30.03.2022

Wbrew pozorom nadal istnieję ^^".

wtorek, 19 listopada 2013

Rozdział XVI



Za betę dziękuję Gayi :) 


Snoopy miał dobry humor. Idąc, specjalnie rozchlapywał cuchnącą wodę, a czasami po prostu w niej skakał. Śmiał się przy tym albo gwizdał, lecz nic nie mówił. James miał ochotę złapać go za kołnierz i przewrócić lub cisnąć na betonową, zawilgoconą ścianę. Musiałby jednak przy tym go dotknąć, a to budziło w chłopaku irracjonalną niechęć. Snoopy bawił się więc świetnie, całkowicie bezkarny.
James tymczasem powoli zaczął tracić nadzieję, że kiedykolwiek się obudzi.
Brnął powoli przed siebie, przygarbiony, z dłońmi schowanymi w kieszeniach. Od pewnego czasu słyszał głosy. Dobiegały z daleka, wciąż zbyt ciche, aby mógł odróżnić słowa. Podskórnie jednak wyczuwał, że są pełne złości. Krzyczeli na siebie – oni – kimkolwiek byli.
Chłopak zatrzymał się na chwilę, oparł o pulsującą ścianę. Oddychał płytko, bo od smrodu chciało mu się wymiotować. Snoopy również przystanął. Patrzył na chłopaka z wesołym, a równocześnie nieco kpiącym uśmiechem. We włosach miał kolorowe pióro.
– Co jest tam na końcu? – spytał James, choć nie oczekiwał odpowiedzi.
Po chwili ciszy dorzucił:
– I czego się szczerzysz?
Smarkacz wzruszył ramionami i kopnął w taflę wody tak, aby ochlapać Jamesa.
– Nic dziwnego, że ludzie nas nienawidzą – skomentował to Rainbow. Parę kropli spadło na jego twarz, więc bezmyślnie oblizał usta. Ciecz miała kwaśny, metaliczny smak.
Snoopy roześmiał się, ale natychmiast przestał. Przechylił głowę, jakby czegoś nasłuchiwał.
– Wystarczy – powiedział nagle.
– Co? – James zamrugał zaskoczony. – Ty umiesz…?
– Wyystaarczyy – powtórzył chłopiec, przeciągając sylaby. – Wy-star-czy, wy-star-czy – zaskandował, obracając się w kółko.
James spojrzał na wzburzoną wodę i wzdrygnął się. Miał wrażenie, że dostrzega w niej niewyraźny zarys czegoś wielkiego, organicznego.
– Tak, wystarczy – wymamrotał. – Chodźmy dalej.

