30.03.2022

Wbrew pozorom nadal istnieję ^^".

sobota, 2 lipca 2016

Rozdział XXXV




Za betę dziękuję Gayi i ramonci!


Na zewnątrz wojskowe reflektory oblewały fasadę pałacu ostrym, białym światem – wewnątrz płonęły setki magicznych świec. Noc była jasna i bezsenna.
James przystanął przy oknie. Przez chwilę patrzył na kordon samochodów i umundurowanych ludzi, którzy poruszali się pomiędzy nimi. Robili to w sposób zupełnie dla niego niezrozumiały, z pozoru całkowicie chaotyczny. Zastanawiał się, czy są przerażeni. On by się bał, ale przecież  nie otrzymał żadnego militarnego przeszkolenia. Może dla żołnierzy nie było różnicy, czy wróg dysponuje helikopterem czy smokiem – napalm zabija tak samo jak magiczny ogień. Czarodziejów również.
Właściwie, pomyślał, czemu zakładamy, że czarnoksiężnicy mają przewagę technologiczną?
Może cała wojna potrwa tydzień, Czarny Pan zostanie zmieciony, a czarodzieje pozamykani w laboratoriach albo rezerwatach jak Indianie.
Nagle wyobraził sobie ekipę z BBC, która przyjeżdża do Hogsmeade i kręci film o życiu tubylców. Musieliby wszystkich prosić, żeby nie używali magii w pobliżu kamer. To byłby śmieszny dokument, o czarodziejach, ale bez czarów. Ciekawe, czy dużo osób poszłoby na niego do kina… Czy w ogóle dokumenty lecą w kinach?
James potarł skroń, nagle zirytowany, że myśli o takich głupotach. W dodatku patrząc na ludzi, którzy marzą o tym, aby go zabić.
Wojna nie skończy się szybko, a nawet jeśli – mugole nie zaakceptują czarodziejów tak po prostu. Na ich miejscu byłby wkurzony. Nie przez Voldemorta, bo świr może się zdarzyć w każdej grupie, ale przez to, że się ukrywali i przez to, że zamierzali ukrywać się nadal.
W sumie nigdy nie zastanawiał się, dlaczego to robią. Jemu ten fakt był na rękę, bo dzięki temu łatwiej mu się oszukiwało i kradło… Ale jaki interes mieli w tym normalni ludzie? Zgarnęliby nawet więcej forsy, gdyby się ujawnili, bo chyba każda większa firma chciałaby kupić sobie trochę magii. I nawet jeśli czary nie rozwiązałyby wszystkich problemów świata, to przy niektórych choć trochę pomogły.
Zaraz dojdę do wniosku, że skurwiel jest z nas najuczciwszy, pomyślał chłopak z ponurym rozbawieniem.
Obok przemknął skrzat, niosący opartą o ramię tacę ze stosem kanapek. Stworzenie chyba nie zauważyło Rainbowa. Szło szybko, przygryzając koniuszek jednego ucha, ze wzrokiem wbitym w podłogę.
Coś w jego postawie przypomniało Jamesowi Mrużkę. Uciekł spojrzeniem w bok i poczekał, aż skrzat zniknie za załomem muru. Wtedy powoli powlókł się w stronę swojego pokoju.
Ta część Buckingham była spokojna i cicha, a chłopak niedawno odkrył dlaczego – Voldemort zawłaszczył ją na swoje prywatne komnaty. James nie był pewny, co to oznacza – nie sądził, że ten czarnoksiężnik w ogóle sypia – ale i tak czuł się nieswojo. Dręczyły go irracjonalne wyrzuty sumienia, że po tym wszystkim, co zrobił i do czego doprowadził, w zasadzie ma się całkiem dobrze.
Czarny Pan polecił mu wypocząć.
Chyba już by wolał, żeby go torturował.
Natychmiast jednak przypomniał sobie kasyno i mimowolnie spiął mięśnie. Serce zabiło mu trochę szybciej.
Nie, tak jest lepiej, pomyślał, uspokajając się z trudem.
Uświadomił sobie, że powinien coś zjeść, choć nie odczuwał głodu. Od rana nie miał niczego w ustach, a nie mógł pozwolić sobie na jeszcze większe osłabienie organizmu. Szybko jednak stwierdził, że nie da rady niczego przełknąć.
Przystanął gwałtownie, gdy zauważył, że ktoś stoi koło drzwi jego sypialni. Zaraz jednak rozpoznał ojca i poczuł ulgę, choć tylko przelotną.
– Co tam? – spytał, podchodząc.
Severus opierał się o ścianę, trzymał parę książek. Wyglądał na jeszcze bardziej wykończonego od Jamesa.
– Lektury do SUMów – odpowiedział grobowym głosem. – W życiu nie nadrobisz zaległości, jeśli będziesz się rozpraszał błahostkami.
Chłopak przez chwilę patrzył na niego bez zrozumienia, nim uświadomił sobie, że Snape próbował zażartować.
– Nie rób tak więcej. To nie pasuje do ciebie – powiedział.
– Fakt. – Severus przymknął oczy na chwilę. Był szary na twarzy. – To książki z gabinetu dyrektora, powinieneś je przeczytać. – Stuknął palcem w odrapany grzbiet jednej z nich. – Czarny Pan też tak uważa.
– Okej, łapię – powiedział, choć był skołowany.
Przez chwilę stali w ciszy, która zdawała się robić cięższa z każdym płytkim oddechem mężczyzny. James wpatrywał się w dywan, nie wiedząc, jak przerwać ciszę. Podejrzewał, że w pałacu umieszczono już wiele zaklęć, ale nie był pewien, czy ktoś zatroszczył się o podsłuchy. A nawet gdyby wiedział na pewno, że może mówić swobodnie, i tak by milczał.
– Muszę już wracać – stwierdził Snape w końcu, dając mu książki. – Prześpij się dzisiaj.
– Ty też.
Wargi mężczyzny drgnęły, jakby powstrzymywał się od uśmiechu. Odszedł jednak bez słowa. James odprowadził go wzrokiem, zaniepokojony. Choć Severus był wyprostowany, trzymał się dziwnie blisko ściany, jakby chciał w razie czego się nią asekurować.
Jest za stary na takie rzeczy, pomyślał James z dziwną, trochę bezradną złością. Chyba ma ze czterdziestkę.
Gdy wszedł do pokoju, świece stojące przy łóżku zapaliły się same. Rzucił książki na kołdrę i sam usiadł. Powoli ściągnął szatę i kolejny raz przyjrzał się wyszytemu herbowi, jakby wciąż nie mógł uwierzyć w jego realność. Nowy znak na nowy świat. Jeśli Voldemortowi się uda, będzie na pieczątkach.
