Betowała Gaya,
dzięki!
– Dawno, dawno temu,
w krainie, w której kwitły czereśnie, żył chłopiec o błękitnych
oczach. Każdy, kto na nie spojrzał, myślał o letnim niebie…
Amelia Bones stwierdziła,
że już nigdy nie wyświadczy przysługi Dumbledore’owi.
Zwłaszcza, jeśli ten nazwie ją drobną.
– ...choć nie
istniało niebo, nad którym wisiałyby czarne słońca.
Kobieta ciągle
poprawiała monokl, zawsze lewą ręką, bo z prawej nie wypuszczała
różdżki. Wiedziała, że to nerwowy odruch i powinna go opanować,
ale nie potrafiła. Starała się jednak nie wiercić w fotelu, który
okazał się zaskakująco niewygodny, a spocone dłonie wycierać w
sposób możliwie dyskretny. I nie wzdrygać się na każdy
głośniejszy dźwięk, choć to było najtrudniejsze.
– Chłopiec miał
dwóch starszych braci. Byli silni i piękni, więc kochał ich i
szanował.
Runy pospiesznie
nakreślone na ścianach i szybach powinny działać na nią kojąco,
ale przyniosły odwrotny efekt. Choć w każdej chwili mogła wyjść,
czuła się jakby zamknięto ją w klatce z tygrysem, tylko dla
zachowania pozorów przystrojonym w kaganiec.
– Pewnego dnia do
krainy przybył czarnoksiężnik. Na plecach niósł siodło, choć
nie miał konia ani muła, a w ręce trzymał wiecheć kwiatów
zamiast różdżki, dlatego ludzie się na nim nie poznali.
Kaganiec był z trawy.
– Powiedział do
najstarszego z braci: Idź i wyłup mu lewe oko, i zrób z niego
naszyjnik, a zyskasz siłę i żadne ostrze nie zrani twego ciała. A
gdy ten zaprotestował, czarnoksiężnik dodał: Czy to sprawiedliwe,
że on ma dwoje magicznych oczu, a ty ani jednego? Jeśli zostawisz
mu prawe, będzie aż nadto. Więc poszedł najstarszy brat i zabrał
lewe oko chłopca, i zyskał wielką siłę. Wtedy czarnoksiężnik
powiedział do średniego z braci: Idź i wyłup mu prawe oko, a
zyskasz wielką mądrość i nic nie będzie dla ciebie niejawne. A
gdy ten zaprotestował, dodał: Czy to sprawiedliwe...
– Starczy. Co za
obrzydliwa historia – przerwała gwałtownie. Fawkes zaskrzeczał z
oburzeniem i popatrzył na nią z dezaprobatą. W tym samym momencie
Emily zachichotała i czule pogładziła palcem grzbiet książeczki.
– Na początku styl
jest koszmarny, nie wiem, co pisarzyna próbował naśladować, ale
później się rozkręca. Gdzieś tak od piętnastej strony, kiedy
czarnoksiężnik porywa dzieciaka do krainy pod bagnami, a jak młody
poznaje topielicę to już w ogóle. – Siedziała w fotelu bokiem,
z przewieszonymi przez poręcz nogami, którymi ciągle machała. Bones była jednak pewna, że to nie oznaka zdenerwowania,
raczej radości, może też lekkiego zniecierpliwienia. – I ma
szczęśliwe zakończenie. James uwielbiał tę bajkę, jak był
mały.
– Nie powinnaś mu
czytać takich rzeczy, dzieci są bardzo delikatne – powiedziała
odruchowo, zanim uświadomiła sobie, że zły dobór lektur był
pewnie najmniejszym problemem w tej rodzinie. Odkaszlnęła. –
Choć, jeśli rzeczywiście ma dobre zakończenie… Czarnoksiężnik
zostaje ukarany?
– Za co? – zdziwiła
się Emily i sięgnęła po kubek strojący na podłodze, żeby dopić
resztki cappuccino. Oprócz foteli w pokoju nie było innych mebli,
zniknęły też zasłony, obrazy i dywan. Bones była już kiedyś u
Dumbledore’a i nie sądziła, że kiedykolwiek zobaczy sypialnię
gościnną przerobioną na celę, nawet jeśli przestronną i jasną.
Nie sądziła też, że zostanie wplątana w pilnowanie Rainbow, a co
gorsza, nie będzie mogła o tym poinformować aurorów.
Po części rozumiała
jego decyzję – pracowała w Ministerstwie dość długo, aby
zauważyć, że ostatnio zaczęło gnić od środka bardziej niż
zwykle – ale wolałaby mieć kogoś do pomocy. Najlepiej cały
szwadron.
Emily podrapała feniksa
po grzbiecie i ten ruch wyrwał Amelię z zamyślenia. Kolejny raz
odkaszlnęła i poprawiła monokl.
– Cóż, z tego co
mówisz, wydaje się ciągle robić krzywdę głównemu bohaterowi –
zauważyła. Emily wzruszyła ramionami, nie przestając pieścić
feniksa. – Skoro nie zostaje ukarany, co dzieje się na końcu? –
dopytała Amelia po chwili, czując mimowolną ciekawość.
– Młody zabija obu
braci, zabiera im swoje oczy i dzięki temu staje się i mądry, i
silny. A później topielica oddaje mu swoje serce… Nie, nie –
pokręciła głową, uśmiechając się wesoło, kiedy zobaczyła
wyraz twarzy Bones. – Nie żenią się. Dosłownie mu oddaje, żeby
chłopak stał się nieśmiertelny. Choć, biorąc pod uwagę opis,
raczej wykorzystał jej śmierć do stworzenia horkruksa z tego
organu, ciekawe czy Voldy też takiego ma, to by było romantyczne.
No i na koniec wkłada to serce, znaczy dzieciak, nie Voldemort, do
skrzynki i wrzuca do oceanu…
– Merlinie, ta książka powinna być zakazana.
– Merlinie, ta książka powinna być zakazana.
– Różdżkarze też
tak twierdzą. – Zachichotała. – Ponoć cały nakład
wydrukowano na papierze zrobionym z drzew pilnowanych przez
nieśmiałki, ale to może być lipa. Pewnie niedługo się
przekonamy. – Znów wyszczerzyła się wesoło, ale zaraz
spoważniała. – Czarnoksiężnik go nie krzywdził, po prostu tak
wygląda nauka czarnej magii i nie ma co udawać, że będzie miło i
puszyście.
Czemu Albus trzymał coś
takiego w swojej biblioteczce?, zastanawiała się Amelia, coraz
mocniej zaciskając palce na różdżce. Była pewna, że Emily
wyciągnęła te parę książek z jego półek, podarował jej je,
żeby się nie nudziła. Tak samo, jak dał jej feniksa, kawę i
wygodny fotel. I kazał Bones traktować
Rainbow jak gościa.
Czemu, Helgo jedyna?
– Właściwie…
dlaczego tu jesteś? – spytała ostrożnie.
– Bo Albus spytał, czy
chcę dla niego pracować, więc powiedziałam, że nie ma sprawy –
stwierdziła z rozbrajającą szczerością. – Poza tym Voldy się
na mnie wkurzył, przynajmniej tak mówią Lucy i Sev, więc
poczekam, aż mu przejdzie. Szczerze, to z niego czasem straszny
bachor wychodzi, zwłaszcza jak coś mu się nie układa, tylko
zamiast tupania nóżką i krzyczenia wstaw krzyczenie i ciskanie
klątw.
– A czemu dyrektor
pozwolił ci dołączyć do swoich ludzi? – brnęła dalej Bones,
choć czuła, że odpowiedź może zniszczyć jej psychikę. Nie
mogła przy tym oderwać wzroku od Fawkesa, który łasił się do
kobiety niemal jak kot. Zawsze myślała, że feniksy stronią od
czarnoksiężników, ale ten najwyraźniej dał się przekupić kawą
z kubka.
– Och, chciał, żebym
usunęła bezpiecznik na ręce Jamesa. Właściwie to Severus chciał.
Z jakiegoś powodu obaj uparli się go zabić. – Zamyśliła się.
– Chyba. W każdym razie skoro nadal jesteśmy w jednym kawałku,
to jakoś sobie z tą magią sam poradził. Zdolny chłopak, nie?
Dzięki, Gryfindorze, że nie wdał się w ojca.
Bones pomyślała o
chłopcu, który nie tak dawno temu stał przy jej biurku w swojej
śmiesznej kurtce i wyglądał tak strasznie młodo. Stwierdziła, że
jeśli Albus w jakikolwiek sposób naraził go na niebezpieczeństwo,
nie bacząc na ich wieloletnią przyjaźń, po prostu mu przyłoży.
Nagle feniks zamarł.
Przez chwilę siedział nieruchomo, zaciskając tylko coraz mocniej
szpony na oparciu fotela, nim rozłożył skrzydła i zakrzyczał
przeraźliwie. Poderwał się do lotu, nie przestając zawodzić,
zatoczył ciasne koło po pokoju i rzucił się na najbliższe okno.
Runy rozbłysły, gdy dotknął szkła i bariera odrzuciła go w głąb
pokoju. Uderzył mocno o ziemię, ale natychmiast się poderwał.
– Co mu się stało?! – krzyknęła Bones, wstając gwałtownie. Wycelowała w Fawkesa różdżkę, żeby go spetryfikować, ale źle wycelowała i zaklęcie uderzyło w sufit, rozświetlając go na chwilę.
– Co mu się stało?! – krzyknęła Bones, wstając gwałtownie. Wycelowała w Fawkesa różdżkę, żeby go spetryfikować, ale źle wycelowała i zaklęcie uderzyło w sufit, rozświetlając go na chwilę.
– Podejrzewam, że chce
stąd wyjść – odpowiedziała Emily, spokojnie otwierając
książeczkę. – Hm, lub wylecieć..
– Widzę, ale czemu…
Feniks miotał się po
pomieszczeniu coraz bardziej rozdrażniony, ani na chwilę nie
przerywając zawodzić. Dźwięk wrzynał się w głąb czaszki,
sprawiając Bones niemal fizyczny ból. Amelia spróbowała ponownie
go ustrzelić, uznając, że nawet jeśli ptak spadnie, zrobi sobie
mniejszą krzywdę niż wciąż wściekle atakując runiczne mury. Na
podłodze leżało już mnóstwo piór, część z nich upstrzona
krwią.
– Pomogę mu –
powiedziała Emily miękko.
Amelia wzdrygnęła się
i obróciła gwałtownie, uświadamiając sobie poniewczasie, że w
zamieszaniu stanęła do kobiety tyłem. Rainbow trzymała w dłoni
zgiętą kartkę wyrwaną z bajki, z której wystawało jedno z piór.
Zanim Bones skierowała w jej stronę różdżkę, Emily przyłożyła
papier do jej serca i uśmiechnęła się miękko.
– Pa – powiedziała.
To nie była bolesna
śmierć.
***
Syriusz zastanawiał się,
jakim cudem nagle wylądował po stronie Śmierciożerców. I czemu,
do kurwy nędzy, znowu wrobiono go w morderstwo. Zwłaszcza że nawet
polubił tamtego aurora, choć facet zachowywał się, jakby
towarzyszenie zbiegowi było dla niego najgorszą torturą. A później
William go zabił, bo to jest coś, czego się należy spodziewać po
szefie. Kurwa.
– Nie chcę mieć go za
plecami – warknął jeden z Śmierciożerców. Black w myślach
nazywał go Snobem, bo głos miał jak jego dziadek, tak nadęty, że
rzygać się chciało.
Snape wzruszył
ramionami, uchylając się równocześnie przed klątwą ciśniętą
zza rogu korytarza. Próbowali się przebić do holu, ale kiepsko im
szło.
– Nie ufasz mi czy
Czarnemu Panu? – spytał jadowicie.
A tak, i jakimś cudem
Snape’owi udało się przekonać resztę, że jest szpiegiem na
usługach Wielkiego Złego Łysego, i właśnie go zdemaskowano.
Czemu mu uwierzyli, Black nie wiedział. Podejrzewał, że po prostu
są kretynami. Choć fakt, że ci dobrzy próbowali go ustrzelić jak
kaczkę, też mógł trochę pomóc.
Smarkacz, którego
Dumbledore chciał odbić, stał nieco z tyłu, obok drugiego
Śmierciojada, którego Black w myślach określił Ewenement, Który
Trochę Myśli, Co On Robi Ze Smarkiem W Drużynie, w skrócie Nott,
bo tak zwrócił się do niego Snob. Przynajmniej Syriusz miał
nadzieję, że chodzi o tego chłopaka, bo miał maskę na twarzy,
jak wszyscy tutaj. Nawet Black musiał taką włożyć. W życiu nie
czuł się tak upokorzony i podejrzewał, że Snape świetnie się
bawił, obserwując go tak upodlonego.
– Musimy się znowu
cofnąć do pokoju – stwierdził Nott ponuro. – Wracamy.
Wycofali się, tarasując
po drodze przejście. Próbowali już przebijać się nawet przez
ścianę i podłogę, ale ludzie Williama rozpełzli się po kasynie
jak larwy po trupie. I byli nieźli, cholera, chyba nawet lepsi od
Zakonu, choć Black przyznawał to z bólem.
Zamknęli się w dyżurce,
choć jasne było, że czary ochronne długo nie wytrzymają.
