30.03.2022

Wbrew pozorom nadal istnieję ^^".

sobota, 9 kwietnia 2016

Rozdział XXXIV




Betowały Gaya i ramoncia, dzięki!

W kuchni trzy skrzaty przygotowywały posiłek dla tych, którzy pozostali w Hogwarcie. Wyglądały na zmęczone i zmartwione równocześnie. Ich uszy opadły niemal do ziemi, dłonie poruszały się wolno, kleiły powieki. Jedna skrzatka zacięła się w palec i ssała go bezmyślnie, patrząc na kosz łupin od ziemniaków. 
– Przepraszam – wymamrotała Hermiona, czując, że coś ściska ją w gardle. – Mogę zrobić sobie parę kanapek?
– Zaraz będzie kolacja panienko, niech panienka zaczeka. 
– Naprawdę, poradzę sobie… – zaczęła, ale umilkła, widząc urażone spojrzenia. – Dziękuję – dokończyła niezręcznie. 
Przycupnęła na niskiej ławie przy równie niskim stole i objęła brzuch rękoma, kuląc się mimowolnie. Miała ochotę się rozpłakać, więc przygryzła wargę i uparcie wpatrywała w podłogę – to nie był dobry czas ani miejsce na to. Zauważyła, że ktoś rozsypał mąkę, ale nikt tego nie posprzątał. Deski znaczyły białe, drobne ślady, ale niezbyt liczne, więc stało się to niedawno, po tym już jak większość skrzatów oddelegowano do ewakuacji Hogwartu.
Po tym, jak Snape pojawił się w szkole…
Dziewczyna mocniej zacisnęła palce na szacie.
– Czemu panienka jest w zamku? – Skrzatka wyciągnęła palec z ust i spojrzała na nią przeciągle.
– Profesor McGonagall mi pozwoliła. Nie chcieliśmy przenosić Mrużki w tym stanie… – To była tylko część prawdy, ale do innych powodów Hermiona nie chciała przyznawać się nawet przed samą sobą. – Znacie Mrużkę, prawda? 
– Tak, Włóczka zna. – Skrzatka owinęła palec skrawkiem materiału oderwanego od swojej przepaski, wróciła do obierania ziemniaków. Jej głos był idealnie obojętny. – Panienka Alicja też została – zmieniła temat. 
– Alicja? – Hermiona spojrzała na nią bez zrozumienia.
– Włóczka myśli, że to trochę dziwne, żeby taka mała panienka została w szkole, ale Włóczka nie dyskutuje.
Mała? Ktoś z młodszych roczników? 
– Gdzie jest teraz? – spytała, wstając niechętnie. Część niej chciała całą sprawę zignorować, uznać, że nauczyciele powinni się tym zająć, ale zaraz przywołała się do porządku. Była prefektem, mimo wszystko, nawet jeśli w tej chwili pragnęła zwinąć się w kłębek i zapomnieć o całym świecie.
– W bibliotece, panienko.
– Dziękuję. I, um, wolałabym, żebyś mówiła Hermiono, jeśli możesz – dodała, zatrzymując się przed drzwiami. 
Skrzatka znów spojrzała na nią przeciągle.
– Włóczka woli mówić do panienki panienko – odpowiedziała i wrzuciła kolejnego ziemniaka do wody. – Włóczka przyniesie panience kolację, gdy skończy.
W pierwszym odruchu Hermiona chciała zaprotestować i powiedzieć, że sama przyjdzie, ale w końcu tylko podziękowała. Pierwszy raz w życiu nie miała siły, aby o czymkolwiek dyskutować.
Powlokła się w stronę biblioteki, wciąż obejmując brzuch i nie patrząc przed siebie.
Snape wpadł z Molly do skrzydła szpitalnego, żeby zabrać prawie cały zapas eliksirów – Hermiona pomagała im je zabezpieczać i pakować – a później wyszła za profesorem na korytarz, choć pani Weasley próbowała ją zatrzymać.
– Wracaj tam, Granger – warknął mężczyzna. Szedł w stronę gabinetu Dumbledore’a, ale dziwnie powoli, co chwila przystając, żeby złapać oddech. – Nie słyszałaś, że Weasley chce wam coś powiedzieć?
– Ron mi powtórzy. Profesorze, co z Jamesem i Harrym? – wyrzuciła z siebie, mimowolnie zaciskając dłonie w pięści. – Wie profesor, gdzie oni są?
– Potter jak zwykle spadł na cztery łapy, Granger, powinnaś już przywyknąć. Co do Jamesa… – Zaczął, ale umilkł. Przeszedł jeszcze parę kroków nim się zatrzymał, jedną ręką opierając się na parapecie. – Jesteś jego przyjaciółką? – spytał, ale głos miał dziwny, jakby nieobecny.
– Tak – odpowiedziała bez wahania.
– James jest teraz u Czarnego Pana. Zdecydował się przejść na stronę Śmierciożerców.
Przez chwilę miała wrażenie, że się dusi, ale to uczucie minęło równie szybko, jak się pojawiło. Hermiona zamknęła oczy, wzięła głęboki oddech, otworzyła je.
– Rozumiem – powiedziała spokojnie. – Został do tego przekonany czy zmuszony?
Snape przez moment wydawał się zaskoczony.
– To jakaś różnica dla Gryfona? – spytał, ale nie zabrzmiało to tak jadowicie, jak zazwyczaj.
– Jeśli został przekonany, wybiję mu to z głowy, jeśli został zmuszony, to go z tego wyciągnę – stwierdziła twardo. Nagle przypomniała sobie o Draco i z trudem przełknęła ślinę. Mimo tego udało jej się powiedzieć następne zdanie: – Niech profesor nie oskarża mnie o gryfońską naiwność, bo wiem, że to będzie trudne. I tak to zrobię – dokończyła, jakby sama sobie składała obietnicę.
Snape przyglądał się jej przez chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Albus nie żyje – powiedział nagle.
