Za betę dziękuję ramonci :)
– Dzisiaj nie ma zebrania –
powiedział Syriusz obojętnie, kiedy Tonks weszła do kuchni. Stał przy patelni,
na której powoli przypalał się kotlet.
– Wiem, ale tak jakoś
pomyślałam, że wpadnę. Jest ktoś jeszcze? – spytała dziewczyna, kładąc na stole
z rozmachem wypchaną torebkę. Potrąciła stojącą na blacie świecę, ale zdążyła
ją złapać, zanim ta się przewróciła. Płomień zadrgał, prawie gasnąc.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
– Tylko pokurcz – odpowiedział.
Więc jest w tym nastroju,
pomyślała Tonks ze zmęczeniem. Od dwóch tygodni Syriusz był albo wściekły, albo
pogrążony w apatii. Powoli ludzie zaczynali unikać kwatery, pomijając może
Remusa, ale on miał ostatnio niewiele wolnego czasu.
– Mam piwo kremowe – dodał Black,
dziobiąc mięso widelcem z powątpiewaniem. – Albo whisky.
Dziewczyna zastanowiła się
poważnie.
– Piwo. Jak się dzisiaj upiję,
to w życiu nie skończę raportów, a jak ich nie skończę, to Miller urwie mi
głowę. – Uśmiechnęła się słabo. – Chcesz mieć mnie na sumieniu?
Syriusz spojrzał na nią z
zaskakującą podejrzliwością.
– Dowalili ci dyżur w niedziele?
– Nie, ale… – Dziewczyna
zawahała się. Nie mogła mu powiedzieć, że jutro chce spędzić cały dzień, włócząc
się po szemranych dzielnicach przetransmutowana w piętnastoletniego chłopaka. –
…chcę skoczyć do mamy.
Kiedy to powiedziała, od razu
odezwało się jej sumienie. Andromedy nie widziała już trzeci tydzień. Jakoś nie
mogła znaleźć czasu, aby aportować się do niej i choć zjeść kolację. Ciągle coś
wypadało. Gdy nie zajmowała się pracą, odbębniała dyżury z Zakonu, a teraz
jeszcze prowadziła własne śledztwo. Może zresztą nie o czas chodziło, ale o
chęci? Odkąd zaczęła kurs aurorski rozmowy z jej mamą stawały się coraz
bardziej niezręczne, a ostatnio przypominały poligon najeżony złowrogimi
klątwami.
Andromeda się o nią bała.
Andromeda się martwiła. A Tonks kluczyła i lawirowała, próbując przekonać
matkę, że wszystko jest w porządku. Andromeda w to nie wierzyła. Dziewczyna już
wolała pisać listy, w nich prościej było kłamać.
– Mogę ci pomóc, jeśli chcesz –
powiedział Syriusz, zrzucając kotlet z patelni na porcelanowy talerz. Mięso po
jednej stronie było czarne.
– Chyba poprzeszkadzać –
zażartowała, ale mężczyzna drgnął, jakby go ukłuła. – Znaczy, muszę je wypisać
własnoręcznie, ale możesz mi pomóc porządkować notatki – dodała szybko. – Są
straszne.
– Hm? – Mężczyzna przez chwilę
przypatrywał się jedzeniu, nim w końcu wyrzucił je do kosza razem z talerzem.
Następnie zatarł ręce i uśmiechnął ze sztuczną wesołością. – No dobra, piwo,
papiery, przeszkadzanie. Da się załatwić.
Tonks skinęła głową i usiadła za
stołem. Mogli co prawda przejść do salonu albo gabinetu, lecz dziewczyna nie
miała na to ochoty. Przede wszystkim musieliby wspiąć się po schodach pod
rzędem skrzacich głów. Były obrzydliwe za dnia, ale po północy stawały się
trochę… niepokojące. Oczywiście nie bała się… ale nie mogła pozbyć się tego
absurdalnego wrażenia, że gdy ona odwracała wzrok, one zaczynały patrzeć na
nią.
Syriusz postawił na stole dwie
butelki i usiadł na krześle po prawej stronie dziewczyny. Po chwili zaczął się
huśtać bezmyślnie. Tonks tymczasem wysypała na blat notatki i spojrzała na nie
bezradnie. Pergaminy były wygniecione, często zaplamione atramentem lub
pourywane w dziwaczny sposób. Patrząc na chaotyczny stos zaczynała się
wstydzić. Miała wrażenie, że wszyscy inni aurorzy potrafią notować jakoś
schludniej i bardziej profesjonalnie.
Ale ją poganiał Miller. Drań
chyba chciał jej specjalnie dokopać. Zaciągnął ją do pracy w terenie, choć
normalnie zawsze brał Dawlisha, i próbował doprowadzić do załamania nerwowego.
Cholerny piesek Charlesa.
Normalnie Tonks ucieszyłaby się
z tego, że może dołączyć do akcji, ale nie w takich okolicznościach. Najgorsze
jednak było zmęczenie, które towarzyszyło jej od tygodnia. Nagle odkryła, że
dni mają za mało godzin, aby mogła się wyspać. Ziewnęła i różdżką odbiła
kapsel.
– Nad czym siedzisz? – spytał
Syriusz, biorąc do ręki przypadkowy pergamin.
– Nad znikającym trupem –
wymamrotała. – Znaczy, ponoć w piątek ktoś się aportował na ulicy z
zakrwawionymi zwłokami i zaraz zniknął. Nokturn, wiesz.
– Dzień jak co dzień. –
Mężczyzna uśmiechnął się, ale w ten niedobry sposób, który zawsze kojarzył się
Tonks ze szczerzeniem zębów przez psa. – I coś znaleźliście?
– Taa, ze trzydziestu świadków.
Każdy mówi coś innego, a jak prosisz o wspomnienia, to nagle wszyscy sobie
przypominają, że muszą odebrać jednorożca od mechanika albo odgnomić teściową.
– Wypiła łyk piwa i sięgnęła po kałamarz niechętnie. – Większość robiła sobie jaja.
– „Dwóch karłów ciągnęło posz za
nogi znik przy grubej Mary” – Syriusz przeczytał notatkę z
zaciekawieniem. – Posz?
– Poszkodowany – wymamrotała
dziewczyna. – Spieszyłam się.
Znów przypomniała sobie
wczorajszy dzień i cały dzisiejszy. Zeszli Nokturn od góry do dołu, chyba tylko
po to, aby Miller mógł zajrzeć do wszystkich spelun. Dziewczyna wlekła się za
starszym aurorem z zaciśniętymi zębami i twardym postanowieniem, że nie da mu
powodów do krytyki. Nie wyszło. Kartki leciały jej z rąk, prawie się zgubiła,
gdy zrobili przerwę na lunch i jakimś cudem wylała na siebie eliksir na porost
włosów. Zadziałał. Musiała akurat wpaść na stragan tej jednej, legendarnej
kobieciny, która sprzedawała prawdziwe lekarstwa. Dzięki Merlinowi, że za
pomocą metamorfomagii Tonks mogła szybko pozbyć się futra, ale Miller i tak
zdążył to zauważyć. Skomentował sytuację ze złośliwością nawet jak na niego
nietypową.
Do białej gorączki jednak
dziewczynę doprowadzało to, jak mężczyzna rozmawiał z innymi ludźmi. Zachowywał
się, jakby… nie tyle ich nienawidził, co uważał za niegodnych nawet jego
splunięcia. I w jakiś sposób to działało. Ludzie wściekali się i sięgali po
różdżki, ale zamiast rzucać klątwami – mówili.
– Kompletne bzdury –
powiedziała, grzebiąc w kartach. Chciała w tej chwili tylko spać.
– Nie – stwierdził mężczyzna.
– Hm?
– To znaczy, tak, w większości
to bzdury, ale nie wszystko. – Syriusz przekładał pergaminy, przelatując
wzrokiem ich treść. – Patrz, tam masz karły, a tutaj gnoma, a w tym znowu ktoś
wymienia „pokraczne stworzenie”. – Mężczyzna podrapał się po zarośniętym
policzku i zmrużył oczy. – Ktoś sobie wypożyczył skrzata. Czyli masz jakiegoś
gościa ze starego rodu albo z Hogwartu, ale to wykluczamy. Poza tym ludzie
mówią o tym, że ten twój poszkodowany krwawił. O tutaj. – Znalazł potrzebną
notatkę. – „Ciekł jak przebity bukłak”. Po co ktoś miałby uciekać z jeszcze
ciepłym trupem? Spieszył się na pogrzeb?
Tonks zamrugała. Poczuła się,
jakby ktoś przestawił jej przełącznik w mózgu.
– Uciekać – powtórzyła.
Syriusz spojrzał na nią
zaskoczony.
– Nie mów, że na to nie
wpadliście. Przecież jasne, że jakby miał czas, to by nie skoczył z tym twoim
poszkodowanym na Nokturn.
Tonks poczuła, że się rumieni.
– Miller może to ogarnął, ale w
ogóle ze mną nie gadał. A ja sama… jestem ostatnio jakaś nieprzytomna –
spróbowała się usprawiedliwić.
– Widzę właśnie. – Mężczyzna
znów spojrzał na nią z niepokojącą uwagą. – Co się dzieje, Tonks? Dumbledore
cię tak męczy?
Wzruszyła ramionami, wlepiając
wzrok w czysty pergamin, na którym chciała napisać raport. Nie bardzo
wiedziała, co odpowiedzieć. Kompletnie zawaliła pracę dla Zakonu w tym
tygodniu, nawet w czasie obowiązkowego dyżuru równocześnie robiła coś innego.
Miała wrażenie, że wszyscy to zauważyli i niedługo do jej kawalerki wpadnie
Moody, aby ją ochrzanić. Naprawdę jednak brakowało jej czasu. Przez ostatnie
dni głównie starała się dowiedzieć czegokolwiek o Charlesie lub Williamie. W
obu przypadkach okazało się to zaskakująco trudne.
Charles był duchem, który
zniknął gdzieś zaraz po zdaniu owutemów. Tonks wysłała parę listów do jego
egzaminatorów, ale dowiedziała się jedynie, że większość nie pamięta chłopaka.
Jedna kobieta wspomniała, że był ujmująco grzeczny. Aurorka sprawdziła też
kilka osób, z którym zdawał, ale efekty były mizerne.
Spróbowała więc odkryć cokolwiek
o Chupacabrze, w nadziei, że to powie jej cokolwiek o jego pracodawcy. Tu
efekty były lepsze, choć wciąż marne. Ludzie z gorszych dzielnic znali go, ale
niewiele wiedzieli o jego przeszłości. Od jakiegoś gadatliwego dzieciaka Tonks
dowiedziała się, że Chupacabra przyjechał z Ukrainy, jest trochę dziwny, ale
miły i nieźle płaci. Mały nie chciał powiedzieć za co i gdy Tonks zaczęła
naciskać, nagle zrobił się czujny. Ktoś inny wspomniał, że Chupacabra zbyt lubi
mugoli i jeszcze kiedyś za to oberwie, ale brzmiało to jak żart, a nie groźba.