– Możemy zeskoczyć na
ulicę – wymamrotał chłopak, kiwając
głową w stronę okna.
– Na otwartej
przestrzeni od razu nas wystrzelają – warknął Snape.
Snob wycelował różdżkę
w Blacka dosyć znaczącym gestem.
– Zróbmy przynętę z
niego. Trochę się go podczaruje, żeby wyglądał jak James, ty
pójdziesz jako ochrona… Wybacz, z taką raną więcej i tak nie
zrobisz. Wtedy moglibyśmy we trójkę uciec.
– Jaką raną? –
spytał dzieciak tonem chłodnego zainteresowania. – Nie widziałem,
żeby oberwał.
– Bo nie oberwałem i
nie jestem ranny – wycedził Snape. Zerknął na lustra, a później
obrócił się do Blacka. – Dlaczego właściwie oni próbują go
zabić? Dumbledore wydał taki rozkaz?
– Nie, mieliśmy go,
znaczy on miał, znaczy jego ludzie… Em, mieli go odbić w każdym
razie. Ale nagle temu rudemu całkiem odwaliło, byliśmy akurat
sami, ja, on i taki jeden, którego sprzątnął. Później walnął
się w ramię, że kość strzeliła i narobił strasznego rabanu…
– Black, na Slytherina,
nie opowiadaj jak znowu wyszedłeś na frajera, nikogo to nie
interesuje.
– Ty…
– Ten rudy to William
Rainbow, mój wujek – przerwał im James, ciągle tym samym,
obojętnym głosem. – Próbuje mnie zabić odkąd jestem w Anglii.
– Wzruszył ramionami. – Nie wiem czemu.
– Mogłeś mi
powiedzieć, pomógłbym – stwierdził Snob natychmiast, patrząc w
lustro, w którym było widać Williama. Mężczyzna stał tyłem,
trochę z boku, wydawał rozkazy. Black żałował, że nie słyszy
jakie.
– Dzięki, ale
wcześniej nie podchodził do tego szczególnie serio, więc się nie
przejmowałem. Raczej był upierdliwy.
Syriusz zauważył, że
Snape zachowuje się nieco dziwnie. Stał sztywno wyprostowany i
zaciskał pięści.
– Mimo wszystko
następnym razem tak nie zwlekaj. Wrogów trzeba zabijać, kiedy są
jeszcze słabi – dodał Snob głosem, którym zazwyczaj rodzice
upominają dziecko, że powinno uczyć się systematycznie.
– Jasne.
Black pomyślał, że
czuje się chory od przebywania w tym towarzystwie. Denerwował go
szczególnie gówniarz, który nawet nie próbował wyjąć różdżki,
a każdą rozmowę prowadził tym uprzejmym, znudzonym tonem.
Pieprzony mały arystokrata. Syriusz miał nadzieję, że będzie
przypominał choć trochę matkę, ale najwyraźniej nawet ona nie
mogła uratować pomiotu Smarka.
Tymczasem Snape odwrócił
się do luster, oparł jedną ręką o biurko i nachylił, uważnie
przyglądając jednemu z nich.
– Rainbow, co to za
sala? – spytał. – Jest gdzieś blisko?
Chłopak poszedł do
niego.
– To? Labirynt. Chyba
jest na pierwszym piętrze. – Zawahał się. – Taak, na pewno.
Tylko w weekendy go ruszali. Ten ekran jest tylko pro forma, bo
wszystko widać na ekranach, znaczy lustrach, które wiszą przed
trybunami.
– Da się je wyłączyć?
– Jak je rozwalisz.
Myślał przez chwilę.
– W porządku.
Słuchajcie...
***
Po pierwsze: nie umrzeć.
Po drugie: nie zemdleć. Po trzecie: zabić Voldemorta. Choć to już
kiedy indziej.
James czuł się źle.
Ciało mu ciążyło, jakby owinięto je żelaznymi łańcuchami, z
trudem kontrolował swój oddech i sposób mówienia. Cieszył się,
że ma zasłoniętą twarz, choć przez to nie mógł wytrzeć potu,
który spływał mu z czoła i szczypał w oczy. Choć niewiele się
ruszał, miał wrażenie, że ciągle biegnie – serce biło mu
gwałtownie, a szum krwi w uszach niemal zagłuszał wszystkie inne
dźwięki. Gdyby był sam, pewnie zwinąłby się w kłębek i błagał
los, aby Czarny Pan przestał wyciągać z niego tyle magii. Czuł,
że wraz z nią ucieka z niego życie.
Ale nie był sam, więc
nie mógł pozwolić sobie na ten luksus.
– Dobrze się czujesz,
James? – spytał Nott.
– Ta.
Śmierciożerca kończył
właśnie zastawiać pułapkę w centrum labiryntu. Rainbow mógł
tylko się przyglądać i to go dręczyło. Jeśli już walczyli z
jego powodu, chciał się jakoś przydać.
Wcześniej Nott
wyczarował mu nóż i wcisnął ukradkiem do kieszeni. W tej
sytuacji był raczej zabawką niż bronią, ale chłopak i tak czuł
się lepiej, mając go przy sobie. Usiadł pod żywopłotem i
spróbował przypomnieć sobie runy, które mogłyby im się przydać
– nawet mugole potrafili nimi operować do pewnego stopnia. W
głowie miał jednak pustkę, kojarzył co najwyżej jakieś oderwane
od siebie znaki, symbole, które nakreśliła kiedyś dla niego
Julia, Hermionę poprawiającą mu ortografię w wypracowaniu na
kolejne zajęcia…
Zamrugał, czując, że
coś dziwnie dławi go w gardle.
Nott pracował
pospiesznie, co chwila przystając i nasłuchując. Reszta obiecała,
że powstrzyma Wiliama tak długo, jak będą mogli, ale nie padły
żadne konkretne obietnice. Gdyby Niewymowny wraz ze swoją bandą
wpadł do centrum teraz, James i Nott byliby bez szans.
A takiego wała, pomyślał
chłopak, nie dam się zabić.
Natychmiast dopadły go
jednak wątpliwości, czy to na pewno w porządku. William miał
rację. Obiektywnie patrząc, to James był tutaj tym złym. Więc
może powinien… Ale Chupacabra ryzykował tak cholernie dużo, żeby
mu pomóc. Byłoby nie w porządku, gdyby pozwolił się po prostu
zastrzelić.
Zacisnął palce mocniej
na rękojeści noża. Zaraz jednak je rozluźnił, odetchnął
ciężko. Takie myślenie do niczego nie prowadziło.
– Spokojnie –
powiedział Nott, zaskakując Jamesa. – Damy radę.
– Nott…
Umilkł, zastanawiając
się jak sformułować pytanie. W końcu zrezygnował, uznając, że
nie ma to sensu.
– Co się dzieje? –
zainteresował się mężczyzna, nie przerywając kreślenia znaków
w powietrzu i na kamiennych płytach.
James wzruszył
ramionami.
– Myślisz, że możemy
ufać Blackowi? – spytał, kiedy cisza się przedłużyła.
– Nie.
– Czemu?
– To jasne, że on nie
jest szpiegiem – powiedział Nott z roztargnieniem. – Ale sami
sobie nie poradzimy, a twój wujek najwidoczniej jest również
wrogiem Dumbledore’a.
– To i tak ryzykowne –
wymamrotał.
– Po prostu nie mamy
wyjścia. Skończone. – Wyprostował się i potarł kark. –
Później Avery i Snape spróbują go ogłuszyć, żeby Czarny Pan
mógł go przesłuchać – podjął, kiedy James powoli wstawał. –
A jeśli się nie uda, przynajmniej twój ojciec będzie mógł
pochwalić się dyrektorowi, że udało mu się uratować tego
kundla. W ten sposób podbuduje swoją reputację. – Mężczyzna
poprawił trochę ułożenie różdżki w dłoni. – Z drugiej
strony, Black wie, że Snape ryzykuje swoją pozycję, okłamując
nas co do jego tożsamości. Prawdopodobnie więc będzie się starał
podtrzymać to kłamstwo.
– Albo zabić was,
zanim pójdziecie do Czarnego Pana i spytacie się, czy to prawda.
Nott westchnął.
– Albo. Ale Snape
powiedział mu w jaki sposób się wytłumaczy, więc ta opcja jest
mniej prawdopodobna. Chodź, musimy się wycofać.
James skinął głową.
Zanurzyli się w jedną z odnóg labiryntu, a Nott narzucił na niego
zaklęcie Kameleona i chłopak zadrżał mimowolnie, gdy poczuł, jak
coś zimnego spływa pod jego ciele niczym woda.
Przez chwilę szli w
milczeniu, ale coś wciąż nie dawało mu spokoju.
– To zadziała tylko,
jeśli Black o tym pomyśli, a on trochę nie wygląda na kogoś, kto
myśli – stwierdził ostrożnie.
– Cóż... dlatego
wolałem zostać z tobą, niż iść z nimi – odpowiedział i James
mógłby przysiąc, że mężczyzna pod maską się uśmiecha.
Sam jednak nie potrafił
przestać się martwić. Bał się, że Syriusz strzeli Avery’emu w
plecy albo po prostu zostawi go w najgorszym momencie.
Salazarze, to już
syndrom sztokholmski, uświadomił sobie.
Nie mógł nawet nic
poradzić na to, że zaczyna całkiem lubić tych ludzi. Notta na
pewno trochę bardziej niż Avery’ego, którego zachowanie dziwnie
go krępowało. Miał wrażenie, że mężczyzna czegoś od niego
oczekiwał, choć nigdy wprost o tym nie mówił. I Snape też zdawał
się niezbyt za nim przepadać, a on znał go dłużej. Ale Nott był
inny, trochę przypominał Jamesowi Narcyzę...
– Nie przeszkadza ci,
ze zabiłem Draco? – wypalił, sam zaskoczony swoimi słowami. –
W końcu był w klasie twojego syna – dokończył niezręcznie.
– Nie znałem go zbyt
dobrze – odpowiedział mężczyzna po chwili. Mówił zaskakująco
ostrożnie. – Współczuję jego rodzicom, oczywiście, ale sam
incydent… nie jest niczym niezwykłym w naszych kręgach.
– Często zabijacie się
nawzajem? – mimo wszystko poczuł zaskoczenie. Przystanął, żeby
przez moment odpocząć. Znowu zaczęło kręcić mu się w głowie.
– Teraz nie, ale w
czasie wojny pojedynki były jednym z normalnych sposobów
rozwiązywania problemów, choć głównie wśród osób o niższym
statusie. – Nott przerwał na chwilę, zaczął nasłuchiwać,
zaraz jednak rozluźnił się lekko i dokończył: – Nie musisz się
bać, że zostaniesz napiętnowany, zwłaszcza że Czarny Pan wydaje
się zadowolony z twojej wygranej.
Akurat to niezbyt go
interesowało.
– A tak prywatnie? –
drążył. Czuł się, jakby rozdrapywał świeży strup, ale nie
mógł się powstrzymać.
– Nie – tym razem
Nott odpowiedział natychmiast. – Gdyby mój syn wdał się w
walkę, wolałbym, żeby zabił niż miał zginąć.
Więc gdyby zamiast mnie
przeżył Malfoy, pewnie powiedziałby mu to samo, pomyślał James
czując zaskakujące przygnębienie.
– Rozumiem –
powiedział, zadowolony, że udało mu się zapanować nad głosem.
W labiryncie panował
podejrzany spokój. Jedyne odgłosy walki, jakie po nim się
rozchodziły, wydawały się docierać z zewnątrz budynku. James
zastanowił się, czy Nott rozmawia z nim po to, aby odciągnąć
jego uwagę od tego faktu. Właściwie nie było to nawet potrzebne.
W tym stanie i tak niewiele kojarzył.
– Wracamy –
zdecydował mężczyzna nagle. Złapał go za ramię i pociągnął,
przez co James prawie upadł. Ten ruch go zaskoczył.
– Zostaw mnie –
warknął i odruchowo spróbował się wyszarpnąć.
– Bądź cicho –
powiedział Nott, tylko mocniej zaciskając uchwyt.
Chłopak rzeczywiście
umilkł, złapał za nóż i rozejrzał nerwowo. Niczego szczególnego
nie zauważył, a to tylko zaniepokoiło go bardziej.
Dopadli centralnego
placu, kiedy padła pierwsza klątwa. Obaj rzucili się na ziemię,
decydując się na jedyny możliwy unik, ale Nott zaraz znów
poderwał się na równe nogi. Rainbow nie miał na to siły,
przetoczył się więc na bok i ciężko dźwignął na czworaka. Do
środka wpadło dwóch ludzi, przegapiając go w biegu. Zbyt skupieni
byli na Śmierciożercy, który zaczął wolno wycofywać się do
innej odnogi labiryntu. James zrobił to samo tylko w drugą stronę,
jak najciszej, starając się nawet nie oddychać. Zaklęcie
Kameleona działało poprawnie tylko, gdy ludzie nie rozglądali się
zbyt uważnie – byle hałas mógł przykuć ich uwagę.
Dotarł do rozgałęzienia
i wstał niepewnie. Nie odrywając wzroku od walczących, zrobił
krok do tyłu.
I poczuł, jak William
kładzie mu dłoń na ramieniu.
– Znalazłem ser –
powiedział mężczyzna wesoło.
