30.03.2022

Wbrew pozorom nadal istnieję ^^".

czwartek, 22 maja 2014

Rozdział XXII



Za betę dziękuję ramonci :)

– Dzisiaj nie ma zebrania – powiedział Syriusz obojętnie, kiedy Tonks weszła do kuchni. Stał przy patelni, na której powoli przypalał się kotlet.
– Wiem, ale tak jakoś pomyślałam, że wpadnę. Jest ktoś jeszcze? – spytała dziewczyna, kładąc na stole z rozmachem wypchaną torebkę. Potrąciła stojącą na blacie świecę, ale zdążyła ją złapać, zanim ta się przewróciła. Płomień zadrgał, prawie gasnąc.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
– Tylko pokurcz – odpowiedział.
Więc jest w tym nastroju, pomyślała Tonks ze zmęczeniem. Od dwóch tygodni Syriusz był albo wściekły, albo pogrążony w apatii. Powoli ludzie zaczynali unikać kwatery, pomijając może Remusa, ale on miał ostatnio niewiele wolnego czasu.
– Mam piwo kremowe – dodał Black, dziobiąc mięso widelcem z powątpiewaniem. – Albo whisky.
Dziewczyna zastanowiła się poważnie.
– Piwo. Jak się dzisiaj upiję, to w życiu nie skończę raportów, a jak ich nie skończę, to Miller urwie mi głowę. – Uśmiechnęła się słabo. – Chcesz mieć mnie na sumieniu?
Syriusz spojrzał na nią z zaskakującą podejrzliwością.
– Dowalili ci dyżur w niedziele?
– Nie, ale… – Dziewczyna zawahała się. Nie mogła mu powiedzieć, że jutro chce spędzić cały dzień, włócząc się po szemranych dzielnicach przetransmutowana w piętnastoletniego chłopaka. – …chcę skoczyć do mamy.
Kiedy to powiedziała, od razu odezwało się jej sumienie. Andromedy nie widziała już trzeci tydzień. Jakoś nie mogła znaleźć czasu, aby aportować się do niej i choć zjeść kolację. Ciągle coś wypadało. Gdy nie zajmowała się pracą, odbębniała dyżury z Zakonu, a teraz jeszcze prowadziła własne śledztwo. Może zresztą nie o czas chodziło, ale o chęci? Odkąd zaczęła kurs aurorski rozmowy z jej mamą stawały się coraz bardziej niezręczne, a ostatnio przypominały poligon najeżony złowrogimi klątwami.
Andromeda się o nią bała. Andromeda się martwiła. A Tonks kluczyła i lawirowała, próbując przekonać matkę, że wszystko jest w porządku. Andromeda w to nie wierzyła. Dziewczyna już wolała pisać listy, w nich prościej było kłamać.
– Mogę ci pomóc, jeśli chcesz – powiedział Syriusz, zrzucając kotlet z patelni na porcelanowy talerz. Mięso po jednej stronie było czarne.
– Chyba poprzeszkadzać – zażartowała, ale mężczyzna drgnął, jakby go ukłuła. – Znaczy, muszę je wypisać własnoręcznie, ale możesz mi pomóc porządkować notatki – dodała szybko. – Są straszne.
– Hm? – Mężczyzna przez chwilę przypatrywał się jedzeniu, nim w końcu wyrzucił je do kosza razem z talerzem. Następnie zatarł ręce i uśmiechnął ze sztuczną wesołością. – No dobra, piwo, papiery, przeszkadzanie. Da się załatwić.
Tonks skinęła głową i usiadła za stołem. Mogli co prawda przejść do salonu albo gabinetu, lecz dziewczyna nie miała na to ochoty. Przede wszystkim musieliby wspiąć się po schodach pod rzędem skrzacich głów. Były obrzydliwe za dnia, ale po północy stawały się trochę… niepokojące. Oczywiście nie bała się… ale nie mogła pozbyć się tego absurdalnego wrażenia, że gdy ona odwracała wzrok, one zaczynały patrzeć na nią.
Syriusz postawił na stole dwie butelki i usiadł na krześle po prawej stronie dziewczyny. Po chwili zaczął się huśtać bezmyślnie. Tonks tymczasem wysypała na blat notatki i spojrzała na nie bezradnie. Pergaminy były wygniecione, często zaplamione atramentem lub pourywane w dziwaczny sposób. Patrząc na chaotyczny stos zaczynała się wstydzić. Miała wrażenie, że wszyscy inni aurorzy potrafią notować jakoś schludniej i bardziej profesjonalnie.
Ale ją poganiał Miller. Drań chyba chciał jej specjalnie dokopać. Zaciągnął ją do pracy w terenie, choć normalnie zawsze brał Dawlisha, i próbował doprowadzić do załamania nerwowego. Cholerny piesek Charlesa.
Normalnie Tonks ucieszyłaby się z tego, że może dołączyć do akcji, ale nie w takich okolicznościach. Najgorsze jednak było zmęczenie, które towarzyszyło jej od tygodnia. Nagle odkryła, że dni mają za mało godzin, aby mogła się wyspać. Ziewnęła i różdżką odbiła kapsel.
– Nad czym siedzisz? – spytał Syriusz, biorąc do ręki przypadkowy pergamin.
– Nad znikającym trupem – wymamrotała. – Znaczy, ponoć w piątek ktoś się aportował na ulicy z zakrwawionymi zwłokami i zaraz zniknął. Nokturn, wiesz.
– Dzień jak co dzień. – Mężczyzna uśmiechnął się, ale w ten niedobry sposób, który zawsze kojarzył się Tonks ze szczerzeniem zębów przez psa. – I coś znaleźliście?
– Taa, ze trzydziestu świadków. Każdy mówi coś innego, a jak prosisz o wspomnienia, to nagle wszyscy sobie przypominają, że muszą odebrać jednorożca od mechanika albo odgnomić teściową. – Wypiła łyk piwa i sięgnęła po kałamarz niechętnie. – Większość robiła sobie jaja.
– „Dwóch karłów ciągnęło posz za nogi znik przy grubej Mary” –  Syriusz przeczytał notatkę z zaciekawieniem. – Posz?
– Poszkodowany – wymamrotała dziewczyna. – Spieszyłam się.
Znów przypomniała sobie wczorajszy dzień i cały dzisiejszy. Zeszli Nokturn od góry do dołu, chyba tylko po to, aby Miller mógł zajrzeć do wszystkich spelun. Dziewczyna wlekła się za starszym aurorem z zaciśniętymi zębami i twardym postanowieniem, że nie da mu powodów do krytyki. Nie wyszło. Kartki leciały jej z rąk, prawie się zgubiła, gdy zrobili przerwę na lunch i jakimś cudem wylała na siebie eliksir na porost włosów. Zadziałał. Musiała akurat wpaść na stragan tej jednej, legendarnej kobieciny, która sprzedawała prawdziwe lekarstwa. Dzięki Merlinowi, że za pomocą metamorfomagii Tonks mogła szybko pozbyć się futra, ale Miller i tak zdążył to zauważyć. Skomentował sytuację ze złośliwością nawet jak na niego nietypową.
Do białej gorączki jednak dziewczynę doprowadzało to, jak mężczyzna rozmawiał z innymi ludźmi. Zachowywał się, jakby… nie tyle ich nienawidził, co uważał za niegodnych nawet jego splunięcia. I w jakiś sposób to działało. Ludzie wściekali się i sięgali po różdżki, ale zamiast rzucać klątwami – mówili.
– Kompletne bzdury – powiedziała, grzebiąc w kartach. Chciała w tej chwili tylko spać.
– Nie – stwierdził mężczyzna.
– Hm?
– To znaczy, tak, w większości to bzdury, ale nie wszystko. – Syriusz przekładał pergaminy, przelatując wzrokiem ich treść. – Patrz, tam masz karły, a tutaj gnoma, a w tym znowu ktoś wymienia „pokraczne stworzenie”. – Mężczyzna podrapał się po zarośniętym policzku i zmrużył oczy. – Ktoś sobie wypożyczył skrzata. Czyli masz jakiegoś gościa ze starego rodu albo z Hogwartu, ale to wykluczamy. Poza tym ludzie mówią o tym, że ten twój poszkodowany krwawił. O tutaj. – Znalazł potrzebną notatkę. – „Ciekł jak przebity bukłak”. Po co ktoś miałby uciekać z jeszcze ciepłym trupem? Spieszył się na pogrzeb?
Tonks zamrugała. Poczuła się, jakby ktoś przestawił jej przełącznik w mózgu.
– Uciekać – powtórzyła.
Syriusz spojrzał na nią zaskoczony.
– Nie mów, że na to nie wpadliście. Przecież jasne, że jakby miał czas, to by nie skoczył z tym twoim poszkodowanym na Nokturn.
Tonks poczuła, że się rumieni.
– Miller może to ogarnął, ale w ogóle ze mną nie gadał. A ja sama… jestem ostatnio jakaś nieprzytomna – spróbowała się usprawiedliwić.
– Widzę właśnie. – Mężczyzna znów spojrzał na nią z niepokojącą uwagą. – Co się dzieje, Tonks? Dumbledore cię tak męczy?
Wzruszyła ramionami, wlepiając wzrok w czysty pergamin, na którym chciała napisać raport. Nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć. Kompletnie zawaliła pracę dla Zakonu w tym tygodniu, nawet w czasie obowiązkowego dyżuru równocześnie robiła coś innego. Miała wrażenie, że wszyscy to zauważyli i niedługo do jej kawalerki wpadnie Moody, aby ją ochrzanić. Naprawdę jednak brakowało jej czasu. Przez ostatnie dni głównie starała się dowiedzieć czegokolwiek o Charlesie lub Williamie. W obu przypadkach okazało się to zaskakująco trudne.
Charles był duchem, który zniknął gdzieś zaraz po zdaniu owutemów. Tonks wysłała parę listów do jego egzaminatorów, ale dowiedziała się jedynie, że większość nie pamięta chłopaka. Jedna kobieta wspomniała, że był ujmująco grzeczny. Aurorka sprawdziła też kilka osób, z którym zdawał, ale efekty były mizerne.  
Spróbowała więc odkryć cokolwiek o Chupacabrze, w nadziei, że to powie jej cokolwiek o jego pracodawcy. Tu efekty były lepsze, choć wciąż marne. Ludzie z gorszych dzielnic znali go, ale niewiele wiedzieli o jego przeszłości. Od jakiegoś gadatliwego dzieciaka Tonks dowiedziała się, że Chupacabra przyjechał z Ukrainy, jest trochę dziwny, ale miły i nieźle płaci. Mały nie chciał powiedzieć za co i gdy Tonks zaczęła naciskać, nagle zrobił się czujny. Ktoś inny wspomniał, że Chupacabra zbyt lubi mugoli i jeszcze kiedyś za to oberwie, ale brzmiało to jak żart, a nie groźba. Nikt jednak nie chciał Tonks z nim umówić, choć dzieciak obiecał przekazać wiadomość. Tonks wysłała też do ukraińskiego auroratu pytanie, czy mają w papierach przestępcę, który używa przezwiska Chupacabra, ale dostała negatywną odpowiedź. Poprosili ją o portret – napisała, że jego sporządzenie jest niemożliwe. W normalnej sytuacji złapałaby portrecistę, który i tak nudził się ostatnio jak mops, pokazała mu swoje wspomnienia i po godzinie miała śliczny szkic do listu gończego. Teraz nie była jednak nawet pewna, czy może opisać wygląd mężczyzny, bo przecież ten poznała w domu Charlesa.
O Williamie równie ciężko było znaleźć jakąkolwiek informację. Choć jego teczka zawierała więcej dokumentów niż ta brata, wszystkie najciekawsze fragmenty – dotyczące pracy – zostały oznaczone jako tajne. Tonks mogłaby poprosić o dostęp do nich, ale musiałaby to uzasadnić. Z Przysięgą na karku nie miała na to szans.
Zajrzała jednak do jego dziadków od strony matki, udając, że prowadzi śledztwo w sprawie Emily. Niewiele jednak to jej dało. Matka Williama umarła na Gorgonią Zarazę  w domu swoich rodziców, leczona przez ich uzdrowicieli – bo takie miała życzenie. Tonks nie wiedziała, jak ojciec Williama mógłby to sfingować, więc pogodziła się z myślą, że ma do czynienia ze zwyczajnym zgonem. Poza tym dziadkowie Willa nigdy nie byli we dworze Rainbowów, a z wnukiem kontakt urwał się im wiele lat temu. William w dzieciństwie bywał u nich od czasu do czasu, ale jego rodzeństwa prawie nie widzieli. Charlesa opisali jako chłopca „bardzo przedsiębiorczego”, a Emily „niezwykle energiczną”. Jeśli chodzi o samego Williama, uważali go za trochę zbyt skrytego, ale za to posiadającego złote serce. Tonks pożegnała ich z mieszanymi uczuciami. Wydawali się całkiem mili i wątpiła, żeby świadomie ją okłamywali, ale nie potrafiła tego wykluczyć.
Poza tym odkryła, że William raz wylądował w Mungu, po wypadku w jakimś barze. Pijana kobieta cisnęła w niego zaklęciem, które z powodu niewyraźnej wymowy dało naprawdę niespotykane efekty. Jednak nie to interesowało Tonks – przeczytała akta dokładnie, szukając informacji o wcześniejszych uszkodzeniach ciała i pozostałościach czarnej magii. Jeśli jednak ojciec znęcał się nad chłopcem, na pewno nie robił tego fizycznie.
Wciąż nie mogła uwierzyć, że mężczyzna, który życzył śmierci synowi z taką zapalczywością, był równocześnie zupełnie niewinny. Choć może tłumaczyły go okoliczności… Tonks przypomniała sobie zakurzoną postać i pajęczynę rozpiętą od ramienia do głowy. Po plecach przeszedł jej dreszcz.
– Mam inne kłopoty – wymamrotała wreszcie, bo Syriusz wciąż się w nią wpatrywał. – Wybacz, kuzynie, ale to moja sprawa.
Choć nie chciała, aby tak było, bo czuła się coraz bardziej samotna i bezradna. A w dodatku nic jej nie wychodziło.
Pytała trochę w Ministerstwie, ale starała się, aby nikt nie zwrócił na to uwagi. Nawet przez chwilę myślała, że jej się udało. Brenda szybko wyprowadziła ją z błędu.
Najgorsze było to, że całe te podchody naprawdę niewiele dały. Udało jej się zdobyć tylko jedną cenną informację. Dowiedziała się, że od samego początku w pracy William przydzielony był do jednego projektu. Mężczyzna, który to powiedział, stwierdził, że Rainbow „robi przy ośmiorniczce”. Nagle jednak opamiętał się i dodał, że nie powinien nawet tego mówić. Ściśle tajne.
Koszmarny tydzień, pomyślała Tonks bezradnie.
Poza tym nawet nie udało jej się wyciągnąć nic od Millera, choć cały dzień próbowała zdobyć dowód na to, że ten pracuje dla Rainbowa.
– Daj tę whisky – poprosiła w końcu.
Syriusz otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale przerwało im stukanie. Wzdrygnęli się oboje i spojrzeli na niewielkie okno. Po chwili Syriusz wstał i podszedł do niego, wyciągając różdżkę. Nagle jednak rozluźnił się i otworzył lufcik, wpuszczając do środka niewielką szarą sowę.
– Znasz ją? – spytała Tonks, kiedy ptak wylądował przed nią.
– Jest Kingsleya. – Syriusz wydawał się zaskoczony nie mniej od dziewczyny. – Czego on chce o tej porze?
Dziewczyna odwiązała zwitek pergaminu i przeczytała go szybko. Później drugi raz.
– Jakaś bzdura z zamianą dyżurów. Znaczy, nie naszych, w mojej robocie – skłamała szybko, wpychając wiadomość do kieszeni szaty. – Ktoś zachorował i szukają zmiennika na jutro.
– Bierzesz?
– Co ty, padam z nóg. – Oderwała od czystego pergaminu kawałek i zamoczyła pióro w atramencie. – Odpiszę mu, żeby szukał innego frajera.
Przez moment wahała się, ale w końcu napisała:
„Jasne, spotkam się z nim. Może być jutro.”