Nikt jednak nie chciał Tonks z nim umówić, choć dzieciak obiecał przekazać
wiadomość. Tonks wysłała też do ukraińskiego auroratu pytanie, czy mają w
papierach przestępcę, który używa przezwiska Chupacabra, ale dostała negatywną
odpowiedź. Poprosili ją o portret – napisała, że jego sporządzenie jest
niemożliwe. W normalnej sytuacji złapałaby portrecistę, który i tak nudził się
ostatnio jak mops, pokazała mu swoje wspomnienia i po godzinie miała śliczny
szkic do listu gończego. Teraz nie była jednak nawet pewna, czy może opisać
wygląd mężczyzny, bo przecież ten poznała w domu Charlesa.
O Williamie równie ciężko było
znaleźć jakąkolwiek informację. Choć jego teczka zawierała więcej dokumentów
niż ta brata, wszystkie najciekawsze fragmenty – dotyczące pracy – zostały
oznaczone jako tajne. Tonks mogłaby poprosić o dostęp do nich, ale musiałaby to
uzasadnić. Z Przysięgą na karku nie miała na to szans.
Zajrzała jednak do jego dziadków
od strony matki, udając, że prowadzi śledztwo w sprawie Emily. Niewiele jednak
to jej dało. Matka Williama umarła na Gorgonią Zarazę w domu swoich
rodziców, leczona przez ich uzdrowicieli – bo takie miała życzenie. Tonks nie
wiedziała, jak ojciec Williama mógłby to sfingować, więc pogodziła się z myślą,
że ma do czynienia ze zwyczajnym zgonem. Poza tym dziadkowie Willa nigdy nie
byli we dworze Rainbowów, a z wnukiem kontakt urwał się im wiele lat temu.
William w dzieciństwie bywał u nich od czasu do czasu, ale jego rodzeństwa
prawie nie widzieli. Charlesa opisali jako chłopca „bardzo przedsiębiorczego”,
a Emily „niezwykle energiczną”. Jeśli chodzi o samego Williama, uważali go za
trochę zbyt skrytego, ale za to posiadającego złote serce. Tonks pożegnała ich
z mieszanymi uczuciami. Wydawali się całkiem mili i wątpiła, żeby świadomie ją
okłamywali, ale nie potrafiła tego wykluczyć.
Poza tym odkryła, że William raz
wylądował w Mungu, po wypadku w jakimś barze. Pijana kobieta cisnęła w niego
zaklęciem, które z powodu niewyraźnej wymowy dało naprawdę niespotykane efekty.
Jednak nie to interesowało Tonks – przeczytała akta dokładnie, szukając
informacji o wcześniejszych uszkodzeniach ciała i pozostałościach czarnej
magii. Jeśli jednak ojciec znęcał się nad chłopcem, na pewno nie robił tego
fizycznie.
Wciąż nie mogła uwierzyć, że
mężczyzna, który życzył śmierci synowi z taką zapalczywością, był równocześnie
zupełnie niewinny. Choć może tłumaczyły go okoliczności… Tonks przypomniała
sobie zakurzoną postać i pajęczynę rozpiętą od ramienia do głowy. Po plecach
przeszedł jej dreszcz.
– Mam inne kłopoty – wymamrotała
wreszcie, bo Syriusz wciąż się w nią wpatrywał. – Wybacz, kuzynie, ale to moja
sprawa.
Choć nie chciała, aby tak było,
bo czuła się coraz bardziej samotna i bezradna. A w dodatku nic jej nie
wychodziło.
Pytała trochę w Ministerstwie,
ale starała się, aby nikt nie zwrócił na to uwagi. Nawet przez chwilę myślała,
że jej się udało. Brenda szybko wyprowadziła ją z błędu.
Najgorsze było to, że całe te
podchody naprawdę niewiele dały. Udało jej się zdobyć tylko jedną cenną
informację. Dowiedziała się, że od samego początku w pracy William przydzielony
był do jednego projektu. Mężczyzna, który to powiedział, stwierdził, że Rainbow
„robi przy ośmiorniczce”. Nagle jednak opamiętał się i dodał, że nie powinien
nawet tego mówić. Ściśle tajne.
Koszmarny tydzień, pomyślała
Tonks bezradnie.
Poza tym nawet nie udało jej się
wyciągnąć nic od Millera, choć cały dzień próbowała zdobyć dowód na to, że ten
pracuje dla Rainbowa.
– Daj tę whisky – poprosiła w
końcu.
Syriusz otworzył usta, jakby
chciał coś powiedzieć, ale przerwało im stukanie. Wzdrygnęli się oboje i
spojrzeli na niewielkie okno. Po chwili Syriusz wstał i podszedł do niego,
wyciągając różdżkę. Nagle jednak rozluźnił się i otworzył lufcik, wpuszczając
do środka niewielką szarą sowę.
– Znasz ją? – spytała Tonks,
kiedy ptak wylądował przed nią.
– Jest Kingsleya. – Syriusz
wydawał się zaskoczony nie mniej od dziewczyny. – Czego on chce o tej porze?
Dziewczyna odwiązała zwitek
pergaminu i przeczytała go szybko. Później drugi raz.
– Jakaś bzdura z zamianą
dyżurów. Znaczy, nie naszych, w mojej robocie – skłamała szybko, wpychając
wiadomość do kieszeni szaty. – Ktoś zachorował i szukają zmiennika na jutro.
– Bierzesz?
– Co ty, padam z nóg. – Oderwała
od czystego pergaminu kawałek i zamoczyła pióro w atramencie. – Odpiszę mu,
żeby szukał innego frajera.
Przez moment wahała się, ale w
końcu napisała:
„Jasne, spotkam się z nim. Może
być jutro.”
***
James obudził się w miarę
wypoczęty dopiero niedzielnego popołudnia i wtedy po raz pierwszy poczuł, że
chce coś zjeść. Wcześniej jedynie pił w tych krótkich momentach, kiedy był
przytomny. Głód powitał z pewną ulgą, jak starego przyjaciela. W końcu
oznaczał, że James zaczyna dochodzić do siebie.
Chłopak przetrząsnął lodówkę
oraz szafki, aby przygotować sobie płatki. Zjadł na stojąco, wodząc
półprzytomnym wzrokiem po kuchni. Wyglądała całkiem normalnie. Stare, drewniane
szafki, niczym nie przykryty stół, kuchenka zachlapana tłuszczem. Coś jednak
Jamesowi w niej nie pasowało, ale nie wiedział co.
Mniejsza, pomyślał, odkładając
miskę do zlewu.
Drzwi wyjściowe okazały się
zamknięte. Chłopak przez moment szarpał klamkę, czując narastający strach.
Zmusił się jednak do uspokojenia, opanował jakoś bicie serca. W końcu nie było
nic dziwnego w tym, że Snape je zamknął.
James więc wrócił do kuchni i
wyszedł przez okno, prosto na zabłocone podwórko. Mżyło, ale jemu to nie
przeszkadzało, choć deszcz był zimny. Ruszył przed siebie bez celu.
Zrozumiał w końcu, co mu nie
pasowało. Znalazł się w mugolskiej dzielnicy, chyba robotniczej. Identyczne,
ceglane domy kuliły się przy sobie, a po ulicy przejeżdżały od czasu do czasu
samochody. Przechodniów prawie nie było, przegonił ich deszcz.
Czyli nie zabrał mnie do domu,
pomyślał chłopak obojętnie. Nie wyobrażał sobie Śmierciożercy, który na stałe
mieszkałby pośród mugoli. Może pomijając jego matkę, ale ona się nie liczyła.
Pewnie Snape zaciągnął go do którejś ze swoich kryjówek.
James na chwilę przystanął przy
opuszczonej fabryce, które łypała na niego dziurami po wybitych szybach. Przez
chwilę miał ochotę przeleźć przez płot i wspiąć się na płaski dach. To byłoby
jednak głupie, wciąż przecież kręciło mu się w głowie. Wszedł w jakąś wąską
uliczkę, a później przesmyk pomiędzy budynkami, nawet nie starając się
zapamiętać drogi. Po jakimś czasie bezsensownego błąkania się dotarł do nasypu
kolejowego i usiadł na nim zmęczony. Przynajmniej przestało padać.
Obrywał z liści jakieś zielsko,
próbując wymyślić, co powinien zrobić dalej.
Nie mógł zwiać, nic się pod tym
względem nie zmieniło. Choć nie, było jeszcze gorzej, bo teraz Snape i
Dumbledore wiedzieli dlaczego.
Właściwie James chciałby
porozmawiać z Emily, choć sam nie wiedział o czym. O Charlesie? Williamie? O
Przepowiedni? O tym, że znowu zrobiła to przy ludziach, choć przecież mu
obiecała…?
Podciągnął rękaw i obejrzał
tatuaż. Parę linii zniknęło już całkowicie, kolejne zaczynały blednąc, ale
nadal nie można było rozpoznać choćby zarysu psa. W dodatku wciąż miał
wrażenie, że gdzieś już widział ten wzór, całkiem niedawno.
Mniejsza, pomyślał, ostrożnie
dotykając skóry. Wciąż była zaczerwieniona i spuchnięta, bolała. Mógł jednak
wytrzymać to tępe pulsowanie, więc powinno być dobrze, o ile o nic nie zahaczy
ręką.
– Rozchorujesz się. – Usłyszał
znajomy głos i gwałtownie ściągnął rękaw. Zamroczyło go lekko, kiedy przesunął
palcami po tatuażu.
Snape usiadł koło niego na
skarpie. W rękach trzymał duże, tekturowe kubki, a ubrany był po mugolsku, w
dżinsy i czarny sweter.
– Trzymaj – dodał, podając
chłopakowi kawę.
James napił się ostrożnie, ale
smakowała normalnie, jak typowa lura z sieciówki. Snape chyba nic do niej nie
wlał.
– Byłem u Lucjusza – stwierdził
mężczyzna po chwili. – Powiedział, że ma u ciebie dług.
– Niby za co? Gdybym się nie
wygadał… – wyrwało mu się. Wzruszył ramionami zirytowany.
– Czarny Pan dowiedziałby się od
kogoś innego. Przed nim nie da się nic ukryć.
Jeśli Snape chciał Jamesa
pocieszyć, nie udało mu się. Chłopak skulił się, wbijając wzrok w ziemię.
– Mówiłeś Granger o swojej
sytuacji? – zapytał mężczyzna nagle.
– No… nie. A co?
– Prawie oskarżyła mnie dzisiaj
o zabójstwo, gdy tylko zajrzałem do szkoły. Z jakiegoś powodu była pewna, że
cię skrzywdziłem. – Snape skrzywił się lekko.
James za to parsknął śmiechem, o
mało nie rozlewając kawy.
– Ty masz twarz seryjnego
mordercy, to co się dziwisz. Ale naprawdę o mnie pytała? – Z jakiegoś powodu ta
wiadomość poprawiła mu humor.
– Owszem, musiałem odebrać jej
punkty, żeby się uspokoiła.
– To my mamy jeszcze jakieś
punkty?
– Już nie.
James odłożył kubek i odruchowo
sięgnął do kieszeni, nie znalazł w niej jednak ani papierosów, ani różdżki, ani
obrazka.
– Mam twoje rzeczy. – Snape
zauważył jego ruch. Wyciągnął mały, lniany woreczek i rzucił mu go. James
zajrzał do magicznie powiększonego wnętrza i wyciągnął szlugi.