James zadziałał nawet
nie myśląc. Po prostu obrócił się gwałtownie i w całej siły
wbił nóż w brzuch wujka.
Mężczyzna odepchnął
go gwałtownie i przycisnął rękę do rany, drugą zaś
wyprostował, aby rzucić zaklęcie. Jednak zanim to zrobił, chłopak
złapał go za nadgarstek – odruchowo, bo tracił równowagę – i
obaj polecieli na ziemię. Prosto w krąg-pułapkę.
Świat stał się
monochromatyczny, szary, jak na magicznej fotografii. James odczołgał
się kawałek i usiadł, dysząc ciężko. Nie widział żadnych
ścian ani sufitu, ale wszędzie kłębiła się mgła. Zamiast płyt
labiryntu, podłogę tworzyły czarno-białe kafelki, ułożone w
koncentryczne wzory. Natychmiast pożałował, że nie dopytał
Notta, jak działa jego czar.
William również usiadł,
cały czas przyciskając dłoń do brzucha. Spróbował rzucić na
siebie zaklęcie lecznicze, lecz po chwili wsunął różdżkę do
futerału na przedramieniu. Następnie rozprostował ręce i rozsiadł
się wygodniej. Jego rana wydawała się nie krwawić.
– Profesjonalna iluzja
– stwierdził. – Ty ją zrobiłeś?
– Nie – wymamrotał
James i poszedł za przykładem mężczyzny. Jeśli rzeczywiście
było to zaklęcie tego typu, nic co by zrobili, nie miałoby wpływu
na ich realne ciała. Walka traciła sens.
– Nie miałem okazji
się przedstawić. Jestem William Rainbow. – Mężczyzna spojrzał
na niego jakby z kpiną. – Brat twojej matki, jak zapewne już
wiesz.
– James, syn swojej
matki – odpowiedział ponuro.
– Wyrazy współczucia.
Chłopak wzruszył
ramionami. Nie chciał przyjmować kondolencji od tego człowieka,
choć zaskoczyło go, jak szybko dowiedział się o śmierci siostry.
Najwyraźniej Macnair nie był jedynym Śmierciożercą, którego
zwerbował.
– Czemu nie zabiłeś
mnie wcześniej? – spytał nagle z żalem. – Miałeś masę
okazji.
– Uśmiercenie cię w
niewłaściwy sposób również mogło doprowadzić do końca świata.
– Mężczyzna machnął dłonią, jakby mówił coś nieistotnego.
– A jaki jest właściwy
sposób?
– Och, nie wiem. Ale
wygląda na to, że i tak się spóźniłem. A ty dlaczego się nie
zabiłeś?
James znów wzruszył
ramionami.
– Co to znaczy, że się
spóźniłeś?
William uśmiechnął się
wesoło.
– Domyśl się.
Chłopak domyślił się.
– To dlaczego ciągle
próbujesz mnie zabić? – zapytał coraz bardziej rozżalony. –
Dlaczego wszyscy popaprańcy chcą mi coś zrobić?
– Ze względu na to, że
jesteśmy rodziną, nie będę ukrywać prawdy. Po prostu polowanie
na ciebie jest szalenie zabawne. – Mężczyzna zmrużył oczy. –
Rozmywasz się – stwierdził. – Ktoś musi cię wybudzać z
iluzji. Dopilnuj, aby zaleczył w prawdziwym świecie moją ranę,
chyba że chcesz zamordować dwie osoby jednego dnia.
To było tak bezczelne,
że Jamesowi na chwilę odebrało mowę. Zanim się ocknął, zdołał
jednak wykrztusić:
– No chyba cię…
Obudził się i
natychmiast rozkaszlał. Miał wrażenie, że coś zalęgło mu się
w płucach. Z trudem rozkleił powieki. Od lekkiego kołysania robiło
mu się niedobrze.
Tak ma wyglądać reszta
mojego życia?, pomyślał ponuro. Jakbym pił wódkę przy grypie
żołądkowej?
Spróbował unieść
głowę i rozejrzeć się, ale niewiele dostrzegł. Nadal znajdował
się w labiryncie, choć nie w centrum, i na pewno nie z Nottem.
Lewitował, ciągnięty przez Blacka za kołnierz płaszcza. Snape
tymczasem kończył ściągać z niego czar.
– Co z resztą? –
wychrypiał chłopak. Severus pokręcił lekko głową w dość
znaczącym geście. – A mój wujek? Ktoś go opatrzył? –
dopytał, przypominając sobie koniec rozmowy.
– Nim się nie
przejmuj, drań jest wśród swoich – warknął Black. – Możesz
iść?
– Chyba.
Mężczyzna cofnął
zaklęcie tak gwałtownie, że chłopak nie upadł na podłogę tylko
dzięki pomocy Snape’a.
– Black – powiedział
Severus złowrogo.
– Mówiłem, że to zły
plan – mężczyzna nie zwrócił na to uwagi. – Tylko kto by mnie
słuchał? – Ściągnął z twarzy maskę i odrzucił ją ze
wstrętem. – Co za gówno.
– Black, rzuć za nami
Szatańską Pożogę.
– Jesteś pewny? – w
głosie Syriusza pojawiły się wątpliwości. – Nie wiemy, czy
tamci już wyszli.
– Po prostu to zrób.
James uświadomił sobie,
że dotarli do trybun. Oparł się o nie plecami i znów zamknął
oczy. Słyszał, jak chrzęści szkło z rozbitych ekranów chrzęści
pod butami mężczyzn. Snape stanął parę kroków dalej i zaczął
mamrotać zaklęcie. To, że rzucał coś werbalnie, mogło świadczyć
o stopniu skomplikowania klątwy, ale równie dobrze wskazywać na
to, jak bardzo jest zmęczony. Chłopak zerknął na niego kątem
oka. Severus był blady, jakby osłabiony, ale nie wydawał się
ranny.
Mężczyzna przeciągnął
różdżką po kamiennym murze, tworząc wyrwę szerokości
człowieka. Wpadało przez nią światło i świeże powietrze –
zdecydowanie prowadziła na zewnątrz budynku. James poczuł lekki
podziw. W przypadku pomieszczeń, których wnętrze zmniejszono lub
zwiększono magicznie, takie działania wymagały niezwykłej
precyzji.
Snape popchnął go do
środka nim jeszcze Black rzucił Szatańską Pożogę. Dopiero, gdy
James poczuł na plecach żar ognia, przypomniał sobie, co słyszał
o tym zaklęciu.
– Londyn się spali –
zauważył półprzytomnie.
Żaden z mężczyzn tego
nie skomentował. Przy pomocy magii miękko zeskoczyli na ulicę, tą
mugolską. Wyglądała, jakby rozegrano na niej bitwę. James
spojrzał na zwęglone wraki aut i stwierdził, że specjaliści od
ukrywania ingerencji magicznych będą mieli roboty na pół roku.
– Aportuję nas –
powiedział Snape i złapał Jamesa za przedramię. Nic się nie
stało.
– Oszczędź sobie, na
całą dzielnicę rzucono wielkoobszarowe – zauważył Black.
– Czemu nie
powiedziałeś...?
Zaklęcie prześlizgnęło
się po żebrach Severusa, ale i tak miało dość siły, aby rzucić
go na ścianę z tyłu. Mężczyzna wypuścił różdżkę i jęknął.
– Patrz, spudłowałeś
– jęknęła śliczna kobieta, celując różdżką w Blacka. Miała
na sobie kraciastą szatę. – Musisz kupić sobie okulary, Henry.
Henry był zwalistym
mężczyzną o martwym spojrzeniu.
– Nie wykonujcie
żadnych podejrzanych ruchów – powiedział.
Wydawał się dowodzić
grupką ludzi, która ich zdybała. James spojrzał na szereg różdżek
i upadł. Nie było to nawet zaplanowane, po prostu ugięły się pod
nim nogi. Black poruszył się, jakby chciał go podnieść, ale w
pół ruchu zatrzymało go cmoknięcie kobiety.
– Niech ten drugi mu
pomoże – rozkazała.
Snape z trudem odsunął
się od ściany i pochylił nad nim. Wymienili się spojrzeniami i
James złapał upuszczoną wcześniej różdżkę. Mężczyzna pomógł
mu wstać i obaj unieśli ręce, szybko, ale nie na tyle, aby
wyglądało to, jakby zamierzali rzucić zaklęcie. Black również
podłapał pomysł, choć James nie był pewien, na ile świadomie.
Właściwie gotów był go uznać za skończone idiotę, choć nie
miał na to szczególnych dowodów. Po prostu pomimo tego, jak bardzo
mężczyzna im pomógł, chłopak wciąż go nie trawił.
Henry zmrużył oczy.
– Gdzie jest trzecia
różdżka?
– Uch, chyba zgubiłem
– wymamrotał James. – W środku sporo się działo.
– Przeszukaj go –
rzucił do kobiety.
Czy to na pewno są
williamowcy?, zastanowił się chłopak. Kobieta westchnęła,
schowała swoją różdżkę i zrobiła krok w jego stronę.
Wtedy pomiędzy nimi z
piskiem opon zatrzymał się Błędny Rycerz. Przyjechał pod prąd,
częściowo po chodniku, ignorując istnienie latarni i innych
samochodów. Drzwi otworzyły się z trzaskiem i wyjrzał przez nie
młody mężczyzna, niemal nie wypadając na ulicę:
– Wsiadajcie… –
zaczął, ale cała krew odpłynęła mu z twarzy, gdy uświadomił
sobie do kogu mówi. Spróbował zamknąć, ale nie zdążył.
Wskoczyli do środka, a
Black dopadł do kierowcy i przycisnął mu różdżkę do szyi.
– Jedź!
***
James pomyślał, że
jeśli pojadą dalej, umrze.
– Zatrzymaj się –
rzucił do kierowcy, a ten natychmiast nacisnął na hamulec. Opony
Błędnego Rycerza zapiszczały żałośnie, a krzesła w bezwładzie
poleciały do przodu, niemal zwalając Syriusza z nóg.
– Co znowu…? –
warknął mężczyzna, nie przestając celować w ludzi skulonych na
końcu autobusu.
James zignorował go i
przeszedł obok ojca, żeby otworzyć sobie drzwi. Snape dźwignął
się ciężko ze schodków, złapał za słupek. Płaszcz luźno
zwisał mu z ramion, przez co James zauważył, że szata mężczyzny
z jednej strony całkiem już przesiąkła krwią. Żołądek
podszedł mu do gardła, więc szybko wyskoczył na ulicę i
odetchnął głęboko.
– Co ty wyprawiasz? –
Syriusz również wysiadł, nie zwracając uwagi na Snape’a.
Spojrzał na Rainbowa ze złością. – Tu
jeszcze nie jest bezpiecznie.
– Tym bardziej
powinieneś czymś zasłonić swoją mordę – wymamrotał Severus, ale
zabrzmiało to słabo, jakby nie miał siły nawet na bycie
zgryźliwym. – Możecie jechać – rzucił do kierowcy ostrożnie
zeskakując na ziemię. Zachwiał się, gdy za jego plecami Błędny
Rycerz ruszył gwałtownie, po drodze niemal taranując maleńką
piekarnię.
Black spojrzał na niego
z wyraźną niechęcią.
– Tylko mi nie mów, że
mam was obu aportować łącznie.
– Ja z wami nie idę –
stwierdził James. Obrócił się i ruszył do najbliższego ze
stojących w szeregu domów, wyciągając z kieszeni różdżkę
ojca. Źle leżała mu w dłoni.
Z trudem zaklęciem
otworzył drzwi, nie przejmując się, czy ktokolwiek jest w środku.
Znalazł kuchnię, wyciągnął ze zlewu pamiątkowy kubek i opłukał
go pobieżnie, stając się ignorować drżenie dłoni, nalał sobie
wody. Usiadł na zagraconym kuchennym blacie i zsunął maskę na
czoło, napił się. Jeśli Black coś do niego w tym czasie mówił,
po prostu tego nie zarejestrował.
– Dlaczego nie idziesz
z nami? – spytał Snape, stając w drzwiach. Wyglądał, jakby na
nogach trzymał się tylko przez ośli upór.
– Nie mogę. –
Wzruszył ramionami. – Nie chcę.
– Ty gówniarzu –
powiedział Syriusz. Wyglądał na tak wściekłego, że James spiął
się odruchowo, czekając na atak. – Wiesz ilu ludzi ryzykuje
życie, żeby twój tyłek był bezpieczny?
Wiem, pomyślał James ze
znużeniem.
– Aleś ty naiwny,
Black – stwierdził i uśmiechnął się krzywo. – Myślisz, że
ten cały cyrk to po to, żeby biedne, niewinne dziecię wyszarpnąć
z władzy zła? – Rozłożył ręce szeroko, tak szybko, że trochę
wody wylało się z kubka i pociekło mu po dłoni. – Mi tam nigdy
nic nie groziło.
– Słyszysz, co ten
szczeniak bredzi? – Black spytał Snape’a z niedowierzaniem.
– Zresztą. – James
wzruszył ramionami, zanim Severus cokolwiek powiedział. – Nie
możecie mnie nawet walnąć w łeb i aportować, bo zdechnę. –
Lewą dłonią poklepał się po karku. – Voldy cały czas ciągnie
ode mnie magię. I coraz lepiej mu to wychodzi.