***

Najpierw James ubrał się w szkolną szatę i poczesał włosy grzebieniem pożyczonym od Hermiony. Kiedy jednak założył skórzaną kurtkę, uznał, że po pierwsze wygląda idiotycznie, a po drugie czuje się paskudnie. Dlatego ostatecznie zdecydował się na powycierane na kolanach dżinsy i czarną koszulę, przez co sprawiał nieco niechlujne wrażenie, ale za to miał o wiele lepszy nastrój. Następnie wyjął z kufra paczuszkę owiniętą taśmą klejącą i schował ją do kieszeni dżinsów. Może nie było to najrozsądniejsze, ale jej ciężar w jakiś sposób dodawał mu otuchy. Swego czasu traktował ją jak talizman, jedyny w jaki skłonny był uwierzyć.
Czy skradzione talizmany przynoszą pecha?
Uśmiechnął się pod nosem, ale bez radości.
W Pokoju Wspólnym natknął się na Hermionę, więc przy okazji oddał jej grzebień.
– Wybierasz się gdzieś? – spytała, znacząco patrząc na jego strój. W jej głosie wyczuł nutę podejrzliwości.
– Muszę skoczyć do Ministerstwa – przyznał niechętnie. – Taka tam… głupota.
– Czy to ma jakiś związek z Harrym? – spytała, ściszając głos, choć w pomieszczeniu prawie nikogo nie było.
Wzruszył ramionami szczerze zaskoczony.
– Nie jesteś odrobinę przewrażliwiona na jego punkcie?
Dziewczyna zarumieniła się lekko.
– Może trochę – przyznała. – Ale ostatnio mam wrażenie, że wszystko w jakiś sposób go dotyczy. – Zastanowiła się. – Cóż, to zabrzmiało strasznie dramatycznie.
James w duchu przyznał jej rację, ale zachował powagę. Zresztą w pewnym sensie była to prawda, nawet jeśli Hermiona nie zdawała sobie z tego sprawy.
– Mogę udawać, że tego nie usłyszałem – stwierdził. – A właśnie, miał już dobry humor? – Na widok jej miny szybko dodał: – Okej, rozumiem. I tak poza tym, jeśli to cię uspokoi, muszę złożyć zeznania w sprawie jednej bójki, którą… ee… widziałem.
Zmrużyła oczy.
– Czy mam jakoś zinterpretować ten moment wahania? – zapytała, a on rozłożył ręce w geście bezradności. – W takim razie udam, że tego nie zauważyłam.
– Więc jesteś nie tylko spostrzegawcza, ale i inteligentna. Przerażające.
Uśmiechnęła się, choć z lekkim ociąganiem, jakby nie tyle doceniła komplementy, co samą próbę rozładowania atmosfery. Chłopak mimochodem zauważył, że z jej kucyka wysunął się brązowy kosmyk włosów. Kiedy mówiła, kołysał się lekko koło jej ust. Z jakiegoś powodu było to strasznie irytujące.
– Mówisz to wszystkim dziewczynom? – spytała.
– Że są przerażające? Skąd, zbyt się ich boję.
Zerknął na stojący na kominku zegar. Miał jeszcze sporo czasu, co w sumie nie poprawiło mu humoru. Im dłużej czekał, tym bardziej się martwił. Wciąż nie wiedział nic o Kingsleyu, który kiedyś go przesłuchiwał, a to go niepokoiło. Zastanawiał się nawet, czy nie poprosić Chupacabry, aby olał opisywanie innych, ale z drugiej strony nie chciał, żeby mężczyzna zwrócił na aurora szczególną uwagę. Chupacabra był w porządku, lecz James nie potrafił zaufać mu do końca. Zresztą jak wszystkim. Może Javierze… bardzo dawno temu.
Głupota, pomyślał, nie precyzując, o co mu chodzi.
– James?
– Hm?
– Nie denerwuj się tak – powiedziała Hermiona spokojnie. Następnie dodała rzeczowym tonem, jakby zdawała raport przełożonemu: – Pewnie będzie przesłuchiwała cię Bones, ona zajmuje się nieletnimi. Podobno jest w porządku, a przynajmniej tak twierdzi Susan. Jeśli nie zrobiłeś nic złego, nic ci nie grozi – ostatnie słowa wypowiedziała jednak bez przekonania.
James zwrócił na to uwagę, ale nie pokusił się o komentarz. Zamiast tego stwierdził:
– Oczywiście, że jestem niewinny. – Uśmiechnął się szelmowsko. – Ja jestem zawsze niewinny. Tylko mam takiego wrednego brata bliźniaka, który pakuje się ciągle w kłopoty… to nie przejdzie, prawda?
– Raczej nie. – Milczała przez chwilę, przygryzając wargę, nim w końcu ostrożnie zaproponowała: – Ale jeśli będziesz miał ochotę kiedyś na niego ponarzekać, cóż, chyba mogę posłuchać.
James chciał coś powiedzieć, najlepiej dowcipnego, ale nagle zabrakło mu koncepcji. Obrócił głowę w stronę wiszącej nieopodal tablicy ogłoszeń, udając, że jedno go zainteresowało. Nie potrafił jednak skupić się na treści. Informowało o jakimś wyjściu czy też zbiórce, nie był pewien. Kątem oka zauważył, że Hermiona obraca grzebień w dłoni. Cisza powoli zaczęła robić się niezręczna. W końcu przerwała ją dziewczyna:
– Powodzenia – powiedziała. – Będziesz jeszcze na śniadaniu?
– Chyba nie jestem głodny. I ten… dzięki – wymamrotał. Wciąż jednak miał wrażenie, że powinien coś dodać. Wreszcie wyrzucił z siebie: – Wiem, jak to wygląda, ale naprawdę w nic się nie wpakowałem. Po prostu nie chcę o tym mówić.
Skinęła głową, choć w jej oczach błyszczała ciekawość. Zastanowił się, co sobie o nim pomyślała i nagle pożałował, że w ogóle zaczął tę rozmowę. Powinien był skłamać, że chce odwiedzić kolegę w Mungu albo coś w tym stylu. Wtedy nie patrzyłaby na niego jak na przestępcę.
Zawsze lepiej było kłamać.
– Rozumiem – stwierdziła. – Ale to znaczy, że nie masz czym się przejmować, prawda? – Te słowa były wypowiedziane tak obrzydliwie pocieszającym tonem, że zaczął zastanawiać się czy dziewczyna z nim w coś pogrywa, czy też on wygląda jak siedem nieszczęść. Zjeżył się mimowolnie na tę myśl i zaczął obserwować ją uważniej, szukając oznak fałszu. Chyba to wyczuła. – Coś nie tak? – spytała z wyraźnym skrępowaniem. Kosmyk prawie wpadł jej do ust.
– Popraw włosy – rzucił, zanim pomyślał, co mówi. Spojrzała na niego tak, że poczuł się wyjątkowo głupio. – Znaczy fryzura ci się… muszę iść, pewnie Tonks już czeka – wymamrotał szybko. – Cześć.
Na korytarzu z trudem powstrzymał się od walenia głową w ścianę.
Ostatecznie zdecydował się poczekać na aurorkę, siedząc na posągu skrzydlatego dzika przy bramie. Po drodze zajrzał do kuchni i zdobył okazałą głowę słonecznika, więc łupał nasiona, obserwując leniwie okolicę. Zauważył w oddali grupkę dzieciaków, które najwyraźniej miały lekcję latania na miotłach. Trochę było mu ich żal. Dzień był wietrzny, a powietrze wilgotne, więc ziąb przenikał na wskroś. Lot w takich warunkach zawsze był paskudnym doświadczeniem, szczególnie dla kogoś, kto nie został na to przygotowany. Dobrze było przed startem rzucić na siebie porządne zaklęcie rozgrzewające albo – jeszcze lepiej – założyć kombinezon narciarski wyłożony kocem termicznym.
Wygodnie oparty o kamienne skrzydło, przyglądał się dosyć nieporadnym próbom uczniów. Musiał przyznać, że była to niska, ale całkiem przyjemna rozrywka.
Po pewnym czasie zaczął się niepokoić.
Co prawda nie miał zegarka, ale czuł w kościach, że siedzi na posągu stanowczo za długo. Całkiem zdrętwiał. Tonks powinna już być w szkole. Może dostała się tam inną drogą? Jeśli użyła kominka, mogła latać teraz po całym Hogwarcie i go szukać.
Jakby w odpowiedzi na jego myśli rozległ się trzask i Tonks aportowała się tuż przed bramą, o mało nie wpadając na jej uchylone skrzydło. Aurorski płaszcz miała założony do połowy – zdążyła wsunąć tylko lewą rękę w rękaw – bluzę pod nim niezapiętą, jeden trampek rozsznurowany, a na twarzy ślady sadzy. Ogólnie wyglądała tak, jakby próbowała ubrać się w czasie teleportacji. Nawet jej włosy zmieniały co chwilę kolor, by po paru sekundach ustabilizować się na przygaszonym fiolecie.
James zeskoczył z posągu i podszedł do niej.
– Dobrze, że jesteś – stwierdziła wesoło, wyciągając z kieszeni szklaną butelkę po oranżadzie i podając mu ją. – Świstoklik aktywuje się za parę minut. Jak tam w szkole? – zapytała, stając na jednej nodze, aby zawiązać sznurówkę.
– Nieźle. A jak w pracy? – spytał, przyglądając się jej z fascynacją.
– Nawet nie pytaj. Ostatnio do archiwum wpadł ogniokurczak. Nawet sobie nie wyobrażasz, jaką wzbudził panikę.
– Co?
Wyciągnęła lusterko i przyjrzała się sobie krytycznie. Zaklęciem oczyściła twarz, a jej włosy pojaśniały o ton.
– To nowy pupilek Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami. Nie mam pojęcia skąd go wytrzasnęli. – Założyła do końca płaszcz i wygładziła go stanowczym ruchem. – Tak między nami, to ich piętro nazywamy Terrarium.
– Co? – powtórzył James, niepewny czy powinien się śmiać, czy współczuć, ponieważ Tonks wszystko mówiła śmiertelnie poważnym tonem.
– Zresztą kurczak nie jest taki zły. Wcześniej hodowali miniaturkę pterodaktyla. No, dopóki nie okazało się, że to nie jest miniaturka.
– Chcę tam pracować – stwierdził James.
– A kto nie chce? Ale teraz oddaj mi różdżkę.
Podał ją jej niechętnie, ale bez marudzenia. Dziewczyna schowała przedmiot starannie, po czym chwyciła za szyjkę butelki.
– Trzy, dwa – powiedziała, a po dwóch sekundach namysłu dodała: - Jeden.
Wtedy zadziałał świstoklik. James poczuł jak w jednej chwili zostaje ściśnięty, przenicowany i przeciśnięty przez wszystkie warstwy rzeczywistości. I jeszcze coś innego, nieodpowiedniego. Miał wrażenie, że po plecach przejechała mu pazurzasta, lodowata łapa. Lekko, jakby coś zareagowało zbyt wolno i nie zdołało go chwycić. Kiedy wyrzuciło go na miejsce, odruchowo spojrzał za siebie, ale zobaczył tylko przykurzoną balustradę. Nie czuł bólu, tylko serce gwałtownie tłukło mu się w piersi. Ukradkiem obmacał plecy, ale kurtka była cała. Obok Tonks poprawiała kołnierz.
– Pomyślałam, że skoczymy od razu na schody, aby oszczędzić ci podróży budką i windą – powiedziała – To moje piętro zresztą. Jeśli masz ochotę, mogę cię później oprowadzić.
Chłopak w końcu rozpoznał otoczenie. Szedł tędy raz, gdy opuszczał z Tonks Ministerstwo. Miał wrażenie, że było to dawno temu, w innym życiu. Nagle coś sobie uświadomił.
– Ma mnie przesłuchiwać auror? Czemu? – zapytał podejrzliwie.
– Prawdopodobnie w tym pojedynku brał udział przynajmniej jeden czarnoksiężnik, a to już nasza działka – wytłumaczyła dziewczyna. – Aha, jakby mój kolega próbował cię zastraszyć, to masz wyjść i mnie zawołać. Urządzę awanturę. Nie jesteś o nic oskarżony i nie daj sobie wmówić nic innego. – Choć Tonks powiedziała to lekko i żartobliwie, jej oczy były poważne. Z powodu, którego James nie potrafił nazwać, wydała mu się w tym momencie o wiele starsza niż przed chwilą.
Obserwując ją uważnie, spytał, jakby od niechcenia:
– Będzie mnie przesłuchiwać Kingsley?
Aurorka wydała się zaskoczona.
– Nie, czemu miałby? – spytała. W jej głosie wyczuł jednak coś dziwnego, jedną fałszywą nutę, jakby domyślała się powodu i próbowała to ukryć. Choć być może był przewrażliwiony.
Wzruszył ramionami.
– Po prostu lubię gościa – stwierdził.