– Zapalisz mi? – spytał
niechętnie. – Sam nie mogę, Namiar…
Snape zrobił to i sam się
poczęstował. James obserwował go z coraz większym napięciem. Mężczyzna
zachowywał się dziwnie, inaczej niż w szkole czy Malfoy Manor. To niepokoiło
chłopaka, bo nie wiedział, dlaczego Snape nagle zaczął grać.
– Dumbledore zwolniłby cię z
eliksirów, gdybyś mu wytłumaczył sytuację – stwierdził mężczyzna, wyciągając z
ust papierosa. Napił się kawy.
– Nie uwierzyłby, musiałbym mu
pokazać…
– Też fakt.
To proste stwierdzenie
rozzłościło chłopaka. Miał wrażenie, że Snape z niego kpi.
– Co cię to w ogóle obchodzi? To
nie twój dom traci punkty – warknął.
Profesor spojrzał na niego
obojętnie i zgasił papierosa na żwirze.
– Czujesz się na tyle dobrze,
żeby wrócić do Hogwartu? – spytał, zamiast odpowiedzieć. – Dyrektor chciałby z
tobą porozmawiać.
Chłopak skinął głową, dopił kawę
i ostatni raz zaciągnął się. Następnie aportowali się łącznie, choć dotyk
mężczyzny budził w Jamesie wstręt. Chłopak odskoczył od Severusa natychmiast i
oparł się o kamiennego dzika. Serce łomotało mu jak po biegu.
Tymczasem Snape wyciągnął z
kieszeni woreczek podobny do tego, który dał Jamesowi. Wygrzebał szatę i
przebrał się w nią, a sweter schował. Rainbow czekał.
Na dziedzińcu paru młodszych
uczniów bawiło się w berka, ale zwiali, gdy tylko na horyzoncie zamajaczył
Snape. Poza tym Hogwart był cichy i spokojny, przez co kojarzył się Jamesowi
nawet nie z więzieniem, a kryptą. Chłopak pomyślał, że chciałby znaleźć się w
kuchni albo pokoju wspólnym, wśród skrzatów lub ludzi, byle w tłumie. Choć może
kuchnia byłaby lepszym wyborem, bo znowu poczuł się głodny.
Z ciężkim sercem wszedł do
gabinetu Dumbledore’a.
Najpierw zauważył, że Fawkes nie
siedział na żerdzi. Brak feniksa dodatkowo go przybił, niczym zły znak. James
zebrał się jednak w sobie i uśmiechnął, jakby na przekór wszystkiemu.
Dumbledore siedział za biurkiem
i wyglądał, jakby drzemał. Tiara w gwiazdki zsunęła mu się na czoło, a okulary
zjechały na koniuszek nosa. Kiedy jednak Snape odkaszlnął, dyrektor natychmiast
otworzył oczy i spojrzał na Jamesa.
– Witaj, chłopcze. Cieszę się,
że żyjesz.
– Ja też – przyznał i bez
zaproszenia usiadł na jednym z krzeseł.
Severus jak zwykle stał w
pobliżu drzwi i milczał, obserwując wszystko z obojętnością.
Tylko to potrafi, pomyślał
chłopak z goryczą. Prawie natychmiast zrobiło mu się jednak głupio. To nie była
wina Snape’a, że James wpakował się w takie bagno – czemu więc miałby się dla
niego narażać? Nie byli przecież przyjaciółmi. A później kupił mu te ciuchy,
choć nie musiał…
Właśnie, przypomniał sobie
chłopak, muszę mu oddać kasę.
– Mógłbym obejrzeć twój tatuaż?
– zapytał Dumbledore łagodnie.
James zamrugał, uświadamiając
sobie, że dyrektor chyba powtarza to pytanie któryś raz z kolei. Pokiwał głową,
czując nagły napad lęku. Starając się powstrzymać drżenie rąk, podwinął lewy
rękaw i wyciągnął do niego dłoń.
– Sztuka nowoczesna – spróbował
zażartować.
Dumbledore zmarszczył brwi i
przez chwilę przyglądał się ręce, ale nie próbował jej dotykać. Później wyjął
różdżkę i rzucił czar, od którego Jamesa skóra najpierw zaczęła mrowić, a
później piec. Chłopak jednak zacisnął zęby, nic nie mówiąc. Zresztą dyrektor
zdjął zaklęcie, zanim zrobiło się naprawdę źle. Wciąż milczał i ta cisza
działała na nerwy chłopakowi, ale bał się przeszkadzać.
Dumbledore wstał i przez chwilę
grzebał w gablocie obok, zanim wyciągnął dziwaczny, skomplikowany mechanizm.
James przyjrzał się przedmiotowi z narastającymi wątpliwościami. Przypominał on
trochę zmutowanego pająka ze srebrnymi odnóżami i odwłokiem z kółek zębatych.
Sieć soczewek imitowała oczy.
– Włóż tu rękę – rozkazał
dyrektor, kładąc mechanizm na blacie biurka. James niechętnie wsunął dłoń
pomiędzy srebrne druty i jęknął, kiedy zacisnęły się na jego skórze. Do oczu
napłynęły mu łzy, ale i tak zobaczył jak kółka zębate zaczynają się kręcić w
szaleńczym tempie. Dumbledore przykucnął, aby spojrzeć prosto w soczewki.
Zmarszczka na jego czole pogłębiła się, a kiedy urządzenie zaczęło dymić,
stuknął w nie różdżką i wyłączył.
James zrzucił je z ręki ze
wstrętem, otarł oczy rękawem.
– Coś jeszcze? – zapytał ostro.
Czuł, że koszula przylepiła mu
się do pleców.
Dyrektor usiadł na swoim krześle
i przez chwilę rozglądał się po gabinecie, głęboko zamyślony.
– Zapewne nie wiesz, jak brzmi
formuła tego zaklęcia? – spytał.
– Jasne, że wiem – warknął
chłopak. – Nie jestem idiotą.
Nagle jednak zmarkotniał.
Normalnie wyciągnąłby sam te wspomnienie, ale teraz… Na próbę dotknął różdżkę,
którą w międzyczasie przełożył do kieszeni, ale niczego nie poczuł. Zwykły
badyl.
– Ach, to wiele spraw ułatwi. –
Dumbledore wyciągnął z szuflady szklaną fiolkę. – Kiedy dotknę twojej skroni,
skup się na konkretnym wspomnieniu. To już nie będzie bolało.
Miło, że w końcu o tym
informujesz, pomyślał chłopak.
Po chwili fiolka była już
napełniona i starannie zamknięta. Dumbledore znów usiadł na swoim miejscu.
Przez chwilę nawijał koniuszek brody na palec, bawiąc się nią mechanicznie.
– Przykro mi – powiedział w
końcu. – I przepraszam. Powinienem zająć się tobą wcześniej. – Tylko głęboki
smutek w jego głosie sprawił, że James się nie roześmiał.
– Sam się doskonale sobą zajmuję
– stwierdził nonszalancko i zsunął rękaw. – Wyluzuj.
Wargi mężczyzny drgnęły lekko,
jakby chciał się uśmiechnąć, ale nie dał rady.
– Mam nadzieję, że zdołam ci to
wynagrodzić – powiedział poważnie.
– Taa, pewnie. Mogę już iść?
– Oczywiście. Choć, moment,
zapomniałbym. – Wyciągnął z jednej szuflady woreczek i podał zaskoczonemu
chłopakowi. – Miałem przekazać. Teraz już wszystko. Severusie, zostań na
chwilę.
James minął profesora szybko, a
po ruchomych schodach zbiegł. Tuż za chimerą przystanął i wygrzebał z kieszeni
obrazek. Zastukał w ramkę paznokciem.
– Hej, mała – wyszeptał. Powoli
zaczął iść w stronę kuchni, prawie nieświadomie. – Nudzisz się może?
***
Nie lubiła olejnych obrazów.
Zawsze, gdy w nie wchodziła, czuła się, jakby brodziła w powietrzu gęstszym od
syropu. Lepiło się do jej skóry i ubrania, osiadało na języku. Nie rozumiała,
jak inni mogą to wytrzymywać.
Ale w gabinecie dyrektora
wszystkie portrety namalowano olejami, więc dziewczynka nie miała większego
wyboru. Wślizgnęła się do obrazu tłustego, sympatycznie wyglądającego
mężczyzny, który niezbyt przekonująco udawał, że drzemie. Drgnął, kiedy
przekroczyła granicę, ale nie odwrócił się. Widać zbyt zainteresowany był tym,
co działo się w tamtym drugim świecie.
Dziewczynka poprawiła pelerynę
niewidkę i podeszła do niego ostrożnie.
Ciemność w tym obrazie
zabarwiona było na bordowo, więc pewnie sportretowany dyrektor pochodził z
Gryffindoru. Czarodziej stał po kostki w niebycie, który tutaj przypominał
trochę popiół.
Dziewczynka wolała obrazy, w
których podłoże zostało namalowane. I niebo, zwłaszcza niebo. Czuła się w nich
pewniej i bezpieczniej. Nawet jednak w nich świat rozmywał się na granicach i
zapadał w ciemność „pomiędzy”.
Bała się chłodu tego
międzyświata i jego niby cieni. Bała tym bardziej, że gdy James zawołał ją z
ogrodu, zabłądziła. Brnąc przez pustkę była pewna, że już nigdy nie znajdzie
swojego portretu i zostanie tam na zawsze. Oczywiście nie powiedziała tego
Jamesowi, nie chciała, aby uważał ją za tchórza. Bo po co komukolwiek
tchórzliwy szpieg?
Upewniła się, że były dyrektor
Hogwartu stoi na tyle daleko, aby nie dotknął jej przypadkiem, i zaczęła
obserwować sytuację w gabinecie.
Dumbledore właśnie wynurzył się
z myślodsiewni. Ostrożnie wyciągnął z niej wspomnienie i ponownie umieścił w
fiolce. Snape tymczasem przestał krążyć po gabinecie i usiadł przed biurkiem.
– Więc? – spytał chłodno. – Dasz
radę zdjąć to z niego?
– Nie jestem pewien.
Dumbledore machnął różdżką i z
regału wyleciała jedna z książek. Upadła na blat z hukiem, więc mężczyzna
pogładził ją po okładce, jakby przepraszając. Wyglądała trochę jak zwykły
dziennik, tyle że stary. Dyrektor zaczął kartkować ją ostrożnie, starając się
nie uszkodzić i tak już sfatygowanych kartek.
– Tak, dobrze pamiętałem –
powiedział, jakby do siebie. Dziewczynka stanęła na palcach, aby zajrzeć do
książki. Dumbledore oglądał niezbyt staranny szkic kręgu, w którym plątały się
chaotycznie linie. – Nawet nie musiała go tak bardzo modyfikować.
– Co modyfikować? – warknął Snape,
ale uspokoił się, gdy tylko dyrektor na niego spojrzał. – Wybacz, jestem
rozdrażniony.
– Emily oparła zaklęcie na swoim
rodzinnym kręgu. Wplotła też słowa aktywujące do czaru, dlatego jest tak…
niepoprawny gramatycznie. – Podsunął Snape’owi dziennik i palcem wskazał na
parę linijek tekstu. – Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że kiedykolwiek zobaczę,
jak ktoś używa tej magii. Zawsze wydawała mi się zbyt… niepraktyczna.
