30.03.2022

Wbrew pozorom nadal istnieję ^^".

czwartek, 10 grudnia 2015

Rozdział XXXIII



Betowała Gaya, dzięki!


Dawno, dawno temu, w krainie, w której kwitły czereśnie, żył chłopiec o błękitnych oczach. Każdy, kto na nie spojrzał, myślał o letnim niebie…
Amelia Bones stwierdziła, że już nigdy nie wyświadczy przysługi Dumbledore’owi. Zwłaszcza, jeśli ten nazwie ją drobną.
...choć nie istniało niebo, nad którym wisiałyby czarne słońca.
Kobieta ciągle poprawiała monokl, zawsze lewą ręką, bo z prawej nie wypuszczała różdżki. Wiedziała, że to nerwowy odruch i powinna go opanować, ale nie potrafiła. Starała się jednak nie wiercić w fotelu, który okazał się zaskakująco niewygodny, a spocone dłonie wycierać w sposób możliwie dyskretny. I nie wzdrygać się na każdy głośniejszy dźwięk, choć to było najtrudniejsze.
Chłopiec miał dwóch starszych braci. Byli silni i piękni, więc kochał ich i szanował.
Runy pospiesznie nakreślone na ścianach i szybach powinny działać na nią kojąco, ale przyniosły odwrotny efekt. Choć w każdej chwili mogła wyjść, czuła się jakby zamknięto ją w klatce z tygrysem, tylko dla zachowania pozorów przystrojonym w kaganiec.
Pewnego dnia do krainy przybył czarnoksiężnik. Na plecach niósł siodło, choć nie miał konia ani muła, a w ręce trzymał wiecheć kwiatów zamiast różdżki, dlatego ludzie się na nim nie poznali.
Kaganiec był z trawy.
Powiedział do najstarszego z braci: Idź i wyłup mu lewe oko, i zrób z niego naszyjnik, a zyskasz siłę i żadne ostrze nie zrani twego ciała. A gdy ten zaprotestował, czarnoksiężnik dodał: Czy to sprawiedliwe, że on ma dwoje magicznych oczu, a ty ani jednego? Jeśli zostawisz mu prawe, będzie aż nadto. Więc poszedł najstarszy brat i zabrał lewe oko chłopca, i zyskał wielką siłę. Wtedy czarnoksiężnik powiedział do średniego z braci: Idź i wyłup mu prawe oko, a zyskasz wielką mądrość i nic nie będzie dla ciebie niejawne. A gdy ten zaprotestował, dodał: Czy to sprawiedliwe...
– Starczy. Co za obrzydliwa historia – przerwała gwałtownie. Fawkes zaskrzeczał z oburzeniem i popatrzył na nią z dezaprobatą. W tym samym momencie Emily zachichotała i czule pogładziła palcem grzbiet książeczki.
– Na początku styl jest koszmarny, nie wiem, co pisarzyna próbował naśladować, ale później się rozkręca. Gdzieś tak od piętnastej strony, kiedy czarnoksiężnik porywa dzieciaka do krainy pod bagnami, a jak młody poznaje topielicę to już w ogóle. – Siedziała w fotelu bokiem, z przewieszonymi przez poręcz nogami, którymi ciągle machała. Bones była jednak pewna, że to nie oznaka zdenerwowania, raczej radości, może też lekkiego zniecierpliwienia. – I ma szczęśliwe zakończenie. James uwielbiał tę bajkę, jak był mały.
– Nie powinnaś mu czytać takich rzeczy, dzieci są bardzo delikatne – powiedziała odruchowo, zanim uświadomiła sobie, że zły dobór lektur był pewnie najmniejszym problemem w tej rodzinie. Odkaszlnęła. – Choć, jeśli rzeczywiście ma dobre zakończenie… Czarnoksiężnik zostaje ukarany?
– Za co? – zdziwiła się Emily i sięgnęła po kubek strojący na podłodze, żeby dopić resztki cappuccino. Oprócz foteli w pokoju nie było innych mebli, zniknęły też zasłony, obrazy i dywan. Bones była już kiedyś u Dumbledore’a i nie sądziła, że kiedykolwiek zobaczy sypialnię gościnną przerobioną na celę, nawet jeśli przestronną i jasną. Nie sądziła też, że zostanie wplątana w pilnowanie Rainbow, a co gorsza, nie będzie mogła o tym poinformować aurorów.
Po części rozumiała jego decyzję – pracowała w Ministerstwie dość długo, aby zauważyć, że ostatnio zaczęło gnić od środka bardziej niż zwykle – ale wolałaby mieć kogoś do pomocy. Najlepiej cały szwadron.
Emily podrapała feniksa po grzbiecie i ten ruch wyrwał Amelię z zamyślenia. Kolejny raz odkaszlnęła i poprawiła monokl.
– Cóż, z tego co mówisz, wydaje się ciągle robić krzywdę głównemu bohaterowi – zauważyła. Emily wzruszyła ramionami, nie przestając pieścić feniksa. – Skoro nie zostaje ukarany, co dzieje się na końcu? – dopytała Amelia po chwili, czując mimowolną ciekawość.
– Młody zabija obu braci, zabiera im swoje oczy i dzięki temu staje się i mądry, i silny. A później topielica oddaje mu swoje serce… Nie, nie – pokręciła głową, uśmiechając się wesoło, kiedy zobaczyła wyraz twarzy Bones. – Nie żenią się. Dosłownie mu oddaje, żeby chłopak stał się nieśmiertelny. Choć, biorąc pod uwagę opis, raczej wykorzystał jej śmierć do stworzenia horkruksa z tego organu, ciekawe czy Voldy też takiego ma, to by było romantyczne. No i na koniec wkłada to serce, znaczy dzieciak, nie Voldemort, do skrzynki i wrzuca do oceanu…
– Merlinie, ta książka powinna być zakazana.
– Różdżkarze też tak twierdzą. – Zachichotała. – Ponoć cały nakład wydrukowano na papierze zrobionym z drzew pilnowanych przez nieśmiałki, ale to może być lipa. Pewnie niedługo się przekonamy. – Znów wyszczerzyła się wesoło, ale zaraz spoważniała. – Czarnoksiężnik go nie krzywdził, po prostu tak wygląda nauka czarnej magii i nie ma co udawać, że będzie miło i puszyście.
Czemu Albus trzymał coś takiego w swojej biblioteczce?, zastanawiała się Amelia, coraz mocniej zaciskając palce na różdżce. Była pewna, że Emily wyciągnęła te parę książek z jego półek, podarował jej je, żeby się nie nudziła. Tak samo, jak dał jej feniksa, kawę i wygodny fotel. I kazał Bones traktować Rainbow jak gościa.
Czemu, Helgo jedyna?
– Właściwie… dlaczego tu jesteś? – spytała ostrożnie.
– Bo Albus spytał, czy chcę dla niego pracować, więc powiedziałam, że nie ma sprawy – stwierdziła z rozbrajającą szczerością. – Poza tym Voldy się na mnie wkurzył, przynajmniej tak mówią Lucy i Sev, więc poczekam, aż mu przejdzie. Szczerze, to z niego czasem straszny bachor wychodzi, zwłaszcza jak coś mu się nie układa, tylko zamiast tupania nóżką i krzyczenia wstaw krzyczenie i ciskanie klątw.
– A czemu dyrektor pozwolił ci dołączyć do swoich ludzi? – brnęła dalej Bones, choć czuła, że odpowiedź może zniszczyć jej psychikę. Nie mogła przy tym oderwać wzroku od Fawkesa, który łasił się do kobiety niemal jak kot. Zawsze myślała, że feniksy stronią od czarnoksiężników, ale ten najwyraźniej dał się przekupić kawą z kubka.
– Och, chciał, żebym usunęła bezpiecznik na ręce Jamesa. Właściwie to Severus chciał. Z jakiegoś powodu obaj uparli się go zabić. – Zamyśliła się. – Chyba. W każdym razie skoro nadal jesteśmy w jednym kawałku, to jakoś sobie z tą magią sam poradził. Zdolny chłopak, nie? Dzięki, Gryfindorze, że nie wdał się w ojca.
Bones pomyślała o chłopcu, który nie tak dawno temu stał przy jej biurku w swojej śmiesznej kurtce i wyglądał tak strasznie młodo. Stwierdziła, że jeśli Albus w jakikolwiek sposób naraził go na niebezpieczeństwo, nie bacząc na ich wieloletnią przyjaźń, po prostu mu przyłoży.
Nagle feniks zamarł. Przez chwilę siedział nieruchomo, zaciskając tylko coraz mocniej szpony na oparciu fotela, nim rozłożył skrzydła i zakrzyczał przeraźliwie. Poderwał się do lotu, nie przestając zawodzić, zatoczył ciasne koło po pokoju i rzucił się na najbliższe okno. Runy rozbłysły, gdy dotknął szkła i bariera odrzuciła go w głąb pokoju. Uderzył mocno o ziemię, ale natychmiast się poderwał.
– Co mu się stało?! – krzyknęła Bones, wstając gwałtownie. Wycelowała w Fawkesa różdżkę, żeby go spetryfikować, ale źle wycelowała i zaklęcie uderzyło w sufit, rozświetlając go na chwilę.
– Podejrzewam, że chce stąd wyjść – odpowiedziała Emily, spokojnie otwierając książeczkę. – Hm, lub wylecieć..
– Widzę, ale czemu…
Feniks miotał się po pomieszczeniu coraz bardziej rozdrażniony, ani na chwilę nie przerywając zawodzić. Dźwięk wrzynał się w głąb czaszki, sprawiając Bones niemal fizyczny ból. Amelia spróbowała ponownie go ustrzelić, uznając, że nawet jeśli ptak spadnie, zrobi sobie mniejszą krzywdę niż wciąż wściekle atakując runiczne mury. Na podłodze leżało już mnóstwo piór, część z nich upstrzona krwią.
– Pomogę mu – powiedziała Emily miękko.
Amelia wzdrygnęła się i obróciła gwałtownie, uświadamiając sobie poniewczasie, że w zamieszaniu stanęła do kobiety tyłem. Rainbow trzymała w dłoni zgiętą kartkę wyrwaną z bajki, z której wystawało jedno z piór. Zanim Bones skierowała w jej stronę różdżkę, Emily przyłożyła papier do jej serca i uśmiechnęła się miękko.
– Pa – powiedziała.
To nie była bolesna śmierć.