***

James obudził się w miarę wypoczęty dopiero niedzielnego popołudnia i wtedy po raz pierwszy poczuł, że chce coś zjeść. Wcześniej jedynie pił w tych krótkich momentach, kiedy był przytomny. Głód powitał z pewną ulgą, jak starego przyjaciela. W końcu oznaczał, że James zaczyna dochodzić do siebie.
Chłopak przetrząsnął lodówkę oraz szafki, aby przygotować sobie płatki. Zjadł na stojąco, wodząc półprzytomnym wzrokiem po kuchni. Wyglądała całkiem normalnie. Stare, drewniane szafki, niczym nie przykryty stół, kuchenka zachlapana tłuszczem. Coś jednak Jamesowi w niej nie pasowało, ale nie wiedział co.
Mniejsza, pomyślał, odkładając miskę do zlewu.
Drzwi wyjściowe okazały się zamknięte. Chłopak przez moment szarpał klamkę, czując narastający strach. Zmusił się jednak do uspokojenia, opanował jakoś bicie serca. W końcu nie było nic dziwnego w tym, że Snape je zamknął.
James więc wrócił do kuchni i wyszedł przez okno, prosto na zabłocone podwórko. Mżyło, ale jemu to nie przeszkadzało, choć deszcz był zimny. Ruszył przed siebie bez celu.
Zrozumiał w końcu, co mu nie pasowało. Znalazł się w mugolskiej dzielnicy, chyba robotniczej. Identyczne, ceglane domy kuliły się przy sobie, a po ulicy przejeżdżały od czasu do czasu samochody. Przechodniów prawie nie było, przegonił ich deszcz.
Czyli nie zabrał mnie do domu, pomyślał chłopak obojętnie. Nie wyobrażał sobie Śmierciożercy, który na stałe mieszkałby pośród mugoli. Może pomijając jego matkę, ale ona się nie liczyła. Pewnie Snape zaciągnął go do którejś ze swoich kryjówek.
James na chwilę przystanął przy opuszczonej fabryce, które łypała na niego dziurami po wybitych szybach. Przez chwilę miał ochotę przeleźć przez płot i wspiąć się na płaski dach. To byłoby jednak głupie, wciąż przecież kręciło mu się w głowie. Wszedł w jakąś wąską uliczkę, a później przesmyk pomiędzy budynkami, nawet nie starając się zapamiętać drogi. Po jakimś czasie bezsensownego błąkania się dotarł do nasypu kolejowego i usiadł na nim zmęczony. Przynajmniej przestało padać.
Obrywał z liści jakieś zielsko, próbując wymyślić, co powinien zrobić dalej.
Nie mógł zwiać, nic się pod tym względem nie zmieniło. Choć nie, było jeszcze gorzej, bo teraz Snape i Dumbledore wiedzieli dlaczego.
Właściwie James chciałby porozmawiać z Emily, choć sam nie wiedział o czym. O Charlesie? Williamie? O Przepowiedni? O tym, że znowu zrobiła to przy ludziach, choć przecież mu obiecała…?
Podciągnął rękaw i obejrzał tatuaż. Parę linii zniknęło już całkowicie, kolejne zaczynały blednąc, ale nadal nie można było rozpoznać choćby zarysu psa. W dodatku wciąż miał wrażenie, że gdzieś już widział ten wzór, całkiem niedawno.
Mniejsza, pomyślał, ostrożnie dotykając skóry. Wciąż była zaczerwieniona i spuchnięta, bolała. Mógł jednak wytrzymać to tępe pulsowanie, więc powinno być dobrze, o ile o nic nie zahaczy ręką.
– Rozchorujesz się. – Usłyszał znajomy głos i gwałtownie ściągnął rękaw. Zamroczyło go lekko, kiedy przesunął palcami po tatuażu.
Snape usiadł koło niego na skarpie. W rękach trzymał duże, tekturowe kubki, a ubrany był po mugolsku, w dżinsy i czarny sweter.
– Trzymaj – dodał, podając chłopakowi kawę.
James napił się ostrożnie, ale smakowała normalnie, jak typowa lura z sieciówki. Snape chyba nic do niej nie wlał.
– Byłem u Lucjusza – stwierdził mężczyzna po chwili. – Powiedział, że ma u ciebie dług.
– Niby za co? Gdybym się nie wygadał… – wyrwało mu się. Wzruszył ramionami zirytowany.
– Czarny Pan dowiedziałby się od kogoś innego. Przed nim nie da się nic ukryć.
Jeśli Snape chciał Jamesa pocieszyć, nie udało mu się. Chłopak skulił się, wbijając wzrok w ziemię.
– Mówiłeś Granger o swojej sytuacji? – zapytał mężczyzna nagle.
– No… nie. A co?
– Prawie oskarżyła mnie dzisiaj o zabójstwo, gdy tylko zajrzałem do szkoły. Z jakiegoś powodu była pewna, że cię skrzywdziłem. – Snape skrzywił się lekko.
James za to parsknął śmiechem, o mało nie rozlewając kawy.
– Ty masz twarz seryjnego mordercy, to co się dziwisz. Ale naprawdę o mnie pytała? – Z jakiegoś powodu ta wiadomość poprawiła mu humor.
– Owszem, musiałem odebrać jej punkty, żeby się uspokoiła.
– To my mamy jeszcze jakieś punkty?
– Już nie.
James odłożył kubek i odruchowo sięgnął do kieszeni, nie znalazł w niej jednak ani papierosów, ani różdżki, ani obrazka.
– Mam twoje rzeczy. – Snape zauważył jego ruch. Wyciągnął mały, lniany woreczek i rzucił mu go. James zajrzał do magicznie powiększonego wnętrza i wyciągnął szlugi.
– Zapalisz mi? – spytał niechętnie. – Sam nie mogę, Namiar…
Snape zrobił to i sam się poczęstował. James obserwował go z coraz większym napięciem. Mężczyzna zachowywał się dziwnie, inaczej niż w szkole czy Malfoy Manor. To niepokoiło chłopaka, bo nie wiedział, dlaczego Snape nagle zaczął grać.
– Dumbledore zwolniłby cię z eliksirów, gdybyś mu wytłumaczył sytuację – stwierdził mężczyzna, wyciągając z ust papierosa. Napił się kawy.
– Nie uwierzyłby, musiałbym mu pokazać…
– Też fakt.
To proste stwierdzenie rozzłościło chłopaka. Miał wrażenie, że Snape z niego kpi.
– Co cię to w ogóle obchodzi? To nie twój dom traci punkty – warknął.
Profesor spojrzał na niego obojętnie i zgasił papierosa na żwirze.
– Czujesz się na tyle dobrze, żeby wrócić do Hogwartu? – spytał, zamiast odpowiedzieć. – Dyrektor chciałby z tobą porozmawiać.
Chłopak skinął głową, dopił kawę i ostatni raz zaciągnął się. Następnie aportowali się łącznie, choć dotyk mężczyzny budził w Jamesie wstręt. Chłopak odskoczył od Severusa natychmiast i oparł się o kamiennego dzika. Serce łomotało mu jak po biegu.
Tymczasem Snape wyciągnął z kieszeni woreczek podobny do tego, który dał Jamesowi. Wygrzebał szatę i przebrał się w nią, a sweter schował. Rainbow czekał.
Na dziedzińcu paru młodszych uczniów bawiło się w berka, ale zwiali, gdy tylko na horyzoncie zamajaczył Snape. Poza tym Hogwart był cichy i spokojny, przez co kojarzył się Jamesowi nawet nie z więzieniem, a kryptą. Chłopak pomyślał, że chciałby znaleźć się w kuchni albo pokoju wspólnym, wśród skrzatów lub ludzi, byle w tłumie. Choć może kuchnia byłaby lepszym wyborem, bo znowu poczuł się głodny.
Z ciężkim sercem wszedł do gabinetu Dumbledore’a.
Najpierw zauważył, że Fawkes nie siedział na żerdzi. Brak feniksa dodatkowo go przybił, niczym zły znak. James zebrał się jednak w sobie i uśmiechnął, jakby na przekór wszystkiemu.
Dumbledore siedział za biurkiem i wyglądał, jakby drzemał. Tiara w gwiazdki zsunęła mu się na czoło, a okulary zjechały na koniuszek nosa. Kiedy jednak Snape odkaszlnął, dyrektor natychmiast otworzył oczy i spojrzał na Jamesa.
– Witaj, chłopcze. Cieszę się, że żyjesz.
– Ja też – przyznał i bez zaproszenia usiadł na jednym z krzeseł.
Severus jak zwykle stał w pobliżu drzwi i milczał, obserwując wszystko z obojętnością.
Tylko to potrafi, pomyślał chłopak z goryczą. Prawie natychmiast zrobiło mu się jednak głupio. To nie była wina Snape’a, że James wpakował się w takie bagno – czemu więc miałby się dla niego narażać? Nie byli przecież przyjaciółmi. A później kupił mu te ciuchy, choć nie musiał…
Właśnie, przypomniał sobie chłopak, muszę mu oddać kasę.
– Mógłbym obejrzeć twój tatuaż? – zapytał Dumbledore łagodnie.
James zamrugał, uświadamiając sobie, że dyrektor chyba powtarza to pytanie któryś raz z kolei. Pokiwał głową, czując nagły napad lęku. Starając się powstrzymać drżenie rąk, podwinął lewy rękaw i wyciągnął do niego dłoń.
– Sztuka nowoczesna – spróbował zażartować.
Dumbledore zmarszczył brwi i przez chwilę przyglądał się ręce, ale nie próbował jej dotykać. Później wyjął różdżkę i rzucił czar, od którego Jamesa skóra najpierw zaczęła mrowić, a później piec. Chłopak jednak zacisnął zęby, nic nie mówiąc. Zresztą dyrektor zdjął zaklęcie, zanim zrobiło się naprawdę źle. Wciąż milczał i ta cisza działała na nerwy chłopakowi, ale bał się przeszkadzać.
Dumbledore wstał i przez chwilę grzebał w gablocie obok, zanim wyciągnął dziwaczny, skomplikowany mechanizm. James przyjrzał się przedmiotowi z narastającymi wątpliwościami. Przypominał on trochę zmutowanego pająka ze srebrnymi odnóżami i odwłokiem z kółek zębatych. Sieć soczewek imitowała oczy.
– Włóż tu rękę – rozkazał dyrektor, kładąc mechanizm na blacie biurka. James niechętnie wsunął dłoń pomiędzy srebrne druty i jęknął, kiedy zacisnęły się na jego skórze. Do oczu napłynęły mu łzy, ale i tak zobaczył jak kółka zębate zaczynają się kręcić w szaleńczym tempie. Dumbledore przykucnął, aby spojrzeć prosto w soczewki. Zmarszczka na jego czole pogłębiła się, a kiedy urządzenie zaczęło dymić, stuknął w nie różdżką i wyłączył.
James zrzucił je z ręki ze wstrętem, otarł oczy rękawem.
– Coś jeszcze? – zapytał ostro.
Czuł, że koszula przylepiła mu się do pleców.
Dyrektor usiadł na swoim krześle i przez chwilę rozglądał się po gabinecie, głęboko zamyślony.
– Zapewne nie wiesz, jak brzmi formuła tego zaklęcia? – spytał.
– Jasne, że wiem – warknął chłopak. – Nie jestem idiotą.
Nagle jednak zmarkotniał. Normalnie wyciągnąłby sam te wspomnienie, ale teraz… Na próbę dotknął różdżkę, którą w międzyczasie przełożył do kieszeni, ale niczego nie poczuł. Zwykły badyl.
– Ach, to wiele spraw ułatwi. – Dumbledore wyciągnął z szuflady szklaną fiolkę. – Kiedy dotknę twojej skroni, skup się na konkretnym wspomnieniu. To już nie będzie bolało.
Miło, że w końcu o tym informujesz, pomyślał chłopak.
Po chwili fiolka była już napełniona i starannie zamknięta. Dumbledore znów usiadł na swoim miejscu. Przez chwilę nawijał koniuszek brody na palec, bawiąc się nią mechanicznie.
– Przykro mi – powiedział w końcu. – I przepraszam. Powinienem zająć się tobą wcześniej. – Tylko głęboki smutek w jego głosie sprawił, że James się nie roześmiał.
– Sam się doskonale sobą zajmuję – stwierdził nonszalancko i zsunął rękaw. – Wyluzuj.
Wargi mężczyzny drgnęły lekko, jakby chciał się uśmiechnąć, ale nie dał rady.
– Mam nadzieję, że zdołam ci to wynagrodzić – powiedział poważnie.
– Taa, pewnie. Mogę już iść?
– Oczywiście. Choć, moment, zapomniałbym. – Wyciągnął z jednej szuflady woreczek i podał zaskoczonemu chłopakowi. – Miałem przekazać. Teraz już wszystko. Severusie, zostań na chwilę.
James minął profesora szybko, a po ruchomych schodach zbiegł. Tuż za chimerą przystanął i wygrzebał z kieszeni obrazek. Zastukał w ramkę paznokciem.
– Hej, mała – wyszeptał. Powoli zaczął iść w stronę kuchni, prawie nieświadomie. – Nudzisz się może?