W pierwszej chwili Hermiona nie zrozumiała, o kim mówił – tak obco zabrzmiało imię dyrektora w jego ustach. Później, gdy to do niej dotarło, zachwiała się, jakby ktoś ją uderzył. 
– Czary ochronne Hogwartu są uszkodzone, nie mogę zagwarantować, że w tej sytuacji Czarny Pan nie zdecyduje się przejąć szkoły. Poprosiłem już profesor McGonagall, aby odesłała uczniów do domów – kontynuował obojętnym tonem. – Jako mugolaczka jesteś szczególnie narażona, Granger, w dodatku przyjaźnisz się z Potterem. Najlepsze, co możesz zrobić, to deportować się do rodziców i namówić ich do natychmiastowego opuszczenia kraju. Jakiś skrzat ci w tym pomoże... Nie umieraj tak bez sensu – ostatnie słowa powiedział inaczej, choć Hermiona nie potrafiła określić, na czym polegała różnica. Poczuła, że po plecach przechodzi jej dreszcz. 
Snape znów ruszył przed siebie, chwiejnie, choć starał się ukrywać własną słabość. 
Chciała zaprotestować, że nie jest już dzieckiem i może walczyć, ale słowa nie chciały jej przejść przez gardło. Patrzyła, jak Snape znika na schodach, nie potrafiąc rozluźnić pięści.
Wolałabym, żeby mnie ochrzanił, pomyślała, idąc powoli w stronę biblioteki. To, że potraktował ją poważnie, było chyba najgorsze. Im dłużej zastanawiała się nad swoimi słowami, tym bardziej uświadamiała sobie, jak głupie i dziecinne były. Więc czemu nie wytknął jej tego od razu, nie poznęcał się nad tymi durnotami… 
Odbije sobie, gdy dowie się, że go nie posłuchałaś, pomyślała. Rzeczywiście skoczyła do rodziców, nawet namówiła ich do ucieczki – jeśli Drętwotę można nazwać namową – ale we Francji, zaraz po zdjęciu zaklęcia, złapała się skrzata i deportowała z powrotem.
Nigdy mi nie wybaczą, pomyślała, znowu czując mdłości.
Tego, że zdecydowała za nich o ucieczce i tego, że zdecydowała bez nich o swoim powrocie.
Powinnam zaciągnąć ich od razu do Austrii, stwierdziła ponuro, to było tylko parę aportacji dalej. Zaraz jednak przypomniał jej się przemęczony skrzat i poczuła wyrzuty sumienia, że w ogóle o tym pomyślała. I tak koszmarnie go wykorzystała.
Poradzą sobie, pomyślała, mają pieniądze i dokumenty, no i telefon do wujka, więc w najgorszym wypadku pojedzie po nich z Innsbrucka, autem to chyba będzie pół dnia drogi… Zawsze latali do niego samolotem, ale Hermiona poprosiła rodziców, aby unikali lotnisk. Właściwie poprosiła ich, żeby unikali wszystkich zatłoczonych, publicznych miejsc.
Poradzą sobie, powtórzyła, mocniej obejmując się za brzuch.
Kątem oka zauważyła, że jedne z drzwi są uchylone i usłyszała jakiś dźwięk za nimi, jakby głębszy oddech. 
Alicja?
Otworzyła je, od razu zaczynając mówić:
– Nie możesz… – umilkła gwałtownie.
Pani Malfoy uniosła głowę i spojrzała na nią pustym wzorkiem. Siedziała na skraju wąskiego łóżka, trzymając za dłoń swojego syna. 
Hermiona mimowolnie spojrzała na twarz Draco, nieruchomą, zastygłą bardziej w wyrazie zaskoczenia niż bólu, na jego zamknięte oczy. 
– Przepraszam – wydukała, cofając się o krok. – Naprawdę przepraszam.
Chłopak był przykryty od szyi w dół i Hermiona mimowolnie zauważyła, jak nienaturalnie układa się materiał, zapada w miejscu, gdzie powinna być klatka piersiowa, brzuch…
Czemu nie jest przesiąknięty krwią, powinien, pomyślała, przecież powinien.
Przycisnęła dłoń do ust i zamknęła oczy, starając się uspokoić.
James…
– Jesteś z jego roku, prawda? – usłyszała ciche pytanie kobiety. 
Skinęła głową i zmusiła się, żeby otworzyć oczy. Narcyza siedziała sztywno wyprostowana, patrzyła w okno. Nie wydawała się roztrzęsiona i gdyby nie to, że trzymała Draco za rękę, Hermiona pomyślałaby, że w ogóle nie zwraca uwagi na syna.
– Tak – powiedziała niepewnie. – Hermiona Granger – dodała, gdy zapadła ciężka cisza. 
Chciała się wycofać, ale nie wiedziała, jak to zrobić. Żadna wymówka jakoś nie przychodziła jej do głowy.
– Naprawdę bardzo mi przykro – wymamrotała po chwili. – Nie wiem, co powiedzieć.
Znów przez moment słychać było tylko ich oddechy.
– Mówił czasem o tobie. – Powiedziała w końcu Malfoy, ignorując jej nieskładne kondolencje. Nie odrywała wzroku od okna. – Nie mógł ścierpieć, że mugolaczka ma lepsze oceny od niego. Właściwie nie mógł ścierpieć, że ktokolwiek ma lepsze oceny od niego. – Uśmiechnęła się ze smutkiem, jakby do wspomnień. – Zawsze był ambitny… Wiesz, chyba nigdy nie powiedziałam mu, że to nie ma dla mnie znaczenia. Że wcale nie musi być najlepszy, żebyśmy go kochali. – Jej dłoń drgnęła, choć twarz miała nieruchomą. – Jestem okropną matką. – Znowu na nią spojrzała, tym pustym, odległym wzrokiem. – Dlaczego płaczesz? Myślałam, że byliście wrogami.
Hermiona otarła oczy rękawem szaty.
– To nie fair – wykrztusiła.
Wcale nie chciałam, żeby umarł, dodała w myślach, ale nie dała rady już tego powiedzieć. Coś ją dławiło jak zaciśnięty na gardle sznur. 