***

Syriusz zastanawiał się, jakim cudem nagle wylądował po stronie Śmierciożerców. I czemu, do kurwy nędzy, znowu wrobiono go w morderstwo. Zwłaszcza że nawet polubił tamtego aurora, choć facet zachowywał się, jakby towarzyszenie zbiegowi było dla niego najgorszą torturą. A później William go zabił, bo to jest coś, czego się należy spodziewać po szefie. Kurwa.
– Nie chcę mieć go za plecami – warknął jeden z Śmierciożerców. Black w myślach nazywał go Snobem, bo głos miał jak jego dziadek, tak nadęty, że rzygać się chciało.
Snape wzruszył ramionami, uchylając się równocześnie przed klątwą ciśniętą zza rogu korytarza. Próbowali się przebić do holu, ale kiepsko im szło.
– Nie ufasz mi czy Czarnemu Panu? – spytał jadowicie.
A tak, i jakimś cudem Snape’owi udało się przekonać resztę, że jest szpiegiem na usługach Wielkiego Złego Łysego, i właśnie go zdemaskowano. Czemu mu uwierzyli, Black nie wiedział. Podejrzewał, że po prostu są kretynami. Choć fakt, że ci dobrzy próbowali go ustrzelić jak kaczkę, też mógł trochę pomóc.
Smarkacz, którego Dumbledore chciał odbić, stał nieco z tyłu, obok drugiego Śmierciojada, którego Black w myślach określił Ewenement, Który Trochę Myśli, Co On Robi Ze Smarkiem W Drużynie, w skrócie Nott, bo tak zwrócił się do niego Snob. Przynajmniej Syriusz miał nadzieję, że chodzi o tego chłopaka, bo miał maskę na twarzy, jak wszyscy tutaj. Nawet Black musiał taką włożyć. W życiu nie czuł się tak upokorzony i podejrzewał, że Snape świetnie się bawił, obserwując go tak upodlonego.
– Musimy się znowu cofnąć do pokoju – stwierdził Nott ponuro. – Wracamy.
Wycofali się, tarasując po drodze przejście. Próbowali już przebijać się nawet przez ścianę i podłogę, ale ludzie Williama rozpełzli się po kasynie jak larwy po trupie. I byli nieźli, cholera, chyba nawet lepsi od Zakonu, choć Black przyznawał to z bólem.
Zamknęli się w dyżurce, choć jasne było, że czary ochronne długo nie wytrzymają.
– Możemy zeskoczyć na ulicę – wymamrotał chłopak, kiwając głową w stronę okna.
– Na otwartej przestrzeni od razu nas wystrzelają – warknął Snape.
Snob wycelował różdżkę w Blacka dosyć znaczącym gestem.
– Zróbmy przynętę z niego. Trochę się go podczaruje, żeby wyglądał jak James, ty pójdziesz jako ochrona… Wybacz, z taką raną więcej i tak nie zrobisz. Wtedy moglibyśmy we trójkę uciec.
– Jaką raną? – spytał dzieciak tonem chłodnego zainteresowania. – Nie widziałem, żeby oberwał.
– Bo nie oberwałem i nie jestem ranny – wycedził Snape. Zerknął na lustra, a później obrócił się do Blacka. – Dlaczego właściwie oni próbują go zabić? Dumbledore wydał taki rozkaz?
– Nie, mieliśmy go, znaczy on miał, znaczy jego ludzie… Em, mieli go odbić w każdym razie. Ale nagle temu rudemu całkiem odwaliło, byliśmy akurat sami, ja, on i taki jeden, którego sprzątnął. Później walnął się w ramię, że kość strzeliła i narobił strasznego rabanu…
– Black, na Slytherina, nie opowiadaj jak znowu wyszedłeś na frajera, nikogo to nie interesuje.
– Ty…
– Ten rudy to William Rainbow, mój wujek – przerwał im James, ciągle tym samym, obojętnym głosem. – Próbuje mnie zabić odkąd jestem w Anglii. – Wzruszył ramionami. – Nie wiem czemu.
– Mogłeś mi powiedzieć, pomógłbym – stwierdził Snob natychmiast, patrząc w lustro, w którym było widać Williama. Mężczyzna stał tyłem, trochę z boku, wydawał rozkazy. Black żałował, że nie słyszy jakie.
– Dzięki, ale wcześniej nie podchodził do tego szczególnie serio, więc się nie przejmowałem. Raczej był upierdliwy.
Syriusz zauważył, że Snape zachowuje się nieco dziwnie. Stał sztywno wyprostowany i zaciskał pięści.
– Mimo wszystko następnym razem tak nie zwlekaj. Wrogów trzeba zabijać, kiedy są jeszcze słabi – dodał Snob głosem, którym zazwyczaj rodzice upominają dziecko, że powinno uczyć się systematycznie.
– Jasne.
Black pomyślał, że czuje się chory od przebywania w tym towarzystwie. Denerwował go szczególnie gówniarz, który nawet nie próbował wyjąć różdżki, a każdą rozmowę prowadził tym uprzejmym, znudzonym tonem. Pieprzony mały arystokrata. Syriusz miał nadzieję, że będzie przypominał choć trochę matkę, ale najwyraźniej nawet ona nie mogła uratować pomiotu Smarka.
Tymczasem Snape odwrócił się do luster, oparł jedną ręką o biurko i nachylił, uważnie przyglądając jednemu z nich.
– Rainbow, co to za sala? – spytał. – Jest gdzieś blisko?
Chłopak poszedł do niego.
– To? Labirynt. Chyba jest na pierwszym piętrze. – Zawahał się. – Taak, na pewno. Tylko w weekendy go ruszali. Ten ekran jest tylko pro forma, bo wszystko widać na ekranach, znaczy lustrach, które wiszą przed trybunami.
– Da się je wyłączyć?
– Jak je rozwalisz.
Myślał przez chwilę.
– W porządku. Słuchajcie...