***

Nie lubiła olejnych obrazów. Zawsze, gdy w nie wchodziła, czuła się, jakby brodziła w powietrzu gęstszym od syropu. Lepiło się do jej skóry i ubrania, osiadało na języku. Nie rozumiała, jak inni mogą to wytrzymywać.
Ale w gabinecie dyrektora wszystkie portrety namalowano olejami, więc dziewczynka nie miała większego wyboru. Wślizgnęła się do obrazu tłustego, sympatycznie wyglądającego mężczyzny, który niezbyt przekonująco udawał, że drzemie. Drgnął, kiedy przekroczyła granicę, ale nie odwrócił się. Widać zbyt zainteresowany był tym, co działo się w tamtym drugim świecie.
Dziewczynka poprawiła pelerynę niewidkę i podeszła do niego ostrożnie.
Ciemność w tym obrazie zabarwiona było na bordowo, więc pewnie sportretowany dyrektor pochodził z Gryffindoru. Czarodziej stał po kostki w niebycie, który tutaj przypominał trochę popiół.
Dziewczynka wolała obrazy, w których podłoże zostało namalowane. I niebo, zwłaszcza niebo. Czuła się w nich pewniej i bezpieczniej. Nawet jednak w nich świat rozmywał się na granicach i zapadał w ciemność „pomiędzy”.
Bała się chłodu tego międzyświata i jego niby cieni. Bała tym bardziej, że gdy James zawołał ją z ogrodu, zabłądziła. Brnąc przez pustkę była pewna, że już nigdy nie znajdzie swojego portretu i zostanie tam na zawsze. Oczywiście nie powiedziała tego Jamesowi, nie chciała, aby uważał ją za tchórza. Bo po co komukolwiek tchórzliwy szpieg?
Upewniła się, że były dyrektor Hogwartu stoi na tyle daleko, aby nie dotknął jej przypadkiem, i zaczęła obserwować sytuację w gabinecie.
Dumbledore właśnie wynurzył się z myślodsiewni. Ostrożnie wyciągnął z niej wspomnienie i ponownie umieścił w fiolce. Snape tymczasem przestał krążyć po gabinecie i usiadł przed biurkiem.
– Więc? – spytał chłodno. – Dasz radę zdjąć to z niego?
– Nie jestem pewien.
Dumbledore machnął różdżką i z regału wyleciała jedna z książek. Upadła na blat z hukiem, więc mężczyzna pogładził ją po okładce, jakby przepraszając. Wyglądała trochę jak zwykły dziennik, tyle że stary. Dyrektor zaczął kartkować ją ostrożnie, starając się nie uszkodzić i tak już sfatygowanych kartek.
– Tak, dobrze pamiętałem – powiedział, jakby do siebie. Dziewczynka stanęła na palcach, aby zajrzeć do książki. Dumbledore oglądał niezbyt staranny szkic kręgu, w którym plątały się chaotycznie linie. – Nawet nie musiała go tak bardzo modyfikować.
– Co modyfikować? – warknął Snape, ale uspokoił się, gdy tylko dyrektor na niego spojrzał. – Wybacz, jestem rozdrażniony.
– Emily oparła zaklęcie na swoim rodzinnym kręgu. Wplotła też słowa aktywujące do czaru, dlatego jest tak… niepoprawny gramatycznie. – Podsunął Snape’owi dziennik i palcem wskazał na parę linijek tekstu. – Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że kiedykolwiek zobaczę, jak ktoś używa tej magii. Zawsze wydawała mi się zbyt… niepraktyczna.
Snape nawet nie spojrzał na książkę.
– I dlatego nie możesz go złamać? Bo jest oparty na tym czymś?
Dumbledore jakby się zawahał.
– To jedna z przyczyn.
Długo milczał, zamyślony. Snape nie poganiał go, choć bębnił palcami o blat biurka.
– Podejrzewam, Severusie, choć oczywiście mogę się mylić, że ten tatuaż nie miał zadawać bólu. A przynajmniej nie to było głównym celem – powiedział w końcu Dumbledore, garbiąc się lekko. – Do tego nie byłoby potrzeba aż tak zaawansowanej magii.
Profesor zastygł, nic nie powiedział.
– Wiesz, że każdy z nas ma ograniczenia, jeśli chodzi o magię. Niektórym nigdy nie uda się rzucić pewnych zaklęć, a innych wykończą one szybko…
– Nie mam jedenastu lat – przerwał mu mężczyzna chłodno.
– Tak, faktycznie. Chodzi mi o to, że czasami magii nie starcza. Najczęściej potrzebny jest tylko porządny sen i nazajutrz człowiek może znów czarować, choćby przed nim nie był w stanie rzucić Lumos.
– Wiem.
– Działa to w dwie strony, wyczerpanie organizmu rzutuje na zdolności magiczne, ale i rzucanie zbyt wielu zaklęć może wyniszczyć człowieka.
– Dyrektorze – powiedział Snape i to jedno słowo zabrzmiało, jak groźba.
Albus ściągnął okulary i przetarł je wyczarowaną chusteczką.
– Ten tatuaż wypala jego moc, Severusie. Bardzo wiele magii potrzeba, aby podtrzymać jego działanie, a czerpana jest od chłopca. Zasada jest więc pozornie prosta. – Zamyślił się znów na chwilę. – Choć przyznam, że nigdy jeszcze nie widziałem czaru, który byłby rzucany wbrew woli rzucającego. Ani zaklęcia, które pochłaniałoby tak dużo magii w tak krótkim czasie.
Snape prześlizgnął się wzrokiem po obrazach i dziewczynka odruchowo uskoczyła w bok, choć pod peleryną nie mógł jej zauważyć. Po chwili jednak znów wróciła na miejsce, przysłuchując się rozmowie z uwagą.
– Czyli nie tylko wyczerpuje go i sprawia mu ból, ale jeszcze odbiera magię? – Profesor skrzywił się. – Cudownie. Ciekawe, kiedy Czarny Pan zacznie używać tego zaklęcia.
– Wątpię, aby to zrobił. Severusie, widziałeś, czy James już czarował?
Mężczyzna zawahał się.
– Nie, chyba nie. Ale nie miałem czasu siedzieć nad nim całymi dniami. Dlaczego o to pytasz?
Dyrektor znów zaczął skubać brodę. Nagle sięgnął po jakiś pergamin, odwrócił go na czystą stronę i zaczął zapisywać ciąg liczb.
– Mówiłeś, że trzymała go pod zaklęciem około trzech minut?
– Może trzy i pół. Musiałbym obejrzeć swoje wspomnienia, aby się upewnić – w głosie mężczyzny zabrzmiała podejrzliwość.
– I jest już w stanie chodzić – wymamrotał dyrektor, najwyraźniej do siebie.
Pokrywał pergamin rzędami liczb, tworząc skomplikowane równania. Dziewczynka obserwowała to uważnie. Artysta wyposażył ją w fotograficzną pamięć, ale niezbyt dobrze radziła sobie z obliczeniami jako takimi. Potrafiła tylko powiedzieć, że liczby były duże, roiło się wśród nich od pierwiastków, całek i tych śmiesznych symboli, których używało się tylko w numerologii.
– Powiedz mi, kiedy zauważysz, że znów czaruje – ni poprosił, ni rozkazał Dumbledore, kończąc pracę. – Podejrzewam, że zdarzy się to czwartek. Może w środę wieczorem, choć byłoby to niepokojące.
– Jaką on ma moc? – zapytał Snape tak cicho, że dziewczynka ledwo go usłyszała.
– Będę wiedział, gdy jego magia się odnowi.
– Nie traktuj mnie jak… Domyślasz się czegoś.
Dumbledore westchnął, ale odpowiedział:
– Wiem tylko tyle, chłopcze, że gdyby ciebie tak długo trzymano pod tym zaklęciem, prawdopodobnie byłbyś martwy. A on już chodzi.
Ktoś zastukał do drzwi i dziewczynka podskoczyła. Były dyrektor koło niej również drgnął, a później obrócił głowę, marszcząc brwi. Wpatrywał się z namysłem w miejsce, w którym stała. Mała stwierdziła więc, że trzeba się wycofać. Kątem oka zauważyła tylko, że do gabinetu weszła Umbridge, i czmychnęła.

