30.03.2022

Wbrew pozorom nadal istnieję ^^".

czwartek, 20 lutego 2014

Rozdział XIX





Cześć, to znowu ja (coś gadatliwa się zrobiłam ostatnio, wiem).

Niedawno przeglądałam Maskę i wprowadziłam parę zmian, głównie kosmetycznych. O jednej jednak powinniście wiedzieć. Zmieniłam w III rozdziale opis wyglądu tatuażu Jamesa:

„Przełknął kolejny kęs i bezmyślnie podrapał się po lewej ręce. Prawie już zapomniał jak wygląda ten przeklęty tatuaż. Czarny pies z nienaturalnie wygiętym grzbietem, który gryzł własny ogon. Chłopakowi kojarzył się niejasno z Uroborosem. Choć tatuaż składał się z wielu cienkich linii, nie wydawał się szczególnie skomplikowany, prędzej nieudany. Zupełnie jakby stworzył go ktoś pijany lub niezbyt utalentowany – kreski plątały się chaotycznie i nie miały wiele wspólnego ani z anatomią, ani z poprawnym cieniowaniem. James podejrzewał, że nawet gdyby chodził z zupełnie odsłoniętą ręką, nikt nie zwróciłby uwagi na psa.”

Za betę dziękuję niezastąpionej Gayi!


– Żartujesz? – spytał James ze zgrozą. – Musisz się karać zawsze, jak mi się sprzeciwisz? Nie wierzę.
Mrużka stała przed nim skulona, z uszami przyciśniętymi do głowy, kryjąc źle obandażowane ręce za plecami. James potarł czoło, czując nagle straszne zmęczenie.
– Nie gniewam się na ciebie – powiedział łagodnie. – Po prostu szlag mnie trafił. Kto w ogóle to wymyślił?
– Kiedy skrzat jest zły… – wymamrotała Mrużka.
– Tak, wiem. Już wiem. Chodź, opatrzę cię – powiedział, wskazując w roztargnieniu na jakąś starą ławkę. Znajdowali się w jednej z nieużywanych klas, których w Hogwarcie było pełno.
Pomógł skrzatce wejść na blat i ostrożnie rozwinął materiał, którym opatrzyła dłonie. Skrzywił się na widok świeżych poparzeń. Pomarszczoną skórę pokrywały pęcherze wypełnione jakimś płynem. Parę zdążyło już pęknąć. Miał ochotę kląć, ale powstrzymywał się, żeby dodatkowo nie przestraszyć Mrużki.
– Nie chcę, abyś się karała. Naprawdę – powiedział, zajmując się jej obrażeniami. Powoli przesuwał różdżką ponad bąblami, pilnując, aby żadnego nie dotknąć. Zaklęcie szczypało, jeśli dobrze pamiętał, ale niezbyt mocno.
– Mrużka musi – stwierdziła po chwili.
– Tak jak z tymi ubraniami? – upewnił się, a kiedy skinęła głową, westchnął. – Co za głupota.
Skończył wreszcie, schował różdżkę do kieszeni i usiadł koło skrzatki, która wciąż kuliła się lekko, jakby ze strachu albo wstydu. Chłopak parę razy machnął w powietrzu nogami, przygryzł wargę, zapatrzył się w pękniętą tablicę stojącą pod przeciwległą ścianą. Wreszcie rzucił, jakby od niechcenia:
– I tak sobie nieźle radzisz z tym swoim alkoholizmem.
Skrzatka skuliła się jeszcze bardziej.
– Kiedy Mrużka nie chce pić, wcale nie chce. Ale jak Mrużka widzi butelkę… – urwała, chwyciła za koniuszek ucha i zaczęła miąć go nerwowo.
– Ale ja mówię szczerze. Nieźle ci idzie. Ludzie, jak wpadną w nałóg, to kaput, rzadko który się podniesie – kontynuował pogodnym, beztroskim tonem.
– Więc pa… Więc się nie gniewasz na Mrużkę? – zapytała niepewnie. James pokręcił głową.
– Jestem zły na siebie – stwierdził, nagle poważniejąc. – Cholera, powinienem wcześniej się tobą zająć.
– Czarodzieje nie zajmują się skrzatami – obruszyła się. – To na odwrót, skrzaty się troszczą o czarodziejów.
Wzruszył ramionami, uśmiechnął się szelmowsko.
– Ostrzegałem, że jestem ekscentryczny. Więc od czego by tu zacząć – zatarł ręce i zeskoczył z ławki. Każdy jego ruch był wypełniony energią, a gest przesadnym optymizmem. – Co lubisz robić? Czytać, haftować, grać na gitarze?
Mrużka spojrzała na niego niepewnie, wytrzeszczając lekko oczy.
– Czytać? – spytała oszołomiona, jakby sama idea wydała jej się szalona. – Mrużka nie potrafi.
– To całkiem przyjemne – zapewnił. Z plecaka-kostki, który leżał na zakurzonym parapecie, wyjął pergamin, atrament i pióro. – Wypiszę ci alfabet. Wiesz, litery. Pewnie w bibliotece są jakieś czytanki, ale tak będzie szybciej. – Skrobał po pergaminie w pośpiechu, starając się jednak, aby litery były duże i wyraźne. Po chwili zajął się obrazkami. – Koło nich rysuje ci przedmioty, których nazwy zaczynają się od tej litery. Banan przy be na przykład.
Skończył, wręczył oszołomionej skrzatce pergamin i spakował się. Cały czas uśmiechał się przy tym, wesoło, pokrzepiająco.
– Zbieram się – dodał. – Wpadnę tu jeszcze po szlabanie, dobrze? Pogadamy o czymś.
– Mrużka ma się tego nauczyć? – spytała, wpatrując się w kartkę z dziwną miną.
James przeczesał palcami włosy, wzruszył ramionami.
– Jeśli będzie miała kiedyś wolną chwilę i chęć – sprecyzował. – Na siłę się nie ucz. Ale warto, naprawdę. Skombinuję ci jakiś elementarz z prawdziwego zdarzenia, te bazgroły są tylko na teraz. Cześć.
Wyszedł z klasy sprężystym krokiem, zapinając w ruchu sprzączkę plecaka. Dopiero gdy minął załom muru, przestał się uśmiechać. Kopnął z całej siły ścianę. Nagły ból rozszedł się po jego nodze, ale niezbyt go to otrzeźwiło. Miał wielką ochotę coś zniszczyć.
Karała się. Przez niego.
Był wściekły, choć nie wiedział na co. Na skrzacią naturę? Chyba bardziej na siebie. Powinien zorientować się wcześniej. Na Salazara, wystarczyłoby zajrzeć do jakiejkolwiek książki o nich. Ale oczywiście jemu nawet nie przyszło to do głowy.
Kretyn.
W jednej z rozmów zabronił jej pić piwo kremowe i uznał, że to wystarczy. Zdanie rzucone od niechcenia, pomiędzy jedną a drugą dyskusją o sukience czy pensji. Zapomniał o nim natychmiast. Z jakiegoś powodu nigdy nie zwracał uwagi na to, co później okazywało się niezwykle ważne. Może był to jakiś defekt jego umysłu. 
Nie mógł przestać myśleć o jej dłoniach. Ten widok powracał jak wyrzut sumienia, wystarczyło, że przymknął oczy.
Kątem oka zauważył, że portrety, obok których przechodził, wzdrygały się albo umykały poza ramy. Wyglądały przy tym na zdumione własnymi reakcjami.
Świetnie, pomyślał ponuro, idąc w stronę lochów.
Nie zdołał uspokoić się przed wejściem do gabinetu, choć próbował. Starał się uśmiechać, ale uświadomił sobie, że musi wyglądać to sztucznie, więc przestał. Nie miał siły, by udawać, że wszystko jest w porządku.
Profesor nie patrzył jednak na niego. Stał przy półkach i na jednej ustawiał preparaty. Wyciągał słoiki z drewnianej skrzynki, każdemu przyglądał się podejrzliwie, aby w końcu umieścić go – prawdopodobnie – w całkowicie losowym miejscu.
– Gryffindor traci pięćdziesiąt punktów – powiedział, kiedy James go minął.
– Za spóźnienie? – warknął chłopak, siadając przed biurkiem.
– Za spóźnienie dodatkowe sześć – stwierdził Snape obojętnie. W końcu na niego spojrzał. – Profesor McGonagall przekazała mi, że chcesz coś wytłumaczyć.
– Ta, chyba coś takiego jej mówiłem – wymamrotał, sięgając po plecak.
Rozmowa z nauczycielką była niezbyt przyjemna. McGonagall stwierdziła, że jego zachowanie jest niedopuszczalne i długo tłumaczyła, jakie konsekwencje może mieć opuszczanie zajęć. Ostrzegała przed tym, że może nie zdać roku albo zostać niedopuszczony do sumów. Kiwał głową przy ważniejszych fragmentach i starał się sprawiać wrażenie skruszonego. W końcu obiecał jej, że jakoś tę sprawę  załatwi, właściwie tylko po to, aby dała mu spokój. Chyba mu nie uwierzyła, ale nie zatrzymywała go dłużej w gabinecie.
– Więc? – zapytał Snape po chwili.
– Co? Znaczy, słucham? – Chłopak rozłożył już pergamin i zapisał  temat wypracowania na starożytne runy. Nie łudził się jednak, że profesor zmieni temat. Po prostu chciał odwlec tę rozmowę, choć wiedział, że to dziecinne pragnienie.
Snape powrócił do ustawiania słoi, wyrównując je pieczołowicie. W tym czasie James wpatrywał się w słowa „Wykorzystanie starszego fuþarku w wielokątach zwodzących (ze szczególnym uwzględnieniem „Trapezu Odyna”)” i próbował udawać, że się nad nimi zastanawia. Otworzył nawet podręcznik, stary, z pogiętą okładką, który pożyczyła mu nauczycielka runów do czasu, aż kupi własny. Nie mógł jednak się skupić. Jedno zdanie czytał po dwa, trzy razy, runy na rysunkach poglądowych dwoiły mu się w oczach.
Nagle profesor kopnął pustą skrzynkę, która z łoskotem uderzyła o biurko. James poderwał się na równe nogi, odruchowo wyszarpując różdżkę z kieszeni. Z przewróconego kałamarza atrament polał się na pergamin i książkę.
Snape uniósł jedną brew z namysłem.
– Co się stało? – zapytał.
– Rzuciłeś we mnie pudłem – stwierdził chłopak, nie chowając różdżki. Patrzył na mężczyznę z czujnością, spięty i gotowy zrobić unik.
– Pytam, dlaczego jesteś dzisiaj tak zdenerwowany – sprecyzował profesor oschle. – Czy coś się stało?
James wzruszył ramionami.
– Nie pokłóciłem się z Potterem, jeśli to cię martwi – dodał natychmiast. Zmusił się do schowania różdżki, rozluźnienia mięśni.
Mrużka włożyła przeze mnie ręce do piekarnika, pomyślał, uśmiechając się z trudem. Nic ważnego.
Mężczyzna patrzył na niego tak jak zwykle, z jakąś nieludzką obojętnością. Wreszcie obszedł biurko i usiadł na swoim miejscu, po drodze rzucając zaklęcie czyszczące na blat i rozłożone na nim przedmioty. Atrament zniknął.
W końcu James stwierdził, że nie może dłużej stać, bo zaczyna wyglądać to nienaturalnie. Obrócił krzesło i usiadł na nim okrakiem, tak aby oparcie osłaniało jego brzuch. Nawet tak niewielka tarcza sprawiała, że czuł się trochę lepiej.
Wątpił, aby Snape akurat teraz zdecydował się rzucać na niego klątwy. Nie zdarzyło mu się to jak dotąd na żadnym szlabanie. James jednak nie czuł się przy nim bezpiecznie i nie potrafił tego zmienić. Nie chodziło o to, co mężczyzna mu zrobił. Cóż, przynajmniej nie tylko o to. James nieraz obrywał. Przygnębiał go raczej fakt, że w razie czego nie będzie mógł się bronić. Inaczej Snape mógłby poskarżyć się jego matce…
Ale to żałosne, pomyślał.
– Czy ma to jakiś związek z tym, że znowu opuściłeś moje zajęcia? – zapytał profesor.
– Nie, skądże. Ja po prostu nie będę na nie chodzić – powiedział. Zabrzmiało to głupio. – Już mówiłem – brnął jednak dalej.
– Nie wyjaśniłeś jednak dlaczego – stwierdził mężczyzna chłodno. – A muszę przyznać, że to mnie interesuje.
James milczał, wpatrując się tępo w zdobienie na oparciu krzesła.
– To stawia mnie w niezbyt przyjemnej sytuacji – podjął mężczyzna po chwili ciszy. – Szczególnie, że Hogwart utracił nieco ze swojej autonomii, jak pewnie zauważyłeś.
– Chodzi ci o Umbridge? – spytał, wdzięczny, że może jakoś zmienić temat. – To tylko urzędniczka.
– Tylko. – Snape skrzywił się.
James ponownie wzruszył ramionami, nie wiedząc, co może jeszcze powiedzieć. Wiedział, że ta ropucha panoszyła się po Hogwarcie, ciężko było ją przegapić. Harry nienawidził tej kobiety, Hermiona i Ron chyba też. Często na nią narzekali. Jamesowi jednak ten konflikt wydawał się jakiś taki… nieistotny. Umbridge niczego nie uczyła, owszem, ale też niczego nie wymagała. Rainbow zamienił okładki podręcznika do obrony i książki o wielkoobszarowych zaklęciach ochronnych, głównie dlatego, że miały identyczny format i podobną ilość stron. Siedział z tyłu klasy, czytał albo grał w wisielca z Deanem. Dla Jamesa była to lekcja idealna.
Jeśli chodzi zaś o to, że wizytowała nauczycieli… To jak potraktowała Trelawney było niemiłe, ale James nie zamierzał przez to rozpaczać.
Dlatego uważał, że jego koledzy trochę przesadzają. Umbridge mogła być wrzodem, ale tylko wtedy, gdy się jej na to pozwoliło. Owszem, upierała się, że Czarny Pan nie powrócił. I co z tego? Nie mogła przecież chodzić za wszystkimi i rzucać Silenco za każdym razem, gdy ktoś o nim wspominał. Poza tym James miał wrażenie, że sama bardziej szkodzi, niż pomaga Ministerstwu. Uczniowie, którzy nie byli pewni komu wierzyć, mogli przyznać rację Dumbledore’owi, tylko dlatego, że urzędniczka sprawiała wrażenie osoby odpychającej i niekompetentnej.
Powiedział o tym Harry’emu, kiedy dawał mu pozycje do przerobienia: podręcznik dla uzdrowicieli, broszurę o aportacji i – po lekkim wahaniu – „Podstawy obrony”, książeczkę, którą dostał od Czarnego Pana. Potter spojrzał na niego dziwnie i powiedział, że James nie ma zielonego pojęcia, jak koszmarna jest  ta baba.
– Musisz więc uwierzyć mi na słowo, że twoje zachowanie może niekorzystnie odbić się na mojej pracy – powiedział profesor. – Dlatego chciałbym wiedzieć: dlaczego?
Kiedy myśmy właściwie przeszli na ty?, zastanowił się James nagle.
Chyba w piątek, słabo pamiętał ten szlaban. Tylko tyle, że dużo wtedy klął. Tamtego dnia zdrzemnął się po południu, bo poprzednią noc przeleżał, wpatrując się w ciemność i starając się nie myśleć o niczym. Więc tuż przed tym piątkowym szlabanem śnił o Macnairze, który tańczył tango z kobietą z żelaznymi nogami.
– Odczep się ode mnie – wymamrotał, świadomy jak głupio i dziecinnie to brzmi.
– Więc wolisz wytłumaczyć to dyrektorowi? – zapytał oschle.
– Nie możesz po prostu zrozumieć, że nie mogę? – warknął chłopak.
W jego umyśle coś poruszyło się nerwowo, wyszczerzyło kły. Stłumił to.
Snape uśmiechnął się lekko. Wyglądało to co najmniej groźnie.
– Dam ci jeszcze tydzień – powiedział cicho. – Czy to wystarczy?
James wzruszył ramionami.
– Spytałem o coś – zauważył Snape.
– Starczy – stwierdził więc chłopak obojętnie. Postanowił, że przyszłym tygodniem będzie martwił się w następny poniedziałek.
Profesor tymczasem spojrzał na jego pergamin, a później zajrzał do podręcznika, odruchowo rozprostowując zagięty róg strony.
– Rozumiesz ten temat? – zapytał.
– Jak przeczytam, to może zrozumiem – odpowiedział James ostrożnie. –  A może nie. Ta staruszka strasznie ciśnie na zajęciach. Połowę słów, których używa, muszę szukać w słowniku. Chyba tylko Hermiona wie, o czym ona gada.
– Mówi – poprawił go Snape odruchowo. Następnie odsunął od siebie książkę i sięgnął do szuflady biurka, aby wyciągnąć z niej stos wypracowań. – Na co czekasz? – spytał, gdy James nie sięgnął po podręcznik.
– Na natchnienie – odpowiedział.
– Panie Rainbow, za dwie godziny chcę przeczytać gotowe wypracowanie.
I po staremu, zauważył chłopak z irracjonalną ulgą.

