Za betę dziękuję Gayi :)
Snoopy miał
dobry humor. Idąc, specjalnie rozchlapywał cuchnącą wodę, a czasami po prostu w
niej skakał. Śmiał się przy tym albo gwizdał, lecz nic nie mówił. James miał
ochotę złapać go za kołnierz i przewrócić lub cisnąć na betonową, zawilgoconą
ścianę. Musiałby jednak przy tym go dotknąć, a to budziło w chłopaku
irracjonalną niechęć. Snoopy bawił się więc świetnie, całkowicie bezkarny.
James
tymczasem powoli zaczął tracić nadzieję, że kiedykolwiek się obudzi.
Brnął powoli
przed siebie, przygarbiony, z dłońmi schowanymi w kieszeniach. Od pewnego czasu
słyszał głosy. Dobiegały z daleka, wciąż zbyt ciche, aby mógł odróżnić słowa.
Podskórnie jednak wyczuwał, że są pełne złości. Krzyczeli na siebie – oni –
kimkolwiek byli.
Chłopak
zatrzymał się na chwilę, oparł o pulsującą ścianę. Oddychał płytko, bo od
smrodu chciało mu się wymiotować. Snoopy również przystanął. Patrzył na
chłopaka z wesołym, a równocześnie nieco kpiącym uśmiechem. We włosach miał
kolorowe pióro.
– Co jest
tam na końcu? – spytał James, choć nie oczekiwał odpowiedzi.
Po chwili
ciszy dorzucił:
– I czego
się szczerzysz?
Smarkacz
wzruszył ramionami i kopnął w taflę wody tak, aby ochlapać Jamesa.
– Nic
dziwnego, że ludzie nas nienawidzą – skomentował to Rainbow. Parę kropli spadło
na jego twarz, więc bezmyślnie oblizał usta. Ciecz miała kwaśny, metaliczny
smak.
Snoopy
roześmiał się, ale natychmiast przestał. Przechylił głowę, jakby czegoś
nasłuchiwał.
– Wystarczy
– powiedział nagle.
– Co? –
James zamrugał zaskoczony. – Ty umiesz…?
–
Wyystaarczyy – powtórzył chłopiec, przeciągając sylaby. – Wy-star-czy,
wy-star-czy – zaskandował, obracając się w kółko.
James
spojrzał na wzburzoną wodę i wzdrygnął się. Miał wrażenie, że dostrzega w niej
niewyraźny zarys czegoś wielkiego, organicznego.
– Tak,
wystarczy – wymamrotał. – Chodźmy dalej.
***
Najpierw
James ubrał się w szkolną szatę i poczesał włosy grzebieniem pożyczonym od
Hermiony. Kiedy jednak założył skórzaną kurtkę, uznał, że po pierwsze wygląda
idiotycznie, a po drugie czuje się paskudnie. Dlatego ostatecznie zdecydował
się na powycierane na kolanach dżinsy i czarną koszulę, przez co sprawiał nieco
niechlujne wrażenie, ale za to miał o wiele lepszy nastrój. Następnie wyjął z
kufra paczuszkę owiniętą taśmą klejącą i schował ją do kieszeni dżinsów. Może
nie było to najrozsądniejsze, ale jej ciężar w jakiś sposób dodawał mu otuchy.
Swego czasu traktował ją jak talizman, jedyny w jaki skłonny był uwierzyć.
Czy
skradzione talizmany przynoszą pecha?
Uśmiechnął
się pod nosem, ale bez radości.
W Pokoju
Wspólnym natknął się na Hermionę, więc przy okazji oddał jej grzebień.
– Wybierasz
się gdzieś? – spytała, znacząco patrząc na jego strój. W jej głosie wyczuł nutę
podejrzliwości.
– Muszę
skoczyć do Ministerstwa – przyznał niechętnie. – Taka tam… głupota.
– Czy to ma
jakiś związek z Harrym? – spytała, ściszając głos, choć w pomieszczeniu prawie
nikogo nie było.
Wzruszył
ramionami szczerze zaskoczony.
– Nie jesteś
odrobinę przewrażliwiona na jego punkcie?
Dziewczyna zarumieniła
się lekko.
– Może
trochę – przyznała. – Ale ostatnio mam wrażenie, że wszystko w jakiś sposób go
dotyczy. – Zastanowiła się. – Cóż, to zabrzmiało strasznie dramatycznie.
James w
duchu przyznał jej rację, ale zachował powagę. Zresztą w pewnym sensie była to prawda, nawet jeśli Hermiona nie zdawała sobie z tego sprawy.
– Mogę
udawać, że tego nie usłyszałem – stwierdził. – A właśnie, miał już dobry humor?
– Na widok jej miny szybko dodał: – Okej, rozumiem. I tak poza tym, jeśli to
cię uspokoi, muszę złożyć zeznania w sprawie jednej bójki, którą… ee…
widziałem.
Zmrużyła oczy.
– Czy mam
jakoś zinterpretować ten moment wahania? – zapytała, a on rozłożył ręce w
geście bezradności. – W takim razie udam, że tego nie zauważyłam.
– Więc
jesteś nie tylko spostrzegawcza, ale i inteligentna. Przerażające.
Uśmiechnęła
się, choć z lekkim ociąganiem, jakby nie tyle doceniła komplementy, co samą
próbę rozładowania atmosfery. Chłopak mimochodem zauważył, że z jej kucyka
wysunął się brązowy kosmyk włosów. Kiedy mówiła, kołysał się lekko koło jej
ust. Z jakiegoś powodu było to strasznie irytujące.
– Mówisz to
wszystkim dziewczynom? – spytała.
– Że są
przerażające? Skąd, zbyt się ich boję.
Zerknął na
stojący na kominku zegar. Miał jeszcze sporo czasu, co w sumie nie poprawiło mu
humoru. Im dłużej czekał, tym bardziej się martwił. Wciąż nie wiedział nic o
Kingsleyu, który kiedyś go przesłuchiwał, a to go niepokoiło. Zastanawiał się
nawet, czy nie poprosić Chupacabry, aby olał opisywanie innych, ale z drugiej
strony nie chciał, żeby mężczyzna zwrócił na aurora szczególną uwagę. Chupacabra
był w porządku, lecz James nie potrafił zaufać mu do końca. Zresztą jak
wszystkim. Może Javierze… bardzo dawno temu.
Głupota,
pomyślał, nie precyzując, o co mu chodzi.
– James?
– Hm?
– Nie
denerwuj się tak – powiedziała Hermiona spokojnie. Następnie dodała rzeczowym
tonem, jakby zdawała raport przełożonemu: – Pewnie będzie przesłuchiwała cię
Bones, ona zajmuje się nieletnimi.
Podobno jest w porządku, a przynajmniej tak twierdzi Susan. Jeśli nie zrobiłeś
nic złego, nic ci nie grozi – ostatnie słowa wypowiedziała jednak bez
przekonania.
James
zwrócił na to uwagę, ale nie pokusił się o komentarz. Zamiast tego stwierdził:
–
Oczywiście, że jestem niewinny. – Uśmiechnął się szelmowsko. – Ja jestem zawsze
niewinny. Tylko mam takiego wrednego brata bliźniaka, który pakuje się ciągle w
kłopoty… to nie przejdzie, prawda?
– Raczej
nie. – Milczała przez chwilę, przygryzając wargę, nim w końcu ostrożnie
zaproponowała: – Ale jeśli będziesz miał ochotę kiedyś na niego ponarzekać,
cóż, chyba mogę posłuchać.
James chciał
coś powiedzieć, najlepiej dowcipnego, ale nagle zabrakło mu koncepcji. Obrócił
głowę w stronę wiszącej nieopodal tablicy ogłoszeń, udając, że jedno go
zainteresowało. Nie potrafił jednak skupić się na treści. Informowało o jakimś
wyjściu czy też zbiórce, nie był pewien. Kątem oka zauważył, że Hermiona obraca
grzebień w dłoni. Cisza powoli zaczęła robić się niezręczna. W końcu przerwała
ją dziewczyna:
– Powodzenia
– powiedziała. – Będziesz jeszcze na śniadaniu?
– Chyba nie
jestem głodny. I ten… dzięki – wymamrotał. Wciąż jednak miał wrażenie, że
powinien coś dodać. Wreszcie wyrzucił z siebie: – Wiem, jak to wygląda, ale
naprawdę w nic się nie wpakowałem. Po prostu nie chcę o tym mówić.