***

Po pierwsze: nie umrzeć. Po drugie: nie zemdleć. Po trzecie: zabić Voldemorta. Choć to już kiedy indziej.
James czuł się źle. Ciało mu ciążyło, jakby owinięto je żelaznymi łańcuchami, z trudem kontrolował swój oddech i sposób mówienia. Cieszył się, że ma zasłoniętą twarz, choć przez to nie mógł wytrzeć potu, który spływał mu z czoła i szczypał w oczy. Choć niewiele się ruszał, miał wrażenie, że ciągle biegnie – serce biło mu gwałtownie, a szum krwi w uszach niemal zagłuszał wszystkie inne dźwięki. Gdyby był sam, pewnie zwinąłby się w kłębek i błagał los, aby Czarny Pan przestał wyciągać z niego tyle magii. Czuł, że wraz z nią ucieka z niego życie.
Ale nie był sam, więc nie mógł pozwolić sobie na ten luksus.
– Dobrze się czujesz, James? – spytał Nott.
– Ta.
Śmierciożerca kończył właśnie zastawiać pułapkę w centrum labiryntu. Rainbow mógł tylko się przyglądać i to go dręczyło. Jeśli już walczyli z jego powodu, chciał się jakoś przydać.
Wcześniej Nott wyczarował mu nóż i wcisnął ukradkiem do kieszeni. W tej sytuacji był raczej zabawką niż bronią, ale chłopak i tak czuł się lepiej, mając go przy sobie. Usiadł pod żywopłotem i spróbował przypomnieć sobie runy, które mogłyby im się przydać – nawet mugole potrafili nimi operować do pewnego stopnia. W głowie miał jednak pustkę, kojarzył co najwyżej jakieś oderwane od siebie znaki, symbole, które nakreśliła kiedyś dla niego Julia, Hermionę poprawiającą mu ortografię w wypracowaniu na kolejne zajęcia…
Zamrugał, czując, że coś dziwnie dławi go w gardle.
Nott pracował pospiesznie, co chwila przystając i nasłuchując. Reszta obiecała, że powstrzyma Wiliama tak długo, jak będą mogli, ale nie padły żadne konkretne obietnice. Gdyby Niewymowny wraz ze swoją bandą wpadł do centrum teraz, James i Nott byliby bez szans.
A takiego wała, pomyślał chłopak, nie dam się zabić.
Natychmiast dopadły go jednak wątpliwości, czy to na pewno w porządku. William miał rację. Obiektywnie patrząc, to James był tutaj tym złym. Więc może powinien… Ale Chupacabra ryzykował tak cholernie dużo, żeby mu pomóc. Byłoby nie w porządku, gdyby pozwolił się po prostu zastrzelić.
Zacisnął palce mocniej na rękojeści noża. Zaraz jednak je rozluźnił, odetchnął ciężko. Takie myślenie do niczego nie prowadziło.
– Spokojnie – powiedział Nott, zaskakując Jamesa. – Damy radę.
– Nott…
Umilkł, zastanawiając się jak sformułować pytanie. W końcu zrezygnował, uznając, że nie ma to sensu.
– Co się dzieje? – zainteresował się mężczyzna, nie przerywając kreślenia znaków w powietrzu i na kamiennych płytach.
James wzruszył ramionami.
– Myślisz, że możemy ufać Blackowi? – spytał, kiedy cisza się przedłużyła.
– Nie.
– Czemu?
– To jasne, że on nie jest szpiegiem – powiedział Nott z roztargnieniem. – Ale sami sobie nie poradzimy, a twój wujek najwidoczniej jest również wrogiem Dumbledore’a.
– To i tak ryzykowne – wymamrotał.
– Po prostu nie mamy wyjścia. Skończone. – Wyprostował się i potarł kark. – Później Avery i Snape spróbują go ogłuszyć, żeby Czarny Pan mógł go przesłuchać – podjął, kiedy James powoli wstawał. – A jeśli się nie uda, przynajmniej twój ojciec będzie mógł pochwalić się dyrektorowi, że udało mu się uratować tego kundla. W ten sposób podbuduje swoją reputację. – Mężczyzna poprawił trochę ułożenie różdżki w dłoni. – Z drugiej strony, Black wie, że Snape ryzykuje swoją pozycję, okłamując nas co do jego tożsamości. Prawdopodobnie więc będzie się starał podtrzymać to kłamstwo.
– Albo zabić was, zanim pójdziecie do Czarnego Pana i spytacie się, czy to prawda.
Nott westchnął.
– Albo. Ale Snape powiedział mu w jaki sposób się wytłumaczy, więc ta opcja jest mniej prawdopodobna. Chodź, musimy się wycofać.
James skinął głową. Zanurzyli się w jedną z odnóg labiryntu, a Nott narzucił na niego zaklęcie Kameleona i chłopak zadrżał mimowolnie, gdy poczuł, jak coś zimnego spływa pod jego ciele niczym woda.
Przez chwilę szli w milczeniu, ale coś wciąż nie dawało mu spokoju.
– To zadziała tylko, jeśli Black o tym pomyśli, a on trochę nie wygląda na kogoś, kto myśli – stwierdził ostrożnie.
– Cóż... dlatego wolałem zostać z tobą, niż iść z nimi – odpowiedział i James mógłby przysiąc, że mężczyzna pod maską się uśmiecha.
Sam jednak nie potrafił przestać się martwić. Bał się, że Syriusz strzeli Avery’emu w plecy albo po prostu zostawi go w najgorszym momencie.
Salazarze, to już syndrom sztokholmski, uświadomił sobie.
Nie mógł nawet nic poradzić na to, że zaczyna całkiem lubić tych ludzi. Notta na pewno trochę bardziej niż Avery’ego, którego zachowanie dziwnie go krępowało. Miał wrażenie, że mężczyzna czegoś od niego oczekiwał, choć nigdy wprost o tym nie mówił. I Snape też zdawał się niezbyt za nim przepadać, a on znał go dłużej. Ale Nott był inny, trochę przypominał Jamesowi Narcyzę...
– Nie przeszkadza ci, ze zabiłem Draco? – wypalił, sam zaskoczony swoimi słowami. – W końcu był w klasie twojego syna – dokończył niezręcznie.
– Nie znałem go zbyt dobrze – odpowiedział mężczyzna po chwili. Mówił zaskakująco ostrożnie. – Współczuję jego rodzicom, oczywiście, ale sam incydent… nie jest niczym niezwykłym w naszych kręgach.
– Często zabijacie się nawzajem? – mimo wszystko poczuł zaskoczenie. Przystanął, żeby przez moment odpocząć. Znowu zaczęło kręcić mu się w głowie.
– Teraz nie, ale w czasie wojny pojedynki były jednym z normalnych sposobów rozwiązywania problemów, choć głównie wśród osób o niższym statusie. – Nott przerwał na chwilę, zaczął nasłuchiwać, zaraz jednak rozluźnił się lekko i dokończył: – Nie musisz się bać, że zostaniesz napiętnowany, zwłaszcza że Czarny Pan wydaje się zadowolony z twojej wygranej.
Akurat to niezbyt go interesowało.
– A tak prywatnie? – drążył. Czuł się, jakby rozdrapywał świeży strup, ale nie mógł się powstrzymać.
– Nie – tym razem Nott odpowiedział natychmiast. – Gdyby mój syn wdał się w walkę, wolałbym, żeby zabił niż miał zginąć.
Więc gdyby zamiast mnie przeżył Malfoy, pewnie powiedziałby mu to samo, pomyślał James czując zaskakujące przygnębienie.
– Rozumiem – powiedział, zadowolony, że udało mu się zapanować nad głosem.
W labiryncie panował podejrzany spokój. Jedyne odgłosy walki, jakie po nim się rozchodziły, wydawały się docierać z zewnątrz budynku. James zastanowił się, czy Nott rozmawia z nim po to, aby odciągnąć jego uwagę od tego faktu. Właściwie nie było to nawet potrzebne. W tym stanie i tak niewiele kojarzył.
– Wracamy – zdecydował mężczyzna nagle. Złapał go za ramię i pociągnął, przez co James prawie upadł. Ten ruch go zaskoczył.
– Zostaw mnie – warknął i odruchowo spróbował się wyszarpnąć.
– Bądź cicho – powiedział Nott, tylko mocniej zaciskając uchwyt.
Chłopak rzeczywiście umilkł, złapał za nóż i rozejrzał nerwowo. Niczego szczególnego nie zauważył, a to tylko zaniepokoiło go bardziej.
Dopadli centralnego placu, kiedy padła pierwsza klątwa. Obaj rzucili się na ziemię, decydując się na jedyny możliwy unik, ale Nott zaraz znów poderwał się na równe nogi. Rainbow nie miał na to siły, przetoczył się więc na bok i ciężko dźwignął na czworaka. Do środka wpadło dwóch ludzi, przegapiając go w biegu. Zbyt skupieni byli na Śmierciożercy, który zaczął wolno wycofywać się do innej odnogi labiryntu. James zrobił to samo tylko w drugą stronę, jak najciszej, starając się nawet nie oddychać. Zaklęcie Kameleona działało poprawnie tylko, gdy ludzie nie rozglądali się zbyt uważnie – byle hałas mógł przykuć ich uwagę.
Dotarł do rozgałęzienia i wstał niepewnie. Nie odrywając wzroku od walczących, zrobił krok do tyłu.
I poczuł, jak William kładzie mu dłoń na ramieniu.
– Znalazłem ser – powiedział mężczyzna wesoło.
James zadziałał nawet nie myśląc. Po prostu obrócił się gwałtownie i w całej siły wbił nóż w brzuch wujka.
Mężczyzna odepchnął go gwałtownie i przycisnął rękę do rany, drugą zaś wyprostował, aby rzucić zaklęcie. Jednak zanim to zrobił, chłopak złapał go za nadgarstek – odruchowo, bo tracił równowagę – i obaj polecieli na ziemię. Prosto w krąg-pułapkę.
Świat stał się monochromatyczny, szary, jak na magicznej fotografii. James odczołgał się kawałek i usiadł, dysząc ciężko. Nie widział żadnych ścian ani sufitu, ale wszędzie kłębiła się mgła. Zamiast płyt labiryntu, podłogę tworzyły czarno-białe kafelki, ułożone w koncentryczne wzory. Natychmiast pożałował, że nie dopytał Notta, jak działa jego czar.
William również usiadł, cały czas przyciskając dłoń do brzucha. Spróbował rzucić na siebie zaklęcie lecznicze, lecz po chwili wsunął różdżkę do futerału na przedramieniu. Następnie rozprostował ręce i rozsiadł się wygodniej. Jego rana wydawała się nie krwawić.
– Profesjonalna iluzja – stwierdził. – Ty ją zrobiłeś?
– Nie – wymamrotał James i poszedł za przykładem mężczyzny. Jeśli rzeczywiście było to zaklęcie tego typu, nic co by zrobili, nie miałoby wpływu na ich realne ciała. Walka traciła sens.
– Nie miałem okazji się przedstawić. Jestem William Rainbow. – Mężczyzna spojrzał na niego jakby z kpiną. – Brat twojej matki, jak zapewne już wiesz.
– James, syn swojej matki – odpowiedział ponuro.
– Wyrazy współczucia.
Chłopak wzruszył ramionami. Nie chciał przyjmować kondolencji od tego człowieka, choć zaskoczyło go, jak szybko dowiedział się o śmierci siostry. Najwyraźniej Macnair nie był jedynym Śmierciożercą, którego zwerbował.
– Czemu nie zabiłeś mnie wcześniej? – spytał nagle z żalem. – Miałeś masę okazji.
– Uśmiercenie cię w niewłaściwy sposób również mogło doprowadzić do końca świata. – Mężczyzna machnął dłonią, jakby mówił coś nieistotnego.
– A jaki jest właściwy sposób?
– Och, nie wiem. Ale wygląda na to, że i tak się spóźniłem. A ty dlaczego się nie zabiłeś?
James znów wzruszył ramionami.
– Co to znaczy, że się spóźniłeś?
William uśmiechnął się wesoło.
– Domyśl się.
Chłopak domyślił się.
– To dlaczego ciągle próbujesz mnie zabić? – zapytał coraz bardziej rozżalony. – Dlaczego wszyscy popaprańcy chcą mi coś zrobić?
– Ze względu na to, że jesteśmy rodziną, nie będę ukrywać prawdy. Po prostu polowanie na ciebie jest szalenie zabawne. – Mężczyzna zmrużył oczy. – Rozmywasz się – stwierdził. – Ktoś musi cię wybudzać z iluzji. Dopilnuj, aby zaleczył w prawdziwym świecie moją ranę, chyba że chcesz zamordować dwie osoby jednego dnia.
To było tak bezczelne, że Jamesowi na chwilę odebrało mowę. Zanim się ocknął, zdołał jednak wykrztusić:
– No chyba cię…
Obudził się i natychmiast rozkaszlał. Miał wrażenie, że coś zalęgło mu się w płucach. Z trudem rozkleił powieki. Od lekkiego kołysania robiło mu się niedobrze.
Tak ma wyglądać reszta mojego życia?, pomyślał ponuro. Jakbym pił wódkę przy grypie żołądkowej?
Spróbował unieść głowę i rozejrzeć się, ale niewiele dostrzegł. Nadal znajdował się w labiryncie, choć nie w centrum, i na pewno nie z Nottem. Lewitował, ciągnięty przez Blacka za kołnierz płaszcza. Snape tymczasem kończył ściągać z niego czar.
– Co z resztą? – wychrypiał chłopak. Severus pokręcił lekko głową w dość znaczącym geście. – A mój wujek? Ktoś go opatrzył? – dopytał, przypominając sobie koniec rozmowy.
– Nim się nie przejmuj, drań jest wśród swoich – warknął Black. – Możesz iść?
– Chyba.
Mężczyzna cofnął zaklęcie tak gwałtownie, że chłopak nie upadł na podłogę tylko dzięki pomocy Snape’a.
– Black – powiedział Severus złowrogo.
– Mówiłem, że to zły plan – mężczyzna nie zwrócił na to uwagi. – Tylko kto by mnie słuchał? – Ściągnął z twarzy maskę i odrzucił ją ze wstrętem. – Co za gówno.
– Black, rzuć za nami Szatańską Pożogę.
– Jesteś pewny? – w głosie Syriusza pojawiły się wątpliwości. – Nie wiemy, czy tamci już wyszli.
– Po prostu to zrób.
James uświadomił sobie, że dotarli do trybun. Oparł się o nie plecami i znów zamknął oczy. Słyszał, jak chrzęści szkło z rozbitych ekranów chrzęści pod butami mężczyzn. Snape stanął parę kroków dalej i zaczął mamrotać zaklęcie. To, że rzucał coś werbalnie, mogło świadczyć o stopniu skomplikowania klątwy, ale równie dobrze wskazywać na to, jak bardzo jest zmęczony. Chłopak zerknął na niego kątem oka. Severus był blady, jakby osłabiony, ale nie wydawał się ranny.
Mężczyzna przeciągnął różdżką po kamiennym murze, tworząc wyrwę szerokości człowieka. Wpadało przez nią światło i świeże powietrze – zdecydowanie prowadziła na zewnątrz budynku. James poczuł lekki podziw. W przypadku pomieszczeń, których wnętrze zmniejszono lub zwiększono magicznie, takie działania wymagały niezwykłej precyzji.
Snape popchnął go do środka nim jeszcze Black rzucił Szatańską Pożogę. Dopiero, gdy James poczuł na plecach żar ognia, przypomniał sobie, co słyszał o tym zaklęciu.
– Londyn się spali – zauważył półprzytomnie.
Żaden z mężczyzn tego nie skomentował. Przy pomocy magii miękko zeskoczyli na ulicę, tą mugolską. Wyglądała, jakby rozegrano na niej bitwę. James spojrzał na zwęglone wraki aut i stwierdził, że specjaliści od ukrywania ingerencji magicznych będą mieli roboty na pół roku.
– Aportuję nas – powiedział Snape i złapał Jamesa za przedramię. Nic się nie stało.
– Oszczędź sobie, na całą dzielnicę rzucono wielkoobszarowe – zauważył Black.
– Czemu nie powiedziałeś...?
Zaklęcie prześlizgnęło się po żebrach Severusa, ale i tak miało dość siły, aby rzucić go na ścianę z tyłu. Mężczyzna wypuścił różdżkę i jęknął.
– Patrz, spudłowałeś – jęknęła śliczna kobieta, celując różdżką w Blacka. Miała na sobie kraciastą szatę. – Musisz kupić sobie okulary, Henry.
Henry był zwalistym mężczyzną o martwym spojrzeniu.
– Nie wykonujcie żadnych podejrzanych ruchów – powiedział.
Wydawał się dowodzić grupką ludzi, która ich zdybała. James spojrzał na szereg różdżek i upadł. Nie było to nawet zaplanowane, po prostu ugięły się pod nim nogi. Black poruszył się, jakby chciał go podnieść, ale w pół ruchu zatrzymało go cmoknięcie kobiety.
– Niech ten drugi mu pomoże – rozkazała.
Snape z trudem odsunął się od ściany i pochylił nad nim. Wymienili się spojrzeniami i James złapał upuszczoną wcześniej różdżkę. Mężczyzna pomógł mu wstać i obaj unieśli ręce, szybko, ale nie na tyle, aby wyglądało to, jakby zamierzali rzucić zaklęcie. Black również podłapał pomysł, choć James nie był pewien, na ile świadomie. Właściwie gotów był go uznać za skończone idiotę, choć nie miał na to szczególnych dowodów. Po prostu pomimo tego, jak bardzo mężczyzna im pomógł, chłopak wciąż go nie trawił.
Henry zmrużył oczy.
– Gdzie jest trzecia różdżka?
– Uch, chyba zgubiłem – wymamrotał James. – W środku sporo się działo.
– Przeszukaj go – rzucił do kobiety.
Czy to na pewno są williamowcy?, zastanowił się chłopak. Kobieta westchnęła, schowała swoją różdżkę i zrobiła krok w jego stronę.
Wtedy pomiędzy nimi z piskiem opon zatrzymał się Błędny Rycerz. Przyjechał pod prąd, częściowo po chodniku, ignorując istnienie latarni i innych samochodów. Drzwi otworzyły się z trzaskiem i wyjrzał przez nie młody mężczyzna, niemal nie wypadając na ulicę:
– Wsiadajcie… – zaczął, ale cała krew odpłynęła mu z twarzy, gdy uświadomił sobie do kogu mówi. Spróbował zamknąć, ale nie zdążył.
Wskoczyli do środka, a Black dopadł do kierowcy i przycisnął mu różdżkę do szyi.
– Jedź!