*** 

– Co tak węszysz wokół niewymownych?
Jakim cudem…?, pomyślała Tonks, potykając się równocześnie o wystającą kostkę brukową. Ulica, po której szli, wybrukowana została dawno temu i raczej niewielkim kosztem. Dziewczyna oparła rękę o ścianę najbliższego domu, aby utrzymać równowagę.
– Wcale nie węszę, Brendo – prychnęła, próbując ukryć zakłopotanie.
Towarzysząca jej aurorka uśmiechnęła się krzywo, a następnie sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła woreczek pełen żółtawych pędów. Wsadziła jeden do ust i zaczęła go żuć.
– No dobrze, skąd o tym wiesz? – spytała Tonks po chwili, nieco zrezygnowana.
– Słucham plotek. Ostatnio nic nie robimy, tylko plotkujemy – odpowiedziała nieco niewyraźnie, ale zdecydowanie gorzko.
Ciekawe, kto jest jej szefem. Will czy Cyrkowiec?, zastanowiła się Tonks. Natychmiast też zaczęła wstydzić się tej myśli. To była w końcu Brenda.
Starsza kobieta prychnęła śmiechem.
– Ale się nastroszyłaś – stwierdziła wesoło. Po chwili jednak spoważniała, splunęła na ziemię. – Słuchaj mała, ja cię lubię. Jesteś chyba najbardziej ogarnięta z tych wszystkich żółtodziobów, których ostatnio wzięliśmy. Ale ludzie już gadają, a to nie jest dobre dla sprawy, jaka by ona nie była.
– Dlaczego mi to mówisz? – spytała Tonks podejrzliwie. Ostatnio jej wiara w aurorów została poważnie nadszarpnięta. Dotąd nie odkryła, kto stworzył i kierował samolocikiem-świstoklikiem. Prawdopodobnie był to ktoś z biura, inaczej nie mógłby wiedzieć, kiedy James zniknął z pola widzenia pracowników. Właściwie mogła dać uciąć sobie rękę, że to sprawka Millera, tego drania, ale nie miała żadnych dowodów.
– Bo odchodzę – stwierdziła kobieta spokojnie.
Tonks przez chwilę trawiła tę informację, nie mogąc się otrząsnąć z zaskoczenia. Jej włosy poszarzały.
– Co? Czemu? Jak? – wyrzuciła z siebie, nie potrafiąc sformułować bardziej rozbudowanych pytań.
Brenda była jedną z tych osób, o których nauczano na kursach aurorskich. Niektórzy żartowali, że sama zapełniła jedną trzecią Azkabanu. Co prawda nie wyglądała zbyt groźnie. Była trochę przysadzista, posiwiałe włosy zawsze wiązała w warkocz, często się uśmiechała. Czasami w jej głosie pobrzmiewał szkocki akcent, ale rzadko. Tonks, gdy miała siedemnaście lat, była jej bardzo nieśmiałą i dyskretną fanką.
Kobieta znów sięgnęła po kłącze, ale po chwili namysłu odłożyła je do woreczka.
– Wiesz o tych paserach, którzy puszczali czarnomagiczne gówno w mugolskich dzielnicach?
– Kojarzę. Zostawiliście to w spokoju, aby dowiedzieć się, kto ich zaopatruje – powiedziała cicho, przypominając sobie sprawę. Ciągnęła się ona od paru miesięcy i często powracała w luźnych rozmowach, choć szczegóły znało tylko paru starych wyjadaczy. Jakimś cudem jednak wszyscy wiedzieli, że zamieszanych jest w nią przynajmniej paru arystokratów. Dziewczyna rozejrzała się po okolicy niespokojnie. – Możemy o tym tak mówić?
– Teraz to już nieważne – powiedziała kobieta z goryczą. – Odwołali wszystko.
– Nie rozumiem…
– A co tu rozumieć? Dogrzebaliśmy się do źródła. Potrzebowałam tylko nakazu, aby przetrzepać skrytki bankowe tych gnojów. Więc po niego poszłam. – Wpakowała do ust kolejny kawałek korzenia, przygryzła go. – Rano dostałam propozycję. Albo odpuszczam, albo walą mi dyscyplinarkę do akt. Powiedziałam Rufusowi, że w takim razie się zwalniam. No, na emeryturę właściwie idę. Emerytura brzmi tak ładnie.
– I zostawisz nas? Teraz? – spytała Tonks, wciąż zszokowana. Czuła się, jakby na jej oczach upadała legenda.
– Stara jestem – powiedziała Brenda spokojnie. – Z systemem już się nawalczyłam. Teraz to mi się nie chce. No, nie płacz tu tylko.
– Nie płaczę. Jestem wściekła – stwierdziła, ale zabrzmiało to niezbyt przekonująco. Właściwie czuła się przede wszystkim zagubiona i trochę oszukana. Zupełnie jakby była świadkiem dezercji. – A co myślisz o Dumbledorze? – spytała, świadoma, że nie jest to zbyt zręczna zmiana tematu. Ale gdyby Brenda dołączyła do Zakonu, to jej odejście z Biura tak by nie bolało…
Kobieta ruszyła przed siebie wolnym, spacerowym krokiem, więc Tonks powlokła się za nią. Skręciły w kolejną uliczkę, która nie różniła się niczym od poprzedniej. Tak samo wąska, biedna, ale w miarę czysta – w tej dzielnicy ludzie bardzo starali się, aby ich nędza zbytnio nie rzucała się w oczy. Większość domów miała ściany wolne od graffiti, choć odpadał z nich tynk. W oknach stały doniczki z kwiatami i wisiały firanki. Tylko górne piętra rozbudowywane były do przesady, tak, że uliczka miejscami zaczynała przypominać korytarz. Wyraźny znak, że ludziom brakuje miejsca w magicznej części Londynu.
Brenda zastanawiała się nad pytaniem tak długo, że dziewczyna zaczęła wątpić, czy odpowie.
– Trochę skurwysyn z niego – zawyrokowała wreszcie.
Tonks była zbyt zaskoczona, aby się obrazić.
– Dlaczego? Wydaje się w porządku.
– To nie pamiętasz, co było trzy lata temu? – spytała, uśmiechając się krzywo. – Tuszował fakt, że w tym jego zameczku dzieci zostały spetryfikowane. Myśmy się dowiedzieli, bo jakiś gówniarz wysłał list z pytaniem, czy możemy pomóc jego koledze. Ale oczywiście wtedy się wtrąciła rada i nie dostaliśmy pozwolenia na zamknięcie tego przeklętego miejsca. – Ponownie splunęła na bruk.
– Zamknięcie Hogwartu byłoby strasznym ciosem dla mugolaków – wymamrotała Tonks. – Nie mieliby gdzie się podziać.
– Hogwart to tylko sterta kamieni – stwierdziła kobieta oschle. – Uczyć można wszędzie. Dzieciaki może nie miałaby szklarni i zgrai hipogryfów, ale przynajmniej nic nie próbowałoby ich zeżreć. A widzisz, mnie się to wydaje tak jakby ważniejsze od tradycji, czy czym tam się zasłaniały te dupki z rady.
– Ale nikt nie wiedział, że to akurat bazyliszek…
Kobieta popatrzyła na nią z politowaniem.
– Oprócz jakiejś dziewczynki, która wyszukała tę informację w pierwszej lepszej encyklopedii. No powiedz Tonks, ile znasz stworzeń albo zaklęć, które dają takie efekty?
Dziewczyna odwróciła wzrok.
– Może rzeczywiście powinien sprowadzić aurorów – wymamrotała niechętnie. – Ale to tylko jedna pomyłka.
– Trzymanie trzygłowego psa za niezabezpieczonymi drzwiami. Seria potencjalnie śmiertelnie niebezpiecznych pułapek pod podłogą. Ukrywanie w szkole przedmiotu, na który poluje niebezpieczny czarnoksiężnik. To chyba było przed czterema latami?
– Nikomu nic się nie stało – spróbowała bronić go Tonks. – A poza tym kto miał niby powstrzymać Tego Którego… ech, Voldemorta – zmusiła się do wypowiedzenia imienia – jak nie on? Z każdego innego miejsca to monstrum od razu wykradłoby kamień.
Aurorka zaśmiała się krótko.
– To mógł sobie go na szyi powiesić, skoro taki mocny jest.
Doszły do końca ulicy i Brenda wcisnęła się w wąski przesmyk pomiędzy kamienicami. Lewą ręką podrapała magiczną barierę, a następnie obwąchała paznokcie.
– Cholera, wali od niej jaśminem – powiedziała ze złością. – Już miesiąc temu mówiłam patałachom, że trzeba ją podładować przy Kruczej. Chodź, sama zobacz.
Przycisnęła się do ściany, robiąc dziewczynie miejsce. Tonks weszła ostrożnie, odruchowo wyciągając różdżkę. Półprzeźroczysta bariera falowała lekko, ale aurorka mogła bez problemu dojrzeć, co dzieje się po drugiej stronie. Żaden mugol co prawda nie wepchał się do przesmyku, ale wielu przechodziło przed nim.
Tonks rzuciła czar sondujący i westchnęła, uświadamiając sobie, jak słabe są już czary.
– Naprawdę można to poznać po zapachu? – spytała, mimowolnie czując zainteresowanie. Niepewnie dotknęła bariery. Wrażenie było dziwne, jakby musnęła palcami naelektryzowany sweter. – Nie mówili o tym na zajęciach.
– Ja potrafię – powiedziała kobieta po prostu, wracając na Kruczą. – Ale dla mnie czary zawsze pachniały.
Tonks powąchała palce, ale niczego szczególnego nie poczuła. Miała przykre wrażenie, że Brenda się z niej nabija. Może dlatego palnęła z irytacją:
– Wracając do tematu, to gdyby nie dyrektor, to byśmy w  ogóle nie wygrali.
Brenda machnęła ręką, znów zaczęła iść, tym razem w dół ulicy.
– Kiedy myśmy nie wygrali, mała – powiedziała łagodnie. Cień budynku zatarł zmarszczki i przez moment wydawała się prawie młoda. – Wtedy, kiedy on przepadł, to był naprawdę kiepski czas. Byliśmy w kompletnej dupie tak właściwie.
– Wiem, na historii…
– Na historii to wam samą propagandę wykładają – przerwała jej. W jej głosie pojawił się gniew. – Jak zajrzałam ostatnio do podręcznika, to mi się rzygać chciało od tego miodu. Można by pomyśleć, że po naszej stronie byli sami bohaterzy. A że waliliśmy Cruciatiusami, jak nam nerwy puszczały, to ledwo wspominają. A o moim kumplu, który łamał palce siostrze jednego ze Śmierciojadów, to się nie zająkną. Ale smarkula w końcu brata wydała, to się liczyło.
– Smarkula? – spytała, czując dziwną suchość w gardle.
– Smarkula. Ile ona mogła mieć lat? Czternaście? – ostatnie słowo powiedziała z akcentem. Szybko otrząsnęła się jednak, ponownie sięgnęła do woreczka. – To były takie czasy. I widzisz, teraz też tak będzie.
– My nigdy… Ja nigdy… – zaprotestowała.
– A co, jeśli przez to twoje „nigdy” ludzie poumierają? – spytała Brenda.
Skręcili w kolejną ulicę, ktoś pozdrowił ich z okna. Starsza aurorka podniosła z ziemi pustą butelkę i pozbyła się jej zaklęciem. Dłonie wytarła bezmyślnie w płaszcz.
– A ty też? – odważyła się w końcu spytać Tonks. Ledwo przeszło jej to przez gardło.
Brenda skinęła głową.
Zapadła między nimi cisza gęsta od słów, które chciała powiedzieć dziewczyna, ale nie potrafiła. Szły obok siebie i wszystko wydawało się normalne, dwie kobiety na rutynowym patrolu. Tylko Tonks miała wrażenie, że już drugi raz jej świat się wali. Trzeci, jeśli liczyć dzień, w którym spotkała Syriusza.
– Nudzimy się – powiedziała Brenda nagle. – Strasznie skrócili nam smycz ostatnio. Siedzimy upakowani sobie na głowach, nawet na akcję iść nie można, bo każda akcja jest natychmiast duszona. Nic dziwnego, że ludzie zaczęli plotkować.
– Plotkować?
– O tobie. Że się kręcisz koło niewymownych – przypomniała Brenda. – Trochę ryzykowne. Oni są tak jakby pod specjalną opieką Knota, strasznie ciężko ich ruszyć.
Tonks wzruszyła ramionami. Jej włosy miały barwę błota i ciągle się wydłużały. Złapała samotny kosmyk i owinęła go bezmyślnie wokół palca.
– Więc mam im odpuścić? – spytała ponuro. Sama myśl napawała ją wstrętem.
William polował na Jamesa jak na zwierzę, a tego nie mogła po prostu zignorować. Problem polegał na tym, że jak zwykle nie miała dowodów. Oczywiście Charles mógł kłamać, ale Tonks nie zamierzała przyjmować tego za pewnik. Nie była aż taką optymistką. Niestety im dłużej grzebała w tej sprawie, tym bardziej bezradna się czuła. Potrzebowała pomocy, ale nie mogła o nią prosić, dopóki James uparcie jej tego zabraniał.
Teraz już nawet nie była pewna, kogo tak właściwie chce wtajemniczyć.
James bał się Dumbledore’a. Próbował to ukryć pod kpiną, ale i tak zdradziła go mowa ciała. Na samą myśl, że czarodziej ma poznać jego sekret, chłopak spanikował. Tydzień temu ta reakcja wydawała się Tonks zupełnie absurdalna.
Powoli jednak zaczęła uświadamiać sobie, że nie zna dyrektora na tyle dobrze, aby bez wahania powierzyć mu swojego podopiecznego. Dumbledore zawsze był dla niej postacią trochę mityczną, trochę historyczną i bardzo nierealną. Gdy była dzieckiem, kojarzyła go głównie z tego, że siedział na najfajniejszym krześle w całej Wielkiej Sali. Jako nastolatka bardzo starała się nie wpaść na niego, kiedy przemycała alkohol z Hogsmeade. Koledzy wysługiwali się nią, bo potrafiła świetnie udawać Trelawney. Dopiero po przystąpieniu na aurorski kurs, zaczęła bliżej interesować się biografią Dumbledore’a. Tak naprawdę to jednak Alastor sprawił, że doceniła dyrektora. Auror mówił o nim niezbyt często, ale zawsze pochlebnie. Uwierzyła mu, dlaczego by nie? Poza tym Dumbledore na spotkaniach w Zakonie wydawał się być w porządku. Trochę ekscentryczny, ale to jej nie przeszkadzało. I walczył z Voldemortem, co praktycznie czyniło z niego tego dobrego.
Tylko teraz dręczyły ją wątpliwości. Własne życie mogła oddać Dumbledore’owi nawet w tej chwili, zrobiła to zresztą dołączając do Zakonu. Ale cudze? To była o wiele poważniejsza sprawa.
Brenda odchrząknęła, więc Tonks spojrzała na nią.
– Odpuszczać? Nie – powiedziała kobieta poważnie. – Jeśli wiesz, że coś w tym bagnie się stało, to nie zostawiaj tego. Te gumochłony z dołu nie są poza prawem.
Łatwo powiedzieć, pomyślała dziewczyna ze zniechęceniem. Ty się przecież stąd zwijasz.
Właściwie była zaskoczona, że decyzja Brendy tak ją zabolała. Nigdy nie przyjaźniła się z tą kobietą, chyba pierwszy raz rozmawiały tak poważnie. Jednak jej obecność w biurze była czymś stałym, oczywistym. Tonks miała wrażenie, że jej odejście zwiastuje coś strasznego.
– Więc co mam teraz robić? – zapytała bezradnie.
– Teraz? – Brenda wepchnęła kolejne kłącze do ust. – Teraz dokończmy ten patrol.