Skinęła
głową, choć w jej oczach błyszczała ciekawość. Zastanowił się, co sobie o nim
pomyślała i nagle pożałował, że w ogóle zaczął tę rozmowę. Powinien był
skłamać, że chce odwiedzić kolegę w Mungu albo coś w tym stylu. Wtedy nie
patrzyłaby na niego jak na przestępcę.
Zawsze
lepiej było kłamać.
– Rozumiem –
stwierdziła. – Ale to znaczy, że nie masz czym się przejmować, prawda? – Te
słowa były wypowiedziane tak obrzydliwie pocieszającym tonem, że zaczął
zastanawiać się czy dziewczyna z nim w coś pogrywa, czy też on wygląda jak siedem
nieszczęść. Zjeżył się mimowolnie na tę myśl i zaczął obserwować ją uważniej,
szukając oznak fałszu. Chyba to wyczuła. – Coś nie tak? – spytała z wyraźnym
skrępowaniem. Kosmyk prawie wpadł jej do ust.
– Popraw
włosy – rzucił, zanim pomyślał, co mówi. Spojrzała na niego tak, że poczuł się
wyjątkowo głupio. – Znaczy fryzura ci się… muszę iść, pewnie Tonks już czeka –
wymamrotał szybko. – Cześć.
Na korytarzu
z trudem powstrzymał się od walenia głową w ścianę.
Ostatecznie
zdecydował się poczekać na aurorkę, siedząc na posągu skrzydlatego dzika przy
bramie. Po drodze zajrzał do kuchni i zdobył okazałą głowę słonecznika, więc
łupał nasiona, obserwując leniwie okolicę. Zauważył w oddali grupkę dzieciaków,
które najwyraźniej miały lekcję latania na miotłach. Trochę było mu ich żal.
Dzień był wietrzny, a powietrze wilgotne, więc ziąb przenikał na wskroś. Lot w
takich warunkach zawsze był paskudnym doświadczeniem, szczególnie dla kogoś,
kto nie został na to przygotowany. Dobrze było przed startem rzucić na siebie
porządne zaklęcie rozgrzewające albo – jeszcze lepiej – założyć kombinezon
narciarski wyłożony kocem termicznym.
Wygodnie
oparty o kamienne skrzydło, przyglądał się dosyć nieporadnym próbom uczniów.
Musiał przyznać, że była to niska, ale całkiem przyjemna rozrywka.
Po pewnym
czasie zaczął się niepokoić.
Co prawda
nie miał zegarka, ale czuł w kościach, że siedzi na posągu stanowczo za długo.
Całkiem zdrętwiał. Tonks powinna już być w szkole. Może dostała się tam inną
drogą? Jeśli użyła kominka, mogła latać teraz po całym Hogwarcie i go szukać.
Jakby w
odpowiedzi na jego myśli rozległ się trzask i Tonks aportowała się tuż przed
bramą, o mało nie wpadając na jej uchylone skrzydło. Aurorski płaszcz miała
założony do połowy – zdążyła wsunąć tylko lewą rękę w rękaw – bluzę pod nim
niezapiętą, jeden trampek rozsznurowany, a na twarzy ślady sadzy. Ogólnie
wyglądała tak, jakby próbowała ubrać się w czasie teleportacji. Nawet jej włosy
zmieniały co chwilę kolor, by po paru sekundach ustabilizować się na
przygaszonym fiolecie.
James
zeskoczył z posągu i podszedł do niej.
– Dobrze, że
jesteś – stwierdziła wesoło, wyciągając z kieszeni szklaną butelkę po
oranżadzie i podając mu ją. – Świstoklik aktywuje się za parę minut. Jak tam w
szkole? – zapytała, stając na jednej nodze, aby zawiązać sznurówkę.
– Nieźle. A
jak w pracy? – spytał, przyglądając się jej z fascynacją.
– Nawet nie
pytaj. Ostatnio do archiwum wpadł ogniokurczak. Nawet sobie nie wyobrażasz,
jaką wzbudził panikę.
– Co?
Wyciągnęła
lusterko i przyjrzała się sobie krytycznie. Zaklęciem oczyściła twarz, a jej
włosy pojaśniały o ton.
– To nowy
pupilek Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami. Nie mam pojęcia skąd
go wytrzasnęli. – Założyła do końca płaszcz i wygładziła go stanowczym ruchem.
– Tak między nami, to ich piętro nazywamy Terrarium.
– Co? –
powtórzył James, niepewny czy powinien się śmiać, czy współczuć, ponieważ Tonks
wszystko mówiła śmiertelnie poważnym tonem.
– Zresztą
kurczak nie jest taki zły. Wcześniej hodowali miniaturkę pterodaktyla. No,
dopóki nie okazało się, że to nie jest miniaturka.
– Chcę tam
pracować – stwierdził James.
– A kto nie
chce? Ale teraz oddaj mi różdżkę.
Podał ją jej
niechętnie, ale bez marudzenia. Dziewczyna schowała przedmiot starannie, po
czym chwyciła za szyjkę butelki.
– Trzy, dwa
– powiedziała, a po dwóch sekundach namysłu dodała: - Jeden.
Wtedy
zadziałał świstoklik. James poczuł jak w jednej chwili zostaje ściśnięty,
przenicowany i przeciśnięty przez wszystkie warstwy rzeczywistości. I jeszcze
coś innego, nieodpowiedniego. Miał wrażenie, że po plecach przejechała mu pazurzasta,
lodowata łapa. Lekko, jakby coś zareagowało zbyt wolno i nie zdołało go
chwycić. Kiedy wyrzuciło go na miejsce, odruchowo spojrzał za siebie, ale
zobaczył tylko przykurzoną balustradę. Nie czuł bólu, tylko serce gwałtownie
tłukło mu się w piersi. Ukradkiem obmacał plecy, ale kurtka była cała. Obok
Tonks poprawiała kołnierz.
–
Pomyślałam, że skoczymy od razu na schody, aby oszczędzić ci podróży budką i
windą – powiedziała – To moje piętro zresztą. Jeśli masz ochotę, mogę cię
później oprowadzić.
Chłopak w
końcu rozpoznał otoczenie. Szedł tędy raz, gdy opuszczał z Tonks Ministerstwo.
Miał wrażenie, że było to dawno temu, w innym życiu. Nagle coś sobie
uświadomił.
– Ma mnie
przesłuchiwać auror? Czemu? – zapytał podejrzliwie.
–
Prawdopodobnie w tym pojedynku brał udział przynajmniej jeden czarnoksiężnik, a
to już nasza działka – wytłumaczyła dziewczyna. – Aha, jakby mój kolega
próbował cię zastraszyć, to masz wyjść i mnie zawołać. Urządzę awanturę. Nie
jesteś o nic oskarżony i nie daj sobie wmówić nic innego. – Choć Tonks
powiedziała to lekko i żartobliwie, jej oczy były poważne. Z powodu, którego
James nie potrafił nazwać, wydała mu się w tym momencie o wiele starsza niż
przed chwilą.
Obserwując
ją uważnie, spytał, jakby od niechcenia:
– Będzie
mnie przesłuchiwać Kingsley?
Aurorka
wydała się zaskoczona.
– Nie, czemu
miałby? – spytała. W jej głosie wyczuł jednak coś dziwnego, jedną fałszywą
nutę, jakby domyślała się powodu i próbowała to ukryć. Choć być może był
przewrażliwiony.
Wzruszył
ramionami.
– Po prostu
lubię gościa – stwierdził.
***
Pokój
przesłuchań okazał się klitką pozbawioną okna. Był tak mały, że gdyby James
rozłożył ręce, mógłby dotknąć przeciwległych ścian. Miał wrażenie, że nagie
mury napierają na niego, gotowe w każdej chwili runąć. Od samej myśli o tym
zrobiło mu się niedobrze.
Pewnej dozy
odwagi wymagało od niego zamknięcie za sobą drzwi.
Postarał się
zoklumować, odgrodzić ten dławiący strach. Raz już mu się to udało, całkowicie
przypadkowo, wtedy, gdy stał przed klasą eliksirów. Przez jedną, krótką chwilę
funkcjonował jak prawdziwy oklumenta – poza emocjami. Raczej nie mógł liczyć na
to, że jego umysł powtórzy tę sztuczkę… o ile mu nie pomoże. Przypomniał więc sobie
te nieliczne wskazówki, jakich udzielił mu Czarny Pan oraz parę zdawkowych
informacji wyczytanych z podarowanej książki. Następnie stwierdził, że wszystko
to jest zupełnie nieprzydatne.