***

Pokój przesłuchań okazał się klitką pozbawioną okna. Był tak mały, że gdyby James rozłożył ręce, mógłby dotknąć przeciwległych ścian. Miał wrażenie, że nagie mury napierają na niego, gotowe w każdej chwili runąć. Od samej myśli o tym zrobiło mu się niedobrze.
Pewnej dozy odwagi wymagało od niego zamknięcie za sobą drzwi.
Postarał się zoklumować, odgrodzić ten dławiący strach. Raz już mu się to udało, całkowicie przypadkowo, wtedy, gdy stał przed klasą eliksirów. Przez jedną, krótką chwilę funkcjonował jak prawdziwy oklumenta – poza emocjami. Raczej nie mógł liczyć na to, że jego umysł powtórzy tę sztuczkę… o ile mu nie pomoże. Przypomniał więc sobie te nieliczne wskazówki, jakich udzielił mu Czarny Pan oraz parę zdawkowych informacji wyczytanych z podarowanej książki. Następnie stwierdził, że wszystko to jest zupełnie nieprzydatne.
W tym czasie auror siedzący za jedynym biurkiem, które ledwo zmieściło się w pokoju, kończył spokojnie śniadanie.
James wyobraził sobie skrzynkę, prostą, ale porządnie okutą żelazem. Przymknął oczy i pomyślał o chłodzie zamka i fakturze kiepsko obrobionego drewna. Skupił się na ciężarze, jaki powinna mieć i jej żywicznym zapachu. A później spróbował wyobrazić sobie, że trzyma ją w ręce – niewidzialną, ale zupełnie materialną. Dostatecznie solidną, by można było zamknąć w niej strach.
Odetchnął głęboko. Zajęło mu to może parę sekund, ale czuł się jakby przebiegł maraton.
Nie dał rady uspokoić się do końca. Był w stanie normalnie myśleć, ale nie pozbył się wrażenia, że zaraz zabraknie mu powietrza. Mimo wszystko uważał, że poradził sobie lepiej niż kiedykolwiek wcześniej.
Też mi wyczyn, pomyślał, uśmiechając się krzywo. Partacka zapora, byle bachor zrobiły to lepiej. I pan się śmie nazywać oklumentą?
Auror nawet nie zwrócił na niego uwagi. Jadł kanapkę, żując powoli jak krowa. Na biurku, koło jego dłoni, leżał papier tłusty od masła, przygnieciony obtłuczonym kubkiem.
James odsunął krzesło, które stało przed meblem, jak najdalej mógł, prawie pod drzwi. Usiadł, wyciągając przed siebie nogi. Rozejrzał się.
Czuł się trochę dziwnie, jakby zaaplikowano mu jakiś środek znieczulający. Z jednej strony dokładnie wydział wszystkie szczegóły, a z drugiej miał wrażenie, że postrzega świat z opóźnieniem i jakby przefiltrowany. W dodatku ciągle czuł zapach żywicy, spod którego prawie niezauważalnie przebijał odór zgnilizny.
Za plecami aurora znajdowała się wąska, metalowa szafka na akta, pomalowana na żółty, jaskrawy kolor. Tuż obok wisiała korkowa tablica, do której przyszpilono czarnobiałe zdjęcia przestępców zamkniętych w Azkabanie. James przyglądał się im przez chwilę, zastanawiając się, czy powinny budzić w nim niepokój. Ludzie na fotografiach byli ubrani w więzienne drelichy, które wisiały na nich jak na wieszakach. Wszyscy mieli wyniszczone twarze, oczy jakby zapadnięte w głąb czaszki i przerzedzone włosy. Większość prawie się nie ruszała, ale dwóch wrzeszczało bezgłośnie, wymachując trzymanymi w dłoniach tabliczkami z nazwiskami i numerami. Jeden mężczyzna, czarnoskóry i chudy jak testral, wyszczerzył spiłowane zęby i pokazał chłopakowi wulgarny gest.
James nie zobaczył wśród więźniów nikogo znajomego. To podniosło go trochę na duchu.
– Szukasz tam swojej matki? – spytał auror ochryple.
Chłopak wzruszył ramionami nieznacznie.
– To pytanie retoryczne czy po prostu głupie? – zapytał z uprzejmym uśmiechem.
Mężczyzna zwinął tłusty papier w kulkę i wrzucił do kosza, a następnie wytarł palce wyciągniętą z kieszeni papierową serwetką. Jego ruchy były irytująco ślamazarne. Zresztą to słowo wydawało się doskonale pasować do niego. Auror miał nalaną twarz, prawie niknącą pod krzaczastymi, siwymi wąsami, załzawione oczy i białą perukę, która przechyliła się nieco, zjeżdżając na lewe ucho. Pocił się obficie, choć w pokoju było chłodno.
Powoli wyciągnął z szuflady biurka pergamin i położył na popękanym blacie. Następnie ustawił na nim samonotujące szare pióro.
To przypomniało Jamesowi, że po powrocie do Hogwartu powinien sprawdzić swój prymitywny zestaw szpiegowski.
– Przesłuchanie z dnia czwartego września tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku… – mężczyzna spojrzał na naręczny zegarek – …godzina dziewiąta piętnaście. Przesłuchujący Anthony Miller. – Pióro poruszało się leniwie w rytm jego słów. – Przesłuchiwany… – zamilkł i spojrzał na Jamesa znacząco.
– Vigo, bicz Karpat, postrach Mołdawii – przedstawił się chłopak nonszalancko.
Mężczyzna chwycił pióro w dwa palce i powiedział ze znudzeniem:
– Ha. Ha. – Narzędzie zadygotało mu w dłoni, tuż nad pergaminem. Rozluźnił chwyt i kontynuował flegmatycznie: – James Syriusz Rainbow, urodzony drugiego listopada tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego dziewiątego roku, syn Emily Rainbow z domu Rainbow.
Więc przynajmniej chciało mu się spojrzeć do akt, pomyślał chłopak ponuro.
Nawet nie zaskoczyło go, że auror nie wymienił ojca. Najwidoczniej Snape nie chciał oficjalnie uznać syna, a Jamesowi to odpowiadało. Znał angielskie prawo na tyle dobrze, aby wiedzieć, że pod gładkimi słowami wciąż kryje starą dobrą średniowieczną mentalność.
W Anglii dzieci należały do rodziców. A ze swoją własnością każdy mógł robić to, co chciał.
Zresztą James nie spodziewał się niczego innego po kraju, w którym można było zostać zaocznie skazanym na śmierć bez choćby iluzji procesu. Zaskoczyło go jedynie to, że ludzie nie widzieli w tym nic niezwykłego. Bezmyślnie odnalazł na tablicy zdjęcie swojego imiennika. Syriusz Black opierał się o ścianę i patrzył prosto przed siebie, chyba na osobę, która robiła fotografię. Pokazywał przy tym zęby, ale James nie potrafił nazwać tego grymasu uśmiechem. Prędzej powiedziałby, że mężczyzna szczerzy zęby jak wściekły pies.
Auror tymczasem wyciągnął z szuflady notatnik i przekartkował go w zamyśleniu. Następnie otarł spocone czoło rękawem. Pióro stojące na pergaminie drżało w oczekiwaniu.
Pierwsze pytania były typowe: czy byłeś tam, co robiłeś, co widziałeś. Mów jak chcesz, nie krępuj się. James powoli się odprężał, snując swoją opowieść.
Nie wdawał się w szczegóły, wymawiając się tym, że od pojedynku minęło sporo czasu. Poza tym przyznał z przesadnym dramatyzmem w głosie, że był zestresowany i przerażony. Napomknął też, że przydałoby mu się odszkodowanie za blizny na psychice, których niechybnie się dorobił, ale mężczyzna starannie to zignorował. Poza tym Rainbow wciskał do wypowiedzi nieistotne bzdety, odpływał w dygresje na temat ulubionego piwa czy też zapachu Nokturnu o poranku i dopytywał, czy sprawców już złapano, jak przebiega procedura i kogo przedstawiają fotografie za plecami aurora. Nie wspomniał oczywiście ani o Julii, ani o Chupacabrze, ani – prawdę mówiąc – o niczym ważnym.
Mężczyzna wydawał się coraz bardziej znudzony, choć ciężko było to stwierdzić z pewnością. Mało mówił, a jego wyraz twarzy przywodził na myśl bawoła, który kontempluje istotę kompostownika.
Mimowolnie James zaczął odpływać z myślami do innych przesłuchań. Najbardziej nienawidził tych, które prowadzili porządni gliniarze. Czasami się zdarzało, rzadko, ale jednak. Nie zawsze byli to aurorzy, częściej właściwie spowiadał się urzędnikom albo policjantom, w zależności od tego, jak dane państwo rozwiązywało problem drobnych przestępców. Wśród nich zdarzali się ludzie, przy których James zaczynał się wstydzić. Najbardziej nie cierpiał tych momentów, gdy nie potrafił odpowiedzieć na pytania inaczej niż fałszywym uśmiechem.
Dlaczego złamałeś mu rękę? Dlaczego włamałeś się do tego domu? Dlaczego podpaliłeś tamten samochód? Dlaczego to zniszczyłeś? Dlaczego tamto ukradłeś? Dlaczego kopałeś go tak długo, aż zaczął rzygać krwią?
Dlaczego. Dlaczego. Dlaczego.
A James po prostu nie wiedział.
Tym razem jednak najwyraźniej naprawdę niczego mu nie zarzucano. Było to tak nienaturalne, że odruchowo zaczął dopatrywać się drugiego dna. I znalazł je tak szybko, że zaczął wątpić, czy po prostu nie ma halucynacji.
– Czy widział pan, kto brał udział w pojedynku? – zapytał auror. Pierwszy raz od początku rozmowy wykazał przy tym... zainteresowanie. Delikatne napięcie mięśni, dłoń przyciśnięta odrobinę mocniej do blatu, drgnięcie kącika warg. Niewiele, lecz dostatecznie dużo, aby James stał się czujny.
– Jakiegoś faceta. Jednego, mówiłem już.
– Jak wyglądał? – Znów to drgnięcie, jakby mężczyzna miał tik nerwowy. Poza tym jego głos zmienił się nieznacznie. Gdyby sytuacja była inna, może James by się z tej odrobiny zainteresowania ucieszył.