Ciekawe, czy walnie mnie
Crucio za użycie tego zdrobnienia, pomyślał, pilnując, aby nie
przestawać się uśmiechać.
– Możemy tutaj
przyprowadzić Dumbledore’a – powiedział Snape matowym głosem.
Chłopak żałował, że nie widzi jego twarzy, choć nie wiedział
nawet, co chciałby na niej zobaczyć.
– Po co? Żeby mnie
zabił? Fajnie by było – wyrwało mu się. Black tylko prychnął.
– Och, bądźmy poważni. Jestem jak czarnomagiczna bomba,
naturalny wróg wszystkiego, co jasne. – Zachichotał, choć czuł,
że biorą go mdłości. – A ten cały burdel, który
urządziliście, jest nie dla mnie, a dla Czarnego Pana.
– Zaryzykuję i jednak
zawlokę cię za fraki do kwatery – stwierdził Syriusz lodowato i
zrobił krok w jego kierunku, jakby od razu chciał wcielić groźbę
w życie. Snape położył mu dłoń na ramieniu.
– Poczekaj –
powiedział. – James, co się dzieje?
Nie nazywaj mnie tak, nie
teraz.
Wzruszył ramionami i
znów się wyszczerzył.
– A co ma się dziać?
Po prostu już wybrałem swoją stronę. A ty? – spojrzał prosto w
ciemne otwory maski, mając nadzieję, że mężczyzna może użyć
Legilimencji. – Bo wiesz, dziwna jest ta rozmowa i dziwne te twoje
propozycje. A może po prostu nie jesteś w stanie przyłożyć temu
kretynowi i skończyć farsę? – Skinął na Blacka. – Co za
wstyd, żeby Śmierciożerca nie mógł spacyfikować zwykłego
kundla.
– Smarkacz… –
zaczął Syriusz.
– Komu ty w ogóle
jesteś wierny? – spytał gwałtownie James, patrząc tylko na
ojca. Serce biło mu jak szalone.
– Tej samej osobie, co
ty – stwierdził Snape oględnie. Zdjął dłoń z ramienia
Syriusza. – Mam nadzieję – dodał z przekąsem.
To mamy pecha, pomyślał
chłopak, tym razem naprawdę rozbawiony, bo ja ich obu totalnie
pierdolę.
– W każdym razie –
rzucił, obracając w dłoni kubek. Mimowolnie spojrzał na
wydrukowane na nim zielonkawe jeziora i poczuł lekki dreszcz. – W
każdym razie nawet gdybym mógł, to bym z tobą nie poszedł. Po
co? – Spoważniał na moment. – Żebyś mnie znowu strzelił
Crucio jak ci puszczą nerwy? – Ponownie się uśmiechnął, choć
miał wrażenie, że od tego grymasu drętwieją mu wargi. – A może
mam dać się wpakować do Azkabanu? Psychiatryka? Czy wrócić do
tej cholernej szkoły i udawać, że jestem fajnym dzieciakiem?
Syriusz już się nawet
nie odzywał. Stał tylko z wyrazem czystego wstrętu na twarzy.
Przez krótką chwilę
James miał ochotę odwołać swoje słowa, powiedzieć, że to nie
tak, że tylko się zgrywa. Ale po co? Żeby obcy mężczyzna nie
patrzył na niego, jak na śmiecia?
– To zabawne, co nie,
Black? – rzucił. Miał wrażenie, że słowa nie należą do
niego, pojawiają się same, same spływają mu z języka, obce i
fałszywe. – Wpakowali cię na dekadę do kicia, bo byłeś idiotą
bez prawnika i nikt, żaden z tych twoich wspaniałych przyjaciół,
dupą nie ruszył, żeby ci pomóc…
– Zamknij się –
warknął mężczyzna i naprawdę do niego doskoczył. Chwycił prawą
dłonią za przód szaty chłopaka.
– ...a ja zabiłam
jakiegoś smarkacza i wszyscy chcą mnie ratować, bo taki uroczy ze
mnie chłopak – kontynuował, czując jak uśmiech zastyga mu na
wargach. – Czy to cię nie śmieszy, Black?
– Widzisz, jakoś nie
bardzo.
Stali tak blisko, że
James czuł, jak lekko drżą mu ręce.
Czuły punkt, pomyślał
ponuro.
– Black – wtrącił
się Snape, ale nie podszedł bliżej. – Upadłeś już tak nisko,
żeby bić dziecko?
– Gnojek na to
zasługuje.
Rainbow przechylił nieco
głowę, spojrzał na niego wyzywająco.
– Spróbuj – rzucił.
W zasadzie nie miał, jak
się bronić. Ledwo trzymał się na nogach, a choć miał różdżkę,
mógł nią rzucić co najwyżej najprostsze zaklęcia. Gdyby się
uparł, mógłby sięgnąć za plecy po leżący na blacie nóż,
ale…
...ale po prostu chciał,
żeby Black mu porządnie przyłożył. Nie tak jak Chupacabra, ale
naprawdę, na zapas, za wszystko, co zrobił i co zamierzał zrobić
w przyszłości.
Mężczyzna rozluźnił
chwyt.
– Szkoda brudzić ręce
– powiedział jakby spluwał.
Żebyś wiedział,
pomyślał James przymykają oczy.
– Jakim cudem
ktokolwiek uwierzył, że taki mięczak jak ty kogokolwiek zabił? –
spytał kpiąco, kiedy mężczyzna obrócił się do niego plecami. –
A może to w więzieniu zrobili z ciebie takiego cwela?
Po prostu mnie uderz.
Black zaczął się
odwracać, ale Snape mocno chwycił go za nadgarstek. Musiał przy
tym zrobić krok do przodu i nawet przy tym się zachwiał.
– Nie dotykaj mnie,
Snape. – Syriusz wyszarpnął rękę, ale ta chwila pozwoliła mu
najwyraźniej opamiętać się. A przynajmniej zmienić cel swojej
wściekłości. – Zresztą, to twój syn. Zajmij się nim.
– Nie mam czasu –
stwierdził chłodno. – Czarny Pan może aportować tu się w
każdej chwili...? – zawiesił głos znacząco.
James uświadomił sobie,
że to prawda. Wsłuchał się w swój organizm, a to co odkrył, nieco go przestraszyło. Przymknął oczy, starając się nie okazać zaniepokojenia.
– Może na niego zaczekacie? – zapytał kąśliwie. – Chcę usłyszeć, co ma do powiedzenia swoim szpiegom, a zakładam, że będzie bardzo wylewny. – Uśmiechnął się szeroko, zaraz jednak westchnął. Zamachał nogami w powietrzu. – W każdym razie nie powinniśmy czekać długo – dodał cicho, jakby w zamyśleniu.
Z każdą chwilą czuł się trochę lepiej, niewiele, ale dość, aby go to zaalarmowało. Wątpił, by czarnoksiężnik tak szybko opanował regulowanie poboru magii, więc prawdopodobnie to dystans zaczął się zmniejszać.
– Black, ukryj to mieszkanie – rozkazał Snape. Wyglądał, jakby trzymał się na nogach tylko dzięki uporowi.
James nie wiedział, czy potrafiłby go uleczyć nawet gdyby sam nie był tak osłabiony.
– Może na niego zaczekacie? – zapytał kąśliwie. – Chcę usłyszeć, co ma do powiedzenia swoim szpiegom, a zakładam, że będzie bardzo wylewny. – Uśmiechnął się szeroko, zaraz jednak westchnął. Zamachał nogami w powietrzu. – W każdym razie nie powinniśmy czekać długo – dodał cicho, jakby w zamyśleniu.
Z każdą chwilą czuł się trochę lepiej, niewiele, ale dość, aby go to zaalarmowało. Wątpił, by czarnoksiężnik tak szybko opanował regulowanie poboru magii, więc prawdopodobnie to dystans zaczął się zmniejszać.
– Black, ukryj to mieszkanie – rozkazał Snape. Wyglądał, jakby trzymał się na nogach tylko dzięki uporowi.
James nie wiedział, czy potrafiłby go uleczyć nawet gdyby sam nie był tak osłabiony.
– Więc go tak
zostawisz? – Syriusz skrzywił się. – Wierzysz gnojkowi w te
bzdury o magii?
– Nie będę ryzykować.
– A, więc lepiej, żeby
Voldemort go sobie odzyskał, bo tobie się nie chce ryzykować?
– Czy ty w ogóle
siebie słyszysz, Black…?
James napił się wody,
uznając, że nie ma sensu się wtrącać. Mężczyźni kłócili się
z wprawą, która sugerowała długie doświadczenie. Poza tym Snape zdawał się odrobinę w tym słownym starciu wygrywać.
Najchętniej chłopak położyłby
się, zdrzemnął. Potrzebował odzyskać choć trochę sił, jeśli
chciał przeżyć następne godziny. A przecież w końcu się na to
zdecydował.
Będę żyć i jakoś
wszystko odkręcę, obiecał sobie.
– Róbcie, jak chcecie
– powiedział obojętnie i odłożył kubek.
Nasunął na twarz maskę,
czując ulgę, że wreszcie może przestać się uśmiechać.
Legilimencja miała swoje ograniczenia, na szczęście, bo inaczej
chyba by zwariował. Czarny Pan przeglądając jego wspomnienia nie
mógł odczytać myśli, nie mógł też odkryć jego twarzy. Choć
grymas, który się na niej pojawił, pewnie wiele by mu zdradził.
James przepchnął się
pomiędzy mężczyznami i przeszedł do salonu obok, żeby położyć
się na kanapie. W plecy wbił mu się pilot, włączył więc
telewizję i odszukał wiadomości.
Później leżał z
dłońmi splecionymi pod karkiem i zamkniętymi oczami, słuchając
ich nieuważnie. W kuchni Black i Snape kłócili się jeszcze przez
moment, co było trochę śmieszne w tej sytuacji, później umilkli – Syriusz musiał rzucać niewerbalne zaklęcia – a w końcu się
deportowali.
James pomyślał, że ma
w życiu pecha – gdyby ojciec był w trochę lepiej kondycji,
mógłby powiedzieć mu wszystko a później poprosić, aby zmienił
mu pamięć. A tak został sam.
Skoro byłeś na tyle
dorosły, żeby zabić człowieka…
Uśmiechnął się, tym
razem naprawdę, gorzko.
***
Potter warował na
schodach. Snape w pierwszej chwili pomyślał, że to ostatnia osoba,
którą chce teraz widzieć. Zaraz jednak stwierdził, że to i tak
lepsze od alternatywy – czyli zgadywania, jaki pomysł na
samobójstwo dzieciak próbuje właśnie wcielić w życie.
Severus oparł się
ciężko o ścianę, kiedy zakręciło mu się w głowie. Miał
wrażenie, że przy aportacji jeszcze bardziej rozszarpał swój
brzuch, ale i tak był zadowolony. W tym stanie równie dobrze mógł
skończyć jako abstrakcyjna plama na asfalcie.
Choć i tak wolał to,
niż błaganie Blacka o aportację łączną.
Co za dziecinada,
pomyślał, wściekły na siebie. Nie potrafił jednak nic poradzić
na to, że mężczyzna doprowadzał go do białej gorączki samym
swoim istnieniem.
– Co z Jamesem? –
Potter poderwał się na równe nogi. – Nic mu nie jest?
– Nie wrzeszcz –
wymamrotał. Ostrożnie zrobił parę kroków, asekurując się
ścianą.
Musiał zatamować
krwawienie, oczyścić ranę.
Zasłony zakrywające
matkę Blacka rozsunęły się z trzaskiem i portret wypluł się z
siebie serię wyzwisk.
– Nie wrzeszcz –
powtórzył Snape słabo.
Potrzebował różdżki i
apteczki. Pierwszą zostawił synowi, druga znajdowała się w
salonie na piętrze. Za daleko. Ale łazienka była bliska, woda,
ręczniki zamiast bandaży…
– Gówniarz ma się
najlepiej z nas wszystkich – usłyszał głos Blacka za swoimi
plecami. Mężczyzna siłował się z kotarami przy portrecie. – I
całkiem nieźle się bawi.
– Nie wierzę.
Snape znowu się
zachwiał. Zamknął na chwilę oczy. Coraz trudniej było mu iść
prosto, oddychać spokojnie.
– Panie profesorze,
wszystko w porządku?
Wzdrygnął się i
spojrzał w bok. Potter stał zbyt blisko i przyglądał się mu z
niepokojem.
– Nie wtrącaj się –
wykrztusił.
– Jest pan ranny? –
drążył chłopak z irytującym uporem.
– Daj spokój, wcale
mocno nie oberwał – warknął Black.
– Właśnie –
potwierdził i zrobił kolejny krok.
Wtedy ugięły się pod
nim nogi. To było niemal śmieszne, jak nagle stracił kontrolę nad
swoim ciałem. Upadł na kolana, asekurując się zdrową ręką, ale
i tak poczuł, jak po jego ciele przeszedł impuls bólu. Obaj, Black
i Potter, doskoczyli do niego, chyba w odruchu.
Później musiał stracić
przytomność, bo nie pamiętał, jak zaciągnęli go do kuchni.
Kiedy się ocknął, leżał na ręczniku rozłożonym na podłodze,
bez szaty i spodniej koszuli. Potter klęczał obok i wodził różdżką
wzdłuż rany. Z przedmiotu wydobywało się żółtawe, słabe
światło. Snape wolno skojarzył zaklęcie.