– Wrogowie, fakt, złe słowo. – Znów się uśmiechnęła w ten smutny sposób. – Zawsze bałam się, że będzie miał wrogów, jak ja i Lucjusz, że go zaszczują, tak jak nas próbowali… Chciałam, żeby był dumny i pewny siebie, i nigdy nie wstydził się nazwiska, bo przecież myśmy się wstydzili, zresztą, czego tu się nie wstydzić, zawsze źle wybieraliśmy i udawaliśmy, że tego chcieliśmy. – Zamilkła na moment i przez chwilę było słychać tylko jej równomierny oddech oraz szloch Hermiony. – Ale w końcu on nie miał wrogów, bo co z ciebie za wróg. – Spojrzała znów na dziewczynę. – Więc czemu płaczesz zamiast mnie?
Granger potrząsnęła głową.
– Nie wiem. 
– Czy brzydzi cię mój spokój? – Kobieta znów odwróciła wzrok. – Andromedę brzydził. Po pogrzebie ojca powiedziała, że nie mam uczuć. Nawet Bella płakała, kiedy poinformowali ją w więzieniu. Ale ja zajmowałam się stypą, pogrzebem, formalnościami i tym, żeby nikt nie zabił jej męża w amoku, bo zjawił się w mugolskim garniturze. Później zastanawiał się, dlaczego to zrobił. Przecież wiedział, kim jesteśmy. I dlaczego Andromeda mu na to pozwoliła.
– Nie sądzę, żeby nie miała pani uczuć – odważyła się powiedzieć Hermiona.
Narcyza popatrzyła na nią, tym razem nie przelotnie, a długo, uważnie.
– Dlaczego nie jesteś z rodzicami? – spytała. – McGonagall poinformowała mnie, że uczniowie zostali odesłani do domu. 
– W domu na nic się nie przydam – powiedziała, starając się, żeby zabrzmiało to pewnie. – A teraz każda para rąk będzie potrzebna.
– Jesteś bardzo głupia – stwierdziła kobieta łagodnie. – Dumbledore zginął, a walka bez niego to samobójstwo. Gdybyś uciekła, miałabyś szansę przeżyć.
Hermiona przełknęła ślinę. Znów przypomniały jej się słowa Snape’a.
– To wy jesteście głupi – wyrwało jej się. – Nawet bez dyrektora mamy szansę, tylko po prostu będzie trudniej. A James też jest potężny, więc… – Urwała, kiedy uświadomiła sobie, co powiedziała. – Przepraszam, nie chciałam – dokończyła cicho.
Narcyza spojrzała na syna.
– Tak, pewnie jest potężny, inaczej Czarny Pan by się nim nie interesował – powiedziała martwo. – Ale to wciąż chłopiec, nie zastąpi Dumbledore’a.
Hermiona milczała, wpatrując się w podłogę.
– Mieszkał u nas w lecie – stwierdziła Narcyza tak cicho, że Hermiona ledwo ją zrozumiała. – I wiesz, to śmieszne, ale nawet myślałam, że gdyby się zaprzyjaźnili, potrafiłby bronić Draco jak nikt inny. Może dlatego, przez te głupie myśli… – pierwszy raz od początku rozmowy głos jej zadrżał.
– To nie pani wina – zaprzeczyła Hermiona odruchowo. 
– To ja powiedziałam Draco, że Lucjusz nie żyje, że zabiła go matka Jamesa i on też ją zabił. – Puściła dłoń syna i pogładziła go po policzku, jakby przepraszająco. – Nie pomyślałam… Gdyby nie to, nie walczyliby, prawda? Przecież nie mieli by o co. 
– Nie wiedziałam, że pani mąż nie żyje – wykrztusiła. 
Kobieta skinęła głową obojętnie.
– Tobie też nie powinnam tego mówić, prawda? Obcej dziewczynie. – Uśmiechnęła się ze smutkiem, nie odrywając wzroku od syna. – Ale zawsze chciałam to powiedzieć Andromedzie, wtedy, na pogrzebie, tylko zbyt byłam zajęta tym garniturem. A teraz już pewnie nie będę miała okazji. Możesz jej to przekazać, jeśli ją spotkasz? Andromeda Tonks. 
Hermiona przełknęła ślinę.
– Dobrze, znam jej córkę, więc…
Nagle coś przeskoczyło jej w głowie, jakby trybiki znalazły się w końcu we właściwych miejscach.
– Dlaczego powiedziała pani Draco, że pan Malfoy nie żył, skoro on wtedy żył? – spytała, zanim uświadomiła sobie, że to mogło zabrzmieć jak oskarżenie. 
Narcyza spojrzała na nią bez zrozumienia.
– Żył? Dlaczego tak mówisz?
– Ron zafiukał do kwatery po tym, jak James zniszczył ścianę w Hogwarcie, znaczy, po tym jak walczyli, i tam spotkał pana Malfoya, znaczy, Ron spotkał. Ron Weasley – powiedziała szybko i wytarła nos. 
W oczach kobiety Hermiona wreszcie zobaczyła ślad życia.
– Gdzie dokładnie go spotkał?
– Na… – zaczęła dziewczyna, ale powstrzymała się. – Przepraszam, nie mogę podać pani adresu. Niech pani spyta profesor McGonagall.
– Nie przepraszaj. – Kobieta nachyliła się i pocałowała Draco w czoło. Następnie wstała. – I nie zdradzaj tak łatwo, kto należy do Zakonu – jej głos zmienił się, przestał być tak nieobecny. 
Otrzepała szatę i poprawiła włosy, ostatni raz spojrzała na syna. Wreszcie odwróciła się od niego, choć z trudem, i podeszła do Hermiony.
– Do widzenia – powiedziała, wymijając ją.
Granger jeszcze chwilę stała w drzwiach, patrząc na ciało Malfoya, ale nie myślała o nim, tylko o swoich rodzicach, Dumbledorze i Jamesie. W końcu odetchnęła głęboko, wyciągnęła różdżkę i oczyściła rękaw zaklęciem. Wyszła na korytarz, zamknęła za sobą i poszła do biblioteki, żeby odnaleźć Alicję.