***

James wysłuchał swojego szpiega na korytarzu, w drugiej ręce trzymając nadgryzionego rogala. Jedyne, co zdołał z siebie wykrztusić, to:
– Aha.
Dziewczyna patrzyła na niego tak, jakby oczekiwała, że chłopak zaraz zemdleje i będzie musiała biec po pomoc. James oparł się na chwilę o ścianę, starając uporządkować chaos w głowie. Niezbyt mu się to udało.
– Aha – powtórzył.
 Jeszcze bardziej zapragnął porozmawiać z matką. Wepchnął portrecik do kieszeni, zapominając choćby o podziękowaniu. Ruszył w stronę pokoju wspólnego Gryfonów, nie myśląc nawet za bardzo o tym, co robi. Chciał tylko zabrać swoje rzeczy: kurtkę, plecak i paczuszkę. I może powiedzieć Hermionie, żeby tak nie panikowała.
Do wieży jednak nie dotarł, bo na trzecim piętrze wpadł na Harry’ego. Potter spojrzał na niego dziwnie, jakoś krzywo i wycedził:
– Szukałem cię.
– Co? Od piątku? – zdziwił się.
Potter chyba poczuł się zbity z tropu, bo odpowiedział normalnie:
– No nie, taka jedna mała zauważyła, że wróciłeś i mi powiedziała. Zresztą, nieważne. Musimy porozmawiać.
James wzruszył ramionami, nie wiedząc, czy jest bardziej rozdrażniony, czy rozbawiony. Potter wyglądał idiotycznie, kiedy próbował się zachowywać jak dorosły. Rainbow machnął więc dłonią w stronę nieużywanej klasy, w której siedział z Mrużką parę dni temu. Jeśli Harry chciał mu nawrzucać, mogli to załatwić równie dobrze teraz.
Choć James w sumie nie wiedział, czym mu podpadł. Może tym, że zniknął ze Snape’em na weekend? Cóż, najwyżej powie, że profesor miał napad instynktu macierzyńskiego i zaciągnął go siłą na ryby.
Klasa wciąż była zapuszczona i brudna. James usiadł na ławce, która zaskrzypiała alarmująco i spojrzał na Harry’ego z wyczekiwaniem.
– No to mów – poprosił w końcu, bo Potter rzucał mu tylko ponure spojrzenia.
– Chodzi o to… Cholera, co ty robiłeś u Voldemorta?
Twarz Jamesa stężała. Choć jego uśmiech teoretycznie się nie zmienił, z jakiegoś powodu nagle zaczął kojarzyć się z grymasem wściekłości. Chłopak zacisnął palce na ławce.
Snape na pewno nie powiedziałby o tym Potterowi, a przynajmniej ostrzegłby Jamesa, że to zrobił. Dumbledore pewnie też. Pozostawał Malfoy.
Pieprzony szczyl się wygadał, a teraz James miał problem.
– Spytaj Dumbledore’a.
Harry skrzywił się, jakby ktoś go uderzył.
– Pytam się ciebie – warknął.
– Serio? Kolesia, który był u Czarnego Pana?
– Pewnie jest jakieś wytłumaczenie…
James poczuł się nagle strasznie znużony. Harry wyglądał trochę jak zbity szczeniak. Bezradnie, dziecinnie i głupio.
– Nie muszę się przed tobą tłumaczyć – odpowiedział oschle.
To znowu podziałało na Harry’ego jak płachta na byka. Chłopak zacisnął pięści i pobladł.
– Chyba mam prawo wiedzieć, o co chodzi. Jakbyś nie pamiętał, Voldemort tak jakby próbuje mnie zabić.
Rainbow znów się wściekł, tym razem na Harry’ego. Zeskoczył z ławki, z trudem panując nad emocjami.
– Świat nie kręci się wokół twojego tyłka, Potter – palnął, podchodząc do drzwi. Wyminął przy tym chłopaka, nie patrząc mu w twarz.
– Czekaj… – Harry złapał go za ramię.
James zareagował insynktownie. Uderzył łokciem w tył, prawie nie patrząc, a w następnej chwili trzymał już Pottera za szatę. Rzucił go na ławkę, która zatrzeszczała w proteście.  
Mógł w tym momencie odpuścić, ale nie chciał. Potter uniósł rękę, żeby osłonić głowę, lecz zbyt wolno.
Pierwszy cios rozkwasił mu wargę, drugi podbił oko. James lał go z zaskakującą precyzją, uderzając w brzuch, żebra albo twarz – byle najdotkliwiej. Wściekłość dodała mu siły.
Potter spróbował go kopnąć, ale niezbyt mu wyszło. Wierzgnął jak królik złapany w pętlę, przez co zarobił kolejny cios w brzuch i stęknął z bólu. Rainbow przycisnął go do blatu lewą ręką i strzelił znów w szczękę, obluzowując jakiś ząb.
Noga ławki ze zgrzytem przesunęła się po podłodze i nagle pękła. Mebel przewrócił się w bok, pociągając chłopców ze sobą.
Harry poczuł, że spada i w odruchu złapał Jamesa za rękę. Ten krzyknął, ale huk rozpadającej się ławki prawie go zagłuszył.
Znaleźli się nagle na posadce pośród szczątków mebla. James przewalił się na bok, trzymając się za lewe przedramię. Ból oszołomił go tak, że na chwilę stracił kontakt z rzeczywistością.
Harry wykorzystał to, choć sam był lekko zamroczony. Usiadł na brzuchu chłopaka. W ustach czuł smak krwi i musiał wypluć ząb. Widok siekacza na zakurzonej podłodze popchnął go do działania. Pierwszy cios zadał niepewnie, lecz w następne włożył już całą swoją siłę, wściekłość i rozgoryczenie.
Początkowo James nawet tego nie zauważył, zbyt skupiony na rwącym bólu, który czuł w ręce. Rozchodził się on od przedramienia, ale Rainbow miał wrażenie, że cały jego bok pulsuje, jakby ktoś przypalał go ogniem.
Uderzenie w nos otrzeźwiło go jakoś. James spojrzał na Pottera jednym okiem, bo drugie zalane miał krwią. Harry tłukł chaotycznie i na oślep. Na myśl jednak, że mógłby znowu trafić go w tatuaż, Jamesowi zrobiło się niedobrze.
Poczekał, aż Potter się odsłoni, biorąc zamach do kolejnego ciosu, i walnął go prawym łokciem w grdykę. Równocześnie obrócił się, zrzucając chłopaka na podłogę.
Harry zarzęził, próbując podnieść się na czworaka, i Rainbow przestraszył się, że przesadził.
Ukląkł i spróbował coś powiedzieć, ale wtedy Potter złapał go ponad lewym nadgarstkiem. Ból powrócił, jeszcze gorszy niż przed chwilą. James prawie nie zauważył, że Harry podwinął mu rękaw. W desperackim ruchu, bardziej odruchowym niż przemyślanym, uderzył go prawą pięścią w splot słoneczny. Potter wreszcie go puścił, ale chłopak był w stanie tylko zwinąć się na podłodze.
Wtedy drzwi klasy otworzyły się i ktoś zajrzał do środka.
– Aha! – usłyszał James. – Tak myślałem.
Chłopak otarł twarz z krwi i zamrugał, z trudem ogniskując wzrok. W progu stał Filch z nieodłączną kocicą warującą przy jego nogach. Mężczyzna patrzył na pobojowisko z dziwną mieszaniną ekscytacji i wstrętu. Szczęka dygotała mu lekko.
– Gdzie może być ten chłopak, myślałem, gdzie…
Potter zdołał złapać oddech i teraz klęczał, obejmując jedną ręką pierś.  
– …Was obu wychłostać… – kontynuował woźny, choć nikt go nie słuchał. Na jego zapadniętych policzkach rozlewały się czerwone plamy. – …i wywalić.
James podniósł się, przytrzymując jakiegoś krzesła. Zachwiał lekko, ale utrzymał równowagę. Potter nadal nie wstawał z podłogi. Oddychał płytko, zgięty wpół.
– Pójdziesz ze mną do dyrektora – powiedział Filch, ale nie ruszył się z miejsca. – Pójdziecie – zmienił zdanie. Jego kotka zamruczała gardłowo.
– Porąbało cię? On nie da rady. – Skinął głową na Pottera.
Powoli zaczęło docierać do niego, co zrobił. Sam był w miarę dobrym stanie, szczególnie, że ręka przestawała boleć. Obmacał twarz ukradkiem i stwierdził, że poza złamanym nosem nic szczególnie złego mu się nie stało. Harry wyglądał dużo gorzej, a sposób w jaki trzymał się za pierś sugerował, że James złamał mu któreś żebro. Potter wciąż nie mógł złapać głębszego oddechu, a jego twarz wyglądała jak koszmar chirurga plastycznego.
Rainbow uświadomił sobie, że gdyby ławka się nie złamała, prawdopodobnie stłukłby chłopaka do nieprzytomności. Nawet nie wiedział dlaczego, po prostu… stracił panowanie nad sobą.
Od miesięcy mu się to nie zdarzało.
Woźny zawahał się. Najwyraźniej nie chciał wypuszczać z rąk uczniów przyłapanych na gorącym uczynku, ale nie uśmiechało mu się taszczenie jednego z nich. Marszczył komicznie brwi, starając się wymyślić rozwiązanie. Z kłopotu w pewien sposób wybawiło go pojawienie się trójki Krukonów. Najwyraźniej wracali z treningu, bo nieśli ze sobą miotły. Zaciekawieni zamieszaniem zajrzeli do klasy i drobna Azjatka pisnęła:
– To Harry.
Że go poznała, zdziwił się James.
Woźny tymczasem skrzywił się, jakby połknął cytrynę.
– Potter, Potter – wymamrotał gniewnie. Wreszcie podjął decyzję: – Zabierzcie go do skrzydła szpitalnego. Choć takiemu to trzeba skórę wygarbować, a nie… Jakby się dyrektor zgodził…
James za to starał się unikać wzroku dziewczyny, która najwyraźniej próbowała go zabić spojrzeniem. Jej towarzysze byli raczej rozbawieni sytuacją, choć Rainbow nie wiedział, co ich rozśmieszyło. Ale też się uśmiechnął, czemu nie.
Filch zaprowadził go do gabinetu dyrektora, choć przez całą drogę zachowywał się dziwacznie. Patrzył na chłopaka spode łba, mamrotał coś o wieszaniu za kciuki i bardzo starannie pilnował, aby zachować dystans. James się nad tym nie zastanawiał. Szedł przygarbiony z rękami w kieszeniach, co jakiś czas tylko ocierając twarz, bo rozcięty łuk brwiowy wciąż krwawił.
Wszedł do gabinetu i przystanął, zaskoczony ilością osób. Dumbledore siedział za biurkiem, a Snape jak zwykle stał niedaleko drzwi. Oprócz nich jednak w pokoju przebywały Umbridge i McGonagall, które natychmiast przerwały rozmowę.
Woźny przystanął na schodach i jakoś nie kwapił się popchnąć Jamesa. Zza jego pleców więc powiedział:
– Przyprowadziłem go.
James poczuł się nagle bardzo osłonięty, kiedy spojrzeli na niego wszyscy, łącznie z paroma portretami, które zapomniały, że udają śpiących. Pierwsza odezwała się Minerwa, która nawet nie starała się ukryć szoku:
– Gryffindorze, co się panu stało?
– Bił się – natychmiast odpowiedział Filch. – Z Potterem, ledwo ich rozdzieliłem.
James wzruszył ramionami i odsunął się lekko, odsłaniając mężczyznę. Następnie oparł się o ścianę swobodnie i hardo spojrzał na profesorkę, bardzo starając się nie pokazać, jak głupio się teraz czuje.