– Nic nie da –
powiedział. Zaskoczyło go, jak słabo brzmi jego głos. – To rana
od klątwy.
– Wiem, nie jestem
durniem. – Potter poprawił wolną ręką zsuwające się z nosa
okulary. Był cały spocony. – Ale w książce pisało, że dzięki
niemu maść lepiej się wchłonie.
Skinął nieznacznie
głową w stronę rozbebeszonej apteczki.
– Panna Granger ci ją
streściła? – spytał złośliwie, próbując odciągnąć myśli
od promieniującego bólu.
– Nie. James dał do
przeczytania.
James, powtórzył Snape
w myślach. Nawet nie wiedział kiedy to imię przestało kojarzyć
mu się z ojcem Pottera.
Do kuchni wpadł Syriusz,
dźwigając w ramionach stertę plastrów i bandaży.
– Nie mogłem znaleźć
apteki – rzucił, kładąc je na stole. – O, ocknął się. –
Spojrzał na Snape’a z wściekłością. – Czemu aportowałeś
się w takim stanie, do cholery? Całkiem ci rozum wyżarło? Kretyn,
idiota, gumochłon patentowany jeden.
Severus zignorował jego
tyradę, zamiast tego koncentrując się na swoim ciele. Sprawdził,
czy może poruszać palcami u rąk i nóg, a kiedy test wypadł
pomyślnie, spróbował usiąść.
Potter przerwał zaklęcie
i odgarnął włosy z czoła, na szczęście jednak nie próbował mu
pomóc.
Żeby jednego dnia
leczyli mnie i Czarny Pan, i Harry Potter, jeszcze przez tę samą
klątwę, pomyślał z ponurym rozbawieniem.
Podciągnął nogi do
siebie i jedną rękę oparł o ziemię,
żeby złapać stabilniejszą pozycję. Ciężko oddychał.
– Podaj mi bandaż –
rzucił.
Potter nie wstając
sięgnął do blatu i na chybił trafił ściągnął parę paczek.
Trzęsły mu się ręce, gdy rozrywał opakowania i Snape zastanowił
się, czy to pierwszy raz, gdy widzi rannego człowieka. Może gdyby
zobaczył to wcześniej, przestałby tak beztrosko narażać swoje
życie. Może nawet zrozumiałby, że złe rzeczy dzieją się
naprawdę.
– Black, wiesz, co się
dzieje? – spytał, próbując obwiązać brzuch i rękę bandażem.
Palce nie chciały się go słuchać, zesztywniały. – Gdzie jest
Dumbledore i Czarny Pan?
– Nie mam pojęcia –
warknął mężczyzna. – Byłem zbyt zajęty ratowaniem twojego
tyłka, żebyś ich szukać.
– To co tu jeszcze
robisz? – spytał lodowato. Cieszyło go, że jego głos zaczyna
brzmieć jak należy. – Zdaj raport Dumbledore’owi i powiedz, że
wróciłem do Śmierciożerców odkręcać burdel, w jaki mnie
wpakowałeś.
– Chcesz iść tam w
takim stanie? – prychnął Potter.
– Minus dziesięć
punktów za brak szacunku – warknął.
– Nie mamy już punktów
– zauważył chłopak ponuro. – A pan w tym stanie nawet nie
wstanie.
Snape chciał mu wytknąć,
że z nerwów zaczął rymować, ale zbyt zajęty był podciąganiem
się na krzesło. Dręczyło go uczucie deja vu.
– W jednym drań ma
rację. Lecę powiedzieć Albusowi, że jego ulubiony Ślizgon
niestety przeżył – stwierdził Syriusz. Ślizgon w jego ustach
zabrzmiało jak obelga. Wyszedł, gwałtownie zamykając drzwi.
Harry skinął głową,
nie odrywając wzroku od Snape’a, jakby oczekiwał, że mężczyzna
znowu upadnie. Severusowi udało się jednak usiąść na krześle,
choć po chwili namysłu uznał, że rzeczywiście wstać nie da
rady. Musiał chwilę odpocząć i pozwolić uspokoić się sercu.
Potter również wstał i
dopiero teraz Severus zauważył, że chłopak ręce aż do łokci
ubabrane ma krwią, podobnie jak przód koszulki i dżinsów.
Dzieciak zorientował się, na co patrzy mężczyzna, bo odruchowo
spróbował wytrzeć dłonie o spodnie. Gdy niezbyt mu wyszło,
podszedł do zlewu i odkręcił kurek gwałtownym ruchem. Strumień
wody uderzył o stojące w nim naczynia, rozpryskując się na
okoliczne blaty i podłogę, więc chłopak równie nerwowo go
zmniejszył, potrącając łokciem szklankę. Z każdą chwilą był
coraz bardziej czerwony. Gdy udało mu się dojść do ładu z myciem
rąk, odważył się w końcu coś powiedzieć.
– Uzupełniliśmy
trochę krwi, ale chyba nie całą, więc lepiej jakby profesor się,
no, nie wykrwawiał już dzisiaj.
– Nie omieszkam –
mruknął.
Chłopak skinął głową
i podszedł znów do stołu. Usiadł po jego drugiej stronie,
strategicznie odgradzając się blatem i stertą opatrunków.
– Co z Jamesem? Pytałem
Syriusza, ale powiedział same bzdury.
– Czemu chcesz
wiedzieć?
– To chyba jasne…
– Wcale nie, Potter.
James jest teraz Śmierciożercą. Nie powinieneś się nim dłużej
interesować – stwierdził oschle.
Choćby dlatego musiał
jak najszybciej tam wrócić.
Wyraz twarzy Harry’ego
zmienił się i Severus zobaczył w jego oczach wściekłość,
której się nie spodziewał.
– Weź nie pieprz –
powiedział chłopak zimno, zaciskając dłonie w pięści. – Sam o
tym zdecyduję.
W pierwszej chwili Snape
nie wiedział, co odpowiedzieć. Przywykł do takiego zachowania u
Jamesa, ale – mimo wszystko – nie u Harry’ego.
– Potter –
wykrztusił. – Czy ty sam siebie słyszysz?
– Słyszę. I wiem, co
mówię. Później możesz poprosić dyrektora, żeby mnie wyrzucił
ze szkoły.
– Uwierz, zrobię to –
stwierdził.
Harry wzruszył
ramionami.
– Więc czemu dołączył
do Śmierciożerców? Syriusz powiedział, że sam tego chciał, ale
w to nie uwierzę.
– Tak nam powiedział.
– Snape skrzywił się. – Uznał, że to lepsze niż pójście do
więzienia.
Ale uśmiechał się
podczas rozmowy w sposób, który Severus zdążył już dobrze
poznać. Wbrew pozorom James był beznadziejnym kłamcą.
Harry prychnął znowu.
– I ty mu wierzysz?
Przez chwilę mierzyli
się wzrokiem i Snape żałował, że jest zbyt osłabiony, aby użyć
legilimencji.
– To nie ma znaczenia –
stwierdził.
Harry zamknął oczy i
odetchnął głęboko. Rozluźnił zaciśnięte pięści.
– Profesorze, ja nie
jestem jego przyjacielem – powiedział zaskakująco spokojnie. –
Myślałem o tym po rozmowie z Julią i to chyba jednak nie to. Ale…
– Zawahał się wyraźnie. – Wiem, jak to zabrzmi, ale myślę,
że James jest dla mnie bardziej jak brat. – Spojrzał profesorowi
w oczy z wyraźnym wyzwaniem. – Wkurzający jak nie wiem co, ale
jednak brat.
– To absurdalne,
Potter. Znacie się może z miesiąc – zauważył.
– Ta? A ile pan go zna?
– Chłopak wzruszył ramionami i kontynuował, nie czekając na
odpowiedź. – Wiem, że nie jesteśmy spokrewnieni, ale jakie to ma
znaczenie? – Odetchnął głęboko. Następne zdania powiedział
ciszej, jakby niepewnie: – Czasem miałem wrażenie, że jesteśmy
tacy sami. Znaczy, że ja byłby jak on, gdyby nie Hogwart, i że się
wyrwałem z domu, że on po prostu miał gorzej, ale startowaliśmy
tak samo. I że jakby coś potoczyło się inaczej, to teraz byłoby
z nami odwrotnie. Znaczy… całkiem się zaplątałem. Ale chodzi mi
o to, że gdybym umarł, to jego matka zostałaby w Anglii i on nie
musiałby cały czas wiać, i nie byłby torturowany przez tych
aurorów, i nie wiem, może miałby normalne życie, a może nie, ale
pewnie inne. – Znów zacisnął pięści. – Nie chcę powiedzieć,
że to wszystko moja wina, bo to idiotyzm, ale… jakoś to się
wiąże. Ja czuję się z nim związany. I nie chcę, żeby cały
czas tylko on obrywał, bo ma większego pecha albo urodził się
niewłaściwym ludziom czy coś. Nie chcę być tym, który ma zawsze
łatwiej.
Wbił wzrok w bandaże,
znów głęboko odetchnął. Snape czekał, bo właściwie nie
wiedział, co odpowiedzieć.
– Wiem, że pan mnie
nienawidzi z powodu ojca i tak szczerze, to chyba też pana
nienawidzę. I pewnie za to wylecę na bank, ale co tam. Ale jest pan
jego ojcem i szpiegiem Zakonu, więc… – Kolejny raz zawahał się,
przełknął głośno ślinę. – Więc proszę, jeśli mogę się
jakoś przydać, niech pan mi o tym powie. Nie obchodzi mnie, czy
James jest Śmierciożercą, mordercą czy czarnoksiężnikiem, po
prostu chcę mu pomóc.
Znowu patrzył mu prosto
w oczy, siedział wyprostowany i nietypowo poważny. Może przez
zakrwawione ubranie wydawał się o wiele starszy niż na lekcji
przed tygodniem. Z jakiegoś powodu nie przypominał w tej chwili
swojego ojca, ale nie było w nim też nic z Lily – tej postawy,
tego spojrzenia Snape nie widział u niej nigdy. Mężczyzna
uświadomił sobie, że patrzy na człowieka w gruncie rzeczy
zupełnie mu obcego. Wszystko, co o nim wiedział, sprowadzało się
do krótkich obserwacji na lekcjach i w tych paru momentach, w
których próbował wyciągnąć go z kłopotów.
– Niewłaściwym
ludziom, co? – wymamrotał, żeby kupić sobie trochę czasu.
Czy nienawidził Pottera?
James był bardziej bezczelny, kłopotliwy i gryfoński, ale szybko
przestało mu to przeszkadzać. U Harry’ego te same cechy
doprowadzały go do szału. I nie chodziło o jego ojca, jeśli już,
to raczej matkę…
Snape stwierdził, że
jest zbyt poraniony, żeby rozgrzebywać teraz stare rany, a tym
bardziej tłumaczyć całą sytuację dzieciakowi. Szczególnie że
najpierw sam musiałby siebie zrozumieć. Zastanowił się nad jakąś
uszczypliwą odpowiedzią, ale uznał, że nie ma to sensu. Skoro
chłopak pierwszy raz w życiu próbował zachowywać się jak
dorosły, nie zamierzał mu przeszkadzać.
– Zaczęła się wojna,
Potter – powiedział tylko. – Powinieneś się skupić na
pomaganiu tym, którzy tej pomocy potrzebują. James sobie poradzi.
Chłopak skrzywił się
lekko.
– Bo pan sobie
poradził? – spytał. Snape nie był pewien, czy wyobraził sobie w
jego głosie kpinę, czy rzeczywiście tam była. Poczuł znajomą
irytację, ale szybko uświadomił sobie jednak, że Potter patrzy na
jego ramiona – to obandażowane i to pokryte starymi bliznami – i
że chłopak prawdopodobnie pytał zupełnie poważnie.
– Tak – odpowiedział,
nie siląc się ironię.
Usłyszeli, że matka
Blacka rozwrzeszczała się w holu, więc odruchowo spojrzeli na
drzwi. Po chwili pojawił się w nich Syriusz, który podtrzymywał
słaniającego się Lupina. Remus wyglądał, jakby prawą rękę w
całości włożył do ognia, wzrok miał zamglony gorączką. Black
posadził go pod ścianą i rzucił krótko:
– Harry, zajmij się
nim, ja muszę wracać. Dumbledore nie żyje.
Wyszedł.
***
Jamesa obudził dźwięk
otwieranych drzwi. Poderwał się, łapiąc odruchowo różdżkę i
odskoczył w bok, żeby zejść z ewentualnej linii strzału.
Zahaczył przy tym łydką o szklany stolik do kawy i niemal się nie
przewrócił.
Jak mogłem zasnąć?,
zastanawiał się gorączkowo.
Do salonu wszedł
Voldemort w asyście dwóch Śmierciożerców i James mimowolnie
poczuł ulgę. Gdyby byli to aurorzy, musiałby pewnie walczyć albo
uciekać.
Zaraz jednak to uczucie
zastąpił znajomy lęk. Chłopak bez słowa upadł na kolana.
Czarny Pan przystanął i
przyjrzał się mu z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Wyglądał o
wiele lepiej, niż Rainbow zapamiętał – jakby udało mu się choć
częściowo okiełznać moc – ale powietrze wokół niego nadal
było zimne. Na zdjęciach za jego plecami powoli osiadł szron.