***

Zwichnięta kostka, parę sińców i zadrapań – jak na czarodzieja, który walczył nie lepiej niż przeciętny trzynastolatek, wyszedł z bitwy w zaskakująco niezłym stanie, choć prawdopodobnie nie było w tym jego zasługi. Miał fart, to raz, dwa, wrogowie zbyt skoncentrowani byli na ludziach stanowiących prawdziwe zagrożenie, żeby tracić czas na celowanie w niego, trzy…
Po trzecie, mama pewnie odprawiała te swoje tajemne rytuały – od tańca voodu po składanie ofiary z glukozy dla kosmitów – od chwili, w której usłyszała o walkach w Anglii, bo robiła tak zawsze, gdy działo się coś złego na tym samym kontynencie, na którym przebywał jej syn. Chupacabra był niemal absolutnie pewien, że to nie wpływało na jego los, ale, na wszelki wypadek, całkowicie tego nie negował.
Voldemort w sumie wygląda jak Reptilianin, stwierdził z zadumą, kiedy oglądał swoją kostkę. Spuchła całkiem, ale nie bolała tak bardzo, jak się spodziewał, nie mógł tylko opierać na niej ciężaru ciała.
Niedaleko, w innej celi, ktoś się awanturował, chyba z Zakonu Feniksa – żądał natychmiastowego uwolnienia. Chupacabra wolał siedzieć cicho. Aurorzy nieszczególnie panowali nad sytuacją, co znaczyło, że mogą również nieszczególnie panować nad nerwami. Mężczyzna nie miał im tego za złe. Kiedy świat płonie, trudno zachować spokój przy osobach, które go podpaliły, nawet jeśli miały dobre intencje.
Ciekawe, kto rzucił Szatańską Pożogę, pomyślał sennie, my czy oni. Zresztą, pewnie oni powiedzą, że oni, bo to niezłe było…
Chciało mu się palić, ale nie miał różdżki ani zapałek, a gdyby poprosił teraz o ogień, pewnie by oberwał w pysk.
Pożar pochłonął sześć dzielnic, zanim udało się go zatrzymać magicznymi barierami, a o gaszeniu nikt nawet nie myślał – zaklęcie musiało samo się wypalić.
A pożoga obejmie każdą z ziem i każdą z dusz, przypomniał sobie i westchnął. Jakoś te słowa zaczęły brzmieć inaczej, odkąd zobaczył pożar na własne oczy. Bardziej plastycznie.
– Ale się porobiło – wymamrotał chłopak siedzący na pryczy. Ciężko było dokładnie ocenić jego wiek, bo połowę twarzy miał obandażowaną, ale i tak wydawał się młodszy od Chupacabry. – Uwierzysz, że ja tam tylko przechodziłem?
– Nie. 
– No patrz, oni też nie wierzą. 
– No patrzę – wymamrotał Chupacabra, zastanawiając się, czy powinien kogoś zawołać, aby go uleczył. W końcu to było tylko jedno machnięcie różdżki...
Kłótnia na korytarzu w międzyczasie zdążyła ucichnąć i zapanował względny spokój. Prawdopodobnie krzykacz się zmęczył – wyobraźnia jednak podsuwała Chupacabrze całkiem inne wytłumaczenie.
To przez te teorie spiskowe, pomyślał ponuro, doprowadziły mnie do permanentnej paranoi.
– Chcesz usiąść? – spytał chłopak, drapiąc się po bandażu.
– Nawet. 
Mężczyzna odepchnął się od krat, aby dokuśtykać do pryczy i zrobił nawet jeden cały krok, zanim poczuł, jak coś chwyta go za spuchniętą kostkę i ciągnie w dół. Krzyknął, częściowo z bólu, częściowo z zaskoczenia, po czym wylądował na Sisi w jej krainie po drugiej stronie cieni.
– I co wrzeszczysz? – prychnęła dziewczyna, spychając go z siebie. – Ja cię tu ratuję, a ty wrzeszczysz. 
Chupacabra parę razy otworzył i zamknął usta jak wyciągnięta z wody ryba, po czym spytał:
– Masz różdżkę?
– No jasne. 
Wyciągnął z kieszeni pomiętą paczkę papierosów.
– Zapal mi jednego – poprosił.
– Aha. 
Cienie nad nimi poruszały się chaotycznie, jak świetlne refleksy na niespokojnej wodzie. Chupacabra zastanowił się, ile czasu minie, zanim jego koledzy z celi powiadomią aurorów. Może już to zrobili…
– Wyłgałbym się jakoś – powiedział. Zamknął na chwilę oczy. – No, teraz to już się nie wyłgam. 
– Marudzisz – stwierdziła Sisi i zakneblowała go papierosem. Zaciągnął się łapczywie. 
Kobieta uleczyła go i pociągnęła w lewo, rozpraszając ciemność bladym światłem różdżki. Przez dłuższy czas wlekli się w milczeniu, skupieni na własnych myślach.
– Zahaczyłam o dom – powiedziała Sisi nagle. – Mama powiedziała, żebym brała Ninę i skitrała się u nich. Nieźle, nie? Myślałam, że prędzej zje swoją tiarę niż powie coś takiego. 
– Nie uciekasz z kraju? – spytał Chupacabra zaskoczony.
Sisi wzruszyła ramionami.
– Nie wiem, zobaczę. A ty? – Odgarnęła z czoła brudne włosy. – Wracasz na Ukrainę?
– Bo ja wiem. Może jakby udało mi się zgarnąć dzieciaka po drodze. 
– Jamesa? Jest z wężomordym. Widziałam w telewizji.
– Był cały? – Mężczyzna strzepnął popiół w  ciemność, potarł skroń. 
– Mhm. Ty go w to wkopałeś?
– Nie… Raczej nie. 
Kobieta rzuciła mu długie, zmęczone spojrzenie, przez które nagle poczuł się wyjątkowo parszywie.
Znów przez chwilę szli w milczeniu.
– Tu wychodzimy – powiedziała nagle i podskoczyła, chwytając się krawędzi cienia. Chupacabra patrzył, jak znika w wyrwie, dopalając papierosa. 
Miał wrażenie, że zapada się w ciemności jak w bagnie.
Kobieta po chwili wyciągnęła do niego rękę i pomogła wydostać się do prawdziwego świata. Mężczyzna ze wstrętem strzepał z siebie mrok i odetchnął głęboko. Kątem oka zauważył Charlesa, który siedział na barierce oddzielającej deptak od morza. Chupacabra powstrzymał się przed rzuceniem wiązanki klątw. Powinien spytać Sisi przez kogo cień wyjdą, ale jakoś o tym nie pomyślał. 
– To ja lecę – powiedziała kobieta, odklejając od włosów ostatnie czarne nitki. – Co z kasą, Charlie?
Rainbow uniósł sakiewkę i uśmiechnął się nieznacznie. 
– Co do grosza. 
Kobieta wzięła ją, pocałowała Chupacabrę w policzek na pożegnanie i aportowała się z trzaskiem, który mężczyźnie wydał się ogłuszający. Przez chwilę stał nieruchomo, wpatrując się w Charlesa i niemal nie mrugając. Rainbow jak zwykle wyglądał nienagannie.
– Poczułem się sprzedany – stwierdził Chupacabra wreszcie i potrząsnął głową. – Dziwne uczucie. 
– Też miałem nadzieję, że zrobi to za darmo – powiedział Charles z wyraźnym żalem. – Potrącę ci z pensji.
– Nie wywalisz mnie? 
– Z jakiego powodu?
Chupacabra przemyślał wszystkie możliwe odpowiedzi i uznał, że tylko jedna pozwoli mu przeżyć najbliższe pięć minut.
– Nie dopilnowałem Jamesa. 
– Nie przejmuj się. – Charles machnął ręką i zeskoczył z barierki. Wstążka od cylindra zakołysała się łagodnie przy jego uchu. – Niedługo do nas wróci. 
Głupi czy optymista?, pomyślał Chupacabra, przewidująco wbijając wzrok w morską toń. 
– Kasyno poszło z dymem, arena też – stwierdził Charles z zadumą. – Muszę się przebranżowić. Chyba zacznę produkować broń.
– Różdżki? Ollivander to monopolista. Trzeba by go było najpierw zabić – zaczął rzeczowo Chupacabra, ale Rainbow przerwał mu kolejnym ruchem dłoni. 
– Myślałem raczej o magicznej broni, którą mogliby używać mugole, żeby zabijać czarodziejów. Przenośne kręgi runiczne, o, albo amulety. W Ameryce Południowej są chyba popularne. Co o tym myślisz?
– To może być dobry pomysł – przyznał niechętnie. – Będzie zapotrzebowanie.
– Zajmij się tym.
Chupacabra ciaśniej opatulił się szatą. 
– Kiedy? – spytał ponuro. 
– Najlepiej dzisiaj, o ile nie będzie to dla ciebie problemem.
Skąd, pomyślał Chupacabra, czując dziwne rozbawienie. Najmniejszym.
– Mogę się zwolnić? – zaryzykował. 
Charles spoważniał. 
– Nie rozumiem – powiedział. – Wydawało mi się, że lubisz tę pracę. 
Jeszcze nie rzucił na mnie Crucio?, zdziwił się Chupacabra. Nieco wytrąciło go to z równowagi. 
– Właściwie lubię… Sam nie wiem. Mam parę spraw na głowie – zawahał się.
– I martwisz się o mojego siostrzeńca? – Rainbow przyjrzał się mu uważnie, nie okazując nawet śladowej irytacji. – W tej chwili nic mu nie grozi. 
– William wciąż może próbować go zabić, jest na to dość szalony. – Chupacarba wzruszył ramionami, próbując zamaskować tym rzeczywisty niepokój. 
Charles milczał długo, patrząc gdzieś ponad ramieniem mężczyzny, jakby nagle zafascynował go szyld sklepu z pamiątkami. 
– Zająłem się już moim bratem – powiedział wreszcie głosem bez wyrazu i odwrócił się do morza. Oparł dłonie na poręczy, westchnął. – Właściwie możesz się zwolnić, ale wolałbym, żebyś tego nie robił. Lubię cię.
Chupacabra wzdrygnął się mimowolnie.