Snape nawet nie spojrzał na
książkę.
– I dlatego nie możesz go
złamać? Bo jest oparty na tym czymś?
Dumbledore jakby się zawahał.
– To jedna z przyczyn.
Długo milczał, zamyślony. Snape
nie poganiał go, choć bębnił palcami o blat biurka.
– Podejrzewam, Severusie, choć
oczywiście mogę się mylić, że ten tatuaż nie miał zadawać bólu. A przynajmniej
nie to było głównym celem – powiedział w końcu Dumbledore, garbiąc się lekko. –
Do tego nie byłoby potrzeba aż tak zaawansowanej magii.
Profesor zastygł, nic nie
powiedział.
– Wiesz, że każdy z nas ma
ograniczenia, jeśli chodzi o magię. Niektórym nigdy nie uda się rzucić pewnych
zaklęć, a innych wykończą one szybko…
– Nie mam jedenastu lat –
przerwał mu mężczyzna chłodno.
– Tak, faktycznie. Chodzi mi o
to, że czasami magii nie starcza. Najczęściej potrzebny jest tylko porządny sen
i nazajutrz człowiek może znów czarować, choćby przed nim nie był w stanie
rzucić Lumos.
– Wiem.
– Działa to w dwie strony,
wyczerpanie organizmu rzutuje na zdolności magiczne, ale i rzucanie zbyt wielu
zaklęć może wyniszczyć człowieka.
– Dyrektorze – powiedział Snape
i to jedno słowo zabrzmiało, jak groźba.
Albus ściągnął okulary i
przetarł je wyczarowaną chusteczką.
– Ten tatuaż wypala jego moc,
Severusie. Bardzo wiele magii potrzeba, aby podtrzymać jego działanie, a
czerpana jest od chłopca. Zasada jest więc pozornie prosta. – Zamyślił się znów
na chwilę. – Choć przyznam, że nigdy jeszcze nie widziałem czaru, który byłby
rzucany wbrew woli rzucającego. Ani zaklęcia, które pochłaniałoby tak dużo magii
w tak krótkim czasie.
Snape prześlizgnął się wzrokiem
po obrazach i dziewczynka odruchowo uskoczyła w bok, choć pod peleryną nie mógł
jej zauważyć. Po chwili jednak znów wróciła na miejsce, przysłuchując się
rozmowie z uwagą.
– Czyli nie tylko wyczerpuje go
i sprawia mu ból, ale jeszcze odbiera magię? – Profesor skrzywił się. –
Cudownie. Ciekawe, kiedy Czarny Pan zacznie używać tego zaklęcia.
– Wątpię, aby to zrobił.
Severusie, widziałeś, czy James już czarował?
Mężczyzna zawahał się.
– Nie, chyba nie. Ale nie miałem
czasu siedzieć nad nim całymi dniami. Dlaczego o to pytasz?
Dyrektor znów zaczął skubać
brodę. Nagle sięgnął po jakiś pergamin, odwrócił go na czystą stronę i zaczął
zapisywać ciąg liczb.
– Mówiłeś, że trzymała go pod
zaklęciem około trzech minut?
– Może trzy i pół. Musiałbym
obejrzeć swoje wspomnienia, aby się upewnić – w głosie mężczyzny zabrzmiała
podejrzliwość.
– I jest już w stanie chodzić –
wymamrotał dyrektor, najwyraźniej do siebie.
Pokrywał pergamin rzędami liczb,
tworząc skomplikowane równania. Dziewczynka obserwowała to uważnie. Artysta
wyposażył ją w fotograficzną pamięć, ale niezbyt dobrze radziła sobie z
obliczeniami jako takimi. Potrafiła tylko powiedzieć, że liczby były duże,
roiło się wśród nich od pierwiastków, całek i tych śmiesznych symboli, których
używało się tylko w numerologii.
– Powiedz mi, kiedy zauważysz,
że znów czaruje – ni poprosił, ni rozkazał Dumbledore, kończąc pracę. –
Podejrzewam, że zdarzy się to czwartek. Może w środę wieczorem, choć byłoby to
niepokojące.
– Jaką on ma moc? – zapytał
Snape tak cicho, że dziewczynka ledwo go usłyszała.
– Będę wiedział, gdy jego magia
się odnowi.
– Nie traktuj mnie jak…
Domyślasz się czegoś.
Dumbledore westchnął, ale
odpowiedział:
– Wiem tylko tyle, chłopcze, że
gdyby ciebie tak długo trzymano pod tym zaklęciem, prawdopodobnie byłbyś
martwy. A on już chodzi.
Ktoś zastukał do drzwi i
dziewczynka podskoczyła. Były dyrektor koło niej również drgnął, a później
obrócił głowę, marszcząc brwi. Wpatrywał się z namysłem w miejsce, w którym
stała. Mała stwierdziła więc, że trzeba się wycofać. Kątem oka zauważyła tylko,
że do gabinetu weszła Umbridge, i czmychnęła.
***
James wysłuchał swojego szpiega
na korytarzu, w drugiej ręce trzymając nadgryzionego rogala. Jedyne, co zdołał
z siebie wykrztusić, to:
– Aha.
Dziewczyna patrzyła na niego
tak, jakby oczekiwała, że chłopak zaraz zemdleje i będzie musiała biec po
pomoc. James oparł się na chwilę o ścianę, starając uporządkować chaos w
głowie. Niezbyt mu się to udało.
– Aha – powtórzył.
Jeszcze bardziej zapragnął porozmawiać z
matką. Wepchnął portrecik do kieszeni, zapominając choćby o podziękowaniu. Ruszył
w stronę pokoju wspólnego Gryfonów, nie myśląc nawet za bardzo o tym, co robi. Chciał
tylko zabrać swoje rzeczy: kurtkę, plecak i paczuszkę. I może powiedzieć
Hermionie, żeby tak nie panikowała.
Do wieży jednak nie dotarł, bo
na trzecim piętrze wpadł na Harry’ego. Potter spojrzał na niego dziwnie, jakoś
krzywo i wycedził:
– Szukałem cię.
– Co? Od piątku? – zdziwił się.
Potter chyba poczuł się zbity z
tropu, bo odpowiedział normalnie:
– No nie, taka jedna mała
zauważyła, że wróciłeś i mi powiedziała. Zresztą, nieważne. Musimy porozmawiać.
James wzruszył ramionami, nie
wiedząc, czy jest bardziej rozdrażniony, czy rozbawiony. Potter wyglądał
idiotycznie, kiedy próbował się zachowywać jak dorosły. Rainbow machnął więc
dłonią w stronę nieużywanej klasy, w której siedział z Mrużką parę dni temu.
Jeśli Harry chciał mu nawrzucać, mogli to załatwić równie dobrze teraz.
Choć James w sumie nie wiedział,
czym mu podpadł. Może tym, że zniknął ze Snape’em na weekend? Cóż, najwyżej powie,
że profesor miał napad instynktu macierzyńskiego i zaciągnął go siłą na ryby.
Klasa wciąż była zapuszczona i
brudna. James usiadł na ławce, która zaskrzypiała alarmująco i spojrzał na
Harry’ego z wyczekiwaniem.
– No to mów – poprosił w końcu,
bo Potter rzucał mu tylko ponure spojrzenia.
– Chodzi o to… Cholera, co ty
robiłeś u Voldemorta?
Twarz Jamesa stężała. Choć jego uśmiech
teoretycznie się nie zmienił, z jakiegoś powodu nagle zaczął kojarzyć się z
grymasem wściekłości. Chłopak zacisnął palce na ławce.
Snape na pewno nie powiedziałby
o tym Potterowi, a przynajmniej ostrzegłby Jamesa, że to zrobił. Dumbledore
pewnie też. Pozostawał Malfoy.
Pieprzony szczyl się wygadał, a
teraz James miał problem.
– Spytaj Dumbledore’a.
Harry skrzywił się, jakby ktoś
go uderzył.
– Pytam się ciebie – warknął.
– Serio? Kolesia, który był u
Czarnego Pana?
– Pewnie jest jakieś
wytłumaczenie…
James poczuł się nagle strasznie
znużony. Harry wyglądał trochę jak zbity szczeniak. Bezradnie, dziecinnie i
głupio.
– Nie muszę się przed tobą
tłumaczyć – odpowiedział oschle.
To znowu podziałało na Harry’ego
jak płachta na byka. Chłopak zacisnął pięści i pobladł.
– Chyba mam prawo wiedzieć, o co
chodzi. Jakbyś nie pamiętał, Voldemort tak jakby próbuje mnie zabić.
Rainbow znów się wściekł, tym
razem na Harry’ego. Zeskoczył z ławki, z trudem panując nad emocjami.
– Świat nie kręci się wokół
twojego tyłka, Potter – palnął, podchodząc do drzwi. Wyminął przy tym chłopaka,
nie patrząc mu w twarz.
– Czekaj… – Harry złapał go za ramię.
James zareagował insynktownie. Uderzył łokciem w tył, prawie nie
patrząc, a w następnej chwili trzymał już Pottera za szatę. Rzucił go na ławkę,
która zatrzeszczała w proteście.
Mógł w tym momencie odpuścić, ale nie chciał. Potter uniósł rękę, żeby
osłonić głowę, lecz zbyt wolno.
Pierwszy cios rozkwasił mu wargę, drugi podbił oko. James lał go z
zaskakującą precyzją, uderzając w brzuch, żebra albo twarz – byle
najdotkliwiej. Wściekłość dodała mu siły.
Potter spróbował go kopnąć, ale niezbyt mu wyszło. Wierzgnął jak królik
złapany w pętlę, przez co zarobił kolejny cios w brzuch i stęknął z bólu.
Rainbow przycisnął go do blatu lewą ręką i strzelił znów w szczękę, obluzowując
jakiś ząb.
Noga ławki ze zgrzytem przesunęła się po podłodze i nagle pękła. Mebel
przewrócił się w bok, pociągając chłopców ze sobą.
Harry poczuł, że spada i w odruchu złapał Jamesa za rękę. Ten
krzyknął, ale huk rozpadającej się ławki prawie go zagłuszył.
Znaleźli się nagle na posadce pośród szczątków mebla. James przewalił
się na bok, trzymając się za lewe przedramię. Ból oszołomił go tak, że na
chwilę stracił kontakt z rzeczywistością.
Harry wykorzystał to, choć sam był lekko zamroczony. Usiadł na brzuchu
chłopaka. W ustach czuł smak krwi i musiał wypluć ząb. Widok siekacza na
zakurzonej podłodze popchnął go do działania. Pierwszy cios zadał niepewnie,
lecz w następne włożył już całą swoją siłę, wściekłość i rozgoryczenie.
Początkowo James nawet tego nie zauważył, zbyt skupiony na rwącym
bólu, który czuł w ręce. Rozchodził się on od przedramienia, ale Rainbow miał
wrażenie, że cały jego bok pulsuje, jakby ktoś przypalał go ogniem.
Uderzenie w nos otrzeźwiło go jakoś. James spojrzał na Pottera jednym
okiem, bo drugie zalane miał krwią. Harry tłukł chaotycznie i na oślep. Na myśl
jednak, że mógłby znowu trafić go w tatuaż, Jamesowi zrobiło się niedobrze.