– Zostawcie nas samych
– rozkazał Voldemort swoim ludziom. Ci wycofali się natychmiast.
James wbijał wzrok w
podłogę, starając się oczyścić umysł, a przynajmniej wyrzucić
z niego te najbardziej niebezpieczne myśli.
– Co się stało z
resztą? – spytał czarnoksiężnik.
– Z Nottem i Averym
rozdzieliliśmy się w czasie walki w kasynie. Snape aportował się
później, bo został ranny i… po drodze przyplątał się Black.
Snape chciał go odciągnąć bez walki, tak myślę.
– Rozumiem. Jesteś
ranny?
Chłopak zawahał się.
– Tylko trochę
osłabiony – przyznał.
Ciągle czekał na
moment, w którym Voldemort wedrze się mu do mózgu, mężczyzna
jednak to odwlekał.
– Więc będziesz mi
towarzyszył – powiedział. – Zdejmij maskę, nie jesteś
Śmierciożercą – dodał.
James przełknął ślinę
i wykonał polecenie. Odłożył maskę na stolik niechętnie. Czuł
się bez niej dziwnie odsłonięty.
– Daj mi płaszcz –
rzucił Voldemort, ale jakby w roztargnieniu. Obserwował coś ponad
plecami Jamesa i chłopak uświadomił sobie, że czarnoksiężnik
ogląda wiadomości.
Co za absurd, pomyślał,
rozbierając się bez wstawania z klęczek.
Voldemort wziął jego
płaszcz i rzucił na materiał parę niewerbalnych zaklęć. Po
samych ruchach różdżki James rozpoznał, że były dosyć
skomplikowane.
– Teraz lepiej cię
ochroni – powiedział Czarny Pan, oddając mu okrycie. Znowu
spojrzał na telewizor. – Co trzeba zrobić, żeby móc stamtąd
mówić?
Rainbow obejrzał się
przez ramię. Pokazywano właśnie zniszczenia na ulicach w pobliżu
Pokątnej.
– Ee, złapać jakąś
ekipę filmową, chyba. Dziennikarza najlepiej,
jeśli to mają być wiadomości.
– Ile czasu zajmuje
przygotowanie i rozprowadzenie… – Zmrużył oczy, jakby próbował
przypomnieć sobie konkretne słowo. – Filmu? – dokończył po
chwili.
– Jeśli nadają na
żywo, to nic. Znaczy, film pokazuje się na ekranie w tej samej
chwili.
– A ile osób może to
obejrzeć?
– Tyle, ile ma
telewizor i kanał, na jakim jest to nadawane. Ale przy jakichś
większych aferach stacje wymieniają się między sobą materiałem,
przynajmniej tak mi się wydaje, bo często na paru lecą te same
zdjęcia – powiedział James szybko, szczęśliwy, że rozmowa
przestała go dotyczyć, a równocześnie trochę zaniepokojony. Te
pytania naprawdę nie pasowały do Czarnego Pana.
Czarnoksiężnik jeszcze
przez chwilę stał w milczeniu, jakby o czymś myślał.
– Idziemy –
stwierdził. Obrócił się i wyszedł, nie czekając na Jamesa.
Chłopak podniósł się
szybko, wepchnął różdżkę do tylnej kieszeni spodni i pobiegł
za nim, nakładając płaszcz w międzyczasie.
Śmierciożercy stali
przy otwartych drzwiach, jeden maskę miał trochę zsuniętą i
palił. Na widok Czarnego Pana natychmiast wyrzuci peta i poprawił
ją nerwowym ruchem. Voldemort nie zwrócił na to większej uwagi.
Przystanął przy nich i rzucił cicho jakiś rozkaz. Jeden z
mężczyzn deportował się natychmiast, drugi został, słuchając
dalszych instrukcji.
Mogę go teraz zabić,
pomyślał James, sięgając po różdżkę. Voldemort stał do niego
tyłem, drugi Śmierciożerca też nie zwracał na niego uwagi.
Wystarczyłaby jedna celna Avada.
Ale jak zareaguje moja
magia?, zawahał się chłopak i zastygł w pół ruchu. A jeśli
jego śmierć wyzwoli burzę?
Wraz z jedną
wątpliwością napłynęły kolejne.
A jeśli przeżyje? Harry
przeżył... I co z tego, że zniszczę mu ciało, jeśli się
odrodzi? I co zrobię z tym drugim? Też będę go musiał zabić? A
jeśli przegram? Znowu będą… mnie…
Chłopak opuścił rękę.
Musiał najpierw odkryć, w jaki sposób mężczyzna zyskał
nieśmiertelność, a przyjdzie mu to łatwiej, jeśli będzie grać
dobrego chłopca. To nie było tchórzostwo, tylko racjonalne
ocenienie sytuacji.
...Prawda?
Złapał spojrzenie
Voldemorta odbite w szybce wprawionej w drzwi wejściowe i poczuł,
jak po plecach przechodzi go lodowaty dreszcz. Mężczyzna cały czas
go obserwował? Zmusił się do słabego uśmiechu.
– Podejdź, chłopcze –
powiedział Czarny Pan.
Serce podeszło Jamesowi
do gardła, ale udało mu się wykonać rozkaz bez zawahania i tylko
lekko wzdrygnął się, gdy Voldemort położył mu dłoń na
ramieniu.
Deportowali się z cichym
trzaskiem.
James zamrugał, gdy
nagle znalazł się na dworze. Deszcz minął i jesienne słońce
raziło zaskakująco mocno – oczy zaczęły mu łzawić, więc
musiał zamrugać, żeby cokolwiek zobaczyć. Rozejrzał się i
zmartwiał. Razem z Czarnym Panem stali pod Victoria Memorial
naprzeciwko pałacu Buckhingam.
Paru ludzi zwróciło
uwagę na dźwięk aportacji i spojrzało na nich. Nie było ich
wielu, bo większość normalnych osób rezygnowała z wycieczek po
usłyszeniu o atakach terrorystycznych. Tylko kilku dziennikarzy
koczowało pod prawą bramą albo siedziało na schodach pod
pomnikiem, licząc, że coś się wydarzy. James zobaczył, że jeden
z nich – ten stojący najbliżej – uśmiechnął się niepewnie i
podniósł aparat.
Uciekaj, pomyślał, lecz
milczał. Mężczyzna zrobił zdjęcie, ale nie odwrócił się w
stronę pałacu. Wciąż obserwował ich z namysłem, marszcząc
brwi. Voldemort nie zwrócił na niego uwagi. Patrzył przed siebie w
przerażającym skupieniu.
Trwało to mniej niż
chwilę.
Wtedy wokół nich
deportowali się Śmierciożercy – zaskakująco wielu. James nie
wiedział nawet, że czarnoksiężnik zdołał zgromadzić tak liczną
armię. Większość wyroiła się na placu poniżej, zaczerniając
go niby stado wron, a tylko paru odważyło się stanąć na
schodach. Nikt nie deportował się tuż przy nich, jakby obawiali
się w nawet tak błahy sposób zrównać ze swoim panem.
– O kurwa –
powiedział któryś z mugoli.
Mieli na tyle rozumu, a
może instynktu samozachowawczego, żeby się wycofać. Jeden
przeskoczył przez marmurową barierkę wprost do fontanny poniżej.
Drugi spróbował przepchnąć się między Śmierciożercami. James
odwrócił od niego wzrok, nim ten umarł.
Poszukał wzrokiem
królewskiej flagi nad dachem pałacu, ale jej nie znalazł i poczuł
ulgę. Nie czuł się szczególnie związany z królową, ale nie
życzył jej, aby wpadła w ręce Czarnego Pana.
Voldemort uniósł
różdżkę i Rainbow poczuł, że znowu słabnie. Cofnął się i
oparł o rzeźbę, próbując nie upaść. Magia odpływała z niego
jak krew z przeciętej tętnicy.
Co ty chcesz zrobić…?
James osunął się na
kolana i objął brzuch, starając się powstrzymać torsje. Jego
organizm buntował się przeciwko takiemu przeciążeniu.
Najbardziej przerażało
jednak chłopaka to, że nie widział, w co przelewa się jego magia.
Voldemort nie formował żadnego zaklęcia, stał nieruchomo, a wokół
nie zrobiło się zimniej. Wyglądało na to, że nauczył się
kontrolować ten proces.
Pieprzony, pieprzony
potwór, pomyślał James, czując dziwaczne ukłucie zazdrości.
Przy bramach wywiązała
się walka, ale Rainbow nie mógł dojrzeć jej wyraźnie. Miał
wrażenie, że nie tylko mugole walczą ze Śmierciożercami, choć
brakowało mu pewności. Kolejna fala dreszczy przeszła po jego
ciele i stracił zainteresowanie sytuacją, całą uwagę
koncentrując na zaczerpnięciu kolejnego oddechu.
Voldemort poruszył
dłonią delikatnie.
Powietrze wzdłuż
ogrodzenia pałacu zaczęło drżeć, jakby nagle rozgrzano je do
olbrzymiej temperatury. Zaraz po tym po placu rozszedł się dźwięk,
przeciągłe zawodzenie. Zdawało się wprawiać w wibracje zęby i
kości.
Rainbow z trudem uniósł
głowę i zobaczył, jak tuż za środkową bramą formują się
bestie. Wyłaniały się z nicości, formowały z powietrza i
światła, wysokie jak piętrowe domy, a może i większe…
On je przyzwał?,
zastanowił się chłopak.
Zaraz jednak uświadomił
sobie, że monstra zwrócone są przeciwko nim, a w następnej chwili
je rozpoznał.
Po lewej stał jednorożec
spętany złotym łańcuchem, po prawej ukoronowany lew – zwierzęta
herbowe.
Patrząc w ich rozjarzone
ślepia James po niewczasie przypomniał sobie, że Buckingham jest
drugim najpotężniej chronionym miejscem w Anglii. Pierwszym miał
być Hogwart, ale Rainbow szczerze w to zwątpił.
Lew wyprężył się do
skoku i zaryczał, a chłopak odruchowo przycisnął dłonie do uszu.
I tak miał wrażenie, że pękły mu bębenki. Skulił się
mimowolnie, cały dygocząc. Miał wrażenie, że napór tej obcej
magii wypycha mu powietrze z płuc, przygina do ziemi kark, gruchocze
pomniejsze kości.
Kątem oka zauważył, że
na placu się przerzedziło. Część Śmierciożerców uciekła,
niektórzy byli już martwi. Rainbow nie wiedział jak zginęli –
na pewno nie od szczęk, pazurów czy kopyt bestii – więc może od
ich samej magii?
– Starczy –
powiedział łagodnie Voldemort. Spojrzał na Jamesa i zmrużył
oczy. – Chodź ze mną.
No chyba śnisz,
zaprotestował w myślach. Kiedy jednak Czarny Pan ruszył w stronę
potworów, chłopak zmusił się do podążenia za nim. Najpierw na
czworaka, później uwieszony na ramieniu jednego ze sług, którego
nie rozpoznał. Gnała go chęć przetrwania i lodowata pewność, że
jeśli przy takim poborze mocy zwiększy dystans od Voldemorta choć
o parę jardów, naprawdę zdechnie.
Czarnoksiężnik
zatrzymał się, gdy monstra zaatakowały. Kolejny raz machnął
różdżką, krótko, łagodnie, z góry do dołu.
Bestie upadły w pół
skoku, lew ogonem zmiótł część ogrodzenia, jednorożec ciężko
uderzył bokiem i rozpaczliwie wierzgnął.
– Uznajcie mnie za
swojego pana – rozkazał im Voldemort i kolejny raz poruszył
różdżką – Łańcuch zacisnął się mocniej na szyi jednorożca
i owinął wokół przednich nóg, gruchocząc kości. Spod korony
lwa pociekła cuchnąca posoka. – Ponieważ jestem tym, który
będzie władał Anglią.
James uświadomił sobie,
że czarnoksiężnik nie rzuca zaklęć. Różdżka służyła mu
tylko do ukierunkowania magii, a wszystko inne – słowa, gesty –
było zwykłą improwizacją.
A jednak to wystarczało.
Dlaczego ja nie
potrafiłem nic zrobić z tą mocą?, pomyślał chłopak w bezsilnej
złości. Skurwiel ma ją mniej niż dzień.
Wzrok potworów zaczął
mętnieć, ich gniew cichnąć.
Lew rozwarł paszczę,
lecz zamiast ryku wydobył się z niej ludzki głos. Każde słowo
wrzynało się w ciało chłopaka nie mniej boleśnie niż
rzeczywiste kły.
– Z jakiej ziemi
jesteś? – spytał.
– Urodziłem się w tym
mieście – odpowiedział Voldemort spokojnie. Gdyby nie lekkie
drżenie ramion, James przysiągłby, że ta konwersacja nic go nie
kosztuje.
Jednorożec przechylił
łeb. Jego głos brzmiał inaczej, jakby złośliwie:
– Co zrobisz z
królewską krwią?
– Przeleję.
Lew zawarczał i rozrył
pazurami podłoże.
– Co zrobisz z tą
ziemią?
– Jeśli zechcę,
spalę, jeśli zechcę, uczynię wspaniałą, bo takie jest moje
prawo. – Voldemort rozłożył ręce i dotknął pysków stworzeń.
Po czole spływał mu pot.