***

James pomyślał, że jeśli pojadą dalej, umrze.
– Zatrzymaj się – rzucił do kierowcy, a ten natychmiast nacisnął na hamulec. Opony Błędnego Rycerza zapiszczały żałośnie, a krzesła w bezwładzie poleciały do przodu, niemal zwalając Syriusza z nóg.
– Co znowu…? – warknął mężczyzna, nie przestając celować w ludzi skulonych na końcu autobusu.
James zignorował go i przeszedł obok ojca, żeby otworzyć sobie drzwi. Snape dźwignął się ciężko ze schodków, złapał za słupek. Płaszcz luźno zwisał mu z ramion, przez co James zauważył, że szata mężczyzny z jednej strony całkiem już przesiąkła krwią. Żołądek podszedł mu do gardła, więc szybko wyskoczył na ulicę i odetchnął głęboko.
– Co ty wyprawiasz? – Syriusz również wysiadł, nie zwracając uwagi na Snape’a. Spojrzał na Rainbowa ze złością. – Tu jeszcze nie jest bezpiecznie.
– Tym bardziej powinieneś czymś zasłonić swoją mordę – wymamrotał Severus, ale zabrzmiało to słabo, jakby nie miał siły nawet na bycie zgryźliwym. – Możecie jechać – rzucił do kierowcy ostrożnie zeskakując na ziemię. Zachwiał się, gdy za jego plecami Błędny Rycerz ruszył gwałtownie, po drodze niemal taranując maleńką piekarnię.
Black spojrzał na niego z wyraźną niechęcią.
– Tylko mi nie mów, że mam was obu aportować łącznie.
– Ja z wami nie idę – stwierdził James. Obrócił się i ruszył do najbliższego ze stojących w szeregu domów, wyciągając z kieszeni różdżkę ojca. Źle leżała mu w dłoni.
Z trudem zaklęciem otworzył drzwi, nie przejmując się, czy ktokolwiek jest w środku. Znalazł kuchnię, wyciągnął ze zlewu pamiątkowy kubek i opłukał go pobieżnie, stając się ignorować drżenie dłoni, nalał sobie wody. Usiadł na zagraconym kuchennym blacie i zsunął maskę na czoło, napił się. Jeśli Black coś do niego w tym czasie mówił, po prostu tego nie zarejestrował.
– Dlaczego nie idziesz z nami? – spytał Snape, stając w drzwiach. Wyglądał, jakby na nogach trzymał się tylko przez ośli upór.
– Nie mogę. – Wzruszył ramionami. – Nie chcę.
– Ty gówniarzu – powiedział Syriusz. Wyglądał na tak wściekłego, że James spiął się odruchowo, czekając na atak. – Wiesz ilu ludzi ryzykuje życie, żeby twój tyłek był bezpieczny?
Wiem, pomyślał James ze znużeniem.
– Aleś ty naiwny, Black – stwierdził i uśmiechnął się krzywo. – Myślisz, że ten cały cyrk to po to, żeby biedne, niewinne dziecię wyszarpnąć z władzy zła? – Rozłożył ręce szeroko, tak szybko, że trochę wody wylało się z kubka i pociekło mu po dłoni. – Mi tam nigdy nic nie groziło.
– Słyszysz, co ten szczeniak bredzi? – Black spytał Snape’a z niedowierzaniem.
– Zresztą. – James wzruszył ramionami, zanim Severus cokolwiek powiedział. – Nie możecie mnie nawet walnąć w łeb i aportować, bo zdechnę. – Lewą dłonią poklepał się po karku. – Voldy cały czas ciągnie ode mnie magię. I coraz lepiej mu to wychodzi.
Ciekawe, czy walnie mnie Crucio za użycie tego zdrobnienia, pomyślał, pilnując, aby nie przestawać się uśmiechać.
– Możemy tutaj przyprowadzić Dumbledore’a – powiedział Snape matowym głosem. Chłopak żałował, że nie widzi jego twarzy, choć nie wiedział nawet, co chciałby na niej zobaczyć.
– Po co? Żeby mnie zabił? Fajnie by było – wyrwało mu się. Black tylko prychnął. – Och, bądźmy poważni. Jestem jak czarnomagiczna bomba, naturalny wróg wszystkiego, co jasne. – Zachichotał, choć czuł, że biorą go mdłości. – A ten cały burdel, który urządziliście, jest nie dla mnie, a dla Czarnego Pana.
– Zaryzykuję i jednak zawlokę cię za fraki do kwatery – stwierdził Syriusz lodowato i zrobił krok w jego kierunku, jakby od razu chciał wcielić groźbę w życie. Snape położył mu dłoń na ramieniu.
– Poczekaj – powiedział. – James, co się dzieje?
Nie nazywaj mnie tak, nie teraz.
Wzruszył ramionami i znów się wyszczerzył.
– A co ma się dziać? Po prostu już wybrałem swoją stronę. A ty? – spojrzał prosto w ciemne otwory maski, mając nadzieję, że mężczyzna może użyć Legilimencji. – Bo wiesz, dziwna jest ta rozmowa i dziwne te twoje propozycje. A może po prostu nie jesteś w stanie przyłożyć temu kretynowi i skończyć farsę? – Skinął na Blacka. – Co za wstyd, żeby Śmierciożerca nie mógł spacyfikować zwykłego kundla.
– Smarkacz… – zaczął Syriusz.
– Komu ty w ogóle jesteś wierny? – spytał gwałtownie James, patrząc tylko na ojca. Serce biło mu jak szalone.
– Tej samej osobie, co ty – stwierdził Snape oględnie. Zdjął dłoń z ramienia Syriusza. – Mam nadzieję – dodał z przekąsem.
To mamy pecha, pomyślał chłopak, tym razem naprawdę rozbawiony, bo ja ich obu totalnie pierdolę.
– W każdym razie – rzucił, obracając w dłoni kubek. Mimowolnie spojrzał na wydrukowane na nim zielonkawe jeziora i poczuł lekki dreszcz. – W każdym razie nawet gdybym mógł, to bym z tobą nie poszedł. Po co? – Spoważniał na moment. – Żebyś mnie znowu strzelił Crucio jak ci puszczą nerwy? – Ponownie się uśmiechnął, choć miał wrażenie, że od tego grymasu drętwieją mu wargi. – A może mam dać się wpakować do Azkabanu? Psychiatryka? Czy wrócić do tej cholernej szkoły i udawać, że jestem fajnym dzieciakiem?
Syriusz już się nawet nie odzywał. Stał tylko z wyrazem czystego wstrętu na twarzy.
Przez krótką chwilę James miał ochotę odwołać swoje słowa, powiedzieć, że to nie tak, że tylko się zgrywa. Ale po co? Żeby obcy mężczyzna nie patrzył na niego, jak na śmiecia?
– To zabawne, co nie, Black? – rzucił. Miał wrażenie, że słowa nie należą do niego, pojawiają się same, same spływają mu z języka, obce i fałszywe. – Wpakowali cię na dekadę do kicia, bo byłeś idiotą bez prawnika i nikt, żaden z tych twoich wspaniałych przyjaciół, dupą nie ruszył, żeby ci pomóc…
– Zamknij się – warknął mężczyzna i naprawdę do niego doskoczył. Chwycił prawą dłonią za przód szaty chłopaka.
– ...a ja zabiłam jakiegoś smarkacza i wszyscy chcą mnie ratować, bo taki uroczy ze mnie chłopak – kontynuował, czując jak uśmiech zastyga mu na wargach. – Czy to cię nie śmieszy, Black?
– Widzisz, jakoś nie bardzo.
Stali tak blisko, że James czuł, jak lekko drżą mu ręce.
Czuły punkt, pomyślał ponuro.
– Black – wtrącił się Snape, ale nie podszedł bliżej. – Upadłeś już tak nisko, żeby bić dziecko?
– Gnojek na to zasługuje.
Rainbow przechylił nieco głowę, spojrzał na niego wyzywająco.
– Spróbuj – rzucił.
W zasadzie nie miał, jak się bronić. Ledwo trzymał się na nogach, a choć miał różdżkę, mógł nią rzucić co najwyżej najprostsze zaklęcia. Gdyby się uparł, mógłby sięgnąć za plecy po leżący na blacie nóż, ale…
...ale po prostu chciał, żeby Black mu porządnie przyłożył. Nie tak jak Chupacabra, ale naprawdę, na zapas, za wszystko, co zrobił i co zamierzał zrobić w przyszłości.
Mężczyzna rozluźnił chwyt.
– Szkoda brudzić ręce – powiedział jakby spluwał.
Żebyś wiedział, pomyślał James przymykają oczy.
– Jakim cudem ktokolwiek uwierzył, że taki mięczak jak ty kogokolwiek zabił? – spytał kpiąco, kiedy mężczyzna obrócił się do niego plecami. – A może to w więzieniu zrobili z ciebie takiego cwela?
Po prostu mnie uderz.
Black zaczął się odwracać, ale Snape mocno chwycił go za nadgarstek. Musiał przy tym zrobić krok do przodu i nawet przy tym się zachwiał.
– Nie dotykaj mnie, Snape. – Syriusz wyszarpnął rękę, ale ta chwila pozwoliła mu najwyraźniej opamiętać się. A przynajmniej zmienić cel swojej wściekłości. – Zresztą, to twój syn. Zajmij się nim.
– Nie mam czasu – stwierdził chłodno. – Czarny Pan może aportować tu się w każdej chwili...? – zawiesił głos znacząco. 
James uświadomił sobie, że to prawda. Wsłuchał się w swój organizm, a to co odkrył, nieco go przestraszyło. Przymknął oczy, starając się nie okazać zaniepokojenia.
– Może na niego zaczekacie? – zapytał kąśliwie. – Chcę usłyszeć, co ma do powiedzenia swoim szpiegom, a zakładam, że będzie bardzo wylewny. – Uśmiechnął się szeroko, zaraz jednak westchnął. Zamachał nogami w powietrzu. – W każdym razie nie powinniśmy czekać długo – dodał cicho, jakby w zamyśleniu.
Z każdą chwilą czuł się trochę lepiej, niewiele, ale dość, aby go to zaalarmowało. Wątpił, by czarnoksiężnik tak szybko opanował regulowanie poboru magii, więc prawdopodobnie to dystans zaczął się zmniejszać.
– Black, ukryj to mieszkanie – rozkazał Snape. Wyglądał, jakby trzymał się na nogach tylko dzięki uporowi.
James nie wiedział, czy potrafiłby go uleczyć nawet gdyby sam nie był tak osłabiony.
– Więc go tak zostawisz? – Syriusz skrzywił się. – Wierzysz gnojkowi w te bzdury o magii?
– Nie będę ryzykować.
– A, więc lepiej, żeby Voldemort go sobie odzyskał, bo tobie się nie chce ryzykować?
– Czy ty w ogóle siebie słyszysz, Black…?
James napił się wody, uznając, że nie ma sensu się wtrącać. Mężczyźni kłócili się z wprawą, która sugerowała długie doświadczenie. Poza tym Snape zdawał się odrobinę w tym słownym starciu wygrywać. 
Najchętniej chłopak położyłby się, zdrzemnął. Potrzebował odzyskać choć trochę sił, jeśli chciał przeżyć następne godziny. A przecież w końcu się na to zdecydował.
Będę żyć i jakoś wszystko odkręcę, obiecał sobie.
– Róbcie, jak chcecie – powiedział obojętnie i odłożył kubek.
Nasunął na twarz maskę, czując ulgę, że wreszcie może przestać się uśmiechać. Legilimencja miała swoje ograniczenia, na szczęście, bo inaczej chyba by zwariował. Czarny Pan przeglądając jego wspomnienia nie mógł odczytać myśli, nie mógł też odkryć jego twarzy. Choć grymas, który się na niej pojawił, pewnie wiele by mu zdradził.
James przepchnął się pomiędzy mężczyznami i przeszedł do salonu obok, żeby położyć się na kanapie. W plecy wbił mu się pilot, włączył więc telewizję i odszukał wiadomości.
Później leżał z dłońmi splecionymi pod karkiem i zamkniętymi oczami, słuchając ich nieuważnie. W kuchni Black i Snape kłócili się jeszcze przez moment, co było trochę śmieszne w tej sytuacji, później umilkli – Syriusz musiał rzucać niewerbalne zaklęcia – a w końcu się deportowali.
James pomyślał, że ma w życiu pecha – gdyby ojciec był w trochę lepiej kondycji, mógłby powiedzieć mu wszystko a później poprosić, aby zmienił mu pamięć. A tak został sam.
Skoro byłeś na tyle dorosły, żeby zabić człowieka…
Uśmiechnął się, tym razem naprawdę, gorzko.