Znowu myślisz o głupotach, zganił się.
Odrzucił materiał daleko, poza krąg światła dawany przez świece, położył się na plecach i wsunął ręce pod głowę.
Niedługo będzie północ, pomyślał. Skończy się najbardziej popierdolony dzień mojego życia.
Włożył rękę do kieszeni i wyciągnął obrazek. Długo patrzył na puste płótno, zanim schował go z powrotem. Pierwszy raz przyszło mu do głowy, że gdy uciekał z Hogwartu, mógł uszkodzić portret. Poczuł się przez to jeszcze bardziej przygnębiony.
Wreszcie zmusił się, aby sięgnąć po książkę, którą wskazał mu Snape.
Szybko odkrył, że był to czyjś dziennik połączony z notatnikiem, tyle że bardzo stary. Wrócił do pierwszej strony i przesunął kciukiem po zdaniu zapisanym zamaszystym, niezbyt schludnym krojem pisma:
Przyjacielowi. Cała moja wiedza.
Atrament niemal całkiem wyblakł.
James zaczął ostrożnie przerzucać kartki, ponieważ miał wrażenie, że zaraz rozpadną mu się w rękach. Bardziej niż opisy magii – przeważnie czarnej – zainteresował go sposób, w jaki została opisana. Autor musiał swobodnie posługiwać się paroma językami. James rozpoznał angielski, rosyjski, łacinę – choć z niej rozumiał tylko parę słów, tych, które stanowiły człony zaklęć – za to poległ całkiem przy czwartym, który nie kojarzył już mu się z niczym. Przypominało to trochę czytanie listów od Saszy, szczególnie przez ilość szkiców i notatek na marginesach, choć całość była dużo bardziej uporządkowana.
Choć im dłużej chłopak przeglądał notatnik, tym większą miał pewność, że pierwotnie nie miał on być czytany przez kogokolwiek oprócz autora.
Ciekawe, czemu zmienił zdanie, pomyślał Rainbow, ponownie wracając do początku, jakby w tych paru słowach została ukryta odpowiedź.
Człowiek, który napisał ten dziennik, był czarnoksiężnikiem, a oni niechętnie dzielili się swoją wiedzą i niemal nigdy za darmo.
Zamknął książeczkę i przez chwilę wpatrywał się w ciemność. Jego myśli znowu powędrowały do Saszy, a później do Javiery i Hewletta. Musieli już wiedzieć, co się stało. Pewnie widzieli go w telewizji.
Javiera musi być rozczarowana, choć raczej jej nie zaskoczył. Gdy był mały, często gadał jak potężnym przestępcą stanie się, gdy dorośnie. W jakimś sensie mu się to udało.
Hewlett pewnie jest w szoku i pewnie tego po nim nie widać. Możliwe, że poszedł na długi spacer. Ludzie, którzy słabo go znali, zwykle myśleli, że gdy jest poruszony, wyżywa się, malując – tylko dlatego, że jest geniuszem. Ale tak naprawdę zwykle wtedy idzie na plażę albo w góry, w tych swoich śmiesznych rękawiczkach i marynarce. Twierdzi, że tylko tak może zapomnieć, że świat jest do dupy.
A Saszka… Cóż, on może właśnie awanturować się z ojcem o prywatny samolot albo nawet już lecieć do Anglii. Choć James wolałby, żeby to nie była prawda.
Znów otworzył dziennik, ale zaraz go zamknął.
Odkrył, że nie potrafi wyobrazić sobie reakcji Hermiony ani Harry’ego.  
Nie myśl o głupotach, powtórzył już któryś raz z kolei.
Zmusił się, żeby wrócić do czytania.
W końcu natrafił na stronę, o którą pewnie chodziło Snape’owi. Rozpoznał swój krąg rodzinny, gdy tylko przewrócił kartkę. Chyba nie istniała inna magia, która tak bardzo przypominała przypadkowy bazgroł.
Usiadł i nachylił się przy świecy, żeby złapać więcej światła. Starannie przeczytał opis. Tekst na szczęście był po angielsku, choć brzmiał nieco archaicznie. Szybko jednak złapał sens.
Samą procedurę aktywacji kręgu znał już od dawna, ale pierwszy raz zobaczył formułę zaklęcia. Z czymś mu się niejasno kojarzyła, jakby kiedyś słyszał coś podobnego. Szybko jednak przestał o tym myśleć. Powtórzył frazę kilkakrotnie, żeby dobrze ją zapamiętać, i rozejrzał się po pokoju.
Nie znalazł żadnego lustra, więc je wyczarował. Zaskoczyło go, z jakim trudem mu to przyszło. Zawsze myślał, że gdy zniknie tatuaż z psem, będzie mu łatwiej – tymczasem czuł się, jakby magia w ogóle odmawiała współpracy z nim. Machnął jednak na to ręką.
Przymocował lustro do słupka baldachimu, tak, żeby móc obejrzeć plecy. Drżały mu nieco ręce, gdy rozpinał koszulę. Wreszcie się z niej wyplątał i spojrzał do tyłu, na swoje odbicie.
Tatuaż zajmował niemal całe plecy, choć samo koło nie było aż tak wielkie. Otaczały je jednak napisy w siedmiu kolorach, dziwaczna mieszanina języków i alfabetów, w których bez trudu rozpoznał dzieło mamy.
Zacisnął zęby, czując, że coś dławi go w gardle. Nie chciał o niej myśleć. Nie chciał jej teraz wspominać. Nie chciał....
Mimo woli wyobraził sobie, jak umarła. Choć wiedział, że to niemożliwe, przed oczami stanął mu Draco – czuł irracjonalną pewność, że zginęli od takiej samej klątwy.
Nie myśl o tym, rozkazał sobie.
Przez moment stał w bezruchu, skupiając się na uspokojeniu oddechu. Wreszcie uznał, że znów może myśleć.
Zajrzał do dziennika, choć tekst wyrył się w jego pamięci.
Starannie, matowym głosem, wypowiedział frazę inicjacyjną i nic się nie stało.
Powtórzył ją, dotykając prawą dłonią swojej łopatki i poczuł znajome, nieprzyjemne wrażenie, że traci magię. Natychmiast odsunął rękę i uczucie minęło. Odetchnął głęboko.
Sięgnął po różdżkę, aby pozbyć się lustra. Następnie położył się i zaczął znowu czytać dziennik od początku, tym razem uważnie, angielskie i rosyjskie fragmenty, choć te drugie z pewnym trudem.
Bał się zasnąć.