***

Estevana bolała klatka piersiowa. Nienawidził tego uczucia, jakby coś zalęgło mu się pod żebrami i uciskało płuca oraz serce. Gdyby mógł, najchętniej by się teraz upił, ale wiedział, że nie ma na to czasu. Musiał załatwić transport do Anglii. 
Wisiał na telefonie w mieszkaniu siostry, drugą ręką pisząc list i odganiając natrętną papugę. W salonie obok grał telewizor, pokazywali wiadomości z Europy. Tonks właśnie zbiła szklankę i przepraszała nerwowo. Jej włosy były czarne i matowe. 
Po chwili do przedpokoju cicho weszła Marisa, niosąc stłuczone szkło na zmiotce. Estevan spojrzał na nią i równocześnie syknął, gdy papuga dziobnęła go w palec. W słuchawce usłyszał nerwowe pytanie, czy coś się stało. 
Dzisiaj wszyscy byli nerwowi. 
– Nie, nic. Oddzwoń, jakby coś się zmieniło – rzucił i rozłączył się. 
Marisa wyciągnęła z kieszeni dżinsów krakersa i podsunęła ptakowi, ale nie odrywała oczu od mężczyzny. 
– Chcesz tam lecieć? Do Anglii? – spytała. 
– Taki mam zawód. – Wzruszył ramionami. 
– Estevan…
– Nie, żadnych kazań dzisiaj. Nie jestem w humorze – warknął. Ból pogłębił się i w ostatniej chwili mężczyzna powstrzymał się od próby rozmasowania go. Marisa obserwowała go uważnie tymi swoimi ciemnymi, poważnymi oczami, przed którymi nigdy nie potrafił umknąć. 
– Dobrze, bez kazań – powiedziała miękko. – Ale nie musisz tego robić jeśli nie chcesz, wiesz?
– Nie rozumiem, o co ci chodzi – skłamał odruchowo i zesztywniał, gdy siostra objęła go nagle. Zaraz jednak rozluźnił się, odetchnął głębiej. – Nigdy sobie nie wybaczę, jeśli tam nie polecę – wymamrotał cicho. 
– Masz koszmarny charakter.
– Po mamie. 
Zaśmiała się cicho. 
– Faktycznie, jak dwie krople wody – powiedziała, wypuszczając go. – Jeśli skończyłeś, oddaj mi telefon. Muszę zadzwonić do Marii.
Skinął głową i zabrał od niej szkło, żeby wyrzucić je w kuchni. W domu panowała niepisana zasada, że nie używano magii bez wyjątkowych przyczyn, żeby nie psuć elektroniki. W zasadzie, choć i Marisa, i jej mąż byli czarodziejami, żyli niemal jak mugole. Tak się złożyło.
Zgarnął po drodze długopis i list, żeby dokończyć go w salonie. Papuga poleciała za nim i wylądowała na oparciu kanapy, wyraźnie zadowolona. Tonks drgnęła, gdy usiadł koło niej. Zauważył, że kobieta obgryza paznokieć kciuka, który natychmiast odrastał. To byłoby nawet śmieszne, gdyby nie wyraz jej twarzy. 
– Samolotem raczej nie polecimy – rzucił, kreśląc parę ostatnich słów. 
– Sprawdzałeś lotniska poza Anglią? – spytała nieobecnym głosem, wpatrując się w ekran. Specjalnie dla niej wyszukali anglojęzyczny kanał.
– Wstrzymano ruch praktycznie w całej Europie. Możemy złapać lot do Afryki i stamtąd próbować przez aportacje. 
– Ile to zajmie?
– Długo. 
Tonks odsunęła dłoń od ust i spojrzała na niego wzrokiem, od którego przeszedł go dreszcz. 
– Nie denerwuj mnie. Masz lepszy pomysł, prawda? – spytała lodowato.
– Ta – mruknął, składając kartkę. Włożył ją do dzioba papugi i ptak natychmiast odleciał przez otwarte okno. Mężczyzna skrzywił się. Miał nadzieję, że nikt nie zwrócił na to uwagi. – To jest ta wojna, o której wspominałaś, że wybuchnie? – spytał. Zaskoczyło go, jak nieprzyjemnie zabrzmiał jego głos. 
– Tak. Ale nie myślałam, że teraz. I że będzie tak wyglądać. 
– Czemu nie powiedziałaś mi, że Voldemort wrócił? 
Kolejny raz się wzdrygnęła. 
– A co by to zmieniło? – Odwróciła głowę, znów wbiła wzrok w telewizor. – Jest za dużo ataków, nie rozumiem tego. Monitorowaliśmy ludzi powiązanych z Voldemortem i poza Anglią nie powinni być w stanie tak szybko się zorganizować. To fizycznie niemożliwe.
– Monitorowaliście? Zakon Feniksa?
– Między innymi – odpowiedziała, znów jakby nieobecna. – Więc, masz jakiś pomysł?
– Sporo, ale nie wiem, jak je wytłumaczyć komuś, kto w ogóle nie interesuje się mugolską sytuacją polityczną – zabrzmiało to jak zarzut, choć tego nie planował. 
– Malo osób u nas się nią interesuje. Nie przeklejaj standardów stąd do nas. – Nie wydawała się urażona. – To nie powinno mieć związku. 
– To ty przeklejasz standardy z Anglii do Europy – stwierdził, nagle zirytowany. Wziął ze stołu amulet przeciw robactwu i zaczął obracać go w palcach. – Przecież oni wciąż nie mogą ustalić magicznego podziału państw po upadku ZSSR, w Bośni się wyrzynają… Znaczy nie, teraz podpisali tam chyba zawieszenie broni, ale nie wiem, jak będzie, skoro Voldemort właśnie nawołał do… cholera wie, czego. W Chorwacji też wojna. No i jeszcze Mururoa, Francuzi kombinowali z bronią atomową… Wiesz, co to jest?
– Nie – stwierdziła Tonks. Zaskoczyło go, że przysłuchuje mu się równie uważnie, jak wcześniej słuchała telewizji. 
– To taki potężny, mugolski artefakt. Służy do niszczenia miast. 
– Rozumiem. Ale czystokrwistych czarodziejów nie powinno to interesować – powiedziała. Nagle wyprostowała się. – Myślisz, że nakręcają to mugolacy? Ale to nie ma sensu, czemu mieliby atakować mugoli?
– Bo to fanatycy i oszołomy. W Brazylii też ich mamy. – Zacisnął pięści. – Część jest niegroźna, wiesz, to ci, co zawsze stoją w Ministerstwie z transparentami „Tak dla fuzji lekarze-uzdrowiciele”, ale jest też paru świrów, którzy uważają, że powinniśmy zajmować takie samo stanowisko jak szamani. Że mugole powinni nas szanować – niemal wypluł ostatnie słowo. – Bo oczywiście jakiś kretyn wie lepiej, jak powinno funkcjonować państwo, od ekonomistów czy prawników, bo przecież umie lewitować tapczany różdżką. Cholera, nie zdziwię się, jeśli u nas coś wybuchnie. – Rozluźnił dłoń i z zaskoczeniem zobaczył, że poranił się o krawędź talizmanu. Ból w piersi stawał się niemal nie do wytrzymania. – Europa dusiła każda ingerencję w mugolskie konflikty, żeby nie mieć powtórki z Grindewalda i jego wojny w wojnie. Więc kiedy pojawił się ten chuj i powiedział, że trzeba ratować mugoli przed mugolami, wszystko wybuchło – dokończył spokojnie. 