W tym czasie auror siedzący za jedynym biurkiem, które ledwo zmieściło się w pokoju, kończył
spokojnie śniadanie.
James
wyobraził sobie skrzynkę, prostą, ale porządnie okutą żelazem. Przymknął oczy i
pomyślał o chłodzie zamka i fakturze kiepsko obrobionego drewna. Skupił się na
ciężarze, jaki powinna mieć i jej żywicznym zapachu. A później spróbował
wyobrazić sobie, że trzyma ją w ręce – niewidzialną, ale zupełnie materialną.
Dostatecznie solidną, by można było zamknąć w niej strach.
Odetchnął
głęboko. Zajęło mu to może parę sekund, ale czuł się jakby przebiegł maraton.
Nie dał rady
uspokoić się do końca. Był w stanie normalnie myśleć, ale nie pozbył się
wrażenia, że zaraz zabraknie mu powietrza. Mimo wszystko uważał, że
poradził sobie lepiej niż kiedykolwiek wcześniej.
Też mi
wyczyn, pomyślał, uśmiechając się krzywo. Partacka zapora, byle bachor zrobiły
to lepiej. I pan się śmie nazywać oklumentą?
Auror nawet
nie zwrócił na niego uwagi. Jadł kanapkę, żując powoli jak krowa. Na biurku,
koło jego dłoni, leżał papier tłusty od masła, przygnieciony obtłuczonym
kubkiem.
James
odsunął krzesło, które stało przed meblem, jak najdalej mógł, prawie pod drzwi.
Usiadł, wyciągając przed siebie nogi. Rozejrzał się.
Czuł się
trochę dziwnie, jakby zaaplikowano mu jakiś środek znieczulający. Z jednej
strony dokładnie wydział wszystkie szczegóły, a z drugiej miał wrażenie, że
postrzega świat z opóźnieniem i jakby przefiltrowany. W dodatku ciągle czuł
zapach żywicy, spod którego prawie niezauważalnie przebijał odór zgnilizny.
Za plecami aurora znajdowała się wąska, metalowa szafka na akta, pomalowana na żółty,
jaskrawy kolor. Tuż obok wisiała korkowa tablica, do której przyszpilono
czarnobiałe zdjęcia przestępców zamkniętych w Azkabanie. James przyglądał się
im przez chwilę, zastanawiając się, czy powinny budzić w nim niepokój. Ludzie
na fotografiach byli ubrani w więzienne drelichy, które wisiały na nich jak na
wieszakach. Wszyscy mieli wyniszczone twarze, oczy jakby zapadnięte w głąb
czaszki i przerzedzone włosy. Większość prawie się nie ruszała, ale dwóch
wrzeszczało bezgłośnie, wymachując trzymanymi w dłoniach tabliczkami z nazwiskami
i numerami. Jeden mężczyzna, czarnoskóry i chudy jak testral, wyszczerzył
spiłowane zęby i pokazał chłopakowi wulgarny gest.
James nie
zobaczył wśród więźniów nikogo znajomego. To podniosło go trochę na duchu.
– Szukasz
tam swojej matki? – spytał auror ochryple.
Chłopak
wzruszył ramionami nieznacznie.
– To pytanie
retoryczne czy po prostu głupie? – zapytał z uprzejmym uśmiechem.
Mężczyzna
zwinął tłusty papier w kulkę i wrzucił do kosza, a następnie wytarł palce
wyciągniętą z kieszeni papierową serwetką. Jego ruchy były irytująco
ślamazarne. Zresztą to słowo wydawało się doskonale pasować do niego. Auror
miał nalaną twarz, prawie niknącą pod krzaczastymi, siwymi wąsami, załzawione
oczy i białą perukę, która przechyliła się nieco, zjeżdżając na lewe ucho. Pocił
się obficie, choć w pokoju było chłodno.
Powoli
wyciągnął z szuflady biurka pergamin i położył na popękanym blacie. Następnie
ustawił na nim samonotujące szare pióro.
To
przypomniało Jamesowi, że po powrocie do Hogwartu powinien sprawdzić swój
prymitywny zestaw szpiegowski.
–
Przesłuchanie z dnia czwartego września tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego
piątego roku… – mężczyzna spojrzał na naręczny zegarek – …godzina dziewiąta
piętnaście. Przesłuchujący Anthony Miller. – Pióro poruszało się leniwie w rytm
jego słów. – Przesłuchiwany… – zamilkł i spojrzał na Jamesa znacząco.
– Vigo, bicz
Karpat, postrach Mołdawii – przedstawił się chłopak nonszalancko.
Mężczyzna
chwycił pióro w dwa palce i powiedział ze znudzeniem:
– Ha. Ha. –
Narzędzie zadygotało mu w dłoni, tuż nad pergaminem. Rozluźnił chwyt i
kontynuował flegmatycznie: – James Syriusz Rainbow, urodzony drugiego listopada
tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego dziewiątego roku, syn Emily Rainbow z domu
Rainbow.
Więc
przynajmniej chciało mu się spojrzeć do akt, pomyślał chłopak ponuro.
Nawet nie
zaskoczyło go, że auror nie wymienił ojca. Najwidoczniej Snape nie chciał
oficjalnie uznać syna, a Jamesowi to odpowiadało. Znał angielskie prawo na tyle
dobrze, aby wiedzieć, że pod gładkimi słowami wciąż kryje starą dobrą
średniowieczną mentalność.
W Anglii
dzieci należały do rodziców. A ze swoją własnością każdy mógł robić to, co
chciał.
Zresztą
James nie spodziewał się niczego innego po kraju, w którym można było zostać
zaocznie skazanym na śmierć bez choćby iluzji procesu. Zaskoczyło go jedynie
to, że ludzie nie widzieli w tym nic niezwykłego. Bezmyślnie odnalazł na
tablicy zdjęcie swojego imiennika. Syriusz Black opierał się o ścianę i patrzył
prosto przed siebie, chyba na osobę, która robiła fotografię. Pokazywał przy
tym zęby, ale James nie potrafił nazwać tego grymasu uśmiechem. Prędzej
powiedziałby, że mężczyzna szczerzy zęby jak wściekły pies.
Auror
tymczasem wyciągnął z szuflady notatnik i przekartkował go w zamyśleniu.
Następnie otarł spocone czoło rękawem. Pióro stojące na pergaminie drżało w
oczekiwaniu.
Pierwsze
pytania były typowe: czy byłeś tam, co robiłeś, co widziałeś. Mów jak chcesz,
nie krępuj się. James powoli się odprężał, snując swoją opowieść.
Nie wdawał
się w szczegóły, wymawiając się tym, że od pojedynku minęło sporo czasu. Poza
tym przyznał z przesadnym dramatyzmem w głosie, że był zestresowany i
przerażony. Napomknął też, że przydałoby mu się odszkodowanie za blizny na
psychice, których niechybnie się dorobił, ale mężczyzna starannie to
zignorował. Poza tym Rainbow wciskał do wypowiedzi nieistotne bzdety, odpływał
w dygresje na temat ulubionego piwa czy też zapachu Nokturnu o poranku i
dopytywał, czy sprawców już złapano, jak przebiega procedura i kogo
przedstawiają fotografie za plecami aurora. Nie wspomniał oczywiście ani o
Julii, ani o Chupacabrze, ani – prawdę mówiąc – o niczym ważnym.
Mężczyzna
wydawał się coraz bardziej znudzony, choć ciężko było to stwierdzić z
pewnością. Mało mówił, a jego wyraz twarzy przywodził na myśl bawoła, który
kontempluje istotę kompostownika.
Mimowolnie
James zaczął odpływać z myślami do innych przesłuchań. Najbardziej nienawidził
tych, które prowadzili porządni gliniarze. Czasami się zdarzało, rzadko, ale jednak. Nie zawsze byli to aurorzy, częściej właściwie spowiadał
się urzędnikom albo policjantom, w zależności od tego, jak dane państwo
rozwiązywało problem drobnych przestępców. Wśród nich zdarzali się ludzie, przy
których James zaczynał się wstydzić. Najbardziej nie cierpiał tych momentów, gdy
nie potrafił odpowiedzieć na pytania inaczej niż fałszywym uśmiechem.
Dlaczego
złamałeś mu rękę? Dlaczego włamałeś się do tego domu? Dlaczego podpaliłeś
tamten samochód? Dlaczego to zniszczyłeś? Dlaczego tamto ukradłeś? Dlaczego
kopałeś go tak długo, aż zaczął rzygać krwią?
Dlaczego.
Dlaczego. Dlaczego.
A James po
prostu nie wiedział.