***

Potter warował na schodach. Snape w pierwszej chwili pomyślał, że to ostatnia osoba, którą chce teraz widzieć. Zaraz jednak stwierdził, że to i tak lepsze od alternatywy – czyli zgadywania, jaki pomysł na samobójstwo dzieciak próbuje właśnie wcielić w życie.
Severus oparł się ciężko o ścianę, kiedy zakręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, że przy aportacji jeszcze bardziej rozszarpał swój brzuch, ale i tak był zadowolony. W tym stanie równie dobrze mógł skończyć jako abstrakcyjna plama na asfalcie.
Choć i tak wolał to, niż błaganie Blacka o aportację łączną.
Co za dziecinada, pomyślał, wściekły na siebie. Nie potrafił jednak nic poradzić na to, że mężczyzna doprowadzał go do białej gorączki samym swoim istnieniem.
– Co z Jamesem? – Potter poderwał się na równe nogi. – Nic mu nie jest?
– Nie wrzeszcz – wymamrotał. Ostrożnie zrobił parę kroków, asekurując się ścianą.
Musiał zatamować krwawienie, oczyścić ranę.
Zasłony zakrywające matkę Blacka rozsunęły się z trzaskiem i portret wypluł się z siebie serię wyzwisk.
– Nie wrzeszcz – powtórzył Snape słabo.
Potrzebował różdżki i apteczki. Pierwszą zostawił synowi, druga znajdowała się w salonie na piętrze. Za daleko. Ale łazienka była bliska, woda, ręczniki zamiast bandaży…
– Gówniarz ma się najlepiej z nas wszystkich – usłyszał głos Blacka za swoimi plecami. Mężczyzna siłował się z kotarami przy portrecie. – I całkiem nieźle się bawi.
– Nie wierzę.
Snape znowu się zachwiał. Zamknął na chwilę oczy. Coraz trudniej było mu iść prosto, oddychać spokojnie.
– Panie profesorze, wszystko w porządku?
Wzdrygnął się i spojrzał w bok. Potter stał zbyt blisko i przyglądał się mu z niepokojem.
– Nie wtrącaj się – wykrztusił.
– Jest pan ranny? – drążył chłopak z irytującym uporem.
– Daj spokój, wcale mocno nie oberwał – warknął Black.
– Właśnie – potwierdził i zrobił kolejny krok.
Wtedy ugięły się pod nim nogi. To było niemal śmieszne, jak nagle stracił kontrolę nad swoim ciałem. Upadł na kolana, asekurując się zdrową ręką, ale i tak poczuł, jak po jego ciele przeszedł impuls bólu. Obaj, Black i Potter, doskoczyli do niego, chyba w odruchu.
Później musiał stracić przytomność, bo nie pamiętał, jak zaciągnęli go do kuchni. Kiedy się ocknął, leżał na ręczniku rozłożonym na podłodze, bez szaty i spodniej koszuli. Potter klęczał obok i wodził różdżką wzdłuż rany. Z przedmiotu wydobywało się żółtawe, słabe światło. Snape wolno skojarzył zaklęcie.
– Nic nie da – powiedział. Zaskoczyło go, jak słabo brzmi jego głos. – To rana od klątwy.
– Wiem, nie jestem durniem. – Potter poprawił wolną ręką zsuwające się z nosa okulary. Był cały spocony. – Ale w książce pisało, że dzięki niemu maść lepiej się wchłonie.
Skinął nieznacznie głową w stronę rozbebeszonej apteczki.
– Panna Granger ci ją streściła? – spytał złośliwie, próbując odciągnąć myśli od promieniującego bólu.
– Nie. James dał do przeczytania.
James, powtórzył Snape w myślach. Nawet nie wiedział kiedy to imię przestało kojarzyć mu się z ojcem Pottera.
Do kuchni wpadł Syriusz, dźwigając w ramionach stertę plastrów i bandaży.
– Nie mogłem znaleźć apteki – rzucił, kładąc je na stole. – O, ocknął się. – Spojrzał na Snape’a z wściekłością. – Czemu aportowałeś się w takim stanie, do cholery? Całkiem ci rozum wyżarło? Kretyn, idiota, gumochłon patentowany jeden.
Severus zignorował jego tyradę, zamiast tego koncentrując się na swoim ciele. Sprawdził, czy może poruszać palcami u rąk i nóg, a kiedy test wypadł pomyślnie, spróbował usiąść.
Potter przerwał zaklęcie i odgarnął włosy z czoła, na szczęście jednak nie próbował mu pomóc.
Żeby jednego dnia leczyli mnie i Czarny Pan, i Harry Potter, jeszcze przez tę samą klątwę, pomyślał z ponurym rozbawieniem.
Podciągnął nogi do siebie i jedną rękę oparł o ziemię, żeby złapać stabilniejszą pozycję. Ciężko oddychał.
– Podaj mi bandaż – rzucił.
Potter nie wstając sięgnął do blatu i na chybił trafił ściągnął parę paczek. Trzęsły mu się ręce, gdy rozrywał opakowania i Snape zastanowił się, czy to pierwszy raz, gdy widzi rannego człowieka. Może gdyby zobaczył to wcześniej, przestałby tak beztrosko narażać swoje życie. Może nawet zrozumiałby, że złe rzeczy dzieją się naprawdę.
– Black, wiesz, co się dzieje? – spytał, próbując obwiązać brzuch i rękę bandażem. Palce nie chciały się go słuchać, zesztywniały. – Gdzie jest Dumbledore i Czarny Pan?
– Nie mam pojęcia – warknął mężczyzna. – Byłem zbyt zajęty ratowaniem twojego tyłka, żebyś ich szukać.
– To co tu jeszcze robisz? – spytał lodowato. Cieszyło go, że jego głos zaczyna brzmieć jak należy. – Zdaj raport Dumbledore’owi i powiedz, że wróciłem do Śmierciożerców odkręcać burdel, w jaki mnie wpakowałeś.
– Chcesz iść tam w takim stanie? – prychnął Potter.
– Minus dziesięć punktów za brak szacunku – warknął.
– Nie mamy już punktów – zauważył chłopak ponuro. – A pan w tym stanie nawet nie wstanie.
Snape chciał mu wytknąć, że z nerwów zaczął rymować, ale zbyt zajęty był podciąganiem się na krzesło. Dręczyło go uczucie deja vu.
– W jednym drań ma rację. Lecę powiedzieć Albusowi, że jego ulubiony Ślizgon niestety przeżył – stwierdził Syriusz. Ślizgon w jego ustach zabrzmiało jak obelga. Wyszedł, gwałtownie zamykając drzwi.
Harry skinął głową, nie odrywając wzroku od Snape’a, jakby oczekiwał, że mężczyzna znowu upadnie. Severusowi udało się jednak usiąść na krześle, choć po chwili namysłu uznał, że rzeczywiście wstać nie da rady. Musiał chwilę odpocząć i pozwolić uspokoić się sercu.
Potter również wstał i dopiero teraz Severus zauważył, że chłopak ręce aż do łokci ubabrane ma krwią, podobnie jak przód koszulki i dżinsów. Dzieciak zorientował się, na co patrzy mężczyzna, bo odruchowo spróbował wytrzeć dłonie o spodnie. Gdy niezbyt mu wyszło, podszedł do zlewu i odkręcił kurek gwałtownym ruchem. Strumień wody uderzył o stojące w nim naczynia, rozpryskując się na okoliczne blaty i podłogę, więc chłopak równie nerwowo go zmniejszył, potrącając łokciem szklankę. Z każdą chwilą był coraz bardziej czerwony. Gdy udało mu się dojść do ładu z myciem rąk, odważył się w końcu coś powiedzieć.
– Uzupełniliśmy trochę krwi, ale chyba nie całą, więc lepiej jakby profesor się, no, nie wykrwawiał już dzisiaj.
– Nie omieszkam – mruknął.
Chłopak skinął głową i podszedł znów do stołu. Usiadł po jego drugiej stronie, strategicznie odgradzając się blatem i stertą opatrunków.
– Co z Jamesem? Pytałem Syriusza, ale powiedział same bzdury.
– Czemu chcesz wiedzieć?
– To chyba jasne…
– Wcale nie, Potter. James jest teraz Śmierciożercą. Nie powinieneś się nim dłużej interesować – stwierdził oschle.
Choćby dlatego musiał jak najszybciej tam wrócić.
Wyraz twarzy Harry’ego zmienił się i Severus zobaczył w jego oczach wściekłość, której się nie spodziewał.
– Weź nie pieprz – powiedział chłopak zimno, zaciskając dłonie w pięści. – Sam o tym zdecyduję.
W pierwszej chwili Snape nie wiedział, co odpowiedzieć. Przywykł do takiego zachowania u Jamesa, ale – mimo wszystko – nie u Harry’ego.
– Potter – wykrztusił. – Czy ty sam siebie słyszysz?
– Słyszę. I wiem, co mówię. Później możesz poprosić dyrektora, żeby mnie wyrzucił ze szkoły.
– Uwierz, zrobię to – stwierdził.
Harry wzruszył ramionami.
– Więc czemu dołączył do Śmierciożerców? Syriusz powiedział, że sam tego chciał, ale w to nie uwierzę.
– Tak nam powiedział. – Snape skrzywił się. – Uznał, że to lepsze niż pójście do więzienia.
Ale uśmiechał się podczas rozmowy w sposób, który Severus zdążył już dobrze poznać. Wbrew pozorom James był beznadziejnym kłamcą.
Harry prychnął znowu.
– I ty mu wierzysz?
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem i Snape żałował, że jest zbyt osłabiony, aby użyć legilimencji.
– To nie ma znaczenia – stwierdził.
Harry zamknął oczy i odetchnął głęboko. Rozluźnił zaciśnięte pięści.
– Profesorze, ja nie jestem jego przyjacielem – powiedział zaskakująco spokojnie. – Myślałem o tym po rozmowie z Julią i to chyba jednak nie to. Ale… – Zawahał się wyraźnie. – Wiem, jak to zabrzmi, ale myślę, że James jest dla mnie bardziej jak brat. – Spojrzał profesorowi w oczy z wyraźnym wyzwaniem. – Wkurzający jak nie wiem co, ale jednak brat.
– To absurdalne, Potter. Znacie się może z miesiąc – zauważył.
– Ta? A ile pan go zna? – Chłopak wzruszył ramionami i kontynuował, nie czekając na odpowiedź. – Wiem, że nie jesteśmy spokrewnieni, ale jakie to ma znaczenie? – Odetchnął głęboko. Następne zdania powiedział ciszej, jakby niepewnie: – Czasem miałem wrażenie, że jesteśmy tacy sami. Znaczy, że ja byłby jak on, gdyby nie Hogwart, i że się wyrwałem z domu, że on po prostu miał gorzej, ale startowaliśmy tak samo. I że jakby coś potoczyło się inaczej, to teraz byłoby z nami odwrotnie. Znaczy… całkiem się zaplątałem. Ale chodzi mi o to, że gdybym umarł, to jego matka zostałaby w Anglii i on nie musiałby cały czas wiać, i nie byłby torturowany przez tych aurorów, i nie wiem, może miałby normalne życie, a może nie, ale pewnie inne. – Znów zacisnął pięści. – Nie chcę powiedzieć, że to wszystko moja wina, bo to idiotyzm, ale… jakoś to się wiąże. Ja czuję się z nim związany. I nie chcę, żeby cały czas tylko on obrywał, bo ma większego pecha albo urodził się niewłaściwym ludziom czy coś. Nie chcę być tym, który ma zawsze łatwiej.
Wbił wzrok w bandaże, znów głęboko odetchnął. Snape czekał, bo właściwie nie wiedział, co odpowiedzieć.
– Wiem, że pan mnie nienawidzi z powodu ojca i tak szczerze, to chyba też pana nienawidzę. I pewnie za to wylecę na bank, ale co tam. Ale jest pan jego ojcem i szpiegiem Zakonu, więc… – Kolejny raz zawahał się, przełknął głośno ślinę. – Więc proszę, jeśli mogę się jakoś przydać, niech pan mi o tym powie. Nie obchodzi mnie, czy James jest Śmierciożercą, mordercą czy czarnoksiężnikiem, po prostu chcę mu pomóc.
Znowu patrzył mu prosto w oczy, siedział wyprostowany i nietypowo poważny. Może przez zakrwawione ubranie wydawał się o wiele starszy niż na lekcji przed tygodniem. Z jakiegoś powodu nie przypominał w tej chwili swojego ojca, ale nie było w nim też nic z Lily – tej postawy, tego spojrzenia Snape nie widział u niej nigdy. Mężczyzna uświadomił sobie, że patrzy na człowieka w gruncie rzeczy zupełnie mu obcego. Wszystko, co o nim wiedział, sprowadzało się do krótkich obserwacji na lekcjach i w tych paru momentach, w których próbował wyciągnąć go z kłopotów.
– Niewłaściwym ludziom, co? – wymamrotał, żeby kupić sobie trochę czasu.
Czy nienawidził Pottera? James był bardziej bezczelny, kłopotliwy i gryfoński, ale szybko przestało mu to przeszkadzać. U Harry’ego te same cechy doprowadzały go do szału. I nie chodziło o jego ojca, jeśli już, to raczej matkę…
Snape stwierdził, że jest zbyt poraniony, żeby rozgrzebywać teraz stare rany, a tym bardziej tłumaczyć całą sytuację dzieciakowi. Szczególnie że najpierw sam musiałby siebie zrozumieć. Zastanowił się nad jakąś uszczypliwą odpowiedzią, ale uznał, że nie ma to sensu. Skoro chłopak pierwszy raz w życiu próbował zachowywać się jak dorosły, nie zamierzał mu przeszkadzać.
– Zaczęła się wojna, Potter – powiedział tylko. – Powinieneś się skupić na pomaganiu tym, którzy tej pomocy potrzebują. James sobie poradzi.
Chłopak skrzywił się lekko.
– Bo pan sobie poradził? – spytał. Snape nie był pewien, czy wyobraził sobie w jego głosie kpinę, czy rzeczywiście tam była. Poczuł znajomą irytację, ale szybko uświadomił sobie jednak, że Potter patrzy na jego ramiona – to obandażowane i to pokryte starymi bliznami – i że chłopak prawdopodobnie pytał zupełnie poważnie.
– Tak – odpowiedział, nie siląc się ironię.
Usłyszeli, że matka Blacka rozwrzeszczała się w holu, więc odruchowo spojrzeli na drzwi. Po chwili pojawił się w nich Syriusz, który podtrzymywał słaniającego się Lupina. Remus wyglądał, jakby prawą rękę w całości włożył do ognia, wzrok miał zamglony gorączką. Black posadził go pod ścianą i rzucił krótko:
– Harry, zajmij się nim, ja muszę wracać. Dumbledore nie żyje.
Wyszedł.