***

Nigdy nie przyszło by jej do głowy, że bariera oddzielająca statek od wody będzie przeciekać. Mimo tego Tonks prawie całą podróż przesiedziała na pokładzie, na jednej z dobrze umocowanych skrzyń. Estevan co jakiś czas się przysiadał, ale nie rozmawiali. Ona nie miała na to ochoty, on też wydawał się zdenerwowany. Wielokrotnie sprawdzał swój sprzęt i oglądał magiczną mapę Londynu, jakby próbując nauczyć się jej na pamięć. W końcu zniknął we wnętrzu statku, mówiąc, że idzie się zdrzemnąć. Jej też to polecił. Skinęła obojętnie głową.
Tuż obok jej ramienia kołysała się jedna z lamp, jedynego źródła oświetlenia. Na głębokość, na której płynęli, nie docierało światło słoneczne, szybko więc straciła poczucie czasu.
Było właściwie coś hipnotyzującego w tej podróży. Rozrywana przez kadłub i magiczne bariery ściana wody odbijała światło lamp setkami refleksów. Choć bolały ją przez to oczy, Tonks nie potrafiła odwrócić wzroku.
Czasami na jej ramiona i twarz spadały gorące, słone krople, które właściwie powinny być lodowate.
Tarcie, rzucił Estevan lakonicznie, gdy zauważył, że przygląda się mokrej dłoni.
Później znowu zniknął, poszedł z kimś porozmawiać. Zdążyła poznać go na tyle, by wiedzieć, że nie lubi bezruchu.
Sama była podobna, cóż, przez większość życia.
Teraz jednak potrzebowała spokoju, dłuższej chwili, żeby pomyśleć i uporać się z uczuciami kotłującymi się w klatce piersiowej.
Z telewizji dowiedziała się, że dyrektor Dumbledore nie żyje. Mężczyzna, który to powiedział, był zlęknionym urzędnikiem z Ministerstwa Magii. Czasami spotykała go w windzie. Nagle został awansowany na rzecznika prasowego angielskich czarodziejów.
– Obecnie aurorzy… To są tacy jakby policjanci, ale specjalnie przesz-sz-koleni – zająknął się, poprawił okulary. – Przeszkoleni do łapania czarnoksiężników. Więc aurorzy starają się opanować sytuację. Liczymy, że Zakon Feniksa będzie nam pomagać, choć stracił wielką szychę… Ekhem. – Skulił się pod spojrzeniem dziennikarza. – To jest, liczymy na współpracę pomimo śmierci lidera, Albusa Percivala Wulfryka Briana Dumbledore’a.
Miała wrażenie, że pierwszy raz usłyszała pełne imię dyrektora. Kiedyś musiała już je widzieć, chyba na liście z Hogwartu, ale w mowie zawsze wszyscy je skracali. W szkole nawet krążyła legenda, że jeśli napisze się je w całości na teoretycznym owutemie z transmutacji, komisja na praktyczny przyniesie cukierki. Chciała to nawet sprawdzić, ale zapomniała.
Teraz, gdy zmieni się dyrektor, pewnie wszyscy o tym zapomną.
Poczuła, że pieką ją oczy, więc otarła je grzbietem dłoni. Po chwili zrobiła to znowu. Wreszcie podkuliła nogi, opierając pięty o brzeg skrzyni, objęła je ramionami i ukryła twarz. Płakała, zaciskając zęby, jakby w obawie, że ktoś ją usłyszy i przyjdzie. Jednak nawet, jeśli ktokolwiek to zauważył, był dość taktowny, by się nie zbliżać.
W końcu uspokoiła się na tyle, by doprowadzić się do ładu. Jednym z plusów metamorfomagii była możliwość ukrycia zapuchniętych oczu. Chciała, żeby Estevan myślał, że się trzyma, choć nie potrafiła powiedzieć, dlaczego było to dla niej ważne. Poczułaby się jeszcze gorzej, gdyby spróbował ją jakoś pocieszyć.
Szczególnie, że sama wolała się porządnie ochrzanić. Za wszystko, a za głupotę najbardziej.
Kiedy zobaczyła Jamesa koło Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, w pierwszym momencie była w szoku. A później, już na statku, uświadomiła sobie, że chłopak powiedział jej o tym. Wtedy, gdy przyniosła mu wezwanie do Ministerstwa. Powiedział, że Snape zabrał go do Czarnego Pana, a ona wzięła to za głupi żart.
Powinna już dawno skojarzyć fakty. Idiotyczne wykręty Snape’a i sprzeciw Dumbledore’a, gdy chciała zobaczyć chłopaka w wakacje, przepowiednia i jego reakcja na nią. To, że William chwilowo wycofał się z prób morderstwa.
Zamiast podróżować na koniec świata, powinna zostać przy Jamesie. Była jego kuratorem. Może, gdyby była na miejscu, coś potoczyłoby się inaczej.