– Był trochę podobny do profesora Snape’a – odpowiedział, nie spuszczając wzroku z mężczyzny. – Może wyższy, ale też czarnowłosy. Choć w sumie włosy miał trochę krótsze, tak do uszu chyba. Właściwie to był zupełnie inny. Choć na pewno widziałem faceta. Chyba.
Była to prawdopodobnie najbardziej mętna charakterystyka, jaką kiedykolwiek podał. Czekał więc, aż auror zacznie drążyć temat, ale mężczyzna tego nie zrobił.
– Czy wie pan kim był? – zapytał tylko.
– Nie. – Auror rozluźnił się, a James, dla odmiany, poczuł, że zasycha mu w gardle. – Nie mam zielonego pojęcia.
– A rozpoznałby go pan, gdyby zobaczył?
James nie poznałby nawet własnej matki, gdyby kazali mu to zrobić gliniarze. Wiązało się to z jedną z niepisanych zasad, które przyswoił sobie we wczesnym dzieciństwie.
Nigdy nie kapuj.
– Nie – zapewnił spokojnie. – Było dużo pyłu. Praktycznie nie zobaczyłem jego twarzy.
I tyle, auror przeszedł do kolejnego zagadnienia. Zupełnie, jakby pragnął tylko szybko odbębnić wszystkie konieczne pytania i pójść na lunch. Albo jeszcze inaczej – jakby bardzo nie chciał uzyskać dobrych odpowiedzi.
James wiedział już, że Macnair pracował w Ministerstwie. Teraz zaczął się zastanawiać czy aurorzy domyślali się, że mężczyzna był Śmierciożercą. Czy próbowali to zatuszować? Chłopak nie był tego pewien. Takie zamiatanie pod dywan pasowało bardziej do aurorów z Brazylii albo Meksyku. Ci angielscy byli lepsi, bardziej zdyscyplinowani i porządniejsi. Ponoć.
Harry chce zostać aurorem, przypomniał sobie James.
Spojrzał na fotografie i uśmiechnął się odruchowo, obronnie. Nie chciał, aby na jego twarzy odbiło się jakiekolwiek prawdziwe uczucie.
Jedna z kobiet, stara i przykurczona, patrzyła na niego pustym wzrokiem. Do ust wepchnięty miała swój warkocz jak knebel. Na fotografii, tuż nad jej czołem, ktoś napisał flamastrem „morderczyni”. Pewnie zasłużyła na swoją karę.
James jednak wiedział, że nie potrafiłby zamknąć jej w Azkabanie. Może zabiłby ją, ale nie oddałby dementorom. To chyba różniło go od Pottera. Harry chciał tak zarabiać na życie.
Ale pewnie nie zrobiłbym nic, pomyślał Rainbow z obrzydzeniem. W końcu nie jestem porządnym człowiekiem.
Auror odchrząknął i chłopak zwrócił na niego uwagę. W tej samej chwili poczuł, że serce gwałtownie mu przyspiesza, a partacko ustawiona oklumencka bariera rozpada się. Prawie słyszał trzask pękającego drewna. Mężczyzna trzymał w dłoni jego różdżkę.
– Czy rozpoznaje pan ten przedmiot? – zapytał.
James skinął głową. W tej chwili chciał wstać i wyjść, wydostać się z tej klitki. Miał wrażenie, że coś siedzi mu na piersi i nie pozwala złapać powietrza.
Uspokój się, pomyślał rozpaczliwie. Uspokój, uspokój.
– Proszę odpowiedzieć na głos – powiedział auror flegmatycznie.
– To moja różdżka – wymamrotał. Pióro skwapliwie zanotowało każde jego słowo. – Straciłem ją wtedy na Nokturnie.
– Pamięta pan, kiedy dokładnie to się stało?
Uduszę się, pomyślał z nienaturalnym rozbawieniem. To byłoby głupie.
– Czy mogę otworzyć drzwi?
– Zaraz będziemy kończyć – stwierdził mężczyzna, a następnie spytał obojętnie: – Czy źle się pan czuje?
James pokręcił głową, zaciskając zęby. Spróbował zamknąć oczy, ale to nic nie dało. Już wolał widzieć ściany.
Druga zasada: nie bądź słaby…
– Możemy kontynuować – wymamrotał. – Ktoś wytrącił mi ją z ręki na samym początku walki.
– Czy rzucił nią pan jakiekolwiek zaklęcie?
Próbował w myślach liczyć do miliona. Następnie zmienił zdanie i zaczął to robić od tyłu. Miał wrażenie, że nisko wiszący sufit opada trochę z każdym jego oddechem.
– Nie pamiętam.
Pozwól mi wyjść, poprosił w myślach. Nie powiedziałby tego jednak na głos. Nigdy w życiu.
… a przynajmniej nie pokazuj swoich słabości.
– To ważne, panie Rainbow.
– Nie pamiętam – warknął. – To było dawno temu. Może Protego albo coś w tym stylu. Czemu was to w ogóle obchodzi?
– Z tej różdżki rzucona zaklęcie burzące na jeden z domów – stwierdził mężczyzna, jak zwykle flegmatycznie i bez emocji. – Byli poszkodowani.
Trzecia: Nie przepraszaj. Ten kto przeprasza, jest winny.
– Czy ktoś zginął? – zapytał sucho. Zaskoczyło go, jak zwyczajnie brzmi jego głos.
Mężczyzna wyciągnął chusteczkę i otarł nią czoło. Ze znudzeniem spojrzał na zegarek.
– Nie – powiedział w końcu. – Większość mieszkańców była poza domem, dwie osoby zostały lekko ranne. Jedna kobieta trafiła w stanie krytycznym do Munga. Szybko wyszła. – Uśmiechnął się pod nosem, jakby to był żart. – Jeśli, oczywiście, można tak powiedzieć.
– A co jej się stało? – spytał, choć właściwie nie chciał wiedzieć.
– Straciła nogi, jeśli dobrze pamiętam – poinformował go mężczyzna doskonale obojętnym głosem. – Zmiażdżył je fragment dachu.
James milczał. Jedną dłoń zacisnął na krawędzi krzesła.
– Różdżkę oddam pańskiej kuratorce w ciągu najbliższych trzech dni – mówił dalej mężczyzna. – Jeśli nie ma pan innych pytań, myślę, że możemy skończyć.
Chłopak skinął głową i podniósł się powoli. Kręciło mu się w głowie. Odsunął krzesło i położył dłoń na klamce.
– Moglibyście przynajmniej udawać – powiedział, nie patrząc na aurora.
– Słucham?
Chłopak wzruszył ramionami. Metal pod jego palcami był tak zimny, że prawie parzył. Przesunął po nim paznokciem, zdrapując szron.
– Że interesujecie się ludźmi z Nokturnu – dokończył myśl.
Mężczyzna chwycił pióro i przytrzymał je delikatnie.
– Ludzie, którymi się interesujemy, nie pojawiają się na Nokturnie – powiedział, patrząc na niego z politowaniem. Następnie cofnął rękę i dokończył profesjonalnie: –  Robimy wszystko, co jest w naszej mocy.
Pióro zapisało starannie jego słowa. James miał ochotę wepchnąć mu je do gardła.
– Do widzenia – powiedział zamiast tego. – Aurorze – dodał z gorzkim uśmiechem.
Wyślizgnął się na korytarz i zatrzasnął drzwi. Przed oczami latały mu mroczki i czuł się słaby jak kociak. Oparł się o ścianę.
Tuż obok niego korytarz płynnie łączył się z dużą halą. Była zastawiona biurkami, pogrodzona szafkami i przepierzeniami, a przede wszystkim zatłoczona. Ludzie wciąż kręcili się po niej, podawali jakieś dokumenty, rozmawiali, pisali, żartowali. Pomiędzy nimi lawirowały samolociki z notatkami biurowymi, a nawet jedna wyraźnie podstarzała sowa, która co chwila przysiadała na oparciu innego krzesła. Gdyby nie listy gończe porozwieszane w boksach i stosy artefaktów na biurkach, chłopak mógłby pomyśleć, że trafił do zupełnie zwyczajnego biura.
Patrzył na ludzi, którzy uwijali się jak w ukropie, bo było to trochę lepsze niż wpatrywanie się w ścianę.
W głowie miał pustkę.
Tonks stała niedaleko, przy windzie, i rozmawiała z jakimś pokiereszowanym mężczyzną. Kiedy jednak zobaczyła, że James wyszedł, pożegnała się szybko i podeszła do niego. Uśmiechała się dopóki nie zobaczyła wyrazu jego twarzy.
– Wszystko w porządku?
– Taa – chłopak prawie wypluł to słowo. Zauważył ze zdumieniem, że trzęsą mu się ręce, więc ukrył je w kieszeniach. Nie czuł się zdenerwowany. Raczej… wypalony. – Jest tu gdzieś łazienka?
– Jasne, to tamte drzwi. – Ruchem głowy wskazała w odpowiednim kierunku. – Wyglądasz kiepsko – stwierdziła bez ogródek.
– Pokój był bardzo mały  – wytłumaczył oschle.
Zauważył, że zacisnęła zęby mocno, a jej włosy pociemniały na krótką chwilę.
– Wiem. Nie mogłam przekonać Anthonego, żeby wziął cię gdzie indziej – stwierdziła. Wyczuł, że jest zła, ale chwilowo niezbyt go to obchodziło.
– Wpisałaś do akt, że mam klaustrofobię? – upewnił się tylko.
– Chyba nie myślisz, że zrobił… – zaczęła, ale przerwała nagle. – Wpisałam – przyznała. Słowo to zabrzmiało jak przeprosiny.
James zmusił się do rozluźnienia mięśni i optymistycznego uśmiechu, choć miał wrażenie, że zdrętwiały mu wargi.
– Pewnie ich nie czytał. A teraz wybacz…
W łazience znajdowały się trzy osobne kabiny, ale tylko jedna umywalka i przybrudzone lustro. Na jej krawędzi leżał magazyn miotlarski.
James sprawdził czy jest sam. Odruchowo sięgnął do kieszeni, zapominając, że nie ma różdżki. Jej brak bolał. Chłopak żałował też, że nie może zamknąć się na klucz.
Nieważne, uznał.
Stanął przy umywalce i puścił zimną wodę. Najpierw napił się, łapczywie jak pies, choć pewnie nie było to ani zdrowe, ani rozsądne. Następnie wsadził pod strumień głowę. W końcu wyprostował się i zakręcił kurek. Stał przez dłuższą chwilę, zaciskając palce na krawędzi misy i patrząc w lustro. Lodowata woda spływała mu po karku i twarzy.
Starał się nie myśleć.
– Mogli mi otworzyć – powiedział do swojego oblicza. I uśmiechnął się, kpiąco, wesoło, jak zawsze uśmiechała się jego matka.
Później pochylił się i zwymiotował.