***

Jamesa obudził dźwięk otwieranych drzwi. Poderwał się, łapiąc odruchowo różdżkę i odskoczył w bok, żeby zejść z ewentualnej linii strzału. Zahaczył przy tym łydką o szklany stolik do kawy i niemal się nie przewrócił.
Jak mogłem zasnąć?, zastanawiał się gorączkowo.
Do salonu wszedł Voldemort w asyście dwóch Śmierciożerców i James mimowolnie poczuł ulgę. Gdyby byli to aurorzy, musiałby pewnie walczyć albo uciekać.
Zaraz jednak to uczucie zastąpił znajomy lęk. Chłopak bez słowa upadł na kolana.
Czarny Pan przystanął i przyjrzał się mu z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Wyglądał o wiele lepiej, niż Rainbow zapamiętał – jakby udało mu się choć częściowo okiełznać moc – ale powietrze wokół niego nadal było zimne. Na zdjęciach za jego plecami powoli osiadł szron.
– Zostawcie nas samych – rozkazał Voldemort swoim ludziom. Ci wycofali się natychmiast.
James wbijał wzrok w podłogę, starając się oczyścić umysł, a przynajmniej wyrzucić z niego te najbardziej niebezpieczne myśli.
– Co się stało z resztą? – spytał czarnoksiężnik.
– Z Nottem i Averym rozdzieliliśmy się w czasie walki w kasynie. Snape aportował się później, bo został ranny i… po drodze przyplątał się Black. Snape chciał go odciągnąć bez walki, tak myślę.
– Rozumiem. Jesteś ranny?
Chłopak zawahał się.
– Tylko trochę osłabiony – przyznał.
Ciągle czekał na moment, w którym Voldemort wedrze się mu do mózgu, mężczyzna jednak to odwlekał.
– Więc będziesz mi towarzyszył – powiedział. – Zdejmij maskę, nie jesteś Śmierciożercą – dodał.
James przełknął ślinę i wykonał polecenie. Odłożył maskę na stolik niechętnie. Czuł się bez niej dziwnie odsłonięty.
– Daj mi płaszcz – rzucił Voldemort, ale jakby w roztargnieniu. Obserwował coś ponad plecami Jamesa i chłopak uświadomił sobie, że czarnoksiężnik ogląda wiadomości.
Co za absurd, pomyślał, rozbierając się bez wstawania z klęczek.
Voldemort wziął jego płaszcz i rzucił na materiał parę niewerbalnych zaklęć. Po samych ruchach różdżki James rozpoznał, że były dosyć skomplikowane.
– Teraz lepiej cię ochroni – powiedział Czarny Pan, oddając mu okrycie. Znowu spojrzał na telewizor. – Co trzeba zrobić, żeby móc stamtąd mówić?
Rainbow obejrzał się przez ramię. Pokazywano właśnie zniszczenia na ulicach w pobliżu Pokątnej.
– Ee, złapać jakąś ekipę filmową, chyba. Dziennikarza najlepiej, jeśli to mają być wiadomości.
– Ile czasu zajmuje przygotowanie i rozprowadzenie… – Zmrużył oczy, jakby próbował przypomnieć sobie konkretne słowo. – Filmu? – dokończył po chwili.
– Jeśli nadają na żywo, to nic. Znaczy, film pokazuje się na ekranie w tej samej chwili.
– A ile osób może to obejrzeć?
– Tyle, ile ma telewizor i kanał, na jakim jest to nadawane. Ale przy jakichś większych aferach stacje wymieniają się między sobą materiałem, przynajmniej tak mi się wydaje, bo często na paru lecą te same zdjęcia – powiedział James szybko, szczęśliwy, że rozmowa przestała go dotyczyć, a równocześnie trochę zaniepokojony. Te pytania naprawdę nie pasowały do Czarnego Pana.
Czarnoksiężnik jeszcze przez chwilę stał w milczeniu, jakby o czymś myślał.
– Idziemy – stwierdził. Obrócił się i wyszedł, nie czekając na Jamesa.
Chłopak podniósł się szybko, wepchnął różdżkę do tylnej kieszeni spodni i pobiegł za nim, nakładając płaszcz w międzyczasie.
Śmierciożercy stali przy otwartych drzwiach, jeden maskę miał trochę zsuniętą i palił. Na widok Czarnego Pana natychmiast wyrzuci peta i poprawił ją nerwowym ruchem. Voldemort nie zwrócił na to większej uwagi. Przystanął przy nich i rzucił cicho jakiś rozkaz. Jeden z mężczyzn deportował się natychmiast, drugi został, słuchając dalszych instrukcji.
Mogę go teraz zabić, pomyślał James, sięgając po różdżkę. Voldemort stał do niego tyłem, drugi Śmierciożerca też nie zwracał na niego uwagi. Wystarczyłaby jedna celna Avada.
Ale jak zareaguje moja magia?, zawahał się chłopak i zastygł w pół ruchu. A jeśli jego śmierć wyzwoli burzę?
Wraz z jedną wątpliwością napłynęły kolejne.
A jeśli przeżyje? Harry przeżył... I co z tego, że zniszczę mu ciało, jeśli się odrodzi? I co zrobię z tym drugim? Też będę go musiał zabić? A jeśli przegram? Znowu będą… mnie…
Chłopak opuścił rękę. Musiał najpierw odkryć, w jaki sposób mężczyzna zyskał nieśmiertelność, a przyjdzie mu to łatwiej, jeśli będzie grać dobrego chłopca. To nie było tchórzostwo, tylko racjonalne ocenienie sytuacji.
...Prawda?
Złapał spojrzenie Voldemorta odbite w szybce wprawionej w drzwi wejściowe i poczuł, jak po plecach przechodzi go lodowaty dreszcz. Mężczyzna cały czas go obserwował? Zmusił się do słabego uśmiechu.
– Podejdź, chłopcze – powiedział Czarny Pan.
Serce podeszło Jamesowi do gardła, ale udało mu się wykonać rozkaz bez zawahania i tylko lekko wzdrygnął się, gdy Voldemort położył mu dłoń na ramieniu.
Deportowali się z cichym trzaskiem.
James zamrugał, gdy nagle znalazł się na dworze. Deszcz minął i jesienne słońce raziło zaskakująco mocno – oczy zaczęły mu łzawić, więc musiał zamrugać, żeby cokolwiek zobaczyć. Rozejrzał się i zmartwiał. Razem z Czarnym Panem stali pod Victoria Memorial naprzeciwko pałacu Buckhingam.
Paru ludzi zwróciło uwagę na dźwięk aportacji i spojrzało na nich. Nie było ich wielu, bo większość normalnych osób rezygnowała z wycieczek po usłyszeniu o atakach terrorystycznych. Tylko kilku dziennikarzy koczowało pod prawą bramą albo siedziało na schodach pod pomnikiem, licząc, że coś się wydarzy. James zobaczył, że jeden z nich – ten stojący najbliżej – uśmiechnął się niepewnie i podniósł aparat.
Uciekaj, pomyślał, lecz milczał. Mężczyzna zrobił zdjęcie, ale nie odwrócił się w stronę pałacu. Wciąż obserwował ich z namysłem, marszcząc brwi. Voldemort nie zwrócił na niego uwagi. Patrzył przed siebie w przerażającym skupieniu.
Trwało to mniej niż chwilę.
Wtedy wokół nich deportowali się Śmierciożercy – zaskakująco wielu. James nie wiedział nawet, że czarnoksiężnik zdołał zgromadzić tak liczną armię. Większość wyroiła się na placu poniżej, zaczerniając go niby stado wron, a tylko paru odważyło się stanąć na schodach. Nikt nie deportował się tuż przy nich, jakby obawiali się w nawet tak błahy sposób zrównać ze swoim panem.
– O kurwa – powiedział któryś z mugoli.
Mieli na tyle rozumu, a może instynktu samozachowawczego, żeby się wycofać. Jeden przeskoczył przez marmurową barierkę wprost do fontanny poniżej. Drugi spróbował przepchnąć się między Śmierciożercami. James odwrócił od niego wzrok, nim ten umarł.
Poszukał wzrokiem królewskiej flagi nad dachem pałacu, ale jej nie znalazł i poczuł ulgę. Nie czuł się szczególnie związany z królową, ale nie życzył jej, aby wpadła w ręce Czarnego Pana.
Voldemort uniósł różdżkę i Rainbow poczuł, że znowu słabnie. Cofnął się i oparł o rzeźbę, próbując nie upaść. Magia odpływała z niego jak krew z przeciętej tętnicy.
Co ty chcesz zrobić…?
James osunął się na kolana i objął brzuch, starając się powstrzymać torsje. Jego organizm buntował się przeciwko takiemu przeciążeniu.
Najbardziej przerażało jednak chłopaka to, że nie widział, w co przelewa się jego magia. Voldemort nie formował żadnego zaklęcia, stał nieruchomo, a wokół nie zrobiło się zimniej. Wyglądało na to, że nauczył się kontrolować ten proces.
Pieprzony, pieprzony potwór, pomyślał James, czując dziwaczne ukłucie zazdrości.
Przy bramach wywiązała się walka, ale Rainbow nie mógł dojrzeć jej wyraźnie. Miał wrażenie, że nie tylko mugole walczą ze Śmierciożercami, choć brakowało mu pewności. Kolejna fala dreszczy przeszła po jego ciele i stracił zainteresowanie sytuacją, całą uwagę koncentrując na zaczerpnięciu kolejnego oddechu.
Voldemort poruszył dłonią delikatnie.
Powietrze wzdłuż ogrodzenia pałacu zaczęło drżeć, jakby nagle rozgrzano je do olbrzymiej temperatury. Zaraz po tym po placu rozszedł się dźwięk, przeciągłe zawodzenie. Zdawało się wprawiać w wibracje zęby i kości.
Rainbow z trudem uniósł głowę i zobaczył, jak tuż za środkową bramą formują się bestie. Wyłaniały się z nicości, formowały z powietrza i światła, wysokie jak piętrowe domy, a może i większe…
On je przyzwał?, zastanowił się chłopak.
Zaraz jednak uświadomił sobie, że monstra zwrócone są przeciwko nim, a w następnej chwili je rozpoznał.
Po lewej stał jednorożec spętany złotym łańcuchem, po prawej ukoronowany lew – zwierzęta herbowe.
Patrząc w ich rozjarzone ślepia James po niewczasie przypomniał sobie, że Buckingham jest drugim najpotężniej chronionym miejscem w Anglii. Pierwszym miał być Hogwart, ale Rainbow szczerze w to zwątpił.
Lew wyprężył się do skoku i zaryczał, a chłopak odruchowo przycisnął dłonie do uszu. I tak miał wrażenie, że pękły mu bębenki. Skulił się mimowolnie, cały dygocząc. Miał wrażenie, że napór tej obcej magii wypycha mu powietrze z płuc, przygina do ziemi kark, gruchocze pomniejsze kości.
Kątem oka zauważył, że na placu się przerzedziło. Część Śmierciożerców uciekła, niektórzy byli już martwi. Rainbow nie wiedział jak zginęli – na pewno nie od szczęk, pazurów czy kopyt bestii – więc może od ich samej magii?
– Starczy – powiedział łagodnie Voldemort. Spojrzał na Jamesa i zmrużył oczy. – Chodź ze mną.
No chyba śnisz, zaprotestował w myślach. Kiedy jednak Czarny Pan ruszył w stronę potworów, chłopak zmusił się do podążenia za nim. Najpierw na czworaka, później uwieszony na ramieniu jednego ze sług, którego nie rozpoznał. Gnała go chęć przetrwania i lodowata pewność, że jeśli przy takim poborze mocy zwiększy dystans od Voldemorta choć o parę jardów, naprawdę zdechnie.
Czarnoksiężnik zatrzymał się, gdy monstra zaatakowały. Kolejny raz machnął różdżką, krótko, łagodnie, z góry do dołu.
Bestie upadły w pół skoku, lew ogonem zmiótł część ogrodzenia, jednorożec ciężko uderzył bokiem i rozpaczliwie wierzgnął.
– Uznajcie mnie za swojego pana – rozkazał im Voldemort i kolejny raz poruszył różdżką – Łańcuch zacisnął się mocniej na szyi jednorożca i owinął wokół przednich nóg, gruchocząc kości. Spod korony lwa pociekła cuchnąca posoka. – Ponieważ jestem tym, który będzie władał Anglią.
James uświadomił sobie, że czarnoksiężnik nie rzuca zaklęć. Różdżka służyła mu tylko do ukierunkowania magii, a wszystko inne – słowa, gesty – było zwykłą improwizacją.
A jednak to wystarczało.
Dlaczego ja nie potrafiłem nic zrobić z tą mocą?, pomyślał chłopak w bezsilnej złości. Skurwiel ma ją mniej niż dzień.
Wzrok potworów zaczął mętnieć, ich gniew cichnąć.
Lew rozwarł paszczę, lecz zamiast ryku wydobył się z niej ludzki głos. Każde słowo wrzynało się w ciało chłopaka nie mniej boleśnie niż rzeczywiste kły.
– Z jakiej ziemi jesteś? – spytał.
– Urodziłem się w tym mieście – odpowiedział Voldemort spokojnie. Gdyby nie lekkie drżenie ramion, James przysiągłby, że ta konwersacja nic go nie kosztuje.
Jednorożec przechylił łeb. Jego głos brzmiał inaczej, jakby złośliwie:
– Co zrobisz z królewską krwią?
– Przeleję.
Lew zawarczał i rozrył pazurami podłoże.
– Co zrobisz z tą ziemią?
– Jeśli zechcę, spalę, jeśli zechcę, uczynię wspaniałą, bo takie jest moje prawo. – Voldemort rozłożył ręce i dotknął pysków stworzeń. Po czole spływał mu pot.
Rainbow poczuł, że traci przytomność.
Za dużo bierze, pomyślał słabo. I jeszcze kiepski z niego dyplomata...
– Więc rządź – powiedziały bestie, rozwiewając się z wolna.
James również odpłynął.