Poczekał, aż Potter się odsłoni, biorąc zamach do kolejnego ciosu, i
walnął go prawym łokciem w grdykę. Równocześnie obrócił się, zrzucając chłopaka
na podłogę.
Harry zarzęził, próbując podnieść się na czworaka, i Rainbow
przestraszył się, że przesadził.
Ukląkł i spróbował coś powiedzieć, ale wtedy Potter złapał go ponad
lewym nadgarstkiem. Ból powrócił, jeszcze gorszy niż przed chwilą. James prawie
nie zauważył, że Harry podwinął mu rękaw. W desperackim ruchu, bardziej
odruchowym niż przemyślanym, uderzył go prawą pięścią w splot słoneczny. Potter
wreszcie go puścił, ale chłopak był w stanie tylko zwinąć się na podłodze.
Wtedy drzwi klasy otworzyły się i ktoś zajrzał do środka.
– Aha! – usłyszał James. – Tak myślałem.
Chłopak otarł twarz z krwi i zamrugał, z trudem ogniskując wzrok. W
progu stał Filch z nieodłączną kocicą warującą przy jego nogach. Mężczyzna
patrzył na pobojowisko z dziwną mieszaniną ekscytacji i wstrętu. Szczęka
dygotała mu lekko.
– Gdzie może być ten chłopak, myślałem, gdzie…
Potter zdołał złapać oddech i teraz klęczał, obejmując jedną ręką
pierś.
– …Was obu wychłostać… – kontynuował woźny, choć nikt go nie słuchał.
Na jego zapadniętych policzkach rozlewały się czerwone plamy. – …i wywalić.
James podniósł się, przytrzymując jakiegoś krzesła. Zachwiał lekko,
ale utrzymał równowagę. Potter nadal nie wstawał z podłogi. Oddychał płytko,
zgięty wpół.
– Pójdziesz ze mną do dyrektora – powiedział Filch, ale nie ruszył się
z miejsca. – Pójdziecie – zmienił zdanie. Jego kotka zamruczała gardłowo.
– Porąbało cię? On nie da rady. – Skinął głową na Pottera.
Powoli zaczęło docierać do niego, co zrobił. Sam był w miarę dobrym
stanie, szczególnie, że ręka przestawała boleć. Obmacał twarz ukradkiem i
stwierdził, że poza złamanym nosem nic szczególnie złego mu się nie stało.
Harry wyglądał dużo gorzej, a sposób w jaki trzymał się za pierś sugerował, że
James złamał mu któreś żebro. Potter wciąż nie mógł złapać głębszego oddechu, a
jego twarz wyglądała jak koszmar chirurga plastycznego.
Rainbow uświadomił sobie, że gdyby ławka się nie złamała,
prawdopodobnie stłukłby chłopaka do nieprzytomności. Nawet nie wiedział
dlaczego, po prostu… stracił panowanie nad sobą.
Od miesięcy mu się to nie zdarzało.
Woźny zawahał się. Najwyraźniej nie chciał wypuszczać z rąk uczniów
przyłapanych na gorącym uczynku, ale nie uśmiechało mu się taszczenie jednego z
nich. Marszczył komicznie brwi, starając się wymyślić rozwiązanie. Z kłopotu w
pewien sposób wybawiło go pojawienie się trójki Krukonów. Najwyraźniej wracali
z treningu, bo nieśli ze sobą miotły. Zaciekawieni zamieszaniem zajrzeli do
klasy i drobna Azjatka pisnęła:
– To Harry.
Że go poznała, zdziwił się James.
Woźny tymczasem skrzywił się, jakby połknął cytrynę.
– Potter, Potter – wymamrotał gniewnie. Wreszcie podjął decyzję: –
Zabierzcie go do skrzydła szpitalnego. Choć takiemu to trzeba skórę wygarbować,
a nie… Jakby się dyrektor zgodził…
James za to starał się unikać wzroku dziewczyny, która najwyraźniej
próbowała go zabić spojrzeniem. Jej towarzysze byli raczej rozbawieni sytuacją,
choć Rainbow nie wiedział, co ich rozśmieszyło. Ale też się uśmiechnął, czemu
nie.
Filch zaprowadził go do gabinetu dyrektora, choć przez całą drogę
zachowywał się dziwacznie. Patrzył na chłopaka spode łba, mamrotał coś o
wieszaniu za kciuki i bardzo starannie pilnował, aby zachować dystans. James
się nad tym nie zastanawiał. Szedł przygarbiony z rękami w kieszeniach, co
jakiś czas tylko ocierając twarz, bo rozcięty łuk brwiowy wciąż krwawił.
Wszedł do gabinetu i przystanął, zaskoczony ilością osób. Dumbledore
siedział za biurkiem, a Snape jak zwykle stał niedaleko drzwi. Oprócz nich
jednak w pokoju przebywały Umbridge i McGonagall, które natychmiast przerwały
rozmowę.
Woźny przystanął na schodach i jakoś nie kwapił się popchnąć Jamesa.
Zza jego pleców więc powiedział:
– Przyprowadziłem go.
James poczuł się nagle bardzo osłonięty, kiedy spojrzeli na niego
wszyscy, łącznie z paroma portretami, które zapomniały, że udają śpiących.
Pierwsza odezwała się Minerwa, która nawet nie starała się ukryć szoku:
– Gryffindorze, co się panu stało?
– Bił się – natychmiast odpowiedział Filch. – Z Potterem, ledwo ich
rozdzieliłem.
James wzruszył ramionami i odsunął się lekko, odsłaniając mężczyznę.
Następnie oparł się o ścianę swobodnie i hardo spojrzał na profesorkę, bardzo
starając się nie pokazać, jak głupio się teraz czuje.
Umbridge odchrząknęła i powiedziała cicho:
– To chyba przesądza sprawę.
McGonagall zareagowała natychmiast:
– Z tego co wiem, jeszcze żaden uczeń nie został wyrzucony z Hogwartu
z powodu bójki. Oczywiście chłopcy nie unikną kary, sama zajmę się ich
szlabanami, ale to jest przesada.
James rozejrzał się, nieco oszołomiony. Dumbledore uśmiechnął się do
niego łagodnie, spojrzenie Snape’a wyrażało zaś czystą dezaprobatę. Chłopak
szybko odwrócił wzrok, czując jak żołądek zwija mu się w węzeł.
Dopiero teraz przyszło mu do głowy, że bijąc się z Potterem, zawalił
jedyne zadanie, jakie dał mu Czarny Pan. Miał być przyjacielem Harry’ego…
Lęk przed karą, który udało mu się zdusić przez całe dwa dni, wpełzł
nagle do jego umysłu. Przymknął oczy, starając się jakoś uspokoić.
Tymczasem Umbridge mówiła dalej. Miała dziewczęcy, piskliwy głos,
który nagle zaczął drażnić chłopaka.
– Atakowanie pracownika szkoły. Pan Filch o mało nie został poważnie
ranny. Unikanie obowiązkowych zajęć – wymieniała z wyraźną przyjemnością. –
Agresywne zachowanie względem innych uczniów. Samowolne opuszczenie terenu
Hogwartu. Kradzież różdżki…
– To nie zostało udowodnione – chłodno zauważył Snape. – A w weekend
przebywał w domu. Rodzic może zabrać ucznia, jeśli okoliczności tego wymagają.
Umbridge poprawiła różowy sweterek i powiedziała złudnie miłym głosem:
– Oczywiście. W końcu jako ojciec odpowiadasz za jego wychowanie.
Utemperowanie go, można powiedzieć.
James wiele wysiłku włożył, aby nie skulić się na te słowa. Z twarzy
nie schodził mu kpiący uśmiech, stara, wysłużona maska.
– Zarzucasz mi coś? – zapytał mężczyzna lodowato.
– Och, nie – zaprzeczyła kobieta. – Choć to, że nie potrafisz nakłonić
tego chłopca do uczestniczenia w swoich lekcjach, odrobinę mnie niepokoi.
– Zapewniam, że sprawy prywatne nie rzutują na moją efektywność w
pracy – zapewnił z przesadną grzecznością.
– Profesor Snape jest kompetentnym nauczycielem – wtrąciła się
Minerwa, najwyraźniej znużona tymi podchodami. – Wróćmy do sprawy. W Hogwarcie
nigdy nie skreślaliśmy problematycznych uczniów i nie pozwolę, aby teraz się to
zmieniło. Sama zajmę się jego szlabanami…
– Szlabany, z tego co zauważyłam, na pana Rainbowa nie działają.
Przynajmniej te nadzorowane przez profesora Snape’a.
James zerknął na Flicha, który przysłuchiwał się rozmowie z wyraźną
satysfakcją odmalowaną na brzydkiej twarzy.
Co za palant, pomyślał.
Następnie spojrzał na Snape’a i ten to zauważył. Włożył dłoń do
kieszeni szaty i cicho powiedział:
– Uleczę cię.
James pokręcił głową. Nie chciał, żeby mężczyzna go uzdrawiał… znowu.
– Profesor Umbridge ma rację. – Słowa Dumbledore’a przykuły uwagę
chłopaka. Spojrzał na starca bez zrozumienia. Chyba czarodziej zaskoczył nie
tylko jego, bo w gabinecie zapadła nagle przytłaczająca cisza. Dumbledore
poprawił okulary na nosie i spokojnie kontynuował. – Kary, jakie dotąd
stosowaliśmy, są nieco nieadekwatne do sytuacji. Jednak pańskie przewinienia,
panie Rainbow – popatrzył na chłopaka poważnie – są zbyt błahe, abyśmy mogli
brać pod uwagę wyrzucenie ze szkoły. Będziemy musieli więc improwizować.
– Ekhem, jeśli mogę coś zasugerować… – zaczęła Umbridge, ale uciszyło
ją spojrzenie czarodzieja.
– Myślę, że zawieszenie w prawach uczniowskich – kontynuował mężczyzna
– na, powiedzmy, dwa tygodnie, da ci dostatecznie dużo czasu na przemyślenie
swojego zachowania. Prawda?
James miał wrażenie, że pytanie zawiera drugie dno, ale był zbyt
zmęczony, aby się go doszukiwać.
– Taa – wymamrotał tylko.
– Co pani o tym sądzi? – spytał więc Umbridge, ale jasne było, że to
tylko formalność.
– No cóż, jako pierwsze ostrzeżenie – zgodziła się kobieta niechętnie.
– Więc załatwione. – Czarodziej klasnął w dłonie i na ten dźwięk
Rainbow się wzdrygnął. – Severusie, jak rozumiem, w ciągu roku szkolnego
mieszkasz przez większość czasu w Hogwarcie?
James stracił zainteresowanie rozmową i nie pytając o pozwolenie
prześlizgnął się obok woźnego. Zszedł po schodach tak szybko, że wyglądało to
na ucieczkę. Na korytarzu jednak zawahał się, niepewny, co ze sobą zrobić.
Najpierw zahaczył o łazienkę i ostrożnie obmył twarz. Przestał już
krwawić, a na czole powstał mu brzydki strup. Spuchnięty nos nastawił sobie
sam, bez magii niewiele więcej mógł zrobić. Bez większego przekonania włożył
rękę do kieszeni, aby dotknąć różdżki. Oprócz niej wyczuł tam również materiał
woreczka i wyciągnął go z lekkim zaskoczeniem.