***

„Nie wtrącaj się”, powiedział Alastor, „już raz o mało nie wyleciałaś”.
Więc Tonks stała pod łazienką grzecznie, choć gotowała się z wściekłości. Miała ochotę wpakować w Millera parę klątw z pogranicza legalności. Czuła jednak na sobie spojrzenie magicznego oka Moody’ego, który siedział parę jardów dalej i udawał, że czyta raporty. To wystarczyło, aby powściągnęła temperament.
Zdawała sobie sprawę, że od pewnego czasu jej pozycja jest chwiejna jak słoń na szczudłach. Wiedziała też, że każdy jej błąd odbija się na Alastorze, choć oficjalnie nic ich nie łączyło. Skończyła już się uczyć i była pełnoprawnym aurorem. Tylko że ludzie czasami o tym nie pamiętali.
Miller wyszedł z gabinetu i skinął ku niej głową. Miał na twarzy wyraz obrzydliwego samozadowolenia.
Dupek, pomyślała.
Nie wiedziała, jak przebiegło przesłuchanie, ale sam widok Jamesa powiedział jej wystarczająco wiele. Dzieciak wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć.
Zastukała do drzwi.
– Wszystko w porządku? – spytała.
Usłyszała niewyraźną odpowiedź, a po chwili James wyszedł. Zobaczyła, że ma mokrą głowę i wciąż jest blady, ale wyglądał odrobinę lepiej.
– Idziemy? – spytał. – Muszę napić się piwa – dodał, ale chyba bardziej do siebie niż do niej.
– Możemy po drodze wstąpić do Dziurawego Kotła – zgodziła się, prowadząc go na schody.
Wzruszył ramionami. Dopiero wtedy przyszło jej do głowy, że mogło mu nie chodzić o kremowe.
Obok windy skręcili w boczny korytarz, który był dosyć wąski, krótki i na pewno rzadko używany. O mało nie potknęła się przy tym o miotłę, o której najwyraźniej ktoś zapomniał. Bajecznie kolorowy pająk pracowicie tkał pajęczynę pomiędzy jej witkami. Dziewczyna mogła się założyć, że uciekł z Terrarium.
Otworzyła drzwi i obróciła się, aby powiedzieć Jamesowi, że jest w stanie przymknąć oko na odrobinę alkoholu. Dlatego dostrzegła jeden samolocik-notatkę, który oderwał się od grupy kołującej przed windą. Wystrzelił w ich stronę gwałtownie, jak atakujący wąż. Odruchowo więc złapała Jamesa za ramię, nie myśląc nawet o tym, co robi. Gdy samolocik uderzył w kark chłopaka, poczuła szarpnięcie, jakie zawsze wywołuje świstoklik lub łączona aportacja.
Deportowali się w ciemnym pomieszczeniu. Dziewczyna natychmiast obróciła się, łapiąc równowagę i wyciągając swoją różdżkę. Zauważyła, że James obejrzał się, ale za nim były tylko odrapane drzwi. Skupiła się więc na reszcie otoczenia.
Pomieszczenie przestronne i wysokie, ale oświetlone nierównomiernie – w miarę dobrze tylko na samym dole. Podwójne schody, wysoko w górze galeria. Jeden mężczyzna, siedzący na jej balustradzie. Nie miał różdżki w ręce. Na dole czworo drzwi, jedne uchylone. Podłoga przykryta dywanem.
Tyle zauważyła na pierwszy rzut oka.
Wycelowała różdżką w mężczyznę i upewniła się:
– Czy to porwanie?
Z tej odległości nie mogła dojrzeć jego twarzy, szczególnie, że galeria tonęła w półmroku. Dostrzegła jednak, że człowiek nosi cylinder i frak. Nie kojarzyła jednak żadnego przestępcy, który by się w ten sposób ubierał.
– Nie sądzę – odpowiedział jej uprzejmie. – Drzwi są otwarte.
Dziewczyna zauważała coraz więcej szczegółów i zapamiętywała je mimochodem. Powietrze miało zapach stęchlizny, dywan był kolorowy i wzorzysty, ale wyblakły, jedno z okien zostało zabite deskami…
– Właściwie to zaproszenie – kontynuował mężczyzna z zadumą. – I, wybacz, madame, tę impertynencję, ale nie dla pani…
Tonks poczuła, że James sięgnął do jej kieszeni i ukradkiem wyciągnął swoją różdżkę.
– …lecz dla mojego siostrzeńca – dokończył czarodziej.
Chłopak westchnął, a następnie rzucił ze zmęczeniem:
– Długo odpowiadałeś na mój list, wuju.