***

Nawet do rozmów z diabłem można z czasem przywyknąć. Szczególnie, że ten nowy nie był taki przerażający. Przede wszystkim miał nie więcej niż dwadzieścia parę lat, więc był w wieku starszego syna Thomasa. Może dlatego mężczyzna czasem się zapominał i traktował go jak zwykłego człowieka.
– Może być rozpuszczalna? – zapytał, dźwigając się ciężko zza stołu.
Blondyn oderwał wzrok od papierów, bezmyślnie potarł skronie.
– Tak, byle bez mleka – odpowiedział. – Masz tu w ogóle jakieś herbatniki? – dodał, znów zagłębiając się w dokumentach.
Thomas odczuł irracjonalną ochotę, aby zapytać diabła, czy jadł cokolwiek w tym tygodniu. Młodzieniec wyglądał na osobę, która potrafi zapomnieć nie tylko o obiedzie, ale również śniadaniu i kolacji. Przez miesiąc.
– Chyba widziałem w szafce jakąś zupkę chińską – powiedział.
– Byłoby świetnie.
Mężczyzna wyszedł z salki konferencyjnej i zapalił światło w korytarzu. O tej porze wieżowiec, a przynajmniej to piętro, był całkowicie opustoszały. Sprzątaczki skończyły swoją zmianę dawno temu i tylko od czasu do czasu ochroniarz zaglądał, sprawdzając, czy wszystko jest w porządku. Thomas zerknął na zegar i westchnął ciężko. Co prawda zadzwonił do żony wieczorem i powiedział, że wróci późno, ale pewnie i tak się martwiła. Nie potrafił jej winić. Jeszcze parę lat temu takie słowa mogły oznaczać, że rano będzie musiała szukać go w kostnicy, szpitalu albo areszcie.
Kuśtykając dotarł do kuchni i włączył ekspres. W międzyczasie przetrzepał szafki i zajrzał do lodówki, przygotowując dziwaczną, ale raczej jadalną kolację.
Kiedy wrócił, chłopak siedział wciąż przygarbiony nad papierami, kalkulując coś zawzięcie. Dlatego Thomasa zaskoczyło, kiedy powiedział:
– Mogę coś zrobić z twoją nogą.
Mężczyzna usiadł naprzeciwko niego i dopiero wtedy odpowiedział.
– Dziękuję, ale nie skorzystam.
– To zajmie tylko moment. I nie zaboli – stwierdził, sięgając po niskotłuszczowy jogurt.
– Wiem. Parę osób od was już mi to proponowało.
Dopiero wtedy Chupacabra spojrzał na niego uważnie.
– Więc dlaczego?
– Ponieważ nie potrafiłbym wytłumaczyć swojej rodzinie, w jaki sposób nagle przestałem być kaleką – powiedział spokojnie.
– Możesz im powiedzieć, że to magia – chłopak uśmiechnął się krzywo. – W tym wypadku trzymanie się ustawy o tajności jest trochę bezsensowne.
– To brzmi zbyt prosto.
Thomas wciąż pamiętał, jak sam został wprowadzony w sytuację. Choć w zasadzie to niewłaściwie słowo. Wrzucony, wepchnięty, siłą uświadomiony. Przez dłuższy czas musiał brać silne środki uspokajające, aż w końcu poprosił o urlop i na dwa tygodnie zabrał rodzinę do Włoch. W tym czasie dał radę zebrać się psychicznie na tyle, aby ogarnąć nowe obowiązki. Głównie dzięki Jenny, co tu kryć. Później zaś odkrył, że czarodzieje właściwie niewiele różnili się od innych ludzi. Potrafili teleportować się, czytać w myślach, leczyć jednym gestem i sprawiać, że pudełka mieściły tyle co kontenery, ale poza tym byli oburzająco zwyczajni. Tylko że świat, który ze sobą przynieśli, świat wymykający się prawom fizyki i zwykłemu, ludzkiemu rozsądkowi, był czasami dla Thomasa zbyt trudny.
– Nie mógłbym tego im zrobić – powiedział po chwili. – Tak jest dobrze.
Chupacabra pił kawę, bawiąc się długopisem. Wydawał się zamyślony.
– Kiedy odkryłem, że jestem taki, też ciężko to przyjąłem – powiedział nagle. – Nie uwierzysz, ale byłem strasznie… logicznym dzieciakiem. Jak miałem dziesięć lat łaziłem za nauczycielem od matematyki i domagałem się, żeby nauczył mnie liczyć całki. – Uśmiechnął się do siebie. – Musiał mnie nienawidzić.
Thomas sięgnął po swój kubek, czując dziwny smutek. Może dlatego, że w tym momencie Chupacabra naprawdę przypominał mu syna. Odważył się spytać:
– Jak twoi rodzice zareagowali?
– Mama w ogóle się nie przejęła – odpowiedział po chwili. – Wiedziała, że mój ojciec był czarodziejem. Chyba czasem o tym wspominała, ale po prostu w dzieciństwie to przegapiłem. Ona wierzy w tyle rzeczy… mamy całe mieszkanie zawalone jakimiś bzdurami z New Age, pełno książek o spiskach, Masonach, Strefie 51… Chyba po prostu przyjąłem, że magia jest jak kosmici.
– Nie to co całki?
Chupacabra uśmiechnął się słabo.
– A twoje dzieci wiedzą, że pracujesz dla mafii? – spytał.
Thomas machnął ręką, jakby próbował objąć gestem całą salkę; nowoczesne, niewygodne krzesła, stół ze szklanym blatem, wielkie okna, rzutnik  i palmę w doniczce.
– Wiedzą, że kiedyś siedziałem, najstarszy to chyba pamięta. Ale teraz jestem dla nich tylko ważnym facetem w ważnej firmie. Je… Moja żona wie – poprawił się w ostatniej chwili. – Jej się nie da oszukać. Jest lepsza od tego waszego eliksiru. Właśnie. – Sięgnął do pliku papierów i zaczął je kartkować. – Będziemy potrzebowali kolejnego litra, strasznie szybko to schodzi. Tylko przy takiej ilości przydałby się upust. Dziesięcioprocentowy rabat byłby doskonały.
Chupacabra, który właśnie zajął się zupką chińską, wzruszył ramionami.
– Miej litość, wiesz, że nie potrafię się targować. Ale przekażę. Dziesięcioprocentowy to za dużo, ale trzy, pięć ujdzie.
– Zdzieracie.
– Urok monopolistów.
Thomas odchylił się na krześle, zapatrzył w ciemność za oknem. W dzień mógłby dostrzec drugi wieżowiec, taflę szkła. W sumie też nieciekawy widok.
– Tydzień przed ślubem mnie postrzelili – powiedział, znów sięgając po kawę. – Tak to odkryła. Nie chciałem do niej iść, nie chciałem, aby wiedziała. Ale nie miałem gdzie się podziać, więc przeważyły, że tak powiem, względy praktyczne. A poza tym miałem osiemnaście lat i byłem pewny, że umieram.
– Mam wrażenie, że się upiliśmy – stwierdził Chupacabra po chwili. – Ale jestem prawie pewien, że nie było tu żadnego alkoholu.
– Siedzimy od piątej nad księgowością. To daje podobny efekt – uspokoił go. Potarł zmęczone oczy i wepchnął parę niepotrzebnych już teczek do neseseru z magicznie powiększonym wnętrzem. – Dokończymy jutro?
– Przepraszam, nie mam czasu.
– A tak, wojna.
Chupacabra zamarł. Szybko jednak się otrząsnął i przynajmniej opuścił łyżkę.
– Który ci powiedział? – zapytał oschle. – Mieli zakaz.
– Jeden z tych dwóch, którzy rzucili pracę – powiedział Thomas z wystudiowanym spokojem. Mimo wszystko serce trochę mu przyspieszyło. Nienawidził denerwować czarodziejów. – Wytłumaczył mi, że w obecnej sytuacji praca dla mugoli jest ewidentną zdradą krwi. Cokolwiek to znaczy.
– Dodał coś jeszcze?
– Tylko tyle, że nie płacimy mu tyle, aby aż tak ryzykował życie. Był bardzo lakoniczny, szczerze mówiąc.
Chupacabra westchnął.
– Twój pracodawca o wszystkim wie – powiedział po chwili milczenia. – Charles go informował. Ludziom też mówiliśmy, znaczy tym od nas. Nawet pytałem, czy któryś chce inną robotę, ale wtedy jakoś nie było chętnych.
– Przecież wiem. Inaczej wcześniej poruszyłbym tę kwestię. – Dokończył kawę, z kieszeni garnituru wyciągnął chustkę i otarł usta. – Mam tylko wrażenie, może mylne, że takich osób będzie więcej. Ludzie zazwyczaj nie chcą umierać.
– Pracujemy nad tym – powiedział Chupacabra, a w jego głosie pojawiło się nagle zmęczenie. – Po prostu czarodzieje są pod pewnymi względami trochę… zacofani. Dla nich potężny czarnoksiężnik to… nawet nie wiem jak to wytłumaczyć. Większość ludzi boi się nawet wypowiedzieć jego imię, choć nie jest przeklęte. Ciężko walczyć ze strachem, który jest aż tak irracjonalny.
Thomas skinął głową, bezmyślnie kładąc ręce na nodze, bo stara rana znów zaczęła go rwać.
– Więc jak z nim walczycie? – zapytał.
Chupacabra odpowiedział po dłuższej chwili:
– Irracjonalnie. 