***

Ocknął się późnym popołudniem, gdy słońce chyliło się ku zachodowi. Najpierw zobaczył baldachim z ciężkiego, białego materiału, który wyhaftowano w drobne kwiaty. Zaraz później pochylił się nad nim Nott. Mężczyzna obandażowaną miał połowę głowy i prawy bark, ale zdawał się trzymać nieźle.
– Chcesz się napić? – spytał.
Chłopak skinął głową, nagle świadomy, jak bardzo wysuszone ma gardło. Usiadł w łóżku i oparł się o zagłówek. Nott podał mu szklankę z wodą, którą wypił łapczywie.
– Co z Averym? – spytał, ocierając usta.
Nott pokręcił lekko głową.
– Złapali go aurorzy.
– Cholera.
– Wciąż jest szansa, że go odbijemy – powiedział mężczyzna uspokajająco. – Jest dość istotny.
Fakt, pomyślał James gorzko, tutaj tylko to się liczy.
Powoli docierało do niego, gdzie się znajduje. Pokój ociekał bogactwem, ale nie tak ostentacyjnie i kiczowato jak kasyno. Był bardzo jasny, przestronny, zdominowany przez biele i pastelowe kolory, dzięki czemu nawet złote wzory na ścianach zdawały się delikatne i niemal skromne. James przesunął dłonią po miękkiej, śnieżnobiałej pościeli i poczuł się niezręcznie, bo wylądował w niej upaprany pyłem i krwią.
Co my tutaj robimy?, pomyślał półprzytomnie.
– Nadal jesteśmy w Buckingham? – upewnił się.
Nott skinął głową.
– Czarny Pan zmienił czary ochronne w ten sposób, że akceptują teraz tylko osoby z Mrocznym Znakiem lub przez nie wprowadzone. Dodajemy też ciągle własne zabezpieczenia… Choć nie ukrywam, że wielu ludzi ta decyzja zaskoczyła. – Mężczyzna uśmiechnął się krzywo. – Sam myślałem, że będziemy się dłużej ukrywać. Choć nie narzekam – dodał, ale bez przekonania.
– Taa. – Rainbow wzrokiem odszukał różdżkę Snape’a. Leżała na orzechowym stoliku ustawionym przed kominkiem. – Mógłbyś mi podać…? – Machnął ręką w tamtym kierunku.
Nott przytaknął i wstał. Idąc trochę powłóczył nogami, chyba ze zmęczenia.
– Znowu mnie niańczysz – zauważył chłopak, równocześnie wsłuchując się w swój organizm. Wydawało mu się, że Voldemort nie czerpie teraz od niego magii, a jeśli już, to naprawdę niewiele.
– Tak wypadło.
Mężczyzna wrócił, przysuwając sobie przy okazji krzesło w ludwikowskim stylu.
James wziął różdżkę i rzucił Lumos. Końcówka przedmiotu rozjarzyła się mocnym, niebieskim światłem. Przyglądał się mu przez chwilę, ale nie gasło. Zakończył więc zaklęcie i zamknął oczy, starając się zdławić niepokój.
– Ile spałem? – spytał.
– Parę godzin.
– Za krótko.
– Hm? – zdziwił się mężczyzna.
James wzruszył ramionami. Jego magia wciąż nie została wyczerpana, mimo poranne burzy i tego, jak wiele Voldemort mu zabrał. Wyglądało na to, że źle czuł się nie z powodu zbyt dużej jej utraty, a zbyt gwałtownej. To też wyjaśniało, dlaczego wystarczał mu krótki odpoczynek, aby odzyskać siły.
Zaczęło brakować mu tchu, więc zacisnął lewą dłoń na koszuli i odciągnął jej materiał od piersi, jakby dzięki temu mógł wziąć głębszy oddech.
Czym ja do cholery jestem?, pomyślał.
Miał wrażenie, że się dusi.
– James? – zaniepokoił się Nott.
Chłopak pochylił się, łapiąc krótkie, szybkie oddechy, jak po wykańczającym biegu. Mężczyzna złapał porzuconą przez niego różdżkę i rzucił zaklęcie.. James poczuł, jak po głowie i karku spływa mu lodowata woda. Wzdrygnął się, ale jakby otrzeźwiał.
– Przepraszam – wymamrotał. – Wciąż źle się czuję po rytuale – skłamał.
Miał wrażenie, że dostrzegł w oczach Śmierciożercy coś na kształtu współczucia, ale Nott szybko odwrócił wzrok.
– Czarny Pan chciał, abyś dołączył do niego, gdy tylko się ockniesz – powiedział. – Przygotowałem ci czystą szatę, a po lewej jest łazienka.
– Dzięki. Um, Nott… – Chciał spytać o ojca, ale uznał, że nie powinien zwracać uwagi mężczyzny na Snape’a. Poza tym, jeśli Nott sam o nim nie wspominał, pewnie nic ciekawego nie wiedział. – Wygrywamy? – dokończył więc.
– Jak na razie, owszem. – Mężczyzna bezmyślnie poprawił opatrunek na ramieniu.
James skinął głową i wygrzebał się z łóżka. Dziwnie czuł się w pięknej łazience, gdy mył się, czyścił i reperował podarte dżinsy. Wziął do ręki szatę i obejrzał ją uważnie. Czarna, dobrze skrojona, z przodu gładka, z tyłu wyhaftowana srebrną nicią. Chłopak w pierwszej chwili pomyślał, że znajduje się na niej herb taki jak na bramach Buckingham, ale szybko zauważył różnicę. Oprócz lwa i jednorożca znajdował się na niej również wąż, który owijał tarczę, częściowo zasłaniając symbole, a łeb trzymał ponad nią, tam, gdzie wcześniej znajdował się mniejszy z lwów. To on został tym razem ukoronowany, a w jego paszczy znajdowała się różdżka.
James zachichotał nieco histerycznie i natychmiast przycisnął dłoń do ust, żeby zdusić ten dźwięk. Gdy uznał, że jest już dostatecznie spokojny, założył szatę, narzucił na nią płaszcz i wrócił do pokoju. Razem z Nottem wyszli na korytarz.
Było coś nieodpowiedniego w olbrzymich, jasnych salach, miękkich dywanach i wszechobecnych złoceniach. Wszystko wydawało się zbyt ładne, zbyt eleganckie jak na – choćby i doraźną – siedzibę ohydnego zła.
Chłopak zauważył, że wszystkie lampy zastąpiono świecami – lewitowały w powietrzu, wypełniając pomieszczenia łagodnym, migotliwym blaskiem. Rainbow nie był pewien, czy wynikało to z przyzwyczajeń czarodziejów, czy też wyzwolenie magii ochronnej spaliło całą elektronikę w budynku. Jakakolwiek była przyczyna, to światło sprawiło, że Buckingham stał się nagle miejscem na wskroś magicznym i nieco tajemniczym.
James pomyślał, że gdyby okoliczności były inne, cieszyłby się pewnie tą wycieczką jak dziecko. Nawet teraz nie mógł powstrzymać się, żeby co jakiś czas przystanąć, musnąć dłonią ornament lub chwilę popatrzeć na nieruchomy obraz. To mu przypomniało o jego własnym szpiegu, a wraz z myślą o nim powróciły wyrzuty sumienia, tym silniejsze, że na chwilę o nich zapomniał.
Przez szatę dotknął kieszeń spodni, upewniając się, że obrazek wciąż się w nich znajduje. Po wszystkim, co przeszedł, nie zdziwiłby się, gdyby po prostu go zgubił.
Co jakiś czas mijali Śmierciożerców pracujących nad czarami obronnymi, James nie widział jednak żadnych mugoli. Powoli docierało do niego jak ciche jest to miejsce, niemal wyludnione – wszelki hałas zdawał się docierać z zewnątrz, ale mocno stłumiony. Gdy chłopak wytężył słuch, rozróżniał wycie syren, jakieś krzyki – choć równie dobrze mogła mu to podpowiadać wyobraźnia.
Nott poprowadził go przez wewnętrzny dziedziniec i tam James zobaczył więcej osób. Na środku płonęło olbrzymie ognisko, niemal stos, w którym co chwilę ktoś znikał lub z niego się wyłaniał. Płomienie miały zieloną barwę i chłopak domyślił się, że zaklęcie musi działać na tej samej zasadzie, co sieć Fiuu – być może było jego starszą. bardziej prymitywną wersją.
Hermiona podczytywała u Umbridge książkę „Czarownice nie płoną” i strasznie zawstydziła się, gdy ją na tym przyłapał, choć przecież on też podmienił podręcznik na coś innego – to był jedyny sensowny sposób wykorzystania tych zajęć.
Nawet nie wiedział, dlaczego akurat to mu się przypomniało. Mocniej otulił się płaszczem.
– Chodźmy – ponaglił go Nott.
Część Buckingham, do której weszli, przypominała już bardziej wojskowy sztab, choć bez wątpienia magiczny. Wszędzie stały stoły, tablice i ruchome mapy, a skrzaty uwijały się pomiędzy ludźmi, roznosząc ciepłe i zimne napoje. James poczuł się niekomfortowo z powodu tłoku i hałasu, starał się jednak tego nie okazywać. Szedł wyprostowany, z rękoma wsuniętymi do kieszeni i zadartą głową. Miał wrażenie, że inni obserwują go uważnie, z neutralną ciekawością lub słabo skrytą wrogością, ale nigdy przyjaźnie. Większość osób była mu obca, a ci, których rozpoznał, trzymała się z dala.
Nagle poczuł ogromną wdzięczność do Notta, za to tylko, że mężczyzna traktował go normalnie.
Zganił się za to, że znowu zaczyna się nad sobą użalać. Zwolnił więc nieco kroku, uznając, że nie będzie podejrzane, jeśli zainteresuje się tym, co robią inni.
Na jednym ze stołów upchniętych pod ścianą rozłożono mapę Wielkiej Brytanii, na której zaznaczono największe lotniska i porty. Podstarzała kobieta pochylała się nad nią, co chwilę zerkając na szereg dwukierunkowych lusterek lub na pergamin komunikacyjny. Gdy James obok niej przechodził, zapiszczała w podekscytowaniu i różdżką zmieniła kolor jednej nazwy z zielonego na czerwony. Dalej w powietrzu lewitowała czarna tablica, na której kredą wypisywano nazwiska i stanowiska, a obok przylepiano zdjęcia. Skomplikowany system znaków musiał informować, co daną osobę spotkało, ale James nie potrafił go rozszyfrować. Minął Śmierciożerców, którzy dyskutowali między sobą, o „postępach w Ministerstwie”...
Oni się cieszą, uświadomił sobie James nagle. Pomimo tego, że większość była mniej lub bardziej poraniona, w atmosferze wyczuć można było narastające podekscytowanie. Co chwila ktoś się uśmiechał, jakby nieświadomie, ktoś inny żartował – i choć to wszystko podszyte było zdenerwowaniem, a często i zwykłym strachem – to chyba jednak szczere.
Wy wszyscy jesteście naprawdę popierdoleni, skwitował James w myślach.
A później wszedł do sali tronowej i wszystkie myśli mu uciekły, zdławione przez lęk. Zmartwiał na chwilę, dopóki Nott nie klepnął go w ramię. Wzdrygnął się odruchowo, ale udało mu się zrobić następny krok. A po nim kolejne, choć miał wrażenie, że idzie na szafot.
Co mnie tak przeraża?, zastanowił się, wbijając wzrok w czerwony dywan.
Że będzie mnie torturować, że weźmie moją magię, że każe mi zabijać, że w końcu i mnie zabije.
Okej, teraz, gdy odważyłeś nazwać swoje problemy, będzie już z górki, pomyślał i mimo wszystko się uśmiechnął. Choć to ta chwila, gdy uświadamiasz sobie, że potrzebujesz nie psychologa, a karabinu…
Udało mu się nawet unieść głowę i rozluźnić trochę spięte ramionami.
Wnętrze sali było tak gryfońskie, jak tylko być mogło. Czerwień i złoto. Czerwień na ścianach, podłodze, na draperii zwisającej za tronem. Złoto na olbrzymich żyrandolach, ramach obrazów, na suficie, we wszelkich detalach, brzegach półkolumn, secesyjnych ornamentach. I biel – zwłaszcza biel aniołów, które kuliły się pod stropem, ni to go podtrzymując, ni to się pod nim kryjąc. James zerknął na nie kątem oka, zaraz jednak skoncentrował się na ludziach.
Czarny Pan siedział na tronie na podwyższeniu. Herb za nim nie został zmodyfikowany, co chłopaka nieco zdziwiło, ale uznał to za zwykłe przeoczenie. Kolejnymi osobami, które zwracały uwagę, była trójka mugoli kuląca się koło okna. Roztrzęsiona kobieta w szarej garsonce i dwóch, równie przerażonych mężczyzn. Koło nich piętrzyły się kable i sprzęt elektroniczny, kamery, mikrofony, jakieś inne cudaczne przedmioty, których James nie potrafił nawet nazwać.
W sali znajdowało się poza tym pięciu Śmierciożerców, skupionych w pobliżu tronu. Chłopakowi serce znowu podeszło do gardła, gdy zobaczył wśród nich Snape’a. Mężczyzna patrzył na niego przez chwilę, ale na jego twarzy nie pojawiła się żadna emocja. Choć James w zasadzie się tego spodziewał, i tak poczuł się podle.
Zwalczył w sobie impuls, aby zwiać, i ukląkł przed podwyższeniem.
– Zdejmij płaszcz i stań przy tronie – powiedział Voldemort miękko. – Niech reszta się wycofa.
Rainbow wykonał polecenie niepewnie. Oddał okrycie Nottowi i ustawił się we wskazanym miejscu, po prawej, trochę z tyłu. Nie wiedział, czemu to ma służyć, a i inni wydawali się zdezorientowani.
W końcu Snape odważył się zapytać:
– Panie…?
Voldemort zmrużył oczy, ale bez szczególnej irytacji.
– Zamierzam uznać tego chłopca za swojego syna, powinien więc w takich chwilach znajdować się blisko mnie – wytłumaczył spokojnie.
To koniec, mam omamy, stwierdził James. Biorąc pod uwagę wyraz, który przemknął po twarzy Severusa, mężczyzna pomyślał to samo.
– Tak, panie – wykrztusił. Szybko jednak opanował się. – To będzie dla niego zaszczyt.
Taa, pomyślał chłopak ponuro.
Te słowa spowodowały jednak, że przestał patrzeć na sytuację jak na absurdalny żart. Co zyskiwał, stając się synem Czarnego Pana? Dla czystokrwistych czarodziejów rodzina była niezwykle ważna, a pierworodny syn – dziedzic krwi i magii – najcenniejszy. Skoro Voldemort planował nigdy nie umrzeć, o żadnym dziedziczeniu nie mogło być mowy, jednak pozostawało faktem, że Czarny Pan uznał go za kogoś szczególnie ważnego. A przynajmniej cenniejszego od Śmierciożerców, którzy byli tylko sługami. Równocześnie nie dał mu przy tym żadnej realnej władzy nad swoimi ludźmi ani możliwości wtrącania się do działań wojennych – przynajmniej w tej chwili. James zdążył już do tej pory domyślić się, że poprawny przepływ magii pomiędzy nimi jest możliwy tylko, gdy on znajduje się w dość dobrej kondycji fizycznej – proces był zbyt wyczerpujący, aby mógł znieść go okaleczony lub chory. Powoli zaczynał też podejrzewać, że równie zły wpływ na zaklęcie miałoby stosowanie równocześnie innych klątw. Gdyby nie to, Czarny Pan pewnie dawno już rzuciłby na niego Imperio. Jeśli zaś odpadały fizyczne i magiczne sposoby wymuszenia na nim posłuszeństwa, adopcja wydawała się niemal rozsądną opcją. Bo i do kogo mógł pójść jako syn Czarnego Pana? Chyba tylko Dumbledore byłby dość szalony, aby go wysłuchać. Bo już aurorów na pewno by po tym wszystkim nie przekonał, że też jest ofiarą.
– Chyba że losu – wyrwało mu się mimowolnie, na szczęście na tyle cicho, że nikt tego nie zauważył.
Chłopak uświadomił sobie, że oko kamery skierowane jest w jego stronę, więc odruchowo obciągnął szatę, aby ukryć podarte trampki. I uśmiechnął się, próbując zrozumieć, co się dzieje.
– Zbyt długo ukrywaliśmy swoje istnienie – powiedział Voldemort lodowato. Jego ton głosu i postawa całkowicie się zmieniły, zniknęła złudna łagodność sprzed paru chwil. – My, którzy czynimy cuda. My, których nie dotyczą prawa zwierząt. My, obdarzeni, którzy powinniśmy rządzić tym światem.
James poczuł, że drętwieją mu wargi. Patrzył wprost w kamerę, zastanawiając się rozpaczliwie, jak się z tego później wyplącze.
– Obserwowaliśmy was z nadzieją, że opamiętacie się sami, jednak władają wami pierwotne instynkty i żądze. Jesteście jak dzieci uzbrojone w noże i żagwie. Krzywdzicie innych, ranicie siebie samych, podpalacie własne domy, podążacie za głupcami, którzy wrzeszczą najgłośniej, a władzę oddajecie najokrutniejszym z was. Szczycicie się, że jesteście ludźmi, choć świat nie zna gorszych od was potworów. Żyjecie nadzieją, że nie nadejdzie jutro, że ogień nie sparzy, nie zaropieje rana, że to, co martwe, zgnije na uboczu, nie psując waszej radości z zabawy. Czy zabiłem dzisiaj ludzi? – Uśmiechnął się nieznacznie. – Zabiłem odrażające istoty, dla których szybka śmierć była aż nazbyt łaskawa. – Zmrużył oczy. – Ilu ludzi zabiliście wy? Tysiąc? Dwanaście tysięcy? Nawet nie jesteście tego świadomi.
Odetchnął nieznacznie, niemal niezauważalnie.
– Do czego wykorzystujecie swoją wiedzę, do czego technologię? Do wynalezienia kolejnych sposobów mordu? Do zniszczenia następnej połaci ziemi? Do czego wykorzystacie magię, jeśli wam ją podarujemy? Do czego moc tysiąckrotnie potężniejszą od tej, którą już władacie?
Co za hipokryta, pomyślał James, pilnując, aby obrzydzenie nie odbiło się na jego twarzy.
– Skończył się wasz czas. Pożar trzeba ugasić, rany opatrzyć, a winnych ukarać. Nie będzie odroczenia, nie będzie dyskusji, nie będzie litości. Kto się ukorzy, zyska naszą opiekę. Kto zacznie walczyć, zginie.
Chłopak usłyszał chrzęst za sobą, więc nieznacznie obrócił głowę i kątem oka zerknął na draperię. Wąż wsuwał się na swoje miejsce, po drodze zgarniając koronę.
– Ja, Lord Voldemort, w imieniu wszystkich czarodziejów wypowiadam wam wojnę.