To był ten, który dostał od Dumbledore’a, a w środku znajdowały się
galeony. James uznał to za znak.
Ruszył w stronę wyjścia z zamku, ale nie pozwolono mu tam dotrzeć w
spokoju. W samym holu dogonił go Malfoy i Rainbow poczuł deja vu.
– Szukałem cię – powiedział Draco nerwowo. – Słuchaj, ty się znasz na
czarnej magii, nie?
– A co, mam za ciebie rzucić Obliviate na Pottera? – spytał James ostro, przypominając
sobie, kto wpakował go w ostatnie kłopoty.
– Co? – Malfoy cofnął się o krok, przełknął ślinę.
Rainbow wyszarpnął różdżkę z kieszeni, wciąż równie bezużyteczną jak
zwyczajny patyk, i pogroził nią Ślizgonowi.
– Spadaj – warknął.
Draco posłał mu dziwnie czujne, zlęknione spojrzenie i wycofał się.
James wyszedł wreszcie na dziedziniec i uderzył w niego podmuch
chłodnego wiatru. Pochmurne niebo zapowiadało ulewę, ale jeszcze nie padało.
Chłopak ruszył przed siebie, ignorując zimno.
Gdzieś w pobliżu kamiennych dzików znalazł go Fawkes i usiadł
na jego prawym ramieniu. James pogłaskał feniksa po głowie lekko
zaskoczony. Od ptaka biło przyjemne ciepło.
– Kazali ci mnie pilnować? – spytał Rainbow.
Fawkes zaskrzeczał, co równie dobrze mogło być potwierdzeniem,
zaprzeczeniem jak i przypadkowym dźwiękiem.
James obejrzał się za siebie, na zamek, ale nikt za nim nie szedł.
Ruszył więc dalej, ignorując zmęczenie. Spacer, a przede wszystkim otwarta
przestrzeń, działały na niego kojąco. Świadomość, że wyszedł poza pole
antydeportacyjne, jeszcze bardziej.
– Nie wiem, co robić – wykrztusił nagle, choć sam nie wiedział, po co.
Fawkes przekrzywił głowę, jakby naprawdę go słuchał. – Przecież oni mnie
zabiją. Czarny Pan albo wujek, albo Snape…
Zamilkł, zastanawiając się, co jest bardziej prawdopodobne. William
chyba chwilowo zostawił go w spokoju, może obawiał się narazić na gniew
Voldemorta. Skoro James teoretycznie pracował dla Czarnego Pana, był też pod
jego ochroną. Niby. Znowu sam Voldemort oszczędził go przed paroma dniami. Ale
wtedy nie wiedział pewnie, co James zrobił z Lucjuszem i na pewno nie
przypuszczał, że tak zawali sprawę z Harrym. Snape… był problemem. Chłopak
wciąż nie był pewien, komu mężczyzna jest wierny i jak bardzo. Jeśli Czarnemu
Panu, właściwie nie było tak źle, ale jeśli Dumbledore’owi…
Dyrektor zabije Jamesa, jeśli dowie się o przepowiedni. Cholera,
chłopak sam by to zrobił, gdyby był na jego miejscu. To było najprostsze i
najpewniejsze rozwiązanie. James jednak nie wyobrażał sobie, że mężczyzna mógł
zrobić to własnoręcznie, morderstwo jakoś do niego nie pasowało. Pewnie więc
wyda rozkaz Snape’owi.
Chłopak znów pogładził feniksa, zwalniając kroku. Wzrok wbijał w drogę
pod nogami.
Gdyby Snape nie powiedziałby dyrektorowi o tatuażu, wszystko byłoby
prostsze. Ale skoro Dumbledore już wie, pewnie będzie drążyć. I coś znajdzie, w
końcu jest najpotężniejszym czarodziejem w Anglii.
– Nie mogę zwiać – pożalił się James.
Może miałby szansę, gdyby dyrektor naprawdę przełamał czar. Tylko
Rainbow był prawie pewien, że mężczyzna nawet nie spróbuje. Jego szpieg bardzo
starannie zrelacjonował przebieg rozmowy i chłopak szybko zrozumiał, że dyrektor
zaczął już czegoś się domyślać.
Coraz gorzej…
– Naprawdę nie mogę zwiać – uświadomił sobie nagle. – Przecież on był
w mojej głowie. I wiesz, pokazałem mu Chupacabrę i Hewletta, i Saszkę. Ale
Saszy chyba by nie ruszył. Znaczy, Czarny Pan. Salazarze, co ja gadam.
Nie potrafił jednak przestać, kiedy zaczął. Wlókł się noga za nogę i
mówił, szybko, nieskładnie.
– I Javierę też, ale ona jest w Meksyku. Nawet nie wiem, jak teraz
wygląda. Znaczy przysłała mi zdjęcie, ale to było ze dwa lata temu. I jedno w
styczniu, ale tam był tylko jej synek, chwaliła się. Fajne dziecko – głos
załamał mu się lekko. – To głupie, ale poczułem się wtedy tak jakoś. Jakby
wszystko szlag trafił. Nie, inaczej. Jakby to już nie była ona, tylko jakaś
inna dziewczyna, taka z normalnym życiem…
Fawkes zakwilił ze współczuciem, a James zaśmiał się krótko, ochryple.
– Jestem gnojkiem, cholera. Wcześniej mogłem udawać, że jest po
staremu, mimo że siedzimy na innych kontynentach. Że się nadal przyjaźnimy,
wiesz. A jak zobaczyłem tego jej dzieciaka, to nagle się kapnąłem, że ja żyje
tutaj, ona tam i to nie ma sensu. I trochę… sam nie wiem… obraziłem się na nią.
Za to, że jej wyszło, a mi nie. – Zamilkł na chwilę, sam zdziwiony własną
szczerością. Nigdy o tym nie mówił. Właściwie starał się nigdy nawet o tym nie
myśleć. – Dobrze, że Chupacabra mnie zgarnął – dodał cicho. – Miałem wtedy głupie pomysły. Wszystko mi się
sypało, ale nie tak jak teraz. W sumie teraz jest gorzej, ale wtedy ja byłem jakiś taki.
Pakowałem się w różne złe rzeczy…
Przypomniał sobie jedną z nocy, którą przeleżał pod stołem w pewnej
londyńskiej melinie. Było nienaturalnie cicho, tylko od czasu do czasu słyszał
przejeżdżające pociągi. Nie zasnął wtedy, leżał tylko, wpatrując się w ciemność
i myśląc. Wiedział, że pod jednym z parapetów była skrytka z narkotykami i
wiedział, że potrafiłby złamać czar, który ją ochraniał. Nie wiedział tylko,
czy naprawdę odważyłby się zaliczyć złoty strzał.
– Chupacabra mnie z tego wyciągnął. Znaczy, dał mi robotę i nie
chciałem, nie mogłem tego zawalić. Bo to nie była fucha, fuchę umiałem złapać
jako kompletny szczyl, tylko taka normalna praca. Z godzinami i wypłatą –
zawahał się. – Tak, wiem, że nielegalna. Ale on wpuścił mnie do kasyna, w
którym nawet mają cholernego geparda. I to było takie… jakbym był normalny, a
nie z ulicy. Jakby nawet nie przyszło mu do głowy, że mogę go okraść albo
puścić całą budę z dymem. I to było pierwszy raz odkąd w ogóle wylądowałem w
Anglii, więc nie mogłem… zawalić.
Fawkes wpatrywał się w niego uważnie, trochę zbyt rozumnie, jak na
zwierzę.
– Wiesz, jeśli chodzi o Javierę, to ona się mną zajęła w Meksyku. Po
Brazylii. Emily trochę też, ale moja mama… szybko się nudziła. Nosiło ją. I
raz, wiesz, powiedziała, żebym nie opuszczał miasta i sobie poszła. Byliśmy na
takiej ulicy, która przypominała bardziej targ niż cokolwiek innego. Kupiłem
sobie coś do jedzenia, trochę pooglądałem stragany i później czekałem. Jutro
też. I pojutrze. Bo w końcu jak mnie mogłaby znaleźć, jak nie w miejscu, w
którym zgubiła? – Zaśmiał się gorzko. – Javiera łaziła tam ze mną, każdego
dnia. I czekaliśmy trochę. Ganiali nas sprzedawcy, choć tam nie kradliśmy. Nie
wiem, jakoś po paru miesiącach mi się znudziło. Zacząłem jej mówić, że moja
mama nie żyje albo ją zamknęli w więzieniu, albo ktoś rzucił na nią Obliviate i
nic nie pamięta. Sam w to wierzyłem, wiesz? A później po mnie wróciła.
Zmieniała kontynent i przypomniała sobie, że gdzieś tam mnie zostawiła. –
Kopnął jakiś kamyk bezmyślnie. – Wiesz ile mnie szukała? Godzinę. Spytałem,
szlag by to, mogłem nie pytać. Albo ona mogłaby mnie okłamać. Zmyślić, że
ganiali za nią aurorzy, i bym uwierzył. Ale wiesz co? Ona mnie nie okłamuje,
nie, jak zapytam wprost. I to jest do dupy.
Odetchnął głęboko, ręce mu
drżały. Wcisnął je do kieszeni, aby to ukryć, choćby i przed samym sobą.
– Miałem ci opowiedzieć o tej
Brazylii, prawda? – zagaił z nienaturalną wesołością w głosie. – Taa, kiedyś
chyba to obiecywałem. Więc… – Spróbował jakoś uporządkować myśli. O tym też
nigdy nie mówił. – Miałem rozwaloną głowę. Znaczy, wtedy wszystko miałem
rozwalone, ale innymi rzeczami moja mama potrafiła się zająć. Tylko nie
umysłem, bo jakoś nikt nie wymyślił magicznej neurochirurgii. Wtedy wylała mi
na głowę te łzy, które jej podarowałeś… – Zamilkł, zastanawiając się nad czymś.
– Powiedziała, że zapłakałeś kiedyś dla niej i chyba mnie nie wkręcała.
Feniks znów zaskrzeczał i
machnął skrzydłami. James podrapał go po grzbiecie.
– Ale… dlaczego dla niej
płakałeś? – zapytał.
Fawkes obrócił głowę i spojrzał
w stronę teraz już prawie niewidocznego zamku, ale chłopak go nie zrozumiał.
– Nieważne – wymamrotał. – Nadal
mam te kilka, które zostały. Zwinąłem je w Rosji, chyba się nawet nie
zorientowała. Znaczy, nie noszę ich przy sobie.
Leżały w jego kufrze, zawinięte
starannie w skarpetki. James pomyślał, że głupio zrobił, chowając je tam.
Powinien trzymać paczuszkę zawsze w kieszeni. Gdyby to robił, nie musiałby
wołać Dumbledore’a w piątek i wszystko byłoby prostsze.