***

Tydzień mijał Jamesowi niepokojąco spokojnie. Dużo czasu spędzał z Mrużką, głównie na rozmowach, które zatrważająco często zahaczały o poważne tematy. Chłopak nie chciał analizować, dlaczego przy skrzatce łatwiej mu być szczerym, bo podejrzewał, że odpowiedź byłaby niezbyt przyjemna. Poza tym Mrużka opowiadała mu o swojej przeszłości i w jakiś sposób czuł się zobowiązany, aby odwdzięczyć się tym samym. Mówił jednak głównie o innych ludziach, spychając siebie samego na margines każdej opowieści. Opowiadał o Javierze, która była najlepszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkał. Żartował z roztargnienia Hewletta i zachwycał się jego geniuszem. Najrzadziej wspominał Saszkę, jakby ta część jego historii była czymś wstydliwym, choć, o ironio, chyba wtedy żył najnormalniej.
– Moja matka zabezpieczała wszystkie posiadłości jego rodziców – powiedział tylko. – A kiedy zniknęła, pozwolili mi u siebie zostać. Nawet chcieli mnie adoptować… To ją chyba uraziło. Sam nie wiem. Później mieszkałem w Polsce.
Zabawne jak w paru zdaniach można zamknąć jeden z najbardziej pokręconych okresów jego życia.
Gdy nie przebywał z Mrużką, głównie uczył się, choć niekoniecznie tego, co próbowali przekazać mu nauczyciele. Praktycznie przed każdą lekcją walczył ze sobą, aby nie pójść na wagary. Siedzenie w klasie było przeraźliwie nudne i bezproduktywne. James potrafił przeboleć te zajęcia, na których nauczyciele nie zwracali na niego uwagi, ale parę godzin okazało się ciężkim sprawdzianem dla jego cierpliwości. Później uświadomił sobie, że o tym właśnie mówił Charles i poczuł się przez to paskudnie.
Ale uratował mysz przed zniknięciem. Nie było to zbyt trudne, ale poprawiło mu trochę humor. Na lekcji transmutacji spetryfikował gryzonia i schował do kieszeni, a na przerwie dał Alicji. Dziewczynka ucieszyła się jak głupia z nowego zwierzątka i natychmiast nazwała go Armageddonem. Później poleciała pokazać mysz koleżankom. Krzyki jednej James słyszał jeszcze piętro niżej.
Może nie było to zbyt widowiskowe czy choćby rozsądne, ale… normalne. James strasznie tęsknił za normalnością.
W czwartek wreszcie przyszła przesyłka od Hewletta. Po rozpakowaniu w dormitorium paczuszki  i wyjęciu z niej obrazka, James mimowolnie parsknął śmiechem. Obraził tym śmiertelnie sportretowaną dziewczynkę, na oko dwunastoletnią, która nakryła się peleryną niewidką i zniknęła na parę godzin. Wróciła jednak zbyt zachwycona Hogwartem, aby pamiętać, że powinna gniewać się na chłopaka. Rozmowa z nią okazała się zaskakująco przyjemna, bo mała była całkiem rezolutna. W dodatku przyniosła masę opowieści z Polski, choć, jak sama przyznała, była tam tylko dwanaście godzin – od momentu ostatecznego wyschnięcia farb do wysyłki paczki.
Rainbow po bliższych oględzinach stwierdził, że portret jest całkiem udany. Dziewczynka przede wszystkim była doskonale nijaka. Nie wykonana źle, lecz w taki sposób, w jaki zazwyczaj maluje się nieważne postacie z odległego tła. Miała warkocze koloru szarobrązowego, proporcjonalną twarz pozbawioną cech szczególnych, niebieskawą sukienkę o bardzo prostym kroju.
Również nie potrafiła zrozumieć, jak można było „mały portret szpiega” odczytać jako „portret małego szpiega”.
Przy rozmowie z nią przypomniał sobie, że powinien sprawdzić podsłuch umieszczony w szafce. Przejrzał więc zapis pobieżnie, ale nie okazał się zbyt ciekawy. Jego koledzy rozmawiali głównie o szkole, zadaniach domowych, SUMach i dziewczynach. Czasem też o Potterze albo sporcie. Ktoś narzekał na Umbridge. James włożył do szafki nową rolkę nie wiedząc, czy brak ciekawych informacji go cieszy czy martwi.
W czwartek wpadła również do niego Tonks. Oczekiwał, że znowu spróbuje go nakłonić do wyspowiadania się dyrektorowi, ale mile go zaskoczyła.
– Przyniosłam tę książkę, którą mi pożyczyłeś, i gitarę. Musiałam pogonić ludzi, żeby ją wreszcie odklątwili – powiedziała wesoło, podając instrument chłopakowi.
James przyjął go nieco oszołomiony. Zdążył zapomnieć już całkiem, że kiedyś miał coś takiego. Wydawało mu się, że to było strasznie dawno. Oparł się o parapet i zagrał akord, uśmiechnął się krzywo.
– Brzmi, jakby stroił ją sentymentalny orangutan.
– Przekażę Remusowi, jak go nazwałeś – obiecała.
Dopiero wtedy zerknął na książkę, którą aurorka mu oddała. Gdy zobaczył tytuł, poczuł jakieś ponure rozbawienie. „Carrie”. Ciekawe, czy powinien to uznać za znak.
– A jak z tą naszą… sprawą? – zapytał niepewnie.
– Rozglądam się trochę – spoważniała natychmiast. – Nie przejmuj się tym.
– Trochę ciężko – zauważył.
Aurorka uśmiechnęła się łagodnie.
– Wiem, ale przynajmniej spróbuj. A ja poradzę sobie bez takiego młokosa plączącego się pod nogami – dorzuciła, lekko zadzierając nosa.
– Uważaj na siebie – powiedział poważnie, uznając, że kłótnia nie ma sensu. Poza tym takie jej podejście było mu na rękę. Gdyby naprawdę chciał z nią współpracować, musiałby opowiedzieć jej, cóż, przynajmniej o Czarnym Panu. Tylko niepotrzebnie by ją zmartwił.
W piątek przed szlabanem siedział w Pokoju Wspólnym i powoli przypominał sobie, jak się gra. Hermiona pisała obok niego wypracowanie, Harry i Ron poszli chwilę potrenować. Pogoda tego dnia była przepiękna, jakby wrześniowi znudziła się słota i postanowił zaskoczyć wszystkich złotą jesienią. Większość osób po lekcjach wyległa na błonia, aby nacieszyć się tą niespodziewaną odmianą.
James brzdękał bezmyślnie, patrząc na widoczny z wieży fragment nieba. Na stoliku obok niego leżał zeszyt, który pożyczył mu jakiś Gryfon z czwartej klasy. Chłopak zapisywał w nim teksty piosenek z tabulaturą, głównie mugolskie. James obiecał mu, że skopiuje je i zwróci zeszyt nazajutrz.
W pewnym momencie zorientował się, że od jakiegoś czasu nie słyszy skrobania pióra. Spojrzał na Hermionę, która wpatrywała się w niego z dziwnym wyrazem twarzy.
– O co chodzi? – spytał.
Dziewczyna drgnęła gwałtownie.
– Nie, nic. Tylko broda ci rośnie – stwierdziła. Następnie dodała z nietypową irytacją: –  Mógłbyś się ogolić.
– Naprawdę? – zdziwił się. Przesunął dłonią po policzku, ale niczego nie wyczuł. Hermiona jednak zakopała się już w stercie podręczników tak dokładnie, że widział tylko czubek jej głowy.
Sięgnął po zeszyt i przewrócił parę stron, szukając czegoś, co zna. Spróbował zagrać „The Sound of Silence”, później „Working Class Hero”. Kątem oka zauważył, że Hermiona znowu przestała pisać. Uśmiechnął się pod nosem, a ona prychnęła:
– Po prostu nie potrafię się skupić przy takim hałasie.
– I tak już znikam. Ostatecznie raz w życiu mogę się nie spóźnić na szlaban – powiedział wesoło, choć sam nie wiedział, co go tak cieszy.
Hermiona jednak wyraźnie zmarkotniała.
– Pojawisz się na lekcji w poniedziałek? To już naprawdę przestaje być zabawne.
Jego dobry humor zniknął, jak ręką odjął. Wzruszył ramionami.
– Wiem, że… masz swoje powody – kontynuowała pomimo tego – ale cały dom to dotyka. Szczególnie dzieci. One ciągle potrzebują jakiejś zachęty do nauki, choćby głupiego pucharu. Rozumiesz, prawda?
– Ta, jasne – wymamrotał. – Przemyślę to.
Odniósł gitarę, skopiował zeszyt. W drodze na szlaban mimo wszystko zboczył do łazienki i dłuższą chwilę przyglądał się swojej twarzy. W końcu udało mu się wypatrzyć parę ciemniejszych włosków pod nosem, ale stwierdził, że nawet największy optymista nie nazwałby tego brodą. Przy okazji zauważył też, że jego włosy robią się stanowczo za długie. Pociągnął za jeden z kosmyków i ocenił go sceptycznie. Może ze dwa cale, zgroza.
Na szlaban chłopak i tak się spóźnił.
Od progu zauważył, że coś jest nie tak. Snape siedział przy biurku, jak zwykle, a przed sobą rozłożone miał wypracowania, co również było normalne. Nie patrzył jednak na nie, nie trzymał nawet w ręku pióra. Wyglądał, jakby na coś czekał.
– Idę dzisiaj do Malfoy Manor – powiedział, gdy James zamknął drzwi. – Czarny Pan poprosił, żebym zabrał cię ze sobą.