Tym razem
jednak najwyraźniej naprawdę niczego mu nie zarzucano. Było to tak
nienaturalne, że odruchowo zaczął dopatrywać się drugiego dna. I znalazł je tak
szybko, że zaczął wątpić, czy po prostu nie ma halucynacji.
– Czy
widział pan, kto brał udział w pojedynku? – zapytał auror. Pierwszy raz od
początku rozmowy wykazał przy tym... zainteresowanie. Delikatne napięcie
mięśni, dłoń przyciśnięta odrobinę mocniej do blatu, drgnięcie kącika warg.
Niewiele, lecz dostatecznie dużo, aby James stał się czujny.
– Jakiegoś
faceta. Jednego, mówiłem już.
– Jak
wyglądał? – Znów to drgnięcie, jakby mężczyzna miał tik nerwowy. Poza tym jego
głos zmienił się nieznacznie. Gdyby sytuacja była inna, może James by się z tej
odrobiny zainteresowania ucieszył.
– Był trochę
podobny do profesora Snape’a – odpowiedział, nie spuszczając wzroku z
mężczyzny. – Może wyższy, ale też czarnowłosy. Choć w sumie włosy miał trochę
krótsze, tak do uszu chyba. Właściwie to był zupełnie inny. Choć na pewno
widziałem faceta. Chyba.
Była to
prawdopodobnie najbardziej mętna charakterystyka, jaką kiedykolwiek podał.
Czekał więc, aż auror zacznie drążyć temat, ale mężczyzna tego nie zrobił.
– Czy wie
pan kim był? – zapytał tylko.
– Nie. –
Auror rozluźnił się, a James, dla odmiany, poczuł, że zasycha mu w gardle. –
Nie mam zielonego pojęcia.
– A
rozpoznałby go pan, gdyby zobaczył?
James nie
poznałby nawet własnej matki, gdyby kazali mu to zrobić gliniarze. Wiązało się
to z jedną z niepisanych zasad, które przyswoił sobie we wczesnym dzieciństwie.
Nigdy nie
kapuj.
– Nie –
zapewnił spokojnie. – Było dużo pyłu. Praktycznie nie zobaczyłem jego twarzy.
I tyle, auror przeszedł do kolejnego zagadnienia. Zupełnie, jakby pragnął tylko szybko
odbębnić wszystkie konieczne pytania i pójść na lunch. Albo jeszcze inaczej –
jakby bardzo nie chciał uzyskać dobrych odpowiedzi.
James
wiedział już, że Macnair pracował w Ministerstwie. Teraz zaczął się zastanawiać
czy aurorzy domyślali się, że mężczyzna był Śmierciożercą. Czy próbowali to
zatuszować? Chłopak nie był tego pewien. Takie zamiatanie pod dywan pasowało
bardziej do aurorów z Brazylii albo Meksyku. Ci angielscy byli lepsi, bardziej
zdyscyplinowani i porządniejsi. Ponoć.
Harry chce
zostać aurorem, przypomniał sobie James.
Spojrzał na
fotografie i uśmiechnął się odruchowo, obronnie. Nie chciał, aby na jego twarzy
odbiło się jakiekolwiek prawdziwe uczucie.
Jedna z
kobiet, stara i przykurczona, patrzyła na niego pustym wzrokiem. Do ust
wepchnięty miała swój warkocz jak knebel. Na fotografii, tuż nad jej czołem,
ktoś napisał flamastrem „morderczyni”. Pewnie zasłużyła na swoją karę.
James jednak
wiedział, że nie potrafiłby zamknąć jej w Azkabanie. Może zabiłby ją, ale nie
oddałby dementorom. To chyba różniło go od Pottera. Harry chciał tak zarabiać
na życie.
Ale pewnie
nie zrobiłbym nic, pomyślał Rainbow z obrzydzeniem. W końcu nie jestem
porządnym człowiekiem.
Auror
odchrząknął i chłopak zwrócił na niego uwagę. W tej samej chwili poczuł, że
serce gwałtownie mu przyspiesza, a partacko ustawiona oklumencka bariera rozpada się.
Prawie słyszał trzask pękającego drewna. Mężczyzna trzymał w dłoni jego
różdżkę.
– Czy
rozpoznaje pan ten przedmiot? – zapytał.
James skinął
głową. W tej chwili chciał wstać i wyjść, wydostać się z tej klitki. Miał
wrażenie, że coś siedzi mu na piersi i nie pozwala złapać powietrza.
Uspokój się,
pomyślał rozpaczliwie. Uspokój, uspokój.
– Proszę
odpowiedzieć na głos – powiedział auror flegmatycznie.
– To moja
różdżka – wymamrotał. Pióro skwapliwie zanotowało każde jego słowo. – Straciłem
ją wtedy na Nokturnie.
– Pamięta
pan, kiedy dokładnie to się stało?
Uduszę się,
pomyślał z nienaturalnym rozbawieniem. To byłoby głupie.
– Czy mogę
otworzyć drzwi?
– Zaraz
będziemy kończyć – stwierdził mężczyzna, a następnie spytał obojętnie: – Czy
źle się pan czuje?
James
pokręcił głową, zaciskając zęby. Spróbował zamknąć oczy, ale to nic nie dało.
Już wolał widzieć ściany.
Druga
zasada: nie bądź słaby…
– Możemy
kontynuować – wymamrotał. – Ktoś wytrącił mi ją z ręki na samym początku walki.
– Czy rzucił
nią pan jakiekolwiek zaklęcie?
Próbował w
myślach liczyć do miliona. Następnie zmienił zdanie i zaczął to robić od tyłu.
Miał wrażenie, że nisko wiszący sufit opada trochę z każdym jego oddechem.
– Nie
pamiętam.
Pozwól mi
wyjść, poprosił w myślach. Nie powiedziałby tego jednak na głos. Nigdy w życiu.
… a
przynajmniej nie pokazuj swoich słabości.
– To ważne,
panie Rainbow.
– Nie
pamiętam – warknął. – To było dawno temu. Może Protego albo coś w tym stylu.
Czemu was to w ogóle obchodzi?
– Z tej
różdżki rzucona zaklęcie burzące na jeden z domów – stwierdził mężczyzna, jak
zwykle flegmatycznie i bez emocji. – Byli poszkodowani.
Trzecia: Nie
przepraszaj. Ten kto przeprasza, jest winny.
– Czy ktoś
zginął? – zapytał sucho. Zaskoczyło go, jak zwyczajnie brzmi jego głos.
Mężczyzna wyciągnął
chusteczkę i otarł nią czoło. Ze znudzeniem spojrzał na zegarek.
– Nie –
powiedział w końcu. – Większość mieszkańców była poza domem, dwie osoby zostały lekko ranne. Jedna kobieta trafiła w stanie krytycznym do Munga. Szybko wyszła. –
Uśmiechnął się pod nosem, jakby to był żart. – Jeśli, oczywiście, można tak powiedzieć.
– A co jej
się stało? – spytał, choć właściwie nie chciał wiedzieć.
– Straciła
nogi, jeśli dobrze pamiętam – poinformował go mężczyzna doskonale obojętnym
głosem. – Zmiażdżył je fragment dachu.
James
milczał. Jedną dłoń zacisnął na krawędzi krzesła.
– Różdżkę
oddam pańskiej kuratorce w ciągu najbliższych trzech dni – mówił dalej
mężczyzna. – Jeśli nie ma pan innych pytań, myślę, że możemy skończyć.
Chłopak
skinął głową i podniósł się powoli. Kręciło mu się w głowie. Odsunął krzesło i
położył dłoń na klamce.
–
Moglibyście przynajmniej udawać – powiedział, nie patrząc na aurora.
– Słucham?
Chłopak
wzruszył ramionami. Metal pod jego palcami był tak zimny, że prawie parzył.
Przesunął po nim paznokciem, zdrapując szron.
– Że
interesujecie się ludźmi z Nokturnu – dokończył myśl.
Mężczyzna
chwycił pióro i przytrzymał je delikatnie.
– Ludzie,
którymi się interesujemy, nie pojawiają się na Nokturnie – powiedział, patrząc
na niego z politowaniem. Następnie cofnął rękę i dokończył profesjonalnie:
– Robimy wszystko, co jest w naszej
mocy.
Pióro
zapisało starannie jego słowa. James miał ochotę wepchnąć mu je do gardła.
– Do
widzenia – powiedział zamiast tego. – Aurorze – dodał z gorzkim uśmiechem.