– Rozumiem. – Tonks odgarnęła włosy z karku. – Musieli przejąć kontrolę nad bojówkami, które powstały z powodu innej ideologii. Właśnie wydawało mi się, że jego przemówienie jest dziwne. – Głos lekko jej zadrżał. – Ale to znaczy, że zabicie go może nie powstrzymać konfliktu. 
– Na pewno trochę pomoże – powiedział pocieszająco.
Usłyszał, że przed domem zatrzymał się samochód, a po chwili do salonu wpadły bliźniaczki. 
– Wujek – zapiszczała Rute, ładując mu się na kolana. Joana zobaczyła Tonks i przystanęła, nagle onieśmielona. Choć urodziły się tego samego dnia, nie były podobne ani pod względem charakteru, ani wyglądu. Za nimi wszedł ich ojciec, niosąc dwa plecaki w jednej ręce. 
– Całe miasto było zakorkowane – rzucił po portugalsku. – Normalnie bym się aportował, ale wiesz, teraz… – Uśmiechnął się do Tonks i zagaił. – Nieźle nas załatwili ci popaprani Anglicy, nie? Jestem Tacito. 
– Przepraszam, nie rozumiem – wymamrotała kobieta po angielsku. 
– To turystka – rzucił Estevan. – Nie zna języka. 
– Aaa, to przepraszam – powiedział zakłopotany. Joana ukryła się za nim. – Przetłumacz jej, że miło mi poznać. 
– Ja to zrobię – zaoferowała się Rute natychmiast i wyciągnęła dłoń. – Cześć, na imię mam Rute a to moja rodzina – powiedziała kalecząc trochę słowa, ale nadrabiając entuzjazmem. 
Tonks uśmiechnęła się blado, pierwszy raz, odkąd znajomy Estevana aportował się u niego na podwórku i powiedział, że muszą koniecznie zobaczyć, co dzieje się na starym kontynencie. 
Przez okno wpadła papuga i zatoczyła parę okręgów pod sufitem, zanim nie wylądowała na stoliku, strącając wazon. Estevan wyjął z jej dziobu list i odczytał krótką informację. 
– Musimy się pospieszyć – powiedział do Tonks, bezmyślnie czochrając włosy siostrzenicy. – Już idziemy – poinformował resztę. Rute spojrzała na niego z wyrzutem, ale zeskoczyła z kolan. 
– Te, wujku, ale nie umrzesz tam, nie? – spytała, zaskakująco poważnie. 
Marisa, która właśnie się pojawiła, przystanęła w drzwiach i zacisnęła usta. Wyglądała, jakby z trudem powstrzymywała się od płaczu i Estevan poczuł się podle. 
Złapał swój plecak i wstał, kątem oka zauważając, że Tonks również się podniosła. 
– Nic mi nie będzie – rzucił lakonicznie. 
Wzrok siostry go palił. 
– Będziemy u rodziców – powiedziała Marisa. – Przynajmniej dopóki się nie uspokoi. Pamiętasz jeszcze, jak tam trafić, włóczęgo? 
– Jesteś okrutna.
Uśmiechnęła się lekko.
Złapał Tonks za rękę i deportował się, byle tylko uciec przed jej spojrzeniem. 
Wylądowali na plaży, w dzikiej zatoczce pod klifami. Przed chwilą padało i piach przypominał błoto. 
– W Brazylii to normalne, czy twoja rodzina jest wyjątkowo promugolska? – spytała kobieta. Choć nie było to konieczne, nie wypuściła jego dłoni.
Przez chwile nie mógł zrozumieć, o czym mówi. 
– Ani jedno, ani drugie. Po szkole Marisa nie mogła znaleźć pracy, aż w końcu przyjęła ją mugolska firma i jakoś tak zostało. Rozumiesz, mugolscy znajomi, mugolskie ubrania, problemy. 
– A jej mąż?
– Uczy metamorfomagii, ale twierdzi, że ma dość magii w pracy, żeby ją jeszcze znosić w domu. Czemu pytasz?
– Denerwuje mnie, że tak mało wiem o świecie – stwierdziła matowym głosem. – Zupełnie jakbym niczym nie różniła się od reszty rodziny. 
Ciepło jej dłoni działało na Estevana kojąco. 
– Przy mnie się nauczysz – stwierdził lekko. 
Nie zareagowała i poczuł się trochę głupio, jak wyjątkowo kiepski podrywacz. Zerknął na zegarek, a następnie na morze. Ich transport miał pojawić się lada chwila. 
– Ten chłopak, który stał za Voldemortem, wiesz kto to? – spytał, bo od dłuższej chwili nie dawało mu to spokoju. – Mam wrażenie, że gdzieś go widziałem. 
– To James Rainbow. 
– Ten dzieciak Emily? – powiedział, przypominając sobie chłopca ze wspomnień, które obejrzeli z Tonks. Zaoferował się, że będzie jej towarzyszyć, bo kobieta wydawała mu się bardzo delikatna, ale zachowała zaskakujący spokój. Tylko od tamtej pory jej oczy były jakby martwe. – Nie wiedziałem, że jeszcze żyje. 
– Estevan, czy u was… Czy zachowanie tamtych aurorów było normalne? – spytała. 
– Tych, którzy go skatowali?
– Tak. 
– Cóż, nie było zaskakujące. – Stwierdził niechętnie. – Oficjalnie takich praktyk nie ma, ale… – Urwał, bo stwierdził, że nie ma sensu mówić rzeczy oczywistych. – Choć zwykle nie wyżywają się tak na dzieciach. 
– Nienawidzisz ich?
– Ciężko lubić. 
Wyswobodziła dłoń z jego uścisku i poprawiła sprzączkę plecaka. Znowu wydała mu się odległa, jakby myślami była już w Anglii. 
Morze wzburzyło się i następna fala zalała ich po kolana, ale Tonks nie cofnęła się ani o krok. Patrzyła bez cienia zaskoczenia, jak „Królowa” wynurza się z oceanu, oblepiona po brzegi burt glonami i ostrygami. Załopotała na maszcie flaga z dwiema różdżkami skrzyżowanymi pod uśmiechniętą czaszką, którą Estevan uwielbiał, bo przypominała mu ulubione bajki o piratach. Gdyby nie został fotografem, pewnie pływałby pod tą banderą. 
– To statek przemytniczy – stwierdziła Tonks i w jej włosach zalśniło parę kolorowych pasem, jakby mimo wszystko poczuła ekscytację. – Ile zajmie podróż?
– Z pół dnia, może mniej. To najszybsza łajba, jaką znam.
– A co przemycają? Oprócz nas?
– Amulety. 