29 komentarzy:

  1. "Ludzie jak wpadną w nałóg, to kaput, rzadko który się podniesie – kontynuował pogodnym, beztroskim tonem." - przecinek przed "jak", bo przecież robi za "kiedy".

    "Nagle profesor kopnął pustą skrzynkę, które z łoskotem uderzyła o biurko." - która.

    "Często narzekali na nią w rozmowach." - hue, no a w czym innym? W znakach dymnych? xd

    "– Zły jestem na siebie (...). [kwestia Jamesa]
    – Stara jestem – powiedziała Brenda spokojnie. – Z systemem już się nawalczyłam. Teraz to mi się nie chce. No, nie płacz tu tylko.
    – Nie płaczę. Wściekła jestem (...)." - widzisz, co mam na myśli? :P Imho takie przestawienie "Jestem zły bla bla bla" na "Zły jestem" mogłoby być czymś specyficznym dla postaci i pierwszego nie miałam zamiaru się czepiać, ale kiedy już zobaczyłam te kolejne dwa... Chociaż podejrzewam, że w tej chwili mogę być za nadto czepialska ;).

    "A widzisz, mi się to wydaje tak jakby ważniejsze od tradycji, czy czym tam się zasłaniały te dupki z rady." - mnie.

    "Tonks rzuciła czar sondujący i westchnęła, uświadamiając sobie w jak słabe są już czary." - jakieś nadprogramowe "w" i zgubiony przecinek.

    "Dlatego Thomasa zaskoczyło, kiedy powiedział.
    – Mogę coś zrobić z twoją nogą." - dwukropek po "powiedział" byłby o wiele lepszy.

    "Wróciła jednak zbyt zachwycona Hogwartem, aby pamiętać, że gniewa się na chłopaka." - gniewała, no bo skoro nie pamięta, to się nie gniewa.

    Chciałam napisać, że strasznie szybko wyprodukowałaś ten rozdział, bo - nie wiem czemu - myślałam, że minęło mniej czasu między tym i poprzednim. W każdym razie zazwyczaj ignorowałam to u Ciebie, bo nie nadużywałaś tych zwrotów aż tak bardzo, ale w tym rozdziale przeszkadzało mi nagromadzenie określeń "chłopak", "dziewczyna" (imho Tonks już dziewczyną nie była, przecież to dorosła babka [kurde, że się tak posłużę określeniem z Simsów: młoda dorosła]) i "kobieta". Wcześniej jakoś potrafiłaś nie przekraczać tej granicy - że tak powiem - dobrego smaku, jednak tutaj wydaje mi się, że bardzo chciałaś uniknąć powtórzeń. Szczerze mówiąc, już wolałabym, byś w połowie przypadków po prostu powtórzyła imię, a nie zarzucała nam cały czas "dziewczyną" i "chłopakiem". Podobało mi się świeże spojrzenie na Dumbledore'a, bo w HP wiedzieliśmy, że istnieją osoby, które za nim nie przepadają, ale nigdy nie dano nam okazji, by zgodzić lub nie zgodzić się z ich argumentami. Fragment z Mrużką był bardzo sympatyczny, wiadomo - jeżeli istnieje jakiś czytelnik (wątpię), który do tej pory z jakiegoś powodu nie przepadał za Jamesem, teraz powinien zacząć się do niego przekonywać. W Harrym zawsze wkurzało mnie właśnie to, jak wcale nie interesował się skrzatami i jak łatwo przyjął do wiadomości, że nie trzeba w tej sprawie niczego kwestionować, skoro jest to dla czarodziei coś normalnego. Trochę tak, jakby JKR chciała zrobić z tego takie "Hermione's thing". Fajnie, że poruszasz ten temat, poza tym podejrzewam, że Mrużka (ewentualnie: skrzaty) może odegrać później jakąś ważniejszą rolę. Co jeszcze... a! Jak już byłam przy Hermionie, to dorzucę: normalnie z prawdziwą pasją shipuję ją z Jamesem, chociaż zawsze lubiłam ją z Ronem ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To przesuwanie "jestem" jest chyba jakimś moim nawykiem :D Jedno zostawiłam, dwa zmieniłam. Przejrzałam też tekst pod kątem chłopców i dziewczyn, ale tych pierwszych nie ma tak dużo (w porównaniu do imienia Jamesa, tak, liczyłam :D), z dziewczyną faktycznie trochę pojechałam - pozamieniałam część. Tonks jednak wolę nazywać tak ze względu na jej specyficzny sposób bycia. Pilnuję się tylko, żeby nie palnąć tak o Emily, bo babka grubo po trzydziestce :D

      Może jest takie wrażenie, bo pomiędzy ostatnimi była dłuuuga przerwa ^^" Miło mi, że tak szybko wpadłaś.
      Jeśli chodzi o Dumbledore'a, trochę w kanonie brakowało mi, że nikt z "pozytywnych" postaci nie kwestionował jego decyzji. A jak kwestionowali (przy Snapie np.), to na końcu wychodziło, że i tak miał rację :) Może nie raziłoby mnie to, gdyby nie fakt, że z paroma jego decyzjami naprawdę miałabym ochotę podyskutować :D (Co w sumie robię, ale cii)
      Jeśli chodzi o skrzaty ogólnie mam wrażenie, że nawet narrator (ekhe, Harry, ekhe) traktował jej zainteresowanie nimi z lekką... pobłażliwością? Przymrużeniem oka? Nie tak, że mówimy o niewolnictwie, czy coś.
      Jeśli chodzi o Jamesa i Hermionę, nie liczyłabym na wielki tróloff, uczciwie mówię :D Raczej nie będę wychodziła poza aluzje.
      (I jeszcze muszę się pochwalić: mam konspekt :D I plan szczegółowy do samego końca Maski. Pierwszy raz w życiu. Cieszę się z niego jak dziecko)



      Usuń
    2. Nie oczekiwałam wielkiego trólofu, nie bój się :P. Po prostu spodobała mi się ta niewinna kwestia Hermiony, że James mógłby się ogolić - musiałam się zastanowić, ile czasu mu się przyglądała, żeby dostrzec te kilka włosków, ha :D. To taka miła odmiana od niesubtelnych aluzji autorów, którzy otwarcie piszą, że ktoś komuś wpadł w oko. Zachowanie Hermiony w tym fragmencie było naprawdę przyjemnie naturalne ;).

      Usuń
  2. Łiiii, tu była Tonks <333.
    Ale dobra, zacznę po kolei, aby mi się nie pomieszało ;).
    Podoba mi się to, jak James zachowuje się wobec Mrużki. Widać, że nie bardzo rozumie te zasady, którymi rządzą się zwykłe relacje skrzatów i czarodziei, i wiele rzeczy go szokuje, tak jak to, że skrzaty muszą wypełniać rozkazy i karać się, kiedy uważają, że robią coś, co nie spodoba się ich panom. Mam wrażenie, że nie miał w życiu zbyt wiele do czynienia z tymi istotami, skoro dziwi go zachowanie Mrużki. Troszkę mi się to kojarzy z Harrym (ta niewiedza), a nawet z Hermioną, która okazywała takie oburzenie, widząc, jak skrzaty muszą być oddane. Ech, wiesz, że ja mam słabość do postaci będących ignorantami w jakimś aspekcie. To jest takie urocze. No i to miłe ze strony Jamesa, że tak się troszczy o Mrużkę, że ma wyrzuty sumienia, że ona sobie przysmażyła ręce. Teraz zauważam, że faktycznie zwracasz uwagę na takie drobne detale, o których ja zapominam, pisząc. Wgl Mrużka u ciebie też się jakoś ogarnęła w stosunku do tej kanonicznej, która po wyrzuceniu z domu tak się stoczyła i popadła w nałóg. Nie zapominasz o tym, ale też pokazujesz, że się zmieniła. Nawet ta scena, kiedy James próbował ją nauczyć alfabetu - to było takie urocze. Aż trudno uwierzyć, że taki mroczny chłopak jak James, co z początku opowiadania można było pomyśleć, że będzie bardziej zły niż dobry, przejawia takie uczucia. Ale to świadczy o tym, jak ci się udało zamącić z tą postacią, że okazuje się inaczej, niż się początkowo zakładało.
    Scena ze Snapem też jest niezła. Widać, że James nadal ma do niego dość paranoiczny stosunek, dystansuje się, jest też opryskliwy i nadal uparcie nie chce wrócić na jego zajęcia. Snape pewnie jednak nie zna prawdziwych powodów, więc mniemam, że myśli, że to z jego powodu. Ale tak czy inaczej, nie dziwię się, że chłopak nie chce tam chodzić. I ciekawe, czy poniesie jakieś konsekwencje swoich wagarów (bo sądząc po tym, jak się stara wszystkich spławiać, ilekroć zaczną ten temat, pewnie nie wróci na zajęcia?).
    Mam wrażenie, że go w tym Hogwarcie roznosi, że chodzi na lekcje raczej z musu. Niby chodzi, ale pewnie najchętniej w ogóle by się nie pojawiał na żadnych lekcjach. Pewnie nadal ciężko mu się przyzwyczaić do szkolnego schematu, skoro nigdy nigdzie nie zabawił na dłużej, nie mówiąc o nauce. To dla niego pewna nowość.
    No i scena z Tonks. Pisałaś mi kiedyś, że zamierzasz wrzucić jakiś kawałek z jej perspektywy, i szczerze mówiąc, zacierałam na to łapki. Wiesz, jak lubię tę postać, a twoje wykonanie do mnie przemawia. Jest dosyć kanoniczna i jednocześnie też pokazana chyba nawet bardziej niż w książce, i na pewno lepiej, niż w wielu opowiadaniach kręcących się głównie wokół wątku romansu z Remusem (albo, czasami, ze Snapem ;P).
    Podobała mi się jej rozmowa z aurorką. Niby to taka trochę scenka poboczna, bo ta Brenda wcześniej się nie pojawiała (przynajmniej nie pamiętam jej). Ale lubię fragmenty z życia aurorów. Nawet, jeśli nie są wartką akcją czy jakąś wypasioną misją, a po prostu codzienną rutyną aurorów, jak tutaj, gdzie jest spokojnie, one sobie rozmawiają i ogólnie sielanka, ale jednak myślę, że ta rozmowa po coś jest, o czym zresztą mnie zapewniałaś wcześniej. I mi się podoba. Jest naturalna, pokazuje zaskoczenie Tonks, że starsza koleżanka po fachu odchodzi, oraz te wątpliwości wokół Dumbledore'a, który nie jest postrzegany jako czcigodny starzec, a jako ktoś niejednoznaczny. Kiedyś nie zwracałam na to uwagi, ale po fanfickach muszę przyznać, że coś w tym jest, że obraz Dumbledore'a manipulatora ma w sobie coś z prawdy.
    cdn.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozmowa pokazała też, że aurorzy także nie są do końca dobrzy i że także miewają problemy i dylematy. Oraz, że niektórych spraw czasem nie mogą ruszyć, bo obecnie ministerstwo ma swoje układziki.
      Widać, że Tonks jest jeszcze młoda i dość naiwna. W końcu dopiero co zaczęła tę pracę, nie ma doświadczenia, i w sumie nie rozumie, jak było w mrocznych czasach. Ale teraz pewnie trochę sobie wszystko przemyśli. No i Brenda też miała dużo racji, mówiąc, jak Dumbledore zręcznie wszystko tuszuje. Bo to jednak dość poważne incydenty, jak grasujący po szkole bazyliszek czy trójgłowy pies.
      Tom jest mugolem? O jeeej ^^. Lubię, jak w ff się pojawiają jacyś mugole. Choć ten pewnie jest akurat bardzo poboczny, niemniej jednak, fajnie, że wprowadziłaś taki motyw. Zastanawia mnie tylko, jak Chupacabra wkręcił go w te swoje interesy. Zwłaszcza, że jest czarodziejem, a Thomas jednak jest mugolem, który wcześniej pewnie nic nie wiedział o tym świecie i pewnie nadal go to zaskakuje. I w ogóle jak się poznali?
      Scenka z obrazkiem też urocza ^^. Pamiętam, jak kiedyś pisałaś coś takiego, że James zamawia obrazek, który ma dyskretnie podglądać, co się dzieje w szkole. Wgl to genialnie pomyślane, bo na wymalowaną dziewczynkę nikt nie zwróci większej uwagi. No i sam fakt motywu tworzenia magicznych malowideł. To było coś.
      Łiiii, Tonks odwiedziła go w szkole <333. Fajny dialog się między nimi wywiązał, sentymentalny orangutan zrobił mi dzień. No i Hermiona też się pojawiła. Jak widzę, dajesz delikatne aluzje co do ich relacji. I jak zwykle ona go upomina ;P.
      Jestem ciekawa, czego takiego Voldi chce od Jamesa. Aż żal, że urwałaś w takim momencie, bo nie umiem się doczekać, jak to się skończy. Nawiążesz do tego w kolejnym odcinku? Trochę mi żal chłopaka, bo to na pewno będzie dla niego duży stres.
      Ogólnie to mi się bardzo podobało. Było może spokojnie, ale lubię takie wstawki. Tym bardziej, że w twoim opku i tak na brak akcji nie można narzekać, więc z całą pewnością obyczajowe fragmenty nie rażą. No, na pewno nie mnie ;). Bo spokojniejsze chwile też są potrzebne. A James i tak ma bardzo bujne i obfitujące w wydarzenia życie. I to niekoniecznie miłe wydarzenia.
      Łii, znowu mi się rozrósł kom ;P. Prawie 1000 słów xD.