Więc musisz po prostu wszystko naprawić, pomyślała twardo. Zaraz jednak pomyślała o Dumbledorze i z trudem przełknęła ślinę.
Co się da, dodała mniej pewnie.
Estevan podszedł cicho jak duch i położył jej dłoń na ramieniu. Wzdrygnęła się.
– Będziemy się wynurzać – powiedział mężczyzna.
– Portal?
– Nie, już dopłynęliśmy. Jesteśmy koło Eastbourne.
Skinęła głową i chwyciła się za jedną z lin mocujących skrzynię. Statek gwałtownie poderwał dziób i przyspieszając popłynął ku powierzchni. Wszystkie żagle wydęły się, jakby zapełnij je wiatr, choć powietrze w osłonie było niemal nieruchome. Estevan oparł się o jeden z masztów, wyciągnął różdżkę.
“Królowa” wynurzyła się parę mil od miasta – Tonks zobaczyła odległe światła – zaraz jednak zniknęły, gdy statek skrył się za cyplem. Powoli wpłynęli w zatoczkę, przebijając się przez cienką zasłonę iluzji. Burta uderzyła o drewniany pomost i parę lin kierowanych przez różdżkę jednego z przemytników owinęło się wokół polerów. Statek zacumował.
– Poczekaj na mnie na brzegu – poprosił Estevan i nie czekając na odpowiedź odszedł, by porozmawiać z kapitanem.
Tonks zdławiła pokusę, by natychmiast się aportować. Zamiast tego wyciągnęła różdżkę i zarzuciła plecak na ramię. Podeszła do mężczyzn, którzy właśnie mocowali trap. Rozmawiali po portugalsku albo hiszpańsku, Tonks nie była pewna. Wyglądali na rozbawionych.
– Dziękuję – wymamrotała, choć nie wiedziała, czy znają angielski. – Macie świetny statek.
Rozśmieszyła ich jeszcze bardziej.
Zeszła na pomost i ruszyła w stronę nadbrzeża, ale zaraz się zatrzymała i mocniej chwyciła różdżkę.
Ktoś siedział na plaży, na przewróconej łodzi. Lampa stojąca obok jarzyła się tak słabo, że nie mogła dostrzec twarzy obcego, zauważyła za to, że pije coś z papierowego kubka.
– Prędzej spodziewałbym się tu Voldemorta – usłyszała znajomy głos.
Tonks poczuła zarówno ulgę i irytację, choć, co najdziwniejsze, nie zaskoczenie.
– Lumos – rzuciła i podeszła do łodzi. – Co tutaj robisz?
Chupacabra spojrzał na nią oczami przekrwionymi ze zmęczenia.
– Charlotte chwilowo wybyła z Anglii, więc przyszedłem pogadać z konkurencją. – Skinął dłonią w stronę “Królowej”. – Praca. – Zastanowił się. – Ty też tu jesteś służbowo?
– Nie. – Mimowolnie zerknęła przez ramię. – I nie wspominaj o moim… fachu.
– Niech stracę.
Przyjrzała się mu, czując, choć niechętnie, coś na kształt litości. Chupacabra zawsze wyglądał jak wrak człowieka, ale teraz sprawiał wrażenie czegoś, co właśnie zezłomowano. Zauważyła, że trzęsą mu się ręce.
– Co się stało? Wiem, że profesor Dumbledore nie żyje i widziałam Jamesa koło Sam-Wiesz-Kogo… Koło Voldemorta – poprawiła się. – Tylko tyle.
Chupacabra wzruszył ramionami.
– Powiedzą ci w Zakonie. Ja nie mam siły.
Tonks zacisnęła zęby, powstrzymując się od rzucenia klątwy. Kątem oka zauważyła, że Estevan i kapitan schodzą na pomost.  
Chupacabra dopił napój i zgniótł kubek.
–  Zostawię ci kartkę, taką do rozmawiania – powiedział nagle, wyciągnął różdżkę. – Napiszę, jeśli coś się stanie. Tylko nie mów tam u siebie, że się widzieliśmy. – Przez chwilę milczał, skupiając się na zaklęciu. – Tonks, próbowałem go z tego wyciągnąć – dodał, jakby bez związku.
– Nie wiem, czy ci wierzyć.
Spojrzał na nią krzywo.
– Tobie też ciężko zaufać – stwierdził oschle, podając jej zgiętą na cztery kartkę.
Dotarł do nich Estevan i Chupacabra wstał, lekko się chwiejąc. Przywitał się krótko i minął go, żeby porozmawiać z kapitanem “Królowej”. Fotograf odprowadził go czujnym spojrzeniem.
– To twój znajomy? – spytał.
– Z widzenia – rzuciła, chowając kartkę do kieszeni.
– Wyglądał jakby był chory.
Wzruszyła ramionami.
– Muszę skoczyć do Zakonu i zorientować się w sytuacji – powiedziała. – Masz gdzie się zatrzymać?
– Znajomy mieszka pod Londynem, nawet udało mi się do niego dodzwonić. – Wyciągnął z przegródki plecaka materiałowe zawiniątko. Rozsupłał je i wybrał jedno z małych lusterek. – W razie czego – stwierdził. – Dać ci też numer telefonu?
– Mhm.
Rozstali się dziwnie niezręcznie.