Umbridge odchrząknęła i powiedziała cicho:
– To chyba przesądza sprawę.
McGonagall zareagowała natychmiast:
– Z tego co wiem, jeszcze żaden uczeń nie został wyrzucony z Hogwartu z powodu bójki. Oczywiście chłopcy nie unikną kary, sama zajmę się ich szlabanami, ale to jest przesada.
James rozejrzał się, nieco oszołomiony. Dumbledore uśmiechnął się do niego łagodnie, spojrzenie Snape’a wyrażało zaś czystą dezaprobatę. Chłopak szybko odwrócił wzrok, czując jak żołądek zwija mu się w węzeł.
Dopiero teraz przyszło mu do głowy, że bijąc się z Potterem, zawalił jedyne zadanie, jakie dał mu Czarny Pan. Miał być przyjacielem Harry’ego…    
Lęk przed karą, który udało mu się zdusić przez całe dwa dni, wpełzł nagle do jego umysłu. Przymknął oczy, starając się jakoś uspokoić.
Tymczasem Umbridge mówiła dalej. Miała dziewczęcy, piskliwy głos, który nagle zaczął drażnić chłopaka.
– Atakowanie pracownika szkoły. Pan Filch o mało nie został poważnie ranny. Unikanie obowiązkowych zajęć – wymieniała z wyraźną przyjemnością. – Agresywne zachowanie względem innych uczniów. Samowolne opuszczenie terenu Hogwartu. Kradzież różdżki…
– To nie zostało udowodnione – chłodno zauważył Snape. – A w weekend przebywał w domu. Rodzic może zabrać ucznia, jeśli okoliczności tego wymagają.
Umbridge poprawiła różowy sweterek i powiedziała złudnie miłym głosem:
– Oczywiście. W końcu jako ojciec odpowiadasz za jego wychowanie. Utemperowanie go, można powiedzieć.
James wiele wysiłku włożył, aby nie skulić się na te słowa. Z twarzy nie schodził mu kpiący uśmiech, stara, wysłużona maska.
– Zarzucasz mi coś? – zapytał mężczyzna lodowato.
– Och, nie – zaprzeczyła kobieta. – Choć to, że nie potrafisz nakłonić tego chłopca do uczestniczenia w swoich lekcjach, odrobinę mnie niepokoi.
– Zapewniam, że sprawy prywatne nie rzutują na moją efektywność w pracy – zapewnił z przesadną grzecznością.
– Profesor Snape jest kompetentnym nauczycielem – wtrąciła się Minerwa, najwyraźniej znużona tymi podchodami. – Wróćmy do sprawy. W Hogwarcie nigdy nie skreślaliśmy problematycznych uczniów i nie pozwolę, aby teraz się to zmieniło. Sama zajmę się jego szlabanami…
– Szlabany, z tego co zauważyłam, na pana Rainbowa nie działają. Przynajmniej te nadzorowane przez profesora Snape’a.
James zerknął na Flicha, który przysłuchiwał się rozmowie z wyraźną satysfakcją odmalowaną na brzydkiej twarzy.
Co za palant, pomyślał.
Następnie spojrzał na Snape’a i ten to zauważył. Włożył dłoń do kieszeni szaty i cicho powiedział:
– Uleczę cię.
James pokręcił głową. Nie chciał, żeby mężczyzna go uzdrawiał… znowu.
– Profesor Umbridge ma rację. – Słowa Dumbledore’a przykuły uwagę chłopaka. Spojrzał na starca bez zrozumienia. Chyba czarodziej zaskoczył nie tylko jego, bo w gabinecie zapadła nagle przytłaczająca cisza. Dumbledore poprawił okulary na nosie i spokojnie kontynuował. – Kary, jakie dotąd stosowaliśmy, są nieco nieadekwatne do sytuacji. Jednak pańskie przewinienia, panie Rainbow – popatrzył na chłopaka poważnie – są zbyt błahe, abyśmy mogli brać pod uwagę wyrzucenie ze szkoły. Będziemy musieli więc improwizować.
– Ekhem, jeśli mogę coś zasugerować… – zaczęła Umbridge, ale uciszyło ją spojrzenie czarodzieja.
– Myślę, że zawieszenie w prawach uczniowskich – kontynuował mężczyzna – na, powiedzmy, dwa tygodnie, da ci dostatecznie dużo czasu na przemyślenie swojego zachowania. Prawda?
James miał wrażenie, że pytanie zawiera drugie dno, ale był zbyt zmęczony, aby się go doszukiwać.
– Taa – wymamrotał tylko.
– Co pani o tym sądzi? – spytał więc Umbridge, ale jasne było, że to tylko formalność.
– No cóż, jako pierwsze ostrzeżenie – zgodziła się kobieta niechętnie.
– Więc załatwione. – Czarodziej klasnął w dłonie i na ten dźwięk Rainbow się wzdrygnął. – Severusie, jak rozumiem, w ciągu roku szkolnego mieszkasz przez większość czasu w Hogwarcie?
James stracił zainteresowanie rozmową i nie pytając o pozwolenie prześlizgnął się obok woźnego. Zszedł po schodach tak szybko, że wyglądało to na ucieczkę. Na korytarzu jednak zawahał się, niepewny, co ze sobą zrobić.
Najpierw zahaczył o łazienkę i ostrożnie obmył twarz. Przestał już krwawić, a na czole powstał mu brzydki strup. Spuchnięty nos nastawił sobie sam, bez magii niewiele więcej mógł zrobić. Bez większego przekonania włożył rękę do kieszeni, aby dotknąć różdżki. Oprócz niej wyczuł tam również materiał woreczka i wyciągnął go z lekkim zaskoczeniem.
To był ten, który dostał od Dumbledore’a, a w środku znajdowały się galeony. James uznał to za znak.
Ruszył w stronę wyjścia z zamku, ale nie pozwolono mu tam dotrzeć w spokoju. W samym holu dogonił go Malfoy i Rainbow poczuł deja vu.
– Szukałem cię – powiedział Draco nerwowo. – Słuchaj, ty się znasz na czarnej magii, nie?
– A co, mam za ciebie rzucić Obliviate na Pottera? – spytał James ostro, przypominając sobie, kto wpakował go w ostatnie kłopoty.
– Co? – Malfoy cofnął się o krok, przełknął ślinę.
Rainbow wyszarpnął różdżkę z kieszeni, wciąż równie bezużyteczną jak zwyczajny patyk, i pogroził nią Ślizgonowi.
– Spadaj – warknął.
Draco posłał mu dziwnie czujne, zlęknione spojrzenie i wycofał się.
James wyszedł wreszcie na dziedziniec i uderzył w niego podmuch chłodnego wiatru. Pochmurne niebo zapowiadało ulewę, ale jeszcze nie padało. Chłopak ruszył przed siebie, ignorując zimno.
Gdzieś w pobliżu kamiennych dzików znalazł go Fawkes i usiadł na jego prawym ramieniu. James pogłaskał feniksa po głowie lekko zaskoczony. Od ptaka biło przyjemne ciepło.
– Kazali ci mnie pilnować? – spytał Rainbow.
Fawkes zaskrzeczał, co równie dobrze mogło być potwierdzeniem, zaprzeczeniem jak i przypadkowym dźwiękiem.
James obejrzał się za siebie, na zamek, ale nikt za nim nie szedł. Ruszył więc dalej, ignorując zmęczenie. Spacer, a przede wszystkim otwarta przestrzeń, działały na niego kojąco. Świadomość, że wyszedł poza pole antydeportacyjne, jeszcze bardziej.
– Nie wiem, co robić – wykrztusił nagle, choć sam nie wiedział, po co. Fawkes przekrzywił głowę, jakby naprawdę go słuchał. – Przecież oni mnie zabiją. Czarny Pan albo wujek, albo Snape…
Zamilkł, zastanawiając się, co jest bardziej prawdopodobne. William chyba chwilowo zostawił go w spokoju, może obawiał się narazić na gniew Voldemorta. Skoro James teoretycznie pracował dla Czarnego Pana, był też pod jego ochroną. Niby. Znowu sam Voldemort oszczędził go przed paroma dniami. Ale wtedy nie wiedział pewnie, co James zrobił z Lucjuszem i na pewno nie przypuszczał, że tak zawali sprawę z Harrym. Snape… był problemem. Chłopak wciąż nie był pewien, komu mężczyzna jest wierny i jak bardzo. Jeśli Czarnemu Panu, właściwie nie było tak źle, ale jeśli Dumbledore’owi…
Dyrektor zabije Jamesa, jeśli dowie się o przepowiedni. Cholera, chłopak sam by to zrobił, gdyby był na jego miejscu. To było najprostsze i najpewniejsze rozwiązanie. James jednak nie wyobrażał sobie, że mężczyzna mógł zrobić to własnoręcznie, morderstwo jakoś do niego nie pasowało. Pewnie więc wyda rozkaz Snape’owi.
Chłopak znów pogładził feniksa, zwalniając kroku. Wzrok wbijał w drogę pod nogami.
Gdyby Snape nie powiedziałby dyrektorowi o tatuażu, wszystko byłoby prostsze. Ale skoro Dumbledore już wie, pewnie będzie drążyć. I coś znajdzie, w końcu jest najpotężniejszym czarodziejem w Anglii.
– Nie mogę zwiać – pożalił się James.
Może miałby szansę, gdyby dyrektor naprawdę przełamał czar. Tylko Rainbow był prawie pewien, że mężczyzna nawet nie spróbuje. Jego szpieg bardzo starannie zrelacjonował przebieg rozmowy i chłopak szybko zrozumiał, że dyrektor zaczął już czegoś się domyślać.
Coraz gorzej…
– Naprawdę nie mogę zwiać – uświadomił sobie nagle. – Przecież on był w mojej głowie. I wiesz, pokazałem mu Chupacabrę i Hewletta, i Saszkę. Ale Saszy chyba by nie ruszył. Znaczy, Czarny Pan. Salazarze, co ja gadam.
Nie potrafił jednak przestać, kiedy zaczął. Wlókł się noga za nogę i mówił, szybko, nieskładnie.
– I Javierę też, ale ona jest w Meksyku. Nawet nie wiem, jak teraz wygląda. Znaczy przysłała mi zdjęcie, ale to było ze dwa lata temu. I jedno w styczniu, ale tam był tylko jej synek, chwaliła się. Fajne dziecko – głos załamał mu się lekko. – To głupie, ale poczułem się wtedy tak jakoś. Jakby wszystko szlag trafił. Nie, inaczej. Jakby to już nie była ona, tylko jakaś inna dziewczyna, taka z normalnym życiem…
Fawkes zakwilił ze współczuciem, a James zaśmiał się krótko, ochryple.
– Jestem gnojkiem, cholera. Wcześniej mogłem udawać, że jest po staremu, mimo że siedzimy na innych kontynentach. Że się nadal przyjaźnimy, wiesz. A jak zobaczyłem tego jej dzieciaka, to nagle się kapnąłem, że ja żyje tutaj, ona tam i to nie ma sensu. I trochę… sam nie wiem… obraziłem się na nią. Za to, że jej wyszło, a mi nie. – Zamilkł na chwilę, sam zdziwiony własną szczerością. Nigdy o tym nie mówił. Właściwie starał się nigdy nawet o tym nie myśleć. – Dobrze, że Chupacabra mnie zgarnął – dodał cicho. – Miałem wtedy głupie pomysły. Wszystko mi się sypało, ale nie tak jak teraz. W sumie teraz jest gorzej, ale wtedy ja byłem jakiś taki. Pakowałem się w różne złe rzeczy…