      Usuń
    2. James obracał się w towarzystwie, w którym skrzaty pojawiały się najwyżej epizodycznie :) Nigdy się nimi nie interesował, decyzję o przygarnięciu Mrużki podjął spontanicznie i teraz próbuje się jakoś w tym połapać :D
      Ej, serio James wyszedł na początku na takiego badboya? :D Czego ja się dowiaduję o swoich postaciach.
      Nie, chłopak po prostu fizycznie nie jest w stanie chodzić na te zajęcia. To jedna z tych rzeczy, które po prostu go przerażają. A jak się rozwinie... cóż, nie będę zbytnio spojlerować ;)
      A kto lubi szkołę? :D James i tak nieźle się trzyma, bo praca u Chupacabry go wyciszyła. Rok wcześniej pewnie rzuciłby wszystko w czorty.
      Brenda jest postacią całkowicie poboczną, ale potrzebowałam jej... poglądów. Tak chyba można to nazwać. Kogoś, kto zasieje w Tonks to ziarno wątpliwości ;)
      Scena z Tomem miała wytłumaczyć, czym tak w zasadzie zajmuje się Charles :D Nie wiem czy to jest dobrze widoczne, ale myślę, że paru spraw można się domyślić. Ale tak, Thomas to też postać epizodyczna. (I jest stuprocentowym mugolem :D)
      Weź, ja się czuję ciągle przerażona, że w ogóle próbuję prowadzić jakiś wątek romantyczny. No, jaki by on nie był.
      Jeśli chodzi o Voldemorta.. zobaczycie :D
      I ogólnie technicznie rzecz biorąc od następnego rozdziału lecimy już do finału :) (co zajmie pewnie kolejnych dwadzieścia, ale co tam)

      Usuń
  3. Nie zarejestrowałam jakoś anonsu na Forumie, a Obserwatorzy jak zwykle szaleją. Ech.
    Są trzy rzeczy, które szczególnie spodobały mi się w tym rozdziale. 1) nawiązanie do Mrużki i sytuacji skrzatów. To na Forumie w temacie potterowskim się już przewijało - że nawet Hermiona, która tak bardzo się skrzatami przejmowała, w zasadzie mało dla nich robiła oprócz szumu, jak to im jest źle, i prób naprawienia im życia wbrew woli bezpośrednio zainteresowanych. James jest tutaj fajnie pokazany, że akceptuje, ok, skrzaty takie są, ale jednocześnie stara się nawiązać z Mrużką jakąś relację i przejmuje się nią. 2) Wątek Umbridge - przyznam, brakowało mi jej na początku opowiadania, ale absolutnie kupuję to wyjaśnienie, że James uważa ją za irytujący wrzód, ale ogółem nic poważniejszego. Podoba mi się to przedstawianie różnych postaci z różnych perspektyw (tzn. konfrontacja tej oryginalnej, że hejtejtUmbrigdehejt, i Jamesa, który ma urzędniczkę w nosie). 3) Też a'propos przedstawienia postaci z rożnej perspektywy, tym razem w przypadku Dumbledore'a - podoba mi się i to, że Tonks go mitologizuje i uważa go za kogoś bardzo odległego, i to, że Brenda wypowiada się o nim dość dosadnie (+ Brenda jest bardzo fajną bohaterką + ciekawie wypada to wspominanie mimochodem o prawdziwym obliczu wojny).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba będę wklejać takie krótkie powiadomienia zawsze, jak obserwatorzy nie złapią posta (o ile odkryję, że nie złapali :D). Nie wiem właściwie od czego to zależy. Może od długości, ale czasami długie rozdziały też wyświetli... *takbardzonierozumie*
      Wiem, czytam ten temat od czasu do czasu :D Ale ogólnie skrzaty często pojawiają się w okołopotterowych rozmowach. Może dlatego, że ich wątek w kanonie potraktowany był trochę... dziwnie. Miałam wrażenie, że Hermiona ze swoim WESZ robiła trochę za element komiczny (te niekształtne czapki, te plakietki), a jak okazywało się, że ma rację (Stforek np.), to nie wywoływało to w sumie żadnej większej refleksji u chłopaków. No ale świat się walił, a Harry to Harry, więc może za dużo wymagam :D I nie twierdzę, że dziewczyna się zabrała do tego od dobrej strony, bo nie zabrała - ale przynajmniej starała się coś zmienić. Podejrzewam, że gdyby ktoś rozsądny z nią porozmawiał i powiedział, że to do niczego nie prowadzi, to by szybko załapała. Ale wszyscy uważali, że jej zainteresowanie skrzatami to kompletne dziwactwo i lepiej jej zachowanie ignorować...
      James w ogóle niezbyt interesuje się Hogwartem :D A przynajmniej nie tak, jak Harry, dla którego ten zamek jest swego rodzaju domu. No i Rainbow nie odczuwa potrzeby informowania ludzi o niebezpieczeństwie, ale to już trzeba zwalić na egoizm, którego życie go nauczyło - troszczy się tylko o tych, których zna i choć trochę lubi :) Więc, jakby się dobrze przyjrzeć, to nie bardzo gdzie ma powstać konflikt. No, chyba że Harry powie mu, że Umridge pokroiła mu rękę, ale wiadomo, że nie powie, bo to Harry :P
      Brenda nie istniała w mojej głowie, dopóki nie zaczęłam pisać tej sceny :D A zaistniała, bo stwierdziłam, że mam ze czterech aurorów już w tekście, to teraz dla odmiany można rzucić jakąś aurorkę. I tego... kompletna niespodzianka :D

      Usuń
    2. Ja od jakiegoś czasu już przestałam się orientować, co Obserwatorzy łapią, a co dublują - zakładam, że prędzej czy później wejdę na czyjegoś bloga/ktoś wejdzie na mojego i załapię/e stare posty. Chociaż już dawno temu słyszałam od googla, że się za to własnie zabierają =.=
      Też odniosłam wrażenie, że te skrzaty robiły za taki element komiczny u Rowling. I w sumie było to strasznie irytujące, bo niby książka opowiada się przeciw rasizmowi i nietolerancji (sprytnie przemycone wątki, prawdaż), a takie skrzaty zostały potraktowane bardzo po macoszemu. Oczywiście to nie była seria o emancypacji skrzatów, ale o małym czarodzieju, ale - no właśnie - skoro to czytały przede wszystkim dzieci, to przydałoby się jakoś poważniej zaznaczyć problem, skoro już takie stworzenia wprowadziło się do serii. Imo to był bardzo nieprzemyślany przez Rowling wątek.
      Brenda wyszła bardzo udanie - i sam sposób bycia, i jeszcze ta wpleciona mimochodem historia o zapełnieniu jednej trzeciej cel w Azkabanie. Ogółem to bardzo fajnie zarysowana postać - taka aurorka z prawdziwego zdarzenia. Podoba mi się też konfrontacja tych dawnych wyobrażeń Tonks z zachowaniem i wspomnieniami samej Brendy.

      Usuń
    3. I w sumie oberwało się też trochę Hermionie, która jest "bardzo inteligentna, chyba że chodzi o WESZ" :> Ogólnie w tym wątku też zdarzały się jakieś lepsze sceny: przemiana Stforka (choć, em, ciut naciągana) czy śmierć Zgredka. Po prostu miałam wrażenie, że za słabo położono nacisk nie tyle na wyzwalanie skrzatów, co na ich niewolę. Ot, jest jakiś Zgredek, ale on jest dla śmiechu i wali głową w ścianę, to też jest śmieszne. A skrzaty w Hogwarcie sobie tak normalnie pracują, a przecież Hogwart to dobre miejsce, więc czego się tu czepiać... i nawet nie chcą być wyzwalane. No ale jak mówisz, to nie o tym była ta książka, ale i tak pewien niedosyt pozostał ;)