10 komentarzy:

  1. Cieszę się że wróciłaś, i to jesazcze takdługo. Ale nie będę ukrywać, że nietrudno się pogubić w tej historii. Nie rozumiem niektórych zależnosci, serio, ale wiem i zgadxam się z Jamesem w jednym - tu wszyscy są naprawdę nieźle popieprzeni. w ogóle nie wygląda na świat HP, jaki znamy, i to chyba jest jedna z najwiekszych tajemnic. Przejęcie przez Voldemorta całej Anglii w taki sposób wydaje się aż nieprawdopobone, a jednak w Twojej ersji wcale nie takie niepradopodobne. To, że mówi do kamery, jest chyba bardziej rpzerażające niż absurdalne. ale niektórych absurdów i tak nie mogę zrozumieć, np. zachowania Willa. Dziwne, ze james próbował go ratować. Szkoda też, że nie rzucił Avady W Voldemorta póki mógl, cjoć z drugiej strony pewnie sam by mógł wtedy urmzeć. Ale najdziwniejsze wg mnie było to, że Syriusz i Severus zostawili go samego w tym mugolskim domu, przecież to było SKRAJNIe głupie i w ogóle niewytłumaczalne. pozostaje jeszcze pytanie, jak to możliwe, że Emily najwyraźniej jednak zyje? To jest naprawdę powalone. Jeśłi Dumbledore faktycznie umarł,to nie wiemm co z tego będzie. Jedyną możliwością uratowania sytuacji jest interwencja Jamesa, pewnie niezamierzona NO chyba że powiesz, że to był wsyztsko jeden wielki sen, ale mam nadzieję, że nie. Znalazłam kilka literówek, np " stolik to kawy", no i błędów interpunkocyjnych, ale generalnie nei najgorzej. A i zidziwiło mnie, jak Harry po pierwsze w miarę skutecznie pomagał leczyć Snape'a, a później jeszcze przeklinał wobec niego, a na końcu naprawdę mądrze się wypowiedizał. Aż go polubiłam za ten fragment. Nie było Tonks, ale dobrze, że będzie w kolejnym poście. Zapraszam Cię na nowosć na zapiski-condawiramurs.blogspot.com Jestem ciekawa Twojej opinii

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Snape w tamtej chwili był ciężko ranny i chciał jak najszybciej odciągnąć Syriusza - bo gdyby Voldemort przydybał ich razem, całkiem możliwe, że trupy padłyby szybciej niż tłumaczenia. Chyba w narracji umknęło mi zaznaczenie, że spodziewali się, że James zostanie sam najwyżej na parę minut - bo Czarny Pan jak zauważy, że ich więź osłabła, albo kogoś wyśle, albo sam się aportuje - ale to w sumie łatwo naprawić :P Dzięki za zwrócenie uwagi, zajmę się tym wieczorem.
      Myślałam, że żywa Emily będzie najmniejszym zaskoczeniem świata - skoro przeżył Lucjusz, a Snape miał ewidentnie podmienione wspomnienia, dziwne by było, jakby akurat jej się oberwało :D
      Zachowania Willa nie będę tłumaczyć, bo to jest ta scena, której szczerze nie cierpię i uważam za okropną. Niech się facet bawi jak chce, byle poza planem, bo kolejny rozdział znowu będzie za pół roku.
      Harry też się zmienia w masce - właśnie pod wpływem Jamesa (choćby to, że przeczytał książki, które dostał od kolegi). Ale też trochę sytuacji, bo nagle wszystko się posypało na przestrzeni paru godzin - świętemu by siadły nerwy :P

      Usuń
  2. Jestem naprawdę pod wrażeniem tego, jak piszesz. To jest po prostu bardzo dobra literatura! :D Kreacja postaci, ich rozwijanie, jednocześnie bardzo zakorzenione w kanonie, wow. W dodatku takie smaczki jak ta bajka z początku rozdziału. Momentami mam wrażenie, że tworzysz lepszy, bardziej rozbudowany, bardziej logiczny i spójny świat niż Rowling. Albo po prostu tak jest ;P No i kurde, Voldemort przejmujący władzę w Anglii i ogłaszający to w telewizji na żywo podczas efektownej transformacji herbu, padam na kolana! :DD Skąd bierzesz takie pomysły? No i dalej - James jest tak strasznie prawdziwy, uwielbiam go. Nie wiem, co to o mnie mówi, ale kocham narrację z jego perspektywy. Nie umknęło mi to "przypadkowe" wspominanie Hermiony ;> Bardzo ładne fragmenty, takie zwyczajne, ale mające w sobie bardzo dużo ciepła. Ogólnie to powiem, że nie tracę wiary w Jamesa. To on rozwiąże akcję, to pewne, tylko mam nadzieję, że bierzesz pod uwagę happy end ;c
    Nie wiem, co mogę jeszcze dodać sensownego. Trzy rozdziały do końca, życzę masy weny, bo nie mogę się doczekać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za miłe słowa, strasznie mnie motywujecie :)
      Z funfactów - Buckingham początkowo miał się pojawić w masce... przez niby-randkę Hermiony i Jamesa. Znaczy, chłopak namówił ją, aby zdała testy do Mensy, a że z tej okazji wylądowali w Londynie, to poszli pozwiedzać. A jak Hermiona się przyznała, że zawsze chciała obejrzeć Buckingham - to James z marszu wezwał skrzata i poprosił, aby ich aportował do pałacu, zanim Hermiona w ogóle zdążyła zaprotestować. Bo włam z zaskoczenia, to najlepszy sposób na podrywanie dziewczyny :D
      Jak można się domyślić, to pomysł bardzo stary, z czasów, kiedy jeszcze myślałam, że będę opisywać cały piąty rok, a nie dwa miesiące.

      Usuń
  3. Świetne opowiadanie! Chłonęłam każde słowo (i to dosłownie! :) ), bardzo lekki masz styl pisania, a co podziwiam, bo sama niestety tego daru nie posiadam. Dodaję do obserwowanych i czekam na kolejne rozdziały :) pozdrawiam!
    www.misty-symphony.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam nadzieję, że prędko do nas wrócisz!!! Twoje opowiadanie jest cudowne, prawdziwy majstersztyk;-) Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy a na ten czas życzę Ci powodzenia na sesji i pozaliczania wszystkiego w pierwszym terminie!
    Ps. Błagam, tylko nie uśmiercaj Severusa! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za życzenia, rozdział pisze mi się nawet fajnie, więc możliwe, że w lutym będę go wieszać :)

      Usuń
    2. No to kamień z serca! ;-)

      Usuń
  5. Kochana Autorko! Zdradz nam proszę jak idą prace nad nowym rozdziałem... ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kiedy będzie nowy rozdział?

    OdpowiedzUsuń