15 komentarzy:

  1. Świetny rozdział. Ale tęskniłam za ta historia. Hermiona walczy i ciesze sie, chciałabym, Zeby pomogła Rainbowowi, ale z drugiej strony nie wiem, w jaki sposob mogłaby to zrobić (swietnie opisałaś jej rozmowę z Narcyza, mistrzostwo psychologii). Obawiam sie, ze to chwila czasu, nim Voldemort dostanie sie choćby do Hogwartu. Nie wiem, kto i jak mógłby go powstrzymać. Chyba tylko nasz James, ale niby w jaki sposob? Sam tego z pewnością nie wie. A dzieje sie zle, te pożary itd. Ciesze sie, ze wróciłaś do Tonks. Wraz z E.jada do paszczy lwa i niezbyt mi to odpowiada.... Ale musza. Tylko zastanawiam sie, czy w ogole tam dotrą. Zycze powodzenia w każdym razie :D. Czekam na ciąg dalszy, takie napięcie, nie wiem, jak przeżyję oczekiwanie :D. Zapraszam Cię na zapiski-Condawiramurs na nowosc

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za komentarz, nie byłam pewna, czy ktoś jeszcze to czyta ;)

      Usuń
    2. Cóż, ja czekam z niecierpliwością na każdą aktualizację, to jeden z najlepszych blogów HP, jakie czytam :). przy okazji chciałabym poinformować, że jako iż zdecydowałam publikować jedynie Niezależność, zmieniłam adres bloga na niezaleznosc-hp.blogspot.com