16 komentarzy:

  1. No, przeczytałam ^^. Tu już było więcej akcji. Na moment opuściliśmy Hogwart, pokazałaś nam za to znowu trochę świata spoza szkoły oraz Ministerstwa. Szczerze mówiąc, byłam bardzo ciekawa, jak to opiszesz i cieszę się, że w tym tygodniu tak dobrze dopisywała ci wena, że rozdział ukazał się dość szybko. Ja tak nie umiem pisać na bieżąco, muszę zawsze z dużym wyprzedzeniem.
    James znowu ma te swoje sny o wodzie i przyczajonych w niej stworach. Ciągle jestem ciekawa, o co w tym chodzi. Czyżby miało to związek z tymi jego dziwnymi zdolnościami? Bo to nie pierwszy raz, kiedy pojawia się ten motyw, w którymś z wcześniejszych rozdziałów też było, a nawet w opisie opka na ff.net...
    No ale fajne to, klimatyczne. Jakoś tak lubię motywy snów, szczególnie jeśli są tajemnicze.
    Rozmowa z Hermioną wyszła całkiem zgrabnie. No fakt, może czasem mnie też nieco szokuje, że tak szybko zaczęli ze sobą rozmawiać (w końcu masz dopiero 4. września, rok szkolny ledwo się zaczął), ale rozmowa sama w sobie była fajna, podobnie jak spostrzeżenia Jamesa, np. o tym jej kosmyku włosów. Niby błahy detal, ale dodaje uroku scenie. A Hermiona ogólnie zachowuje się całkiem kanonicznie. Nie mam do niej większych zastrzeżeń, cieszę się, że wprowadzasz ich wątek.
    Tonks była po prostu genialna. Na gg pokazałam ci zresztą ten rewelacyjny fragment, który szczerze mnie ubawił i ucieszył przy czytaniu. Idealnie oddałaś istotę tej postaci: metamorfomagię, roztrzepanie, taką dość beztroską naturę. Żywię jednak przekonanie, że tak naprawdę była dobrą aurorką, tyle że wyłamującą się ze schematów i po prostu nietuzinkową. Ale ta twoja jest bardzo kanoniczna moim zdaniem i budzi we mnie pozytywne odczucia. I była bardzo sympatyczna wobec Jamesa, fajnie, że tak się o niego troszczyła, i że dotrzymywała mu towarzystwa. Jak widać nie jest obrażona o tamtą akcję z początków opowiadania, kiedy zabrał jej badyl. A o sytuacji z zabieraniem różdżki w tym rozdziale też ci pisałam na gadu, że w ministerstwie wcale ich nie zabierali, a Harry miał ją przy sobie (fakt, może głupota, bo zamiast Harry'ego mógł tam być jakiś popapraniec i miałby ze sobą badyl...).
    Nie dziwię się jednak, że to było dla Jamesa stresujące. Pewnie nie przepada za aurorami, a tu nagle trafił do ich Biura, i w dodatku zabrali go do takiej małej klitki... Ech, rozumiem, że mógł się tam źle czuć, sama nie lubię takich małych przestrzeni, są naprawdę przerażające, a James dodatkowo jest taki skrzywiony... No ale sama rozmowa też wyszła fajnie, i nie zapomniałaś o opisach, zwróciłaś uwagę nawet na takie detale, że tam są jakieś zdjęcia np. Syriusza, że James się im przegląda, dość dokładnie opisałaś tego aurora... Wgl zastanawiam się, czy on czytał akta chłopaka i specjalnie go tam wziął, licząc, że w ciasnej przestrzeni się bardziej wystraszy i będzie więcej mówił? Choć może teraz wysnuwam zbyt daleko idące teorie. Ale tak ogólnie to chyba nie będzie mieć jakichś poważniejszych kłopotów?
    Perspektywa Tonks też była dobra. Ja tak lubię o niej czytać, dawaj więcej kawałków z jej punktu widzenia ^^. Wgl zastanawia mnie też ta końcowa scena. To jest dom Charlesa? Ciekawe, czego on chce i dlaczego zabrał Jamesa w taki sposób, i to z Tonks. Ale chyba ci się koncept zmienił, bo kiedyś wspominałaś coś o Hogsmeade... Ale sprytnie to wymyślił, zabierając ich z MM. Jestem naprawdę ciekawa, co będzie dalej, ale zapewne też jakoś wybrną bez większych komplikacji.
    Ogólnie rozdział był moim zdaniem bardzo dobry. Może ciut krótszy niż niektóre z poprzednich, ale dobrze się czytało i zachowałaś charakterystyczne dla swojej historii klimaty. Widać, że dopisywała ci wena, bo rozdział nie wygląda na wymęczony, a jest po prostu ciekawy ^^. No i Tonks <333.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja nie potrafię pisać na zapas. Trochę żałuję... :c Tak jestem uzależniona od weny.

    Sny, zdolności, przeszłości, teraźniejszość - to się w fabule z czasem posplata i wytłumaczy. Na razie w sumie warto tylko pamiętać, że są :)
    James dosyć desperacko próbuje się zbliżyć do trójcy - no, jak na niego - więc trochę tę relację napędza... Ale ogólnie nie ukrywam, że trochę ich poganiam, żeby mi się zgrała fabuła. Mam jednak nadzieję, że nie jest to zbyt drażniące :)
    No tak, przez złe tłumaczenie mi się wbiło do głowy, że zostawiano je w recepcji. Ale to ogólnie w tej sytuacji nie ma znaczenia - Tonks różdżkę zabrała profilaktycznie.
    Ogólnie tej postaci planuje teraz trochę więcej (na pewno w najbliższym rozdziale, zobaczymy jak w późniejszych), więc trzymaj kciuki, aby mi wyszła.
    Ogólnie motywy Aurora pozostawiam do własnej interpretacji. Ale zapewniam, że przy moim tekście ciężko wysnuć zbyt daleko idące teorie :D
    (a nawet jeśli - zawsze się mogę zainspirować)
    Tonks napatoczyła się Charlesowi zupełnie przypadkowo, świstoklik był wycelowany w Jamesa. Taka pasażerka na gapę. Choć w sumie powiem, że uratowało jej to skórę... i pamięć.
    Jeśli chodzi o koncepcje - jak już mówiłam: to zupełnie inne wydarzenia.
    Ah, posiadłość. Pierwszy raz na scenie pojawia się Rainbow Manor - dom rodzinny Emily. Jego też będzie więcej.

    Ej no, rozdział miał dokładnie tę samą długość, co poprzedni :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Według mnie relacje James-trójca wcale nie są przyspieszone. Prawda, że może i Rainbow nie jest zbyt otwarty, więc jego charakter nie sprzyja do pogłębiania znajomości, ale to są pierwsze osoby, które poznał i polubił, więc to logiczne, że właśnie z nimi spędza najwięcej czasu i ma najlepszy kontakt. Poza tym, w kontaktach międzyludzkich zazwyczaj liczą się momenty, sytuacje, pierwsze wrażenie. Nieraz jest tak, że po chwili rozmowy, czujesz, że możesz powiedzieć danej osobie wszystko, a czasami i po kilku latach nie macie wspólnych tematów ;)

      Usuń
    2. Ogólnie trochę ciężko pisze mi się o trójcy, dlatego sama nie jestem pewna, co mi z nimi wychodzi :D Być może wiąże się to z tym, że sceny z nimi były raczej spokojne... Mam nadzieję, że lepiej będzie, gdy włączą się do akcji jako takiej.


      Usuń
  3. super, że rozdział już jest :). i jednocześnie szkoda, że czyta się go tak szybko ;). i jeszcze urwać w takim momencie... już chcę następny :D.

    Snoopy jest trochę przerażający, taki typ, co nigdy nie wiesz, co mu po głowie chodzi. zachowuje się trochę mechanicznie, kojarzy mi się z jakimś robotem z A.I... jest taki nieludzki, jak wyjęty z horroru, brr :).

    kreacja Tonks jak zwykle na najwyższym poziomie <3.