Rainbow poczuł, że
traci przytomność.
Za dużo bierze, pomyślał
słabo. I jeszcze kiepski z niego dyplomata...
– Więc rządź –
powiedziały bestie, rozwiewając się z wolna.
James również odpłynął.
***
Ocknął się późnym
popołudniem, gdy słońce chyliło się ku zachodowi. Najpierw
zobaczył baldachim z ciężkiego, białego materiału, który
wyhaftowano w drobne kwiaty. Zaraz później pochylił się nad nim
Nott. Mężczyzna obandażowaną miał połowę głowy i prawy bark,
ale zdawał się trzymać nieźle.
– Chcesz się napić? –
spytał.
Chłopak skinął głową,
nagle świadomy, jak bardzo wysuszone ma gardło. Usiadł w łóżku
i oparł się o zagłówek. Nott podał mu szklankę z wodą, którą
wypił łapczywie.
– Co z Averym? –
spytał, ocierając usta.
Nott pokręcił lekko
głową.
– Złapali go aurorzy.
– Cholera.
– Wciąż jest szansa,
że go odbijemy – powiedział mężczyzna uspokajająco. – Jest
dość istotny.
Fakt, pomyślał James
gorzko, tutaj tylko to się liczy.
Powoli docierało do
niego, gdzie się znajduje. Pokój ociekał bogactwem, ale nie tak
ostentacyjnie i kiczowato jak kasyno. Był bardzo jasny, przestronny,
zdominowany przez biele i pastelowe kolory, dzięki czemu nawet złote
wzory na ścianach zdawały się delikatne i niemal skromne. James
przesunął dłonią po miękkiej, śnieżnobiałej pościeli i
poczuł się niezręcznie, bo wylądował w niej upaprany pyłem i
krwią.
Co my tutaj robimy?,
pomyślał półprzytomnie.
– Nadal jesteśmy w
Buckingham? – upewnił się.
Nott skinął głową.
– Czarny Pan zmienił
czary ochronne w ten sposób, że akceptują teraz tylko osoby z
Mrocznym Znakiem lub przez nie wprowadzone. Dodajemy też ciągle
własne zabezpieczenia… Choć nie ukrywam, że wielu ludzi ta
decyzja zaskoczyła. – Mężczyzna uśmiechnął się krzywo. –
Sam myślałem, że będziemy się dłużej ukrywać. Choć nie
narzekam – dodał, ale bez przekonania.
– Taa. – Rainbow
wzrokiem odszukał różdżkę Snape’a. Leżała na orzechowym
stoliku ustawionym przed kominkiem. – Mógłbyś mi podać…? –
Machnął ręką w tamtym kierunku.
Nott przytaknął i
wstał. Idąc trochę powłóczył nogami, chyba ze zmęczenia.
– Znowu mnie niańczysz
– zauważył chłopak, równocześnie wsłuchując się w swój
organizm. Wydawało mu się, że Voldemort nie czerpie teraz od niego
magii, a jeśli już, to naprawdę niewiele.
– Tak wypadło.
Mężczyzna wrócił,
przysuwając sobie przy okazji krzesło w ludwikowskim stylu.
James wziął różdżkę
i rzucił Lumos. Końcówka przedmiotu rozjarzyła się mocnym,
niebieskim światłem. Przyglądał się mu przez chwilę, ale nie
gasło. Zakończył więc zaklęcie i zamknął oczy, starając się
zdławić niepokój.
– Ile spałem? –
spytał.
– Parę godzin.
– Za krótko.
– Hm? – zdziwił się
mężczyzna.
James wzruszył
ramionami. Jego magia wciąż nie została wyczerpana, mimo poranne
burzy i tego, jak wiele Voldemort mu zabrał. Wyglądało na to, że
źle czuł się nie z powodu zbyt dużej jej utraty, a zbyt
gwałtownej. To też wyjaśniało, dlaczego wystarczał mu krótki
odpoczynek, aby odzyskać siły.
Zaczęło brakować mu
tchu, więc zacisnął lewą dłoń na koszuli i odciągnął jej
materiał od piersi, jakby dzięki temu mógł wziąć głębszy
oddech.
Czym ja do cholery
jestem?, pomyślał.
Miał wrażenie, że się
dusi.
– James? –
zaniepokoił się Nott.
Chłopak pochylił się,
łapiąc krótkie, szybkie oddechy, jak po wykańczającym biegu.
Mężczyzna złapał porzuconą przez niego różdżkę i rzucił
zaklęcie.. James poczuł, jak po głowie i karku spływa mu lodowata
woda. Wzdrygnął się, ale jakby otrzeźwiał.
– Przepraszam –
wymamrotał. – Wciąż źle się czuję po rytuale – skłamał.
Miał wrażenie, że
dostrzegł w oczach Śmierciożercy coś na kształtu współczucia,
ale Nott szybko odwrócił wzrok.
– Czarny Pan chciał,
abyś dołączył do niego, gdy tylko się ockniesz – powiedział.
– Przygotowałem ci czystą szatę, a po lewej jest łazienka.
– Dzięki. Um, Nott…
– Chciał spytać o ojca, ale uznał, że nie powinien zwracać
uwagi mężczyzny na Snape’a. Poza tym, jeśli Nott sam o nim nie
wspominał, pewnie nic ciekawego nie wiedział. – Wygrywamy? –
dokończył więc.
– Jak na razie, owszem.
– Mężczyzna bezmyślnie poprawił opatrunek na ramieniu.
James skinął głową i
wygrzebał się z łóżka. Dziwnie czuł się w pięknej łazience,
gdy mył się, czyścił i reperował podarte dżinsy. Wziął do
ręki szatę i obejrzał ją uważnie. Czarna, dobrze skrojona, z
przodu gładka, z tyłu wyhaftowana srebrną nicią. Chłopak w
pierwszej chwili pomyślał, że znajduje się na niej herb taki jak
na bramach Buckingham, ale szybko zauważył różnicę. Oprócz lwa
i jednorożca znajdował się na niej również wąż, który owijał
tarczę, częściowo zasłaniając symbole, a łeb trzymał ponad
nią, tam, gdzie wcześniej znajdował się mniejszy z lwów. To on
został tym razem ukoronowany, a w jego paszczy znajdowała się
różdżka.
James zachichotał nieco
histerycznie i natychmiast przycisnął dłoń do ust, żeby zdusić
ten dźwięk. Gdy uznał, że jest już dostatecznie spokojny,
założył szatę, narzucił na nią płaszcz i wrócił do pokoju.
Razem z Nottem wyszli na korytarz.
Było coś
nieodpowiedniego w olbrzymich, jasnych salach, miękkich dywanach i
wszechobecnych złoceniach. Wszystko wydawało się zbyt ładne, zbyt
eleganckie jak na – choćby i doraźną – siedzibę ohydnego zła.
Chłopak zauważył, że
wszystkie lampy zastąpiono świecami – lewitowały w powietrzu,
wypełniając pomieszczenia łagodnym, migotliwym blaskiem. Rainbow
nie był pewien, czy wynikało to z przyzwyczajeń czarodziejów, czy
też wyzwolenie magii ochronnej spaliło całą elektronikę w
budynku. Jakakolwiek była przyczyna, to światło sprawiło, że
Buckingham stał się nagle miejscem na wskroś magicznym i nieco
tajemniczym.
James pomyślał, że
gdyby okoliczności były inne, cieszyłby się pewnie tą wycieczką
jak dziecko. Nawet teraz nie mógł powstrzymać się, żeby co jakiś
czas przystanąć, musnąć dłonią ornament lub chwilę popatrzeć
na nieruchomy obraz. To mu przypomniało o jego własnym szpiegu, a
wraz z myślą o nim powróciły wyrzuty sumienia, tym silniejsze, że
na chwilę o nich zapomniał.
Przez szatę dotknął
kieszeń spodni, upewniając się, że obrazek wciąż się w nich
znajduje. Po wszystkim, co przeszedł, nie zdziwiłby się, gdyby po
prostu go zgubił.
Co jakiś czas mijali
Śmierciożerców pracujących nad czarami obronnymi, James nie
widział jednak żadnych mugoli. Powoli docierało do niego jak ciche
jest to miejsce, niemal wyludnione – wszelki hałas zdawał się
docierać z zewnątrz, ale mocno stłumiony. Gdy chłopak wytężył
słuch, rozróżniał wycie syren, jakieś krzyki – choć równie
dobrze mogła mu to podpowiadać wyobraźnia.
Nott poprowadził go
przez wewnętrzny dziedziniec i tam James zobaczył więcej osób. Na
środku płonęło olbrzymie ognisko, niemal stos, w którym co
chwilę ktoś znikał lub z niego się wyłaniał. Płomienie miały
zieloną barwę i chłopak domyślił się, że zaklęcie musi
działać na tej samej zasadzie, co sieć Fiuu – być może było
jego starszą. bardziej prymitywną wersją.
Hermiona podczytywała u
Umbridge książkę „Czarownice nie płoną” i strasznie
zawstydziła się, gdy ją na tym przyłapał, choć przecież on też
podmienił podręcznik na coś innego – to był jedyny sensowny
sposób wykorzystania tych zajęć.
Nawet nie wiedział,
dlaczego akurat to mu się przypomniało. Mocniej otulił się
płaszczem.
– Chodźmy – ponaglił
go Nott.
Część Buckingham, do
której weszli, przypominała już bardziej wojskowy sztab, choć bez
wątpienia magiczny. Wszędzie stały stoły, tablice i ruchome mapy,
a skrzaty uwijały się pomiędzy ludźmi, roznosząc ciepłe i zimne
napoje. James poczuł się niekomfortowo z powodu tłoku i hałasu,
starał się jednak tego nie okazywać. Szedł wyprostowany, z rękoma
wsuniętymi do kieszeni i zadartą głową. Miał wrażenie, że inni
obserwują go uważnie, z neutralną ciekawością lub słabo skrytą
wrogością, ale nigdy przyjaźnie. Większość osób była mu obca,
a ci, których rozpoznał, trzymała się z dala.
Nagle poczuł ogromną
wdzięczność do Notta, za to tylko, że mężczyzna traktował go
normalnie.
Zganił się za to, że
znowu zaczyna się nad sobą użalać. Zwolnił więc nieco kroku,
uznając, że nie będzie podejrzane, jeśli zainteresuje się tym,
co robią inni.
Na jednym ze stołów
upchniętych pod ścianą rozłożono mapę Wielkiej Brytanii, na
której zaznaczono największe lotniska i porty. Podstarzała kobieta
pochylała się nad nią, co chwilę zerkając na szereg
dwukierunkowych lusterek lub na pergamin komunikacyjny. Gdy James
obok niej przechodził, zapiszczała w podekscytowaniu i różdżką
zmieniła kolor jednej nazwy z zielonego na czerwony. Dalej w
powietrzu lewitowała czarna tablica, na której kredą wypisywano
nazwiska i stanowiska, a obok przylepiano zdjęcia. Skomplikowany
system znaków musiał informować, co daną osobę spotkało, ale
James nie potrafił go rozszyfrować. Minął Śmierciożerców,
którzy dyskutowali między sobą, o „postępach w
Ministerstwie”...
Oni się cieszą,
uświadomił sobie James nagle. Pomimo tego, że większość była
mniej lub bardziej poraniona, w atmosferze wyczuć można było
narastające podekscytowanie. Co chwila ktoś się uśmiechał, jakby
nieświadomie, ktoś inny żartował – i choć to wszystko podszyte
było zdenerwowaniem, a często i zwykłym strachem – to chyba
jednak szczere.
Wy wszyscy jesteście
naprawdę popierdoleni, skwitował James w myślach.
A później wszedł do
sali tronowej i wszystkie myśli mu uciekły, zdławione przez lęk.
Zmartwiał na chwilę, dopóki Nott nie klepnął go w ramię.
Wzdrygnął się odruchowo, ale udało mu się zrobić następny
krok. A po nim kolejne, choć miał wrażenie, że idzie na szafot.
Co mnie tak przeraża?,
zastanowił się, wbijając wzrok w czerwony dywan.
Że będzie mnie
torturować, że weźmie moją magię, że każe mi zabijać, że w
końcu i mnie zabije.
Okej, teraz, gdy
odważyłeś nazwać swoje problemy, będzie już z górki, pomyślał
i mimo wszystko się uśmiechnął. Choć to ta chwila, gdy
uświadamiasz sobie, że potrzebujesz nie psychologa, a karabinu…
Udało mu się nawet
unieść głowę i rozluźnić trochę spięte ramionami.
Wnętrze sali było tak
gryfońskie, jak tylko być mogło. Czerwień i złoto. Czerwień na
ścianach, podłodze, na draperii zwisającej za tronem. Złoto na
olbrzymich żyrandolach, ramach obrazów, na suficie, we wszelkich
detalach, brzegach półkolumn, secesyjnych ornamentach. I biel –
zwłaszcza biel aniołów, które kuliły się pod stropem, ni to go
podtrzymując, ni to się pod nim kryjąc. James zerknął na nie
kątem oka, zaraz jednak skoncentrował się na ludziach.
Czarny Pan siedział na
tronie na podwyższeniu. Herb za nim nie został zmodyfikowany, co
chłopaka nieco zdziwiło, ale uznał to za zwykłe przeoczenie.