      Usuń
  4. przeczytalam całość. Myślę, że będzie to od groma długi komentarz, więc przygotuj się na długą lekturę. Jednym zdaniem - Twoje opowiadanie ejst absolutnie genialne. To teraz zaczynam rozpisywanie się.
    Kiedy zobaczyłam imię James, od razu zaczęłam się zastanawiać, czy będziemy mieć do czynienia z ojcem czy synem Harry'ego (osobiście wolałabym ojca). ale oczywiście, poierwszym zaskoczeniem było to, że to żaden z nich. Mimo że głowny bohater okazał nazywać się James Syriusz, co stało się jeszcze bardziej podejrzane. Później okazało się, że będzie synem Snape'a. I wiedziałam, że muszę zostać.
    Przede wszystkim muszę już na wstępie podkreślić, że zyskałaś mnie jako dozgonnego i wiernego czytelnika z jednego, prostego powodu (ok., jest ich zancznie więcej, ale ten jest najważniejszy) - szeroko pojętej oryginalności, ale głownie następującego aspektu - nie ograniczasz się do jednego miejsca. Większosć, nawet naprawdę wspaniałych ff potterowskich, które mogę czytać godzinami, dotyczą niestety tylko i wyłącznie Hogwartu, chyba że opisywane są wakacje. NIeliczne zahaczają o MM, Szpital, czasem pojawiają się inne wymyslone budynki, ale naprawdę jest tego tyle, co kot napłakał. Ty tymczasem zupełnie się nie ograniczasz- ani do miejsc, ani do krajów, ani do przekroju ludzkiej natury i jest to absolutnie genialne (również dlatego, że wszystko jest opisywane jak najbardziej logicznie). Podoba mi się mnogośc miejsc, to, że nie zamykasz bohaterów w sztywne ramy, fakt, że pomimo James jest głownym bohaterem, co widać, skupiasz się także na tylko nieco mniej ważnych bohaterach mocno i że każdy jest bohaterem z krwi i kości, kazdy potrafi zaszokować. Masz świetną wyobraźnię, prawdziwy talent i lekkie pióro. Kreacja Twoich bohaterów jest niesamowita. Polubiłam nawet Twojego Harry'ego, jest to człowiek ze świadomością sowich niedoskonałości, a jednak nastolatek, a niestety u Rowling za nim nie przepadałam (tzn. jak byłam mała, to go uwielbiałam, ale później... nvm)! podoba mi sie,że próbujesz trzymać się kanonu najbardziej, jak się da, że wstawiasz rózne krótkie podpowiedzi, w jakim momencie piątej części ejsteśmy, ale że jest to dyskretne. Podziwiam Cię za opisy bohaterów, za to,. że nie boisz się pisać nawet z perspektywy Voldemorta, co mnie osobiście zawsze wydawało się cholernie trudne i nawet jeśli w pewnych aspektach Twój Czarny Pan mnie trocjhę zdziwił, to jest to logicznie opisane i naprawdę spodobało mi się to, że w Twojej wersji nie ma on szacunku nawet do czarodziejów, bo właściwie byłoby to w jego stylu (ale i tak ta scena, kiedy Rainbow go slejała, nie do zapomnienia)/ Kocham Cię za Tonks, uwielbiam tę dziewczynę, już w sadze ją kochałam za tę energię, entuzjazm, odwagę, a u Ciebie jest jeszcze lepsza. Roztrzepana, genialna. nie dziwie się że naeert Jaemsowi się to udzieliłoxD tylko szkoda trochę, że jest zwiażana przysięgą... do tego jeszcze wrócę. właściwie każdy twój bohater jest ciekawą postacią, trochę żaluję, że nie było nigdy Syriusza, bo go uwielbiam, ale wszystko przed nami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo podoba mi się subtelność, z jaką ujawniasz powoli kolejne elementy z przeszłośći Jamesa lub układanki większej tajemnicy. Najbardziej korci mnie, by się dowiedzieć, co właściwie stało się w Brazylii i czy ma to związek z tym tatuażem. Kiedy matka z nim była, koiedy nie? Więcej nt. jego dziwnych, lecz intrygujaćych i pewnie równie zagubionych jak on przyjaciołachj... ach, mam tutaj tyle pytań... ale na szczęscie coś już tam wiem - np ta historia z kotłem-dobiła mnie, choć jeszcze bardziej przeszlosc Janviery...Jak jej matka mogła coś takiego zrobić...! no w każdym razie potrafisz wzbudzić w człowieku całą gamę uczuć, naprawdę... Opisu wszystkiego - uczuć, miejsc, akcji - są genialne, a i dialogi potrafią naprawdę zaskoczyć, są często grą słów.
      Oryginalność - tak, nawet w tym, ze ne wszysyc Twoi bohaterowie boją się Voldemorta, że są świadom i jakiejś innej, bardziej peirwotnej i pewnie potęzniejszej magii, co musi mieć zwiażek z artefaktami (mim że nie do konca jest to dkla mnie jasne), z samym Jamesem...któy najwyraźniej nim jest, ale jakim cudem (żywa osoba???). Wierzę jego świrniętemu na pierwszy rzut oka wujkowi, choć chyba woaląbym nie. ale właściwie jak inaczej tłumaczyć jego wielką magię, to nie jest zwykły chłopak, a przecież nigdy nie uczył się w żądnej szkole. Nawet mając za matkę Emily, nie mógłby być zwyczajny, mając taką moc... Być może boi się w to uwierzyć, nie wiem... Voldemort nie mógł go uleczyć, ale chyba nie zdaje sobie spprawy. kim ejst chłopak i wolałabym żeby tak zostało (marzenie ściętej głowuy...?). W każdym razie jest to zdecydowanie intrygujące i liczę na kolejne poszlaki, pdoawane jak zwykle w genialny sposób (ach, jak bardzo mi się podobało to,jak wchodziłaś w wątek madame Zabini, albo jak rozwiazałaś kwestię Chupacabry, choć pewnie jeszcze nie dp końca - genialnie. pewnie podobnie będzie z Shacklebottem czy Kingsleyem, aż mnei zżera z ciekawości...). Jest tu ogromna wielowątkowość, ale tylko pozorna, myślę, ze to się razem połączy w jakąś całość, że będzie środek tych wszystkich tajemnic i musze przyzhjać, że mnie to ciekawi. a teraz przejdę do ulubionej częsic czyli Jamesa.
      nie potrafię go ocenić jednoznacznie moralnie, nie wiem, czy ejst to możliwe, ale go uwielbiam.
      przeraziła mnie łatwość, z jaką zgodził się być szpiegiem Voldemorta i wykraśc Harry;ego, ale nie wiem tak naprawdę, czy by to zrobił. przerażają mnie pogłoski zwiazane z tym, co robił Scoopy, nie czujac przy tym chyba większych wyrzutów sumienia. Ale jak mogę go winic, mając takie dzieciństwo, nigdy nie posiadając domu, mając matkę która na jego oczach zabijała ludzi wymyslionymi czarami po to, by je sprawdząć... nie był przez nikogo wychowany, a więc własciwie uważam, że poradził sobie jak narazie naprawdę genialnie w życiu. dużo kombinował i ejszcze więcej przeżył, więc trudno jest go oceniać... ponadto mimo wszystko ma swój pokręcony system wolnosci -zrobi wiele,by być wolnym czy niezależnym, jednocześnie jednak np.ta nieporadność w stosunku do Mrużki albo to, że tak bardzo pragnął wiedzizeć, czy nikt nie umarł pod tą ruderą, którą zawalił - jak można jednoznjacznie go źle oceniać? oczywiście wiem, ze kradnie różdżki, że może wydawać się okropnie arogancki, ale pewnie niewielu wie, jak bardzo się boi, że żyje wstrachu, że jego ciało mu o tym przypomina, że nie czuje się dobrze sam ze sobą. I chciałabym, żeby miał przyjaciół, ale wtedy musiałby zdobyc się na szczerość i moze mogłaby to być Tonks albo Mrużka, James chorobliwie potrzebuje bratniej duszy, ale trudno znaleźć kogoś kto mógłby udźwignąć aż taki worek przeżyć... Kurczę, ale ja wierzę, ze on nie jest jak matka, że nie jest tak szalony, że mógłby zdziałać wiele dobrego. I mam wielką nadzieję, ze jednak nie spełni swojej misji w st do Harry;ego (ciekawe, czy Snape mu powie, że jest podwójnym agentem. swoją drogą dziwne, że nie zastanawiał sie, dlaczego Severus powiedział Dumbledorowi o szczegółach misji. jako szpieg Voldemorta, za jakiego go pewnie uważa syn, powinien wyjawic, że chłopak ma zająć się Harrym ale bez szczegółów. no nieważne).

      Usuń
    2. w każdym razie chciałabym dla niego przyjaciela, ale nie chciałąbym żeby zgubił swoja specyfikę, ten swój humor, swój cięty język. Jest naprawdę genialny, wykreowałaś go wspaniale. Co do ejgo matki uważam, że jest psychopatką, co tlyko podkreślają te bajki Disney'a... Snape jest ok, ale jest go za amło, a ja go naprawdę lubię. Bardzo podobał mi się ten wątek z jego pokojen, to bardzo snejpowskie. Rozdział u wujka miał bardzo ciekawą formę i naprawdę podziwiam Cię za niego choć troszeczkę w opewnym momencie się pogubiłam. ale ógólnie.... jest wspaniale. dawno, jeśli nie nigdy nie czytałam aż tak oryginalnego i obszernego w fabule, miejscach ff potterowskiego. I to jeszcze w czasach HP, nie póxniej, czy nie wcześniej. Piszesz bardzo dojrzale, masz genialną zdolnosć wchodzenia do ludzkiej psychiki, a jednocześnie utrzymywania tempa, jeśłi zachodzi takja potrzeba.... Jak również teog łączenia wątków. NIesamowicie. I kurde, nawet nie będe się dopraszać wątków romantycznych, to chyba nie byłoby na miejscu xD jest wspaniale tak jak jest i mam nadzieję,że szykuje się długie opowiadanie, bo nie wiem, jak przeżyłabym jego koniec!!! Ok, myslę, że to mniej więcej tyle, i tak nie mogę ubrać w słowa tej całej gamy emocji, którą wzbudza we mnei ta historia, ale ponad dwie strony w wordzie komentarza to sporox Dzapraszam do mnie na zapiski-condawiramurs.blogspot.com (różnego rodzaju krótkie opowiadania, również związane z hp).

      Usuń
    3. Bardzo cieszę się, że zajrzałaś :D
      (I tak mnie chwalisz, że nie wiem, co odpowiedzieć. Ja zazwyczaj nie wiem, co powiedzieć, jak ktoś mnie tak chwali :D)

      Okej, to może zaczynając od długości Maski, bo to najprostsze (powiedzmy): z rozpiski mi wynika, że ma się kończyć na 37 rozdziale, a pewnie będzie się to jeszcze zmieniać - już nie raz tak miałam, że z jednego rozdziału tworzyły mi się dwa, bo jakieś kawałki okazywały się zbyt długie :) Ale trzeba liczyć tak koło 40 :D A z moim zorganizowanie napisanie kolejnych dwudziestu rozdziałów zajmie kolejny rok.

      Ja strasznie lubię mieszać perspektywy :D Poza tym najlepiej bawię się przy prowadzeniu własnych bohaterów albo takich, o których kanon ledwo napomyka... przez miejsca własne lub takie, o których kanon ledwo napomyka :P O Hogwarcie uwielbiam czytać, ale uświadomiłam sobie (po niewczasie oczywiście), że akurat dla mnie pisanie o nim wyłącznie byłoby mordęgą - bo do przeprowadzania swoich pomysłów potrzebuję w większości przypadków dorosłych ludzi. A do części: porządnych spelun ;)
      (Ogólnie sporo się uczę na tym moim fanfiku, no bo pierwszy :P Choćby fakt, że uwielbiam prowadzić narracje bez przeskoków czasowych - dzień po dniu, czasami godzina po godzinie - to sobie uświadomiłam dopiero pisząc :D)
      Harry'ego lubię, jako dzieciaka (w pierwszym tomie był fajny), tylko się spsuł, jak zaczął dorastać. Ale ogólnie ja wolę te początkowe tomy (nadal :D) od późniejszych, ponieważ tam jeszcze nie rażą pewne rzeczy, które bolały mnie później (no, dziury w świecie, mówiąc ogólnie). A może po prostu wolę bajki od młodzieżówek.
      (Znacz Maska jest młodzieżówką, ale no. Nie liczy się :P)
      Boję się pisać z perspektywy Voldemorta :D Przed każdym jego kawałkiem wymuszam na becie (albo losowych osobach. Albo to i to), żeby to przeczytały i powiedziały, czy "może być". Ten ostatni kawałek chyba czytały cztery przed publikacją :D
      Syriusz będzie, ale tylko epizodycznie. No, nie wyszło z nim - głównie dlatego, że mi się... ee... skrócił "realny" czas trwania opka. Po prostu James nie będzie miał czasu, aby się z nim zapoznać :P (a też żałuję, bo dorosłego Syriusza jako postać bardzo lubię)
      Jeśli chodzi o fabułę, nie będę spojlerami psuć niespodzianki :D
      Ale tak, wszystko albo już się łączy, albo połączy się do ostatniej sceny :D No, może oprócz historii jego przyjaciół, bo to w sumie byli przypadkowi ludzie, ale nie można mieć wszystkiego ;)
      James... :D No, ja o nim nie mogę elaboratów pisać, bo jako autorce trochę mi nie wypada. Ale bardzo lubię słuchać, jak inni go rozpracowują :D
      Snape - uh, też ofiara skrócenia fabuły. Ale spokojnie, jeszcze parę scenek z nim planuję :D
      Wątki romantyczne. Jeżu, moja pięta achillesowa ^^" Uczciwie mówię, że prawdopodobnie nie będzie nic bardziej romantycznego, niż jest teraz. No bo tego, James to wyjątkowo niekochliwa postać.
      Na stronę zerknę, ale nie obiecuję zbyt wiele :D Matura za pasem, staram się przynajmniej symulować naukę ^^"