Przypomniał sobie jedną z nocy, którą przeleżał pod stołem w pewnej londyńskiej melinie. Było nienaturalnie cicho, tylko od czasu do czasu słyszał przejeżdżające pociągi. Nie zasnął wtedy, leżał tylko, wpatrując się w ciemność i myśląc. Wiedział, że pod jednym z parapetów była skrytka z narkotykami i wiedział, że potrafiłby złamać czar, który ją ochraniał. Nie wiedział tylko, czy naprawdę odważyłby się zaliczyć złoty strzał.
– Chupacabra mnie z tego wyciągnął. Znaczy, dał mi robotę i nie chciałem, nie mogłem tego zawalić. Bo to nie była fucha, fuchę umiałem złapać jako kompletny szczyl, tylko taka normalna praca. Z godzinami i wypłatą – zawahał się. – Tak, wiem, że nielegalna. Ale on wpuścił mnie do kasyna, w którym nawet mają cholernego geparda. I to było takie… jakbym był normalny, a nie z ulicy. Jakby nawet nie przyszło mu do głowy, że mogę go okraść albo puścić całą budę z dymem. I to było pierwszy raz odkąd w ogóle wylądowałem w Anglii, więc nie mogłem… zawalić.
Fawkes wpatrywał się w niego uważnie, trochę zbyt rozumnie, jak na zwierzę.
– Wiesz, jeśli chodzi o Javierę, to ona się mną zajęła w Meksyku. Po Brazylii. Emily trochę też, ale moja mama… szybko się nudziła. Nosiło ją. I raz, wiesz, powiedziała, żebym nie opuszczał miasta i sobie poszła. Byliśmy na takiej ulicy, która przypominała bardziej targ niż cokolwiek innego. Kupiłem sobie coś do jedzenia, trochę pooglądałem stragany i później czekałem. Jutro też. I pojutrze. Bo w końcu jak mnie mogłaby znaleźć, jak nie w miejscu, w którym zgubiła? – Zaśmiał się gorzko. – Javiera łaziła tam ze mną, każdego dnia. I czekaliśmy trochę. Ganiali nas sprzedawcy, choć tam nie kradliśmy. Nie wiem, jakoś po paru miesiącach mi się znudziło. Zacząłem jej mówić, że moja mama nie żyje albo ją zamknęli w więzieniu, albo ktoś rzucił na nią Obliviate i nic nie pamięta. Sam w to wierzyłem, wiesz? A później po mnie wróciła. Zmieniała kontynent i przypomniała sobie, że gdzieś tam mnie zostawiła. – Kopnął jakiś kamyk bezmyślnie. – Wiesz ile mnie szukała? Godzinę. Spytałem, szlag by to, mogłem nie pytać. Albo ona mogłaby mnie okłamać. Zmyślić, że ganiali za nią aurorzy, i bym uwierzył. Ale wiesz co? Ona mnie nie okłamuje, nie, jak zapytam wprost. I to jest do dupy.
Odetchnął głęboko, ręce mu drżały. Wcisnął je do kieszeni, aby to ukryć, choćby i przed samym sobą.
– Miałem ci opowiedzieć o tej Brazylii, prawda? – zagaił z nienaturalną wesołością w głosie. – Taa, kiedyś chyba to obiecywałem. Więc… – Spróbował jakoś uporządkować myśli. O tym też nigdy nie mówił. – Miałem rozwaloną głowę. Znaczy, wtedy wszystko miałem rozwalone, ale innymi rzeczami moja mama potrafiła się zająć. Tylko nie umysłem, bo jakoś nikt nie wymyślił magicznej neurochirurgii. Wtedy wylała mi na głowę te łzy, które jej podarowałeś… – Zamilkł, zastanawiając się nad czymś. – Powiedziała, że zapłakałeś kiedyś dla niej i chyba mnie nie wkręcała.
Feniks znów zaskrzeczał i machnął skrzydłami. James podrapał go po grzbiecie.
– Ale… dlaczego dla niej płakałeś? – zapytał.
Fawkes obrócił głowę i spojrzał w stronę teraz już prawie niewidocznego zamku, ale chłopak go nie zrozumiał.
– Nieważne – wymamrotał. – Nadal mam te kilka, które zostały. Zwinąłem je w Rosji, chyba się nawet nie zorientowała. Znaczy, nie noszę ich przy sobie.
Leżały w jego kufrze, zawinięte starannie w skarpetki. James pomyślał, że głupio zrobił, chowając je tam. Powinien trzymać paczuszkę zawsze w kieszeni. Gdyby to robił, nie musiałby wołać Dumbledore’a w piątek i wszystko byłoby prostsze.
– No ale w Rosji było już fajnie. – Wziął się w garść. – Z Saszą szaleliśmy jak idioci. Znaczy, naprawdę to on mnie degenerował. Był starszy i myślał, że mu wszystko wolno. I w sumie miał rację. Wiesz, że jego tata załatwił z dyrektorem Durmstrangu specjalne połączenie fiuu? Powiedział, że nie wyśle syna do jakiejś głuszy, żeby się uczył podejrzanych rzeczy od podejrzanych ludzi, jeśli nie będzie go widział przynajmniej raz dziennie. I dowalił taką dotację na szkołę, że Karkarow ze szczęścia gotów był mu nawet buty wylizać. – Zaśmiał się. – To Sasza wracał do domu po lekcjach i razem gdzieś szliśmy. Niby połazić po parku czy coś, ale tak na serio… Ja się umiałem aportować, no to skakaliśmy. A to do Moskwy, a to w tajgę, gdzie tylko chciał. Jego tata o tym wiedział, ale mówił, że i tak czarodzieja nie upilnuje. Był w porządku.
James powoli zaczął dochodzić do Hogsmeade, przycichł więc. Wioskę widział tylko raz i to bardzo przelotnie, gdy przesiadał się z pociągu do szkolnej dorożki. Szedł więc przez nią nieco na oślep, szukając równocześnie jakiejś knajpy. Po wybrukowanej ulicy kręciło się parę osób, które z ciekawością zerkały na feniksa. Przysadzisty mężczyzna wyprzęgał konia z wozu załadowanego drewnem, dziewczyna poprawiała fryzurę, patrząc się na swoje odbicie w oknie wystawowym, inni  po prostu gdzieś szli. James obserwował wszystkich czujnie, jakby oczekiwał ataku. Równocześnie wzrokiem przesuwał po budynkach, szukając knajpy.
Hogsmeade okazało się zaskakująco małe, zszedł je w pół godziny i w końcu zdecydował się wstąpić do gospody Pod Świńskim Łbem.
W pierwszym momencie uderzył go smród kozy, która chyba zdechła. Rozejrzał się, szukając zwłok, ale zauważył tylko kilku zakapturzonych ludzi. Nie mógł jednak wykluczyć, że smród pochodzi od któregoś z nich.
Poza tym pub był wyjątkowo zapuszczony. Podłogę miał zakurzoną, szyby brudne, stoły lepkie od niezidentyfikowanych płynów. James poczuł się jak u siebie.
Barman zmierzył go obojętnym spojrzeniem, na chwilę tylko zatrzymując wzrok na feniksie. Fawkes tymczasem rozglądał się zaciekawiony po izbie, wprawiając tym w zakłopotanie część klienteli.
Chłopak usiadł na chybotliwym stołku i wyciągnął pieniądze.
– Jest wódka?
– Mamy whisky – stwierdził barman. Kiedy James skrzywił się, dodał: – I swoje.
– Daj.
James patrzył, jak stary mężczyzna napełnia obtłuczoną szklankę do połowy mętnym, białawym płynem. Człowiek przypominał mu kogoś, ale Rainbow nie był pewien, czy to nie odezwała się jego paranoja. Poza tym był wdzięczny, że barman nie zapytał go o wiek. Sięgnął po szklankę, zapłacił, skosztował ostrożnie. Napój palił w gardle jak ogień.
Fawkes zaskrzeczał i dziobnął chłopaka w ucho, ten wzdrygnął się.
– Co ty? Też chcesz? – zapytał. Następnie przechylił szklankę lekko i podsunął ptakowi. Feniks przed chwilę kręcił łbem, nim w końcu się skusił. Nagle stał się jakby jaśniejszy i odrobinę bardziej gorący. James odsunął szklankę szybko. – Ej, dla mnie zostaw.
Bimber uderzył mu do głowy już po chwili, być może dlatego, że dawno nie pił. Mężczyzna dolewał mu, obserwując uważnie, ale o nic nie pytał. Był prawdopodobnie najmniej gadatliwym barmanem w historii. James prawie się z tego cieszył. Miał ochotę mówić, a nie powinien, lepiej więc było, aby nikt go nie kusił. Samo chlanie było głupie, ale dzieciak uznał, że być może to jego ostatnia okazja do urżnięcia się w życiu. Ciężko było dyskutować z tym argumentem.
Pił więc, poił feniksa, myślał i przyglądał się zadziwiająco fascynującemu wzorowi, który utworzyły na blacie zacieki. W jednym z nich mucha dokonała żywota i została zmumifikowana.
Ktoś zaczął rzępolić w kącie na gitarze. Szarpał struny leniwie, bez wyczucia, ale i tak rozbudził w chłopaku wspomnienia. James podsunął szklankę Fawkesowi i zakołysał się na stołku.
Muzyka przypomniała mu Jarocin, duszną noc pod namiotem i punka, który uczył go grać na gitarze. Jego kumpel leżał kompletnie zjarany obok, a Hewlett robił mu na plecach magiczny tatuaż salamandry. Chłopiec nie zdjął ani marynarki, ani rękawiczek, nawet po pijaku. Nikomu to nie przeszkadzało, nie po takiej ilości wódki.
James po raz pierwszy miał wtedy w ręku gitarę. I plecak dostał też od nich, czy może ukradł, już nie pamiętał dokładnie.
Nie dorosłem do swych lat*… – zanucił i urwał. Te słowa na pewno nie brzmiały w ten sposób. Stwierdził jednak, że to nieważne. I tak nikt nie znał tu polskiego, więc nie mógł mu zarzucić, że kaleczy ten język. – …masz mnie za nic, dobrześ zgadł
Właściwie o Jarocin zahaczyli z Hewlettem na samym początku ich włóczęgi, zaledwie parę tygodni po tym, jak chłopak uciekł z domu. Czy też raczej po tym, jak James wsadził go do pociągu i zagroził, że albo wyjadą, albo zabije jego ojca.
Nauczyłem w życiu się paru rzeczy, wszystkich źle
Rainbow pamiętał, jak skrzat jego kolegi pojawił się nagle w małym pokoju, obejmując desperacko swojego panicza. I pamiętał plecy Hewletta, tego widoku miał chyba nigdy nie zapomnieć.
Inni zawsze wiedzą co, dlaczego… Zapomniał słów, ale to mu nie przeszkodziło. coś tam… dać. A ja nigdy, kurwa mać.
Ojciec Hewletta był skurwysynem, co James mógł wybaczyć, ponieważ większość ojców nimi była. Ale był też idiotą, a tego nie mógł znieść. Kiedy Hewlett powiedział ojcu, że staną się bogaci, on zrozumiał tylko, że ma to coś wspólnego z mugolami. A ich nienawidził bardziej niż sam Czarny Pan.
Cóż, że wszyscy mądrzejsi są niż ja.
Teraz Hewlett uczył się u jakiegoś malarza, James sam załatwił mu praktykę. I miał normalne życie. A Rainbow siedział w magicznej spelunie z pijanym feniksem na ramieniu i myślał o tym, jak wszystko się spieprzyło.
– „On przyniesie żar, od którego rozgorzeje świat. A pożoga obejmie każdą z ziem i każdą z dusz” – zacytował i duszkiem dopił resztę bimbru. Następnie dorzucił nieco bełkotliwie po hiszpańsku: – Gówno prawda.
Fawkes zaśpiewał.