Wyślizgnął
się na korytarz i zatrzasnął drzwi. Przed oczami latały mu mroczki i czuł się
słaby jak kociak. Oparł się o ścianę.
Tuż obok
niego korytarz płynnie łączył się z dużą halą. Była zastawiona biurkami,
pogrodzona szafkami i przepierzeniami, a przede wszystkim zatłoczona. Ludzie
wciąż kręcili się po niej, podawali jakieś dokumenty, rozmawiali, pisali,
żartowali. Pomiędzy nimi lawirowały samolociki z notatkami biurowymi, a nawet
jedna wyraźnie podstarzała sowa, która co chwila przysiadała na oparciu innego
krzesła. Gdyby nie listy gończe porozwieszane w boksach i stosy artefaktów na
biurkach, chłopak mógłby pomyśleć, że trafił do zupełnie zwyczajnego biura.
Patrzył na
ludzi, którzy uwijali się jak w ukropie, bo było to trochę lepsze niż
wpatrywanie się w ścianę.
W głowie
miał pustkę.
Tonks stała
niedaleko, przy windzie, i rozmawiała z jakimś pokiereszowanym mężczyzną. Kiedy
jednak zobaczyła, że James wyszedł, pożegnała się szybko i podeszła do niego.
Uśmiechała się dopóki nie zobaczyła wyrazu jego twarzy.
– Wszystko w
porządku?
– Taa –
chłopak prawie wypluł to słowo. Zauważył ze zdumieniem, że trzęsą mu się ręce,
więc ukrył je w kieszeniach. Nie czuł się zdenerwowany. Raczej… wypalony. –
Jest tu gdzieś łazienka?
– Jasne, to
tamte drzwi. – Ruchem głowy wskazała w odpowiednim kierunku. – Wyglądasz
kiepsko – stwierdziła bez ogródek.
– Pokój był
bardzo mały – wytłumaczył oschle.
Zauważył, że
zacisnęła zęby mocno, a jej włosy pociemniały na krótką chwilę.
– Wiem. Nie
mogłam przekonać Anthonego, żeby wziął cię gdzie indziej – stwierdziła. Wyczuł,
że jest zła, ale chwilowo niezbyt go to obchodziło.
– Wpisałaś
do akt, że mam klaustrofobię? – upewnił się tylko.
– Chyba nie
myślisz, że zrobił… – zaczęła, ale przerwała nagle. – Wpisałam – przyznała.
Słowo to zabrzmiało jak przeprosiny.
James zmusił
się do rozluźnienia mięśni i optymistycznego uśmiechu, choć miał wrażenie, że
zdrętwiały mu wargi.
– Pewnie ich
nie czytał. A teraz wybacz…
W łazience
znajdowały się trzy osobne kabiny, ale tylko jedna umywalka i przybrudzone
lustro. Na jej krawędzi leżał magazyn miotlarski.
James
sprawdził czy jest sam. Odruchowo sięgnął do kieszeni, zapominając, że nie ma
różdżki. Jej brak bolał. Chłopak żałował też, że nie może zamknąć się na klucz.
Nieważne,
uznał.
Stanął przy
umywalce i puścił zimną wodę. Najpierw napił się, łapczywie jak pies, choć
pewnie nie było to ani zdrowe, ani rozsądne. Następnie wsadził pod strumień
głowę. W końcu wyprostował się i zakręcił kurek. Stał przez dłuższą chwilę,
zaciskając palce na krawędzi misy i patrząc w lustro. Lodowata woda spływała mu
po karku i twarzy.
Starał się
nie myśleć.
– Mogli mi
otworzyć – powiedział do swojego oblicza. I uśmiechnął się, kpiąco, wesoło, jak
zawsze uśmiechała się jego matka.
Później
pochylił się i zwymiotował.
***
„Nie wtrącaj
się”, powiedział Alastor, „już raz o mało nie wyleciałaś”.
Więc Tonks
stała pod łazienką grzecznie, choć gotowała się z wściekłości. Miała ochotę
wpakować w Millera parę klątw z pogranicza legalności. Czuła jednak na sobie
spojrzenie magicznego oka Moody’ego, który siedział parę jardów dalej i udawał,
że czyta raporty. To wystarczyło, aby powściągnęła temperament.
Zdawała
sobie sprawę, że od pewnego czasu jej pozycja jest chwiejna jak słoń na
szczudłach. Wiedziała też, że każdy jej błąd odbija się na Alastorze, choć
oficjalnie nic ich nie łączyło. Skończyła już się uczyć i była pełnoprawnym aurorem. Tylko że ludzie czasami o tym nie pamiętali.
Miller
wyszedł z gabinetu i skinął ku niej głową. Miał na twarzy wyraz obrzydliwego
samozadowolenia.
Dupek,
pomyślała.
Nie
wiedziała, jak przebiegło przesłuchanie, ale sam widok Jamesa powiedział jej
wystarczająco wiele. Dzieciak wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć.
Zastukała do
drzwi.
– Wszystko w
porządku? – spytała.
Usłyszała
niewyraźną odpowiedź, a po chwili James wyszedł. Zobaczyła, że ma mokrą głowę i
wciąż jest blady, ale wyglądał odrobinę lepiej.
– Idziemy? –
spytał. – Muszę napić się piwa – dodał, ale chyba bardziej do siebie niż do
niej.
– Możemy po
drodze wstąpić do Dziurawego Kotła – zgodziła się, prowadząc go na schody.
Wzruszył
ramionami. Dopiero wtedy przyszło jej do głowy, że mogło mu nie chodzić o
kremowe.
Obok windy skręcili w boczny korytarz, który był dosyć wąski, krótki i na pewno rzadko używany. O mało nie potknęła się przy tym o miotłę, o której najwyraźniej ktoś zapomniał. Bajecznie kolorowy pająk pracowicie tkał pajęczynę pomiędzy jej witkami. Dziewczyna mogła się założyć, że uciekł z Terrarium.
Obok windy skręcili w boczny korytarz, który był dosyć wąski, krótki i na pewno rzadko używany. O mało nie potknęła się przy tym o miotłę, o której najwyraźniej ktoś zapomniał. Bajecznie kolorowy pająk pracowicie tkał pajęczynę pomiędzy jej witkami. Dziewczyna mogła się założyć, że uciekł z Terrarium.
Otworzyła drzwi
i obróciła się, aby powiedzieć Jamesowi, że jest w stanie przymknąć oko na
odrobinę alkoholu. Dlatego dostrzegła jeden samolocik-notatkę, który oderwał się
od grupy kołującej przed windą. Wystrzelił w ich stronę gwałtownie, jak
atakujący wąż. Odruchowo więc złapała Jamesa za ramię, nie myśląc nawet o tym,
co robi. Gdy samolocik uderzył w kark chłopaka, poczuła szarpnięcie, jakie
zawsze wywołuje świstoklik lub łączona aportacja.
Deportowali
się w ciemnym pomieszczeniu. Dziewczyna natychmiast obróciła się, łapiąc
równowagę i wyciągając swoją różdżkę. Zauważyła, że James obejrzał się, ale za
nim były tylko odrapane drzwi. Skupiła się więc na reszcie otoczenia.
Pomieszczenie
przestronne i wysokie, ale oświetlone nierównomiernie – w miarę dobrze tylko na samym dole. Podwójne schody, wysoko w górze
galeria. Jeden mężczyzna, siedzący na jej balustradzie. Nie miał różdżki w
ręce. Na dole czworo drzwi, jedne uchylone. Podłoga przykryta dywanem.
Tyle
zauważyła na pierwszy rzut oka.
Wycelowała
różdżką w mężczyznę i upewniła się:
– Czy to
porwanie?
Z tej
odległości nie mogła dojrzeć jego twarzy, szczególnie, że galeria tonęła w
półmroku. Dostrzegła jednak, że człowiek nosi cylinder i frak. Nie kojarzyła jednak
żadnego przestępcy, który by się w ten sposób ubierał.
– Nie sądzę
– odpowiedział jej uprzejmie. – Drzwi są otwarte.
Dziewczyna
zauważała coraz więcej szczegółów i zapamiętywała je mimochodem. Powietrze
miało zapach stęchlizny, dywan był kolorowy i wzorzysty, ale wyblakły, jedno z
okien zostało zabite deskami…
– Właściwie
to zaproszenie – kontynuował mężczyzna z zadumą. – I, wybacz, madame, tę
impertynencję, ale nie dla pani…
Tonks poczuła, że James sięgnął do jej kieszeni i ukradkiem wyciągnął swoją
różdżkę.