      Usuń
  2. Nie mogę się zebrać, żeby jakoŝ ambitnie skomentować Twoją historię. Czas spróbować swoich sił.
    Zacznijmy od bohaterów. James Rainbow.
    Uwielbiam go, ale w życiu trzymałabym się od niego z daleka. Chłopak nie miał lekkiego życia, czasami robiło mi się go żal, zwłaszcza jak wspominał przyjaciół, Javierę, Szaszę, Hewletta. Czasami miałam wrażenie, że on na własne życzenie pakuje się w kłopoty, jak początkowa uceczka ze szpitala z różdżką Tonks.
    Stanęło na tym, że został przy Voldemorcie. Mam nadzieję, że to instynkt samozachowawczy każe mu to robić. O, wrócę do jeszcze jednej sceny. A niech to, miało być później.
    Emily. Zagadkowa, tajemnicza. Zabiła panią Bones, prawda? Czemu? Szczerze mówiąc trochę się jej boję :"")
    Postaci z kanonu, jak Harry, Ron, Hermiona- bardzo mi się podobało wplecenie wątku z Grimmuald Place.
    A Tonks? Kocham ją. Brakuje mi tylko jednej rzeczy, a właściwie osoby. Remusa Lupina.
    Przejdźmy może do emocji, uczuć, czy relacji łączących bohaterów. Charakter Jamesa jest po prostu straszny. To znaczy wspaniale go wykreowałaś, ale jako człowiek jest nie do zniesienia. Potrafisz sprawić, by czytelnik odczuł emocje zawarte w historii. Za przykład niech posłóży scena, w której James miał wybrać ludzi, których Lucjusz ma zabić. Byłam wstrząśnięta. Jeszcze po pół godzinie nie mogłam dojść do siebie, ciągle miałam w pamięci tę scenę. Mistrzowskie posunięcie. Miałam nad czym myśleć. Albo psychologiczna wręcz rozmowa Hermiony i Narcyzy, daje sporo do myślenia. O, skoro już tu jesteśmy to powiem, że zachowanie Lucjusza mnie po prostu wkurza. Żal mi Draco, choć nigdy za nim nie przepadałam. Ale i tak najbardziej mi żal Narcyzy.
    Jeszcze wątek z Elsą. Też mnie poruszył i myślałam nad tym nieco, i nad spostrzeżeniami Lucjusza.
    Co do Severusa. Mogłabym rozpisać się przeokropnie, a jeszcze chciałam chwilę pogadać.
    Co do fabuły. Jest niezwykła, powiem wprost. William i Charles, Voldemort, Emily, Chubacabra, do tego Julia, Alicja, o Malfoyach nie wspominając. Pokazałaś także życie codzienne Śmierciożerców, jak np. grali w karty, kantując ile wlezie, czy grających w kasynach.
    I jeszcze Brazylia. Fascynowało mnie to od początku, a nareszcie zaczynam układać wszystko w całość.
    Pokazałaś świat czarodziejów i zupełnie innym wymiarze. Korupcja, przemyt, mafie, grupy przestępcze, aurorzy brazylijscy czy meksykańscy- to wszystko jest naprawdę godne podziwu.
    To chyba tyle do Maski. Ale nie martw się, jeszcze będę gadała o miniaturce "Zamróz".
    Severus po upadku Czarnego Pana. Rozmowa z Averym na wielkie wejście, rozgrywająca się w scenerii umierających, skatowanych ludzi. Robi wrażenie. Cofanie się do przeszłości Snape'a, czy, rozmowy z matką. Genialne. Do tego sytuacja z tą dziewczyną.
    Nie, nie lubię Severusa, ale nie "koffam" go. Jak sobie pomyślę co robił jako śmierciożerca, to mnie brzydzi. Z drugiej strony nieco wydealizowana miłość do Lily. (Czy tylko ja mam głęboko gdzieś rysunki z łaniami i słowem "always"?) Zwierzę, słowo. Poetyzmu za złamanego knuta:")
    W każdym razie, Twój Severus do mnie trafił.
    Uff, wygadałam się. Pozdrowienia od
    /Rosie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Chciałam tylko powiedzieć, że Voldemort i kamery - bezcenne!:")
      +Rosie

      Usuń
    3. Podejrzewam, że trzymanie się od Jamesa z daleka, to objaw dobrze działającego instynktu samozachowawczego. Ale mało który z moich bohaterów to rozumie ;)
      I tak, często sam pakuje się w kłopoty.
      Emily zabiła Bones, bo mogła - ot kobieta stała jej na drodze. Do drzwi. To Emily, tego nie ogarniesz.
      O Remusie wolę nie pisać, nie czuję tej postaci, a w kanonie głównie mnie irytował.
      Mi żal i Narcyzy, i Lucjusza. Nie są zbyt dobrymi ludźmi, ale cóż... Zresztą, ja nie umiem "nie lubić" swoich postaci, nawet jeśli to skończeni dranie. Choć gdyby byli prawdziwymi ludźmi, pewnie wolałabym ich trzymać na odległość. Tak z pięćset mil co najmniej :D
      Cieszę się, że przypadł ci do gustu Snape - sama niezbyt przepadam za wątkiem miłosnym, bo, hmm, chyba jeszcze bardziej go pogrąża - ale uważam, że to postać z fajnym potencjałem przez rolę, jaką odgrywa w kanonie. Poza tym to taka jedna wielka łażąca tragedia, że nie potrafię o nim nie pisać.

      Dzięki za komentarz :)

      Usuń
  3. Witaj,
    Twój blog znajdował się na ocenialni WS w kolejce oceniającej, która odeszła z grupy. Teraz trafił do Wolnej Kolejki. Możesz oczywiście przenieść go do innego oceniającego, pozostawić w WK (mamy też oceniających, którzy dobierają blogi tylko stamtąd) lub zrezygnować z oceny.

    Prosimy o komentarz zwrotny w zakładce "Poczekalnia".
    Pozdrawiam,
    Skoia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pięknie, pięknie, pięknie! Kiedy następny? Na tym etapie historii najchętniej połknęłoby się wszystkie rozdziały na raz :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Realnie patrząc do końca czerwca nie będę miała czasu na pisanie. Nie wiem jak w lipcu :c

      Usuń
  5. No nic, poczekamy <3 dla tej historii warto ;3

    OdpowiedzUsuń
  6. Chcę tylko zakomunikować, że bardzo lubię i czytam.
    (Tak naprawdę chcę pogonić do pisania dalej, ale nie wiem, czy wypada.)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)
      (Poganiać można, ale póki sesja nie minie...)

      Usuń
  7. Och, chyba przeczytam jeszcze raz, żeby przypomnieć sobie początek. Zaznaczając, że po raz trzeci. Twoją historię możnaby czytać w nieskończoność. I jak trzeba, to poczekam...
    Tak w ogóle chciałam tylko zakomunikować, że pamiętam o Tobie :")
    /Rosie

    OdpowiedzUsuń