Kolejnymi osobami, które zwracały uwagę, była trójka mugoli
kuląca się koło okna. Roztrzęsiona kobieta w szarej garsonce i
dwóch, równie przerażonych mężczyzn. Koło nich piętrzyły się
kable i sprzęt elektroniczny, kamery, mikrofony, jakieś inne
cudaczne przedmioty, których James nie potrafił nawet nazwać.
W sali znajdowało się
poza tym pięciu Śmierciożerców, skupionych w pobliżu tronu.
Chłopakowi serce znowu podeszło do gardła, gdy zobaczył wśród
nich Snape’a. Mężczyzna patrzył na niego przez chwilę, ale na
jego twarzy nie pojawiła się żadna emocja. Choć James w zasadzie
się tego spodziewał, i tak poczuł się podle.
Zwalczył w sobie impuls,
aby zwiać, i ukląkł przed podwyższeniem.
– Zdejmij płaszcz i
stań przy tronie – powiedział Voldemort miękko. – Niech reszta
się wycofa.
Rainbow wykonał
polecenie niepewnie. Oddał okrycie Nottowi i ustawił się we
wskazanym miejscu, po prawej, trochę z tyłu. Nie wiedział, czemu
to ma służyć, a i inni wydawali się zdezorientowani.
W końcu Snape odważył
się zapytać:
– Panie…?
Voldemort zmrużył oczy,
ale bez szczególnej irytacji.
– Zamierzam uznać tego
chłopca za swojego syna, powinien więc w takich chwilach znajdować
się blisko mnie – wytłumaczył spokojnie.
To koniec, mam omamy,
stwierdził James. Biorąc pod uwagę wyraz, który przemknął po
twarzy Severusa, mężczyzna pomyślał to samo.
– Tak, panie –
wykrztusił. Szybko jednak opanował się. – To będzie dla niego
zaszczyt.
Taa, pomyślał chłopak
ponuro.
Te słowa spowodowały
jednak, że przestał patrzeć na sytuację jak na absurdalny żart.
Co zyskiwał, stając się synem Czarnego Pana? Dla czystokrwistych
czarodziejów rodzina była niezwykle ważna, a pierworodny syn –
dziedzic krwi i magii – najcenniejszy. Skoro Voldemort planował
nigdy nie umrzeć, o żadnym dziedziczeniu nie mogło być mowy,
jednak pozostawało faktem, że Czarny Pan uznał go za kogoś
szczególnie ważnego. A przynajmniej cenniejszego od Śmierciożerców,
którzy byli tylko sługami. Równocześnie nie dał mu przy tym
żadnej realnej władzy nad swoimi ludźmi ani możliwości wtrącania
się do działań wojennych – przynajmniej w tej chwili. James
zdążył już do tej pory domyślić się, że poprawny przepływ
magii pomiędzy nimi jest możliwy tylko, gdy on znajduje się w dość
dobrej kondycji fizycznej – proces był zbyt wyczerpujący, aby
mógł znieść go okaleczony lub chory. Powoli zaczynał też
podejrzewać, że równie zły wpływ na zaklęcie miałoby
stosowanie równocześnie innych klątw. Gdyby nie to, Czarny Pan
pewnie dawno już rzuciłby na niego Imperio. Jeśli zaś odpadały
fizyczne i magiczne sposoby wymuszenia na nim posłuszeństwa,
adopcja wydawała się niemal rozsądną opcją. Bo i do kogo mógł
pójść jako syn Czarnego Pana? Chyba tylko Dumbledore byłby dość
szalony, aby go wysłuchać. Bo już aurorów na pewno by po tym
wszystkim nie przekonał, że też jest ofiarą.
– Chyba że losu –
wyrwało mu się mimowolnie, na szczęście na tyle cicho, że nikt
tego nie zauważył.
Chłopak uświadomił
sobie, że oko kamery skierowane jest w jego stronę, więc odruchowo
obciągnął szatę, aby ukryć podarte trampki. I uśmiechnął się,
próbując zrozumieć, co się dzieje.
– Zbyt długo
ukrywaliśmy swoje istnienie – powiedział Voldemort lodowato. Jego
ton głosu i postawa całkowicie się zmieniły, zniknęła złudna
łagodność sprzed paru chwil. – My, którzy czynimy cuda. My,
których nie dotyczą prawa zwierząt. My, obdarzeni, którzy
powinniśmy rządzić tym światem.
James poczuł, że
drętwieją mu wargi. Patrzył wprost w kamerę, zastanawiając się
rozpaczliwie, jak się z tego później wyplącze.
– Obserwowaliśmy was z
nadzieją, że opamiętacie się sami, jednak władają wami
pierwotne instynkty i żądze. Jesteście jak dzieci uzbrojone w noże
i żagwie. Krzywdzicie innych, ranicie siebie samych, podpalacie
własne domy, podążacie za głupcami, którzy wrzeszczą
najgłośniej, a władzę oddajecie najokrutniejszym z was.
Szczycicie się, że jesteście ludźmi, choć świat nie zna
gorszych od was potworów. Żyjecie nadzieją, że nie nadejdzie
jutro, że ogień nie sparzy, nie zaropieje rana, że to, co martwe,
zgnije na uboczu, nie psując waszej radości z zabawy. Czy zabiłem
dzisiaj ludzi? – Uśmiechnął się nieznacznie. – Zabiłem
odrażające istoty, dla których szybka śmierć była aż nazbyt
łaskawa. – Zmrużył oczy. – Ilu ludzi zabiliście wy? Tysiąc?
Dwanaście tysięcy? Nawet nie jesteście tego świadomi.
Odetchnął nieznacznie,
niemal niezauważalnie.
– Do czego
wykorzystujecie swoją wiedzę, do czego technologię? Do
wynalezienia kolejnych sposobów mordu? Do zniszczenia następnej
połaci ziemi? Do czego wykorzystacie magię, jeśli wam ją
podarujemy? Do czego moc tysiąckrotnie potężniejszą od tej, którą
już władacie?
Co za hipokryta, pomyślał
James, pilnując, aby obrzydzenie nie odbiło się na jego twarzy.
– Skończył się wasz
czas. Pożar trzeba ugasić, rany opatrzyć, a winnych ukarać. Nie
będzie odroczenia, nie będzie dyskusji, nie będzie litości. Kto
się ukorzy, zyska naszą opiekę. Kto zacznie walczyć, zginie.
Chłopak usłyszał
chrzęst za sobą, więc nieznacznie obrócił głowę i kątem oka
zerknął na draperię. Wąż wsuwał się na swoje miejsce, po
drodze zgarniając koronę.
– Ja, Lord Voldemort, w
imieniu wszystkich czarodziejów wypowiadam wam wojnę.
Cieszę się że wróciłaś, i to jesazcze takdługo. Ale nie będę ukrywać, że nietrudno się pogubić w tej historii. Nie rozumiem niektórych zależnosci, serio, ale wiem i zgadxam się z Jamesem w jednym - tu wszyscy są naprawdę nieźle popieprzeni. w ogóle nie wygląda na świat HP, jaki znamy, i to chyba jest jedna z najwiekszych tajemnic. Przejęcie przez Voldemorta całej Anglii w taki sposób wydaje się aż nieprawdopobone, a jednak w Twojej ersji wcale nie takie niepradopodobne. To, że mówi do kamery, jest chyba bardziej rpzerażające niż absurdalne. ale niektórych absurdów i tak nie mogę zrozumieć, np. zachowania Willa. Dziwne, ze james próbował go ratować. Szkoda też, że nie rzucił Avady W Voldemorta póki mógl, cjoć z drugiej strony pewnie sam by mógł wtedy urmzeć. Ale najdziwniejsze wg mnie było to, że Syriusz i Severus zostawili go samego w tym mugolskim domu, przecież to było SKRAJNIe głupie i w ogóle niewytłumaczalne. pozostaje jeszcze pytanie, jak to możliwe, że Emily najwyraźniej jednak zyje? To jest naprawdę powalone. Jeśłi Dumbledore faktycznie umarł,to nie wiemm co z tego będzie. Jedyną możliwością uratowania sytuacji jest interwencja Jamesa, pewnie niezamierzona NO chyba że powiesz, że to był wsyztsko jeden wielki sen, ale mam nadzieję, że nie. Znalazłam kilka literówek, np " stolik to kawy", no i błędów interpunkocyjnych, ale generalnie nei najgorzej. A i zidziwiło mnie, jak Harry po pierwsze w miarę skutecznie pomagał leczyć Snape'a, a później jeszcze przeklinał wobec niego, a na końcu naprawdę mądrze się wypowiedizał. Aż go polubiłam za ten fragment. Nie było Tonks, ale dobrze, że będzie w kolejnym poście. Zapraszam Cię na nowosć na zapiski-condawiramurs.blogspot.com Jestem ciekawa Twojej opinii
OdpowiedzUsuńSnape w tamtej chwili był ciężko ranny i chciał jak najszybciej odciągnąć Syriusza - bo gdyby Voldemort przydybał ich razem, całkiem możliwe, że trupy padłyby szybciej niż tłumaczenia. Chyba w narracji umknęło mi zaznaczenie, że spodziewali się, że James zostanie sam najwyżej na parę minut - bo Czarny Pan jak zauważy, że ich więź osłabła, albo kogoś wyśle, albo sam się aportuje - ale to w sumie łatwo naprawić :P Dzięki za zwrócenie uwagi, zajmę się tym wieczorem.
UsuńMyślałam, że żywa Emily będzie najmniejszym zaskoczeniem świata - skoro przeżył Lucjusz, a Snape miał ewidentnie podmienione wspomnienia, dziwne by było, jakby akurat jej się oberwało :D
Zachowania Willa nie będę tłumaczyć, bo to jest ta scena, której szczerze nie cierpię i uważam za okropną. Niech się facet bawi jak chce, byle poza planem, bo kolejny rozdział znowu będzie za pół roku.
Harry też się zmienia w masce - właśnie pod wpływem Jamesa (choćby to, że przeczytał książki, które dostał od kolegi). Ale też trochę sytuacji, bo nagle wszystko się posypało na przestrzeni paru godzin - świętemu by siadły nerwy :P
Jestem naprawdę pod wrażeniem tego, jak piszesz. To jest po prostu bardzo dobra literatura! :D Kreacja postaci, ich rozwijanie, jednocześnie bardzo zakorzenione w kanonie, wow. W dodatku takie smaczki jak ta bajka z początku rozdziału. Momentami mam wrażenie, że tworzysz lepszy, bardziej rozbudowany, bardziej logiczny i spójny świat niż Rowling. Albo po prostu tak jest ;P No i kurde, Voldemort przejmujący władzę w Anglii i ogłaszający to w telewizji na żywo podczas efektownej transformacji herbu, padam na kolana! :DD Skąd bierzesz takie pomysły? No i dalej - James jest tak strasznie prawdziwy, uwielbiam go. Nie wiem, co to o mnie mówi, ale kocham narrację z jego perspektywy. Nie umknęło mi to "przypadkowe" wspominanie Hermiony ;> Bardzo ładne fragmenty, takie zwyczajne, ale mające w sobie bardzo dużo ciepła. Ogólnie to powiem, że nie tracę wiary w Jamesa. To on rozwiąże akcję, to pewne, tylko mam nadzieję, że bierzesz pod uwagę happy end ;c
OdpowiedzUsuńNie wiem, co mogę jeszcze dodać sensownego. Trzy rozdziały do końca, życzę masy weny, bo nie mogę się doczekać ;)
Dzięki za miłe słowa, strasznie mnie motywujecie :)
UsuńZ funfactów - Buckingham początkowo miał się pojawić w masce... przez niby-randkę Hermiony i Jamesa. Znaczy, chłopak namówił ją, aby zdała testy do Mensy, a że z tej okazji wylądowali w Londynie, to poszli pozwiedzać. A jak Hermiona się przyznała, że zawsze chciała obejrzeć Buckingham - to James z marszu wezwał skrzata i poprosił, aby ich aportował do pałacu, zanim Hermiona w ogóle zdążyła zaprotestować. Bo włam z zaskoczenia, to najlepszy sposób na podrywanie dziewczyny :D
Jak można się domyślić, to pomysł bardzo stary, z czasów, kiedy jeszcze myślałam, że będę opisywać cały piąty rok, a nie dwa miesiące.
Świetne opowiadanie! Chłonęłam każde słowo (i to dosłownie! :) ), bardzo lekki masz styl pisania, a co podziwiam, bo sama niestety tego daru nie posiadam. Dodaję do obserwowanych i czekam na kolejne rozdziały :) pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńwww.misty-symphony.blogspot.com
Mam nadzieję, że prędko do nas wrócisz!!! Twoje opowiadanie jest cudowne, prawdziwy majstersztyk;-) Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy a na ten czas życzę Ci powodzenia na sesji i pozaliczania wszystkiego w pierwszym terminie!
OdpowiedzUsuńPs. Błagam, tylko nie uśmiercaj Severusa! :-)
Dzięki za życzenia, rozdział pisze mi się nawet fajnie, więc możliwe, że w lutym będę go wieszać :)
UsuńNo to kamień z serca! ;-)
UsuńKochana Autorko! Zdradz nam proszę jak idą prace nad nowym rozdziałem... ;-)
OdpowiedzUsuńKiedy będzie nowy rozdział?
OdpowiedzUsuń