– …lecz dla
mojego siostrzeńca – dokończył czarodziej.
Chłopak
westchnął, a następnie rzucił ze zmęczeniem:
– Długo
odpowiadałeś na mój list, wuju.
No, przeczytałam ^^. Tu już było więcej akcji. Na moment opuściliśmy Hogwart, pokazałaś nam za to znowu trochę świata spoza szkoły oraz Ministerstwa. Szczerze mówiąc, byłam bardzo ciekawa, jak to opiszesz i cieszę się, że w tym tygodniu tak dobrze dopisywała ci wena, że rozdział ukazał się dość szybko. Ja tak nie umiem pisać na bieżąco, muszę zawsze z dużym wyprzedzeniem.
OdpowiedzUsuńJames znowu ma te swoje sny o wodzie i przyczajonych w niej stworach. Ciągle jestem ciekawa, o co w tym chodzi. Czyżby miało to związek z tymi jego dziwnymi zdolnościami? Bo to nie pierwszy raz, kiedy pojawia się ten motyw, w którymś z wcześniejszych rozdziałów też było, a nawet w opisie opka na ff.net...
No ale fajne to, klimatyczne. Jakoś tak lubię motywy snów, szczególnie jeśli są tajemnicze.
Rozmowa z Hermioną wyszła całkiem zgrabnie. No fakt, może czasem mnie też nieco szokuje, że tak szybko zaczęli ze sobą rozmawiać (w końcu masz dopiero 4. września, rok szkolny ledwo się zaczął), ale rozmowa sama w sobie była fajna, podobnie jak spostrzeżenia Jamesa, np. o tym jej kosmyku włosów. Niby błahy detal, ale dodaje uroku scenie. A Hermiona ogólnie zachowuje się całkiem kanonicznie. Nie mam do niej większych zastrzeżeń, cieszę się, że wprowadzasz ich wątek.
Tonks była po prostu genialna. Na gg pokazałam ci zresztą ten rewelacyjny fragment, który szczerze mnie ubawił i ucieszył przy czytaniu. Idealnie oddałaś istotę tej postaci: metamorfomagię, roztrzepanie, taką dość beztroską naturę. Żywię jednak przekonanie, że tak naprawdę była dobrą aurorką, tyle że wyłamującą się ze schematów i po prostu nietuzinkową. Ale ta twoja jest bardzo kanoniczna moim zdaniem i budzi we mnie pozytywne odczucia. I była bardzo sympatyczna wobec Jamesa, fajnie, że tak się o niego troszczyła, i że dotrzymywała mu towarzystwa. Jak widać nie jest obrażona o tamtą akcję z początków opowiadania, kiedy zabrał jej badyl. A o sytuacji z zabieraniem różdżki w tym rozdziale też ci pisałam na gadu, że w ministerstwie wcale ich nie zabierali, a Harry miał ją przy sobie (fakt, może głupota, bo zamiast Harry'ego mógł tam być jakiś popapraniec i miałby ze sobą badyl...).
Nie dziwię się jednak, że to było dla Jamesa stresujące. Pewnie nie przepada za aurorami, a tu nagle trafił do ich Biura, i w dodatku zabrali go do takiej małej klitki... Ech, rozumiem, że mógł się tam źle czuć, sama nie lubię takich małych przestrzeni, są naprawdę przerażające, a James dodatkowo jest taki skrzywiony... No ale sama rozmowa też wyszła fajnie, i nie zapomniałaś o opisach, zwróciłaś uwagę nawet na takie detale, że tam są jakieś zdjęcia np. Syriusza, że James się im przegląda, dość dokładnie opisałaś tego aurora... Wgl zastanawiam się, czy on czytał akta chłopaka i specjalnie go tam wziął, licząc, że w ciasnej przestrzeni się bardziej wystraszy i będzie więcej mówił? Choć może teraz wysnuwam zbyt daleko idące teorie. Ale tak ogólnie to chyba nie będzie mieć jakichś poważniejszych kłopotów?
Perspektywa Tonks też była dobra. Ja tak lubię o niej czytać, dawaj więcej kawałków z jej punktu widzenia ^^. Wgl zastanawia mnie też ta końcowa scena. To jest dom Charlesa? Ciekawe, czego on chce i dlaczego zabrał Jamesa w taki sposób, i to z Tonks. Ale chyba ci się koncept zmienił, bo kiedyś wspominałaś coś o Hogsmeade... Ale sprytnie to wymyślił, zabierając ich z MM. Jestem naprawdę ciekawa, co będzie dalej, ale zapewne też jakoś wybrną bez większych komplikacji.
Ogólnie rozdział był moim zdaniem bardzo dobry. Może ciut krótszy niż niektóre z poprzednich, ale dobrze się czytało i zachowałaś charakterystyczne dla swojej historii klimaty. Widać, że dopisywała ci wena, bo rozdział nie wygląda na wymęczony, a jest po prostu ciekawy ^^. No i Tonks <333.
Ja nie potrafię pisać na zapas. Trochę żałuję... :c Tak jestem uzależniona od weny.
OdpowiedzUsuńSny, zdolności, przeszłości, teraźniejszość - to się w fabule z czasem posplata i wytłumaczy. Na razie w sumie warto tylko pamiętać, że są :)
James dosyć desperacko próbuje się zbliżyć do trójcy - no, jak na niego - więc trochę tę relację napędza... Ale ogólnie nie ukrywam, że trochę ich poganiam, żeby mi się zgrała fabuła. Mam jednak nadzieję, że nie jest to zbyt drażniące :)
No tak, przez złe tłumaczenie mi się wbiło do głowy, że zostawiano je w recepcji. Ale to ogólnie w tej sytuacji nie ma znaczenia - Tonks różdżkę zabrała profilaktycznie.
Ogólnie tej postaci planuje teraz trochę więcej (na pewno w najbliższym rozdziale, zobaczymy jak w późniejszych), więc trzymaj kciuki, aby mi wyszła.
Ogólnie motywy Aurora pozostawiam do własnej interpretacji. Ale zapewniam, że przy moim tekście ciężko wysnuć zbyt daleko idące teorie :D
(a nawet jeśli - zawsze się mogę zainspirować)
Tonks napatoczyła się Charlesowi zupełnie przypadkowo, świstoklik był wycelowany w Jamesa. Taka pasażerka na gapę. Choć w sumie powiem, że uratowało jej to skórę... i pamięć.
Jeśli chodzi o koncepcje - jak już mówiłam: to zupełnie inne wydarzenia.
Ah, posiadłość. Pierwszy raz na scenie pojawia się Rainbow Manor - dom rodzinny Emily. Jego też będzie więcej.
Ej no, rozdział miał dokładnie tę samą długość, co poprzedni :D
Według mnie relacje James-trójca wcale nie są przyspieszone. Prawda, że może i Rainbow nie jest zbyt otwarty, więc jego charakter nie sprzyja do pogłębiania znajomości, ale to są pierwsze osoby, które poznał i polubił, więc to logiczne, że właśnie z nimi spędza najwięcej czasu i ma najlepszy kontakt. Poza tym, w kontaktach międzyludzkich zazwyczaj liczą się momenty, sytuacje, pierwsze wrażenie. Nieraz jest tak, że po chwili rozmowy, czujesz, że możesz powiedzieć danej osobie wszystko, a czasami i po kilku latach nie macie wspólnych tematów ;)
UsuńOgólnie trochę ciężko pisze mi się o trójcy, dlatego sama nie jestem pewna, co mi z nimi wychodzi :D Być może wiąże się to z tym, że sceny z nimi były raczej spokojne... Mam nadzieję, że lepiej będzie, gdy włączą się do akcji jako takiej.
Usuńsuper, że rozdział już jest :). i jednocześnie szkoda, że czyta się go tak szybko ;). i jeszcze urwać w takim momencie... już chcę następny :D.
OdpowiedzUsuńSnoopy jest trochę przerażający, taki typ, co nigdy nie wiesz, co mu po głowie chodzi. zachowuje się trochę mechanicznie, kojarzy mi się z jakimś robotem z A.I... jest taki nieludzki, jak wyjęty z horroru, brr :).
kreacja Tonks jak zwykle na najwyższym poziomie <3.
