodobnie ani dom rodzinny, ani ten hogwarcki wsparcia mu nie dawały.

      Usuń
    20. tak, masz rację, łańcuch się zgadza. ciągnęło ją do Pottera, bo był taki przystojny, sławny i w ogóle jej imponował chyba. a Snape był tylko żałosnym, małym nieudacznikiem w podartej szacie i z przetłuszczonymi włosami.
      też mi się wydaje, że po prostu sobie poszła :/.
      Harry idealizował oboje rodziców, a ojca zachowanie było na pierwszym planie w tych wspomnieniach i może dlatego nie dostrzegł nic w matki zachowaniu? a może był w zbyt wielkim szoku, że James i Syriusz okazali się takimi gnojkami?

      Puchońskie?
      no, może trochę... ale to taka przerażająca wręcz normalność, że nie wiesz, co po łbie chodzi :P.
      Persival czyli Percy, źle mi się kojarzy :P. za to uważam, że ten Brian tam jest zupełnie od czapy ;P.

      właśnie problem w tym, że nie miał wsparcia od nikogo w życiu i nie potrafił dokonywać wyborów. jedyna osoba, na jakiej mu zależało, odwróciła się od niego zostawiając na pastwę huncwotów.
      i o tyle, o ile jestem w stanie zrozumieć jego nienawiść do Pottera, to wciąż nie wiem, co takiego przeszkadzało mu w Hermionie, już od pierwszych zajęć.


      --
      http://storyoframona.blogspot.com

      Usuń
    21. To już nawet nie chodzi o Snape'a. Nad kimkolwiek by się znęcali w ten sposób - i tak byłoby to obrzydliwe.

      Choć Severus dodaje tej scenie jeszcze tego nieprzyjemnego posmaku, że - według słów hunctwotów - znęcali się nad nim, bo był biednym dziwakiem, który interesował się czarną magią i - jak on śmiał - jeszcze się przed nimi bronił. Z tych wszystkich powodów chyba tylko zainteresowania byłyby jakimś wytłumaczeniem dla niechęci, ale... nie wyobrażam sobie, żeby jako jedenastolatek latał z Necronomiconem pod pachą i przeklinał kocięta. A później... kto wie jaki miał powód, aby zacząć ;)

      Percy też mi się źle kojarzy, ale samo imię - nie skrót - brzmi ładnie :D A imię Brian chyba jest tam... najnormalniejsze? Choć znowu dosyć krukońskie. Przynajmniej dla mnie.

      On chyba miał po prostu paskudny charakter i tyle. Jakiegoś głębszego dna bym nie szukała. Gryfonów nie lubił z zasady, nad dzieciakami znęcał się psychicznie (powiedzmy. Jakoś specjalnie mu to nie wychodziło, ale był wredny i niemiły, więc niech będzie, że się pastwi), Pottera nie znosił, bo to Potter, Neville go doprowadzał do pasji gapiostwem, Hermione głównie olewał, żeby nie wyszło, że ktoś jest lepszy od jego Ślizgonów... :D Naprawdę, tego faceta trzeba było odizolować od dzieci - dorośli by sobie z jego wredotą poradzili.
      ... a dlaczego miał taki charakter? Tu już można gdybać. I chyba mimo wszystko sięgać do przeszłości, bo o ile nie zakładamy, że był urodzonym psychopatą, to jednak musiało go ukształtować środowisko ;)

      Usuń