*„Nie dorosłem do swych lat” to piosenka Stanisława Staszewskiego, choć osobiście wolę wersje Kultu z albumu Tata 2. James znać jej oczywiście nie mógł, ale oryginału też nigdy nie słyszał, można więc tylko zgadywać, jak brzmiała jego wersja. Szczególnie, że słowa kaleczył okrutnie i przez akcent, i przez bimber.

11 komentarzy:

  1. [Ale masz wenę xD. Jak przeczytam, to dam komcia <3.]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytałam ^^. Świetny był ten rozdział. Jak zwykle zresztą. Wieeem, powtarzam się. Ale zawsze nie mogę wyjść z podziwu, jak dobrze ci idzie pisanie tego opka. I w dodatku napisałaś taki długi rozdział w kilka dni... Tylko pozazdrościć weny, ja ostatnio raczej niezbyt posuwam się do przodu ;((.
      Wgl aż mi się pysio cieszył, jak zobaczyłam, że jest perspektywa Tonks. Wiesz, że ją fanuję <3. Także w twoim opku. Tu nie jest otępiała tym głupim uczuciem do Lupina, jak w szóstej części. Jest dokładnie taka, jak lubię - niezdarna, wesoła, nowoczesna jak na czarownicę i w ogóle... No, fajna jest. No i podoba mi się to, że działa (ja nie umiem opisywać postaci aktywnych, wolę sobie robić jakieś angstujące emo), no ale nie ma innego wyjścia, musi nauczyć się samodzielności, bo skoro złożyła Przysięgę, nie może zaangażować nikogo innego, a jedynie sama spróbować się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Swoją drogą, fajna ta scenka z Syriuszem wyszła, no i też zastanawiam się, czy uda jej się coś dowiedzieć w związku z Rainbowami i tą całą sprawą. Ty pewnie nie wprowadzałabyś tego wątku, gdybyś nie była pewna, że on coś wniesie do fabuły, więc mniemam, że go dokończysz. A i fajnie, że napomknęłaś też o jej aurorstwie xD. Wgl czy te zwłoki na Nokturnie to taki prztyczek w moją stronę? Bo często mi wypominałaś, że nikt nie zauważył, jak S. podrzuca truchło "Constance".
      No ale jestem bardzo ciekawa, co będzie z tą Tonks. Mam nadzieję, że niedługo znowu dasz jakąś jej perspektywę <333.
      James też wyszedł fajnie. Teraz się wydaje taki bezradny, gdy nie może nawet używać magii, gdy Snape wie coś więcej o jego problemach, nawet Dumbledore już wie, bo chłopak musiał mu pokazać ten swój tatuaż... Znowu też było trochę przeszłości Jamesa i jego rozmyślań o tym, co było, szczególnie pod koniec rozdziału, gdzie dałaś nam znowu trochę poznać jego znajomości, które zawierał w przeszłości. Lubię takie smaczki z przeszłości postaci, one nadają jej konkretniejszy rys, i w ogóle fajnie to wygląda, i widać, że masz wszystko bardzo dopracowane i wgl...
      Dobra, trochę nie po kolei znowu zboczyłam, noale. Pojawiła się nawet perspektywa dziewczynki z obrazka, naprawdę fajny sposób, by pokazać scenę w gabinecie Dumbla już po wyjściu chłopaka. Zastanawia mnie, czy on wie coś więcej o tej magii, której użyła Emily. Jednak, jak na Dumbla przystało, nic konkretnego nie zdradza. Niemniej jednak, mam wrażenie, że coś faktycznie wie. No i to, że względnie szybko doszedł do siebie, to znak, że on faktycznie posiada jakąś dziwną magię? I może faktycznie ten tatuaż pochłania nadmiar jego mocy, przez co James jest względnie normalny? W sumie fajnie to wymyśliłaś. Tylko czasem mnie zastanawia, czemu to jest właśnie pies xD.