***

Harry Potter sprawiał problemy. W zasadzie niewielkie, ale przez to chyba jeszcze bardziej irytujące.
– Czy wyście powariowali? – wycedził, opierając ręce o stół i pochylając się. – Nie wrócę teraz do Dursleyów.
– W tej chwili to najbezpieczniejsze miejsce dla ciebie – powiedziała Minerwa chłodno. – Skontaktowałam się już z nimi.
Chłopak przez chwilę oddychał ciężko, jakby próbował utrzymać nerwy na wodzy.
– Bezpieczne – powtórzył gorzko. – I co niby mam robić w tym bezpiecznym miejscu? Czekać, aż Voldemort zapanuje nad światem?
– To nie podlega dyskusji, panie Potter.
– Ale…
– Nie – Minerwa podniosła głos i w kuchni zapanowała całkowita cisza. – Ministerstwo nalegało, aby chronili cię aurorzy, więc Alastor i Kingsley będą ci towarzyszyć – skończyła normalnym, rzeczowym tonem, który w tej chwili brzmiał wyjątkowo sztucznie.
Harry osunął się ciężko na krzesło, zagryzając mocno zęby. Wyglądał na wściekłego, ale milczał. Schacklebolt zastanawiał się, co kombinuje.
Po chwili Moody i Artur podjęli swoją rozmowę, cichą, złudnie spokojną. Nikt z obecnych nie stanął po stronie chłopaka. Z Zakonu chyba tylko Black by go poparł, ale siedział na górze, przy Remusie. Odkąd stan Lupina się pogorszył, warował przy łóżku niczym wierny pies.  
Kingsley przyczaił się za to przy kuchennych drzwiach, pijąc kawę z cynamonem i powoli pogrążając się w rozpaczy. Jego wzrok błądził po pomieszczeniu, choć myślami co chwilę odpływał.
Martwiło go, że nie może skontaktować się z Williamem, choć równocześnie odczuwał ulgę. Black wspomniał, że zostawili go w płonącym kasynie, co mogło znaczyć, że Rainbow już nie żyje – choć oczywiście nie musiało. Gdyby jednak była to prawda, Kinsgley znów stałby się wolny.
I ta myśl była naprawdę przyjemna.
Ale William też prawdopodobnie najlepiej rozumiał, co się teraz dzieje. Wiedza, którą straciliby z jego życiem, mogła w przyszłości okazać się bezcenna.
Harry i Minerwa znów zaczęli się kłócić.
Kingsley trochę rozumiał chłopaka. Dumbledore zakazał informować go o przepowiedni, więc prawdopodobnie Potter jako jedyny nie rozumiał, dlaczego Zakonowi tak zależy na jego bezpieczeństwie.
Jednego chłopca należy zabić, drugiego utrzymać przy życiu. I przede wszystkim się nie pomylić, pomyślał Kingsley i zdusił nerwowy śmiech.
Naprawdę nienawidził przepowiedni.
Drzwi wejściowe otworzyły się, więc mężczyzna odruchowo wyciągnął różdżkę i wymierzył we wchodzącą osobę. Od śmierci Dumbledore’a nikt nie czuł się na Grimmauld Place bezpieczny, ale nie mieli miejsca, do którego mogliby się przenieść.
Do holu weszła dziewczyna, potykając się przy tym o próg, i to bardziej po tym niż po twarzy Shacklebolt ją rozpoznał.
– Tonks – powiedział. To słowo ledwo przeszło mu przez gardło.
– Cześć, Kinsgley. Kto jest? – spytała, odgarniając włażącą do oczu grzywkę i zamykając drzwi.  
Alastor natychmiast pojawił się koło niego, również z różdżką z w ręce.
– Nie masz pewności, że to Tonks – powiedział zimno, celując w nią. – Udowodnij.
– Wiem, czemu nie nosisz nigdy różdżki za paskiem – stwierdziła dziewczyna.
Twarz aurora nie zmieniła się, choć jego magiczne oko jakby lekko drgnęło.
– To żaden dowód.
– Dla ciebie nic nie jest dowodem – powiedziała Molly z irytacją, przeciskając się pomiędzy nimi. – Tonks, dziecko, nic ci się nie stało?
Dziewczyna pokiwała głową szybko.
– Dopiero wróciłam. Ale słyszałam… To prawda…? – głos nagle się jej załamał.
Molly zerknęła na obraz z panią Black i objęła dziewczynę ramieniem.
– Porozmawiajmy w kuchni – stwierdziła, prowadząc ją.
Tym razem Kingsley również wszedł do środka i usiadł przy stole.
Pomyślał, że wyglądają nieco żałośnie. McGonagall, pani Weasley i jej mąż, starający się nie zasnąć, trzech aurorów, jeden drobny złodziejaszek, którego obecność stanowiła dla Kingsleya zagadkę. I Harry oczywiście, milczący i przybity.
W domu przebywało jeszcze paru ludzi, prawie wszyscy ranni, ale większość Zakonników rozproszyła się tuż po bitwie.
– Nie mogliśmy się z tobą skontaktować – powiedział Moody, patrząc na Tonks podejrzliwie. – Gdzie byłaś i czemu nie wróciłaś, gdy walczyliśmy na Pokątnej?
– Prowadziłam śledztwo za granicą.
– Śledztwo! – Alastor wydawał się zadowolony, jakby przyłapał ją na pomyłce. – Wiem, że byłaś na urlopie. Oczywiście, jeśli nadal zakładamy, że jesteś Nimfadorą. Nie prowadziłaś żadnego śledztwa.
Dziewczyna rzuciła mu zmęczone spojrzenie.
– Wiesz, że nie lubię tego imienia. – Z każdą chwilą odcień jej skóry jaśniał, rysy delikatnie się zmieniały i zaczynała przypominać coraz bardziej siebie. – Prowadziłam śledztwo na własny rachunek, dlatego wzięłam urlop. – Milczała przez chwilę, jakby się nad czymś zastanawiała. – To nie była sprawa Zakonu, przynajmniej wtedy. Chciałam trochę pogrzebać w przeszłości Jamesa i jego matki.
Shacklebolt poczuł, że zasycha mu w gardle.
Molly wstawiła na ogień czajnik i otworzyła skrzynkę na herbatę, pozornie skupiając się na tej czynności. Lekko drżały jej ręce.
– James Rainbow? – upewniła się. – Jesteś jego kuratorem, tak?
Dziewczyna drgnęła, jakby ukłuta przez szpilkę.
– Tak, od paru miesięcy.
– Molly… – Artur jakby się ocknął. Wyprostował na krześle i spojrzał na żonę z prośbą w oczach. – Daj temu spokój.
– Słyszałeś, co powiedział Syriusz – powiedziała pani Weasley chłodno.
– Ale Snape stwiedził, że to bujda – zareagował Harry natychmiast. – On go lepiej zna.
– Od miesiąca, Harry? – Molly w końcu się do nich odwróciła. Spojrzała na chłopaka z czymś w rodzaju współczucia, ale podszytego irytacją. – Powinieneś najlepiej wiedzieć. Twoi rodzice…
– Nie mieszaj w to moich rodziców.
– Dosyć – wtrąciła się nagle McGonagall. Potter z trudem oderwał gniewne spojrzenie od Molly i przeniósł na nią. – Harry – jej głos złagodniał. – Wiem, że chcesz bronić przyjaciela, ale to naprawdę bardzo… niejednoznaczna sytuacja. Dopóki nie będziemy wiedzieć więcej, wolałabym, żebyś zachował ostrożność. Zwłaszcza że chwilowo James jest bezpieczny.
Kinsgley zauważył, że na twarzy Pottera i Tonks równocześnie pojawił się taki sam wyraz niedowierzania. Dziewczyna jednak szybciej go ukryła.