    1. Kilka powtórzeń:
    "– I czego tak się szczerzysz? / Smarkacz wzruszył ramionami i kopnął w taflę wody tak, aby ochlapać Jamesa." - tak-tak ;)
    "James w duchu przyznał jej rację, ale zachował powagę. Zresztą w pewnym sensie Hermiona miała rację" - rację-rację
    "aby olał opisywanie innych, ale z drugiej strony nie chciał, aby mężczyzna" - aby-aby
    "Od samej myśli o tym zrobiło mu się niedobrze. / Pewnej dozy odwagi wymagało od niego samo zamknięcie za sobą drzwi." - samej-samo
    "Czasami się zdarzało, niezbyt często, ale jednak. Nie zawsze byli to Aurorzy, częściej" - często, częściej

    2. "Mogę udawać, że tego nie usłyszałam – stwierdził" - James stał się kobietą? :D
    3. "Zastanawiał się nawet, czy nie poprosić Chupacabrę" - a to się nie będzie w dopełniaczu odmieniać 'Chupacabry'?
    4. "Bones, ona zajmuje" - podwójna spacja przed 'ona'
    5. "Powinien był skłamać, że chce odwiedził kolegę" - odwiedzić
    6. "Wtedy nie patrzyłaby na niego, jak na przestępcę." - bez przecinka
    7. "e słowa były wypowiedziane tak obrzydliwie pocieszającym tonem, że zaczął zastanawiać czy dziewczyna" - zastanawiać się
    8. "Z jeden strony" - jednej
    9. "następnie wytarł palce wyciągniętą z kieszeni papierową serwetkę" - zjadło Ci 'w' (albo serwetką :P)
    10. "Pióro stojące na pergaminie, drżało w oczekiwaniu" - bez przecinka
    11. "Uśmiechnął się pod nosem, jakby powiedział żart. – Jeśli oczywiście można tak powiedział." - powiedzieć
    12. "obróciła się, aby powiedzieć Jamesowi, że jest w stanie przymknąć oko na odrobinę alkoholu. Dlatego dostrzega jeden samolocik-notatkę" - dostrzegła
    13. "Nie kojarzyła jednak żadnego przestępcy, któryby" - który by piszemy oddzielnie :P
    14. "Dziewczyna zauważała coraz więcej szczegółem" - szczegółów


    --
    http://storyoframona.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ba, Snoopy właśnie miał być takim "strasznym dzieckiem" :D Cieszę się, że ta kreacja wychodzi.
      Z Tonks to teraz będę miała przeprawę, bo czeka mnie dłuższy kawałek z jej perspektywy...

      Błędy poprawione, dzięki ;)

      Usuń
    2. wychodzi Ci idealnie, choć dopiero teraz poczułam ciary jak o nim czytałam i jak wyobraziłam sobie ten uśmiech. brr. :D

      to powodzenia, bo to nie łatwe zadanie, ale jestem pewna, że sobie bezbłędnie poradzisz :).

      Usuń
  4. W takim momencie? No wiesz co?! Nienawidzę Cię! (No dobra, kocham, ale cii ;p) Rozdział genialny ^^ W końcu doczekałam się trochę akcji :D Jestem ciekwa o co chodzi z tym wujem (chyba nie było nic o nim wcześniej, no nie?). Poza tym średnio rozumiem, czy to "Mogli mi otworzyć" w łazience było a propos tego, że Miller nie pozwolił mu otworzyć drzwi, czy raczej o przyczynie fobii Jamesa? (chyba nadinterpretuję?). Super wyszło Ci połączenie myśli Jamesa w czasie przesłuchania z samym przesłuchaniem. Ogólnie, to cały rozdział mi się bardzo podobał ;* A, i może takie pytanie spoza rozdziału: Masz w planach wprowadzić jakiś wątek miłosny u Jamesa, czy raczej nie? ;p
    Życzę weny ;*
    Pozdro
    Melyonen

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, i zauroczyła mnie miniaturka pterodaktyla, która nie była miniaturką ♥ i ogniokurczak też ma swój urok xD

      Usuń
    2. Charles w opku już występowałam w scenie z Lucjuszem i Zabini - w kasynie :D No i James do niego pisał swojego czasu - wtedy, kiedy mu sowa spadła z nieba.
      "Mogli mi otworzyć" nawiązuje do cytatu z IV rozdziału:
      "Tylko przy wyjściu zawahał się i prawie zawrócił. Chciał podejść do recepcji i spytać, czy ktoś został ranny, kiedy zawalił się dom na Nokturnie. Jednak po pierwsze byłoby to zbędne ryzyko, po drugie…
      Po drugie, pomyślał, zaciskając pięści, mogli otworzyć mi drzwi."
      I ogólnie to jego sposób na radzenie sobie ze świadomością, że okaleczył człowieka - zrobiłem tak, bo musiałem ;)
      Ogniokurczak to stwór kanoniczny, o ile nie myli mi się Zakon z jakimś fanfikiem :D Kiedy Harry jechał na przesłuchanie, trafił chyba w windzie na kogoś, kto go właśnie zdobył...

      Jeśli chodzi o wątek miłosny: no taaak... zamierzam. Nie bardzo umiem, ale zamierzam :D No i w innych komentarzach spojlerowałam nawet z kim (zresztą ciężko się nie domyślić) :D Powiedzieć, czy wolisz niespodziankę?

      Usuń
    3. No tak, właśnie dlatego nigdy nie odkładam na później zaczętej książki ;p zbyt wielu rzeczy zapominam ;) ale przynajmniej mam pretekst, żeby jeszcze raz, od nowa przeczytać Maskę ^^
      Chyba już wiem, ale nie mów. Zawsze jest ta lekka niepewność ;D

      Usuń
    4. Wiem, że odcinkowość raczej nie sprzyja Masce ^^" Ale cały czas mam nadzieję, że jednak ją dokończę - a przy czytaniu "na raz" nawiązania powinny być bardziej widoczne :>

      Usuń
  5. Leci świąteczny komć, bo wreszcie się ogarnęłam, żeby coś napisać o Masce.

    Przyznam, że z potterowskimi fanfikami mam ten problem, że rzadko kiedy udaje mi się w nie wkręcić i zazwyczaj porzucam czytanie na wysokości pierwszego rozdziału (do Czwartego Insygnium podchodziłam trzy razy i mimo że jest świetnie napisane, po prostu nie mogę się wciągnąć). W każdym razie – w Masce chyba najbardziej kupiły mnie te powrzucane gdzieniegdzie króciutkie opisy: stokrotek namalowanych markerem, kubków u pani Bones, ogólnie takie szczególiki, które fajnie nadawały rys całej historii. A jak potem, po tym – chyba – ósmym rozdziale pojawiły się jeszcze szersze opisy np. sypialni Snape’a, to już w ogóle było świetnie. Bardzo mi się podoba sposób, w jaki pokazujesz świat przedstawiony z tymi wszystkimi szczegółami, które budują klimat: jak choćby ta szafka nocna Snape’a czy wspomnienia mimochodem, że mieszkańcy Nokturnu charakteryzują się na takich obdartusów. No i poza tym masz fajny styl pisania, że przez wszystkie dotychczasowe rozdziały przeleciałam w dwa dni.