– No ale w Rosji było już fajnie. – Wziął się w garść. – Z Saszą
szaleliśmy jak idioci. Znaczy, naprawdę to on mnie degenerował. Był starszy i
myślał, że mu wszystko wolno. I w sumie miał rację. Wiesz, że jego tata
załatwił z dyrektorem Durmstrangu specjalne połączenie fiuu? Powiedział, że nie
wyśle syna do jakiejś głuszy, żeby się uczył podejrzanych rzeczy od
podejrzanych ludzi, jeśli nie będzie go widział przynajmniej raz dziennie. I
dowalił taką dotację na szkołę, że Karkarow ze szczęścia gotów był mu nawet
buty wylizać. – Zaśmiał się. – To Sasza wracał do domu po lekcjach i razem gdzieś
szliśmy. Niby połazić po parku czy coś, ale tak na serio… Ja się umiałem
aportować, no to skakaliśmy. A to do Moskwy, a to w tajgę, gdzie tylko chciał. Jego
tata o tym wiedział, ale mówił, że i tak czarodzieja nie upilnuje. Był w
porządku.
James powoli zaczął dochodzić do Hogsmeade, przycichł więc. Wioskę
widział tylko raz i to bardzo przelotnie, gdy przesiadał się z pociągu do
szkolnej dorożki. Szedł więc przez nią nieco na oślep, szukając równocześnie
jakiejś knajpy. Po wybrukowanej ulicy kręciło się parę osób, które z
ciekawością zerkały na feniksa. Przysadzisty mężczyzna wyprzęgał konia z wozu
załadowanego drewnem, dziewczyna poprawiała fryzurę, patrząc się na swoje
odbicie w oknie wystawowym, inni po
prostu gdzieś szli. James obserwował wszystkich czujnie, jakby oczekiwał ataku.
Równocześnie wzrokiem przesuwał po budynkach, szukając knajpy.
Hogsmeade okazało się zaskakująco małe, zszedł je w pół godziny i w
końcu zdecydował się wstąpić do gospody Pod Świńskim Łbem.
W pierwszym momencie uderzył go smród kozy, która chyba zdechła. Rozejrzał
się, szukając zwłok, ale zauważył tylko kilku zakapturzonych ludzi. Nie mógł
jednak wykluczyć, że smród pochodzi od któregoś z nich.
Poza tym pub był wyjątkowo zapuszczony. Podłogę miał zakurzoną, szyby
brudne, stoły lepkie od niezidentyfikowanych płynów. James poczuł się jak u
siebie.
Barman zmierzył go obojętnym spojrzeniem, na chwilę tylko zatrzymując
wzrok na feniksie. Fawkes tymczasem rozglądał się zaciekawiony po izbie,
wprawiając tym w zakłopotanie część klienteli.
Chłopak usiadł na chybotliwym stołku i wyciągnął pieniądze.
– Jest wódka?
– Mamy whisky – stwierdził barman. Kiedy James skrzywił się, dodał: –
I swoje.
– Daj.
James patrzył, jak stary mężczyzna napełnia obtłuczoną szklankę do
połowy mętnym, białawym płynem. Człowiek przypominał mu kogoś, ale Rainbow nie
był pewien, czy to nie odezwała się jego paranoja. Poza tym był wdzięczny, że
barman nie zapytał go o wiek. Sięgnął po szklankę, zapłacił, skosztował
ostrożnie. Napój palił w gardle jak ogień.
Fawkes zaskrzeczał i dziobnął chłopaka w ucho, ten wzdrygnął się.
– Co ty? Też chcesz? – zapytał. Następnie przechylił szklankę lekko i
podsunął ptakowi. Feniks przed chwilę kręcił łbem, nim w końcu się skusił. Nagle
stał się jakby jaśniejszy i odrobinę bardziej gorący. James odsunął szklankę
szybko. – Ej, dla mnie zostaw.
Bimber uderzył mu do głowy już po chwili, być może dlatego, że dawno
nie pił. Mężczyzna dolewał mu, obserwując uważnie, ale o nic nie pytał. Był
prawdopodobnie najmniej gadatliwym barmanem w historii. James prawie się z tego
cieszył. Miał ochotę mówić, a nie powinien, lepiej więc było, aby nikt go nie
kusił. Samo chlanie było głupie, ale dzieciak uznał, że być może to jego
ostatnia okazja do urżnięcia się w życiu. Ciężko było dyskutować z tym
argumentem.
Pił więc, poił feniksa, myślał i przyglądał się zadziwiająco
fascynującemu wzorowi, który utworzyły na blacie zacieki. W jednym z nich mucha
dokonała żywota i została zmumifikowana.
Ktoś zaczął rzępolić w kącie na gitarze. Szarpał struny leniwie, bez
wyczucia, ale i tak rozbudził w chłopaku wspomnienia. James podsunął szklankę Fawkesowi
i zakołysał się na stołku.
Muzyka przypomniała mu Jarocin, duszną noc pod namiotem i punka, który
uczył go grać na gitarze. Jego kumpel leżał kompletnie zjarany obok, a Hewlett
robił mu na plecach magiczny tatuaż salamandry. Chłopiec nie zdjął ani
marynarki, ani rękawiczek, nawet po pijaku. Nikomu to nie przeszkadzało, nie po
takiej ilości wódki.
James po raz pierwszy miał wtedy w ręku gitarę. I plecak dostał też od
nich, czy może ukradł, już nie pamiętał dokładnie.
– Nie dorosłem do swych lat*…
– zanucił i urwał. Te słowa na pewno nie brzmiały w ten sposób. Stwierdził
jednak, że to nieważne. I tak nikt nie znał tu polskiego, więc nie mógł mu
zarzucić, że kaleczy ten język. – …masz
mnie za nic, dobrześ zgadł…
Właściwie o Jarocin zahaczyli z
Hewlettem na samym początku ich włóczęgi, zaledwie parę tygodni po tym, jak
chłopak uciekł z domu. Czy też raczej po tym, jak James wsadził go do pociągu i
zagroził, że albo wyjadą, albo zabije jego ojca.
– Nauczyłem w życiu się paru
rzeczy, wszystkich źle…
Rainbow pamiętał, jak skrzat
jego kolegi pojawił się nagle w małym pokoju, obejmując desperacko swojego
panicza. I pamiętał plecy Hewletta, tego widoku miał chyba nigdy nie zapomnieć.
– Inni zawsze wiedzą co,
dlaczego… – Zapomniał słów, ale to mu nie przeszkodziło. –
coś tam… dać. A ja nigdy, kurwa mać.
Ojciec Hewletta był skurwysynem, co James mógł
wybaczyć, ponieważ większość ojców nimi była. Ale był też idiotą, a tego nie mógł znieść. Kiedy Hewlett
powiedział ojcu, że staną się bogaci, on zrozumiał tylko, że ma to coś
wspólnego z mugolami. A ich nienawidził bardziej niż sam Czarny Pan.
– Cóż, że wszyscy mądrzejsi
są niż ja.
Teraz Hewlett uczył się u
jakiegoś malarza, James sam załatwił mu praktykę. I miał normalne życie. A
Rainbow siedział w magicznej spelunie z pijanym feniksem na ramieniu i myślał o
tym, jak wszystko się spieprzyło.
– „On przyniesie żar, od
którego rozgorzeje świat. A pożoga obejmie każdą z ziem i każdą z dusz” –
zacytował i duszkiem dopił resztę bimbru. Następnie dorzucił nieco bełkotliwie
po hiszpańsku: – Gówno prawda.
Fawkes zaśpiewał.
*„Nie dorosłem do swych lat” to piosenka Stanisława Staszewskiego,
choć osobiście wolę wersje Kultu z albumu Tata 2. James znać jej oczywiście nie
mógł, ale oryginału też nigdy nie słyszał, można więc tylko zgadywać, jak
brzmiała jego wersja. Szczególnie, że słowa kaleczył okrutnie i przez akcent, i
przez bimber.
[Ale masz wenę xD. Jak przeczytam, to dam komcia <3.]
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam ^^. Świetny był ten rozdział. Jak zwykle zresztą. Wieeem, powtarzam się. Ale zawsze nie mogę wyjść z podziwu, jak dobrze ci idzie pisanie tego opka. I w dodatku napisałaś taki długi rozdział w kilka dni... Tylko pozazdrościć weny, ja ostatnio raczej niezbyt posuwam się do przodu ;((.
UsuńWgl aż mi się pysio cieszył, jak zobaczyłam, że jest perspektywa Tonks. Wiesz, że ją fanuję <3. Także w twoim opku. Tu nie jest otępiała tym głupim uczuciem do Lupina, jak w szóstej części. Jest dokładnie taka, jak lubię - niezdarna, wesoła, nowoczesna jak na czarownicę i w ogóle... No, fajna jest. No i podoba mi się to, że działa (ja nie umiem opisywać postaci aktywnych, wolę sobie robić jakieś angstujące emo), no ale nie ma innego wyjścia, musi nauczyć się samodzielności, bo skoro złożyła Przysięgę, nie może zaangażować nikogo innego, a jedynie sama spróbować się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Swoją drogą, fajna ta scenka z Syriuszem wyszła, no i też zastanawiam się, czy uda jej się coś dowiedzieć w związku z Rainbowami i tą całą sprawą. Ty pewnie nie wprowadzałabyś tego wątku, gdybyś nie była pewna, że on coś wniesie do fabuły, więc mniemam, że go dokończysz. A i fajnie, że napomknęłaś też o jej aurorstwie xD. Wgl czy te zwłoki na Nokturnie to taki prztyczek w moją stronę? Bo często mi wypominałaś, że nikt nie zauważył, jak S. podrzuca truchło "Constance".
No ale jestem bardzo ciekawa, co będzie z tą Tonks. Mam nadzieję, że niedługo znowu dasz jakąś jej perspektywę <333.
James też wyszedł fajnie. Teraz się wydaje taki bezradny, gdy nie może nawet używać magii, gdy Snape wie coś więcej o jego problemach, nawet Dumbledore już wie, bo chłopak musiał mu pokazać ten swój tatuaż... Znowu też było trochę przeszłości Jamesa i jego rozmyślań o tym, co było, szczególnie pod koniec rozdziału, gdzie dałaś nam znowu trochę poznać jego znajomości, które zawierał w przeszłości. Lubię takie smaczki z przeszłości postaci, one nadają jej konkretniejszy rys, i w ogóle fajnie to wygląda, i widać, że masz wszystko bardzo dopracowane i wgl...
Dobra, trochę nie po kolei znowu zboczyłam, noale. Pojawiła się nawet perspektywa dziewczynki z obrazka, naprawdę fajny sposób, by pokazać scenę w gabinecie Dumbla już po wyjściu chłopaka. Zastanawia mnie, czy on wie coś więcej o tej magii, której użyła Emily. Jednak, jak na Dumbla przystało, nic konkretnego nie zdradza. Niemniej jednak, mam wrażenie, że coś faktycznie wie. No i to, że względnie szybko doszedł do siebie, to znak, że on faktycznie posiada jakąś dziwną magię? I może faktycznie ten tatuaż pochłania nadmiar jego mocy, przez co James jest względnie normalny? W sumie fajnie to wymyśliłaś. Tylko czasem mnie zastanawia, czemu to jest właśnie pies xD.
Widzę też, że James szybko do Dumbla wrócił ;). Swoją drogą, scena z Potterem mnie zaskoczyła. Doszłam jednak do wniosku, że pewnie miał on jakąś wizję Jamesa u Voldzia i wysnuł swoje wnioski, i dlatego chciał koniecznie wiedzieć, co i jak, a Jamesa po prostu poniosło?