– Przepraszam, co właściwie powiedział Syriusz? – spytała cicho.
Harry chciał odpowiedzieć, ale Minerwa uciszyła go spojrzeniem.
– Syriusz twierdzi, że James dobrowolnie przyłączył się do Śmierciożerców.
– Nie wierzę – zaprotestowała Tonks, ale bez szczególnych emocji w głosie. Kinsgley przyglądał się jej z niepokojem. Miał wrażenie, że widzi w oczach dziewczyny coś martwego.
– To nie jest pewne. Sam-Wiesz-Kto związał go pewnym rodzajem magii, przez który nie może się od niego uciec. Severus podejrzewa więc, że ta deklaracja była tylko na pokaz – kontynuowała McGonagall spokojnie. – Też bardziej wierzę w tę wersję.
– Rainbow jest mordercą – przerwał jej Moody lodowato. – A widziałaś jego kartotekę? Dawałem kopię Dumbledore’owi. To przestępca, zawsze był przestępcą. Nie ma żadnych powodów, dla których nie miałby dołączyć do Śmierciożerców. Pewnie chce się odegrać za śmierć matki.
– Nie chce, ile razy mam wam to mówić? – Harry wstał gwałtownie, odsuwając ze zgrzytem krzesło. – Zresztą, skoro z niego taki Śmierciojad, to czemu ja tu jeszcze jestem? Z tysiąc razy miał dzisiaj szansę mnie rozbroić i zawlec do Voldemorta.
– Nie masz czym się chwalić – warknął Alastor, również wstając.
– Uspokójcie się natychmiast. – Minerwa uderzyła dłonią w stół. Wszyscy spojrzeli na nią ze zdumieniem. Kobieta odetchnęła głębiej.
– Mordercą? – Tonks natychmiast wykorzystała chwilę ciszy.
– Draco Malfoy nie żyje – powiedział Kingsley szybko. – Prawdopodobnie się pojedynkowali.
Minerwa rzuciła mu krótkie, zmęczone spojrzenie – nie był pewien, czy zauważył w nim wdzięczność, czy też sam ją wymyślił.
Czajnik zaczął gwizdać i Molly zalała herbatę, więcej wody rozlewając niż wlewając do kubka. Tonks siedziała w milczeniu, wpatrując się w blat. Przygryzała dolną wargę.
– To czego się dowiedziałaś? – spytał ją w końcu Moody, siadając.
Po chwili również Harry to zrobił, choć nie przysunął się bliżej stołu.
Tonks znowu drgnęła, rozejrzała się półprzytomnie po kuchni.
– W Brazylii?
– Gdzie tam byłaś.
– Więc… Hm. James jest silny i nie panuje do końca nad swoją magią… – Zawahała się. – Prawdopodobnie dlatego, że jako dziecko był… przeżył wypadek.
– Jaki wypadek? – spytała Minerwa cicho.
– Poparzył się – stwierdziła dziewczyna niepewnie. – Eliksirem, chyba. Ledwo go uratowali – dodała po sekundzie przerwy. Nie patrzyła na nikogo. – Myślę, że szok, którego wtedy doznał, mógł uniemożliwić mu późniejsze zapanowanie nad dziecięcymi magicznymi reakcjami obronnymi – dokończyła pewnym, spokojnym głosem.
Kingsley zauważył, że Harry skrzywił się nieznacznie, jakby wyczuł kłamstwo w jej słowach. Shacklebolta jednak bardziej zastanowiła reakcja Alastora. Auror musiał znać historię Emily i jej brazylijskiego zaklęcia – więc pewnie wiedział, dlaczego je rzuciła. Mimo tego nie sprostował słów Tonks.
– Badałam też strukturę klątwy Rainbow, ale nie zdążyłam jej rozpracować – dokończyła dziewczyna ponuro. – Szczerze mówiąc, wciąż byłam na ustalaniu, który język użyto w podstawie.
Niewiedza czy kolejne kłamstwo?, zastanowił się Kingsley.  
Mundugus chrząknął i wszyscy spojrzeli na niego, ale mężczyzna tylko otarł usta i mocniej otulił się wytartą szatą.
– Więc jaki jest plan? – spytała Tonks wreszcie.
– Potter zostanie przeniesiony w bezpieczne miejsce – Moody kolejny raz ubiegł resztę. – Sama najlepiej wiesz gdzie.
– Chodziło mi o Jamesa.
Dziewczyna spojrzała prosto na Kingsleya i mężczyzna uciekł wzrokiem.
– Na razie nie będziemy przeprowadzać żadnych akcji – powiedziała Minerwa po chwili. W jej głosie wyczuć można było przygnębienie, choć starała się je ukryć.
Potter wstał, chowając ręce do kieszeni. Kingsley był pewien, że zacisnął je w pięści. Przeszedł parę kroków, zawrócił.  
– Wcale nie jest bezpieczny – rzucił wreszcie. – Voldemort to świr.
– Chodziło mi o to, że jego życiu w tej chwili prawdopodobnie nic nie grozi – McGonagall wydawała się zrezygnowana i zmęczona. – A my nie możemy działać bez przygotowania. W ten sposób tylko zginie więcej ludzi.
Chłopak niechętnie skinął głową. Wyglądało na to, że ten gest kosztował go wiele trudu.
– Rozumiem – powiedziała Tonks cicho, więc Kingsley spojrzał na nią. Skubała rękaw szaty, znowu zamyślona. Nagle podniosła się. – Skoczę do domu. Mama pewnie się zamartwia.
– Tak, oczywiście. – Minerwa również wstała, choć nie było to potrzebne. – Masz lusterko kontaktowe?
Przez twarz dziewczyny przemknął  wyraz zaskoczenia.
– Jasne. Ale i tak zaraz wrócę. – Uśmiechnęła się do Pottera smutno. – Trzymaj się, Harry. W sumie wszyscy się trzymajcie.
– Odprowadzę cię – powiedział Kingsley, tknięty nagle złym przeczuciem. Skinęła głową obojętnie.
Wyszli śledzeni przez czujne oko Moody’ego.
Zatrzymali się na ulicy i Kinsgley skrzywił się mimowolnie, czując zapach dymu. Dzielnice Londynu dopiero zaczynały się dopalać i nad dachami powoli gasła łuna pożaru.
– Tonks, nie chcesz chyba zrobić nic głupiego? – przeszedł od razu do rzeczy.
Dziewczyna spojrzała na niego nieobecnym wzrokiem.
– Nie, głupiego nie.
– Chodzi mi o ratowanie tego dzieciaka.
Tym razem przyjrzała się mu uważniej.
– Kingsley, wiesz, zajrzałam niedawno do podręcznika do numerologii dla studentów. Tam było takie zdanie: „Nigdy nie ma pewności, czy przepowiednia już się wypełniła”.
Złapał ją za ramię, zaciskając palce tak mocno, że syknęła z bólu.
– Ale nie w tym przypadku, na Merlina.
Wyswobodziła się i roztarła rękę.
– Niby skąd wiesz?
Kingsley przez chwilę szukał odpowiedzi, ale jej nie znalazł. Był pewien, że parę godzin temu zaczął się koniec świata, ale chyba tylko dlatego, że się go spodziewał.
Mimo wszystko to Voldemort wyszedł z deklaracją wojny, nie Rainbow. Może na tej wojnie chłopiec miał dopiero nauczyć się tego, co w przyszłości zniszczy świat?
Shacklebolt poczuł, jak po kręgosłupie przechodzą mu dreszcze.
Tonks uśmiechnęła się uspokajająco.
– Po prostu nie rób nic głupiego – poprosił ją wreszcie słabym głosem.
– Ty również – rzuciła i aportowała się.