      Usuń
  5. Hej ho, nie jestem w tym dobra, w pisaniu komentarzy, ale ten pierwszy postanowiłam napisać. Może za rzadko to robię, wykłady na uczelni sprzyjają czytaniu pod ławką, ale pisaniu opinii już nie za bardzo. Tak z serii głupich wymówek. Ale do rzeczy.
    Lubię sobie czasami przeglądać fanfiki na fanfiction.net, a po filtrowaniu ze względu na Snape'a pojawił się Twój fik. Po kilku pierwszych akapitach wpadłam i nie mogłam się oderwać. No i tak blog wylądował na liście subskrypcji - dość krótka historia pasjonującej (mam nadzieję) znajomości.
    Szalenie podoba mi się u Ciebie pomysł organizacji trochę innej, niż stereotypowa. W większości fików mamy Ministerstwo, Zakon, Śmierciożerców i na tym lista się kończy. U Ciebie jest coś jeszcze, świat się rozbudowuje, pojawiają się nowe elementy. Voldzio nie jest największym zagrożeniem magicznego universum. Dodatkowo pomysł na ludzi, którzy uważają, że Czarny Pan jest nikim więcej, jak czarnoksiężnikiem z dość dużą wiedzą magiczną i umiejętnościami. Absolutnie nie należy się go obawiać bardziej, niż to konieczne.
    Snape. Jak pewnie się domyśliłaś, lubię gościa. Mam oczywistą słabość do bohaterów, którzy utrudniają życie głównej postaci, nieważne czy oglądam serial, film, czy czytam książkę, tak po prostu jest. Stąd pewna sympatia również do Voldka i Lucjusza Malfoya, ech...
    Na plus jest pewien dystans postaci do otaczającego je świata. Bohaterowie myślą, brawa za to. Akcja jest logiczna i przemyślana, mam nadzieję, że dalej taka będzie. Artefakty i to 'coś' żyjące w Jamesie są... interesujące. Sprawiają, że z ciekawością przechodziłam przez kolejne rozdziały.
    I wiesz, absolutnie kocham Tonks w Twoim wykonaniu.
    Podsumowując, naprawdę bardzo się cieszę, że natknęłam się na Twojego fanfika. Dalsze rozdziały będę na pewno czytać (w przerwie pomiędzy toną sprawozdań z laboratoriów), ale z komentowaniem może być różnie, przepraszam~
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, wiedziałam, że umieszczenie Snape'a w tagach będzie dobrych chwytem marketingowym ;)
      Komentarzy jakoś strasznie mocno nie wymagam. Chyba że pod rozdziałem pusto i głucho, to wtedy zaczynam się bać, czy czymś ludzi na śmierć nie zanudziłam :D
      Ja mam... ciągoty do rozmachu. Trochę jak ten pisarz, sąsiad Chupacabry. Tylko - mam nadzieję - ogarniam teksty lepiej od niego. Ale o tym będzie można dyskutować po zakończeniu...
      Też wolę czytać o "tych złych" :P Niekoniecznie ich lubię jako ludzi, ale zazwyczaj po prostu są jacyś bardziej charakterystyczni od pozytywnych bohaterów. I do nich bardzo często należy pierwszy ruch, a ja uwielbiam aktywne postacie :D
      Tonks to chyba jedyna jednoznacznie pozytywna bohaterka. Nie mam pojęcia, jakim cudem się w tym opku uchowała ;)
      (I ten tego, ja nie bardzo potrafię odpowiadać na komentarze. I nadużywam emotek, przepraszam, ale ja naprawdę tak się szczerzę do monitora, jak czytam komentarze)

      Usuń
  6. No, jestem :D. Na razie tutaj, XX rozdział ogarnę innym razem ;)

    Na początek wypiszę wszystkie pierdoły i drobnostki, ale poza tym jak zwykle nie mam się do czego przyczepić :P:
    1. "wpatrywał się w słowa „Wykorzystanie starszego fuþarku w wielokątach zwodzących (ze szczególnym uwzględnieniem „Trapezu Odyna”)” i próbował udawać, że nad nimi myśli" - zamiast myśli lepiej by pasowało zastanawia się :P
    2. "Z przewróconego kałamarza polał się atrament na pergamin i książkę." - atrament polał się, inwersja ;)
    3. "Powiedział Harry’emu o tym" - powiedział o tym Harry'emu, inwersja znów ;)
    4. "nie różniła się od poprzedniej niczym." - nie różniła się niczym od poprzedniej - j.w.
    5. "Dzieciaki może nie miałaby szklarni i zgrai hipogryfów, ale przynajmniej nic nie próbowałoby je zeżreć." - ich zeżreć, nie je :P
    6. "Głównie dzięki Jenny, co tu kryć. Później zaś odkrył" - kryć-odkryć
    7. "Wiedzą tylko, że kiedyś siedziałem, najstarszy to chyba pamięta. Ale teraz jestem dla nich tylko" - tylko-tylko
    8. "Obraził tym śmiertelnie sportetowaną" - sportretowaną, mała literówka ;)
    9. "ale miło go zaskoczyła" - mile zaskoczony, jeszcze nie spotkałam się z formą miło ;)
    10. "Jego dobry humor zniknął, jak ręką odjąć" - jak ręką odjął, tak to leciało :P

    Wgl urzekło mnie spostrzeżenie, że oparcie krzesła ochrania brzuch. Nigdy o tym w ten sposób nie pomyślałam, ale to ma sens ;).
    I w zupełności zgadzam się z Brendą w kwestii Dumbledore'a, w końcu ktoś powiedział całą prawdę :D. Tak bardzo mi tego w kanonie brakowało,
    "Nawet chcieli mnie adoptować… To ją chyba uraziło." - tak, pies ogrodnika :D
    W ogóle James wybiera do grania świetne piosenki, "Working Class Hero" to jeden z moich ulubionych smętów :P.
    To tak sobie sktórowo wynotowałam to, co na bieżąco przychodzi mi do głowy. Fajnie, że kreacja twojego świata się nie rozjeżdża, że kanoniczne postacie wciąż są kanoniczne (choć nabierają głębi, jak Voldzio :D). Aż sobie wyobraziłam, jak Hermiona się czerwieni schowana za tymi książkami :P.
    trochę mało akcji jako takiej, chyba nas za bardzo rozpieściłaś tym, że ciągle coś się musi dziać :P.

    Pozdrowienia ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, Working Class Hero sama uwielbiam :D Jeśli kiedykolwiek nauczę się grać na gitarze, to właśnie dla tej piosenki. A poza tym niektóre wersy tak fajnie do Jamesa pasują...
      "A soon as you're born they make you feel small... They hurt you at home and they hit you at school. They hate you if you're clever and despise a fool... If you want to be a hero well just follow me"
      (Mniejsza, że całość jest o czymś kompletnie innym :D)
      Brenda to chyba moja ulubiona postać epizodyczna, jeśli autorowi wolno mieć ulubioną postać epizodyczną w swoim opku.
      Ale obiecuję, że akcja jest już w następnym rozdziale ;)
      Błędy popoprawiam, jak już trochę odsapnę :D Dzięki, że wpadłaś.

      Usuń
    2. Tak, też o tym pomyślałam :D, że fajnie do niego pasuje ;). Na równi z oryginałem lubię wersję Green Day, Billy ma taki fajny głos <3.
      Aż szkoda, że jest tylko epizodyczna :). W ogóle uwielbiam to, że u Ciebie każda postać jest tak drobiazgowo wykreowana, nawet te, które pojawią się ledwie kilka razy ;).
      No dopsz, następny też nadrobię :D.
      Btw Twoją najbardziej niejasną postacią jest Chupacabra. Wciąż nie mogę dojść, po której on jest stronie, czy raczej pomaga, czy szkodzi Jamesowi, i czy w ogóle mam go lubić czy nie :P. Bo James jest pokręcony przez tą swoją przeszłość i tak dalej, ale w gruncie rzeczy dobry z niego chłopak (choćby to, jak traktuje Mrużkę i że martwi się o Tonks :D). No i wiadomo, że on w sumie najprawdopodobniej zawsze będzie ratował tylko własną skórę, to uczciwe postawienie sprawy :P. Emily jest po prostu stuknięta, ale przy tym urocza i chce się tylko bawić, i przez to wiele jej się wybacza. No a Chupacabra to taki typ, któremu nigdy nie wiadomo, co chodzi po głowie. Cholernie inteligentny chłopak, ale ma jakiś taki oślizgły charakter :P.

      Usuń
    3. Ja lubię też wersję Mansona, może dlatego, że trafiłam na nią pierwszą :D
      Może Brenda gdzieś tam jeszcze mignie na dalekim planie, zobaczę, jak się ułoży historia...
      O, a ja jeszcze niedawno (no dobsz, nie wiem kiedy, ale chyba w tym miesiącu) pisałam do Jaimie, że Chupacabra jest moją ulubioną postacią :D Właśnie przez, hm, niejednoznaczność. Jak większość bohaterów mogę przypasować do takiej czy innej kliszy, to ten jakby się urwał trochę z innej historii. I podejrzewam, że kolejna jego perspektywa jeszcze więcej namiesza w postrzeganiu tej postaci...
      (ale powiem tak: racjonalne jest i czucie głębokiej niechęci do tego człowieka, jak i darzenie go jakąś sympatią - oba podejścia potrafię zrozumieć i uargumentować. A jednak, mam nadzieję, on nadal jest spójny ^^")
      Leć ty mi do następnego rozdziału, James cię chyba zaskoczy :D A Emily... cóż, powiem tak. Emily to moja prywatna zabawka w tym opowiadaniu. Postać, dla której typowe jest największe szaleństwo, cudownie się opisuje :D

      Usuń
    4. Manson też potrafi zrobić niezły cover ;). Jednak GD jest mi bliższe :P.
      No widzisz, a ja wciąż nie mogę zdecydować, jakie żywię do niego uczucia :P. Właśnie przez to, że taki pokręcony chłopak z niego, nie lubię nie wiedzieć, co mu może chodzić po głowie :P. No i mam wrażenie, że on ma jeszcze mniej skrupułów niż James i jakoś tak chłodno wszystko kalkuluje :P.
      Jak na razie każda z jego perspektyw pozostawia tylko więcej pytań niż odpowiedzi :P.
      Owszem, jest spójny, ale to nie znaczy, że już wiem, czy go lubię, czy nie :P.
      Mówisz? Oj kusisz, kusisz... A potem Jamie mi to będzie wypominać :P.
      I cudownie się o niej czyta, serio ;). Jest jednocześnie tak bardzo nierealna i do bólu prawdziwa, majstersztyk w kreacji postaci :D.

      Usuń
    5. "No i mam wrażenie, że on ma jeszcze mniej skrupułów niż James i jakoś tak chłodno wszystko kalkuluje :P."
      Tak, to na pewno :D
      Btw. właśnie uświadomiłam sobie, że nie potrafię sobie wyobrazić Jamesa jako np.dwudziestopięciolatka. No, żywego.

      Usuń
    6. Oj, to nie jest dobry znak, jeszcze nam tu uśmiercisz Jamesa i co wtedy? :P

      Usuń
    7. Pozostanie mi pisanie prequeli ;__;

      Usuń
    8. To już byłby spojler chyba :P.

      Usuń
    9. :D
      (spokojnie - nie wiem czy go uśmiercę, czy nie, więc spojlerować siłą rzeczy nie mogę - a że na końcu będzie niebezpieczne, to się można domyślić :D)

      Usuń
    10. Trudno, żeby było bezpiecznie, kiedy w pobliżu kręcą się Voldzio, Dumbel i Harry. Z tych dwóch pierwszych czasem się zastanawiam, który jest bardziej groźny i szalony :P.

      Usuń
    11. Szalony raczej Voldemort, ale z bardziej groźnym - tu też bym się wahała :D

      Usuń
    12. Nie jestem przekonana, czy Dumbel tak naprawdę nie był szalony, bo z pewnością był bardzo pokręcony :P.

      Usuń