UsuńNiemniej jednak, ich bójka była dla mnie pewnym zaskoczeniem, bo nie podejrzewałam Jamesa o aż taką agresję. Ale fajnie to opisałaś, i widzę, że Potter chyba jednak gorzej na tym wyszedł, bo dość mocno oberwał. Dumbel pewnie też nie był zachwycony, że ledwie dzieciaka wypuścił od siebie, a ten już sprał jego złotego chłopca na kwaśne jabłko.
O, i pierwszy raz pojawiła się Umbridge ^^. Miałam nadzieję, że wlepi mu szlaban, ale niestety nie... Coś kiedyś wspominałaś, że nie chcesz o niej pisać. W każdym razie, jak już się pojawiła, to dość kanonicznie wyszła z tą swoją chęcią do ukarania chłopaka, i pewnie by to zrobiła, gdyby jej tylko pozwolono. Niemniej jednak, tak czy inaczej James ma tendencje do pakowania się w kłopoty.
O, i to był ten wypad do Hogsmeade, o którym mi kiedyś wspominałaś, że James się wymknął i upił? Heh xD. Nawet nieźle to wyszło, a pijany feniks zrobił mi dzień <3. O retrach o znajomych już chyba wcześniej wspomniałam, że fajnie to wyszło, jak w ogóle to, że on gadał do ptaka. I w Świńskim Łbie nikt nie zauważył, że on ma na ramieniu takiego dupnego feniksa? xD
No, ale fajna scenka. Jak cały rozdział zresztą. Kurczę, w tym moim komciu taki chaos, że sama się nie umiem połapać, czy o wszystkim wspomniałam. Niemniej jednak, fajnie mi się czytało i czekam na ciąg dalszy, zwłaszcza, że znowu było tu tyle smaczków, ciekawych wątków, fajnych i zgrabnych opisów... <333
Tonks zakochana jeszcze nie jest, to nie ten czas :D A w Masce rolę będzie jeszcze miała, choć jej wątek biegnie trochę... równolegle do wątku Voldmordowskiego, że tak powiem :D
UsuńYyy, nie, nie pomyślałam o tym xD Po prostu w poprzednim rozdziale James aportował się na ulicy z pokiereszowanym człowiekiem pod pachą, to trzeba było jakoś o tym wspomnieć :)
Przeszłość Jamesa jest w sumie integralną częścią maski, w sumie nie wiem, czy dałoby się bezboleśnie oddzielić ją od fabuły. W sumie traktuję ją jak wybieg, dzięki któremu mogę równocześnie prowadzić akcję tak jak lubię - dzień po dniu - i równocześnie ogarniać całe lata :D
Bo ja lubię psy... xD A poważniej... nie będę spojlerować. Ale pies ma sens, zapewniam.
Tja, Potter zobaczył, co się dzieje, kiedy Voldy stracił panowanie przy Lucjuszu - to chyba jest na tyle oczywiste, aby nie traktować tego jak spojler :P
Cóż, Harry nie tyle Jamesowi czymś zawinił, co się raczej podłożył - i oberwał, bo Rainbow w taki sposób mógł choć trochę wyładować swoją frustrację. Czy poważnie? Tak, ale gdyby nie chwycił Jamesa za rękę - byłoby dużo gorzej. Mówiąc wprost, James w amoku by go skatował.
E tam, Rainbow po dwóch tygodniach chodzenia do szkoły został na dwa tygodnie wywalony. To chyba jakiś rekord xD
Bo ja wiem czy wymknął? Wyszedł sobie po prostu :D Wszyscy zauważyli, ale nikt nie komentował :D
Wow, nie spodziewałam sie,źe tak szybko dodasz rozdział, ale sie ciesze ;) i jeszcze taki długi, widzę, ze wena cie nie opuszcza, na szczescie ;) rozdział bardzo dobry, jak zwykle, choc troche mnie James zdenerwował, koedy uznał,ze Snape chce go zabic, jak rowniez kiedy pomyślał,zeby mu zapłacić.mialam wrażenie,ze traktuje go juz bardziej jak ojca. Za to w stosunku do Emily jest bardzo wyrozumiały, czego nie do konca rozumiem, i chyba traktuje ja, jakby była dobra matka. Jak widac, jeszcze nas zaskoczysz z tym tatuażem; jaki jest jego prawdziwy cel?mmoze na jakis pokręcone sposob Emily broni swojego syna? To w takim radzie czemu James tak sie boi,gdy pomyśli,ze dumbledore moze poznać prawdE? Czyżby dlafego,mze chlopak nie jest zwyczajnym człowiekiem,skoro potrafi cos takieo przeżyć? Dlaczego dumbledore dał mu kasę? Przez chwile myslalam,ze dał mu portret dziewczynki i chciał sprowokować do podsłuchiwaniaxd wlasnie, ten opis tej dziewczynki był genialny, bardzo podobał mi sie sposob, w jaki opisalas ten dziwny swiat magicznych dzieł sztuki; absolutnie genialne o oryginalne. Chyba najlepszy fragment, aczkolwiek np.ten z Tonks rowniez dobry, no bi jeszcze był syriusz, aczkolwiek u ciebie nie jest zbyt barwna postacią, a szkoda; uwiebilam go. Hermiona najwyraźniej interesuje sie Jamesem,a ten bije Harry'ego na kwaśne jabłko, Ciekawam co z tego wyniknie, ale raczej faktycznie nie bedzie łatwo teraz zbliżyć soe do Pottera, ale moze dobrze; mimo wszystko nie chciałabym,zeby Harry umarł xD swietnie było tez to zaleni sie feniksowi; w koncu James pękł, no i tez powspominal swoja przeszłość, co troche wyjaśniło.ciekawe,czy fawkes przekaże te wiedze dumbeldorowi ; pewnie tak. Mze był dobrze, nie sadze, zeby dumbledore chciał go zabijać, oewnie wie, co i jak. Albo orzynajmniej podejrzewa. Zapraszam na nowości na zapiski-condawiramurs.blogspot.com oraz odnalezcprzeznaczenie.blogspot.com
OdpowiedzUsuńJames zna Snape'a tylko dwa tygodnie. W dodatku poznał go od strony - można powiedzieć - zawodowej, jako mafiosa i żołnierza. Raczej byłoby naiwne, gdyby uważał, że ich pokrewieństwo jest dla Severusa ważniejsze niż lojalność wobec któregoś z panów ;) A że chce oddać forsę - ot, nie lubi mieć długów wobec ludzi, nawet tak drobnych :D
UsuńNiee, James nie traktuje jej jak dobrej matki, nie jest aż tak szalony, ale też n i e nienawidzi jej. Bo Emily nie krzywdzi go dlatego, że chce, ale ponieważ nie potrafi inaczej - i to komplikuje ich relację.
Jeśli chodzi o strach Jamesa przed Dumbledore'em: chłopak jest logicznym pesymistą. I w tej chwili wie (domyśla się) odrobinę więcej niż czytelnicy. Jeśli więc zakłada, że Albus będzie chciał go zamordować, ma do tego dobre podstawy ;)
Bo to kasa Jamesa. Wygrana w 20 rozdziale, przekazana do przekazania w 21. Dumbledore'a o złodziejstwo jednak nie podejrzewam :D
Syriusz to cień w tle ;) Co do relacji James - Harry - Hermiona, Rainbow ma talent do komplikowania absolutnie wszystkiego.
Fawkes nie kabluje, nawet Albusowi :D Jeszcze by musiał się przyznać, że maczał dziób w tej całej historii.
Pozdrawiam ;)
Cóż, mysle,ze gdyby James żył w normalniejszym świecie, byc moze miałby większa wiarę w uczucia Severusa,ale faktycznie-nawet wtedy chybabardziej wierzyłby,ze snape jest wierny swoim panom. Ok. Myslalam,ze. Fawkes ma jakas superfajna więź z Dumbem, ale chyba lepiej zostawić to to,jak mówisz. Ciekawe,czego domyśla sie Rainbow,proszę o szybka podpowiedź w postaci nowej notki xD zaoraszam na zapiski-condawiramurs na nowosc :)
UsuńSorry, że tak późno komentuję. Mimo, że rozdział bardzo mi się podobał (był kiedyś jakiś, który mi się nie podobał? ;p), to jakoś nie mogłam się do tego zabrać. Aż do teraz. Bo tak sobie weszłam jeszcze raz na bloga i stwierdziłam, że zobaczę na ile Rainbow pokaleczył tekst piosenki. I kiedy doszłam do ostnich słów zobaczyłam, że tego cytatu na samym końcu nie ma w piosence, co może oznaczać, że... to jest przepowiednia! Tak, powiedz, że to właśnie jest przepowiednia, powiedz, powiedz, powiedz.... proszę? Bo jeżeli nie, to znaczy, że cieszę się z odkrycia bez powodu, a to by było nie fajnie, bo ja lubię mieć powód do cieszenia się ^^
OdpowiedzUsuńA oprócz tego, to rozdział był bardzo klimatyczny i zaskakujący. Szczerze mówiąc, to myślałam, że po tym wszystkim James wreszcie sobie odpocznie, przynajmniej na chwileczkę, bo chociaż o wiele przyjemniej czytać, jak sobie nie odpoczywa, to nawet we mnie się ludzkie uczucia pojawiają, jak go takiego wymęczonego "widzę". I nie spodziewałam się, że emocje aż tak wezmą górę, że zbije Pottera. Ciekawe czy jakoś się pogodzą i jak na to wszystko Hermiona zareaguje ;)
No, także ten... to chyba tyle co chciałam napisać. A i jeszcze to, że się bardzo, bardzo, bardzo ucieszyłam jak tak szybko rozdział się pojawił ;3 I mam nadzieję, że następny będzie jak najszybciej :)
Pozdro ;*
Melyonen
Tekst przytoczyłam prawie że dosłownie, bo zapis... hm... fonetyczny popisów Jamesa byłby kompletnie niezrozumiały :D
UsuńTak, James zacytował przepowiednię o sobie i to nawet nie pokręcił xD mocno wryła mu się w pamięć :D
Hm, ponieważ zmierzamy już do finału, to dla niego raczej będzie coraz gorzej niż lepiej. Choć w sumie upijanie się w knajpie można chyba uznać za odpoczynek :D
James sam się tego nie spodziewał :) I pewnie gdyby Harry go nie dotknął, wszystko rozeszłoby się po kościach, ale cóż.
Chwilowo grzebię się w pracach na studia, ale kto wie :D Mam nadzieję, że w czerwcu coś wrzucę :)
Hej! Znalazłam Twojego bloga na jednej z ocenialnii. Niedawno otworzyłam bloga zajmującego się recenzowaniem opowiadań blogowych. Jeśli masz ochotę - czekam na zgłoszenie.
OdpowiedzUsuńhttp://poziom-krytyki.blogspot.com/
Przepraszam, jeśli nie chcesz takich wiadomości.
Pozdrawiam.
Upić Dumbledore'owi feniksa! Takie rzeczy tylko w tym opowiadaniu. :D Świat dziewczynki z portretu mnie zaintrygował. No i wreszcie było trochę krwistego, soczystego dramatu, którego dotąd tak mi brakowało!
OdpowiedzUsuńWygląda na to, że rozsmakowuję się w tym tekście.
Pozdrowienia
a