***

Naprawdę nie chciała tego robić. Wszystko inne jednak zawiodło, a czuła, że może nie mieć wiele czasu. Zbliżała się trzecia, godzina magii.
Narcyza jeszcze raz przeczytała krótki liścik, który przyniosła sowa. Następnie wzięła wyczarowaną kredę. Nigdy dobrze nie rysowała, ale w tym przypadku nie miało to większego znaczenia. Wystarczył sam obrys bramki, parę symbolicznych kresek. Najpierw kreda wżarła się głęboko w mur, później cegły zaczęły się rozmywać, jak przełamana iluzja.
Kobieta popchnęła furtkę, gdy tylko ta stała się na tyle realna, by można było jej dotknąć. Weszła do zapuszczonego ogrodu, zamknęła za sobą. Jej różdżka świeciła słabo, ale noc była jasna, gwiaździsta. Narcyza spojrzała na równinę za niskim, kamiennym murkiem. Przeszedł ją dreszcz.
Nie jestem już w Anglii, pomyślała, ciaśniej opatulając się peleryną.
Dużo wysiłku kosztowało ją zmuszenie się do podejścia do wynaturzonego, chorego domu. Ostrzegały ją przed tym wszystkie zmysły, wyczulone przez lata obcowania z czarną magią.
Odruchowo zaczęła liczyć, aby sprawdzić, czy rezydencja nie wpływa jakoś na jej postrzeganie i szybko zorientowała się, że miała rację. Zatrzymała się więc i poczekała, aż do światła ściągną ćmy – nie trwało to długo. Przezwyciężając obrzydzenie zabiła jedną i wsunęła do ust. W pierwszej chwili poczuła mdłości, ale udało jej się rozgryźć owada i przełknąć.
Ojciec dawno nauczył ją tej sztuczki. Najszybszym sposobem na przyzwyczajenie się do magicznego miejsca było zjedzenie czegoś, co w nim żyło. Choć wiązało się z tym pewne ryzyko – niekiedy przystosowanie się oznaczało, że człowiek nie będzie potrafił już przetrwać w normalnym świecie. Wątpiła jednak, by tym razem groziło jej niebezpieczeństwo – Rainbowowie w końcu nie mieli tego problemu.
Czy mówiłam Draco o tym sposobie?, zastanowiła się, podchodząc do drzwi wejściowych. Zawsze wydawało jej się, że to wiedza powszechna. Wielu rzeczy nie powiedziała mu właśnie dlatego, że wydawały jej się oczywiste albo niezbyt ważne. Właściwie, gdy zaczęła nad tym myśleć, uświadomiła sobie, jak mało rozmawiali odkąd Draco poszedł do Hogwartu. Nawet, gdy wracał do domu – wolał spędzać czas z ojcem albo wybywał do przyjaciół. A ona nie próbowała tego zmienić, jakby zakładała, że – w razie czego – zawsze będą mogli wszystko nadrobić.
Charles czekał na nią już w holu, nienagannie ubrany i rześki, jakby nie spotkali się o trzeciej nad ranem drugiego dnia wojny. Siedział na schodach, obracając w dłoni różdżkę. Nieco dalej stał jego sługa, młody, wychudzony mężczyzna w niechlujnej szacie – wyglądał, jakby ostatnie wydarzenia odbiły się na nim podwójnie.
– To niezwykłe, widzieć kogoś ze starożytnego rodu Blacków w tych progach – powiedział Charles, wstając. – Madame. – Skłonił głowę. – W czym mogę pomóc?
Przyglądała mu się czujnie, bez cienia sympatii.
– Chciałabym, żebyś użył swojej magii rodowej i odnalazł mojego męża.
– Mam znaleźć Lucjusza Malfoya? To będzie kosztowne.
Spodziewała się tego.
– Jaka jest twoja cena? – spytała, nie mając siły na kurtuazję.
– Wszystkie posiadłości należące do ciebie i twojego męża, łącznie z zawartością. Zależy mi też na żywym inwentarzu, w tym magicznym – powiedział bez chwili namysłu, jakby już od dawna to planował.
Narcyza zastanowiła się nad propozycją. I tak nie mogła wrócić do Malfoy Manor, zaś druga rezydencja, letnia, była niewiele warta. Charles nie chciał za to dostępu do bankowych skrytek, choć w tej chwili zgodziła by się nawet i na to. Skinęła głową.
– Przysięga Wieczysta, jak rozumiem? – upewniła się.
– Oczywiście. Chupacabra będzie gwarantem. Ma wprawę.
Przez chwilę uzgadniali formułę przysięgi, ale Charles nie starał się zawrzeć w niej dodatkowych zobowiązań. Nieco zaniepokoiło to kobietę, ale w końcu podała mu dłoń.
Gdy było po wszystkim, mężczyzna szarmancko ujął ją pod ramię i poprowadził do drzwi.
– Będziesz tworzył krąg na zewnątrz? – spytała.
– Ależ skąd. Miałem w końcu tylko znaleźć Lucjusza, prawda? – Uśmiechnął się miło. – Tak się składa, że doskonale wiem, gdzie przebywa. Więcej, właśnie idę go zobaczyć i chętnie panią do niego zaprowadzę, to będzie prostsze niż tłumaczenie. Choć, oczywiście, jeśli go nie znajdziemy, użyję kręgu.
Narcyza spojrzała w jego oczy, niepokojąco podobne do oczu Emily.
Za nimi wlókł się Chupacabra, w zębach trzymając zapaloną różdżkę i skrobiąc coś ołówkiem na kartce.