1. Kilka powtórzeń:
"– I czego tak się szczerzysz? / Smarkacz wzruszył ramionami i kopnął w taflę wody tak, aby ochlapać Jamesa." - tak-tak ;)
"James w duchu przyznał jej rację, ale zachował powagę. Zresztą w pewnym sensie Hermiona miała rację" - rację-rację
"aby olał opisywanie innych, ale z drugiej strony nie chciał, aby mężczyzna" - aby-aby
"Od samej myśli o tym zrobiło mu się niedobrze. / Pewnej dozy odwagi wymagało od niego samo zamknięcie za sobą drzwi." - samej-samo
"Czasami się zdarzało, niezbyt często, ale jednak. Nie zawsze byli to Aurorzy, częściej" - często, częściej
2. "Mogę udawać, że tego nie usłyszałam – stwierdził" - James stał się kobietą? :D
3. "Zastanawiał się nawet, czy nie poprosić Chupacabrę" - a to się nie będzie w dopełniaczu odmieniać 'Chupacabry'?
4. "Bones, ona zajmuje" - podwójna spacja przed 'ona'
5. "Powinien był skłamać, że chce odwiedził kolegę" - odwiedzić
6. "Wtedy nie patrzyłaby na niego, jak na przestępcę." - bez przecinka
7. "e słowa były wypowiedziane tak obrzydliwie pocieszającym tonem, że zaczął zastanawiać czy dziewczyna" - zastanawiać się
8. "Z jeden strony" - jednej
9. "następnie wytarł palce wyciągniętą z kieszeni papierową serwetkę" - zjadło Ci 'w' (albo serwetką :P)
10. "Pióro stojące na pergaminie, drżało w oczekiwaniu" - bez przecinka
11. "Uśmiechnął się pod nosem, jakby powiedział żart. – Jeśli oczywiście można tak powiedział." - powiedzieć
12. "obróciła się, aby powiedzieć Jamesowi, że jest w stanie przymknąć oko na odrobinę alkoholu. Dlatego dostrzega jeden samolocik-notatkę" - dostrzegła
13. "Nie kojarzyła jednak żadnego przestępcy, któryby" - który by piszemy oddzielnie :P
14. "Dziewczyna zauważała coraz więcej szczegółem" - szczegółów
--
http://storyoframona.blogspot.com
Ba, Snoopy właśnie miał być takim "strasznym dzieckiem" :D Cieszę się, że ta kreacja wychodzi.
UsuńZ Tonks to teraz będę miała przeprawę, bo czeka mnie dłuższy kawałek z jej perspektywy...
Błędy poprawione, dzięki ;)
wychodzi Ci idealnie, choć dopiero teraz poczułam ciary jak o nim czytałam i jak wyobraziłam sobie ten uśmiech. brr. :D
Usuńto powodzenia, bo to nie łatwe zadanie, ale jestem pewna, że sobie bezbłędnie poradzisz :).
W takim momencie? No wiesz co?! Nienawidzę Cię! (No dobra, kocham, ale cii ;p) Rozdział genialny ^^ W końcu doczekałam się trochę akcji :D Jestem ciekwa o co chodzi z tym wujem (chyba nie było nic o nim wcześniej, no nie?). Poza tym średnio rozumiem, czy to "Mogli mi otworzyć" w łazience było a propos tego, że Miller nie pozwolił mu otworzyć drzwi, czy raczej o przyczynie fobii Jamesa? (chyba nadinterpretuję?). Super wyszło Ci połączenie myśli Jamesa w czasie przesłuchania z samym przesłuchaniem. Ogólnie, to cały rozdział mi się bardzo podobał ;* A, i może takie pytanie spoza rozdziału: Masz w planach wprowadzić jakiś wątek miłosny u Jamesa, czy raczej nie? ;p
OdpowiedzUsuńŻyczę weny ;*
Pozdro
Melyonen
A, i zauroczyła mnie miniaturka pterodaktyla, która nie była miniaturką ♥ i ogniokurczak też ma swój urok xD
UsuńCharles w opku już występowałam w scenie z Lucjuszem i Zabini - w kasynie :D No i James do niego pisał swojego czasu - wtedy, kiedy mu sowa spadła z nieba.
Usuń"Mogli mi otworzyć" nawiązuje do cytatu z IV rozdziału:
"Tylko przy wyjściu zawahał się i prawie zawrócił. Chciał podejść do recepcji i spytać, czy ktoś został ranny, kiedy zawalił się dom na Nokturnie. Jednak po pierwsze byłoby to zbędne ryzyko, po drugie…
Po drugie, pomyślał, zaciskając pięści, mogli otworzyć mi drzwi."
I ogólnie to jego sposób na radzenie sobie ze świadomością, że okaleczył człowieka - zrobiłem tak, bo musiałem ;)
Ogniokurczak to stwór kanoniczny, o ile nie myli mi się Zakon z jakimś fanfikiem :D Kiedy Harry jechał na przesłuchanie, trafił chyba w windzie na kogoś, kto go właśnie zdobył...
Jeśli chodzi o wątek miłosny: no taaak... zamierzam. Nie bardzo umiem, ale zamierzam :D No i w innych komentarzach spojlerowałam nawet z kim (zresztą ciężko się nie domyślić) :D Powiedzieć, czy wolisz niespodziankę?
No tak, właśnie dlatego nigdy nie odkładam na później zaczętej książki ;p zbyt wielu rzeczy zapominam ;) ale przynajmniej mam pretekst, żeby jeszcze raz, od nowa przeczytać Maskę ^^
UsuńChyba już wiem, ale nie mów. Zawsze jest ta lekka niepewność ;D
Wiem, że odcinkowość raczej nie sprzyja Masce ^^" Ale cały czas mam nadzieję, że jednak ją dokończę - a przy czytaniu "na raz" nawiązania powinny być bardziej widoczne :>
UsuńLeci świąteczny komć, bo wreszcie się ogarnęłam, żeby coś napisać o Masce.
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że z potterowskimi fanfikami mam ten problem, że rzadko kiedy udaje mi się w nie wkręcić i zazwyczaj porzucam czytanie na wysokości pierwszego rozdziału (do Czwartego Insygnium podchodziłam trzy razy i mimo że jest świetnie napisane, po prostu nie mogę się wciągnąć). W każdym razie – w Masce chyba najbardziej kupiły mnie te powrzucane gdzieniegdzie króciutkie opisy: stokrotek namalowanych markerem, kubków u pani Bones, ogólnie takie szczególiki, które fajnie nadawały rys całej historii. A jak potem, po tym – chyba – ósmym rozdziale pojawiły się jeszcze szersze opisy np. sypialni Snape’a, to już w ogóle było świetnie. Bardzo mi się podoba sposób, w jaki pokazujesz świat przedstawiony z tymi wszystkimi szczegółami, które budują klimat: jak choćby ta szafka nocna Snape’a czy wspomnienia mimochodem, że mieszkańcy Nokturnu charakteryzują się na takich obdartusów. No i poza tym masz fajny styl pisania, że przez wszystkie dotychczasowe rozdziały przeleciałam w dwa dni.
Jeżeli chodzi o postacie – chyli w sumie element, na który zwracam największą uwagę, a reszta to sprawa marginalna, ale nevermind – to w sumie drugim czynnikiem, sprawiającym, że się wciągnęłam, było występowanie postaci kanonicznych. Cieszę się, że poza nielicznymi wyjątkami wszystko dzieje się z znanych warunkach i z pakietem znanych postaci, bo jakoś o wiele łatwiej mi jest się wtedy wciągnąć.
Tym bardziej, że uważam bohaterów kanonicznych za naprawdę solidnie przedstawionych. Jeżeli chodzi o Złotą Trójkę, to bardzo podoba mi się Hermiona, która podejrzewa i zachowuje się bardzo racjonalnie, ale w gruncie rzeczy jest dobrą osobą i – szczególnie widzę to w najnowszy rozdziale – martwi się też o Jamesa. Prowadzisz ją w bardzo sympatyczny sposób i budzi we mnie tak samo pozytywne odczucia jak w kanonie. W przypadku Harry’ego zgrzytnęło mi to, na co zwracali już uwagę na Mackalni, czyli jego dość ostre zareagowanie na imiona Jamesa. Znaczy, na pewno mogło go to zaskoczyć i zdenerwować, ale imo nie zareagowałby aż tak ostro. Natomiast w reszcie przypadków wydaje mi się raczej kanoniczny, mimo że nie pojawia się tak często – ale podoba mi się pomysł, że Harry mógłby wykorzystać Jamesa do uczenia się OPCM-u, bo takie myślenie bardzo do niego pasuje, no i jest szansa, że dostanie więcej czasu antenowego i rozwinie się jako postać. Natomiast na tym ple strasznie słabo zarysowany jest Ron, a szkoda, bo to jeden z moim ulubionych bohaterów. Odnoszę wrażenie, że póki co występuje tylko w odległym tle – no ale to dopiero początek roku szkolnego, więc pewnie to się zmieni.