      Usuń
    2. Widzę też, że James szybko do Dumbla wrócił ;). Swoją drogą, scena z Potterem mnie zaskoczyła. Doszłam jednak do wniosku, że pewnie miał on jakąś wizję Jamesa u Voldzia i wysnuł swoje wnioski, i dlatego chciał koniecznie wiedzieć, co i jak, a Jamesa po prostu poniosło?
      Niemniej jednak, ich bójka była dla mnie pewnym zaskoczeniem, bo nie podejrzewałam Jamesa o aż taką agresję. Ale fajnie to opisałaś, i widzę, że Potter chyba jednak gorzej na tym wyszedł, bo dość mocno oberwał. Dumbel pewnie też nie był zachwycony, że ledwie dzieciaka wypuścił od siebie, a ten już sprał jego złotego chłopca na kwaśne jabłko.
      O, i pierwszy raz pojawiła się Umbridge ^^. Miałam nadzieję, że wlepi mu szlaban, ale niestety nie... Coś kiedyś wspominałaś, że nie chcesz o niej pisać. W każdym razie, jak już się pojawiła, to dość kanonicznie wyszła z tą swoją chęcią do ukarania chłopaka, i pewnie by to zrobiła, gdyby jej tylko pozwolono. Niemniej jednak, tak czy inaczej James ma tendencje do pakowania się w kłopoty.
      O, i to był ten wypad do Hogsmeade, o którym mi kiedyś wspominałaś, że James się wymknął i upił? Heh xD. Nawet nieźle to wyszło, a pijany feniks zrobił mi dzień <3. O retrach o znajomych już chyba wcześniej wspomniałam, że fajnie to wyszło, jak w ogóle to, że on gadał do ptaka. I w Świńskim Łbie nikt nie zauważył, że on ma na ramieniu takiego dupnego feniksa? xD
      No, ale fajna scenka. Jak cały rozdział zresztą. Kurczę, w tym moim komciu taki chaos, że sama się nie umiem połapać, czy o wszystkim wspomniałam. Niemniej jednak, fajnie mi się czytało i czekam na ciąg dalszy, zwłaszcza, że znowu było tu tyle smaczków, ciekawych wątków, fajnych i zgrabnych opisów... <333

      Usuń
    3. Tonks zakochana jeszcze nie jest, to nie ten czas :D A w Masce rolę będzie jeszcze miała, choć jej wątek biegnie trochę... równolegle do wątku Voldmordowskiego, że tak powiem :D
      Yyy, nie, nie pomyślałam o tym xD Po prostu w poprzednim rozdziale James aportował się na ulicy z pokiereszowanym człowiekiem pod pachą, to trzeba było jakoś o tym wspomnieć :)
      Przeszłość Jamesa jest w sumie integralną częścią maski, w sumie nie wiem, czy dałoby się bezboleśnie oddzielić ją od fabuły. W sumie traktuję ją jak wybieg, dzięki któremu mogę równocześnie prowadzić akcję tak jak lubię - dzień po dniu - i równocześnie ogarniać całe lata :D
      Bo ja lubię psy... xD A poważniej... nie będę spojlerować. Ale pies ma sens, zapewniam.
      Tja, Potter zobaczył, co się dzieje, kiedy Voldy stracił panowanie przy Lucjuszu - to chyba jest na tyle oczywiste, aby nie traktować tego jak spojler :P
      Cóż, Harry nie tyle Jamesowi czymś zawinił, co się raczej podłożył - i oberwał, bo Rainbow w taki sposób mógł choć trochę wyładować swoją frustrację. Czy poważnie? Tak, ale gdyby nie chwycił Jamesa za rękę - byłoby dużo gorzej. Mówiąc wprost, James w amoku by go skatował.
      E tam, Rainbow po dwóch tygodniach chodzenia do szkoły został na dwa tygodnie wywalony. To chyba jakiś rekord xD
      Bo ja wiem czy wymknął? Wyszedł sobie po prostu :D Wszyscy zauważyli, ale nikt nie komentował :D

      Usuń
  2. Condawiramurs24 maja 2014 15:33

    Wow, nie spodziewałam sie,źe tak szybko dodasz rozdział, ale sie ciesze ;) i jeszcze taki długi, widzę, ze wena cie nie opuszcza, na szczescie ;) rozdział bardzo dobry, jak zwykle, choc troche mnie James zdenerwował, koedy uznał,ze Snape chce go zabic, jak rowniez kiedy pomyślał,zeby mu zapłacić.mialam wrażenie,ze traktuje go juz bardziej jak ojca. Za to w stosunku do Emily jest bardzo wyrozumiały, czego nie do konca rozumiem, i chyba traktuje ja, jakby była dobra matka. Jak widac, jeszcze nas zaskoczysz z tym tatuażem; jaki jest jego prawdziwy cel?mmoze na jakis pokręcone sposob Emily broni swojego syna? To w takim radzie czemu James tak sie boi,gdy pomyśli,ze dumbledore moze poznać prawdE? Czyżby dlafego,mze chlopak nie jest zwyczajnym człowiekiem,skoro potrafi cos takieo przeżyć? Dlaczego dumbledore dał mu kasę? Przez chwile myslalam,ze dał mu portret dziewczynki i chciał sprowokować do podsłuchiwaniaxd wlasnie, ten opis tej dziewczynki był genialny, bardzo podobał mi sie sposob, w jaki opisalas ten dziwny swiat magicznych dzieł sztuki; absolutnie genialne o oryginalne. Chyba najlepszy fragment, aczkolwiek np.ten z Tonks rowniez dobry, no bi jeszcze był syriusz, aczkolwiek u ciebie nie jest zbyt barwna postacią, a szkoda; uwiebilam go. Hermiona najwyraźniej interesuje sie Jamesem,a ten bije Harry'ego na kwaśne jabłko, Ciekawam co z tego wyniknie, ale raczej faktycznie nie bedzie łatwo teraz zbliżyć soe do Pottera, ale moze dobrze; mimo wszystko nie chciałabym,zeby Harry umarł xD swietnie było tez to zaleni sie feniksowi; w koncu James pękł, no i tez powspominal swoja przeszłość, co troche wyjaśniło.ciekawe,czy fawkes przekaże te wiedze dumbeldorowi ; pewnie tak. Mze był dobrze, nie sadze, zeby dumbledore chciał go zabijać, oewnie wie, co i jak. Albo orzynajmniej podejrzewa. Zapraszam na nowości na zapiski-condawiramurs.blogspot.com oraz odnalezcprzeznaczenie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. James zna Snape'a tylko dwa tygodnie. W dodatku poznał go od strony - można powiedzieć - zawodowej, jako mafiosa i żołnierza. Raczej byłoby naiwne, gdyby uważał, że ich pokrewieństwo jest dla Severusa ważniejsze niż lojalność wobec któregoś z panów ;) A że chce oddać forsę - ot, nie lubi mieć długów wobec ludzi, nawet tak drobnych :D
      Niee, James nie traktuje jej jak dobrej matki, nie jest aż tak szalony, ale też n i e nienawidzi jej. Bo Emily nie krzywdzi go dlatego, że chce, ale ponieważ nie potrafi inaczej - i to komplikuje ich relację.
      Jeśli chodzi o strach Jamesa przed Dumbledore'em: chłopak jest logicznym pesymistą. I w tej chwili wie (domyśla się) odrobinę więcej niż czytelnicy. Jeśli więc zakłada, że Albus będzie chciał go zamordować, ma do tego dobre podstawy ;)
      Bo to kasa Jamesa. Wygrana w 20 rozdziale, przekazana do przekazania w 21. Dumbledore'a o złodziejstwo jednak nie podejrzewam :D
      Syriusz to cień w tle ;) Co do relacji James - Harry - Hermiona, Rainbow ma talent do komplikowania absolutnie wszystkiego.
      Fawkes nie kabluje, nawet Albusowi :D Jeszcze by musiał się przyznać, że maczał dziób w tej całej historii.
      Pozdrawiam ;)

      Usuń
    2. Cóż, mysle,ze gdyby James żył w normalniejszym świecie, byc moze miałby większa wiarę w uczucia Severusa,ale faktycznie-nawet wtedy chybabardziej wierzyłby,ze snape jest wierny swoim panom. Ok. Myslalam,ze. Fawkes ma jakas superfajna więź z Dumbem, ale chyba lepiej zostawić to to,jak mówisz. Ciekawe,czego domyśla sie Rainbow,proszę o szybka podpowiedź w postaci nowej notki xD zaoraszam na zapiski-condawiramurs na nowosc :)

      Usuń
  3. Sorry, że tak późno komentuję. Mimo, że rozdział bardzo mi się podobał (był kiedyś jakiś, który mi się nie podobał? ;p), to jakoś nie mogłam się do tego zabrać. Aż do teraz. Bo tak sobie weszłam jeszcze raz na bloga i stwierdziłam, że zobaczę na ile Rainbow pokaleczył tekst piosenki. I kiedy doszłam do ostnich słów zobaczyłam, że tego cytatu na samym końcu nie ma w piosence, co może oznaczać, że... to jest przepowiednia! Tak, powiedz, że to właśnie jest przepowiednia, powiedz, powiedz, powiedz.... proszę? Bo jeżeli nie, to znaczy, że cieszę się z odkrycia bez powodu, a to by było nie fajnie, bo ja lubię mieć powód do cieszenia się ^^
    A oprócz tego, to rozdział był bardzo klimatyczny i zaskakujący. Szczerze mówiąc, to myślałam, że po tym wszystkim James wreszcie sobie odpocznie, przynajmniej na chwileczkę, bo chociaż o wiele przyjemniej czytać, jak sobie nie odpoczywa, to nawet we mnie się ludzkie uczucia pojawiają, jak go takiego wymęczonego "widzę". I nie spodziewałam się, że emocje aż tak wezmą górę, że zbije Pottera. Ciekawe czy jakoś się pogodzą i jak na to wszystko Hermiona zareaguje ;)
    No, także ten... to chyba tyle co chciałam napisać. A i jeszcze to, że się bardzo, bardzo, bardzo ucieszyłam jak tak szybko rozdział się pojawił ;3 I mam nadzieję, że następny będzie jak najszybciej :)
    Pozdro ;*
    Melyonen

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tekst przytoczyłam prawie że dosłownie, bo zapis... hm... fonetyczny popisów Jamesa byłby kompletnie niezrozumiały :D
      Tak, James zacytował przepowiednię o sobie i to nawet nie pokręcił xD mocno wryła mu się w pamięć :D
      Hm, ponieważ zmierzamy już do finału, to dla niego raczej będzie coraz gorzej niż lepiej. Choć w sumie upijanie się w knajpie można chyba uznać za odpoczynek :D
      James sam się tego nie spodziewał :) I pewnie gdyby Harry go nie dotknął, wszystko rozeszłoby się po kościach, ale cóż.
      Chwilowo grzebię się w pracach na studia, ale kto wie :D Mam nadzieję, że w czerwcu coś wrzucę :)

      Usuń
  4. Hej! Znalazłam Twojego bloga na jednej z ocenialnii. Niedawno otworzyłam bloga zajmującego się recenzowaniem opowiadań blogowych. Jeśli masz ochotę - czekam na zgłoszenie.
    http://poziom-krytyki.blogspot.com/

    Przepraszam, jeśli nie chcesz takich wiadomości.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Upić Dumbledore'owi feniksa! Takie rzeczy tylko w tym opowiadaniu. :D Świat dziewczynki z portretu mnie zaintrygował. No i wreszcie było trochę krwistego, soczystego dramatu, którego dotąd tak mi brakowało!

    Wygląda na to, że rozsmakowuję się w tym tekście.

    Pozdrowienia
    a

    OdpowiedzUsuń