    Jeżeli chodzi o postacie – chyli w sumie element, na który zwracam największą uwagę, a reszta to sprawa marginalna, ale nevermind – to w sumie drugim czynnikiem, sprawiającym, że się wciągnęłam, było występowanie postaci kanonicznych. Cieszę się, że poza nielicznymi wyjątkami wszystko dzieje się z znanych warunkach i z pakietem znanych postaci, bo jakoś o wiele łatwiej mi jest się wtedy wciągnąć.
    Tym bardziej, że uważam bohaterów kanonicznych za naprawdę solidnie przedstawionych. Jeżeli chodzi o Złotą Trójkę, to bardzo podoba mi się Hermiona, która podejrzewa i zachowuje się bardzo racjonalnie, ale w gruncie rzeczy jest dobrą osobą i – szczególnie widzę to w najnowszy rozdziale – martwi się też o Jamesa. Prowadzisz ją w bardzo sympatyczny sposób i budzi we mnie tak samo pozytywne odczucia jak w kanonie. W przypadku Harry’ego zgrzytnęło mi to, na co zwracali już uwagę na Mackalni, czyli jego dość ostre zareagowanie na imiona Jamesa. Znaczy, na pewno mogło go to zaskoczyć i zdenerwować, ale imo nie zareagowałby aż tak ostro. Natomiast w reszcie przypadków wydaje mi się raczej kanoniczny, mimo że nie pojawia się tak często – ale podoba mi się pomysł, że Harry mógłby wykorzystać Jamesa do uczenia się OPCM-u, bo takie myślenie bardzo do niego pasuje, no i jest szansa, że dostanie więcej czasu antenowego i rozwinie się jako postać. Natomiast na tym ple strasznie słabo zarysowany jest Ron, a szkoda, bo to jeden z moim ulubionych bohaterów. Odnoszę wrażenie, że póki co występuje tylko w odległym tle – no ale to dopiero początek roku szkolnego, więc pewnie to się zmieni.
    Podoba mi się przedstawienie Snape’a i Malfoya. W przypadku tego drugiego cała postać jest niesamowicie kanoniczna – tę małostkowość, zawziętość i tendencję do histerii Drako oddajesz imo bardzo dobrze. Szczególnie, że w kanonie Malfoy ewoluuje dopiero w szóstej części, a wcześniej rzeczywiście jest takim małym gnojkiem, który mentalnie tkwi jeszcze na pierwszym roku. W przypadku Snape’a trudno mi mówić o kanoniczności, bo wersje z książek, filmów i fanfików zlały mi się całkowicie, ale jest przedstawiony porządnie i niejednoznacznie, co mi się bardzo spodobało. Plusuje też u mnie opis jego mieszkania – tak, to zdecydowanie jest facet, który żyłby w absolutnym minimum, a gdyby wprowadził się do umeblowanego mieszkania, to zmieniłby w nim tylko to, co jest absolutnie konieczne (jak np. lustro). No i przy okazji taki mały plusik za wspomnienie, że Snape w zasadzie nigdy nie rozpakowywał kufra – to było bardzo klimatyczne. (Tak samo – jeszcze a’propos Malfoya – to wspomnienie o szafkach nocnych w sypialni ślizgonów. To wszystko są takie małe cegiełki, które bardzo fajnie budują klimat).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Voldemort pokazany jest tako taki rasowy psychopata i tutaj chyba nic nie trzeba dodawać, bo ta kreacja wychodzi ci bardzo dobrze. Jeśli chodzi o innych mieszkańców Malfoy Manor, to Lucjusz i Narcyza są bardzo ciekawymi postaciami. Podoba mi się łącząca ich relacja, tak samo jak ten krótki fragment z perspektywy Narcyzy. Przyznam, że od razu polubiłam tę postać i niech kanon mówi co chce. Tak samo fajnie wychodzi ten obraz życia arystokratów – bardzo fajnie był wprowadzenie Madame Zabini, bo w kanonie Rowling zasugerowała tylko tyle, że to postać, która ma szansę być naprawdę ciekawą. Ogólnie moim zdaniem bardzo wychodzi Ci pisanie o tych intrygach pomiędzy dorosłymi śmierciożercami i czytało mi się je naprawdę fajnie. Przyznam, że nawet bardziej mnie to zainteresowało niż perspektywa „tych dobrych” – owszem, taka Tonks wychodzi bardzo fajnie i wiarygodnie, ale to jest perspektywa, którą przyjmowała Rowling w oryginale, dlatego ciekawsze wydaje mi się (no i jest tam więcej pola do popisu) przybliżanie życia tej ciemnej strony.
      No i na sam koniec zostawiłam postacie autorskie. Imo James w żadnym wypadku nie jest Garym Stu – bo owszem, ma tragiczną przeszłość, serię fobii i powiązania ze śmierciożercami, ale wyjaśniasz to bardzo sprawnie a te przebłyski, szczególnie Brazylia, wypadają bardzo klimatycznie. (Własnie Brazylia szczególnie, bo retrosy z Eelem były ok., ale jednak nie były tak maglowane i nie wywoływały takiego uczucia niesprecyzowanego niepokoju, który wyszedł Ci bardzo dobrze). Ojcostwo Snape’a – motyw tak wyświechtany w fanfikach – wychodzi wiarygodnie i nie mam zastrzeżeń, dlaczego Emily miałaby wybrać akurat jego na ojca swojego dziecka. Natomiast na chwile obecną nie porywa mnie wątek starożytnego rodu Rainbowów, no ale zobaczę, co z tego będzie, bo póki co za mało jeszcze o tym było.
      Emily natomiast wychodzi na bardzo dobrze poprowadzoną psychopatkę. Widać, że jest kompletnie pokręcona, ale zachowuje się w taki sposób, który jest po prostu upiorny, z taką dziecięcą pewnością siebie i bezpardonowością. Przypomina mi trochę Bellatrix i jestem ciekawa, jak wyglądałoby spotkanie tych dwóch wariatek. Uważam, że to naprawdę dobra kreacja i z mojego punktu widzenia jest naprawdę ciekawa, mimo że absolutnie nie chciałabym kogoś takiego spotkać na żywo. No i plus za to, że jest z Gryffindoru, bo pokazujesz, że psychopata i morderca może się znaleźć w każdym domu i nie jest tak, że gryfoni = samo dobro, ślizgoni = najgorsza hołota i czarnoksiężnicy.
      Czekam też, na pojawienie się Umbridge, bo to bardzo ciekawa postać i zastanawiam się, jak ją przedstawisz. Bo póki co pojawiła się raptem w tle, no ale jeszcze nie nadszedł czas, kiedy zaczęła trząść szkołą.

      No dobra, to chyba tyle. Jak coś mi się jeszcze przypomni, to dopiszę, a póki co czekam na nowy rozdział.
      Wesołych Świąt!

      Usuń
    2. Taki śliczny komć, że aż nie wiem, co odpisać :D

      Problem z "wkręceniem się" strasznie dobrze rozumiem. Mam tak z serialami: albo nie mogę pierwszego odcinka przejść, albo po paru się nudzę, choć wszystko teoretycznie mi się podoba (dlatego ostatnio jestem wniebowzięta, że aż dwa mnie pochłonęły...). No ale wracając do tematu: cieszę się, że Maska wciąga :D

      W sumie ta reakcja Harry'ego wynikała głównie z tego, że przed chwilą się przed Cho zbłaźnił (J. mijał ją na korytarzu), więc zdenerwowany już był - a Jamesowi się oberwało za niewinność ^^" Ale teraz już sama nie wiem, może rzeczywiście to zbyt naciągane...
      Hermiona była jedną z moich ulubionych postaci z kanonu, jeśli nie ulubioną :D
      Ron tymczasem... aż głupio to powiedzieć... padł ofiarą redukcji bohaterów. Nie chodzi o to, że go nie lubię, bo to w sumie sympatyczna i dobrze wykreowana postać. Po prostu w tej historii namnożyło mi się osób istotnych dla Jamesa (kanonicznych i nie), że dla Rona zabrakło mi miejsca. A wolę, żeby już był tłem, tzn. przyjacielem przyjaciela, niż postacią drugoplanową, która nie miałaby większego wpływu na fabułę :) Zapominać o nim całkowicie nie zamierzam, bo to też byłoby naciągane... no, zobaczymy jak z nim będzie.

      Draco będę próbować ewoluować do stanu w miarę znośnego, taki wątek poboczny, ale aktualnie tchórzofretka z niego straszna. Ogólnie nie mogłam sobie odpuścić pisania o Malfoyach, bo to taki nośny temat...
      W sumie mi się pisze te wątki śmierciożercze najlepiej, pewnie dlatego, że kanon ledwo je zarysowuje (albo po prostu lubię pisać o złych ludziach, jakkolwiek to brzmi).
      Snape też mi się zlewa, za dużo fanfików z jego udziałem czytałam. Podejrzewam jednak, że ogólnie trochę lepszy z niego facet, niż ten, który występował w książkach.
      "Imo James w żadnym wypadku nie jest Garym Stu"
      W siedemnastym rozdziale będzie coś bardzo garystuicznego. Ja już o tym wiem, dlatego trochę inaczej patrzę na tę postać :D (ale na pocieszenie dodam, że jeśli to przełkniecie - to dalej nic straszniejszego nie powinno się zdarzyć).
      Retry z Eelem nie są tak ważne jak Brazylia. W sumie mało rzeczy w Masce jest tak ważnych jak Brazylia :D
      "nie porywa mnie wątek starożytnego rodu Rainbowów"
      To zamierzam dopiero rozwijać później, kiedy już na scenie pojawią się obaj jej bracia :) (no dobsz, już występowali, ale kiedy pojawią się tak już całkiem całkiem). Na chwilę obecną to w opowiadaniu jest tego zaledwie zarys :)
      Jeśli coś mi się kompletnie nie pokręci przy fabule (a to się może zdarzyć, to się już zdarzało :D) to Emily i Bella się jeszcze spotkają.
      Umbridge jeszcze wystąpi, choć w najbliższym czasie nie będzie mieć aż takiego znaczenia dla Jamesa. Na ich wojnę trzeba będzie odrobinę poczekać :)

      Nowy rozdział się pisze :D
      Wesołych Świąt!

      Usuń
  6. Na Oceny Legilimens pojawiła się odmowa oceny Twojego bloga.

    OdpowiedzUsuń