Podoba mi się przedstawienie Snape’a i Malfoya. W przypadku tego drugiego cała postać jest niesamowicie kanoniczna – tę małostkowość, zawziętość i tendencję do histerii Drako oddajesz imo bardzo dobrze. Szczególnie, że w kanonie Malfoy ewoluuje dopiero w szóstej części, a wcześniej rzeczywiście jest takim małym gnojkiem, który mentalnie tkwi jeszcze na pierwszym roku. W przypadku Snape’a trudno mi mówić o kanoniczności, bo wersje z książek, filmów i fanfików zlały mi się całkowicie, ale jest przedstawiony porządnie i niejednoznacznie, co mi się bardzo spodobało. Plusuje też u mnie opis jego mieszkania – tak, to zdecydowanie jest facet, który żyłby w absolutnym minimum, a gdyby wprowadził się do umeblowanego mieszkania, to zmieniłby w nim tylko to, co jest absolutnie konieczne (jak np. lustro). No i przy okazji taki mały plusik za wspomnienie, że Snape w zasadzie nigdy nie rozpakowywał kufra – to było bardzo klimatyczne. (Tak samo – jeszcze a’propos Malfoya – to wspomnienie o szafkach nocnych w sypialni ślizgonów. To wszystko są takie małe cegiełki, które bardzo fajnie budują klimat).
Voldemort pokazany jest tako taki rasowy psychopata i tutaj chyba nic nie trzeba dodawać, bo ta kreacja wychodzi ci bardzo dobrze. Jeśli chodzi o innych mieszkańców Malfoy Manor, to Lucjusz i Narcyza są bardzo ciekawymi postaciami. Podoba mi się łącząca ich relacja, tak samo jak ten krótki fragment z perspektywy Narcyzy. Przyznam, że od razu polubiłam tę postać i niech kanon mówi co chce. Tak samo fajnie wychodzi ten obraz życia arystokratów – bardzo fajnie był wprowadzenie Madame Zabini, bo w kanonie Rowling zasugerowała tylko tyle, że to postać, która ma szansę być naprawdę ciekawą. Ogólnie moim zdaniem bardzo wychodzi Ci pisanie o tych intrygach pomiędzy dorosłymi śmierciożercami i czytało mi się je naprawdę fajnie. Przyznam, że nawet bardziej mnie to zainteresowało niż perspektywa „tych dobrych” – owszem, taka Tonks wychodzi bardzo fajnie i wiarygodnie, ale to jest perspektywa, którą przyjmowała Rowling w oryginale, dlatego ciekawsze wydaje mi się (no i jest tam więcej pola do popisu) przybliżanie życia tej ciemnej strony.
UsuńNo i na sam koniec zostawiłam postacie autorskie. Imo James w żadnym wypadku nie jest Garym Stu – bo owszem, ma tragiczną przeszłość, serię fobii i powiązania ze śmierciożercami, ale wyjaśniasz to bardzo sprawnie a te przebłyski, szczególnie Brazylia, wypadają bardzo klimatycznie. (Własnie Brazylia szczególnie, bo retrosy z Eelem były ok., ale jednak nie były tak maglowane i nie wywoływały takiego uczucia niesprecyzowanego niepokoju, który wyszedł Ci bardzo dobrze). Ojcostwo Snape’a – motyw tak wyświechtany w fanfikach – wychodzi wiarygodnie i nie mam zastrzeżeń, dlaczego Emily miałaby wybrać akurat jego na ojca swojego dziecka. Natomiast na chwile obecną nie porywa mnie wątek starożytnego rodu Rainbowów, no ale zobaczę, co z tego będzie, bo póki co za mało jeszcze o tym było.
Emily natomiast wychodzi na bardzo dobrze poprowadzoną psychopatkę. Widać, że jest kompletnie pokręcona, ale zachowuje się w taki sposób, który jest po prostu upiorny, z taką dziecięcą pewnością siebie i bezpardonowością. Przypomina mi trochę Bellatrix i jestem ciekawa, jak wyglądałoby spotkanie tych dwóch wariatek. Uważam, że to naprawdę dobra kreacja i z mojego punktu widzenia jest naprawdę ciekawa, mimo że absolutnie nie chciałabym kogoś takiego spotkać na żywo. No i plus za to, że jest z Gryffindoru, bo pokazujesz, że psychopata i morderca może się znaleźć w każdym domu i nie jest tak, że gryfoni = samo dobro, ślizgoni = najgorsza hołota i czarnoksiężnicy.
Czekam też, na pojawienie się Umbridge, bo to bardzo ciekawa postać i zastanawiam się, jak ją przedstawisz. Bo póki co pojawiła się raptem w tle, no ale jeszcze nie nadszedł czas, kiedy zaczęła trząść szkołą.
No dobra, to chyba tyle. Jak coś mi się jeszcze przypomni, to dopiszę, a póki co czekam na nowy rozdział.
Wesołych Świąt!
Taki śliczny komć, że aż nie wiem, co odpisać :D
UsuńProblem z "wkręceniem się" strasznie dobrze rozumiem. Mam tak z serialami: albo nie mogę pierwszego odcinka przejść, albo po paru się nudzę, choć wszystko teoretycznie mi się podoba (dlatego ostatnio jestem wniebowzięta, że aż dwa mnie pochłonęły...). No ale wracając do tematu: cieszę się, że Maska wciąga :D
W sumie ta reakcja Harry'ego wynikała głównie z tego, że przed chwilą się przed Cho zbłaźnił (J. mijał ją na korytarzu), więc zdenerwowany już był - a Jamesowi się oberwało za niewinność ^^" Ale teraz już sama nie wiem, może rzeczywiście to zbyt naciągane...
Hermiona była jedną z moich ulubionych postaci z kanonu, jeśli nie ulubioną :D
Ron tymczasem... aż głupio to powiedzieć... padł ofiarą redukcji bohaterów. Nie chodzi o to, że go nie lubię, bo to w sumie sympatyczna i dobrze wykreowana postać. Po prostu w tej historii namnożyło mi się osób istotnych dla Jamesa (kanonicznych i nie), że dla Rona zabrakło mi miejsca. A wolę, żeby już był tłem, tzn. przyjacielem przyjaciela, niż postacią drugoplanową, która nie miałaby większego wpływu na fabułę :) Zapominać o nim całkowicie nie zamierzam, bo to też byłoby naciągane... no, zobaczymy jak z nim będzie.
Draco będę próbować ewoluować do stanu w miarę znośnego, taki wątek poboczny, ale aktualnie tchórzofretka z niego straszna. Ogólnie nie mogłam sobie odpuścić pisania o Malfoyach, bo to taki nośny temat...
W sumie mi się pisze te wątki śmierciożercze najlepiej, pewnie dlatego, że kanon ledwo je zarysowuje (albo po prostu lubię pisać o złych ludziach, jakkolwiek to brzmi).
Snape też mi się zlewa, za dużo fanfików z jego udziałem czytałam. Podejrzewam jednak, że ogólnie trochę lepszy z niego facet, niż ten, który występował w książkach.
"Imo James w żadnym wypadku nie jest Garym Stu"
W siedemnastym rozdziale będzie coś bardzo garystuicznego. Ja już o tym wiem, dlatego trochę inaczej patrzę na tę postać :D (ale na pocieszenie dodam, że jeśli to przełkniecie - to dalej nic straszniejszego nie powinno się zdarzyć).
Retry z Eelem nie są tak ważne jak Brazylia. W sumie mało rzeczy w Masce jest tak ważnych jak Brazylia :D
"nie porywa mnie wątek starożytnego rodu Rainbowów"
To zamierzam dopiero rozwijać później, kiedy już na scenie pojawią się obaj jej bracia :) (no dobsz, już występowali, ale kiedy pojawią się tak już całkiem całkiem). Na chwilę obecną to w opowiadaniu jest tego zaledwie zarys :)
Jeśli coś mi się kompletnie nie pokręci przy fabule (a to się może zdarzyć, to się już zdarzało :D) to Emily i Bella się jeszcze spotkają.
Umbridge jeszcze wystąpi, choć w najbliższym czasie nie będzie mieć aż takiego znaczenia dla Jamesa. Na ich wojnę trzeba będzie odrobinę poczekać :)
Nowy rozdział się pisze :D
Wesołych Świąt!
Na Oceny Legilimens pojawiła się odmowa oceny Twojego bloga.
OdpowiedzUsuń