5 komentarzy:

  1. Kurczę, tutaj totalnie nic nie jest jednoznaczne. James znalazł sie w pułapce: i nie chodzi mi tylko o Voldemorta, ale przede wszytskim o niego ssamego. Próbuje odrzucić od siebie wszystko, co przeżył, ale to nie zadziała. A wszelkie nowe informacje, ktore uzyska, jeszcze bardziej beda go dobijać. Niby dobrze, ze nie ma juz tamtego tatuażu, tylko ze teraz ma nowy... Inna kwestia - zastanawiam sie,, który z nich umrze: Harry czy James. Najwyraźniej autorom bardziej zależy na tum pierwszym, prwnie ze wzgledu na Voldemorta. Ale ja juz nic nie wiem; to wszystko jest skomplikowane i nie zdziwiłabym się, jakby obaj umarli. Narcyza zas jest bardzo odważna, moze nawet nieco zbyt bardzo odważna. Ciekawe, co dzieje sie z Lucjuszem. No i dobrze, ze Tonka jest w kraju, tylko nie wiem, czy nie przepłaci zycia. Zastanawia mnie tez bardzo, co mysli Hermiona i czekam na fragment z jej perspektywy. Czekam na ciąg dalszy i zapraszam na niezaleznosc-hp.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz :) Przepowiednie dotyczące Harry'ego i Jamesa nie są połączone - po prostu Kingsley wie o obu, więc mimo wszystko je porównuje.

      Usuń
    2. OK, rozumiem. no tak, to wlasciwie normalne porownywac. ale w takim razie troche mi ulzylo... Chociaz moze nie powinno... jak mowilam, tu nic nie jest jednoznaczne xD zapraszam do mnie na swiezo dodana nowosc ;)

      Usuń
  2. Tak! Doczekałam się<3
    James nie chce mieć nic wspólnego z tym wszystkim. Nie wiem, czy słusznie. Teraz zrobiło mi się po ludzku żal.
    Wróciła też Tonks. Czekam na jakąś głębszą relację między nią a Estevanem.:D Ona chce zrobić coś głupiego, zgadzam się z Kingsleyem. Chce pomóc Jamesowi, prawda? Chyba słusznie, ale zaczynam się o nią bać. Moody kanoniczny do bólu. Jego zachowanie odnośnie Rainbowa mnie zirytowało. Tak samo jak reszta Zakonu - jedynie Harry się wybija.
    Co do samego Pottera - nie ufam mu, jakkolwiek to by dziwnie zabrzmiało. Niby broni Jamesa, ale...
    Brakowało mi Hermiony. Byłam tak zafascynowana jej rozmową z Narcyzą, że chciałabym więce i jeszcze więcej, i jeszcze...haha:D
    Narcyza zdecydowała się na taki krok - odważnie. Może nawet heroicznie. Nie chciałabym być w jej skórze, szczerze mówiąc. Nie ufam Rainbowom.
    Czekam z niecierpliwością na następny rozdział. Z wielką niecierpliwością i nadzieją, że będzie nieco szybciej.:D
    /Rosie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki!
      Co do szybkości - nic nie obiecuję :c W lipcu będę miała bardzo mało czasu na pisanie.
      Ja w sumie Zakon rozumiem. Wydarzenia z Jamesem przypominają trochę te z Glizdkiem (człowiek z bliskiego otoczenia nagle okazuje się Śmierciożerciożercą), a to, że wszyscy są roztrzęsieni po śmierci Dumbleore'a też nie pomaga w zaufaniu w obcego w sumie dzieciaka. Na ich miejscu tak samo doradzałabym Harry'emu dużą ostrożność, póki sytuacja się nie wyklaruje :)

      Usuń